Severus Snape stał przy prostokątnym, wysokim oknie w swojej sypialni i w kompletnej ciszy przypatrywał się, jak sypiące się z nieba płatki śniegu powoli pokrywają korony drzew i ziemię u podnóża przepaści. W którą z wielką ochotą rzuciłby się, gdyby za jego plecami właśnie nie zmaterializowała się skrzatka. Nie drgnął nawet, wciąż wlepiając tępe spojrzenie w urwisko.
Do jego uszu dobiegł dźwięk metalu suwanego po drewnie — bardzo nieprzyjemny, cierpki. Nie usłyszał za to dźwięku rozbijanej porcelany.
— Dziękuję, Różyczko — powiedział w końcu.
Stworzenie ukłoniło się nisko.
— Czy mogę coś dla pana jeszcze zrobić, panie Snape? — spytała Różyczka, jednak mężczyzna pokręcił przecząco głową. Odwrócił się i podszedł do stolika ustawionego w rogu pokoju, na którym czekała na niego parująca filiżanka czarnej kawy.
— Witraż jest cały twój — oznajmił, zabierając podstawkę. Skrzatka uśmiechnęła się do niego i ponownie się ukłoniła. — Wiesz o tym, że jest ich więcej w szkole?
— Różyczka wie. Ale ten — zerknęła niepewnie na okno, które znajdowało się bezpośrednio nad łóżkiem Severusa — jest najpiękniejszy.
Mężczyzna skinął jej głową i przeszedł do salonu, zamykając za sobą drzwi. Tak jak lubił prywatność, tak nie zamierzał odbierać jej Różyczce. Wiedział, że i tak czuła się niekomfortowo przebywając w jego komnatach dłużej, niż było to dozwolone innym skrzatom. Wolał jednak jej na to pozwolić, aby robiła to pod jego okiem, niż gdyby miała po cichu zakradać się do jego komnat.
Chociaż nie podejrzewał jej o to — jego dziwna relacja ze skrzatką, choć krótka i uboga w konwersacje, dała mu dość jasny pogląd na jej charakter. Była śmiała, jeśli nabierała odwagi i na czymś jej zależało, ale potrafiła zachować bariery narzucone przez społeczeństwo. Lubił ją za to. Wiedział, że teraz, kiedy jawnie pozwolił jej odwiedzać jego komnaty, nie zakradłaby się tu po cichu i bez jego wiedzy tak, jak robiła to na początku.
Dopił kawę, która jak zwykle zaspokoiła jego podniebienie i złożył gazetę, którą czytał już z czystego przyzwyczajenia. Odkąd skończył służbę Czarnemu Panu nie bardzo obchodziło go co dzieje się w czarodziejskim świecie. Owszem — czytał co w trawie piszczy. Lubił wiedzieć, być na bieżąco z politycznymi newsami. Czasem nawet zawiesił oko na tematach bardziej przyziemnych. Nie znaczyło to, że chciał się tym przejmować.
Przejmował się za to tym, jak wczoraj potoczyła się jego rozmowa z Granger. Nie dlatego, że obcesowo ją potraktował. Bardziej dlatego, że sobie na to zwyczajnie nie zasłużyła. Mimo wad i nawyków, jakie Severus Snape posiadał, nieprawdą było, że nie potrafił przyznawać się do błędu. Potrafił, a że nie robił tego często było zupełnie inną cechą. Podobnie jak fakt, iż w jego przypadku przyznawanie się do błędu dotyczyło głównie przyznania się przed samym sobą. Zdawał sobie sprawę, że Granger nie powiedziała nic specjalnie irytującego czym zasłużyła sobie na jego złość. To on zwyczajnie dał ponieść się swojemu bólowi. Myślał, że udoskonalił w sobie obojętność i nic nie było w stanie sprawić, że da przez siebie przemawiać emocjom. Jednak ból, który odczuwał był inny. Niespodziewany. Nawet umysł wytrawnego szpiega nie był w stanie sobie z nim poradzić.
Granger pewnie stwierdziłaby, że to już hipokryzja, przeszło mu przez myśl, kiedy sięgał do szklanej gabloty. Trzymał w niej wszelkiej maści eliksiry, preparaty lecznicze, a nawet jedną truciznę — wszystko szczelnie zamknięte i chronione zaklęciami. Odkorkował ciemnofioletową fiolkę i wypił jej zawartość do dna, czując na podniebieniu wyjątkowo intensywny smak anyżu, który pozostawił w gardle słodkawo-pikantny posmak. Mężczyzna skrzywił się, rozmasowując lewe ramię delikatnym gestem. Od wczorajszego wieczora nie było niemal chwili, w której odczułby ulgę. Liczył na to, że wizyta u Whitlocka przyniesie coś więcej niż rozczarowanie i kolejny zawód. Owszem, nie mógłby wtedy wygarnąć Minerwie i Granger co od początku powtarzał na temat tego spotkania. Ale za to miałby spokój. Odpoczynek od bólu, który prześladował go niczym własny cień. Niestety eliksir coraz mniej łagodził symptomy choroby. Owszem, pomagał na drgawki i zapobiegał mrowieniu ramienia. Dzięki temu Severus był w stanie pracować pod pozorem normalności. Czuł jednak, że jego organizm coraz gorzej to znosi i nie był w stanie stwierdzić, jak długo uda mu się utrzymać taki stan.
Nakreślił krótką notatkę na niewielkim kawałku pergaminu i szybkim machnięciem różdżki przesłał ją do Minerwy. Był niestety świadomy, że nie może opuścić szkoły bez słowa — oczekiwana od niego była obecność na dzisiejszym wyjściu do Hogsmeade. Na szczęście na oczekiwaniu miało się jedynie zakończyć. Narzucił na siebie płaszcz i wyszedł z pomieszczenia, od razu kierując kroki ku swojej sali lekcyjnej. Na całe szczęście nie musiał korzystać z kominka Minerwy, choć nie ukrywał — wizja spotkania po wysłaniu jej zaczarowanej notatki była kusząca. Nie był jednak w humorze na spotkanie z nią ani tym bardziej na słuchanie wywodów. Nie dzisiaj. Zaszedł na drugie piętro i znalazłszy się w gabinecie przylegającym do swojej klasy teleportował się na Spinner’s End.
Wiedział, że pozostawi za sobą istny chaos. Godzinę później uczniowie już kłębili się w głównym holu ubrani po same czubki głów, gotowi by zmierzyć się z mrozem, który zastał ich tego sobotniego poranka. Poziom ekscytacji sięgał zenitu, a wysokie sklepienie i korytarze powoli wypełniały się głośnymi rozmowami, okrzykami i śmiechami wraz z kolejnymi napływającymi studentami. Hermiona dotarła do holu spóźniona. Rozglądnęła się poszukując wzrokiem znajomych twarzy, jednak nie odnalazła wśród tłumu ani Minerwy, ani Severusa. Zdziwiła się, kiedy mężczyzna rano nie pojawił się na śniadaniu, nie odwiedził jej komnat ani nie dał znaku, że w ogóle żyje. Czuła się nieco skołowana, a jej żołądek ściskał się ze zdenerwowania. Przeklęty, myślała szybko przecinając hol. Podeszła do profesora Flitwicka, który próbował zapanować nad grupą niesfornych studentów i przywitała się z nim krótkim skinieniem głowy.
— Panno Granger — zawołał, widząc jak do niego podchodzi. Uśmiechnął się do niej, po raz ostatni upominając uczniów. — Dobrze, że już jesteś. Pomożesz nam zapanować nad gawiedzią.
Hermiona posłała mu nerwowy uśmiech, kiwając głową. Wciąż rozglądała się nerwowo po korytarzu, jednak z każdą kolejną minutą jedyne co odnajdywała to kolejne powody do niepokoju.
— Hej! — krzyknęła, widząc, że dwójka piątoklasistów zaczyna się przepychać. Podeszła do nich i szybkim gestem odsunęła ich od siebie, mimo iż oboje byli o głowę wyżsi od niej. — Zachowujcie się. Trzecioklasiści są spokojniejsi od was.
Wskazała ręką na grupkę dzieciaków stojących tuż obok drzwi wejściowych i w tej samej chwili dostrzegła Minerwę, która przybyła do holu. Uczniowie rzucili ciche przeprosiny, a kiedy Hermiona odeszła, jak gdyby nigdy nic wrócili do przepychanek. Młoda nauczycielka zwolniła kroku, widząc jak dyrektor wyciąga długi na przynajmniej dwie stopy pergamin. Nie wygląda na zmartwioną, pomyślała. Widocznie nieobecność Severusa jej nie zaskoczyła.
— Witajcie moi drodzy — zaczęła donośnym głosem McGonagall. Przyciągnęła tym samym uwagę zgromadzonych wokół niej uczniów, którzy uciszyli rozmowy i spojrzeli na kobietę. — Mam nadzieję, że wyspaliście się i najedliście. Ostatnie w tym semestrze wyjście do Hogsmeade będzie dłuższe, aby dać wam więcej czasu na zakupy przedświąteczne. Tak jak zawsze klasy szóste i siódme mają zezwolenie na samodzielny powrót z wioski jednak nie później, niż po godzinie siedemnastej. Pozostałe roczniki proszone są o stawienie się w punkcie zbiórki o godzinie czternastej.
Minerwa wyjaśniła po raz kolejny zasady obowiązujące podczas wyjścia i rozpoczęła sprawdzanie listy obecności. Hermiona odsunęła się na bok, kiedy fala uczniów powoli zaczęła formować się w kolejkę i wyciągnęła dostarczoną przez dyrektor kartkę z nazwiskami uczniów, których pozwolenia odebrali na początku roku szkolnego.
Kiedy część uczniów znalazła się już na dziedzińcu, a tłum przerzedził się, Hermiona dostrzegła wśród pozostałych Bena Starricka. Zmarszczyła lekko brwi, widząc, że jest sam. Uśmiechnęła się do uczennicy stojącej przed nią i odesłała ją sprawdziwszy nazwisko z listą, przy okazji zastanawiając się, czy to dobry pomysł, aby wypytać Bena o zdrowie Christiny i jej nieobecność. Snape pewnie wyśmiałby to jako wścibstwo, stwierdziła w myślach.
— Wybierasz się sam? — spytała, kiedy nastolatek dotarł na początek kolejki. na co Ben skinął głową. Jego przydługa grzywka przykryła nieco oczy.
— Chrissie źle się czuje, siedzi w skrzydle szpitalnym od rana — odparł pod nosem, drapiąc się nerwowo po czole. — Ale miała taką straszną ochotę na toffi, że sama pani profesor rozumie.
Hermiona uśmiechnęła się, słysząc jego słowa. Były jednocześnie niepokojące, ponieważ stan dziewczyny dalej budził wiele obaw wśród nauczycieli, ale i pocieszające. Christina nie była sama, miała wspaniałego chłopaka, który nie zostawił jej mimo naprawdę trudnej sytuacji.
— Na pewno wszystko będzie w porządku. Pani Pomfrey nie pozwoli, żeby coś się jej stało — stwierdziła, chcąc nieco podnieść na duchu przybitego ucznia. Ben uśmiechnął się krzywo.
— Wiem — odparł. — Mówiła, że to normalne bóle i stres.
Hermiona skinęła głową i pożegnała Bena, kiedy ten odchodził ku swoim znajomym, którzy czekali na niego przy drzwiach. Kiedy ostatni uczniowie dołączyli do zgromadzenia na dziedzińcu, Hermiona wraz z pozostałymi opiekunami dołączyła do Minerwy i wręczyła jej listę. Dyrektor podziękowała wszystkim i przekazała je stojącemu obok Argusowi Filchowi z poleceniem, aby natychmiast trafiły do archiwów.
— Tak, jak słyszeliście, młodsze roczniki będą w wiosce do czternastej, starsze do siedemnastej — powtórzyła dyrektor, kiedy zostali sami. Wśród opiekunów brakowało kilkoro nauczycieli poza Severusem, natomiast ich szeregi ponownie zasiliła Rolanda, która poprzedniego wieczora wróciła do szkoły. Z tego, co Hermiona zdążyła się dowiedzieć poza szkoleniami w Londynie miała do załatwienia prywatne sprawy rodzinne, które przedłużyły jej nieobecność. — Septima, Horacy i Anabella obejmą opiekę nad tą drugą grupą, upewnijcie się proszę jak zawsze, że wszyscy wrócą do szkoły na czas. Pozostałych was proszę o zaopiekowanie się młodszymi rocznikami.
Profesor Vector skinęła głową, natomiast Horacy zmarszczył brwi i wydął wargi. Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Anabellą Clark, a Hermiona wiedziała, że to nie wróży nic dobrego. Żadne z nich jednak nie odezwało się, co wprawiło młodą nauczycielkę w konsternację.
Kiedy wszyscy powoli rozeszli się i dołączyli do uczniów oczekujących na nich na dziedzińcu, do Hermiony podeszła Aurora. Uśmiechnęła się do niej, poprawiając piękny, wrzosowy szal, który rozpościerał się na całych jej ramionach i wyjątkowo dobrze podkreślał jej karnację.
— Muszę przyznać, jestem w szoku — zaczęła, kiedy ruszyły ku wyjściu.
— Ja też, zwykle nie idzie tak sprawnie — zaśmiała się Hermiona.
Mróz uderzył w jej twarz, kiedy tylko przekroczyła próg. Z nieba sypał się gęsty, biały puch osiadając na dachach, koronach drzew a nawet fontannie, z której teraz zamiast wody zwisały zaokrąglone sople. I choć Hermiona wiedziała, że nie jest to dzieło natury, a raczej rezultat prostego zaklęcia, to i tak musiała przyznać, że wygląda pięknie. Oglądnęła się za siebie w porę, aby zauważyć jak woźny zamyka drzwi do szkoły. Do tej pory jeszcze liczyła, że Snape zjawi się i będzie mogła odetchnąć z ulgą. Racjonalna część umysłu podpowiadała jej, że nie powinna się martwić — w końcu nie znała drugiego tak inteligentnego człowieka. Z drugiej strony jednak wiedziała, że inteligencja nie szła w tym przypadku w parze ze zdrowym rozsądkiem jeśli chodziło o jego własne zdrowie. Udowodnił to już kiedyś, lądując nieprzytomnym u Poppy.
— Ruszamy, ruszamy — usłyszała głos Aurory, która pogoniła ostatnich maruderów, aby dołączyli do grupy, która powoli przemieszczała się już ku ścieżce prowadzącej do Hogsmeade. Jako, że razem z Hermioną ostatnie opuszczały zamek, kobiety wzięły na siebie obowiązek zamknięcia klucza i opiekę nad końcem tej jakże wesołej wycieczki. — A właściwie gdzie jest Severus? — spytała niespodziewanie, kiedy znalazły się same. — Znalazł sposób, żeby się wymigać?
Hermiona posłała towarzyszce zrezygnowane spojrzenie, w którym przemyciła trochę pobłażliwego uśmiechu. Nie chciała, żeby kobieta wyczuła, że martwiła się o Snape’a. Sama była na siebie wystarczająco wściekła z tego powodu.
— Wiesz, że on nie mówi mi jakimi ścieżkami chodzi — odparła, zmuszając się do śmiechu. Rozglądnęła się nieco przewrażliwiona, ale na szczęście obok nich nie znajdował się nikt, poza samotną wroną, która przycupnęła na szczycie lodowego monumentu stojącego na środku dziedzińca. — Nie zjawił się ani na śniadaniu, a jego gabinet był pusty, także podejrzewam, że nie ma go w szkole.
— Chciałabym poznać tajniki jego wymówek, musisz poprosić go, żeby się tym z nami kiedyś podzielił — stwierdziła Aurora, wymownie się uśmiechając.
Śnieg skrzypiał pod ich butami, kiedy powoli kroczyły dróżką ku leśnej ścieżce. Hermiona dziękowała w duchu za wyczucie Aurory, która nie ciągnęła więcej tematu Severusa i z przyjemnością oddała się infantylnej rozmowie o przebiegu ostatniego tygodnia, przy okazji dowiadując się, że kobieta podsyciła u Minerwy oczekiwanie na bal bożonarodzeniowy zastanawiając się na głos, jak prezentować się będą Hermiona i Severus.
— Póki co jedyne, co możemy sprezentować to swoją nieodżałowaną obecność i wyśmienite poczucie humoru — odparła Hermiona. — Wciąż zbieram się, aby kupić jakąkolwiek szatę wyjściową.
— W takim razie musisz się pospieszyć. Przedświąteczny okres to najgorętszy czas i niekoniecznie może być to takie proste — stwierdziła Aurora. Zlustrowała Hermionę oceniającym spojrzeniem, mrużąc jedno oko i unosząc brew. Młoda kobieta przypatrzyła się jej ze śmiechem. — W przyszłym tygodniu planowałam wybrać się do Londynu, znam tam jeden wyśmienity butik. Myślę, że znalazłoby się tam coś dla ciebie jeśli masz ochotę wybrać się ze mną.
Zaskoczona Hermiona uniosła brwi. Zupełnie zapomniała o tak przyziemnej i prozaicznej rzeczy jak kupno szaty, a przecież bal zbliżał się coraz większymi krokami. Zorientowała się też, że będą musieli odbyć z Severusem długą rozmowę na temat dokładnego przebiegu tego wieczora — wstępny plan już kiedyś ustalili, ale w tym przypadku kobieta wolała być prowadzona za rękę, niż dać plamę. Wiedziała, że Snape zabiłby ją jeśli schrzaniłaby kulminacyjny punkt ich planu.
— Z przyjemnością — odparła, a Aurora skinęła głową zadowolona. — Dosłownie ratujesz mi życie, bo sama pewnie zwlekałabym z tym do ostatniej chwili.
— Domyślam się, ale absolutnie cię za to nie winię.
Kobiety dotarły do głównej ulicy wioski i powoli ruszyły brukowaną alejką mijając kolejne szyldy sklepowe. Jak zawsze w sobotę Hogsmeade pełne było ludzi; mieszkańcy, podobnie jak uczniowie i przyjezdni z okolicy spędzali czas na zakupach, pragnąc zaopatrzyć się przed świętami w prezenty, bibeloty lub po prostu zwyczajnie odpocząć. Hermiona tym razem należała do tej ostatniej grupy. Nie miała ani planów, ani potrzeby większych zakupów poza standardowymi produktami higienicznymi.
Aurora przeprosiła ją, tłumacząc potrzebę załatwienia ważnych spraw i oddaliła się, po chwili znikając w tłumie. Hermiona chwilę patrzyła za jej postacią, dziękując Merlinowi za to, że kobieta jest częścią ich planu. Dla Hermiony sam fakt posiadania kogoś, komu mogłaby wygadać się tu, na miejscu ze stresu związanego z ich maskaradą był pocieszający nawet, jeśli z tego nie korzystała.
Zaopatrzyła się w niezbędne produkty w sklepie farmaceutycznym, a wychodząc jej wzrok na dłuższą chwilę zatrzymał się na szyldzie sklepu zielarskiego. Weszła do środka, witając się ze starszym mężczyzną, który rozgniatał w moździerzu zioła za wysoką, drewnianą ladą. Na oko stwierdziła, że był koło siedemdziesiątki; wysoki, z dość postawnymi, zgarbionymi lekko ramionami i pomarszczoną, piegowatą skórą na twarzy. Jego niesamowicie jasne, niebieskie oczy skierowały się na nią, kiedy tylko przekroczyła próg. Sprzedawca skłonił się, odsłaniając rzadkie blond włosy ukryte do tej pory pod kapeluszem i odprowadził Hermionę wzrokiem, kiedy kierowała się w głąb alejki z aromatycznymi mieszankami.
Wysokie regały wypełnione były wszelkiej maści słoikami i buteleczkami, w których znajdowały się najróżniejsze mieszanki ziół i substancji. Można było tam dostać zarówno preparaty potrzebne do warzenia eliksirów, ale i terapeutyczne zioła, których jedynym celem było uśmierzanie nerwów. Deski przytwierdzone do lin uwieszone były od sufitu i luźno zwisały ku ziemi, a na ich powierzchni rozstawiono gamę różnokolorowych, przepięknie pachnących świec. Wzrok kobiety zatrzymał się na niewysokim flakoniku, z zatyczki którego wystawały dwa drewniane patyczki.
— Można odkręcić, byle delikatnie — zawołał w jej stronę sprzedawca, choć kobieta była poza zasięgiem jego wzroku. Podniosła wzrok, jednak w pobliżu nie znajdowała się ani jedna, żywa dusza. Delikatnie odkorkowała wieczko i starając się przy tym nie uszkodzić widełek, przyłożyła buteleczkę do nosa. Słyszała kiedyś, że długowieczność zielarzy nie wynika wyłącznie z tego, iż potrafią odpowiednio mieszać zioła, aby sporządzić zdrowotne mikstury. Ponieważ są nieustannie wystawieni na ich zapachy i dobroczynny wpływ, organizm wchłania lecznicze substancje nawet, kiedy wyłącznie przebywają w ich otoczeniu. Zapach, który poczuła, od razu sprawił, że musiała przymknąć oczy. Intensywny, kwiatowy aromat przełamany został wręcz agresywną goryczą, powodując niesamowite doznania zmysłowe. Kobieta poczuła, że dosłownie kilka sekund wystarczyło, aby jej ciało się odrężyło. Każdy mięsień rozluźnił się, pozwalając na swobodne oddychanie.
— Interesujący wybór — mruknął sprzedawca, odbierając od niej flakonik. Hermiona posłała mu pytające spojrzenie, zastanawiając się co w jej wyborze zaciekawiło zielarza. — To wszystko dla szanownej panienki?
Kobieta skinęła głową, coraz mocniej zaintrygowana.
— Co jest takiego interesującego w tym zakupie? — spytała płacąc mężczyźnie, jednak on nie odpowiedział, jedynie mierząc ją od stóp do głów bacznym, wręcz oceniającym spojrzeniem.
— Ciekawy dobór zapachów, nic więcej — odparł po niezwykle długiej przerwie. Hermiona zamierzała dopytać, co to dokładnie znaczy, jednak do sklepu weszła starsza czarownica i wesoło przywitała się z właścicielem. Ten skłonił się jej i gestem zaprosił ją do lady, co zmusiło młodą nauczycielkę do wycofania się. Wyszła i przystanęła na kamiennym podeście, przyglądając się zapakowanej fiolce. Wyciągnęła ją ostrożnie, obracając w dłoni i wodząc spojrzeniem po ładnej, bladej etykiecie. Odnalazła z tyłu dokładny opis zawartości, wodząc wzrokiem za spisem.
— Liście głogu, napar z nagietka, waleriana… — wymieniała pod nosem, przywołując w pamięci to, co wiedziała na temat tych ziół. Zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc co sklepikarz miał na myśli. Nic w tym zestawie nie przyciągnęło jej specjalnej uwagi.
— Hermiona!
Podniosła wzrok w porę, aby dostrzec wystrzeloną w górę rękę kobiety, która machała do niej energicznie. Ubrana w krótki, ciemnobrązowy płaszczyk i wysokie kozaki na obcasie wyglądała na o wiele dojrzalszą, niż kiedy rozmawiały ostatnim razem.
— Ginny? — spytała, kiedy młodsza koleżanka objęła ją mocno, zaciskając ramiona na jej szyi. — Co ty tutaj robisz?
— Odbierałam akurat paczkę od Zonka, jakaś przesyłka dla George’a, wiesz, do jego sklepu — odparła Ginny z szerokim uśmiechem. Puściła Hermionę, przyglądając się jej od stóp do głów. — Popatrz no tylko na siebie, jak ty wyglądasz!
Hermiona zaśmiała się, nie do końca rozumiejąc, czy miała te słowa odebrać jako komplement.
— Nie przesadzaj, Ginny, jak niby wyglądam? — spytała ze śmiechem, a rudowłosa kobieta posłała jej wymowne spojrzenie.
— Promieniejesz, aż miło patrzeć!
Młoda nauczycielka prychnęła, ale szybko przypomniała sobie, jak ma się zachowywać. Niemal słyszała słowa Snape’a: Przedstawienie musi trwać. Uśmiechnęła się pod nosem i wzruszyła lekko ramionami.
— Daj spokój, nie wyglądam ani trochę tak dobrze jak ty.
Nie kłamała. Odkąd Ginewra wstąpiła do Harpii przybrała nieco na wadze, ale w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu. Jej drobna do tej pory postawa stała się o wiele bardziej atletyczna, a twarz wyciągnęła się, uwydatniając subtelne kości policzkowe i ładnie ściętą żuchwę. Widać również było po niej, że dorosła od czasów Hogwartu; jej spojrzenie stało się łagodniejsze, bardziej bystre, a ruchy o wiele bardziej wyważone i spokojne.
— Masz czas na kawę? Może jakieś ciastko? — spytała Ginny, a na wspomnienie o słodyczach w jej oczach pojawiła się ledwo dostrzegalna iskierka ekscytacji. — Mam jeszcze kilka godzin do treningu, a i tak muszę wrócić na Pokątną oddać to George’owi — dodała, wskazując niewielki pakunek, który do tej pory trzymała pod pachą.
Hermiona przytaknęła z uśmiechem i dała się pociągnąć za ramię młodszej koleżance. Dotarły do jednej z mniej zatłoczonych kawiarni w Hogsmeade, choć w sobotę ciężko którąkolwiek było tak nazwać. Usiadły w środku, trafiając na dość ustronną lożę i zamówiły po kawie. Ginewra od wejścia przypatrywała się ladzie, za którą lewitowały przeróżnej maści słodkości i ostatecznie zdecydowała się na jeden kawałek czekoladowego ciasta z malinami.
— Gwenog zawsze powtarzała, że kluczem do sukcesu jest kondycja zawodników — mruknęła, biorąc kęs ciasta. — Ale kondycja, to też psychika, prawda?
— Święta prawda — odparła ze śmiechem Hermiona. — Najedzony zawodnik to efektywny zawodnik.
— O właśnie! — przyklasnęła jej Ginny. Upiła łyk kawy i odłożyła widelczyk na talerzyk, a Hermiona widziała, że młodsza koleżanka mocno powstrzymuje się przed zadaniem nurtującego ja pytania. — Więc… — Młoda Weasley nie wiedziała, jak rozpocząć temat. Słowa cisnęły się na jej język z ciekawości, jednak nie wiedziała jak nie urazić pytaniami starszej koleżanki. — Ty i Snape?
Hermiona podniosła na nią spojrzenie i odłożyła na spodek filiżankę, którą właśnie miała podnieść do ust. Uchyliła lekko usta, czując, jak stres coraz mocniej ściska jej wnętrzności. Nie chciała jednak dać nic po sobie poznać. Za dużo się działo, aby teraz umiała się z tego wyplątać.
— Tak — przytaknęła w końcu. — Ale nie spodziewaj się jakiejś niezwykłej historii.
— Wierz mi — stwierdziła Ginny, pochylając się nieco do przodu — ta historia jest niesamowita sama w sobie.
— Nie musisz mi mówić — mruknęła Hermiona.
Z ulgą zauważyła, że Ginewra najwyraźniej nie zamierzała oceniać jej wyborów życiowych. Właściwie mogła się tego po niej spodziewać. Ze wszystkich Weasleyów to właśnie Ginny i George uchodzili za najbardziej tolerancyjnych i otwartych. Jeśli ktokolwiek miał zrozumieć wybór Hermiony, to właśnie jedno z nich. Kobieta przez chwilę nawet zawahała się, chcąc tak bardzo zwierzyć się komuś z prawdziwego dramatu, jaki rozgrywał się w jej sercu. Szybko jednak porzuciła tę myśl, wiedząc, że nie będzie w stanie dołożyć kolejnego kłamstwa do kolekcji tych, które już nad nią ciążyły.
— To coś poważnego, prawda? — spytała nagle Ginny. Krótkie spojrzenie na koleżankę utwierdziło Hermionę w przekonaniu, że jej mina powiedziała zbyt wiele.
— Nie wiem, Ginny — odparła całkiem szczerze. — Tak… tak mi się wydaje.
— Wydaje ci się? — Ginewra zmarszczyła brwi. — Jesteś z nim szczęśliwa?
Kolejne pytanie, kolejna niepewność. Jak niby miała na nie odpowiedzieć? Wiedziała, co powinna zrobić. Powinna uśmiechnąć się, zarumienić i wyznać, że oczywiście jest szczęśliwa. Szczęśliwa i zakochana tak, że aż boli. Zdała jednak sobie sprawę, że to ostatnie wcale niekoniecznie będzie kłamstwem. Nagle przypomniała sobie ostatnią rozmowę z Severusem i jego subtelny pocałunek, który złożył na jej czole. Delikatny, ledwo wyczuwalny gest dłoni, kiedy dotykał jej pleców.
Ginny uśmiechnęła się półgębkiem, widząc błysk w oczach koleżanki.
— No dobrze, dobrze — powiedziała, unosząc wymownie brew. — Zachowaj tę tajemnicę dla siebie.
— To żadna tajemnica — zaśmiała się Hermiona w odpowiedzi. — Ja…
— Przecież widzę, że nie chcesz o tym gadać — przerwała jej Ginny łagodniejszym tonem. Starsza czarownica posłała jej zaskoczone spojrzenie i nerwowo się zaśmiała.
— To nie tak, Ginny — odparła. Chwilę wpatrywała się w swoje dłonie, które lekko zaciskały się na kremowej porcelanie, po czym podniosła przepraszające spojrzenie na Ginny. — Nie zrozum mnie źle. Spodziewałam się o wiele gorszej reakcji.
— Wiem. — Młodsza gryfonka wyprostowała się, przerzucając kasztanowe włosy na ramiona. — Nie powiem, to był szok. Kiedy… Kiedy Harry nam powiedział, nie bardzo wiedziałam co do mnie mówi. — Ginny zachichotała pod nosem i pochyliła się nieco ku Hermionie, dodając ciszej: — Szczerze myślałam, że po prostu źle cię zrozumiał. Wiesz, że mu się to zdarzało.
Hermiona zawtórowała koleżance cichym śmiechem. Nie kryła już ulgi, którą nią zawładnęła i pomogła ukoić niepokój. Teraz miała ochotę wyśmiać się za wątpliwości co do dobroci serca Ginewry.
— Dlatego poprosiłam go, żeby was uprzedził. Nie chciałam, żebyście dowiedzieli się o tym w najmniej odpowiednim momencie — stwierdziła. Chociaż chyba chciałabym zobaczyć minę pani Weasley, kiedy się o tym dowiedziała, dodała w myślach.
— Dobrze zrobiłaś — zaśmiała się Ginny. — Ojciec prawie się przewrócił, kiedy o tym usłyszał.
— Twoja mama pewnie też była mocno zaskoczona — mruknęła Hermiona, na co Ginny roześmiała się pod nosem nieco histerycznie.
— Zaskoczona to niedopowiedzenie. Ale potem Harry powiedział coś, co miało tyle sensu, że nawet ona przestała to kwestionować — odparła młodsza gryfonka. Hermiona zmarszczyła brwi. — Stwierdził, że im dłużej o tym myślał, tym mniej się temu dziwi. Pod względem charakterów, pasujecie do siebie jak mało kto.
Hermiona Granger nigdy w życiu nie zarumieniła się ani tak mocno, ani tak szybko. Nie miała absolutnie zielonego pojęcia, co odpowiedzieć. Jej twarz przybrała kolor dojrzałej piwonii, a po chwili kąciki ust rozciągnęły się w tak szerokim uśmiechu, że aż poczuła skurcz w policzkach. Ginny ponownie zachichotała pod nosem, widząc reakcję starszej kobiety.
— Widzę, że nie tego się po nas spodziewałaś — stwierdziła.
— Podejrzewałam argumenty w stylu “przecież on był naszym nauczycielem” albo “jest od ciebie tak dużo starszy” — przyznała Granger, kiedy w końcu odzyskała zdolność mowy. Spojrzała na Ginny, uśmiechając się ponownie. — Wiesz, mało kto go lubi.
— I nie wydaje mi się, żeby to się miało zmienić — odparła z pobłażliwym uśmiechem Ginny. — Ale czy to naprawdę jest powód, żebyś ty miała rezygnować ze szczęścia?
Dojrzałość Ginewry po raz kolejny zaskoczyła Hermionę. Miała rację. Abstrahując od tego, że jej “związek” nie był prawdziwy to miała prawo robić dokładnie to, na co miała ochotę nie bacząc na zdanie innych. To nie było ich życie. Jeśli będzie chciała się uczyć dalej, to będzie to robić. Jeśli zdecyduje się na podjęcie konkretnej pracy, to tylko dlatego, że ona tak zdecydowała. Nikt nie może podejmować decyzji za nią, bo później nikt za nią nie weźmie odpowiedzialności.
— A jeśli już jesteśmy w tym temacie — dodała Ginny, uśmiechając się wymownie — to ja też kogoś poznałam. — Hermiona pochyliła się do przodu, uśmiechając się od ucha do ucha. — Ma na imię Myles. Pisał o Harpiach artykuł do Tygodnika Szukającego, kiedy Gwenog odeszła.
— Dziennikarz?
— I to sportowy. — Młoda kobieta ewidentnie była zauroczona poznanym mężczyzną, bo na samo wspomnienie o nim zarumieniła się wściekle, co uwydatniło masę ciemnych, rozsypanych po twarzy piegów. — Merlinie Hermiona, żebyś ty widziała jakie on ma oczy!
Ginny jeszcze dłuższą chwilę zachwycała się walorami nowej sympatii, opowiadając przy okazji Hermionie o “randce”, na którą mężczyzna zaprosił ją po oficjalnej części ich wywiadu. Słuchając radośnie świergoczącej Ginny zaczęła zastanawiać się, czy gdyby ona w taki sposób opowiadała o związku z Severusem to ktokolwiek by jej uwierzył. Miała ten komfort, że na szczęście nigdy nie była zbyt otwarta na temat uczuć więc nikt nie oczekiwał od niej, że będzie w kółko opowiadać o swoim związku. Sprawdziło się porzekadło, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia — kiedyś wydawało się jej, że to wada, teraz wiedziała już, że i taka cecha przydaje się w życiu.
— Jeśli cokolwiek z tego wyjdzie, musicie się poznać — stwierdziła w pewnej chwili Ginny, posyłając koleżance wymowne spojrzenie. — Jego babcia nie jest czarownicą.
Hermiona uśmiechnęła się pobłażliwie.
— A gdyby była to byś mnie nie przedstawiła?
— No wiesz co… — Ginny naburmuszyła się teatralnie. Spojrzała na zegarek i westchnęła cicho. — George mnie zabije.
— Wtedy nie dostanie paczki, a raczej mu na niej zależy — odparła pocieszająco Hermiona. Ginny prychnęła, dopijając ostatni łyk kawy i sięgając po płaszcz przewieszony na oparciu fotela.
— Myślisz, że wysłałby mnie gdyby to miało dla niego jakąś wartość? — zaśmiała się, naciągając na siebie ubranie. W jej oczach pojawiła się nuta smutku. — Wiesz… On strasznie tęskni za Fredem. Nawet tyle lat po jego śmierci.
Kobiety chwilę siedziały w ciszy, wspominając tragicznie zmarłego Weasleya. Hermiona nawet nie śmiała mówić tego na głos, choć rozumiała ból rodzeństwa w pewnym niewielkim stopniu.
— Fred był waszym bratem. To naturalne, że za nim tęsknicie — odparła.
Ginny posłała jej posępne spojrzenie, wierzchem dłoni szybko ścierając łzy, zanim zdążyły spłynąć po jej policzku.
— Myślę, że on to przeżywa podwójnie. W końcu bliźniaki mają więź jak żadne inne rodzeństwo — mruknęła. — Wiem, że kiedy przychodzę mu pomagać w sklepie to czuje się, jakby znów miał brata.
— Nie sądzę. — Hermiona wyciągnęła rękę przed siebie i uścisnęła dłonie Ginny złożone na stoliku. — George kocha cię tak samo, jak kochał Freda. Nie zastępuje jednej miłości drugą.
Rudowłosa czarownica odpowiedziała na gest koleżanki ściskając jej dłonie jeszcze mocniej. Skinęła głową, jakby przytakując słowom Hermiony, które najwyraźniej były jej potrzebne. Zbawienne. Czarownice wymieniły krótkie, emocjonalne spojrzenie, po którym Ginewra otrząsnęła się i zaśmiała nerwowo.
— Dobra, czas na mnie. — Wstała, dopięła płaszcz i narzuciła szalik. Hermiona poszła w jej ślady, otulając się szczelnie wysokim kołnierzem płaszcza. Kobiety zapłaciły, zostawiając napiwek kelnerce, która na pożegnanie uśmiechnęła się do nich szeroko i opuściły lokal. Pomimo słońca, które stało wysoko i okraszało swoimi promieniami przechadzających się po alejkach spacerowiczów Hermiona poczuła dreszcz przebiegający wzdłuż jej kręgosłupa. Nie była pewna, czy wiązał się wyłącznie z mroźnym powietrzem, które aż wycisnęło łzy z jej oczu. — Odprowadzisz mnie? — spytała Ginny, uśmiechając się zachęcająco do Hermiony. — Chyba, że jesteś zajęta, to nie nalegam.
Hermiona wcisnęła rękę pod ramię Ginny i posłała jej szeroki uśmiech.
— Absolutnie nie — odparła. — Muszę jedynie wstąpić do księgarni.
— Nie jestem nawet zaskoczona — prychnęła Weasley. W odpowiedzi dostała mordercze spojrzenie, któremu zawtórował szybko śmiech obu kobiet.
— Kupiłam mieszankę ziół i chciałam coś więcej o nich poczytać, nic więcej — żachnęła się Hermiona.
Kobiety ruszyły ku pobliskiemu punktowi teleportacji, który był zwyczajnie odseparowanym od głównej alejki miejscem pozwalającym na spokojny transport bez ciekawskich spojrzeń jakie zdecydowanie wywołałoby znikanie i pojawianie się na środku jednej z ruchliwszych ulic w Hogsmeade. Przejście do niego znajdowało się pomiędzy jednymi ze starszych, położonych na uboczu kamieniczek — prowadził tam swoisty tunel, który dodatkowo skrywała rozłożysta wierzba rosnąca na środku placyku. Jej długie, szerokie gałęzie rozpościerały się gęsto, tworząc kopułę nad głowami czarodziejów. Poza urokliwością tego miejsca było ono niemal stworzone do deportacji.
— Profesor McGonagall! — zawołała niespodziewanie Ginny, a Hermiona wyrwana z letargu poczuła, jak ramię koleżanki wyrywa się z jej uścisku. Podążyła wzrokiem za rudowłosą czarownicą, która machała energicznie do Minerwy zmierzającej właśnie w ich stronę. Zanim zdążyła zakląć w myślach, Ginewra już witała się ze starszą czarownicą odzianą w długi, zielonkawy płaszcz.
— Ginewro, jak miło cię widzieć. — Hermiona podeszła bliżej, kiwają głową w stronę przybyłej i uśmiechając się do niej. — Widzę, że nadrabiacie zaległości.
— Zgadza się, pani profesor — odparła radośnie Ginny. — Miałam załatwienia w pobliżu, a przy okazji udało mi się wyciągnąć Hermionę na kawę.
Minerwa skinęła lekko głową, wciąż wykrzywiając usta w uśmiechu. Hermiona nie potrafiła odrzucić myśli, że nie jest on szczery. Być może praca z kobietą i wydarzenia ostatnich miesięcy dały jej zupełnie inny pogląd na jej postrzeganie, niż niewinne, niczym niezmącone podejście Ginny. Czasem zazdrościła swoim przyjaciołom zupełnie nowych, prozaicznych problemów.
— W końcu sporo się zmieniło odkąd ostatnio się widziałyśmy — stwierdziła pod nosem, wiedząc, że jej słowa uderzą w czuły punkt Minerwy.
Przełożona posłała jej krótkie spojrzenie.
— A co u twojej mamy, Ginewro? — spytała, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat. — Przygotowania do świąt pewnie trwają już pełną parą?
— Wie pani profesor jaka jest mama — zaśmiała się Ginny. — Dziesięć dni przed świętami to ona już wszystko ma dopracowane na tip-top!
Dziesięć dni. Hermiona nie potrafiła ukryć oszołomienia, jakie pojawiło się na jej twarzy. Myślała, że mają więcej czasu. Choć od początku grudnia odliczała dni do tego wydarzenia, teraz nagle uświadomiła sobie, że jest o wiele bliżej, niż sądziła. Kolejne święta, kiedy nie będzie mogła wyznać matce, jak bardzo ją kocha. Powiedzieć ojcu, jak bardzo tęskni. Poczuć ciepło rodzicielskiej miłości. Za to będzie musiała po raz kolejny udowadniać, jak bardzo kocha Severusa i obnosić się ze swoim uczuciem na pokaz Minerwie. Dziesięć dni. Tyle dzieliło ją od najgorszego dnia w roku.
— W takim razie przekażę mamie, że będziecie wszyscy. Na pewno się ucieszy, im więcej gości tym ona jest bardziej w swoim żywiole — usłyszała nagle, wracając myślami na ziemię. Wszyscy? — Muszę uciekać, czeka mnie jeszcze wizyta na Pokątnej. — Ginny dopadła ciała koleżanki i mocno ją uściskała, szepcząc do ucha: — Dziękuję.
Hermiona posłała jej oszołomione spojrzenie, nie do końca rozumiejąc, co właśnie się stało. Oderwała się od rozmowy na tyle, że przegapiła moment, w którym miała przekazać Ginny złą wieść, że nie będzie ich w Norze. Cholera, zaklęła. Co teraz? Nie tak to miało wyglądać. Nie tak!
Ruda czupryna zniknęła szybko z ich pola widzenia, rozpływając się w tłumie niczym za sprawą peleryny-niewidki.
— No proszę, Severus na Wigilii w Norze to coś, czego nie spodziewałam się zobaczyć w te święta — stwierdziła Minerwa, kiedy zostały same. Hermiona posłała jej pytające spojrzenie, w którym jednak czaiło się szczere rozbawienie. Bądź co bądź, ona też się tego nie spodziewała. Gdyby ktokolwiek jej kiedyś powiedział, że będzie mogła oglądać Severusa Snape’a wcinającego dyniowe paszteciki Molly Weasley to przecież by go wyśmiała. A ta rzeczywistość miała się wkrótce spełnić. Szkoda, że niestety sam zainteresowany nie był tego póki co świadomy. — Jestem niemal ciekawa, jak udało ci się go do tego przekonać.
Sama jestem ciekawa, pomyślała Hermiona.
— Czasem wystarczy odpowiednie podejście do rozmowy — stwierdziła, unosząc wymownie brew. Nie zamierzała zabrzmieć wyniośle, ale to stało się samoistnie. — Zresztą poniekąd była to jego propozycja.
— Kochana, w takim razie jeszcze wszystko w swoim czasie — zaśmiała się Minerwa. — Dużo rzeczy można powiedzieć o Severusie, ale na pewno nie to, że jest bezinteresowny.
Hermiona zacisnęła w kieszeni płaszcza dłoń, mnąc cierpki materiał wierzchniego odzienia. Nie zamierzała dać się wciągnąć w niepotrzebne dyskusje, dlatego uśmiechnęła się szeroko do McGonagall i odparła:
— W takim razie zapamiętam sobie, żeby mu to sowicie wynagrodzić.
Przeprosiła dyrektor i tłumacząc się sprawami do załatwienia ruszyła z powrotem w głąb Hogsmeade. Chociaż tyle udało jej się wynieść z całej tej rozmowy. Pocieszała się, że Snape już raz zgodził się na uczestnictwo w kolacji wigilijnej, więc jej niedopatrzenie mogło ujść jej na sucho.
Dostrzegła szyld antykwariatu i szybko ruszyła w jego kierunku. Zaszyła się w środku, kiwając na powitanie kobiecie siedzącej za ladą. Liczyła, że tutaj obejdzie się bez tajemniczych komentarzy względem jej zakupów. Torebka przewieszona przez ramię ciążyła jej, kiedy przypomniała sobie o dziwnych słowach zielarza.
— Przepraszam. — Uśmiechnęła się do kobiety w średnim wieku, która zmierzyła ją uważnym spojrzeniem zza grubych okularów. Ubrana była wyjątkowo staroświecko, mimo, iż nie wyglądała na więcej niż czterdzieści lat; dodatkowo na jej szyi wisiało mnóstwo starych świecidełek i wzorzystych kryształków. — Gdzie znajdę księgi o ziołach?
Sprzedawczyni wskazała jej alejkę i uśmiechnęła się przyjaźnie. Hermiona podziękowała i od razu ruszyła ku wskazanym regałom. Wertowała tytuły wzrokiem, szukając czegokolwiek, co mogłoby wydać się jej adekwatne. Wielki zielnik Timothy’ego Ragburna część 1: trucizny… Przewodnik do oznaczania roślin czarno-magicznych… Coraz bardziej zrezygnowana kobieta przykucnęła przy ostatniej, najniższej półce i zmarszczyła brwi.
— Zielarstwo: legendy i mity — szepnęła pod nosem, wyciągając księgę i delikatnie przejeżdżając dłonią po skórzanej, bordowej okładce. To mogło być to, czego szukała. Podniosła się z kolan, natrafiając wzrokiem na kilka równie interesujących tytułów dotyczących stosowania ziół w magomedycynie. Zgarnęła cztery pozycje i już po chwili opuszczała sklep z nowo nabytymi księgami.
Uśmiechnięta od ucha do ucha spakowała zakupy do samo-powiększającej się torebki i zerknęła na zegarek. Do zbiórki pozostała niecała godzina, ale ponieważ dzień obfitował w wystarczająco wiele wrażeń, kobieta postanowiła zjawić się na miejscu zbiórki wcześniej. Spacer pozwolił jej uspokoić się i wyciszyć, a mroźne powietrze przyjemnie drażniło wrażliwą skórę na policzkach wyciskając na nich czerwone rumieńce.
Bardzo głębokie przemyślenie życiowe 🙂 Złotymi literami w każdej szkole powinni powiesić nad tablicą.Wróć do czytania