Sojusz, Granger? – Rozdział 24

Spotkajmy się w tej knajpce w Londynie, gdzie widzieliśmy się ostatnim razem. W sobotę o czternastej?

Martwię się o ciebie, zwłaszcza odkąd wspomniałaś o swoich problemach. Ginny również chciałaby się z Tobą zobaczyć, miałabyś coś przeciwko, żeby wpadła?

Hermiona przymknęła oczy, pocierając po raz kolejny liścik od Harry’ego. Bała się spotkania z przyjacielem, bała się go okłamać. Przede wszystkim jednak bała się jego reakcji. Wiadomość o tym, że chce zabrać ze sobą Ginny jeszcze mocniej ścisnęła jej żołądek. Przed nią nie będzie umiała udawać, że wszystko jest w porządku. Dziewczyna miała jakiś szósty zmysł do wyczuwania, kiedy kogoś trapiły jakieś zmartwienia.

Wzdychając ciężko odłożyła kartkę na stół i osunęła się na fotelu. Myślała, że po wyjawieniu Minerwie prawdy będzie tylko łatwiej. Tymczasem problemy piętrzyły się z godziny na godzinę, a dyrektorka — która zaskakująco szybko przyswoiła sobie rewelacje sprezentowane przez podwładnych — nie wyglądała wcale na złą.

Może źle ją oceniliśmy, pomyślała Hermiona. Przeszło jej przez myśl, że potraktowali Minerwę jak dziecko, które będzie burzyć się i pieklić, tupiąc złowieszczo nóżką. A ona przecież jest potężną, szanowaną dyrektorką, na gacie Merlina. Wstała energicznie, zbierając z biurka materiały na dzisiejsze zajęcia. Nie miała na nie ochoty. Pierwszy raz w swojej stosunkowo krótkiej karierze miała ochotę po prostu odprawić uczniów z kwitkiem.

Zreflektowała się jednak w drodze pod salę i dotarła tam w o wiele lepszym humorze, próbując uśmiechać się ciepło do podopiecznych. Musiało zadziałać, bo ci nie wyglądali, jakby zauważyli na jej twarzy cokolwiek niepokojącego. 

— Pani profesor? — usłyszała nad głową, kiedy odprawiła klasę na kolejne zajęcia. Wysoka krukonka z szóstej klasy patrzyła na nią spod kasztanowej grzywki, która nachodziła na okrągłe, pomalowane lekko tuszem rzęsy. — To prawda co mówią o Christinie Blakers?

Zaskoczona Hermiona odłożyła pióro do kałamarza i oparła łokcie na blat biurka.

— A co mówią o Christinie? — Zmrużyła oczy, kiedy uczennica zmieszała się i spuściła wzrok ku czubkom swoich butów. — Zaczęłaś, Jeannie, to skończ proszę.

Dziewczyna uchyliła usta, najwyraźniej chcąc bardzo potwierdzić tylko sobie znane plotki. Skrępowanie jednak wyparło na jej policzki delikatne rumieńce, ledwo dostrzegalne pod włosami, które opadły na jej twarz.

— Podobno nie będzie już chodziła do szkoły, tylko do jakiegoś przytułku… 

Zamilkła, kiedy nauczycielka gwałtownie podniosła się z krzesła. Widząc surowe spojrzenie Hermiony, uczennica natychmiast zaczęła się tłumaczyć.

— Znaczy ja tego nie powiedziałam, po prostu słyszałam takie plotki i chciałam spytać, czy to prawda…

— Po pierwsze, to nie jest twój problem, panno Hollow. Po drugie, rozsiewanie krzywdzących plotek jest bardzo nieeleganckie. — Rudowłosa uczennica skinęła skruszona głową, a Hermiona wiedziała, że musi zadać jeszcze jedno pytanie. — Po trzecie, chciałabym, abyś powiedziała mi skąd masz takie informacje.

— Ja naprawdę nic… No ja nic nikomu nie mówiłam! — wypaliła dziewczyna. Poprawiła na ramieniu skórzaną torbę i zacisnęła ręce na piersi, czując się niesłusznie atakowana.

— Nie mówię, że ty cokolwiek powiedziałaś, ale ktoś najwyraźniej rozsiewa takie plotki po szkole — powiedziała spokojniej Hermiona, widząc zdenerwowanie uczennicy. — Nieprawdziwe plotki, Jeannie, i w dodatku bardzo, bardzo krzywdzące. Dlatego powiesz mi teraz, od kogo wiesz o Christinie Blakers. 

Brązowe oczy uczennicy podniosły się na Hermionę, która nie mogła tolerować, aby pod jej nosem ktoś rozpuszczał takie niuanse. Zamierzała powiadomić o tym Minerwę, bo przecież poza samą Christiną i jej chłopakiem, o sytuacji sprzed prawie tygodnia wiedzieli tylko nauczyciele. A to znaczyło, że ktoś ma za długi jęzor.

— To Irytek, on… On podobno podsłuchał, jak w niedzielę ojciec Christiny mówił, że zamierza wysłać ją do przytułku dla… — Nastolatka zawahała się na chwilę, jednak widząc wzrok nauczycielki wiedziała, że musi powiedzieć wszystko zgodnie z prawdą. — Dla samotnych matek.

Hermiona nie powstrzymała brwi przed uniesieniem się w górę. Była w tak wielkim szoku, że w pierwszej chwili nie wiedziała co powiedzieć. Odprawiła uczennicę, prosząc, aby zachowała dyskrecję w sprawie panny Blakers i niemal od razu podjęła decyzję o rozmowie z dyrektor McGonagall.

Nie rozumiała, jak do tej pory duch tak złośliwy i wciskający się wszędzie, gdzie nie jest chciany uchował się w Hogwarcie. Obawiała się też, że nieprawdziwe informacje o Christinie szybko rozbiegną się po szkole i wywołają nieprzyjemne skutki. Pamiętała zbyt dobrze o próbie samobójczej dziewczyny i choć wydawało się, że jest ona w lepszym stanie psychicznym, nie chciała niczego zakładać na pewno.

Dotarła pod gabinet Minerwy na trzęsących ze zdenerwowania nogach. Wiedziała, że kobieta poruszy temat jej relacji z Severusem, a nie chciała teraz o tym rozmawiać. Zdecydowała, że zgodnie z pierwszymi założeniami będzie udawać zbyt zmieszaną, aby o tym rozmawiać. To powinno dać jej przynajmniej trochę czasu.

— Pani dyrektor? — Hermiona zapukała do gabinetu i odruchowo nacisnęła klamkę, zastając Minerwę przy swoim biurku. Kobieta podniosła na nią wzrok i zaprosiła gestem na jeden z wolnych foteli. — Możemy porozmawiać?

— Przyznam, że mam sporo papierów do wypełnienia — mruknęła Minerwa, podrywając głowę znad papierów dosłownie na ułamek sekundy. — To coś ważnego?

— Chodzi o Christinę Blakers. A raczej o informacje, jakie na jej temat obiegły już szkołę — oznajmiła od razu Hermiona, wiedząc, że kobieta nie zbagatelizuje problemu. Starsza czarownica skinęła głową, wskazując młodszej nauczycielce krzesło. — Wie pani o wybryku Irytka?

— Owszem, wiem. Takie rzeczy dość szybko do mnie docierają — przyznała kobieta. — Wiem też, że wszelkie próby uspokojenia go na nic się zdadzą. 

— Czyli nic się nie da zrobić? Musi istnieć sposób na chociaż stępienie jego charakteru — odparła Hermiona. Dopiero po chwili przyszło jej na myśl, że zapewne nie raz Minerwa słyszała takie słowa. W końcu nie od wczoraj uczyła w Hogwarcie. 

— Niektórzy próbowali, co kończyło się fiaskiem. — McGonagall oparła się wygodniej w fotelu i złożyła dłonie na biurku przed sobą. — Albo sprowadzeniem jeszcze gorszych efektów. Raz nawet ewakuowano szkołę, po tym jak nauczyciele chcieli zastawić pułapkę na Irytka.

— To jest to — Hermiona ożywiła się nieco, widząc cień szansy na pozbycie się ze szkoły złośliwego poltergeista. — Może gdyby udało się utrzeć mu nosa, albo podstępem wypędzić ze szkoły…

— Nie mam takiej władzy — przerwała zrezygnowana Minrewa. — Irytek ma dożywotnie pozwolenie na przebywanie w zamku, otrzymane od jednej z wcześniejszych dyrektorek Hogwartu.

— A czy osoby na tym samym stanowisku nie mogą unieważniać takich dokumentów?

— Nie, jeżeli pismo nie zawierało klauzuli, która by to przewidywała. A Euprahia Mole wyraźnie zaznaczyła, że sobie tego nie życzy — mruknęła posępnie Minerwa. Kobiety zamilkły, zastanawiając się obie nad tym, czy istnieje w ogóle sposób, aby przemówić duchowi do rozumu. W końcu Hermiona wstała, zrezygnowana postawą przełożonej i skierowała się do wyjścia.

— Może Krwawy Baron będzie w stanie pomóc — westchnęła, sięgając do klamki. — Boję się, że jak te informacja dotrą do Christiny to dziewczyna znów się załamie.

— Porozmawiam z Baronem. Hermiono… — Starsza czarownica wstała ze swojego fotela i obeszła biurko, zanim jej była uczennica zdążyła opuścić pomieszczenie. — Mogłybyśmy porozmawiać o czymś innym?

Panna Granger miała ochotę prychnąć. Albo zaśmiać się gorzko na cały głos. Zachowała jednak zimną krew i odwróciła się do Minerwy, marszcząc pytająco brwi.

— Chciałabym porozmawiać z tobą o Severusie. Nie teraz, oczywiście — dodała, widząc, że Hermiona od razu zamierza zaprotestować. — I na spokojnie. Bez niepotrzebnych nerwów i uniesień.

Posłała podopiecznej wyczekująco spojrzenie, wprawiając ją w niemałe zakłopotanie. Młoda nauczycielka po raz kolejny uświadomiła sobie, że mają do czynienia z dorosłą, opanowaną kobietą, a nerwy zdarzają się każdemu. Jednak po nich często przychodzi chłodna ocena sytuacji i spokój, chęć pokojowego porozumienia. Potraktowali ją źle. Ją i wszystkich, których oszukują. Owszem, Hermiona wciąż miała w pamięci manierę wtrącania się we wszystko Minerwy, zwłaszcza jeśli dotyczyło to przyszłości innych i ambicji, ale… Zaczęła zastanawiać się, czy to, co robią ze Snape’em jest słuszne. 

Skinęła głową niepewnie, nie mając dobrego powodu, aby odmówić na propozycję McGonagall. Chciała wykpić się z rozmowy o związku teraz, w tej chwili, ale nie mogła zbywać dyrektorki w nieskończoność.

— Dobrze. — McGonagall wyraźnie ulżyło, a na jej wąskich wargach pojawił się uśmiech. — Przyjdź do mnie zatem dziś wieczorem, po kolacji.

Po wyjściu, Hermionę ogarnęły wyrzuty sumienia. Nie powinni byli podejmować decyzji pod wpływem zdenerwowania. Właśnie zdała sobie sprawę, że dała się ponieść w podręcznikowym stylu, dowodząc tylko teorii, że działanie pod wpływem chwili nigdy nie przynosi dobrych efektów. 

Dowiedziawszy się od duchów, gdzie może znaleźć Krwawego Barona, ruszyła ku Wieży Astronomicznej. Z daleka już słyszała pobrzękiwania łańcuchów, które zdobiły jego szatę odkąd tylko pamiętała i kierowana tym dźwiękiem, zaczęła wspinać się po schodach. W pewnym momencie, widząc uchylone drzwi, zdała sobie sprawę, że jej słuch ją zawiódł. Pobrzękiwania zaczęły się oddalać w miarę, jak jej kroki zbliżały się ku górze. Coś jednak pchnęło ją do zerknięcia do środka.

— Profesorze? — spytała, widząc Severusa opartego o metalowy pręt. On jeden oddzielał go od przepaści, nad jaką się znajdował, a która zdawała się go fascynować. Odwrócił się, zaskoczony jej obecnością, co nieco ją speszyło. 

— Co tu robisz? — rzucił oschle, kiedy podeszła bliżej i stanęła obok niego. Czując na sobie jej wzrok, miał ochotę zrzucić ją z wieży albo przynajmniej uraczyć jakąś nieprzyjemną klątwą. 

— Mogłabym zadać panu to samo pytanie — mruknęła niepewnie Hermiona. — Jest zimno, a pan…

— Martwisz się, czy po prostu obrałaś sobie za punkt honoru wtrącanie się w moje sprawy? — spytał, groźnie na nią patrząc. Nie wywołało to jednak pożądanego efektu, bo kobieta mocniej zmarszczyła brwi we współczującym wyrazie. 

— Martwię się, bo stracił pan przytomność i wylądował w szpitalu — odparła z wyrzutem. Nie rozumiała, dlaczego Snape uparcie odsuwał od siebie ręce, które wyciągała w geście niesienia pomocy. — To takie dziwne?

— Nie prosiłem o twoją troskę i zdecydowanie jej nie potrzebuję — warknął jak uparty pięciolatek, a Hermiona nie powstrzymała zdenerwowanego prychnięcia. — Myślisz, że możesz zrobić więcej, niż ja sam byłem w stanie? Jak daleko sięgają granice twojej zarozumiałości?

— Teraz jest pan po prostu złośliwy, do czego wcale nie dałam panu powodów — burknęła zaskoczona jego nieprzystępnym zachowaniem. Pokręciła głową zrezygnowana, widząc niemal namacalny mur, jaki się między nimi pojawił. 

— Podobnie ja nie dałem ci powodów do troski o mnie — stwierdził Snape. Jego wzrok, utkwiony w martwym punkcie gdzieś w oddali, wydawał się zimny jak noc, która opatulała ich powoli swoim płaszczem. 

— Do tego, profesorze, nie trzeba mieć dobrych powodów.

Hermiona przyglądała się jego twarzy, licząc, że może zwróci na nią uwagę, ale niestety nic takiego się nie stało. Nie mogła jednak odejść i zostawić go na mrozie samego, w dodatku ubranego w lekkie, szpitalne ciuchy. Zdziwiła się, że kiedy Snape zdecydował się już uciec ze skrzydła szpitalnego, od razu nie przebrał koszuli. Ta, którą miał na sobie teraz, była szara, w dodatku sportowa. Zapewne zostawiona przez jakiegoś ucznia. Wyglądał tak zaskakująco ludzko, że kobieta przez chwilę nie mogła oderwać wzroku. Dopiero teraz, bez opływających wokół ciała czarnych szat, Hermiona była w stanie dostrzec jak chudy w rzeczywistości jest. Chudy, zgarbiony, zmęczony życiem.

— Znowu. To. Robisz — wycedził przez zęby Severus, przywracając trzeźwość umysłu młodej nauczycielce. Skierował na nią oskarżycielskie spojrzenie, które w pierwszym momencie sparaliżowało ją jakby znów miała jedenaście lat. — Znowu myślisz.

— Bo nie rozumiem, dlaczego odcina się pan wszystkich, którzy chcą panu pomóc — mruknęła w końcu Hermiona. — Nie chodzi nawet o mnie, Minerwa i Poppy też chciały pomóc, a…

— Żadna z was, Granger, ani ty, ani te przeklęte wiedźmy, nie jesteście w stanie nic zrobić. Wiem, że zawsze ci się zdaje, że wszystko wiesz najlepiej, ale w tym przypadku się mylisz. Podobnie zresztą jak w większości. — Snape wydawał się zdenerwowany jej zachowaniem, co było dla młodej kobiety wręcz absurdalne. — Myślisz, że odtrącam twoją pomoc, ale ja po prostu wiem, że nic nie zdziałasz. Próbowałem.

Jego ton głosu sugerował, że jest tym wszystkim zmęczony. Pierwszy raz otworzył się na tyle, żeby pokazać chociaż drobną część emocji, a Hermiona nie zamierzała tego zaprzepaścić. 

— Niech pozwoli mi się pan samej przekonać — poprosiła łagodnym głosem. 

Severus przymknął oczy, odwracając się znów bokiem do swojej towarzyszki i westchnął przeciągle. Miał świadomość, że jak Granger raz sobie coś uroi to nie odpuści zbyt łatwo. Zwłaszcza nie po tym, jak była świadkiem jego groteskowego zasłabnięcia.

— To skutek jednej z klątw, jakimi uraczył mnie Voldemort — powiedział po długiej chwili, a Hermiona ze skupieniem przybliżyła się do niego, opierając łokcie na metalowej barierce. Zastanawiała się, jak to możliwe, że Severus stoi koło niej i nawet nie drgnie z zimna. Powietrze musiało schłodzić się przynajmniej do okolic zera, co odczuwała nieprzyjemnie w kręgosłupie. — Na sam koniec, tuż przed tym jak zdecydował, że nie będę mu dłużej potrzebny.

— Nigdy tak naprawdę nie dowiedzieliśmy się, co się stało — przyznała cicho Hermiona, przywołując w pamięci bolesny dzień. 

Wspomnienia zacierały się w jej głowie, jednak to jedno, z drugiego maja, uparcie nie chciało jej opuścić. Wracało czasami, do czego nikomu się nie przyznawała, bo i nie było potrzeby. Śniła sporadycznie o bitwie, którą przegrywali i o śmierci Harry’ego. Albo własnej. Śniła też prawdziwe rzeczy, jak śmierć Remusa Lupina. Do tej pory nie przebolała tego, że ktoś z tak wielkim sercem już nie żyje.

— Nic dziwnego — prychnął słabo Snape. — Zagroziłem Minerwie, że jeśli kiedykolwiek komuś powie, osobiście poślę ją na tamten świat.

— Dlaczego? — spytała odruchowo Hermiona, a widząc uniesioną brew mężczyzny, natychmiast się zreflektowała. — Znaczy rozumiem, że pewnie kryje się za tym jakaś tajemnica zawodowa…

— Szpiegostwo to nie był zawód, Granger — przerwał jej oschle mężczyzna. — Nie miało to żadnego znaczenia, chociaż jak widać… Mogłem się w tym osądzie nieco pomylić.

Tym razem to brew Hermiony uniosła się w geście zdziwienia. Snape przyznawał się do błędu? Bez żadnego „ale”? To było coś nowego, coś co sprawiło, że gryfonka nawet nie wiedziała, jak odpowiedzieć. Pozwoliła opowiedzieć mu całą historię, od początku do końca, licząc, że będzie wobec niej szczery i nie zamknie się przed nią.

— Wiedziałem, że dojdzie do sytuacji, kiedy Voldemort zda sobie sprawę o moim udziale w wojnie. Razem z Albusem doszliśmy do wniosku, że prędzej czy później wpadnie na pomysł, że to ja jestem panem Czarnej Różdżki. Takie założenie było oczywiste, kiedy już ktoś wiedział, jak działa prawo jej dziedziczenia.

— Sama w pierwszej chwili o tym pomyślałam — mruknęła Hermiona, nie zauważając wyrazu niezadowolenia na twarzy Severusa, kiedy mu przerwała. 

— Nie jestem ani trochę zaskoczony — prychnął zdawkowo. — Z taką wiedzą, mogłem przygotować się na to, co nadejdzie, ale i tak… Nie doceniłem Voldemorta. 

Hermiona zerknęła na Severusa wyczekująco, kiedy milczał przez dłuższą chwilę. W końcu przełknęła ślinę i spytała cicho:

— Co się stało we Wrzeszczącej Chacie, profesorze?

Bała się tego, co może usłyszeć. Ale ciekawska część natury podpowiadała, że chce się tego dowiedzieć. Severus spojrzał jej prosto w oczy, widząc w nich ten dobrze znany mu błysk. Zawahał się w pierwszej chwili, czując dziwne kotłowanie w żołądku. Miał się komuś zwierzyć i zdecydowanie nie czuł się z tym komfortowo. Do tej pory jedynie Minerwa była na bieżąco z jego stanem zdrowia, a jej troska doprowadzała go do szewskiej pasji. Nie chciał, żeby kolejna natrętna czarownica kręciła się koło niego jak matka, trując mu o eliksirze i uzdrowicielach. 

Jednak gdzieś pod tym kryło się uczucie, że Granger miała cholerną rację. Odsuwał się od wszystkich, bo myślał, że sam jest najmądrzejszy i tylko on wie, jak samemu sobie pomóc. Zawiódł się cztery lata temu na magomedycynie i nie mógł nic poradzić na to, że był do niej uprzedzony. 

— Wiesz, co się stało. Byłaś tam — przypomniał po kolejnej, przedłużającej się pauzie. Hermiona posłała mu pobłażliwe spojrzenie, prosząc niemo, aby nie robił sobie z niej żartów. Była, owszem, ale nadal nie miała pojęcia, co widziała. — I nie oczekuj żadnych fajerwerków, to był zwyczajny eliksir przeciw jadowi węża. Wiedziałem, że Potter przybędzie na wezwanie Voldemorta, dlatego specjalnie przedłużałem rozmowę, żebyście dotarli tam na czas. I prawda jest taka, że gdyby nie ty pewnie nic by się nie udało.

Hermiona spojrzała na niego tępo, wciąż uchylając usta z głębokiego szoku. 

— Jak to? — spytała otępiale próbując zrozumieć sens jego słów.

— Gdyby nie twój przerośnięty czerep, pewnie zdechłbym na tych cuchnących deskach. Teraz dotarło? — warknął Snape, wywracając oczami. Celowo się z nim droczyła, czy po prostu coś zaburzało jej odbiorniki percepcji?

— Ale ja nic… — Kobieta odsunęła się o krok, mrugając szybko powiekami. — Ja tylko…

— Tak, ty tylko załatałaś dziury po ukąszeniach. Wystarczyło — dodał za nią Snape, zirytowany, że zszokowana Hermiona nie była w stanie się wysłowić. — Bez tego, jak mówiłem, cały plan poszedłby…

— Wykorzystał mnie pan? — szepnęła niespodziewanie, podnosząc na niego szeroko otwarte oczy. Snape, zaskoczony jej pytaniem, uniósł wysoko brew. 

— Wykorzystałem? — powtórzył kpiąco, po chwili dopiero zdając sobie sprawę, że owszem, mogło to tak wyglądać. — Może trochę — dodał po chwili. — Dlaczego masz z tym problem, Granger? Gdybyś wiedziała, też byś pomogła. Taka już jesteś, samarytanka od siedmiu boleści — zakpił. 

Hermiona odetchnęła głęboko, uznając, że nie ma co robić afery po fakcie. Zresztą Severus miał rację, pomogłaby, nawet gdyby wiedziała. Nawet mimo, że wtedy była przekonana o jego przejściu na złą stronę. 

— Nie spodziewałem się tylko jednego — kontynuował Snape, widząc, że jej spojrzenie złagodniało. — Że klątwa Voldemorta będzie tą, która przeleje czarę. Dostałem prosto w serce i… To uszkodziło nadwyrężony układ nerwowy. Wtedy po raz pierwszy poczułem ten ból. A od tego czasu tylko się nasilał. 

— Dlatego uwarzył pan ten eliksir — dopowiedziała cicho Hermiona. Oparła się ciężko o barierkę i zawiesiła spojrzenie na poruszających się pod wpływem wiatru koronach drzew u podnóża góry. — To nie jest lekarstwo, tylko środek tymczasowy.

— Myślisz, że o tym nie wiem? — spytał pogardliwie Snape, unosząc spojrzenie na ciemniejące powoli niebo. — Na to nie ma lekarstwa, Granger.

Gryfonka pokręciła energicznie głową, nie mogąc w to tak łatwo uwierzyć. Czytała sporo o klątwach i sposobach ich leczenia, zwłaszcza, kiedy poważniej myślała o pracy magomedyka. Jednak na nic zdałaby się i tak pewnie znikoma wiedza, jeśli mężczyzna jej do siebie nie dopuszczał. 

— Zawsze powtarzał mi pan, że jestem wszechwiedząca, że pozjadałam wszystkie rozumy. Tylko kto się teraz tak zachowuje? — spytała wojowniczo, czując lekki strach przed nastąpieniem mu na odcisk. Ostatnie dni nie należały do najprzyjemniejszych, a Hermiona ku swojemu zaskoczeniu musiała przyznać, że brakowało jej w tym czasie towarzystwa Snape’a. — Naprawdę musi pan sobie dać pomóc. Może nic się nie da zrobić, wtedy przyznam panu rację. Wiem, ile satysfakcji będzie miał, mogąc powiedzieć to głupie „a nie mówiłem”.

Severus prychnął agresywnie, ale w głębi ducha przyznał jej rację. Zawsze odczuwał satysfakcję, mogąc komuś udowodnić rację. Ale w tym przypadku nie chciał przechodzić przez kolejny, żmudny proces badań, który i tak zakończyłby się fiaskiem.

— Ale jeśli nic nie zrobimy, któregoś razu zamiast do skrzydła szpitalnego trafi pan do kostnicy. I może mi pan wmawiać, ile pan chce, ale ja wiem, że tak naprawdę ceni pan sobie własne życie. Inaczej nie pozorowałby pan śmierci i nie szukał sposobu na oszukanie Voldemorta — wymamrotała na jednym wydechu gryfonka, licząc mocno, że jej słowa cokolwiek dadzą. 

Nie spuszczała wzroku z twarzy Snape’a, która przez kilkanaście sekund przypominała odlew woskowy. Nie poruszył się, nie słyszała jego cichego oddechu, nie widziała żadnej oznaki, że w ogóle usłyszał jej przemowę. A jednak po długiej chwili, jego ciemne oczy zwróciły się w jej stronę. Z wyrazem ogromnego, obezwładniającego zmęczenia.

— Nie odpuścisz, prawda? — rzucił cierpko w jej stronę. Na ustach Hermiony pojawił się uśmiech ulgi. Pokręciła głową lekko, a kiedy jęknął przeciągle, zaśmiała się głośno. Dźwięk ten rozszedł się w odmętach popołudniowego chłodu, docierając echem aż do lasu rozciągającego się pod nimi. — Tylko nie licz, że zapomnę o obietnicy. To będzie najsłodsze „a nie mówiłem” w moim życiu.

Hermiona roześmiała się ponownie, tym razem bez cienia krępacji. Przysunęła się bliżej ramienia Severusa, stając przodem do barierki i przypatrując się niknącym w cieniu koronom drzew. 

— Jeszcze się przekonamy — odparła wesoło, przyciągając uwagę swojego towarzysza. Zmrużył oczy, przyglądając się orzechowym oczom, w których odbijały się ostatnie promienie słońca i zaczął zastanawiać się, skąd w niej tyle determinacji, aby mu pomóc. Nie śmiał pytać, ale podejrzewał, że ma to związek z tym, czego się dowiedziała. — Jestem umówiona z Minerwą dzisiaj po kolacji — dodała po chwili. 

— A gdzie strach, Granger? Potwór jednak nie jest taki straszny? — prychnął Severus, a na twarzy gryfonki jak na zawołanie pojawił się grymas. 

— Wszystko okaże się po kolacji — odparła z ciężkim sercem. Nie wiedziała, czy zaczynać w ogóle rozmowę na temat reakcji Minerwy i jej obecnego zachowania. Snape pewnie nagadałby jej, że powinna skupić się na planie, a nie zajmować takimi bzdetami. Zerknęła na zegarek, przepięty cienkim skórzanym paskiem wokół nadgarstka i westchnęła. — Muszę znaleźć Krwawego Barona, zanim się z nią spotkam. Słyszał pan, co Irytek naopowiadał uczniom o Christinie?

Severus spojrzał na nią pytająco, marszcząc mocno brwi. 

— Co takiego naopowiadał? 

— O przytułku, samotnych matkach i innych kłamstwach — mruknęła pod nosem Hermiona. — To się naprawdę robi bezczelne z jego strony.

— Blakers już o tym słyszała? — spytał niespodziewanie mężczyzna, widząc zdziwione spojrzenie byłej uczennicy. 

— Nie wiem — odparła. — Chyba nie. Nie rozmawiał pan z nią? 

— Czyżbym słyszał zazdrość w głosie, Granger? — prychnął Snape, unosząc wyzywająco brew. Kobieta oburzyła się teatralnie i posłała mu pobłażliwe spojrzenie. — Rozczulające, że już na początku związku martwisz się, że będę oglądał się za innymi.

Hermiona parsknęła śmiechem, odchylając się lekko do tyłu. Nie podejrzewała, że Severus Snape posiada autentyczne poczucie humoru. Rzucał czasem z rękawa czarnymi żarcikami, ale raczej klasyfikowały się pod niesmaczne lub nie na miejscu.

— Och, dbam tylko o twoją reputację — zaświergotała, posyłając mu wesołe spojrzenie. — Jakiż to byłby skandal, gdybyś umawiał się z uczennicą. Młodszą…

— Ładniejszą… — wtrącił Snape, poruszając wymownie brwiami.

— W dodatku w ciąży z kimś innym. Skandal, prawdziwy skandal — zaśmiała się Hermiona. Przyciągnęła tym uwagę mężczyzny stojącego przy jej prawym ramieniu, który nie mógł oprzeć się wrażeniu, że z każdą chwilą przebywanie w towarzystwie kobiety, która kiedyś doprowadzała go do białej gorączki, staje się coraz przyjemniejsze. 

— Wyleją mnie ze szkoły — stwierdził poważnym tonem.

— I obsmarują w Proroku. Nie wiem, jak mógłbyś po czymś takim wyjść z domu — dodała tym samym tonem Hermiona. Widząc na jego ustach nikły cień uśmiechu, na nowo się rozpromieniła. — Muszę iść załatwić sprawę z Baronem. Mogę zostawić pana samego na kilka minut?

— Przecież nie skoczę — sarknął pod nosem. Spojrzał na nią uważniej, dostrzegając rumieniec, jaki wykwitł na jej policzkach pod wpływem zimna i śmiechu. — Znowu wracamy do oficjalnego tytułowania?

— Po pierwsze — odparła gryfonka, wystawiając w górę wskazujący palec prawej dłoni. — Nikt nas nie słyszy. 

— A po drugie? — spytał zaintrygowanym tonem Snape. 

— A po drugie nie umiem się do tego przemóc — przyznała szczerze Hermiona. — Jest pan starszy, budzi pan autorytet i… Nie wiem, nie potrafię.

— Bariera — stwierdził lakonicznie Severus. Gryfonka uniosła brew, nie do końca rozumiejąc, co ma na myśli. — Widać nie tylko ja je stawiam.

Hermiona nie wiedziała, co powiedzieć. Uchyliła usta, próbując dobrać słowa odpowiednie do jego stwierdzenia, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Zmarszczyła brwi, wciskając do kieszeni szaty zmarznięte już mocno dłonie i odwróciła się na pięcie, ruszając ku schodom. 

Naprawdę stawiała między nimi barierę? Zwykłym, głupim słowem? 

Jeśli tak – musiała to naprawić. Obiecała sobie, że będzie próbowała się przemóc. Snape jednak był dla niej autorytetem w zbyt wielu kwestiach, aby to mogło być proste. Jego reputacja, inteligencja oraz umiejętności po prostu zbyt mocno utrwaliły w jej głowie wizję człowieka, któremu nigdy nie dorówna.

Rozdziały<< Sojusz, Granger? – Rozdział 23Sojusz, Granger? – Rozdział 25 >>

Hachi ✨

Nieuleczalna fanka Pottera, zakochana w Sevmione. Wolne pisanie to moja pasja. Jeśli oczekujecie nowego rozdziału codziennie, to zły adres. Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań bez mojej zgody. wattpad: https://www.wattpad.com/user/HachiYuuko blogspot: (tylko stare opowiadania) https://acciosevmione.blogspot.com/

Ten post ma 3 komentarzy

Dodaj komentarz