Sojusz, Granger? – Rozdział 81

Hermiona Granger zaklęła cicho pod nosem, rozglądając się szybko dookoła i upewniając, że żaden uczeń nie był świadkiem jej niestosownego zachowania. Usłyszała cichy szelest przy końcu korytarza, czujnie spoglądając w tamtą stronę, ale nikt nie pojawił się w zasięgu jej wzroku. Popatrzyła zeźlona pod nogi, na obcas, który kolejny raz zaczepił się o nierówny, wystający kamień na posadzce i fuknęła na samą siebie. Głupia.

Podły humor nie brał się jednak ani z konieczności użerania się z niesfornym obuwiem ani nawet z tego, że kobieta rano uderzyła biodrem o wystający kant blatu przy umywalce tak mocno, że teraz pewnie całe już było sine. Nie, to jeszcze tylko dolało oliwy do ognia. Zaspała, mając ogromny problem z zaśnięciem poprzedniego wieczora, a w dodatku zdała sobie sprawę z czegoś, co gdzieś tliło się w zakątkach jej podświadomości, ale uśpione czekało na odpowiednią chwilę — która teraz nieuchronnie zbliżyła się, wypatrując w kierunku kobiety jak sęp w poszukiwaniu padliny.

Było późno. Bardzo późno. Choć tylko ona zdawała się tym przejmować.

Nieoczekiwanie drzwi gabinetu Snape’a ku którym się kierowała otworzyły się, a ciemnowłosy mężczyzna pojawił się w nich, najwyraźniej zamierzając wcześniej udać się na lunch. Właściwie mogła się tego spodziewać. Jej umysł miał jednak problem, aby tego poranka obudzić się po ciężkiej nocy, a na dokładkę został od razu zaatakowany przez przywołane z niechęcią wspomnienia. Najwyraźniej logiczne myślenie miało iść dziś w odstawkę.

— Granger — mruknął na przywitanie Severus, kiedy zanotował jej obecność. Posłał kobiecie pytające spojrzenie, oceniająco lustrując jej sylwetkę, po czym zapytał: — Pracowity poranek?

Hermiona uśmiechnęła się pod nosem.

— Można tak powiedzieć — odparła, nie zamierzając przyznawać się, że jej nieobecność na śniadaniu wynikała z faktu przespania go.

Ciemne brwi uniosły się w drwiącym geście, jednak twarz mężczyzny niespodziewanie nabrała poważniejszego wyrazu, kiedy jego spojrzenie skierowało się ponad ramieniem panny Granger na koniec korytarza, z którego przybyła.

— Zdaje się, że masz cień — mruknął Snape.

Hermiona spojrzała na niego pytająco, ale wiedziona ciekawością odwróciła się, podążając za jego wzrokiem. Czujnie rozglądnęła się dookoła, szybko orientując się, że Irytek kontynuował ciche prześladowanie jej, czając przy filarze i obserwując ich z dystansu. Kiedy zrozumiał, że został dostrzeżony, podpłynął bez słowa w ich kierunku, mrużąc groźniej małe, paciorkowate oczy. Młoda kobieta zadarła głowę, widząc, że poltergeist zbliża się ku sufitowi i aż zmarszczyła mocno brwi, kiedy nagle duch przechylił się do góry nogami i został po chwili niemal wessany za grube sklepienie ponad ich głowami. Po raz kolejny bez ani jednego słowa.

— Chodź — usłyszała. — Nie zamierzam czekać, aż ten błazen wróci.

Nieoczekiwanie kiedy Hermiona odwróciła się i zerknęła na Severusa, zobaczyła, że ten otwiera przed nią drzwi do swoich kwater, wskazując wnętrze brodą. Uchyliła usta, chcąc w pierwszym odruchu zaprotestować i powiedzieć, że nie ma takiej obawy — ale wiedziała, że jej kłamstwo szybko wyszłoby na jaw. 

Nie chciała zostawać z nim sama. Miała wrażenie, że czuje wtedy coś, czego nie powinna. Jakby to nie był ten sam mężczyzna, a uczucie — które jak odnogi korzeni tego, co czuła do Severusa, kierowało się w stronę jego młodszej wersji — wydawało się jak zdrada. Jak coś, czego nie powinna robić, coś, co nie powinno mieć miejsca.

Coś, przed czym jednocześnie nie potrafiła się bronić.

— Dalej obawiasz się dostać rykoszetem? — zapytała z przekąsem, kiedy przekraczała próg i machinalnie zerknęła przez ramię, upewniając się, że Irytek zostawił ich, póki co, w spokoju.

— To nie ja potrzebuję eskorty — wytknął jej Snape. 

Twarz Granger, która nagle pojawiła się w zasięgu jego wzroku, była zdecydowanie za blisko. Promieniowała zbyt silną energią. I dlaczego widział na niej coraz więcej detali? Detali, które powinien znać, ale które kiedyś zupełnie umknęły jego uwadze — jak chociażby wgłębienia, jakie pojawiały się przy kącikach jej warg, kiedy się uśmiechała. 

— Poza tym brzmisz, jakby pokonanie go było jakimś wyzwaniem — rzucił, kiedy kobieta weszła do środka. 

Hermiona prychnęła, wywracając oczami i podeszła do stolika kawowego, odwracając się do niego z pobłażliwym uśmiechem na twarzy. Choć Snape dostrzegł, że było w nim coś dziwnego. Innego.

— Mam coś dla ciebie — powiedziała, kiedy Snape zamknął drzwi i podszedł bliżej niej. Sięgnęła do kieszeni szaty i wyciągnęła z niej całkiem sporą, bulwiastą fiolkę pełną purpurowego eliksiru, a mężczyzna przyjrzał się jej uważnie, mrużąc oczy nieco zbyt podejrzliwie. — Whitlock był na tyle dobry, że wysłał go od razu. To na skurcze i drżenie rąk — wyjaśniła łagodnym tonem, podając naczynko Severusowi. — Mieszanka eliksiru rozkurczowego i naparu Wiggenowego.

Nie miała pojęcia, czy powinna spodziewać się nieufności z jego strony. Jej brwi ściągnęły się lekko, kiedy dostrzegła minę mężczyzny, ale ten zdawał się jednak wierzyć temu, że nie była to ani żadna trucizna ani podstęp z jej strony. Okoliczności sprawiały, że coraz ciężej przychodziło mu kwestionować rzeczy dziejące się dookoła niego, choć czuł ogromne pragnienie, żeby dokładnie to robić.

— Kolejny środek tymczasowy? — zapytał, obracając fiolkę w palcach, a Hermiona zerknęła na niego słabo.

— Póki choć trochę działają, lepsze to niż nic — stwierdziła tonem, którego sam Snape użył na niej, kiedy tłumaczył się, dlaczego posiłkuje się eliksirami, zamiast udać do magomedyka. I chcąc nie chcąc, nawet nie znając tych okoliczności, mężczyzna rozpoznał w jej głosie swoją własną kpinę. — Możesz zażyć go od razu — dodała, wskazując głową na szklane naczynie w jego dłoniach. — Pora chyba nie ma znaczenia, przynajmniej… nie wyglądało, jakby miała. Uncja raz dziennie. I nie możesz się wysilać kilka minut po zażyciu go, wtedy z reguły widziałam, że źle się to kończyło.

Nie chciał, naprawdę nie chciał w tej chwili zastanawiać się, jak mocno skupiła się na obserwowaniu i wyłapywaniu jego nawyków. Wystarczająco nieswojo czuł się z tym, że wiedziała, kiedy nie pija kawy czy jak przyrządzoną lubi mieć herbatę. Nie było to coś, czym spodziewał się, że będzie się z kimś kiedyś dzielił — dlatego myśl, że ktoś zna jego przyziemne zwyczaje sprawiała mu wręcz psychiczny dyskomfort.

— Coś jeszcze? — zapytał, unosząc brew i spojrzał na Hermionę z drwiną. 

Maskowała ona wszystko, co poczuł w związku z pomocą młodej gryfonki i tym, jak bardzo go to przytłoczyło. Znów, choć nie miał o tym pojęcia. Tak jak zawsze jednak, było to okropnie nieprzyjemne uczucie, drażniące każdy nerw i każdą cząstkę w jego ciele.

— Mówiłeś, że jest dość niesmaczny — dodała gryfonka z przekąsem.

Severus popatrzył na nią pobłażliwie, co automatycznie wywołało pojawienie się szerszego uśmiechu na jej ustach; kolejnego nikłego, osłabionego uśmiechu, który jednak stawał się tym szczerszy, im częściej przychodziło jej to robić. Mężczyzna odkorkował naczynko, wąchając jego zawartość i od razu wyczuł intensywny zapach anyżu. Cudownie, zakpił w myślach. Żadnej taryfy ulgowej. 

Przechylił fiolkę, czując ostry posmak na końcu języka, a Hermiona aż zaśmiała się, widząc, jak mocno się skrzywił. Ulżyło jej jednak, że nie musiała martwić się tym, jak przekonać go do zażycia czegokolwiek, co wyszło spod rąk zupełnie obcego mu człowieka.

— Przestanę chyba jednak wierzyć w to, co mówisz — rzucił mężczyzna z obrzydzeniem na ustach, kiedy zakręcał naczynko. — Nigdy nie nazwałbym tego niesmacznym.

— Nie pamiętam, jak dokładnie go określiłeś — zaczęła ze śmiechem Hermiona, ale Snape szybko uniósł brew, zawieszając na niej ponure spojrzenie.

— Pewnie “obrzydliwy”  — mruknął.

Hermiona chwilę przypatrywała mu się z pobłażliwą miną.

— Cóż, każdy musi się czasem poświęcić — stwierdziła.

Choć zdecydowanie wolałaby, aby nikt nie musiał tego robić, wiedziała, że taka była rzeczywistość — chcąc uwolnić się od czegoś, czego człowiek nigdy nie chciał i o co nie prosił, przychodziło mu za to płacić słoną cenę. Konieczną. Ale niesprawiedliwą.

— Jak widać — mruknął Severus.

Słyszał, że cokolwiek ją trapiło, nadawało niezwykle gorzkiej, nieprzyjemnej barwy jej głosowi. Takie samo zresztą stało się jej spojrzenie; przepełnione w dodatku przemożnym zmęczeniem. Mimo to wciąż starała się stwarzać pozory.

— Poczekaj tu — powiedział nagle.

Hermiona bez słowa obserwowała, jak Snape podchodzi do gabloty, odkładając do niej fiolkę z eliksirem, jednak kiedy zamknął przeszklone drzwiczki i skierował kroki ku sypialni, widok oddalających się w tamtym kierunku pleców przyprawił ją o cierpki dreszcz. Na szczęście zdołała opanować rumieniec, zanim mężczyzna wrócił do części dziennej gabinetu. 

— Znalazłem coś, co zdaje się należy do ciebie — powiedział, unosząc wymownie cienką książkę w jasnej oprawce. Ciemne brwi Hermiony szybko ściągnęły się ku sobie, kiedy zaskoczona gryfonka spojrzała na przedmiot, lekko uchylając usta. Och nie, pomyślała. — Była w szafce nocnej, wracając do wczorajszego tematu bałaganu.

Severus myślał, że zmiesza ją swoimi słowami, ale ona tylko wywróciła oczami. 

— Gdzie indziej miałabym ją trzymać? Czytałam ją przed snem — mruknęła z kpiną, odbierając czarodziejowi trzymany przez niego tomik. Posłała mu przy tym oburzone spojrzenie, które szybko nabrało odrobinę przekorności, kiedy kobieta uśmiechnęła się półgębkiem i dodała: — Poza tym szafka nocna po to przecież jest.

Zrozumiał, że różnica, którą zauważył w jej uśmiechu, nie dotyczyła ust, a oczu, które ostentacyjnie kontrastowały z wymuszenie wesołym wyrazem twarzy. 

— Dlatego każdy ma swoją — stwierdził teatralnie poirytowanym tonem.

Hermiona wydęła wargi w pobłażliwym geście, widząc, że Snape przygląda się jej uważniej. Nie chciała, żeby znalazł ślady jej zdenerwowania, nie mając pojęcia, że on nie dość, że o nich wiedział, to w dodatku zamierzał podjąć próbę dowiedzenia się z czego wynikają.

— Coś się stało — powiedział, zaskakując tym młodą szatynkę.

— To niewyspanie — skłamała.

Zrobiła to jednak zdecydowanie za szybko i nie włożyła w to wystarczająco wysiłku, bo brew Severusa niemal od razu uniosła się w prześmiewczym geście.

— Skoro zdajesz sobie sprawę, że umiem rozpoznać, kiedy kłamiesz — zaczął, a jego źrenice zwęziły się, nie odrywając od skonsternowanej twarzy Hermiony nawet na moment — dlaczego to robisz?

Bo “ty” tego nie zrozumiesz, pomyślała. Dla niego nic by to nie znaczyło — w końcu nie podzielał jej przeszłości. 

— Bo ty nienawidzisz cudzych zmartwień — sarknęła.

Snape zmarszczył mocno brwi, dostając odpowiedź, jakiej się nie spodziewał.

— To nieistotne — odparł.

Na twarzy młodej kobiety pojawiła się tak jednoznaczna mina, że stojący naprzeciw niej czarodziej od razu zrozumiał, do czego piła. Cokolwiek się stało, nie dotyczyło go w stopniu, który ona uznałaby za warty wyjaśnień. Jakby nie mógł być po prostu ciekawy.

Udali się wspólnie na lunch i zjedli posiłek w naprawdę przyjemnej atmosferze. Choć Severus nie mówił za wiele, przysłuchiwał się rozmowie Hermiony z Sinistrą, cały czas zaskoczony zażyłością, jaka łączyła obie kobiety. Ciemnoskóra nauczycielka wydawała się zainteresowana życiem panny Granger, mimo iż momentami wyglądała na znużoną — mężczyzna odkrył jednak, że taki miała po prostu wyraz twarzy, czego zwyczajnie nie zauważył wcześniej. Nie dlatego, że się po prostu nie przyglądał.

Przyglądał się za to młodej szatynce siedzącej obok, próbując bezskutecznie walczyć z czymś, co wręcz kazało mu zerkać w jej kierunku. Co w niej było? Przecież to była ta sama Granger, którą znał. Wyszczekana, nadpobudliwa, mimo wszystko całkiem inteligentna i bardzo, bardzo ładna. Pomocna. Miał na myśli pomocna. Troskliwa. Opiekuńcza. Śliczna, powiedziałby wręcz, gdyby to słowo bardzo go nie mierziło.

Mierziło go w ogóle, że o tym myślał, ale było to na tyle odprężające, że skutecznie odsuwało uwagę od drażniącego, rozchodzącego się po ramieniu mrowienia po zażyciu lekarstwa. Wciąż jednak czuł nieprzyjemny posmak na języku i zapragnął, aby istniało coś, co mogło go zniwelować, co nie udało się to nawet mocnej herbacie.

— WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO! — usłyszeli ryk, kiedy zbierali się do wyjścia.

Hermiona oglądnęła się gwałtownie przez ramię, dostrzegając, że nad stołem Gryffindoru w powietrze unosi się gęsta chmura kolorowego konfetti. Dookoła niego wybuchła dzika euforia, której echo poniosło się po przestronnym sklepieniu i dotarło do nauczycieli, przyciągając coraz więcej uwagi, ale nikt nie wydawał się niezadowolony z krzyków, pisków i wesołych śpiewów, które rozniosły się po Wielkiej Sali. Co po niektórzy nauczyciele skrzywili się na intensywność jazgotu, ale większość uśmiechnęła się na widok wiwatujących uczniów. Nawet Minerwa wyglądała, jakby cieszyła się razem z nimi, zamiast chcieć ukarać ich za demolkę.

Była jednak twarz, która nie okazywała żadnych śladów radości. 

Hermiona chwilę przyglądała się zbiorowisku przy stole gryfonów, kątem oka dostrzegając nagle ruch obok siebie. Odwróciła dyskretnie głowę, przyglądając się bacznie Severusowi i zobaczyła, że zmarszczył mocno brwi, a jego dłonie zacisnęły się na oparciu fotela, za którym stał. Patrzył przed siebie, najwyraźniej siląc się na równostajny oddech, ale jego ramiona unosiły się zbyt niespokojnie, aby mógł to ukryć.

— Chociaż tyle dobrze, że nikt tym konfetti nie dostał w oko — rzuciła McGonagall w pewnej chwili dość nieprofesjonalnym tonem, a Hermiona zerknęła na nią przelotnie.

— Był już taki, co dostał w głowę, pamiętasz? — zaśmiała się Aurora.

Gryfonka nie słuchała jednak, o czym dalej rozmawiały. Zerknęła ponownie na Snape’a, dostrzegając, że jego dłonie jeszcze silniej ścisnęły drewniany zagłówek, a na bladej skórze pojawiło się pełno wyraźnych, ciemnych żył. Kobieta uniosła wzrok, taksując spięty profil z zaniepokojoną miną i dostrzegła to, czego się obawiała. Dostrzegła ból na jego twarzy.

Ponad stłumionymi przez pulsującą w uszach krew odgłosami wrzawy w Wielkiej Sali, Severus usłyszał, jak Hermiona odwraca się od niego i mówi coś do stojącej obok Sinistry. Zaabsorbowany przez ból umysł nie potrafił skupić się na dochodzących do niego dźwiękach, poza jednym, cichym szeptem:

— Chodź.

Hermiona obróciła się do niego, delikatnie obejmując jego spięte dłonie i posłała mu porozumiewawcze spojrzenie, chcąc, żeby wiedział, że mu pomoże. Szybko jednak obróciła się, prowadząc go do drzwi tak, żeby nie wyglądało to zbyt podejrzanie i nikt specjalnie nie przejął się ich wyjściem — choć ciche powarkiwania Snape’a zdecydowanie temu nie pomagały.

Przeszła z nim wzdłuż pokoju nauczycielskiego i korytarza aż na klatkę schodową, z każdym krokiem czując, że ramię Snape’a spina się w coraz mocniejszych spazmach. Zaciskała wtedy mocno dłoń, którą układała na materiale jego szaty, chcąc jakkolwiek podtrzymać większe, cięższe od niej ciało, któremu brakowało powoli sił.

Severus niespodziewanie warknął i zatrzymał się w półkroku, a jego gardłowy ton zmusił Hermionę do podniesienia na niego uważnego wzroku. Mężczyzna skrzywił się, kiedy silny skurcz przeszył jego chorą rękę, jednak w następnej sekundzie poczuł na niej dłonie szatynki, które delikatnie zacisnęły się na drżącym przedramieniu.

— Wytrzymaj jeszcze chwilę — poprosiła cicho, patrząc prosto w ciemne oczy pełne obezwładniającego cierpienia i zdezorientowania.

Nie była pewna, jakim cudem jej serce nie było jeszcze potargane na kawałki po oglądaniu go w takim stanie, ale nie chciała robić tego dłużej, niż była do tego zmuszona. Zaprowadziła go do jego gabinetu, ledwo utrzymując się na nogach, gdy Snape zachwiał się w progu. Podtrzymała się jednak o framugę, drugie ramię mocno zaciskając na sztywnym ciele i pomogła mężczyźnie wejść do środka, prowadząc go do kanapy.

— Już, usiądź — mruknęła, zamykając drzwi niewerbalnym zaklęciem.

Czarodziej wysunął się spod jej objęcia, siadając ciężko na kanapie, a Hermiona zamarła na widok przerażającego grymasu, jaki malował się na jego ustach. Dwie sekundy, podczas których tępo wpatrywała się w nerwowo poruszające się ciało nie wiedząc, co dokładnie powinna zrobić, zostały przerwane kolejnym warknięciem, za którym szybko pojawiło się ciche przekleństwo.

Nie spuszczając z niego skupionego, czujnego spojrzenia, młoda kobieta podeszła bliżej, siadając obok, a Severus mimowolnie zmarszczył mocniej brwi, czując zapadający się materiał kanapy. 

— Pozwól mi — poprosiła szeptem Hermiona.

Nie odezwał się ani słowem, wiedząc, że nie ma w tej chwili absolutnie żadnego wyjścia — musiał jej zaufać. Znienawidził tę myśl, ale nie mógł dłużej znieść rozsadzającego czaszkę ciśnienia, które promieniowało od ramienia, nasilając się z każdym kolejnym spazmem. Te przeszywały jego klatkę piersiową tak nagle, tak niespodziewanie, że nie miał nawet szans na nie zareagować — choć żadne spięcie mięśni nie miało przygotować go na stawienie czoła otępiającemu bólowi.

Coś innego jednak miało mu w tym pomóc. 

Severus poczuł jej dotyk, zanim zorientował się, że uniosła ręce do jego ciała. Posłał Hermionie pytające spojrzenie, któremu brakowało hardości, wypartej krzywym grymasem, jednak ona na niego nie patrzyła — utkwiła skupiony wzrok we własnej dłoni, która unosiła się wraz z klatką piersiową Snape’a i wytężyła twarz, cicho mrucząc pod nosem zaklęcia.

Wtedy mężczyźnie po raz kolejny, nieświadomie, było dane poczuć dosłowne ciepło jej uczucia, które przelała w czar powoli uwalniający się spod sztywno rozprostowanych palców. Przyciskała je do ciała, które opierało się jej sile, jednocześnie mięknąc jednak pod wpływem kojących fal energii powoli rozchodzących się po zakończeniach nerwowych i łagodzących ból.

Kobieta niespodziewanie uniosła drugą rękę, opierając ją na ramieniu Severusa i przymknęła oczy, a ciemne brwi ściągnęły się mocniej ku sobie, kiedy w następnej chwili spod jej dłoni rozlała się kolejna, tym razem o wiele potężniejsza wiązka ciepła. Ciemnowłosy czarodziej aż się skrzywił, kiedy zaskakująca siła uderzyła w jego pierś i odruchowo złapał przedramię Granger, które znajdowało się w zasięgu.

Być może nie powinien był tego robić. Nie był to jednak moment, w którym Severus miał jakikolwiek wpływ na to, co się wokół niego działo.

Hermiona jeszcze mocniej zmarszczyła czoło, a na jej ustach pojawił się przeraźliwie krzywy grymas, sugerujący jak wiele energii wkłada w to, co robiła. Zanim jednak Snape zdążył zareagować, poczuł jakby nagle coś dosłownie odcięło źródło bólu od jego ciała. Westchnął ciężko, zaskoczony jak nagle wszystko ustąpiło i spojrzał kompletnie zdezorientowany na siedzącą obok szatynkę.

Ta otworzyła oczy, powoli opuszczając dłonie od ciała Severusa i popatrzyła na niego z wyczekiwaniem i nadzieją, jakiej chyba jeszcze nigdy nie widział. Nadzieją pełną błagania, ale i dumy, pochopnej radości, niepewności i pytań. Tyle emocji, ile on ledwo umiał nazwać, a wszystkie odbiły się w przeszklonych, orzechowych tęczówkach, które skierowały się na niego w desperackich poszukiwaniach odpowiedzi.

Snape zlustrował ją przeciągłym, nieco otępiałym spojrzeniem, a kiedy jego ciało osunęło się w głąb kanapy, opadając nieco bezwładnie na oparcie, z piersi młodej gryfonki wyrwało się westchnienie ulgi. Hermiona odsunęła się, czując, że jej dłoniom zupełnie brakuje sił i sama oparła się wygodniej na meblu, głęboko oddychając.

— Cokolwiek zrobiłaś… — usłyszała po długiej chwili i spojrzała na Snape’a, który patrzył przed siebie z nieprzeniknioną miną na spokojnej już twarzy. Kiedy dostrzegł, że na niego popatrzyła, obrócił głowę, a kobieta zastygła, nagle spotykając jego poważny wzrok. — Mam u ciebie dług. Dziękuję.

Hermiona zdębiała. Uchyliła usta, nie mając bladego pojęcia jak zareagować, ale jej wargi szybko ułożyły się w słaby, czuły uśmiech. Nigdy nie robiła tego wszystkiego dla poklasku, ale ten jeden wyraz na jego twarzy chciała nazywać swoją nagrodą; niezręczna wdzięczność okazana z niechęcią w stronę litości, jaka miałaby za tym wszystkim iść i zaskoczeniem, że tej tam nie ma.

— Nie masz za co dziękować — powiedziała, czując, że jej gardło jest kompletnie suche. — W końcu po coś się tych zaklęć uczyłam.

Naprawdę cieszyło ją to, że mogła wykorzystać wiedzę, którą tak pieczołowicie próbowała zdobyć. W dodatku mogła pomóc komuś, kto tego potrzebował — komuś, na szczęściu kogo zależało jej w tej chwili bardziej, niż na czymkolwiek innym.

— Tak bardzo mi przykro, Severusie — wyszeptała nagle. Sucha gula w gardle szybko zamieniła się w stłamszony płacz, który znikąd szarpnął jej ciałem. — Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak okropne musi być przechodzenie tego wszystkiego od nowa, jeszcze raz. — Hermiona pokręciła gwałtownie głową, czując, że cienka strużka gorących łez toczy się po policzkach i ryje w nich bolesne bruzdy. — Liczyłam, że akurat to cię oszczędzi. Że akurat o tym będziesz mógł zapomnieć. — Zamilkła znów na moment, ale Snape nie śmiał się odezwać ani słowem, zszokowany jej emocjonalnym wyznaniem. — Nie zasłużyłeś na to wszystko. Na to, żeby tak cierpieć, na to, żeby tak bardzo…

Ciemne oczy zmrużyły się, a konsternacja zlała ze zdezorientowaniem i uformowała na twarz mężczyzny mocno niezrozumiały wyraz. Młoda gryfonka obruszyła się, widząc jego minę i szybko przetarła policzki rozgrzaną dłonią, wycierając ślady po łzach, które wzięły się znikąd i równie szybko odeszły.

— Przepraszam — powiedziała, wymuszenie się uśmiechając. Posłała Severusowi spokojniejsze spojrzenie i dodała zupełnie innym tonem: — Pójdę już. Powinieneś odpocząć.

Nie chciał, żeby wychodziła. Nie po czymś takim i nie, kiedy sama ledwo trzymała się na nogach — co dostrzegł, kiedy powoli podnosiła się z kanapy z pomocą drżących rąk. Nie wiedział jednak, jak ją zatrzymać i czemu właściwie chciał to zrobić, ale fakt, że kobieta zachwiała się, mijając stolik kawowy, pchnął go to do zrobienia czegoś, czego po sobie samym zupełnie się nie spodziewał.

— Poczekaj — mruknął Snape, podchodząc do Hermiony w kilku długich krokach, a ta odwróciła się gwałtownie, czując, że złapał lekko jej ramię. 

Świat zawirował przed jej oczami na ułamek sekundy, ale silna dłoń podtrzymała ciało przed upadkiem, a spojrzenie kobiety szybko wytrzeźwiało i skierowało się na Snape’a, który marszcząc mocniej brwi, odnalazł je w pół drogi — co wyznaczyło początek końca, który tym razem miał nadejść wyjątkowo szybko.

Choć żadne z nich, nawet wtedy, jeszcze tego nie wiedziało.

Hermiona lawirowała pomiędzy ciemnymi oczami wpatrującymi się w nią z nieodgadnionym wyrazem, kiedy dłoń mężczyzny niespokojnie zacisnęła się na jej ramieniu. Kobieta zmarszczyła brwi, taksując Severusa uważnym spojrzeniem i zastygła, czując poruszające się obok niej ciało. Tak blisko. 

Zupełnie bezwiednie omiotła wzrokiem twarz, znajdującą się kilka cali od niej i aż nabrała głębiej powietrza, które wyrwało się jednak ze spazmatycznym westchnieniem z jej gardła, gdy poczuła na ustach znajome, chłodne wargi. 

Bez żadnego ostrzeżenia.

Żadnego zaskoczenia.

Merlinie.

Oddała pocałunek zupełnie bezwiednie. Jego usta smakowały jej w ten sam, powściągliwy sposób, który znała, a pamięć mięśniowa zadziałała swoje i nie pozwoliła Hermionie odpowiednio szybko zareagować — jakby przestały istnieć wszystkie otaczające ich okoliczności, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby wciąż pamiętał.

Miała wrażenie, że jej klatka piersiowa zapadła się od gwałtownie skradzionego powietrza, jednocześnie pęczniejąc od przepełniającego ją szczęścia. Nogi też ledwo były w stanie utrzymać jej ciężar, ale sztywne ciało obok podtrzymało ją z siłą, która zbiegła się z tą, jaka towarzyszyła napierającym na jej wargi ustom. Jakby nigdy nie zapomniał.

Młoda kobieta oderwała się od Snape’a tak niespodziewanie, że aż sapnęła pod nosem, ścinając przy tym jego sylwetkę pełnym zdezorientowania wzrokiem. Zza jej rozchylonych ust próbowało wyrwać się pytanie, którego nawet nie umiała sformułować i przez kilka sekund wpatrywała się w ciemnowłosego czarodzieja bez słowa, nie poruszając nawet mięśniem. 

Powiedz coś.

Dopiero po chwili wyswobodziła się z uścisku jego dłoni i wyszła szybko z gabinetu, nie oglądając się za siebie — a on patrzył za nią, zostając w końcu sam w pomieszczeniu, po którym poniosło się echo zatrzaskiwanych nerwowo drzwi.

Jego pocałunek przywołał niemal każde wspomnienie, jakie dzielili. Przypomniał o każdej chwili, każdym urywku ze wszystkich momentów, które wspólnie przeżyli. Otworzył wrota, jakie Hermiona ustawiła wokół własnego serca z polecenia samego Severusa — nie wiedząc, że nie zdoła utrzymać ich zamkniętych, kiedy to on jako jedyny posiadał do nich klucz. Nawet jeśli sam tego od niej żądał.

Nie umieli jednak inaczej. 

Hermiona nie potrafiła patrzeć na niego, jakby zupełnie nic ich nie łączyło. Mogła udawać, owszem i całkiem nieźle jej to momentami wychodziło — ale tak, jak ich uczucie zrodziło się z kłamstwa, tak i tu miało ono mieć bardzo krótkie nogi. Potykając się o nie zburzyło mur z papieru, który Hermiona i Severus dookoła siebie postawili, obnażając prawdę o czymś, z czego żadne z nich nie zdawało sobie sprawy.

On nigdy nie miał pokochać jej. Jako kobieta — znaczyła dla niego wiele. Szanował ją, czerpał przyjemność z jej towarzystwa, zarówno intelektualnego, jak i cielesnego, ale w żadnych okolicznościach nie miało to wystarczyć, aby obdarzył ją uczuciem. Nie umiał. Potrzebował do tego jej własnego serca. Jej uczucia. Jej miłości. 

Bo ona zawsze i w każdych okolicznościach, miała sprawić, że i on w końcu to uczucie odwzajemni. Tak długo, jak za pierwszym razem zajęło im odnalezienie ku sobie drogi, tak szybko stało się to teraz — kiedy serce Hermiony już należało do niego w całości. I choćby przywdziała na twarz tysiąc masek, nie była w stanie tego ukryć.

Dlatego ją pocałował. Dlatego zrobił coś, czego jednocześnie nie chciał, ale zapragnął pod wpływem impulsu. Nie widział w niej uczennicy, którą kiedyś dla niego była, nie widział w niej nawet Granger, która uczyła w szkole na równi z nim i rzekomo z nim sypiała — widział tylko to, jak jej oczy zwracały się ku niemu z ciepłym blaskiem, jak szeroki stawał się jej uśmiech, gdy sam wychodził temu spojrzeniu naprzeciw. Jak mocno potrafiła go pokochać pomimo tego, za jakiego człowieka on sam się uważał. I nie miało znaczenia, kim była — bo on nigdy nie miał pokochać jej, tylko sposób, w jaki ona kochała jego.

~

Hermiona zaszyła się w swoich kwaterach, nie mając zamiaru wyściubiać nosa za drzwi do końca dnia. Co miałaby mu powiedzieć? Było tyle myśli, które kłębiły się w jej głowie, że nie wiedziałaby, którą wybrać. Chciała wiedzieć czemu to zrobił, jednocześnie tak bardzo pragnąc po prostu zatracić się w jego pocałunkach, za którymi tak tęskniła.

Problem w tym, że to on ją pocałował — i choć brzmiało to absurdalnie, ona czuła różnicę. Wiedziała, oczywiście, że to wciąż był Snape. Zatwardziały, stary dureń, który skradł każdy fragment jej serca swoją nonszalancją, inteligencją i ciętym humorem. Ten sam mężczyzna, który jednego popołudnia kochał się z nią, a następnego o niej zapomniał. Tylko, że mężczyzna, który ją pocałował, nie był tym samym, który opuszczał sypialnię tamtego dnia. Jeszcze nie.

Prawie wyśmiała się w myślach, kiedy na myśl przyszło jej słowo “zdrada”, choć mimo wszystko dość adekwatnie oddawało to, co czuła. Miała wrażenie, że choć to był ten sam człowiek, widziała w nim coś nieswojego. Coś innego, co sprawiało, że Hermiona miała wrażenie, że nie jest jednak do końca Severusem, którego znała. I nie wiedziała, czy to iskierka złośliwości w oku — która choć wciąż obecna, nie miała już takiej mocy w oczach, w których pierwszy raz utonęła — czy może charakter, który nie był jeszcze na tyle zmęczony życiem, aby darować sobie niepotrzebne zaczepki. Czy błysk ciekawości, niestępiony przemijającym czasem i bólem, który odbierał mu całą witalność i ekscytację.

Coś jednak sprawiło, że tego Snape’a obdarzyła innym, ale równie mocnym uczuciem. Nie przepełnionym już tak fascynacją, co ciepłem — nie siłą, a spokojem. Starała się to zrozumieć, choć przychodziło jej to z trudem. Minęło zaledwie kilka dni, a wcześniej zajęło im to miesiące. Miesiące! Żeby w ogóle zdać sobie sprawę, że coś do siebie czują. Szlag by to wszystko trafił.

Hermiona przymknęła oczy, opadając ciężko na poduszki, kiedy niespodziewanie usłyszała stłumione przez uchylone drzwi sypialni pukanie do gabinetu. Podniosła się raptownie, zerkając w tamtą stronę i zmarszczyła brwi, chwilę oddychając przyspieszonym rytmem. Z pewnością żaden uczeń, nie o tej porze, pomyślała. A co jeśli to Severus? Cóż, wtedy będzie musiała coś wymyślić. Powiedzieć choć jedno, błahe zdanie. Raz stchórzyła, drugi raz to już byłby wstyd. 

Zsunęła się z łóżka, ruszając powoli do wyjścia, ale przystanęła w progu sypialni, zerkając niepewnie na ciemne, pogrążone w ciemności drzwi. Może sobie poszedł. Jej naiwne marzenie zniszczyło jednak ponowne pukanie, które rozniosło się echem i wywołało ciarki na całym ciele. On nie tchórzy, stwierdziła. Ruszyła przed siebie, przystając przy framudze i zatrzymując dłoń na klamce.

— Kto tam? — zapytała, ledwo przełykając gulę w gardle.

— To ja.

Hermiona poczuła, że jej serce przeskakuje jedno bicie i pospiesznie uchyliła skrzydło, zerkając na ciemnoskórą czarownicę stojącą po drugiej stronie.

— Aurora — powiedziała cicho.

Zaskoczona Sinistra uniosła brwi.

— Mogę wejść? — zapytała, a młoda szatynka skinęła głową, bez słowa wpuszczając ją do środka. Kiedy starsza nauczycielka weszła w głąb, usłyszała szczęk zamka i odwróciła się, lustrując Hermionę przeciągłym, nieco przekornym spojrzeniem. — Spodziewałaś się kogoś innego?

Gryfonka zamarła odruchowo, ale z jej piersi szybko wyrwało się pobłażliwe prychnięcie; całkiem szczere w odpowiednim kontekście.

— Czy wyglądam, jakbym kogokolwiek się spodziewała? — odgryzła się nieco kąśliwie i wskazała wymownym gestem popielaty szlafrok, który na sobie miała.

Aurora prychnęła pod nosem, przyglądając się z rozbawieniem stojącej przed nią kobiecie. Rzadko widywała ją w nastroju, gdzie pozwalała sobie na uszczypliwości bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia na twarzy. Te niespodziewanie jednak pojawiły się jak na zawołanie, a Hermiona wskazała z przepraszającą miną jeden z foteli gościnnych.

— Proszę — mruknęła, jednak ciemnoskóra czarownica nie poruszyła się z miejsca, przyprawiając swoją rozmówczynię o niespokojne zmarszczenie brwi. Ciemne, wnikliwe oczy skupiły na niej całą swoją uwagę, a gryfonka automatycznie skurczyła się, owijając ramionami dookoła. — Czy coś się stało?

— Zabawne, że zadajesz pytanie, z którym przyszłam — stwierdziła Aurora.

Hermiona posłała jej pytające spojrzenie, licząc na wyjaśnienie, ale najwyraźniej to samo było oczekiwane od niej.

— Och, daj spokój — dodała nieco pobłażliwie Sinistra. — Uciekliście z lunchu, a potem zniknęliście na cały dzień. Oboje. Nie trudno wysnuć wnioski.

Fakt, że Snape również nie pojawił się na pozostałych posiłkach wspólnych tego dnia wywołał cierpki dreszcz, który ześlizgnął się wzdłuż kręgosłupa Hermiony, a jej nogi aż poruszyły się w niespokojnym odruchu, prowadząc do fotela, który wcześniej wskazała Aurorze. Przysiadła na nim, wiedząc, że zrzucenie z siebie ciężaru przyniesie jej więcej dobrego, niż kiedykolwiek miało jej to uwłaczyć, jednak nie spodziewała się, że pęknie przy tym jak zbyt rozciągnięta bańka.

— Mam tego wszystkiego tak bardzo dość — szepnęła. — To wszystko miało wrócić do normy lada dzień, lekarze sami tak twierdzili, a… nie widać żadnej poprawy. — Kobieta poczuła wzbierające w oczach łzy, z którymi nawet nie próbowała walczyć i pokręciła lekko głową. — Żadnej. Jest tylko gorzej, z dnia na dzień, a to co stało się dziś…

Zamilkła niespodziewanie, a Sinistra, która przyglądała się jej w absolutnym milczeniu, podeszła bliżej, siadając powoli na sąsiednim fotelu.

— Co się stało?

“Poczekaj” — usłyszała w głowie i nabrała głęboko powietrza, kiedy przypomniała sobie pocałunek Severusa, który dołożył cegiełkę do chwiejnego już stosiku problemów, z jakimi Hermiona musiała się mierzyć.

— Miał atak bólu — powiedziała słabo, spuszczając wzrok na dłonie złożone na udach. — Ciężki, taki jak… taki jak przed tym wszystkim. Dlatego tak nagle wyszliśmy po lunchu.

Ciemnoskóra czarownica zmarszczyła brwi, chwilę w ciszy przypatrując się siedzącej obok kobiecie.

— Jak on się czuje? — zapytała w końcu.

— Dobrze — odparła Hermiona, wsuwając się głębiej w miękkie obicie fotela. — Chyba.

— Chyba? — powtórzyła Aurora, unosząc brew. — Nie wiesz?

Widziała, że coś poza cierpieniem Snape’a ją dręczyło. Jej wyraz twarzy zmienił się, ale przybrał równie zmęczoną barwę, w której w dodatku malował się znajomy cień dezorientacji.

— Jak wychodziłam, czuł się dobrze — mruknęła. — Dostał dziś rano świeży zapas eliksir od uzdrowiciela z Mungo, a potem… pomogłam mu, kiedy dopadły go te bóle i zostawiłam, żeby odpoczął. — Brakowało jej powietrza w płucach, aby składnie dokończyć zdanie, choć było jeszcze coś, co cisnęło się na jej usta. — Pocałował mnie — dodała szeptem.

Ciemne oczy zmrużyły się w kompletnym niezrozumieniu, choć jednocześnie próbowały rozszerzyć w szoku, jaki wycisnęło na twarz Sinistry wyznanie Hermiony. 

— Pamięta?

Choć było to bardzo krótkie i pozbawione detali pytanie, szatynka doskonale zrozumiała, o co starsza czarownica ją pytała.

— Nie wydaje mi się — odparła słabo.

Nie wierzyła w brednie o duchowych połączeniach i tym bardziej nie spodziewała się, że gdzieś tam głęboko Snape pamiętał, co ich łączyło. Skoro nie przypomniał sobie o niczym innym, nie było logicznym, aby wiedział, co zaczął do niej czuć — i choć Hermiona wmówiła to sobie jak mantrę, tak naprawdę nie była nawet bliska prawdy.

Nie pamiętał jej. Nie przypomniał sobie niczego, poza tym, jak to jest być kochanym — jak to było czuć się dla kogoś najważniejszym. Zbyt wcześnie okradziony ze wspomnień o tym uczuciu, Severus sam wyciągnął po nie ręce, nie wiedząc nawet, że tak bardzo podświadomie tego pragnął.

— Cóż — powiedziała po dłuższej chwili Aurora, przyciągając uwagę młodszej nauczycielki nonszalanckim tonem głosu. Oparła się wygodniej się w fotelu, krzyżując nogi przed sobą i spojrzała na Hermionę wymownie. — Tak czy siak, odpowiada to na twoje pytanie. — Widząc, że Hermiona nie zrozumiała, do czego się odniosła, ciemnoskóra czarownica dodała: — Czy oboje czujecie to samo.

Gorzkie prychnięcie poniosło się po gabinecie, a mina gryfonki przybrała pobłażliwy, ale nieco rozdrażniony wyraz, kiedy opadała ciężko na oparcie fotela.

— Tak jakby naprawdę mało było problemów, żeby jeszcze nad tym się teraz zastanawiać — powiedziała pod nosem, kręcąc głową.

Sinistra uniosła brew, nieco zaskoczona jej reakcją. Nie rozumiała, dlaczego musiała tak analizować całą tę sytuację, po co tak drobiazgowo skupiała się na szczegółach. Nie, nie zazdrościła jej ani trochę sytuacji, w jakiej się znalazła — ona i Severus wydawali się wyjątkowo nie mieć szczęścia, jeśli chodziło o szczęśliwe zakończenia. Po drodze odnaleźli jednak coś naprawdę pięknego, coś, czego Aurora akurat zazdrościła jej w zupełnie niezłośliwy sposób. Coś, co mimo okoliczności, Hermiona powinna w opinii kobiety po prostu się przyjąć. Zaakceptować i docenić.

— W ogóle cię to nie cieszy? — zapytała po chwili, zerkając pytająco na swoją rozmówczynię. — Ani trochę?

Wzrok Hermiony odpowiedział na to pytanie, zanim kobieta zdążyła się odezwać.

— To nie jest on — powiedziała. Zmarszczyła mocno brwi, przyglądając się Sinistrze z nadzieją, że dostrzeże sens w jej słowach i dodała: —  Wiem, że to ten sam facet, ale… To nie chodzi nawet o to, że stracił pamięć. To nie on.

— Ale to ten facet cię pocałował — odpowiedziała szybko Aurora, a jej cienka brew uniosła się jeszcze wyżej. Z chełpliwym uśmiechem obserwowała, jak młoda gryfonka zastyga w chwilowym zaskoczeniu, po czym obrusza się, odwracając od jej wnikliwego, rozbawionego spojrzenia. — Ktoś kiedyś powiedział mi, że jeśli nie chcesz, żeby coś było problemem, musisz to zaakceptować — dodała. — Tak jest łatwiej. — Hermiona ponownie na nią spojrzała, uważnie słuchając słów, które wycisnęły skonsternowany wyraz na jej twarz. — Dostałaś, co chciałaś, ale nie musisz nic z tym od razu robić. Daj sobie czas. — Aurora uśmiechnęła się cieplej, przechylając nieco głowę i dodała: — A Severus wydobrzeje w mgnieniu oka, sama mówiłaś.

Nie były to puste obietnice, tylko obiecujące zapewnienia. Słowa, które choć banalnie proste, błahe, były potrzebne — bo usłyszane pozwalały przypomnieć sobie prostą prawdę, którą łatwo było zgubić w chaosie, jaki tworzył się z narastającej niepewności i strachu. Które choć nie zniknęły, skryły się na tyle głęboko, że pozwoliły Hermionie w końcu odetchnąć. Uśmiechnąć się z nadzieją, że wkrótce faktycznie wszystko się skończy. 

I będzie mogła powiedzieć mu, jak bardzo pragnie oddać mu swoje serce. Zapewnić, że jeśli tylko powierzy jej swoje, nigdy nie skrzywdzi go i nie pozwoli, aby cokolwiek to zrobiło, w zamian nie żądając niczego. Pokochała sposób, w jaki on pozwalał jej go kochać, przez co jego samego pokochała jeszcze mocniej. Nawet nie zdając sobie z tego wszystkiego sprawy.

— Naprawdę mam taką nadzieję — mruknęła w końcu Hermiona, krzywiąc się nieznacznie i dodając ponuro: — Bo to wszystko dzieje się w naprawdę złym czasie.

Aurora posłała jej pytające spojrzenie, ale nagle zrozumiała, do czego piła — zbliżał się maj, a wraz z nim kolejna rocznica wojny w Hogwarcie. Choć faktycznie wyglądało to coraz mocniej, jakby coś sprzysięgło się przeciwko świętemu spokojowi zarówno Hermiony, jak i Snape’a, Sinistra posłała jej pobłażliwe spojrzenie.

— Klątwa srątwa, nie baw mi się tu w Sybillę — stwierdziła.

Nieoczekiwanie młoda gryfonka roześmiała się wesoło. Potrzebowała chyba dokładnie tego — chwili absolutnej normalności. Niemal poczuła, jak jej mięśnie rozluźniają się w przyjemnym odprężeniu i zapatrzyła się przed siebie z błogim, zamyślonym wyrazem na twarzy.

— Zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, że już tak późno — mruknęła nagle Aurora, a Hermiona zerknęła na nią trzeźwiej, wiedząc, że nie mówi o porze dnia.

— Ja też nie — przyznała cicho. — Jakoś… wbrew wszystkiemu — dodała z urwanym śmiechem — zupełnie o tym nie myślałam.

Pomyśleć, że kiedyś to było największym zmartwieniem. Zaskakująco, nie obawiała się wspomnień wojny ani tego, że czekało ich coroczne opłakiwanie zmarłych. Miała wrażenie, że coś w niej blokowało negatywny wpływ tych rzeczy, choć nie była pewna, co w końcu pozwoliło jej to osiągnąć. Postanowiła jednak po prostu to zaakceptować.

— Czy w tym roku również czeka nas ta żenująca szopka? — zapytała Aurora w pewnej chwili, a Hermiona posłała jej zaskoczone spojrzenie.

— Nie sądzę — odparła z rozbawieniem. — W zeszłym roku obchodziliśmy okrągłą rocznicę, a teraz… — Jej brwi niespodziewanie mocniej ściągnęły się ku sobie. — Teraz to zwyczajnie kolejny, mijający rok.

Ubiegłoroczne przyjęcie z okazji świętowania piątej rocznicy pokonania Voldemorta, wbrew skromnej, upamiętniającej tradycji, odbyło się w dość hucznym stylu i pokazało, jak władza potrafi przypisać sobie zasługi jednostek bez nawet cienia wyrzutów sumienia. Dając przy tym fałszywe poczucie, że to ich sukces był tak naprawdę celebrowany. W rzeczywistości padło jednak wiele pompatycznych słów, w większości opiewających wpływ i zaangażowanie Ministerstwa, które rozsierdziły wiele z przebywających tam osób swoim jawnym rozminięciem się z rzeczywistością, choć wciąż nie mogły zostać nazwane kłamstwem.

— Czyli memoriał i imprezka? — zapytała Aurora, a Hermiona jedynie kiwnęła głową w odpowiedzi. — Dalej jest miejsce na cyrk.

Szatynka roześmiała się ponownie, a jej ciało zatoczyło się w zmęczonym odruchu.

— Na szczęście nie tak dużo — stwierdziła rozbawiona.

Chwilę przyglądała się Sinistrze w milczeniu, kiedy ta niespodziewanie zmrużyła ciemne oczy, marszcząc przy tym brwi i odpowiedziała jej pytającym, nieco przekornym spojrzeniem, w którym Hermiona od razu zobaczyła coś, co miało bardzo jej się nie spodobać. Nie była jednak pewna co to dokładnie było, dopóki kobieta nie zaczęła:

— Wiem, że mi nie uwierzysz… ale mam pomysł, jak nieco poprawić ci humor.

Młoda nauczycielka uniosła brew, przyglądając się z nieukrywanym zaciekawieniem ciemnoskórej kobiecie siedzącej na sąsiednim fotelu.

— Szczerze w to wątpię — mruknęła, uśmiechając się pod nosem. — Ale spróbuj.

Była zdesperowana, aby znów na chwilę zapomnieć. Oderwać się od wszystkiego. Kiedyś to Severus był dla niej taką odskocznią — ucieczką, sposobem na to, aby odseparować się od napierającego z przytłaczającą siłą świata. A kiedy go zabrakło, młoda kobieta podświadomie wyciągnęła ręce po to samo w kierunku Aurory, której pomoc i wsparcie — choć zupełnie innej natury niż to, które dawał jej Snape — zastępowały pustkę, którą wciąż nosiła w sercu, spełniając przy okazji swoje zadanie i odwracając uwagę od problemów, które ją otaczały.

— Chodź — mruknęła z przekąsem Sinistra.

Gryfonka, widząc, że kobieta wstała i ruszyła energicznie w kierunku drzwi jej sypialni, od razu zrozumiała, co miało zaraz nastąpić. Znów miała nasłuchać się, jak to nie ma stylu i klasy, jak to jej ciuchy zupełnie nie podkreślają wdzięków i jak przypomina przy tym staroświecką biblioterkę, a nie młodą nauczycielkę, którą była.

— Wiem, że to nie tak huczna okazja, jak ostatnio, ale wciąż można się przygotować — stwierdziła Aurora, odwracając się do Hermiony z wymowną miną. — Och, naprawdę. Nie było tak źle. 

Jeszcze bardziej ostentacyjny, dosadny wyraz na twarzy młodej szatynki sprawił, że ciemnoskóra czarownica niemal prychnęła.

— Dla jednej z nas na pewno — odparła kąśliwie gryfonka. 

Towarzyszył temu jednak tak ciepły, pobłażliwy uśmiech, że słowa panny Granger nie zraziły Sinistry nawet w najmniejszym stopniu. Wiedziała zresztą, że choć Hermiona uważała to za idiotyczny wręcz pomysł na spędzanie czasu, wcale nie cierpiała tak bardzo jak z iście Snape’ową manierą próbowała pozorować.

Nie chodziło zresztą wcale o przekopywanie garderoby czy mierzenie sukienek, tylko o czas, jaki poświęcały sobie nawzajem i to, jak na obie to wpływało. Obie o tym wiedziały. Choć tylko Hermiona zdawała się chcieć mówić o swoich problemach — początkowo niechętnie, z dystansem, teraz wręcz z ulgą — Aurora również czerpała korzyści z tej znajomości. Przekształciły infantylne aktywności w czas, który pozwalał obu im zregenerować zmęczone własnymi myślami umysły, odsuwając wszystkie problemy na bok w zamian za rzeczy tak proste, że aż absurdalne.

Absurdalne.

Rozdziały<< Sojusz, Granger? – Rozdział 80Sojusz, Granger? – Rozdział 82 >>

Hachi ✨

Nieuleczalna fanka Pottera, zakochana w Sevmione. Wolne pisanie to moja pasja. Jeśli oczekujecie nowego rozdziału codziennie, to zły adres. Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań bez mojej zgody. wattpad: https://www.wattpad.com/user/HachiYuuko blogspot: (tylko stare opowiadania) https://acciosevmione.blogspot.com/

Ten post ma 2 komentarzy

Dodaj komentarz