Sojusz, Granger? – Rozdział 56

Strach. Dezorientacja. — Nie wiem, czego chcę.

Nadzieja. Niepewność. — Wiem, że chciałabym się przekonać.

Zawód. Rozgoryczenie. — Zabolało mnie to, Severusie. Sądziłam, że jasno dałam ci do zrozumienia, że martwię się o twoje zdrowie.

Snape zmarszczył brwi. Siedział nieruchomo przy biurku, które opróżnił zgodnie z sugestią Minerwy i patrzył przed siebie, zawiesiwszy spojrzenie na niewielkiej, obitej skórą kanapie. Nie miał ochoty pracować. Czuł, że należy mu się sowity odpoczynek i zamierzał wykorzystać pozostały czas, aby zrobić dokładnie to. Odłożył eseje, których nie dokończył sprawdzać oraz testy, które czekały, aż dopracuje je do perfekcji tak, aby były niemal niezdawalne i delektował się ciszą. Spokojem. Przyjemnym trzaskaniem płomieni w kominku i zapachem waleriany, który unosił się z płonącej przy okiennicy świecy. 

Siedział i czekał, w głowie jak zepsutą płytę odtwarzając wydarzenia z kilku ostatnich dni przy okazji analizując każdy szczegół, każde słowo. Wszystko, co widział i wszystko, co — o zgrozo — poczuł. Dziwnie czuł się z myślą, że całe to zajście wywołało w nim tyle emocji, które do tej pory skutecznie kontrolował. Teraz jednak zdał sobie sprawę, że jego umysł nie ma siły z nimi walczyć, a on właściwie nie zamierzał próbować mu się przeciwstawiać. Nie widział w tym najmniejszego sensu. Nie był ani głupi ani na tyle butny, żeby zaprzeczać dość oczywistym faktom.

W pewnej chwili ciszę przerwało pukanie do drzwi. Snape zerknął na zegar, kpiąc pod nosem. Pośpiech to cecha głupców, pomyślał. 

— Wejść — powiedział głośno. Ciężkie drzwi uchyliły się, a w progu pojawiła się nieco przygaszona uczennica, która zerknęła na niego pytająco, zanim weszła do środka. — Ile czasu zajmuje przejście kilku korytarzy, Blakers?

Christina posłała swojemu byłemu opiekunowi wymownym spojrzeniem i wywróciła oczami, podchodząc bliżej biurka.

— Chce się pan zamienić? — odparła, siadając na zaproponowanym przez nauczyciela fotelu i zmierzyła go kpiącym spojrzeniem. — Ciekawe, ile pan da radę latać z takim brzuchem po całym zamku. — Snape uniósł brew, kiedy nastolatka wskazała ręką na swoje ciało i prychnął pod nosem. Złożył przed sobą dłonie, opierając łokcie na oparciu fotela i chwilę lustrował bez słowa jej twarz oceniając na ile obawy Minerwy i Poppy były zasadne. — Więc? — zapytała w końcu dziewczyna, zniecierpliwiona milczeniem Snape’a. — Coś się stało?

Severus zmrużył oczy, słysząc impertynencję w jej głosie.

— To pytanie do ciebie — stwierdził, co spotkało się z pytającym wyrazem twarzy na nieco bladej twarzy nastolatki.

— Nie rozumiem… — zaczęła, ale widząc unoszącą się brew Snape’a, westchnęła wymownie. — Ach — mruknęła. — Zapomniałam, że w tej szkole plotki rozchodzą się szybciej niż gangrena.

— Siedem lat to całkiem sporo czasu, żeby się przyzwyczaić — rzucił Snape.

Christina zmierzyła go przeciągłym spojrzeniem, a mężczyzna dopiero teraz dostrzegł jak bardzo zmęczona była. Najwyraźniej to, co ją dręczyło, bezpośrednio doprowadzało do jej bezsenności i stresu, co niekorzystnie wpływało na stan zdrowia zarówno jej jak i dziecka. Nie chciał się w to mieszać, ale czuł, że coś poza ingerencją Minerwy zmuszało go do interesowania się sytuacją nastolatki — podejrzewał, że to te same natrętne emocje, które zaczęły się pojawiać w jego życiu od pewnego pięknego dnia, w którym stwierdził, że ma dość nudnego życia i chce odwrócić je do góry nogami znajdując sobie “narzeczoną”. 

— Wróciła do niego — wyznała nagle dziewczyna. 

Snape zmarszczył brwi, słysząc, że jej głos złamał się niemal od razu. 

— Dlaczego? 

Ślizgonka pokręciła głową, wykrzywiając usta w grymasie.

— Nie wiem — mruknęła zeźlona. — Naprawdę… Nie mam pojęcia.

— Nie pytałaś?

Snape był zaskoczony. Blakers nie była taką osobą; nie chowała się przed trudnymi pytaniami, nie miała oporów, aby powiedzieć to, co siedziało jej na języku. Zdążył jednak zauważyć, że od czasu nieudanej próby samobójczej, która również nie wpisywała się w jej profil psychologiczny, nastolatka wykazywała coraz mocniejsze cechy osłabienia charakteru. 

— Pytałam — powiedziała, agresywnie ścierając łzy, które znikąd pojawiły się w jej oczach. — Pytałam, ale mam wrażenie… że ja jej w ogóle nie znam. 

— To twoja matka, Blakers — rzucił Snape nieco kpiącym tonem. Sam jednak złapał się na tym, że nie brzmiał tak ostro, jak zazwyczaj. 

— Właśnie, to moja matka — powtórzyła nastolatka. Wsunęła się głębiej w fotel, wzdychając ciężko, a luźna szata opięła nieco jej ciało, uwydatniając wypukłość na brzuchu. — Nie znam jej tak jak… nie wiem, moich koleżanek. Nie wiem, co czuje, nie wiem… jaką ma relację z… nim. Nie wiem, co ich tak naprawdę łączy i…

Dziewczyna zamilkła, a Snape, do tej pory przyglądający się jej w milczeniu, zmrużył oczy. Nie mógł wyprzeć z głowy pewnej wątpliwości.

— Uderzył ją? — zapytał, kiedy milczenie Christiny się przeciągało.

Christina podniosła na niego niepewne spojrzenie, ale zaprzeczyła słabym ruchem głowy.

— Wydaje mi się… że jej groził — mruknęła. — Tylko… nie jestem do końca pewna, co takiego jej powiedział — dodała, marszcząc brwi. — Bo coś musiał jej powiedzieć, żeby wróciła do domu. Coś musiał… coś musi na nią mieć, że zdecydowała się wrócić. — Jej głos przecinał pomieszczenie i wrzynał się w skórę Severusa o wiele bardziej, niż tego chciał. — Nie wierzę, że po tym, co się stało, tak po prostu by mu wybaczyła.

Severus nie odpowiedział ani nie przytaknął, choć zdecydowanie podzielał zdanie nastolatki. Ostatnie, co pamiętał to to, że po wizycie państwa Blakers w szkole matka dziewczyny wyprowadziła się do jakiejś koleżanki czy ciotki, więc ewidentnie miała gdzie się zatrzymać. Pod warunkiem, że nie została pozbawiona miejsca tymczasowego zamieszkania, nie było powodu dla którego miałaby wrócić do męża, który latami znęcał się nad nią i córką zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Zmarszczył jednak brwi, kiedy przed jego oczami pojawiła się twarz jego własnej matki. Wiedział, że to nie do końca prawda i to po prostu on nie jest w stanie pojąć koncepcji miłości ponad wszystko. 

— Wiara nie ma tu nic do rzeczy — powiedział w końcu. — Musisz dowiedzieć się co twój ojciec znalazł.

Christina spojrzała na niego zaskoczona i uchyliła usta.

— Przecież ona nigdy mi tego nie powie — mruknęła zrezygnowana. — Jak spytałam, czemu do niego wróciła, powiedziała tylko, że to dla dobra nas wszystkich. I że muszę uszanować jej decyzję, choć jej nie rozumiem.

Mężczyzna prychnął, kręcąc głową. 

— Nie trafiłaś do Slytherinu przez przypadek — stwierdził, odwracając wzrok ku wysokiej okiennicy i na moment zawieszając go na unoszącym się leniwie obłoku dymu ze świecy. — Masz dwa wyjścia, Blakers. Słuchasz się matki albo robisz coś, żeby jej pomóc. Decyzja jest twoja, ale będziesz musiała ją w końcu podjąć. 

— Chcę jej pomóc — odpowiedziała niemal natychmiast Christina, prostując się na krześle niczym struna. — Muszę jej pomóc.

Snape zwrócił na nią spojrzenie, a po chwili skinął głową.

— Twoi dziadkowie żyją?

Nastolatka pokręciła głową, a ciemne włosy obsunęły się z jej ramienia i opadły luźno na klatkę piersiową.

— Nie — mruknęła, niemal od razu marszcząc brwi. — Ale… mama ma chyba siostrę.

Chyba? Severus zlustrował nastolatkę uważnym spojrzeniem. 

— Nie wiesz, czy twoja matka ma rodzeństwo? — zapytał pobłażliwie, a Christina wywróciła oczami, uśmiechając się pod nosem słabo. Nie mógł zaprzeczyć, że widząc to, nieco mu ulżyło. 

— A pan wie wszystko o swoich rodzicach? — skontrowała nastolatka równie kpiącym tonem. — Mówiłam panu, mam wrażenie, jakbym jej nie znała. Ona nie… nigdy nie zwierzała mi się z niczego, nigdy nie dzieliła się ze mną niczym osobistym. Nawet nie wiem jak to się stało, że zeszła się z…

Interesujące, pomyślał Snape, mrużąc nieco oczy.

— Twoim ojcem — dokończył za nią, widząc wrogie spojrzenie kierujące się w jego stronę.

— Niech go pan tak nie nazywa — poprosiła Christina.

— To tylko słowo, Blakers — powiedział, doskonale wiedząc, że to nieprawda. Ślizgonka posłała mu wymowne spojrzenie po którym Snape zrozumiał, że obydwoje o tym wiedzą i nie było powodu, aby dłużej ciągnąć ten temat. — Więc co z tą siostrą twojej matki? Skąd podejrzenie, że istnieje?

Nastolatka odetchnęła głęboko, wsuwając się wygodniej w fotel. Złożyła dłonie na udach, skubiąc nerwowo skórki paznokci, co przykuło uwagę Snape’a i powoli zaczęło go irytować. Dał jej jednak czas, aby na spokojnie się wysłowiła — w końcu doskonale wiedział, na co pisze się posyłając po ciężarną nastolatkę. 

— Wydaje mi się… Nie jestem pewna, ale kojarzę, że jeszcze jak babcia żyła to wspominała o jakiejś… Miriam? Tak — mruknęła pod nosem Christina, kiwając głową. — Zdaje się, że ta kobieta miała na imię Miriam. Mówiła, że mama powinna w końcu z nią porozmawiać, że nie mogą w nieskończoność się kłócić, bo kiedy ona umrze, będą miały tylko siebie.

Snape uniósł kpiąco brew.

— Na tej podstawie twierdzisz, że to jej siostra? 

— Babcia określiła je jako “moje dziewczynki” — odparła wymownie Christina, papugując gest nauczyciela. Niemal od razu jednak zawadiacki wyraz zniknął z jej twarzy. — Tylko, że ja nic o niej nie wiem. Nie pamiętam, żebym chociaż raz ją widziała. Nie wiem, gdzie są stare zdjęcia z domu dziadków, więc nawet nie wiem, jak ta Miriam wygląda… Ani czy w ogóle żyje. 

Christina zaśmiała się pod nosem, widząc, że siedzący przed nią profesor wywraca oczami.

— Skup się na tym, żeby zdobyć te informacje, Blakers, a nie baw się w czarnowidza — stwierdził. — Ludzie nie są tak trudni do znalezienia, pod warunkiem, że nie ukrywają się celowo. 

Jego ton jasno sugerował, że nawet takie próby w wielu przypadkach uważał za nieskuteczne i bezsensowne. Niepochlebna kariera szpiega pozwoliła mu nauczyć się tego już na wczesnym etapie życia — ciężko zatrzeć ślady po egzystencji człowieka. Nie jest to niewykonalne, ale wymaga zbyt szerokoperspektywistycznego myślenia, gdzie dwa, a nawet trzy kroki do przodu nie są wystarczające. Żeby zniknąć, ukryć się przed całym światem, potrzeba planu. Idealnie przemyślanego pod każdym kątem planu, w którym brało się pod uwagę każde “co jeśli”, każde “ale”. Każdy potencjalny problem i wszystkie możliwe scenariusze, na które miało się przynajmniej dwa rozwiązania awaryjne. Snape nie spodziewał się, że ciotka Christiny, która prawdopodobnie nawet nie była świadoma problemów swojej siostry i jej córki, miałaby być tak trudną do odnalezienia osobą.

— Po co miałaby to robić? — zapytała nastolatka, ale odpowiedziało jej jedynie wymowne spojrzenie Snape’a. Christina zmarszczyła brwi, chwilę mierząc mężczyznę spojrzeniem, po czym skinęła głową.

— W takim razie jesteś wolna — powiedział Severus. — I na Merlina, przestań snuć się po zamku, Blakers — dodał. Choć jego ton stał się nagle ostrzejszy i niemal rozkazujący, czuć było w nim niechcianą, ale niekontrolowaną troskę. — Mam wiele ciekawszych rzeczy na głowie niż wysłuchiwanie, że moja protegowana straszy duchy i pierwszorocznych. 

Christina zaśmiała się wesoło.

— Protegowana? — powtórzyła pobłażliwie, ale w pewnej chwili wygięła usta w podkówkę i poruszyła wymownie brwiami. — To chyba źle świadczy o profesorze Slughornie, skoro to on oficjalnie jest naszym opiekunem. 

Snape skrzywił się, wywracając oczami.

— Trzeba było próbować skakać przy nim — mruknął. 

Zdał sobie sprawę, że powinien był zatrzymać taką uwagę dla siebie, jednak kiedy dziewczyna uśmiechnęła się, zamiast spochmurnieć, mężczyzna zmarszczył brwi.

— Myśli pan, że wtedy byśmy rozmawiali? — zapytała, unosząc wymownie brew. — Przeprosiłabym za to, że wciągnęłam w to wszystko akurat pana, ale… — Zamilkła, jakby zastanawiając się jak ubrać w słowa to, co siedziało jej na języku. — Z perspektywy czasu to chyba najlepsze, co się stało. 

W gabinecie zapadła niezręczna, ciężka jak ołów cisza. Severus przyglądał się uczennicy zastanawiając się, kiedy stracił autorytet postrachu Hogwartu na rzecz bycia wybawcą i kimś, kto stanowił remedium czyichś problemów. Zwłaszcza w oczach nastoletniej dziewczyny, które do tej pory prędzej uciekały z płaczem po wysłuchaniu od niego stosu obelg i krytyki. 

Christina ponownie skinęła głową, uśmiechając się przy tym pod nosem i wstała, poprawiając szatę. Skierowała się do drzwi, odprowadzona czujnym wzrokiem Severusa, który jedynie pochylił się, opierając łokcie na biurku. Kiedy jednak dziewczyna otworzyła drzwi i wyszła na korytarz, usłyszał coś, czego zupełnie się nie spodziewał. 

— Panna Blakers?

Zaskoczona nastolatka odwróciła się, uśmiechając szeroko, kiedy dostrzegła zbliżającą się ku niej młodą nauczycielkę mugoloznawstwa. Kobieta mierzyła ją pytającym, nieco skonsternowanym spojrzeniem, ale na jej ustach majaczył zdawkowy uśmiech. 

— Profesor Granger! — przywitała się wesoło Christina i zerknęła przez ramię, dostrzegając, że Snape pojawił się za jej plecami. Wesoły, przyjazny wyraz twarzy na twarzy nastolatki zmienił się w chełpliwy, kpiący obraz zwycięstwa. — Wygląda na to, że wygrałam zakład.

Severus i Hermiona jednocześnie spojrzeli na tryumfującą ślizgonkę, a ta jedynie parsknęła śmiechem, widząc ich synchroniczną reakcję.

— Co ty bredzisz, Blakers? — zapytał ostro Snape, krzyżując ramiona na piersi. 

— Beth była przekonana, że się pokłóciliście — odparła dumnie Christina, unosząc wyżej brew. — Zarzekała się, że to dlatego profesor Granger nie przychodzi do Wielkiej Sali. — Hermiona posłała Severusowi przelotne spojrzenie, słysząc jednocześnie: — Ale ja jej mówiłam, że to jakieś bzdury i teraz wisi mi dziesięć sykli.

Merlinie, daj mi siłę, pomyślał Snape, przymykając na moment powieki i pocierając nasadę nosa. Choć z drugiej strony fakt, iż byli obiektem plotek uczniów — zwłaszcza uczennic — był dla niego pochlebczy. W końcu świadczył o skutecznym egzekwowaniu planu. Teraz jednak był ostatnim, o czym mężczyzna chciał słuchać.

— Do dormitorium, natychmiast — wycedził przez zaciśnięte zęby. — A jeśli usłyszę, że tam nie trafiłaś, to nie omieszkam odjąć Slytherinowi punktów.

Hermiona uśmiechnęła się pod nosem, kiedy nastolatka w odpowiedzi wywróciła oczami. Nie tolerowała braku kultury wobec nauczycieli ani nie pochwalała bezczelności, ale Christina wydawała się być pod tym względem dokładnie taka jak Severus — tego typu drobne, pozornie nieuprzejme gesty były naturalnym wytworem konkretnych cech charakteru, a to ich brak stanowił o oschłości i niechęci.

— Miłego wieczoru, profesorze — powiedziała na odchodnym dziewczyna, rzucając wymowne spojrzenie w stronę Hermiony. — Profesor Granger.

Christina skinęła głową obojgu nauczycielom i odeszła energicznym krokiem, zupełnie kontrastującym z tym, który przywiódł ją pod drzwi Snape’a. Hermiona chwilę patrzyła za jej oddalającą się posturą, kątem oka dostrzegając, że Severus odsunął się. Przepuścił ją w drzwiach, nie chcąc zaczynać rozmowy w progu, zwłaszcza, że oboje zdawali sobie sprawę, że może ona przynieść dwojaki rezultat. 

Hermiona chwilę wpatrywała się w niego w bezruchu, ale w końcu przekroczyła próg i podeszła bliżej kanapy. Czuła jednak, że nie ma ochoty zajmować na niej miejsca. Jakby nie miała do tego prawa dopóki nie powie wszystkiego, co siedziało jej na wątrobie — bo oczywiście siedziało. Poza wyrzutami sumienia, kobieta czuła też smród zranionego ego i wiedziała, że gdyby wcześniej zachowała się jak dorosła, którą chciała przed wszystkimi grać, teraz nie znalazłaby się w tak niekomfortowej sytuacji.

— Stało się coś? — Severus zamknął drzwi i wcisnął dłonie do kieszeni spodni, obserwując uważnie odwracającą się ku niemu Hermionę, której odwiedzin, będąc całkiem szczery, zwyczajnie się nie spodziewał. — Nie byliśmy umówieni.

Nie był pewien, czy powinien za swoje słowa winić hipokryzję czy pamięć krótkotrwałą wynikającą ze zmęczenia — w końcu sam tłumaczył Aurorze, jakim typem rozmówcy jest panna Granger. Zanim jednak zdążył zdecydować, brwi Hermiony drgnęły nieznacznie. 

— Nie wiedziałam, że muszę umawiać się z własnym narzeczonym — odparła, siląc się na żartobliwy ton głosu. Idąc do Severusa miała w głowie przygotowaną całą przemowę, która ulotniła się w momencie, w którym zobaczyła jego beznamiętne, oschłe wręcz oblicze. Wiedziała, że to, co planowała powiedzieć nie jest tym, co mężczyzna powinien od niej usłyszeć. — Przyszłam przeprosić — powiedziała, zanim zdążyła się zawahać. — I tym razem mam za co, oboje o tym wiemy. To wszystko… To wszystko moja wina. — Snape widział po jej minie ile kosztowało ją wypowiedzenie tego jednego zdania, dlatego jego brwi ściągnęły się ku sobie jeszcze mocniej, kiedy usłyszał kolejne słowa padające z ust Hermiony: — Przesadziłam. Bardzo. A ty… miałeś rację. Wyświadczyłeś mi przysługę, a ja rozdmuchałam to wszystko i zachowałam się jak kretynka. Jak urażony dzieciak. I chyba potrzebowałam usłyszeć kilka słów za dużo, żeby zdać sobie sprawę z tego sprawę. — Hermiona odetchnęła głęboko, czując jak zaschnięta gula powoli osuwa się z jej gardła i pozwala zaczerpnąć powietrza do płuc. Przestała kontrolować to, co mówi. Liczyło się tylko to, że w masce na twarzy Severusa dostrzegła skazę. Niewielką rysę. — Powinnam była uszanować to, że nie chcesz się ze mną czymś dzielić. Nawet czymś, co wydawało mi się istotne. Powinnam uszanować to, że mamy inną definicję tego słowa… Powinnam… Powinnam była to wszystko rozegrać inaczej — powiedziała, czując, że jej głos powoli się łamał, co nieuchronnie zmierzało do momentu, w którym musiała powiedzieć słowo, które jak nic innego należało się Snape’owi. Które chciała mu powiedzieć. — Przepraszam, Severusie. 

Hermiona spodziewała się gorzkiego smaku porażki na języku. Spodziewała się, że przyznając się do winy poczuje rozrywające uczucie pogardy do samej siebie. Całe życie wydawało jej się, że przyznanie się do winy oznacza złamanie charakteru, że bycie w błędzie oznacza absolutną, niszczącą człowieka słabość. Teraz jednak jedyne, o czym myślała, to ulga, jaka rozlała się nie tylko po jej ciele, ale i po umyśle. Wypuściła powietrze z płuc i zmarszczyła brwi, przyglądając się stojącemu przed nią nieruchomo mężczyźnie, który chyba sam czekał na podobne doznania. 

Całe lata spodziewał się, że jeśli kiedykolwiek dożyje momentu, w którym Hermiona Granger przyzna się do błędu poczuje chorą wręcz satysfakcję. Spodziewał się, że kiedy usłyszy, jak kobieta wypowiada to jedno słowo, które wielu osobom nie chciało przejść przez gardło, biorąc na siebie winę, zobaczy w jej oczach łamiącą ducha porażkę. Tymczasem zobaczył w jej oczach to, czego sama Hermiona nie spodziewała się poczuć — dumę. Odwagę, która pozwoliła jej obalić wierutne kłamstwo, w jakim żyła, mówiące że przyznanie do winy to wyraz słabości. Severus poznał ją na tyle, aby wiedzieć, że w jej słowach nie było ani krzty kłamstwa. Ani odrobiny wymuszenia. Wiedział, że miała na myśli każde słowo, które mówiła i nie czuła się źle z tym.

— Nie wiedziałem, że tak ci na tym zależy — powiedział po dłuższej chwili, marszcząc brwi. Zrozumiał, że to ona zmusiła go do powiedzenia prawdy. Jej szczerość sprawiła, że nie mógł w tej chwili zareagować na jej zachowanie popisowym sarkazmem i ironią; wtedy wyszedłby po prostu na prostaka i chama, na co za nic nie mógł sobie pozwolić. — Dopóki wczoraj nie przyszłaś, myślałem, że to kolejny akt litości z twojej strony. 

Hermiona uchyliła usta, słysząc słowa Snape’a i chwilę wpatrywała się w jego zastygłą, posągową twarz. Powinna była się tego spodziewać. Powinna była przyzwyczaić się już do tego, że mężczyźnie ciężko było pojąć niektóre ludzkie odruchy i wszystko zwalał na litość. Nawet troskę. W przypływie niezrozumiałej dla siebie emocji zaśmiała się pod nosem, przyciągając uwagę Severusa.

— Widać wiek naprawdę wpływa na pogorszenie się słuchu — mruknęła, po chwili marszcząc brwi i posyłając mu pełne powagi spojrzenie. — Powiedziałam ci kiedyś, że zależy mi na twoim zdrowiu, że zaczęło mi zależeć, czy tego chcesz czy nie. Zresztą… Sam mi to wytknąłeś. Taka już jestem. Samarytanka od siedmiu boleści — dodała nieco pobłażliwym tonem, widząc, że Severus mruży oczy. — Zależy mi, żeby ludziom było dobrze. Zależy mi, żeby dobrze się czuli. Ty… wszyscy inni… Zależy mi wbrew wszystkiemu. Nawet wbrew temu, czego sama chcę. Taka już chyba po prostu jestem i… — Hermiona uśmiechnęła się pod nosem, posyłając Severusowi wymowne spojrzenie. — Cóż, wątpię, żeby to się kiedykolwiek miało zmienić. Nie wydaje mi się, żeby cokolwiek miało do tego doprowadzić. — Snape dostrzegł, że w kącikach jej ust pojawił się nieco śmielszy, bardziej zawadiacki uśmiech. — A już na pewno nie zmieni tego fakt, że przyszłam tu przyznać ci rację.

— To coś nowego — stwierdził Severus dość odruchowo, łapiąc się na tym, że elastyczność, o którą posądził wcześniej Granger była zaraźliwa i udzieliła się też jemu. Naturalnie i zupełnie nieświadomie dostosował się do jej humoru, którym próbowała kontrolować narrację tak, aby nie doprowadzić do kolejnej kłótni. 

— Na każdego w końcu przychodzi pora — odparła wymownie Hermiona, unosząc brew. — Ale nie martw się, to pierwszy i mam nadzieję ostatni raz. — Nie potrafiła zetrzeć z twarzy uśmiechu. Nie potrafiła dłużej udawać, że nie cieszy się tym, że w końcu rozmawiają ze sobą normalnie, podobnie jak nie potrafiła wyprzeć z pamięci słów Severusa, które aż prosiły się o sprostowanie. Na które, o dziwo, była gotowa. — A tak dla twojej informacji… Nigdy nie było w tym żadnej litości. — Poczuła, że jej dłonie zaczęły się pocić, a bicie serca nieznacznie przyspieszyło. Teraz jednak nie było już odwrotu. Nie teraz, kiedy Snape zmierzył ją przenikliwym, pytającym spojrzeniem. — Nigdy i w niczym co dla ciebie zrobiłam nie było litości. Ja… — Powiedz to, upomniała się. Dość bycia hipokrytką. Hermiona spojrzała na Severusa, który zmrużył lekko oczy, nie odrywając od niej spojrzenia, którego nie chciała tracić z pola widzenia na tak długo, jak to miało miejsce w ostatnim czasie. — Czuję bardzo dużo rzeczy, Severusie. Naprawdę… bardzo dużo. Czuję jakby… jakby to była lista bez końca i tylko powiększała się z dnia na dzień — dodała ciszej, nerwowo kręcąc głową. — I przeraża mnie to, że połowy z tych rzeczy nie rozumiem, a drugiej nie umiem nawet nazwać. Ale wiem, że litości nigdy tam nie było. I nie będzie.

Zamilkła, marszcząc brwi i próbując wyczytać z twarzy Snape’a cokolwiek — dostrzec choć jedną, małą skazę w masce, która czasem odsłaniała przed nią nowe, nieznane jej emocje. I choćby miała być to odraza czy niechęć, Hermiona była gotowa otrzymać od Severusa wszystko, co nie było milczeniem i beznamiętnym spojrzeniem pełnym pustki. 

On jednak stał jak zaklęty, wpatrując się w kobietę bez słowa. Ze wszystkich rzeczy, których nie spodziewał się po tym dniu, ta była najbardziej zaskakująca — a nieznośny głos w głowie podpowiedział, że i najprzyjemniejsza. Wyminął Hermionę i podszedł powoli do biurka, a kilka sekund milczenia, jakie sobie tym kupił wystarczyły, aby upewnił się w decyzji, którą podświadomie podjął już wcześniej.

— Powinnaś wyjść — powiedział. Hermiona, która nie odrywała od niego wzroku zmarszczyła brwi, widząc, że jego ramiona drgnęły, kiedy zacisnął pięści w kieszeniach spodni. — Wtedy z pracowni. Powinnaś była wyjść, a ja nie powinienem był cię powstrzymywać. Choć Merlin jeden wie, że to ostatnie, co chciałbym zrobić, to było coś, co powinno się wtedy stać. — Severus odwrócił się w stronę kobiety i zlustrował ją spojrzeniem, które rozerwało serce Hermiony na kawałki; spojrzenie, w którym jak w tafli lustra rozpoznała wyrzuty sumienia i winę dręczące jej własny umysł. — Nigdy nie powinnaś była być świadkiem tego, co się stało — dodał, krzywiąc się w paskudny, pogardliwy niemal sposób. Zawahał się dosłownie na moment, wiedząc, że nie może być gorszym od Granger; ona wyłożyła przed nim serce na tacy, a on byłby skończonym hipokrytą bez żadnej wartości, gdyby w tej chwili nie powiedział: — A ja nigdy nie powinienem był podnieść na ciebie głosu.

Odnalazł wzrok Hermiony utkwiony w nim niemal nieruchomo. Zacisnął mocno szczękę, czując, że coś co powoli gniło w jego wnętrznościach ulotniło się, dając miejsce przyjemnej i, wbrew wszelkim oczekiwaniom, kojącej uldze.

— Nie — powiedziała w końcu Hermiona, uśmiechając się lekko. — Wydaje mi się, że tego też potrzebowałam. Potrzebowałam tego, żeby zdać sobie sprawę, że to ja się myliłam i… — Jej wzrok uciekł na moment spod ostrzału ciemnych tęczówek, które coraz bardziej nachalnie wierciły dziurę w jej brzuchu. — I żeby zrozumieć, że strachu też nie ma na tej liście. 

W gabinecie zapadła cisza. Hermiona miała wrażenie, jakby padło między nimi więcej słów niż podczas całej ich znajomości — słów, które pierwszy raz od dawna nie wydawały się sztuczne, udawane. Słów, które teraz zawisły nad nimi i paliły skórę, bębniły w uszach, siały spustoszenie w ich własnych głowach.

— Więc co tam jest, Granger? — Severus niespodziewanie zrobił kilka kroków w jej stronę, zacieśniając dystans między nimi i zmuszając, aby Hermiona zadarła spojrzenie. — Co w ogóle zostało, żeby tam być?

Kobieta zmarszczyła brwi, nie odrywając wzroku. Naprawdę chcesz wiedzieć, przeszło jej przez myśl. Snape nie był typem człowieka, który pytał o coś, co go nie interesowało; nie podążał za społecznymi konwenansami dialogu zadając błahe, nic nie warte pytania. A jednak teraz robił dokładnie to, choć nie musiał przed nikim udawać. Nie było wokół nikogo, kogo musiałby do czegokolwiek przekonywać. 

— Rzeczy, których nie rozumiem — odparła Hermiona. — I takie, których nie umiem nazwać. — Dostrzegła, że wzrok Severusa uciekł na moment w kierunku jej warg. Uniosła kącik ust i poruszyła brwią w wymownym wyrazie, dodając: — Jeszcze. 

Snape nie mógł powstrzymać kpiącego wyrazu, jaki pojawił się i na jego ustach. Cholera, pomyślał. Zmierzył Hermionę przeciągłym spojrzeniem, wiedząc, że to co mu wyznała wiele zmieni — przede wszystkim to, że ponownie będzie zmuszony przyzwyczaić się do myśli, że powściąganie emocji coraz gorzej mu wychodziło. Najpierw agresja, teraz zachcianka. Pakuję się w niezłe gówno.

— Czego się napijesz? — zapytał, unosząc pytająco brew, a Hermiona uśmiechnęła się pod nosem.

— Wina — odparła.

Poczuła się nagle cholernie spełniona. Tak cholernie szczęśliwa. Wyrzuciła z siebie wszystko, co powoli trawiło jej wnętrzności i nie została odepchnięta. Wiedziała zbyt dobrze, że gdyby Snape miał problem z tym, co mu powiedziała, wyrzuciłby ją za drzwi na zbity pysk zamiast proponować alkohol. Nie spojrzałby na nią tak, jak to zrobił, co niemal natychmiast wywołało ciarki na każdym skrawku jej skóry. 

— Malfoy? — zapytał niespodziewanie Severus, kiedy sięgał do gabloty po kieliszek. 

Hermiona uśmiechnęła się pod nosem, obejmując się szczelnie ramionami i podeszła blisko tlącego się w spokoju kominka, przystając przy jednym z foteli.

— Uparty, ale jest dla niego nadzieja — odparła z przekąsem. — Harry raczej nie zrezygnuje z obrony i… Cóż, zdanie Draco w tej kwestii najmniej dla niego znaczy. — Zaskoczona dostrzegła, że Snape nalewa dwa kieliszki alkoholu. Kiedy mężczyzna odwrócił się i podszedł do niej, dodała: — Takie przynajmniej mam wrażenie. 

— Ironiczne — mruknął Snape.

Podał kobiecie kieliszek i wymownie spojrzał na fotel, niemo proponując jej miejsce, które Hermiona przyjęła bez najmniejszego wahania. 

— A Whitlock? — zapytała w odpowiedzi. Severus usiadł na drugim fotelu, przyglądając się jej uważnie. — Co powiedział?

— Dla jego upartości nadziei już raczej nie ma — stwierdził nieco kwaśno. Hermiona zaśmiała się, słysząc jego sarkastyczną odzywkę, a dźwięk ten odbił się od niskiego sklepienia i rozniósł się po pomieszczeniu z niezwykłą intensywnością. Snape skrzywił się, upijając łyk wina, po czym dodał: — Chce poszerzyć diagnostykę i zasięgnąć drugiej opinii, bo wygląda na to, że ból nie powstał w wyniku klątwy.

Siedząca obok gryfonka uchyliła usta, które dopiero co oderwała od kieliszka i posłała mu zaskoczone spojrzenie. 

— Tak czułam — mruknęła z entuzjazmem. — To ta mieszanka, organiczne jednorodne nie pasują do profilu eliksirów łagodzących klątwy czarnomagiczne. — Widziała, że Severus przysłuchuje się jej w ciszy i zmarszczyła brwi, dodając: — To chyba dobra informacja, prawda? Wiesz więcej, niż na początku i więcej, niż zakładałeś, że się dowiesz. Przynajmniej masz pojęcie, na czym stoisz i wykluczyłeś jedną z opcji. A dodatkowe badania przyniosą dodatkowe odpowiedzi. — Severus spojrzał na Hermionę, której twarz poza szerokim uśmiechem i nadzieją w oczach rozświetlał ciepły płomień z paleniska. Pokręcił głową, kpiąc sam z siebie, że niemal przewidział jej słowa co do joty. — Mówiłam ci, że to nie jest stracona sprawa.

— Skąd się to bierze, Granger? — zapytał Snape, zanim zdążył się powstrzymać, a Hermiona zwróciła ku niemu pytające spojrzenie. — Jesteś taką cholerną optymistką, ale tylko sprawach, które bezpośrednio cię nie dotyczą.

Kobieta zmarszczyła brwi.

— Nie dotyczą? — powtórzyła, nie do końca wiedząc, czego spodziewała się usłyszeć w odpowiedzi.

— Wypomniałaś mi kiedyś, że jestem strasznym pesymistą, a sama nie zakładasz optymistycznego scenariusza, zwłaszcza w swoich własnych sprawach — wyjaśnił Snape, co spotkało się z pogłębiającym się jedynie wyrazem niezrozumienia na twarzy jego rozmówczyni. Mężczyzna uniósł brew i pochylił się do przodu, opierając łokcie na udach, a jego wzrok niemal wywiercił dziurę w brzuchu Hermiony. — Powiedz — dodał, a jego głos przybrał nieco gardłowy ton. — W którym momencie pomyślałaś sobie, że trzymałem to wszystko w tajemnicy bo uznałem, że dalej jesteś natrętną gówniarą i nie ma sensu cię w to mieszać, bo jesteś na to za młoda?

Hermiona uchyliła usta, chwilę siedząc w kompletnej ciszy. Nie miała pojęcia, co powiedzieć. Nie potrafiła wydusić z siebie ani jednego słowa. Nie wiedziała, czy było to wynikiem postawy Severusa, który pochylał się w jej stronę niczym zwierzę gotowe do ataku czy może bardziej zszokował ją fakt, że mężczyzna tak łatwo ją przejrzał. Potraktował ją jak zwykłą księgę, którą otworzył i przeczytał — bez najmniejszego problemu, bez nawet cienia wysiłku.

— Na samym początku — powiedziała w końcu i upiła sowity łyk wina. — Najpierw byłam zwyczajnie zła, bo wydawało mi się, że to po prostu ważne. Zwłaszcza, że mówiłeś, że jestem ci to winna — dodała, posyłając siedzącemu obok mężczyźnie wymowne spojrzenie. — Jak już zaczęłam się godzić z faktem, że ty po prostu taki jesteś… — Hermiona uśmiechnęła się, widząc ostrzegawcze spojrzenie Snape’a. — Jak już zrozumiałam, że mamy inną definicję “istotnych informacji” — sprostowała i niemal od razu zmarszczyła brwi. — Wtedy dowiedziałam się, że wiesz co się dzieje z Aurorą i… Nie wiem, uznałam, że to jedyne logiczne wytłumaczenie. — Kobieta pokręciła głową, dodając: — Wtedy jakoś ten powód nie wydawał mi się tak dziecinny.

Snape prychnął kwaśno, prostując się i opierając wygodniej w fotelu. 

— Masz rację — stwierdził, wymownie poruszając brwiami. — Był wręcz absurdalnie idiotyczny. — Kątem oka spostrzegł, że młoda gryfonka spogląda na niego i odwrócił głowę, odnajdując orzechowe tęczówki. Wiedział, że gdyby znalazł się wystarczająco blisko dostrzegłby delikatne, zielone otoczki, które zajmowały dostatecznie cennej przestrzeni w jego myślach. — Śmiało możemy dodać to do listy rzeczy, w których nie jesteś dobra. 

Teatralne oburzenie pojawiło się na twarzy Hermiony, która zarzuciła nogę na nogę i pokręciła głową w szoku.

— Słucham? — zapytała ze śmiechem na ustach.

Snape prychnął widząc jej reakcję. 

— Ty masz swoją listę, ja mam swoją — odparł kpiąco, a Hermiona zacisnęła wargi w cienką linię i zmrużyła oczy, przyglądając się mężczyźnie wyzywająco. — Oprócz tańca, grania w karty i dekoracji wypieków teraz można jeszcze śmiało powiedzieć, że jesteś tragiczna w czytaniu ludzi.

Kolejny wesoły śmiech rozniósł się po gabinecie Severusa. Mężczyzna obserwował, jak panna Granger swobodnie opiera łokieć na kolanie i przygryza wargę, spoglądając w jego stronę. Musiał mocno wytężyć pamięć, żeby zrozumieć, że taki wyraz twarzy w jej wykonaniu widział chyba po raz pierwszy.

— Zapomniałeś o warzeniu eliksirów — dodała, uśmiechając się zaczepnie.

Snape zmrużył oczy i zlustrował Hermionę przeciągłym spojrzeniem.

— Debatuję jeszcze, czy nie jest to coś co zwyczajnie wymaga… doszlifowania — stwierdził celowo przeciągając ostatnie słowo.

Hermiona uniosła brew i przystawiając kieliszek pod usta zapytała:

— I jakie są twoje rokowania?

Nie wiedziała, czy to ciepło płomieni buchających z kominka czy wino tak ją rozgrzały, choć podejrzewała, że ciemne oczy, które niemal na moment nie przestawały śledzić jej ruchów, również miały na to wpływ. 

— Obiecujące — stwierdził Snape. — Póki co. 

Sposób, w jaki Hermiona się uśmiechnęła utwierdził go w przekonaniu, że kobieta naprawdę miała na myśli to, co powiedziała mu przed całą tą nieszczęsną scysją — chciała przekonać się, co czuje i do czego to wszystko prowadzi. Co może się stać. Pod tym względem wiedział, że są tacy sami. Przemożna, chciwa momentami ciekawość mogła być kluczem do czegoś, co przyniesie im wiele satysfakcjonujących doświadczeń, których potencjał intrygował ich oboje. Jednocześnie ta sama ciekawość mogła być ich zgubą. Póki co — Severus nie był w stanie stwierdzić, który scenariusz był bardziej prawdopodobny. Ale rokowania były obiecujące i nawet jego czarnowróżenie nie było w stanie tego zmienić.

Rozdziały<< Sojusz, Granger? – Rozdział 55Sojusz, Granger? – Rozdział 57 >>

Hachi ✨

Nieuleczalna fanka Pottera, zakochana w Sevmione. Wolne pisanie to moja pasja. Jeśli oczekujecie nowego rozdziału codziennie, to zły adres. Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań bez mojej zgody. wattpad: https://www.wattpad.com/user/HachiYuuko blogspot: (tylko stare opowiadania) https://acciosevmione.blogspot.com/

Ten post ma 2 komentarzy

Dodaj komentarz