Sojusz, Granger? – Rozdział 37

Powiadają, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Że fascynacja jest narzędziem zła, mającym odwrócić uwagę od tego, co dobre i rozsądne. Hermiona Granger znała te porzekadła. Doskonale wiedziała, że w zabobonnych, pustych słowach kryje się ziarno prawdy, ujawniając swoją obecność w najgorszym możliwym momencie. Przewróciła kolejną stronę dość cienkiej książki, a jej kroki zaczęły echem odbijać się od brukowanego dziedzińca. Podniosła wzrok, zauważając, że dotarli do Hogwartu. Oglądnęła się za siebie, upewniając się, że jej nieuwaga nie zachęciła żadnych żartownisiów do odłączenia się od kolumny. Wiedziała, że nie powinna czytać w trakcie powrotu. Miała uczniów pod opieką i choć nie była jedynym nauczycielem, który wracał z pierwszą turą do zamku to część odpowiedzialności wciąż na niej ciążyła. Zbeształa się w myślach.

Była tym bardziej zła, że w księdze nie znalazła odpowiedzi na swoje pytanie. Głóg, nagietek, waleriana. Ale co to znaczyło? Nie miała pojęcia, a czuła, że ta niewiedza wypala ogromną, do tego potwornie swędzącą dziurę w jej trzewiach. Nienawidziła i jednocześnie kochała to uczucie. 

— Do zamku, już już — krzyknęła, popędzając grupkę trzech nastolatek z czwartej klasy, które zaczęły rzucać w siebie śnieżkami tuż przed wejściem do zamku. Nie umiała jednak powstrzymać się od uśmiechu widząc tak czystą, dziecięcą radość. Przypominającą jej o tym, co już minęło.

Ciepło rozlało się po jej ciele, kiedy znalazła się w budynku i powoli zsunęła szal owinięty wokół jej szyi. Niemal odruchowo przejechała dłonią po cienkiej, ledwo wyczuwalnej już bliźnie i przymknęła oczy. Nie chciała o tym myśleć. Nie było jej to potrzebne. Ruszyła ku schodom, po raz ostatni upewniając się, że wszyscy uczniowie skierowali się do swoich dormitoriów. Sunąc po ruchomych platformach ścisnęła mocniej księgę, przypatrując się złotym literom wyrytym w skórzanej oprawie. Jeszcze raz przewertowała wzrokiem spis treści, ale nie odnalazła tam nic, co pomogłoby w jej poszukiwaniach. Kontynuowała lekturę tam, gdzie przerwała, zagłębiając się w historię zielarstwa średniowiecznego. Liczyła, że gdzieś po drodze doszuka się wzmianki o znaczeniu i zastosowaniu tych kilku konkretnych ziół.

Nie spodziewała się natomiast, że coś z impetem uderzy w tył jej głowy, kiedy spokojnym krokiem przemierzała korytarz. Uniosła głowę i jęknęła widząc Irytka. Jego górna połowa ciała wystawała z sufitu, uwieszona nad jej głową do góry nogami.

— Niespodzianka — zaśmiał się złośliwie.

Zanim Hermiona zdążyła zareagować — choć nie byłaby na to nawet odrobinę przygotowana — z sufitu posypała się lawina. Kobieta zasłoniła głowę ramionami, widząc, jak po posadzce rozsypuje się coraz więcej czegoś, czego na pierwszy rzut oka nie potrafiła zidentyfikować. 

— Natychmiast przestań! — krzyknęła, sięgając po różdżkę. Szybkim machnięciem wyczarowała wokół siebie tarczę i zerknęła na podłogę, gdzie pełno było czerstwego chleba. Spojrzała na poltergeista i warknęła: — I na co ci to było?

Duch jednak nie wyglądał na zniechęconego. Zdezorientowana Hermiona stwierdziła z przerażeniem, że wręcz przeciwnie — wyglądał na zadowolonego z siebie.

— Żadnego podpowiadania, Sranger — zakpił. 

Zarechotał paskudnie i zniknął tak niespodziewanie jak się pojawił, dosłownie jakby został wessany przez ścianę. Hermiona patrzyła zaniepokojona w to miejsce wciąż utrzymując nad sobą tarczę ochronną. Nie podobało jej się to. Spojrzała szybko w lewo orientując się, że jeśli bardzo szybko rzuci się do biegu być może uda jej się dobiec do drzwi swojego pokoju. Wiedziała jednak, że to wiązało się z opuszczeniem tarczy; utrzymanie z pozoru prostego zaklęcia było podchwytliwe w ruchu, a już na pewno nie było możliwe w biegu i to tak szybkim. Przeklinała w myślach, gorączkowo debatując nad tym, co powinna zrobić. Dookoła znikąd nie widać było pomocy.

Opuściła różdżkę i zrobiła kilka kroków w głąb korytarza. Rozglądała się nerwowo, wiedząc, że nieobliczalny duch w każdej chwili może wyłonić się dosłownie zewsząd. Nieobliczalny i w dodatku żądny zemsty za ostatnią karę, jaką dostał z powodu Hermiony i Severusa.

— Bu — usłyszała niespodziewanie tuż przy uchu i przerażona sapnęła, odwracając się na pięcie. Szybkość z jaką wykonała ten ruch i nagły podmuch powietrza wywołany przez Irytka powaliły ją z nóg z tak przytłaczającym impetem, że aż jęknęła z bólu. Irytek zawył ze śmiechu jeszcze głośniej, a w pewnym momencie spoważniał, przybierając iście maniakalny wyraz twarzy. — Chcesz pobawić się w berka? — Hermiona cały czas krzywiąc się z bólu podniosła się z klęczków i posłała Irytkowi wściekłe spojrzenie. Ten jedynie zaśmiał się, robiąc fikołka w powietrzu i odleciał za róg korytarza. Dosłownie w następnej sekundzie do uszu kobiety dobiegł jego donośny krzyk: — Gonię!

Po sklepieniu rozniósł się dźwięk tłuczonego metalu. Kobieta zmarszczyła brwi, szybko otrzepując szatę i mocno ściskając w dłoni różdżkę. Nie miała drogi ucieczki. Cofnęła się kilka kroków chcąc spróbować wykiwać Irytka tak, jak ostatnim razem — za pomocą tajnych przejść. Najbliższe jednak znajdowało się w zachodniej części korytarza i prowadziło zaledwie piętro wyżej. 

Hermiona jednak wiedziała, że to jej jedyna szansa. Zwłaszcza, kiedy zza rogu wyłoniła się zbroja rycerza sterowana przez schowanego wewnątrz niej poltergeista.

— Co… — wyrwało się z jej ust, kiedy zbroja zaczęła kroczyć prosto na nią. Choć przypominało to bardziej nieskładne dreptanie niemowlaka to dźwięk, jaki towarzyszył tym ruchom wywołał w kobiecie niepokój. Zaczęła mimowolnie cofać się coraz dalej, aż w końcu jej kroki zamieniły się w szybki marsz. — Cholerne obcasy! — warknęła, kiedy wystający fragment buta zaczepił się o kamienną posadzkę. Zupełnie jakby ktoś kiedyś dał jej do zrozumienia, że ten rodzaj obuwia nie jest praktyczny. Cholera, pomyślała.

Spojrzała przez ramię orientując się, że Irytek jest o wiele bliżej, niż sądziła. Jak on się w tym porusza tak szybko? Nagle z drugiego końca korytarza, dokładnie w miejscu, do którego zmierzała, pojawił się drugi rycerz. Hermiona zatrzymała się gwałtownie w miejscu, a jej twarz ściągnęła się w chwilowym przerażeniu. 

— Berek — usłyszała za plecami. 

Nie zdążyła nawet odwrócić się do końca, kiedy zorientowała się, że metalowa zbroja leci prosto na nią. Było za późno na jakąkolwiek reakcję — kobieta sapnęła, czując jak ciężkie elementy uderzają w jej ciało i upadła na posadzkę przygwożdżona złotą, pięknie mieniącą się w popołudniowym słońcu zbroją. Poczuła ból w lędźwiach i jęknęła, próbując poruszyć kończynami. 

— Doigrałeś się — warknęła, kiedy Irytek pojawił się nad jej głową i posłał jej wyzywające spojrzenie. Duch zaśmiał się złowieszczo.

— Nie mów hop, zanim nie wskoczysz do wody — prychnął.

Gdyby Hermiona nie czuła wszechogarniającego bólu, być może zrozumiałaby słowa Irytka nieco wyraźniej. Uwolniła dość agresywnie lewą nogę, którą uwięził kawałek naramiennika i wyszarpnęła materiał szaty, który zaczepił się o wystające płytki metalu. Spódnica rozdarła się, co jednak mózg Hermiony zupełnie zignorował. Przeczołgała się do tyłu, odsuwając od zwalonej zbroi i Irytka, który obserwował ją z nieskrywaną dumą i radością. 

Wtedy też dotarło do niej, gdzie się znalazła. 

Klęczała na posadzce łazienki. 

I w dodatku nie miała przy sobie różdżki.

Merlinie.

Spanikowana rozglądnęła się po podłodze, jednak nigdzie nie mogła jej dostrzec. Zorientowała się, że musiała wypaść jej z rąk podczas upadku i zapewne znajdowała się gdzieś pod elementami zbroi leżącymi kilka stód przed nią.

— Accio różdż… — zaczęła, jednak nie dane jej było dokończyć. Drzwi z hukiem zatrzasnęły się tuż przed jej twarzą, a zaskoczona Hermiona wzdrygnęła się. Czuła, że cokolwiek się dzieje przekroczyło wszelkie granice. Zabawa się skończyła.

— Nie podoba ci się? — usłyszała i zadarła głowę, wzrokiem szukając źródła głosu. Irytek jednak nie pokazał się, ukryty wewnątrz ścian niczym rasowy tchórz. — Może w takim razie… O wiem! Pobawimy się w chowanego!

Hermiona podniosła się z kolan i wciąż rozglądając się po łazience próbowała znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Wiedziała, że tu jej nikt nie znajdzie. Zresztą wołanie o pomoc nie wchodziło w grę. Duma nigdy w życiu by jej na to nie pozwoliła.

— Żadnych gier — powiedziała głośno. — Wyjdź, a może przekonam dyrektor McGonagall, żeby tym razem łagodniej cię ukarała.

Odniosła wrażenie, że śmiech, który rozniósł się dookoła niemal zatrząsł kafelkami, którymi wyłożone były ściany. Wokół nich nie paliło się żadne światło, a małe okno na jedynej zewnętrznej ścianie rzucało zdecydowanie za mało światła. Hermiona cofnęła się, czując rosnący niepokój. 

— Bla, bla, bla, to żadna frajda — usłyszała w odpowiedzi oczami wyobraźni niemal widząc szyderczy wyraz twarzy ducha, który ją przedrzeźniał. — Liczę do trzech! Raz! — Hermiona usłyszała szczęk zamka w łazienkowych drzwiach. Po ich zewnętrznej stronie coś donośnie huknęło, a kobieta niemal rzuciła się próbując utorować sobie drogę ucieczki. Niestety drzwi ani drgnęły, mimo jej usilnych prób szarpania klamki. — Dwa! — Odwróciła się, słysząc pisk zardzewiałej stali. Kurki umywalek rozmieszczonych wokół szerokiego, kamiennego filaru na środku pomieszczenia zaczęły po kolei odkręcać się, a z każdą kolejną sekundą dźwięk nasilał się przeszywając każdą komórkę ciała Hermiony. Znienacka w powietrze wzbiło się kilkanaście mocnych strumieni wody. Rozprysnęły się o sufit docierając do najdalszych zakamarków łazienki. Młoda kobieta poczuła, jak woda moczy jej twarz, włosy i szatę. Podbiegła do umywalek, próbując usilnie zakręcić zawory jednak miała wrażenie, że im bardziej próbowała, tym zawory stawały się mocniejsze. Wystawiła dłoń, próbując niewerbalnym zaklęciem powstrzymać strumień w jednej z umywalek. Zagryzła zęby, czując, ile energii kosztuje ją walka ze starą, zardzewiałą stalą. Niespodziewanie wbrew jej oczekiwaniom strumień wybuchł z jeszcze większą siłą. Nie takiego rezultatu się spodziewała. — Trzy! — zawył Irytek. Wyleciał z impetem z jednej ze ścian, krążąc wokół filaru i umywalek. W miarę, jak się przemieszczał, Hermiona zauważyła, że wybuchy wody stawały się coraz silniejsze. Cofnęła się, wiedząc, że jeśli znajdzie się za blisko to zostanie trafiona. Irytek zarechotał, widząc jej żałosne starania. Kobieta podniosła na niego spojrzenie, w którym nie było już złości. Była wściekłość. I zaciętość. Miarka się przebrała. Jej brwi ściągnęły się ku sobie, kiedy zauważyła, że coś się zmieniło. Mimo półmroku pomieszczenia i oślepiającej mżawki Hermiona dostrzegła, że Irytek nie jest już przezroczysty. Stał się niemal… Materialny. Przycupnął na szczycie filara, siadając po turecku i przekręcając głową, jakby przyglądał się ciekawemu okazowi w muzeum. — Łap — krzyknął. Wzbił się w powietrze, a w jego dłoniach pojawiło się nagle coś, co wyjątkowo szybko poleciało w stronę Hermiony. Ta w ostatniej chwili uchyliła się przed oberwaniem w głowę czymś, co okazało się zlepkiem kredy. 

— Dosyć! — krzyknęła.

Irytek rechocząc niczym szaleniec i ciskając w jej stronę coraz to nowe przedmioty wleciał w ścianę, a po chwili wyłonił się w zupełnie innym miejscu. Zmienia formę, pomyślała, widząc jak wokół jego ciała pojawia się poświata, kiedy materializuje się przechodząc przez kafelki. Niewiele myśląc rzuciła przed siebie zaklęcie wkładając w to tyle agresji, ile była w stanie. Irytek nie spodziewał się odwetu i na całe szczęście dla Hermiony nie zareagował w porę. Lecący w jej stronę pocisk został odbity niewerbalnym zaklęciem i zderzył się z ciałem ducha ciskając nim o zdobioną ceramikę. 

Wśród odgłosu płynącej wody rozległ się donośny plusk, kiedy Irytek z rozmachem wpadł do jednej z muszli klozetowych. Hermiona usłyszała tylko jęk, który rozniósł się po wysokim sklepieniu — dźwięk, który brzmiał niemal jakby małe, bezbronne zwierzątko płakało o pomoc. Wiedziała, że nie może się na to nabrać. 

— Dosyć — powtórzyła. Jej dłonie wciąż lekko drżały od magii, która przez nie przepłynęła. Mimo, iż nie zrobiła tego pierwszy raz to wcześniej uczucie nie było na tyle porażające. Ścisnęła delikatnie palce, czując mrowienie rozchodzące się coraz wyżej wzdłuż jej ramion. Nagle kątem oka dostrzegła, że coś białego poruszyło się w rogu pomieszczenia. Kobieca postać podpłynęła nieco bliżej światła, a jej przeszywający wzrok lawirował pomiędzy Hermioną i kabiną, za której drzwiami wylądował Irytek. 

— Marto, poślij po dyrektor McGonagall i Krwawego Barona — poprosiła, ale dziewczyna niespodziewanie zachichotała. — To szaleństwo musi się w końcu skończyć.

— Strasznie pani marudzi, pani profesor — stwierdziła. Gryfonka zmarszczyła brwi, z początku nie rozumiejąc co dziewczyna ma na myśli. Kiedy jednak ich spojrzenia się skrzyżowały, sens wypowiedzianych słów dotarł do Hermiony natychmiast.

Jęcząca Marta nie zamierzała jej pomóc. 

Spór sprzed lat okazał się jej zgubą i najwyraźniej miał ciągnąć się za nią niczym wyjątkowo nieprzyjemny zapach. Marta nie mogła wybaczyć jej, że nauczycielka kiedyś nazwała ją straszną zrzędą i uznała, że moment, w którym jest pod ścianą — dosłownie — będzie idealny, aby jej o tym przypomnieć. Cóż. Nie myliła się. Wyczucie czasu było niemal na medal, gdyby ktoś przyznawał takie w kategorii powracającej karmy.

Hermiona usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi kabiny i podniosła wzrok. Ta walka się jeszcze nie skończyła, ale jej wynik mógł przysporzyć jej wygraną w bitwie. Zrozumiała, że skoro nie może liczyć na pomoc Jęczącej Marty to jedynym sposobem, aby zakończyć wybryki Irytka względem jej osoby jest pokaz siły. Nie planowała tego i gryzło się to ze wszystkim, co do tej pory mówiono jej na temat Irytka, ale nowoczesne problemy wymagały nowoczesnych rozwiązań. Zmarszczyła brwi próbując dostrzec w półmroku co się dzieje. Kątem oka dostrzegła, że Marta bezgłośnie ulotniła się z pomieszczenia, a sekundę później rozpoczął się ostrzał — tym razem o wiele gęstszy, agresywniejszy. Bez żadnej zapowiedzi. Irytek ciskał w nią dosłownie wszystkim, co się napatoczyło. Kreda, czerstwy chleb, zlepki pergaminu, a nawet ogromny rulon z mapą. Gdyby Hermiona miała czas, pewnie nawet zastanowiłaby się nad tym skąd i po co była ona w posiadaniu ducha. 

Włożyła całą energię w to, aby skumulować dostatecznie dużo magii w dłoniach i odbijała pociski w stronę ryczącego ze śmiechu Irytka. Woda ciekła z jego półprzezroczystego ciała, którego materia niemal drgała otoczona poświatą mdłego światła. Hermiona czuła, że niektóre pociski umknęły jej tarczy i boleśnie uderzały jej nogi. Jeden trafił prosto w czoło, powodując syk kobiety. Zagryzła zęby, widząc, że ta potyczka nie ma końca. I wtedy ją olśniło. Niemal pośliznęła się na mokrej posadzce, próbując skupić wiązkę magii i ukierunkować ją w odpowiedni sposób. Nigdy nie sądziła, że będzie musiała robić coś takiego i musiała przyznać — nie miała absolutnie zielonego pojęcia, co robi. Zdała się na instynkt i zaufała samej sobie, choć kosztowało ją to o wiele więcej energii, niż podejrzewała. Czuła, że jej ramiona słabną. Jej nogi drżały, kiedy próbowała utrzymać odpowiednią pozycję, aby się nie przewrócić. 

Kiedy w ruch poleciały zmięte kawałki pergaminu, wiedziała już, że cokolwiek robi zaczęło działać. Większe kawałki powoli, ale sukcesywnie zaczęły wpadać do odpływów, a siła zaklęć sprawiała, że lądowały o wiele głębiej. Irytek zbyt zafascynowany całą sytuacją i uradowany męką Hermiony nawet nie podejrzewał, co ma na celu jej działanie. Nagle usłyszał przeraźliwie głośny bulgot pod swoimi nogami. Zmarszczył brwi, patrząc pod swoje własne nogi i krzyknął, kiedy eksplozja rozsadziła muszlę, na którym stał. Pod wpływem ogromnego ciśnienia porcelana rozprysnęła się na małe kawałeczki, powodując, że zarówno Irytek, jak i Hermiona odskoczyli do tyłu. Z tą małą różnicą, że kobieta zrobiła to o własnych siłach, a Irytek został rzucony o ścianę niczym szmaciana lalka. 

Przemoczona od stóp po sam czubek głowy kobieta odetchnęła głęboko, opuszczając dłonie, w których nie miała już czucia. Upadła na kolana, dając odetchnąć wycieńczonym mięśniom i uśmiechnęła się, wiedząc, że to koniec. Wygrała. 

Sesam Materio — usłyszała nagle.

Podniosła wzrok w porę, aby zobaczyć jak grube, drewniane drzwi do pomieszczenia otwierają się na całą szerokość i wypadają z zawiasów. Przewróciły się na morką posadzkę rozchlapując dookoła wodę i ukazując trzy postacie stojące po drugiej stronie. Minerwa McGonagall rozejrzała się po pomieszczeniu, obserwując zniszczenia wyrządzone przez Irytka. Odnalazła wzrokiem młodą kobietę klęczącą na posadzce i zmarszczyła brwi. 

— Baronie, proszę się nim zająć — poleciła ostrym, nieznoszącym sprzeciwu głosem. Duch starego mężczyzny wyłonił się zza jej pleców, lewitując w stronę wciąż oszołomionego Irytka. Poltergeist jęknął, niezdolny do ruchu i dał podnieść się Krwawemu Baronowi, który potrząsnął jego ramieniem i posłał mu chłodne, mordercze spojrzenie. — Colloportus — mruknęła Minerwa, a jej różdżka świsnęła w powietrzu. Strumienie wody w momencie zniknęły, kiedy po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk skrzypiących zaworów. Czarownica podeszła do Hermiony, wyciągając w jej stronę szczupłe ramiona. — Jesteś ranna?

— Nie — odparła Hermiona. Podniosła się z kolan, dziękując pod nosem Minerwie i posłała triumfujące spojrzenie Irytkowi. Duch jedynie sapnął wściekle, próbując wyrwać się z ucisku Barona. 

— Dobrze. Zabierzcie go do Izby Pamięci — powiedziała głośniej Minerwa, kierując się ku wyjściu. Baron mając na uwięzi niesfornego ducha skinął głową i odleciał za Argusem Filchem, który czekał na nich na korytarzu. Podobnie jak Filius Flitwick, który uśmiechnął się pocieszająco na widok wychodzącej z pomieszczenia Hermiony. 

— Zdaje się, że należy do ciebie — powiedział, wyciągając w kierunku młodej kobiety różdżkę. Hermiona uśmiechnęła się i przytaknęła bezgłośnie, odbierając swoją własność. Machnęła w powietrzu, próbując rzucić zaklęcie suszące, jednak nic się nie wydarzyło. Powtórzyła gest i zacisnęła mocniej dłoń na drewnianym przedmiocie, czując drganie w mięśniach. Filius widząc jej nieudaną próbę szybko rzucił zaklęcie i za jednym zamachem wytworzył podmuch gorącego powietrza, który osuszył szatę oraz włosy młodej nauczycielki. Ulga, jaką poczuła Hermiona, była nie do opisania.

— Dziękuję — mruknęła. Profesor uśmiechnął się i skinął porozumiewawczo głową, przekraczając próg łazienki. Różdżka zaczęła śmigać w powietrzu, wykonując spokojne, zdecydowane ruchy, a zwalone kafelki zaczęły układać się z powrotem na miejscu.

— Filiusie, odprowadź Hermionę do Poppy kiedy skończysz. Upewnijmy się, że wszystko z nią w porządku — dodała Minerwa zanim zniknęła w głębi korytarza podążając za woźnym i Irytkiem, którego krzyki rozpaczy rozniosły się po całym Hogwarcie.

— Naprawdę nie trzeba — stwierdziła młodsza czarownica, kiedy Filius skończył odgruzowywać łazienkę, a drzwi wyrwane z zawiasów ustawiły się na miejsce. Hermiona z podziwem stwierdziła, że w łazience nie pozostał nawet jeden ślad potyczki. Jakby nic się nie wydarzyło. — Straciłam tylko trochę energii, ale odeśpię to i…

Profesor Flitwick zamknął za sobą drzwi i zlustrował ją uważnym spojrzeniem. 

— Nie wyglądało to na “trochę energii”, panno Granger — odparł, wskazując drobną ręką na korytarz, który prowadził w stronę schodów. — Nalegam. 

Hermiona westchnęła i skinęła głową, podążając za Filiusem ku ruchomym schodom. Czuła, że przy każdym kroku jej uda drżą i sama dziwiła się, jak udało jej się dotrzeć do skrzydła szpitalnego bez runięcia na kamienną posadzkę. Adrenalina, która do tej pory utrzymywała jej czynności życiowe na wysokich obrotach powoli opuszczała jej organizm, niczym sącząca się trucizna. Siedząc na kozetce u Poppy poczuła, że jej oczy powoli się zamykają.

— Możesz mieć problem z magią przez kilka najbliższych dni — powiedziała pielęgniarka, kiedy upewniła się, że Hermionie nic nie dolega. Podała jej fiolkę z niemal przezroczystym eliksirem i dodała: — Wypij to na noc i oszczędzaj siły przez kilka dni.

— To naprawdę konieczne? — spytała Hermiona, przystawiając fiolkę do ust. Poczuła słodki, aksamitny smak na języku i przełknęła eliksir, czując przyjemną ulgę, kiedy rozchodził się po jej organizmie. 

— Konieczne — stwierdziła kategorycznie Poppy. — Im lepiej odpoczniesz, tym szybciej wrócisz do pełnej sprawności.

Hermiona przymknęła oczy i skinęła posłusznie głową. Pozwoliła, aby Poppy opatrzyła niewielkie rozcięcie na czole, czując delikatne szczypanie, kiedy zasklepiała ranę. 

— Skończone. Będziesz żyć — oznajmiła w końcu pielęgniarka. Hermiona podziękowała jej i wstała z łóżka, nieco chwiejąc się na nogach. Filius pomógł jej utrzymać równowagę, choć kobieta obawiała się, że w razie upadku mógłby ratować ją jedynie zaklęciami. 

Młoda kobieta pozwoliła odprowadzić się profesorowi Flitwickowi do swojego gabinetu i podziękowała mu, kiedy znaleźli się pod drzwiami. Kiedy została sama w końcu po raz pierwszy wzięła głęboki oddech i opadła ciężko na łóżko. Była wykończona. Czuła, że jej ciało było nadwyrężone i zachowywało się, jakby nie miała nad nim pełnej kontroli. Ale nie zawiodło jej, kiedy go potrzebowała.

Długą chwilę leżała na miękkiej pościeli przymykając oczy, choć sen nie zmógł jej umysłu. Oddychała głęboko, statycznie, uśmiechając się pod nosem co jakiś czas. Kiedy poczuła, że zregenerowała siły wystarczająco, aby wziąć prysznic i zmienić ciuchy, podniosła się i ostrożnie, podtrzymując się czego mogła, przeszła do łazienki. Zmyła z siebie kurz i wyciągnęła z włosów zapodziany kawałek kredy, który utknął między kosmykami. Przebrana w czyste, luźne ubranie przysiadła za biurkiem zamierzając pójść za radą madame Pomfrey — wyciągnęła z torebki książki, które zakupiła wcześniej tego dnia i wznowiła lekturę. Jakby nic się nie wydarzyło.

Wertowała strony, czując, że do niczego to nie prowadzi. Zamknęła księgę i sięgnęła po niewielki, skromny tomik otwierając spis treści. Nic nie przykuło jej uwagi, więc bez większego zainteresowania zaczęła przewracać strony pobieżnie lustrując treść. 

Właściwości uspokajające waleriany znane były zielarzom już od czasów starożytnej Grecji czy Rzymu. Dzięki aktywnym substancjom korzenia i kłącza obniża aktywność ośrodkowego układu nerwowego i prowadzi do zmniejszenia napięcia, a także wyciszenia, więc idealnie sprawdzi się jako środek uspokajający czy wspierający sen. Mechanizm działania opiera się na hamowaniu zwrotnego wychwytu kwasu gamma-aminomasłowego — neuro-przekaźnika, który zmniejsza pobudliwość komórek nerwowych i hamuje odpowiedź układu nerwowego na bodźce. 

Nie rozumiała, co takiego niby przykuło uwagę zielarza. Środek uspokajający? Czyżby wydała mu się wyjątkowo nerwowa? Zamknęła książkę, widząc, że zbliża się do jej końca. To miała być jedyna informacja, jaką zdobyła? Nie była usatysfakcjonowana. Musiało być coś więcej. Nie mogła przyjąć tego za fakt, że z trzech ksiąg nie dowiedziała się absolutnie nic.

Wstała i zmarszczyła brwi. Było jedno miejsce, do którego mogła udać się w razie wątpliwości. Mimo zakazu pani Pomfrey narzuciła na siebie sweter i skierowała wolne, ostrożne kroki ku bibliotece. Niezauważona przez nikogo zaszyła się w cichym kącie zamierzając przekartkować każdą jedną książkę o zielarstwie, jaka się tu znajdowała. Była pewna, że z taką skarbnicą znajdzie to, czego szuka. Nie dopuszczała do siebie innej możliwości. 

— Spróbuj tych — szepnęła Pani Pince, podrzucając kobiecie kilka ksiąg, które udało jej się odnaleźć w interesującym Hermionę temacie. Młoda nauczycielka podziękowała jej słabym uśmiechem i kontynuowała zajęcie, będąc coraz bardziej podekscytowaną. W swojej głowie Hermiona zupełnie wyparła potyczkę z Irytkiem, zniszczenie łazienki, a nawet osłabienie spowodowane wyładowaniem magii. Jedyne, o czym potrafiła myśleć, to zagadka zielarza. Jego bezpodstawne słowa, które teraz doprowadzały kobietę do szaleństwa. Podkuliła nogi na niewygodnym krześle i przewróciła kolejną z kolei stronę opasłego tomu.

Prozdrowotne właściwości głogu w aspekcie jego wpływu na układ sercowo-naczyniowy wynikają głównie z zawartości flawonoidów, które poza zdolnością neutralizowania wolnych rodników wykazują szereg korzyści dla układu krążenia. Działają przeciwzapalnie, przeciwmiażdżycowo ale i rozkurczowo — sprawiając, że do mięśnia sercowego napływa coraz więcej utlenionej krwi uzdatniają przepływy żylne i poprawiają jego pracę. 

Historycznie głóg traktowano jako wyjątkową roślinę już od czasów starożytnej Grecji. To właśnie tam stał się symbolem nadziei, a jego gałązki niesiono i rozrzucano w trakcie procesji ślubnych jako symbol pomyślności na nowej drodze życia państwa młodych. Dla Celtów również miał on głębsze znaczenie związane z miłością — uważali oni bowiem, że głóg ma możliwość leczenia złamanego serca, a jego kwiaty odnaleźć można przy drzewach prowadzących do świata mityczno-baśniowego, zupełnie niczym drzwi do serca.

Hermiona podniosła wzrok i zmarszczyła brwi. Co to za brednie? Złamane serce, nowa droga życia? Pokręciła głową, negując informacje, jakie właśnie odkryła. Nie miało to najmniejszego sensu i z pewnością nie wyjaśniało słów zielarza. Niestety kontynuując lekturę zrozumiała, że się myliła. Kilkanaście stron dalej natrafiła na fragment, który ostatecznie utwierdził ją w tym przekonaniu.

Nagietek lekarski od wieków uznawany jest jako “złoty lek na całe zło” — ceniony przede wszystkim za właściwości lecznicze w podrażnieniach skóry oraz w stanach zapalnych organizmu posiada o wiele więcej zalet, niż można się spodziewać. Jego kwiaty otwierają się o poranku, a zamykają po zachodzie, czerpiąc całą energię ze słońca i będąc swoistym wyznacznikiem upływającego czasu. Jest niestety kwiatem rozpaczy — związany z utraconą miłością lub smutkiem po odrzuceniu przez osobę, która nie odwzajemnia naszych uczuć. Charakterystyczny pomarańczowo-czerwony kolor kwiatów nagietka uznawany jest w wielu kręgach zielarskich za kolor miłości, pasji oraz namiętności.

Kobieta zatrzasnęła księgę i zdenerwowana spojrzała na jej okładkę. 

Nadzieja, złamane serce i nieodwzajemniona miłość. 

— Przecież to niepoważne — mruknęła pod nosem. Była zła. Nie wierzyła w żadne przesądy, nigdy nie skupiała się na drugim dnie, symbolice ani ukrytych przekazach rzeczy. I teraz wiedziała czemu. To nie było potrzebne zdroworozsądkowym ludziom, bo wywoływało w nich niepotrzebne uczucia zwątpienia i podważało ich dotychczasowe prawdy. Nie, pomyślała. To tylko durne słowa. Czyjeś głupie wymysły. Nie fakty. 

Wstała i zebrała wszystkie księgi, odkładając je po kolei na miejsce. Zamierzała wrócić do siebie, poczytać Virgo i wyprzeć z głowy idiotyczne pomysły autora, który zapewne opierał swoje teorie na wierutnych porzekadłach i, Merlinie uchroń, astrologii. Zła na siebie, że zajęła się czymś co z góry było przegraną sprawą Hermiona skierowała się do wyjścia, zamierzając opuścić bibliotekę, co jednak nie było jej dane kiedy w drzwiach pojawiła się wysoka postać Severusa Snape’a.

— Tu jesteś — warknął nieco agresywnie, podchodząc do niej i stając przed kobietą, lustrując ją wściekłym spojrzeniem. — Właściwie nie jestem nawet zdziwiony.

— Ciebie również miło widzieć, Severusie — przywitała się z nim Hermiona, uśmiechając się do niego nieco słabiej niż zazwyczaj. Żałowała, że nie posłuchała Poppy i nie została u siebie. — Szukałeś mnie?

— Oczywiście, że szukałem — odparł, krzyżując ramiona na piersi. — Straciłaś resztki zdrowego rozsądku, więc ktoś musi myśleć za ciebie.

Hermiona prychnęła cicho pod nosem. Udawana czy nie, jego troska była dla niej zaskakująca. Choć nie wydawała się naturalna, pobrzmiewała sztucznie i wymuszenie to w pewien sposób była uzasadniona i zupełnie na miejscu. 

— Jestem absolutnie zdolna, aby robić to samodzielnie. Jak wiele innych rzeczy mimo faktu bycia kobietą — zażartowała, kierując się ku wyjściu. Severus podążył za nią, a kiedy dotarli do drzwi przytrzymał je, przepuszczając kobietę przed sobą. Posłała mu przelotne spojrzenie przez ramię, jednak kiedy odwracała głowę świat przed jej oczami zawirował. Organizm powoli poddawał się osłabieniu, którego Hermiona nie była w stanie dłużej ignorować. 

Poczuła, jak silne ramię łapie jej talię i podtrzymuje przed niefortunnym upadkiem. Dało jej tyle wsparcia, że mimo trzęsących się nóg była w stanie zachować pion i jakąkolwiek godność. 

— Śmiem w to wątpić — stwierdził kwaśno Snape.

Hermiona podniosła rozkojarzone spojrzenie na mężczyznę i zesztywniała. Był zły. Patrzył na nią z góry marszcząc groźnie brwi i wykrzywiając lekko usta, ale kiedy dostrzegł jej spojrzenie, coś mroczniejszego przemknęło przez jego twarz. Hermiona poczuła się nagle przeraźliwie mała. Zupełnie nieistniejąca pod jego dominującą posturą. Wyczuła, że jego ciało spięło się, kiedy delikatnie wyprostowała się próbując stanąć na nogach o własnych siłach. I zrozumiała, że nie powinna była tego robić. Był zdecydowanie za blisko, a ona jakimś cudem jeszcze bardziej zniwelowała dzielący ich dystans. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka cali, a jego dłoń zdawała się jedynie przyciągać ją coraz bliżej.

Severus nie zamierzał jej puścić nie mając pewności, że wszystko z nią w porządku. Choć nie czuł się komfortowo mając ją tak blisko i ingerując w jej przestrzeń osobistą to wiedział, że jest wycieńczona. Uparta, bezmyślna dziewucha. Tak cholernie nierozsądna. I tak cholernie drobna w jego żelaznym uścisku. 

— Dam sobie radę — mruknęła w pewnym momencie Hermiona. Wciąż bacznie obserwując jej zachowanie Severus rozluźnił uścisk, zabierając ramię, co spotkało się z niemym protestem ciała kobiety. 

Spuściła wzrok, nie mając pojęcia, co się z nią dzieje. Poczuła coś, czego nie umiała nazwać. Coś, czego siła ją przytłoczyła. I przeraziła, kiedy zdała sobie sprawę, że chciała więcej. Zgodnie z gryfońskim kodeksem dumy Hermiona przełknęła ślinę i ruszyła wolno przed siebie.

— Mało masz lektury w swoim gabinecie, że szukasz rozrywki w bibliotece? — zapytał Snape, krocząc powoli ku jej boku. Hermiona posłała mu przelotne spojrzenie, dziękując, że odwraca uwagę od niezręcznego wydarzenia sprzed chwili. 

— Potrzebowałam czegoś konkretnego — odparła. — Zresztą nie mogłabym leżeć cały dzień w łóżku, tak jak chciałaby tego Poppy.

Severus mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, a głośniej dodał:

— Mogłaś w takim razie siedzieć. Doskonale powinnaś zdawać sobie sprawę, jakie skutki ma nadwyrężanie organizmu po używaniu takiej ilości magii bezróżdżkowej.

Kobieta miała ochotę roześmiać się, kiedy usłyszała jego wywód. On, największy hipokryta Hogwartu, dający rady odnośnie jej zdrowia, podczas kiedy sam kilka tygodni wcześniej wylądował w szpitalu z powodu zaniedbania własnego stanu. Posłała mu tak wymowne spojrzenie, że Severus od razu zrozumiał jego przekaz. 

— Prześpię się i wszystko będzie w porządku — stwierdziła. — Poppy dała mi eliksir, który ma pomóc mi się zregenerować.

— Oby pomógł też na głupotę — wtrącił pod nosem Snape.

Dotarli pod drzwi gabinetu Hermiony, gdzie mężczyzna ponownie przytrzymał jej drzwi i upewnił się, że z powodzeniem trafiła do środka przy okazji nie rozpłaszczając się na dywanie. Rzucił szybko zaklęcie wyciszające widząc, że portret starszego czarodzieja nie jest pusty i zamknął za sobą drzwi. Wcisnął dłonie do kieszeni i bacznie obserwował zachowanie Hermiony, która zauważając jego postawę zaśmiała się i posłała mu pobłażliwe spojrzenie.

— Odprowadzi mnie pan aż do samej sypialni? — spytała.

— To zależy co zamierzasz tam robić — stwierdził. 

Zdał sobie sprawę, że jego słowa brzmią nieco dwuznacznie, a kiedy posłał Hermionie krótkie spojrzenie dostrzegł, że i ona to zrozumiała. Na jej policzkach pojawił się niewyraźny rumieniec, a kąciki ust uniosły się w lekkim uśmiechu.

— Nie musi się pan martwić, dość mam wrażeń na dzisiaj — skwitowała. 

Snape posłał jej mordercze spojrzenie i po raz kolejny prychnął, co spotkało się z cichym śmiechem panny Granger. 

— To nie troska. Dbam wyłącznie o swoje własne interesy — warknął w końcu pod nosem. Hermiona przytaknęła mu, wymownie unosząc brew. Irytowała go jej arogancja. Ale z drugiej strony poczuł coś dziwnego na myśl o wszystkim czego dziś dokonała. — Zostań tu i odpocznij. Poślę po skrzaty, żeby dostarczyły ci kolację.

— Wykluczone — zaprotestowała Hermiona, choć w jej głosie nie słychać było takiej buty jak zwykle. — Nie ma absolutnie żadnej potrzeby, aby gonić je do dodatkowej pracy. Jestem w stanie zjeść kolację całkiem sama. 

— To nie była prośba — warknął Snape, podchodząc kilka kroków w jej stronę. — Zjesz tutaj, a ja osobiście tego dopilnuję. — Hermiona nie miała siły się kłócić. Severus widząc, że wyraz jej twarzy się zmienił zmarszczył brwi. Dotarło do niego, że jej wcale nie chodziło o samodzielne jedzenie. Chwilę przyglądał się jej bladej, miejscami zaróżowionej twarzy po czym dodał: — Odstawisz na bok swoje bohaterstwo, jeśli poproszę o to Różyczkę?

Hermiona posłała Severusowi pytające spojrzenie.

— Ona nie jest pana służącą — mruknęła, na co Snape wywrócił oczami.

— Oczywiście, że nie jest, Granger — warknął nieco zniecierpliwiony. Hermiona nawet w takiej sytuacji musiała zachowywać się jak najbardziej klasyczna wersja siebie. — Jest mi za to winna przysługę.

Młoda kobieta skrzyżowała ramiona na piersi i zmarszczyła brwi. 

— Jakiego rodzaju?

— Przed chwilą słaniałaś się na nogach, a teraz bawisz się w przesłuchania? — odgryzł się Snape, podchodząc bliżej kobiety, która zaśmiała się cicho i posłała mu przepraszający uśmiech. Mężczyzna zmierzył ją przeciągłym spojrzeniem i dodał: — Mamy pewnego rodzaju… umowę.

Hermiona prychnęła pod nosem.

— Umowy to chyba pana sposób na życie — stwierdziła.

— Nie kpij sobie, Granger, bo wciąż możesz wylądować u Poppy — zagroził Snape i uniósł brew. Kobieta ponownie wbrew jego oczekiwaniom uśmiechnęła się szeroko. — Absolutnie samodzielnie.

Mężczyzna odwrócił się na pięcie i skierował kroki ku drzwiom.

— Połóż się — polecił ponownie, wychodząc z jej gabinetu. — Lepiej żebym nie widział cię na nogach, kiedy tu wrócę.

— W takim razie nie będę mogła otworzyć ci drzwi — mruknęła Hermiona, wzruszając niewinnie ramionami. 

Ciekawe czy udałoby im się odnaleźć jej ciało, gdyby je dobrze ukryć, pomyślał.

— Do zobaczenia — stwierdził. Zrobił krok w przód zamierzając pocałować jej czoło jak robił to zawsze na pożegnanie. Zanim jednak zdążył się zbliżyć do Hermiony niespodziewanie odwrócił się i odszedł.

Kobieta patrzyła za nim przez chwilę, a upewniwszy się, że znajduje się poza zasięgiem jego wzroku i słuchu odetchnęła głęboko. Nie był to jednak oddech, jakiego potrzebowała. Spazmatyczny, urywany i pełen niewypowiedzianych emocji, których nie chciała. Których wcale nie potrzebowała. Wróciła do pokoju i usiadła za biurkiem przykładając dłonie do twarzy. 

Nie rozumiała, co się działo z jej ciałem. Najpierw mu zaufała, bo wiedziała, że pomoże jej w walce z Irytkiem. I wtedy jej nie zawiodło. Pomogło jej, sprostało zadaniu. Ale potem wystarczył jeden dotyk. Jeden gest. Dłoń, która mocno ją objęła i spojrzenie, które Severus jej posłał. Przenikające każdą komórkę. Każdy fragment jej ciała.

Przeczesała palcami włosy i spojrzała na księgę wciąż leżącą na biurku.

Nadzieja, złamane serce i nieodwzajemniona miłość. 

Podniosła spojrzenie na drzwi i nabrała głośno powietrza, kiedy nagle coś do niej dotarło. To wszystko wina tych ksiąg. Zielarza, który powiedział jedno słowo za dużo. To on zasiał w niej wątpliwość. To on zamieszał w jej głowie, która osłabiona i podatna dała sobie wmówić, że nieszczęśliwie się zakochała.

A przecież to nie była prawda. Nie czuła nic do Severusa Snape’a. Nic.

Rozdziały<< Sojusz, Granger? – Rozdział 36Sojusz, Granger? – Rozdział 38 >>

Hachi ✨

Nieuleczalna fanka Pottera, zakochana w Sevmione. Wolne pisanie to moja pasja. Jeśli oczekujecie nowego rozdziału codziennie, to zły adres. Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań bez mojej zgody. wattpad: https://www.wattpad.com/user/HachiYuuko blogspot: (tylko stare opowiadania) https://acciosevmione.blogspot.com/

Ten post ma 6 komentarzy

  1. Ok, przepraszam. Ale nie potrafię zaakceptować tego, że tak genialna czarownica jak Hermiona nie potrafi poradzić sobie z jednym duchem w takiej sytuacji. Nie takie rzeczy robiła!Wróć do czytania

  2. Irytek to poltergeist i ciężko było sobie z nim poradzić nawet w książkach ;>
    Moim zdaniem wszystko jest na swoim miejscu. Pokuszę się o stwierdzenie, że to jeden z moich ulubionych Ficków ;> Podoba mi się zarówno postać Severusa jak i Hermiony.

  3. Ludzie nazywają to różnie – miłość, zauroczenie, zakochanie… ale jak Hermiona chce sobie to definiować jako „nic” to kimże jesteśmy, żeby się z nią o to kłócić? 🙂Wróć do czytania

Dodaj komentarz