Sojusz, Granger? – Rozdział 53

Severus Snape był zmęczony. 

Skupił się całkowicie na pracy, całą energię wkładając w to, żeby nie zamordować nieudolnych uczniów, którzy nie potrafili opanować najprostszych zaklęć albo nie rzucić jakiejś soczystej obelgi w odpowiedzi na wyjątkowo głupie stwierdzenia. Powoli jednak odczuwał przyzwyczajenie do obecności Granger, która mimo swojego usposobienia jednocześnie w jakiś sposób łagodziła cały stres, jakiego doświadczał. Stres i ból, który powoli coraz mocniej się nasilał i nie dawał łagodzić się środkami, które do tej pory przynosiły choć znikomą ulgę. Wpadł w błędne koło, które zaczynało powoli kręcić się coraz szybciej — wzburzenie potęgowało ból, który z kolei powodował, że jego złość rosła. Słysząc kolejny, fałszywy śmiech, widząc kolejny uśmiech, który nie docierał do orzechowych oczu miał powoli dość tego, że kiedy tylko brakowało im widowni, Hermiona stawała się zupełnie pusta. Sam nauczył ją jak to robić, a teraz żałował, że kiedykolwiek to zrobił. Inaczej nie musiałby patrzeć na konsekwencje swoich własnych działań, które z upływem dni obracały się coraz bardziej przeciwko niemu. 

Kilka dni po ich rozmowie patrolował drugie piętro, kiedy niespodziewanie zobaczył ją na rozwidleniu korytarzy. Szła powoli w jego stronę skupiona na dwóch roześmianych uczennicach, które żywo jej o czymś opowiadały. Uśmiechała się przy tym tak szczerze i tak szeroko, że Snape po raz pierwszy poczuł coś, co najpewniej mogło zostać określone przez społeczne normy jako zazdrość. Hermiona przyłapała go wtedy na przypatrywaniu się jej, ale on nie odwrócił wzroku dopóki nie usłyszeli pisku i krzyku, który nagle rozniósł się pośród wesołych rozmów.

— Spokój! — krzyknęli jednocześnie, widząc, jak wysoki chłopak z czwartej klasy rzuca się na swojego kolegę, który najwyraźniej coś mu zabrał, bo dłoń drugiego chłopaka poszybowała ku górze w akompaniamencie głośnego śmiechu. Snape podszedł do uczniów, natychmiast konfiskując będącą źródłem sporu torbę cukierków z Miodowego Królestwa. Przelotnie tylko spojrzał w kierunku kobiety, która już się nie uśmiechała — kiedy tylko jej wzrok wpadł w krzyżowy ogień z jego spojrzeniem, Hermiona na nowo stała się zimna. Zniknęła po krótkiej chwili, a Severusowi zostało jedynie gorzkie wspomnienie wgłębień w jej policzkach.

W ciągu kolejnych dni jej oschłość i obojętność powoli zaczęła doprowadzać go do szału. Kiedy po jednym z posiłków kobieta pożegnała się, odwracając na pięcie z zamiarem odejścia, odruchowo złapał jej ramię. Zrobił to zdecydowanie mocniej, niż planował, ale ona jedynie spojrzała na niego wojowniczo i zmierzyła go lodowatym spojrzeniem. 

— Mamy widownię — warknął tak cicho, że tylko ona mogła go usłyszeć. 

Hermiona dyskretnie spojrzała na nauczycieli za plecami Severusa, którzy powoli zbliżali się do nich korytarzem biegnącym od pokoju nauczycielskiego i niemal instynktownie uśmiechnęła się, kiedy Pomona Sprout zerknęła w ich stronę.

— Zawsze mamy — mruknęła, patrząc Snape’owi prosto w oczy. 

Pozwoliła, aby złożył pocałunek na jej skroni i odsunęła się, wyszarpując ramię z uścisku. Czuła, że nie umie dłużej kontrolować wściekłości. Dopadła do drzwi swojego gabinetu i zamknęła się w nim, będąc tak bardzo zła. Tak cholernie zła. Była na niego wściekła, była tak bardzo zawiedziona. Od czasu ich rozmowy próbowała zrobić wszystko, aby o nim nie myśleć — przekuła emocje w działania i poświęciła się pracy, wiedząc, że nie ma sensu myśleć nad tym, co się stało. Nie odwróciłaby w ten sposób niczego, choć nie zamierzała ukrywać, że po prostu poczuła się zraniona. Ale to, w jaki sposób Severus złapał jej ramię nagle przypomniało jej, że pod tym wszystkim dalej kryje się niepohamowane pragnienie i tęsknota za jego czułością. Za jego bliskością. 

W tej chwili była zła i pragnęła go tak samo mocno.

Stanęła przy biurku i oparła o nie dłonie, przymykając powieki. Czuła, że nie jest w stanie dłużej tłumić w sobie tylu przeciwstawnych, tak silnych emocji. Coś w niej pękło, a jak się okazało ułamek sekundy później — nie tylko w niej. Błękitna wiązka energiii przepłynęła przez jej ręce powodując eksplozję, a papiery, książki i wszystkie drobiazgi ustawione na blacie wyleciały w powietrze. Kobieta otworzyła oczy tylko po to, aby zobaczyć zniszczenia, jakie spowodował wybuch jej magii. Wyprostowała się powoli, przyglądając swoim zaczerwienionym, drżącym dłoniom. Cofnęła się machinalnie, czując, że jej nogi nie są w stanie dłużej nieść jej ciężaru. Usiadła ciężko na fotelu i zmarszczyła brwi, przerażona tym, co się z nią dzieje.

— Hermiona?

Aurora zlustrowała młodą gryfonkę zmartwionym spojrzeniem, kiedy ta jakiś czas później nerwowo zapukała do gabinetu na Wieży Astronomicznej.

— Mogę? — zapytała Hermiona, niemal wpraszając się do środka.

— Tak. — Sinistra zmarszczyła brwi, widząc, że kobieta od razu zaczęła krążyć po pomieszczeniu, nerwowo obejmując się ramionami. — Hermiona, wszystko w porządku? 

Szatynka zatrzymała się w pół kroku, podnosząc niepewne spojrzenie. Uchyliła usta, jakby odpowiedź sama cisnęła się jej na usta, ale w pewnej chwili zmarszczyła brwi, gryząc się w język. Aurora odniosła wrażenie, że cokolwiek Hermiona chciała powiedzieć, nie przeszło jej przez gardło.

— Mogę zadać ci osobiste pytanie? — zapytała w końcu, a zaskoczona Sinistra uniosła brew i po chwili skinęła głową. — Czy uważasz, że nie jestem godna zaufania? Czy może jestem zbyt dziecinna, żeby mi mówić pewne rzeczy?

Na twarzy Aurory pojawił się wyraz czystego niezrozumienia. 

— Skąd ci to przyszło do głowy? 

Hermiona prychnęła, kręcąc głową.

— Najwyraźniej tak musi być. — Z każdym słowem, które miało jej pomóc się uspokoić, gryfonka czuła, że złość na samą siebie narasta coraz mocniej. — Staram się o tym nie myśleć, ale nie mogę tego zrozumieć. Po prostu nie umiem. Męczy mnie to, wiesz? Nie rozumiem, a to jedyne co przychodzi mi do głowy…

— Powoli — poprosiła Aurora, podchodząc do kobiety i delikatnie łapiąc jej dłonie. — Usiądź. Opowiedz mi wszystko od początku, bo nic z tego nie rozumiem.

Hermiona pozwoliła poprowadzić się do kwiecistego fotela, na którym usiadła z wyraźnie zmęczonym westchnieniem. Wyjaśniła pokrótce wszystko, co zaszło między nią, a Severusem w ciągu ostatnich dni zostawiając dla siebie informację o dwuznacznej interakcji i tym, co działo się w jej sercu. Nie była ani trochę gotowa przyznać się do tego komuś, kto nie był nią samą, choć i to przychodziło jej z trudem. 

— Nie rozumiem — jęknęła w końcu ze zrezygnowaniem. — Naprawdę, nie rozumiem. To taka głupota, taka błahostka. Mógł mi po prostu powiedzieć, a on nawet nie raczył wyjaśnić, dlaczego to ukrył.

Sinistra przymknęła powieki, pocierając nasadę nosa. 

— Wiem, jak to zabrzmi, ale ludzie mają prawo trzymać pewne rzeczy dla siebie — powiedziała. — I nie muszą się z tego tłumaczyć.

Młoda gryfonka posłała jej pytające, nieco zawiedzione spojrzenie.

— Wystawił mnie na ryzyko — powiedziała gniewnie. — Mogłam zdradzić się przed Minerwą, do cholery, czy on naprawdę o tym nie pomyślał?

Aurora uniosła brew.

— Czy przypadkiem nie spędziliście miesięcy, żebyś umiała sobie z tym radzić? — zapytała łagodnie. Zdążyła zauważyć, że z jakiegoś powodu Hermionę zabolało to o wiele mocniej, niż powinno i w dodatku widziała, że Hermiona sama zdawała sobie z tego sprawę, co dodatkowo potęgowało jej złość. Aurora nie rozumiała dlaczego, ale wiedziała, że z pewnością nie chodziło tu o Minerwę i ich sojusz. — Całe to wasze granie w karty… Czy nie miało właśnie nauczyć cię, jak kłamać na zawołanie?

Hermiona nie przyszła do Aurory z jakimikolwiek oczekiwaniami co do tego, co usłyszy, ale zdecydowanie nie spodziewała się, że ta od razu stanie po stronie Severusa. 

— Miało, dlatego Minerwa niczego się nie domyśliła — odparła nieco oschlej i wywróciła oczami, dodając: — Co nie znaczy, że odpuściła sobie przytyki. Ale to zupełnie nie o to chodzi — powiedziała, żywo gestykulując. — Mieliśmy być partnerami, mieliśmy sobie pomagać, a nie podkładać kłody pod nogi — mruknęła. Zerknęła na Sinistrę, marszcząc brwi.

— Nie uważasz, że to właśnie świadczy o zaufaniu z jego strony?

— Zaufaniu? — Hermiona nie miała bladego pojęcia, jak Aurora wpadła na taki wniosek. — Zatajanie informacji to wyraz zaufania? Widzę, że z jakiegoś powodu go bronisz, ale ten argument zupełnie nie ma sensu.

— Nie bronię go — wyjaśniła spokojnie Aurora. — Po prostu rozumiem to, że Severus chce zachować pewne rzeczy dla siebie. Każdy czasem chce. — Kobieta zawahała się. — A gdyby Severus nie ufał, że poradzisz sobie w razie gdyby taka informacja do ciebie dotarła, to zdecydowanie by cię o tym uprzedził. 

Hermiona zacisnęła mocno szczękę. Zdecydowanie nie myślała o tym w ten sposób i choć miało to trochę sensu, wcale nie pomogło jej się uspokoić.

— W ten sposób nawet nie dał mi szansy spróbować znaleźć rozwiązania.

— Czasem tak jest po prostu łatwiej, zwłaszcza, kiedy próbowałabyś znaleźć coś co nie istnieje — przerwała jej Aurora. — Powinnaś uszanować to, że Severus ma swoje tajemnice. Każdy je ma i nie zawsze to, że trzymamy je przed kimś konkretnym znaczy, że robimy to z niechęci do tej osoby.

Hermiona zmarszczyła brwi. Nagle dotarło do niej, dlaczego kobieta broni Snape’a. Dlaczego zawsze, kiedy o nim rozmawiały, stawała po jego stronie. Dlaczego chciała im pomóc.

— Powiedziałaś mu, prawda? — zapytała, marszcząc brwi. — O tym, co ci jest.

Aurora nie odpowiedziała, ale wyraz jej twarzy i przymykające się w zmęczeniu powieki wystarczyły, aby Hermiona miała już pewność. Zanim Sinistra zdążyła cokolwiek powiedzieć, gryfonka wstała i wyszła z jej gabinetu. Rozumiała, że każdy mógł mieć swoje tajemnice, ale najwyraźniej ona była osobą, przed którą chcieli je mieć wszyscy. A skoro nie niechęć i brak zaufania były powodem, dla którego żadne nie chciało dzielić się z nią swoimi problemami, to najwyraźniej była nim kwestia wieku.

Rozmowa z Aurorą dolała kroplę do czary goryczy, która była już mocno przepełniona. Zawiedziona i rozgoryczona Hermiona przestała pojawiać się na posiłkach, wiedząc, że nie da rady grać, mając z obu stron siebie ludzi, którzy nie traktowali jej poważnie. Przekuła negatywne emocje jeszcze mocniej i całkowicie rzuciła się w wir pracy. Szybko odkryła, że złość z jakiegoś powodu pozwala jej się uspokoić. Choć brzmiało to z pozoru idiotycznie, zaklęcia które kobieta praktykowała w samotności stały się o wiele bardziej stabilne. Pewniejsze. Silniejsze. Z powodzeniem udało jej się opanować podstawowe czary manipulacyjne czy lewitacyjne, a zaklęcie, którego uczyła się jeszcze w gabinecie Severusa, okazało się kluczem do odnalezienia wewnętrznego spokoju. Uraza, którą Hermiona nosiła w sercu pozwoliła zapanować jej nad materią, którą wytworzyła i pod koniec tygodnia zniszczenia, jakie do tej pory wywoływały próby opanowania złożonego zaklęcia, stały się minimalne. 

Choć sporadyczne rozmowy stały się jeszcze bardziej nienaturalne i fałszywe, Hermiona nie potrafiła z dnia na dzień wyzbyć się uczucia i myśli o Severusie. Poza tym obiecała, że mu pomoże. Sama podjęła taką decyzję, przygotowując dla niego opatrunki i nic nie mogło zmienić jej zdania. Mimo, iż on potraktował ją jak dziecko, ona nie zamierzała udowadniać mu, że tak się zachowuje. Na dzień przed wizytą w Ministerstwie zapukała do jego gabinetu, chcąc dać mu opatrunki, które w końcu udało jej się ukończyć. Kiedy odpowiedziała jej cisza, kobieta zdecydowała skierować się do pracowni. W piątki Severus nigdy nie miał zajęć do późna, a Hermiona wiedziała, że nie ma żadnego rozpisanego dyżuru, bo Minerwa wciąż ustawiała ich tak, aby nie mogli przypadkiem patrolować wspólnie korytarzy, a tego dnia kolej wypadła na nią.

Uchyliła drzwi, upewniając się, że Snape rzeczywiście jest w środku. Stał przy stanowisku ustawionym przodem do drzwi, pochylony w skupieniu nad deską do krojenia, gdzie leżały czarne, zmiażdżone nasiona. Podniósł wzrok, słysząc otwierane drzwi i zmarszczył brwi, kiedy dostrzegł jej drobną postać w drzwiach.

— Jesteś sam? — zapytała Hermiona, rozglądając się po wnętrzu pogrążonym w lekkim, mdłym półmroku. Snape skinął bez słowa głową, a kobieta przekroczyła próg i zamknęła za sobą ostrożnie drzwi. Nie oderwał od niej wzroku nawet na chwilę, obserwując, jak podchodzi do jego stanowiska. Kobieta położyła na blacie pakunek owinięty czarnym materiałem i cofnęła się o krok, składając dłonie przed sobą. — Wybacz zwłokę. Baza eliksiru uległa zniszczeniu i musiałam zaczynać go od początku.

Severus odłożył trzymany w dłoni nóż i wytarł dłonie o kawałek czystej szmatki. Spojrzał na zawiniątko, a potem na Granger, która zaskoczyła go swoim zachowaniem. Mimo tego, że była na niego zła, kontynuowała pomoc, którą mu wcześniej okazała. 

— Nie jesteś zobligowana, żeby cokolwiek robić, więc nie musisz przepraszać ani się tłumaczyć — odparł. Uniósł brew, po cichu licząc na cień uśmiechu na jej twarzy. Nic takiego jednak się nie stało, a kobieta jedynie skinęła głową i odwróciła się, najwyraźniej zamierzając wyjść. Zanim zdążyła minąć najbliższe stanowisko, Snape wiedział już, że jeśli pozwoli jej odejść będzie żałował tego bardziej niż tego, co ewentualnie jej powie. — Tak to teraz będzie wyglądało? — Hermiona spojrzała na niego przez ramię. — Wyrzuć po prostu, co ci siedzi na wątrobie. Mówiłaś, że to pomaga, to może zastosuj się do swoich własnych rad.

Zabawne, jak szybko role się odwróciły, pomyślała gorzko kobieta. Przez moment wahała się, czy nie powiedzieć prawdy. Męczyła ją ta atmosfera, która z dnia na dzień progresywnie stawała się coraz gorsza. Widząc minę Snape’a domyśliła się, że i on miał jej po dziurki w nosie. Uznała jednak, że skoro przed samą sobą nie umie nazwać, co czuje, nie wytłumaczy tego Severusowi. 

— Nic nie siedzi mi na wątrobie — odparła. 

Snape wiedział, że żeby poruszyć odpowiednią strunę i wydobyć z niej cokolwiek musi posunąć się do czegoś więcej. Musiał ją sprowokować. Nie mógł dłużej wytrzymać jej zachowania. 

— Dlatego od kilku dni zachowujesz się jak urażony dzieciak? — zapytał, a brew Hermiony drgnęła. Miał tupet, nie mogła mu tego odmówić. Nazywać ją dzieckiem, kiedy sam z premedytacją ją w ten sposób traktował, to była książkowa hipokryzja w jego wykonaniu.

— To minie — stwierdziła obojętnie. 

— Nie wygląda, jakby miało — warknął Snape.

Hermiona zmarszczyła brwi. 

— Jestem zwyczajnie zawiedziona — powiedziała, wzruszając lekko ramionami.

Mężczyzna obszedł biurko, ale zanim do niej podszedł, Hermiona odsunęła się. Tak bardzo chciała być na niego zła, tak bardzo przecież była na niego zła. Dlaczego więc nie mogła oderwać wzroku od podwiniętych do łokci rękawów czarnej koszuli?

— Zawiedziona? — zapytał Severus. 

Hermiona pokręciła głową. Miała dość.

— Tym, że mi nie powiedziałeś — odparła. Jej głos ją zdradził, a maska obojętności osunęła się, dając w końcu upust tłumionym emocjom. — Gdybym nie wymyśliła naprędce jakiegoś kłamstwa, wyszłabym na kretynkę przed Minerwą, albo co gorsza wydała się…

Snape się zaśmiał. Nie było w tym jednak nic przyjemnego; gorzki, ociekający złośliwością śmiech wydobył się zza jego wykrzywionych w grymasie ust, a ułamek sekundy później na jego twarzy nie było żadnego śladu emocji.

— Przestań chrzanić — powiedział cicho. Hermiona poczuła nieprzyjemny dreszcz, kiedy Snape zrobił krok w jej stronę. — To ja nauczyłem cię kłamać, więc nawet nie próbuj stosować na mnie moich własnych metod. 

Mężczyzna poczuł, że jego ramię przeszył krótki spazm bólu. 

— Co w takim razie mam ci powiedzieć? — zapytała Hermiona. — Co oczekujesz usłyszeć? Że jest mi przykro, że zwyczajnie mnie to zabolało? — Kobieta pokręciła zrezygnowana głową. — Tak. Zabolało mnie to, Severusie. Sądziłam, że jasno dałam ci jasno do zrozumienia, że martwię się o twoje zdrowie i chcę ci pomóc, a ty zataiłeś przede mną tak głupi fakt.

Z każdym słowem jej głos coraz mocniej się łamał. Było w nim coraz więcej emocji. Severus zlustrował ją gorzkim spojrzeniem, czując, że złość i pretensja w jej głosie tylko nasiliły ból, a oczy, które do tej pory dawały ukojenie, patrzyły na niego z wyrzutem, który tylko go potęgował.

— Co by to zmieniło? — Hermiona uchyliła usta, słysząc jego pytanie. — Odpowiedz — warknął, nie kontrolując tego, że podniósł głos. — Powiedz mi, co byś zrobiła, gdybym powiedział ci wcześniej? Sprawa Pottera jest ważniejsza, niż to, a…

Kobieta pokręciła głową z niedowierzaniem.

— To o to chodzi? — zapytała zdenerwowana, wchodząc Severusowi w słowo. — Moglibyśmy chociaż spróbować znaleźć jakieś rozwiązanie, zobaczyć, czy jest cokolwiek…

— W tym cały problem, Granger — warknął Severus, ponownie podnosząc głos. Hermiona wzdrygnęła się. — Jesteś cholerną samarytanką, musisz zawsze dogodzić każdemu, a czasem zwyczajnie się tak nie da. — Snape zrobił kolejny krok w stronę kobiety, a ona zaskoczona jego słowami nie była w stanie nawet się poruszyć. — Znam cię — wycedził wściekle. — Zaczęłabyś na siłę szukać rozwiązania, a jak okazałoby się, że go nie ma, jęczałabyś jak to żałujesz, że nie możesz ze mną iść. Powiedz — syknął — co by to dało? W czym by to pomogło? — Severus czuł, że przemawia przez niego ból, a każde słowo wypowiedziane coraz głośniej było manifestacją tego, że stracił nad nim kontrolę. — Nie zamierzałem stawiać ani ciebie ani siebie w sytuacji, w której musisz wybierać, a ty zamiast to docenić stroisz fochy jak dzieciak. Dorośnij w końcu!

Tępy odgłos uderzenia dłoni o blat rozniósł się echem po wysokim sklepieniu. Hermiona spojrzała na Severusa, obnażając w końcu wszystkie emocje, które w sobie tłumiła — orzechowe tęczówki rozszerzyły się, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Snape pożałował, że zaczął tę dyskusję, a w tamtej chwili pożałował również, że w porę jej nie zakończył. Żałował, że nie wyprosił Hermiony z pracowni, póki była szansa. Póki ból nie przysłonił mu obrazu sytuacji. Szybkie kroki, falująca spódnica i wzrok, jaki kobieta rzuciła mu przez ramię, jasno dały mu do zrozumienia, że zniszczył coś, na co długo pracowali, ale on nie był w stanie o tym myśleć — niespodziewany spazm przyćmił jego zmysły i obudził coś, o istnieniu czego Severus dawno zapomniał. Czego wyzbył się dla dobra innych, ale i samego siebie. Strącił na podłogę deskę do krojenia i nóż, który na niej leżał, a odgłos upadającej na murowaną posadzkę stali rozniósł się echem po pomieszczeniu. Ten dźwięk dał początek lawinie, której nikt nie mógł powstrzymać. Nikt. Nawet sam Severus Snape. 

Nie oznaczało to jednak, że nikt nie mógł mu pomóc.

Minerwa McGonagall odnalazła go jakiś czas później — siedzącego na podłodze pomiędzy doszczętnie zniszczonymi stanowiskami, pośród narzędzi rozrzuconych w szale. Mimo zszarganego nerwami umysłu, mężczyzna odnotował jej obecność, jednak nie odezwał się ani słowem.

— Pomogło? — zapytała, obchodząc najbliższe stanowisko i przyglądając się przewróconemu kociołkowi, którego zawartość ściekała po blacie i zdążyła utworzyć na kamiennej posadzce pokaźną kałużę. — Zakładam, że tak — mruknęła, kiedy Snape nie odpowiedział. Spojrzała w głąb pomieszczenia, dostrzegając wywrócony do góry nogami wózek, pod którym walały się rozbite fiolki oraz połamana, metalowa waga. — Widzę, że nie oszczędziłeś nawet narzędzi Horacy’ego. Cóż. O to nawet nie jestem zła.

Spojrzała na Severusa, który tępo wpatrywał się w przestrzeń przed sobą i pozostawał obojętny na jej słowa. Na jego ustach widniał przerażający grymas wyczerpania, tlących się resztek wściekłości i pogardy. 

— Przyszłaś wystawić mi rachunek? — zakpił pod nosem, jednak pod pozorną irytacją w jego głosie kryła się obojętność spowodowana wycieńczeniem organizmu. 

Minerwa uśmiechnęła się krzywo.

— Byłaby to dość pokaźna suma — stwierdziła wymownie. Zmarszczyła brwi, widząc, że mężczyzna nawet nie drgnął. Nie prychnął, jak to miał w zwyczaju, nie rzucił żadnym oszczerstwem w jej stronę. — Przyszłam, bo się martwię, Severusie — dodała łagodniej. — Wciąż uważam cię za przyjaciela, mimo tego, co możesz sądzić.

Snape nie miał ochoty kpić z niej nawet w myślach. Choć uwagi same cisnęły się na jego usta, a w jego głowie pojawił się zalążek ironicznej odpowiedzi, zwyczajnie nie miał siły, aby cokolwiek zrobić. Czuł, że ból odebrał mu witalność, która regenerowała się w zatrważająco wolnym tempie. 

— Bądź więc dobrą przyjaciółką i wyjdź — warknął jedynie. 

Minerwa spodziewała się usłyszeć niemal dokładnie te słowa. Przychodząc tu, po tym, jak duchy doniosły jej o tym, co się stało, wiedziała, że powinna spodziewać się odrzucenia. Chociaż był to pierwszy raz, kiedy Severus doprowadził do aż tak poważnych zniszczeń, Minerwa gdzieś z tyłu głowy była na to przygotowana. Nie potrafiła zrozumieć, co się z nim dzieje, ale po incydencie ze zniszczeniem szafy z boginem domyślała się, że jego problem tylko się nasilał.

— To samo kazałeś zrobić Hermionie? — zapytała, obchodząc blat i stając nieopodal Severusa, którego brew lekko drgnęła. — Powiedz przynajmniej, że nie powiedziałeś jej przy tym niczego, czego nie powinna była usłyszeć.

Na wąskich, bladych ustach Snape’a pojawił się wyjątkowo nieprzyjemny grymas.

— Skończyłaś sabotaż i teraz bawisz się w ciotkę dobrą radę? — zapytał. Nawet w takim stanie zdawał sobie sprawę, że jego milczenie nie sprawi, że Minerwa odpuści. W dodatku niezrozumienie dla jej zachowania dodało mu energii, która pozwoliła mu unieść brew.

McGonagall uśmiechnęła się krzywo pod nosem i spuściła na moment głowę, kręcąc nią pobłażliwie. 

— Niczego nie sabotuję, Severusie — odparła. Choć jej czyny zdecydowanie przemawiały na jej niekorzyść, nie było w tym kłamstwa. Choć jej zachowanie i słowa zdecydowanie świadczyły o złośliwości i niechęci, Minerwa nigdy nie chciała, aby jej przyjaciel był nieszczęśliwy. — Nie pochwalam tego związku, owszem, ale skoro to i tak walka z wiatrakami to wolałabym, żeby chociaż żadnemu z was nie stała się krzywda. 

Jej słowa pobudziły stępione bólem zmysły i wyczerpane ciało, a ciemne tęczówki uniosły się, lustrując drobną czarownicę przeciągłym, chłodnym spojrzeniem. 

— Czego ode mnie chcesz, Minerwo? — zapytał Snape, a w jego głosie po raz pierwszy od bardzo dawna nie było absolutnie nic. Nawet obojętności. 

McGonagall zmarszczyła brwi, chwilę przyglądając się mężczyźnie bez słowa. Jego zachowanie jasno świadczyło, że przestał nawet udawać, że nie cierpi. Manifestował to w dziwny sposób, ale znając go tyle lat, Minerwa wiedziała, że to znaczyło, że Severus zwyczajnie ma dość. Kobieta sięgnęła dłonią do kieszeni ciemnej szaty i wyciągnęła z niej niewielką fiolkę. Snape dopiero po chwili zrozumiał czym jest błękitna, mieniąca się substancja. 

— Od ciebie? Niczego — powiedziała, stawiając naczynie blisko krawędzi blatu. — Dla ciebie? Wszystkiego.

— Więc daj mi spokój — warknął cicho Snape. 

Nie mógł pozwolić sobie na przyjęcie eliksiru, który oferowała mu Minerwa. Choć pragnął go w tamtej chwili bardziej, niż czegokolwiek innego na świecie, wiedział, że zażycie go będzie oznaczało, że dał słabości odebrać mu resztki godności, jakie posiadał.

— Wiesz, że tego jednego nie mogę ci dać — odparła czarownica spokojnie. Choć wiele razy próbowała, nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego jej przyjaciel dobrowolnie zmuszał się do pokutowania za grzechy, za które już się wystarczająco nacierpiał. Przyjmował na siebie brzemię winy, a ulgę traktował jak słabość, na którą nie zasługiwał. — Widzę, że jest gorzej — dodała. — To, że przestałeś przychodzić na herbatę nie znaczy, że odsunąłeś mnie od swojego życia. Nie znaczy, że nie wiem, co się dzieje. Myślisz, że nie słyszałam o tym, co stało się na zajęciach u trzecioklasistów? Sam byłeś dyrektorem, wiesz doskonale, jak to działa. — Minerwa zrobiła krok w jego stronę. — Mówiłam ci to już wiele razy, Severusie. Nie zgrywaj męczennika. Wojna się skończyła, a ty jak nikt inny masz prawo od niej odpocząć. — Po raz kolejny odpowiedziała jej cisza. — Kiedyś nie przyznałbyś się do bólu, ale myślę, że czas przyznać, że teraz jest inaczej. 

Niespodziewanie Severus podniósł się z podłogi i stanął naprzeciw Minerwy. Zlustrował ją ciętym, surowym spojrzeniem, a w jego ciemnych tęczówkach przemknął cień wściekłości.

— Oczywiście, że jest — warknął o wiele głośniej, niż poprzednio. — W tym właśnie rzecz. Wszystko się skończyło, ludzie żyją dalej, poszli do przodu…

— Wszyscy poza tobą — przerwała mu Minerwa spokojnie. Snape zmarszczył brwi, czując, że nagle wszystko ucichło. Przed jego oczami pojawiła się dobrze znana, roześmiana twarz i orzechowe tęczówki, które bezlitośnie zmiażdżyły przejmującą jego ciało złość. — Wiem, że to nie jest sprawiedliwe. Ciebie jednego dalej goni przeszłość, nie pozwala o sobie zapomnieć. Ty jeden dalej ponosisz jej konsekwencje. 

Snape zagryzł mocno szczękę.

— Nie tylko ja — wycedził. Jego ton, wyraz twarzy i wymowne spojrzenie szybko uświadomiło Minerwie, kogo jeszcze prześladują demony przeszłości. Zaskoczona nagłym wyznaniem czarownica uchyliła usta, ale niespodziewanie Severus dodał: — Dlatego im dłużej będziesz próbowała to zniszczyć, tym bardziej obróci się to przeciwko tobie. 

— Nigdy nie próbowałam tego zniszczyć — powiedziała. — Oboje wiemy, że nie mam takiej mocy. — Tym razem to jej głos był surowy, oschły, choć dalej pobrzmiewała w nim matczyna troska, której Snape tak nienawidził. — Prędzej czy później sami to zrobicie, a ja zwyczajnie chciałam oszczędzić wam obojgu cierpienia. A jeśli to co mówisz to prawda, żadne z was tego nie potrzebuje.

Severus zrobił krok w stronę Minerwy.

— Tobie to nie pomogło, czyż nie? — zapytał lodowato. Wiedział o jej przeszłości i wiedział, gdzie uderzyć, aby ją to zabolało. — Czemu w takim razie miałoby pomóc mnie?

— Bo w przeciwieństwie do ciebie, ja nigdy nie miałam wyboru — odparła spokojnie McGonagall. Brew Severusa znów drgnęła, ale Minerwa nie zamierzała ciągnąć tego tematu. Była zmęczona próbowaniem uświadomienia komuś, że ma błędy innych, na których mógłby się uczyć. Odsunęła się, składając szczupłe dłonie przed sobą i dodała: — Wybiorę się jutro z tobą do Londynu. Nie zamierzam puścić cię samego i nie masz w tej kwestii nic do powiedzenia. — Posłała przyjacielowi wymowne, nieznoszące sprzeciwu spojrzenie i skinęła głową, kiedy nie odpowiedział. Odwróciła się, wyciągając z kieszeni różdżkę i uniosła ją, a rozrzucone dookoła nich przedmioty zaczęły powoli unosić się nad ziemię i wracać na swoje miejsca. Chwilę później, kiedy w pracowni nie pozostał żaden ślad po incydencie sprzed kilku godzin, Minerwa spojrzała na Severusa i powiedziała: — Nie myśl, że jestem twoim wrogiem, Severusie. Właśnie dlatego, że nim nie jestem, próbuję ci pomóc. Kiedyś sam to zrozumiesz. — Zmarszczyła cienkie brwi i dodała: — Choć spodziewam się, że stanie się to później, niż prędzej.

Cichy odgłos obcasów, który odbił się echem od wysokiego sklepienia, jeszcze chwilę rozbrzmiewał w uszach Severusa, potęgując gorycz porażki. Mężczyzna długo patrzył na drzwi, za którymi zniknęła Minerwa, wiedząc, że gdzieś pod tym wszystkim kryła się prawda, której on nie chciał do siebie dopuścić. Prawda, która była inna od tej formującej się w głowie Minerwy, ale która w obecnej sytuacji mogła skończyć się podobnie — z tą różnicą, że Severus był gotów podjąć ryzyko. 

Mężczyzna spojrzał na fiolkę i zmarszczył brwi. Wiedział, że spożywając jej zawartość uwolni się od wszystkiego. Od bólu, od myśli, od samego siebie. Mógłby w końcu zasnąć w spokoju, wolny od tego, co nie pozwalało zaznać mu chwili spokoju od tak dawna. Minerwa doskonale wiedziała, że zostawiając eliksir do jego dyspozycji stawia przed nim niemożliwy wybór. Wybór, którego dawny Severus nigdy by nie podjął, a który przestał istnieć dla Severusa pochłoniętego bólem.

Bólem, na który sam się godził, a który coraz mocniej wyniszczał jego ciało.

Bólem, na który sądził, że zasłużył, a którego myślał, że wciąż nie odkupił. 

Bólem, który zaczął udzielać się komuś, kto zupełnie na niego nie zasłużył.

Rozdziały<< Sojusz, Granger? – Rozdział 52Sojusz, Granger? – Rozdział 54 >>

Hachi ✨

Nieuleczalna fanka Pottera, zakochana w Sevmione. Wolne pisanie to moja pasja. Jeśli oczekujecie nowego rozdziału codziennie, to zły adres. Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań bez mojej zgody. wattpad: https://www.wattpad.com/user/HachiYuuko blogspot: (tylko stare opowiadania) https://acciosevmione.blogspot.com/

Ten post ma 2 komentarzy

Dodaj komentarz