— Raczysz chyba żartować — prychnął Snape, podnosząc z biurka książkę założoną kawałkiem pergaminu w miejscu, gdzie Hermiona przerwała czytanie. Wystawił ją w górę, wymownie demonstrując, a kobieta posłała mu pobłażliwe spojrzenie, podchodząc do swojego fotela. Sięgnęła po ciemnobrązową, skórzaną torbę i przerzuciwszy ją przez ramię, podeszła do Severusa. — Howard?
Wyrwała mu lekturę z dłoni, wciskając ją do powiększonego bagażu i pokręciła głową z uśmiechem.
— To na odstresowanie — mruknęła.
Ruszyła do drzwi, śmiejąc się wesoło przez ramię, kiedy dostrzegła wciąż nieruchomego mężczyznę przy swoim biurku. Podążył w końcu za nią, oburzony teatralnie jej zachowaniem i wyszedł na korytarz, czekając aż gryfonka zabezpieczy gabinet przed wyjazdem.
— Czytanie takiego uwłaczającego nauce chłamu to dla ciebie forma relaksu? — zapytał kpiąco, widząc kątem oka, że Hermiona zdusiła w sobie śmiech.
— Chłamu? — powtórzyła, ruszając korytarzem w stronę holu wejściowego. Czuła, że zimowy płaszcz drapał jej skórę, a wełniany szalik przewieszony przez ramiona dusił i ograniczał oddech. — Ma kilka kontrowersyjnych teorii, owszem…
— Kontrowersyjnym, Granger, to można nazwać co najwyżej twój pogląd na ten temat — zakpił Snape, wywracając oczami. — Jego teorie są żenująco bezpodstawne, a argumenty poniżej jakiegokolwiek poziomu, zupełnie jak całe to… — Machnął dłonią, wskazując wymownie na torbę Hermiony, gdzie spoczywała kość niezgody. — … dzieło.
Młoda kobieta zaśmiała się pogodnie, zataczając nieco na idącego obok Severusa i objęła entuzjastycznie jego ramię. Liczyła w głowie kroki, które dzieliły ją od Hogsmeade, a każdy kolejny stawał się nieco cięższy, niż poprzedni. Podobnie jak jej ciężar na ramieniu Severusa, im bliżej znajdowali się drzwi wyjściowych.
— Daj spokój — poprosiła gryfonka. — Nie możesz powiedzieć, że jego badania odnośnie stopniowania roślinnych ingrediencji organicznych były bezpodstawne.
Severus obruszył się, posyłając Hermionie wściekłe spojrzenie. Echo stukotu jej obcasów dzwoniło w jego uszach niczym bicie zegara, który poprzedniego wieczoru brutalnie przerwał jego zamiary i sprawił, że kolejną noc spędził sam. Chociaż musiał przyznać, że zachowanie kobiety nie było dla niego kompletnie niezrozumiałe. Nie wyobrażał sobie, że miałby dać znów okraść się z czegoś, co zostało mu dane.
— Wybrałaś akurat jedną teorię, która ma namiastkę czegoś, co można nazwać sensem i to wyłącznie dlatego, że nie należała całkowicie do niego — prychnął Snape. Podsunął kobiecie ramię, kiedy schodzili ze schodów, a kiedy ta posłała mu wdzięczny uśmiech, dodał: — Jego nazwisko stoi przy niej jako nijaka dekoracja, ot co.
Hermiona zwolniła, posyłając teatralnie oburzone spojrzenie Severusowi, który zatrzymał się dopiero dwa stopnie niżej. Podobała jej się ta perspektywa i podobało jej się, że zobaczyła błysk zaintrygowania w ciemnych oczach. Uśmiechnęła się pod nosem, pozwalając, aby Snape zlustrował jej sylwetkę cal po calu i zeszła ze schodka, zrównując twarz z mężczyzną.
— Przy teorii o rozpadzie mikrocząsteczek organicznych już nie — powiedziała z przekąsem.
Choć jej oczy znajdowały się na tym samym poziomie, co ciemne tęczówki Snape’a, znów poczuła się mała, kiedy zmiażdżył ją wzrokiem w odpowiedzi na jej słowa.
— Ta teoria bazuje na fałszywym założeniu, że można dodawać ingrediencje organiczne powyżej określonej temperatury — odparł cicho, unosząc brew i świdrując Hermionie dziurę w brzuchu. — Czego każdy szanujący się naukowiec wie, że robić nie wolno.
Sposób, w jaki zaakcentował dwa ostatnie słowa sprawił, że kobieta aż wstrzymała oddech. Cholerne Ministerstwo, co im do głowy strzeliło, żeby wymyślać jakieś szkolenia? Miała wyjechać, kiedy jej umysł zaczynał przyspieszać obroty? Czuła, jak fala intelektualnej satysfakcji rozlewa się po jej ciele w towarzystwie podniecenia, mając wrażenie, że oba te uczucia potęgowały się nawzajem aż do nieznośnego stopnia.
— Wszystko może być prawdą, jeśli jedyną podstawą wiary jest to, że nikt nie udowodnił inaczej — mruknęła w końcu. Wyminęła go, czując jakby zerwała jakąś niewidzialną więź, ale nie mogła dłużej znieść jego spojrzenia. Zbyt mocno próbowało ją zatrzymać. — A z tego co wiem, to, że nie powinno się przekraczać pewnej temperatury to jedynie sugestia.
Severus zawiesił na moment spojrzenie na oddalającej się sylwetce, w końcu ruszając za kobietą w stronę korytarza. Zrównał z nią krok, orientując się nagle, że nie dane mu było dłużej cieszyć się nie-tak-znów-nieprzyjemnym towarzystwem młodej czarownicy.
— Powiedz proszę, że Minerwa nie będzie nam towarzyszyć — mruknęła pod nosem Hermiona, pochylając się nieco w stronę Snape’a.
Ten zerknął na jej uśmiechniętą teatralnie twarz, po czym skierował spojrzenie na czekającą na nich w holu dyrektorkę, dzielnie przyodzianą w zimowy płaszcz i włochatą czapkę.
— Wierz mi, Granger — powiedział niemal szeptem Severus — bardzo chciałbym się z tobą nie zgodzić.
— Hermiono. — Minerwa uśmiechnęła się promiennie, kiedy para dotarła pod drzwi i zmierzyła ich troskliwym spojrzeniem. — Severusie.
— Minerwo — mruknął zjadliwie Snape, parodiując matczyny ton McGonagall. — Nie wiedziałem, że bawisz się w niańkę.
Starsza czarownica skarciła go teatralnie wzrokiem i ujęła delikatnie ramię swojej podwładnej, prowadząc ją powoli do wyjścia.
— To nie niańczenie — odparła, od razu dodając nieco bardziej formalnym tonem: — Hermiona jest pracownikiem, który opuszcza teren mojej placówki. To absolutnie zrozumiałe, że chciałabym jej towarzyszyć.
Absolutnie. Wiele sił kosztowało młodą gryfonkę to, aby utrzymać w tamtym momencie spokojny wyraz twarzy. Zerknęła przez ramię na idącego za nimi Snape’a, który znów schował dłonie w kieszeniach, ignorując, że w poły rozpiętego płaszcza uderzył mroźny wiatr.
— Absolutnie zrozumiałe — powtórzył kpiąco pod nosem.
Ruszyli w stronę ścieżki prowadzącej do Hogsmeade, a niezręczną ciszę, która co jakiś czas zapadała, zagłuszał skrzypiący pod nogami śnieg. Minerwa zagadywała młodszą podopieczną, ignorując zupełnie obecność przyjaciela, który wlókł się z tyłu, obserwując plecy kobiet na przemian z krajobrazem dookoła. Przyglądał się też falującym pod wpływem ruchu kasztanowym lokom, ale wolał nie zawieszać na nich oczu na dłużej — niemal na pamięć już znając ich fakturę między palcami.
— O, właśnie — powiedziała niespodziewanie Minerwa, kiedy dochodzili do kamiennej, odśnieżonej ścieżki głównej. Dyrektorka zwolniła, odwracając się nieco w stronę Snape’a i dodała: — Severusie, zajdź do mnie proszę później. Musisz podpisać swoje pismo do Ministerstwa, a nie chcę, żeby ścigali mnie na ostatnią chwilę.
Hermiona dostrzegła minę mężczyzny i zachichotała cicho pod nosem. Ten wywrócił oczami, czując, że to był wierzchołek góry lodowej, a zaproszenie przyjaciółki miało ukryte dno. Które nie miało mu się spodobać.
— Zobaczę, czy znajdę chwilę w grafiku — odparł.
McGonagall posłała mu przelotne, upominające spojrzenie i powiedziała:
— Powiedz, że chociaż podziękowałeś Hermionie za to, co dla ciebie zrobiła. — Pewne rzeczy się nie zmieniają. Wysoki czarodziej prychnął, będąc pod wrażeniem, że kobieta tak długo powstrzymywała się przed rzuceniem jakiegoś idiotycznego tekstu. Bawiąc się dla odmiany w ciotkę dobrą radę, a nie strażnika Hogwartu. — Cóż, w każdym razie powinieneś — dodała wymownie Minerwa.
— Severus wie, że nie musi — wtrąciła młoda gryfonka, uśmiechając się pogodnie. Była w tym jednak nuta irytacji, którą wywołały słowa dyrektorki. Hermiona posłała idącemu za nią mężczyźnie przelotne spojrzenie i dodała: — Ale jeśli chce, może to zrobić po moim powrocie.
Omal nie wybuchnęła śmiechem, widząc zgorszoną minę McGonagall. Snape z satysfakcją przyglądał się, jak twarz przyjaciółki ściąga się, a usta zaciskają w prostą, pobielałą linię. Kątem oka dostrzegł również triumfalny, chełpliwy uśmieszek, czający się w kącikach ust Hermiony i nie powstrzymał się przed krzywym grymasem.
— Nie omieszkam — burknął, teatralnie obruszony.
Dotarli na stację, słysząc ruch od strony peronu. Snape dostrzegł, że idąca przed nim kobieta, mijająca podróżujących z Hogsmeade czarodziejów, zerknęła na niego przez ramię, nieco zaskoczona tym, że od razu odnalazł jej spojrzenie. Zatrzymali się, a Snape bez słowa obserwował, jak Hermiona rozgląda się dookoła nieśmiało zafascynowana otaczającymi ją ludźmi. Mówiłem, wariatka. Maszynista zagwizdał, oznajmiając, że odjazd nastąpi za kilka minut, a kobieta odwróciła się gwałtownie, zerkając na bilet, który wyciągnęła z kieszeni płaszcza. Wagon trzeci. Odszukała wzrokiem numer wymalowany ładną, złotą farbą na bocznej części pociągu, po czym spojrzała na Minerwę i Severusa, czekających przy wejściu na peron.
— Cóż, moja droga, życzę ci owocnego wyjazdu — powiedziała dyrektorka, przybierając nieco formalny ton. Hermiona uśmiechnęła się do niej przyjaźnie, kiwając głową, a Minerwa mruknęła pod nosem w stronę Severusa: — Poczekam na ciebie w wiosce.
Mężczyzna odprowadził ją spojrzeniem, w końcu zerkając na roześmianą twarz młodej gryfonki, która również śledziła oddalającą się sylwetkę. Wiedziała, że za chwilę i on oddali się tą drogą, a ona odjedzie, na czternaście długich dni. I nocy. Zdążyła przyzwyczaić się do cierpkiego, sztywnego materiału obicia kanapy w gabinecie Snape’a. Znalazła w niej coś przyjemnego, coś co koiło zmęczony umysł i ciało. A teraz miała spać na jakimś miękkim, zapewne cienkim materacu.
— Tak dla jasności — mruknęła, podnosząc spojrzenie na Severusa. — Nie musisz mi dziękować. — Uśmiechnęła się szerzej, widząc jego wymowną minę, a kiedy wywrócił oczami zaśmiała się, przyciągając jego wzrok. — Dla samej miny Murphy zrobiłabym to jeszcze raz.
Prychnięcie Snape’a przyprawiło ją o ciarki, które spotęgował podmuch lodowatego, zimowego powietrza.
— Nie spodziewam się, aby ponownie zaszła konieczność tak szlachetnej walki — prychnął mężczyzna, przyglądając się wysokiemu czarodziejowi w uniformie kolei. Hermiona uśmiechnęła się szerzej i zlustrowała profil Snape’a uważnie.
— Miejmy nadzieję. — Kobieta zmarszczyła brwi, czując, że jej puls przyspiesza. — Bo będąc całkiem szczera trochę… Trochę żałuję, że wczoraj wyszłam — dodała, niemal natychmiast czując na sobie spojrzenie ciemnych oczu. — Ale tylko trochę.
Wykonała wymowny gest palcami, przystawiając kciuk do palca wskazującego i uśmiechnęła się nieco zadziornie. Nie do końca było to jej intencją, ale nie mogła narzekać na rezultat. Snape otaksował jej sylwetkę, robiąc krok w jej stronę i mruknął:
— Jeszcze nie jest za późno, żebyś nie wsiadała do tego pociągu.
Żałosne. Jego ociekający kpiną głos podszyty był obrzydliwie niemą sugestią, która po cichu liczył, że się w jakiś sposób spełni. Choć doskonale wiedział, że nie było nic, co mogłoby powstrzymać młodą gryfonkę przed odjechaniem do Londynu.
— Obiecałeś trzymać się z dala od kłopotów — przypomniała z przekąsem Hermiona, wymownie unosząc brew. Konduktor zagwizdał ponownie, uprzedzając, żeby ostatni pasażerowie wsiedli do pociągu, a kobieta zerknęła na drzwi wagonu, marszcząc brwi. Tylko dwa tygodnie.
Snape wyłapał kątem oka, że posłała mu przelotne, zdenerwowane spojrzenie i zrobiła krok w jego stronę. Nie zaprotestował, kiedy wspięła się na palce i przylgnęła na moment od jego ust, składając na nich krótki, ale zdecydowany pocałunek. Nie odsunął jej, przyciągając do siebie w powściągliwym, ale wystarczająco pewnym ruchu, aby jej ciało się spięło.
Oderwała się od niego tak nagle, że aż zmarszczył brwi. Hermiona uśmiechnęła się, odwracając zarumienioną od zimna twarz i wsiadła pospiesznie do wagonu, słysząc ostatnie pogwizdywania maszynisty. Weszła po schodkach, nie odwracając się za siebie i ruszyła w stronę przedziałów, chcąc odjechać i móc już odsunąć myśli o Severusie.
Liczyła, że odnajdzie na szkoleniu cokolwiek interesującego, co pomoże jej to osiągnąć, a na to się zapowiadało — tego poranka młoda nauczycielka dostała od Minerwy ulotkę informacyjną, z której dowiedziała się, że te szkolenia nie były jedynie panelami dla nauczycieli, a cyklem konferencji o tematyce szerszej, niż samo nauczanie. Spodziewała się zastać na miejscu przynajmniej jedno stanowisko, które ją zaciekawi mając nadzieję, że to wystarczy.
Snape skierował się w stronę starszej przyjaciółki dopiero, kiedy pociąg ruszył ociężale, skrzypiąc przy tym cicho. Chwilę śledził drobną sylwetkę, ledwo widoczną za podłużną szybą, a kiedy Hermiona zniknęła w pewnym momencie z pola jego widzenia, wcisnął dłonie do kieszeni. Nie uśmiechało mu się gawędzenie z Minerwą. Z dwojga złego wolał idiotyczne przekomarzanie się z młodą czarownicą.
— Amanda Murphy u mnie była — powiedziała dość niespodziewanie McGonagall, kiedy w ciszy wracali ścieżką ku wyłaniającemu się zza koron drzew zamkowi. Snape zwolnił, mierząc czarownicę zaskoczonym spojrzeniem i uniósł teatralnie brew.
— Naprawdę — mruknął. Dyrektorka przytaknęła, kontynuując wędrówkę i przyciskając do siebie poły płaszcza, aby uchronić się przed mroźnym powiewem szkockiego wiatru, który przetoczył się przez dolinę. — Powiedziałam jej, naturalnie, że to nie do mnie powinna przychodzić, ale wnioskuję — Minerwa uniosła wymownie brew — że jeszcze nie odważyła się do ciebie przyjść.
Severus prychnął gorzko, kręcąc głową w odpowiedzi. Wrócił do Hogwartu, niespecjalnie próbując dotrzymać kroku przyjaciółce, która tylko pobłażliwie uśmiechała się pod nosem. Mimo niechęci, jaka ogarniała go na myśl o powrocie do skrzydła szpitalnego, chciał skonfrontować stan Christiny z obietnicami z dnia poprzedniego. Z jakiegoś nieznanego mu powodu nastolatka lgnęła do niego i oczekiwała od niego zapewnień o przyszłości, których nie umiał, nie chciał i nie zamierzał jej dawać. Zamierzał ją jednak upomnieć, że skoro zdecydowała się angażować w sprawy dorosłych, teraz powinna zachowywać się jak dorosła.
— Starrick. — Zaszedł aż pod drzwi, kiedy dostrzegł chłopaka siedzącego na samotnej ławce pod ambulatorium. Nastolatek zerknął na niego bez słowa. — Nie masz przypadkiem zajęć?
— Z panem, owszem — odparł niemal natychmiast Ben. Snape zmrużył oczy, posyłając mu pytające spojrzenie, które szybko nabrało surowy wyraz. Zdał sobie jednak sprawę, że nie mógł winić go za jego zachowanie. Martwił się. Choć był młody, przejmował się całą sytuacją. I z dwojga złego wolał, żeby reagował w tę stronę. — Myśli pan, że faktycznie wszystko się jakoś poukłada?
Merlinie, a mogłem już wybrać ględzenie Minerwy. Severus zerknął na nastolatka, który ociężale oparł się plecami o kamienną ścianę.
— Nie jestem jasnowidzem, Starrick — zakpił, wciskając dłonie do kieszeni i podszedł do przeszklonych drzwi. Dostrzegł na jednej z kozetek zwiniętą Christinę, która spała spokojnie, przykryta cienkim materiałem szpitalnej kołdry. — Ale będziesz musiał się postarać. — Po co to ciągniesz? Snape skrzywił się, marszcząc mocno brwi. — Będziesz musiał jej pomóc.
Ben spojrzał na niego niepewnie i pochylił się, opierając łokcie na udach.
— Pomogę. Postaram się zrobić wszystko, co będzie trzeba — mruknął.
— Nie staraj się — powiedział ostro Severus, posyłając chłopakowi cięte spojrzenie przez ramię. — Po prostu zrób, co trzeba.
Odczekał, aż nastolatek skinie głową i zmierzył go przeciągle. Tylko jego tak naprawdę miała. Matka wybrała stronę i nawet jeśli miała później zmienić zdanie, już zawsze będzie miała sobie wypominać, że nie stanęła za córką od początku. A Christina to przeżywała. Nie do końca rozumiał, dlaczego aż tak nią to wstrząsnęło, ale był skłonny zrzucić ten fakt na hormony ciążowe i usprawiedliwić, w pewnym stopniu, reakcję dziewczyny.
— Co jeśli jej matka nigdy nie zmieni zdania? — zapytał nagle Ben i wstał powoli z ławki. Podszedł do Snape’a, stając z nim ramię w ramię, niemal dorównując mu wzrostem. Nastolatki, prychnął w myślach mężczyzna. — Może szukamy tej całej Miriam po nic?
Pewnie tak jest, stwierdził Severus, jednak nie zamierzał mówić tego chłopakowi. Podejrzewał, niestety, że musiało dojść do jakiejś tragedii, żeby pani Blakers przejrzała na oczy i zrozumiała w końcu, że z każdego bagna jest jakieś wyjście. Często nieprzyjemne i takie, które od razu odpycha na samą myśl — ale słuszne w swojej skuteczności.
— Zostaw czarnowróżenie starszym — prychnął po chwili Snape.
Miał cichą nadzieję, że się mylił. Doświadczenie mocno sugerowało, że nie, ale ktoś usilnie próbował przez ostatnie miesiące nauczyć go, że zawsze w końcu pojawiało się światełko w tunelu — więc jeśli się rozczaruje, będzie to wyłącznie wina Granger. Dostrzegł kątem oka, że Poppy pojawiła się przy łóżku Christiny i zmarszczył brwi.
— Chrissy — mruknął Ben, widząc, że dziewczyna się obudziła. Przeprosił nauczyciela i wszedł do skrzydła, podchodząc do kozetki i przysiadł na krawędzi łóżka.
Snape stwierdził, że wystarczy mu kontaktu z dzieciakami na dzisiaj, a reprymendy może udzielić dziewczynie kiedy indziej. Zdecydował wrócić do pustego gabinetu, który wywietrzał z zapachu perfum gryfonki, nieznośnie długi czas unoszących się znad kanapy. Jego gryfonki. Choć nie posiadł jej w dosłownym znaczeniu tego słowa, czuł, że Hermiona należała do niego — a przynajmniej chciał, żeby tak było. Nie na własność, oczywiście, ale jako kobieta. Jego kobieta. Zamierzał wykorzystać pełny potencjał tego słowa po jej powrocie, wiedząc, że wynagrodzi mu to w pewnym stopniu fakt, że będzie zmuszony ponownie pozwolić jej odejść w niedalekiej przyszłości. To, że tego nie chciał nie zmieniało faktu, że będzie zmuszony się z tym pogodzić.
Wrócił do siebie, zajmując się wszystkim, czym nie mógł podczas rozpraszających wieczorów z Granger. Zebrał papiery z biurka, segregując je na te, którymi powinien zająć się w pierwszej kolejności aż po te, które mogły doczekać końca jego kadencji w tej szkole. Która, po interwencji nieznośnie walecznej gryfonki, mogła potrwać jeszcze długo.
Mimo tego, co mogła myśleć, był jej wdzięczny, za to co dla niego zrobiła. Jego ego zostało przyjemnie połechtane faktem, iż kobieta walczyła o niego tak zaciekle, gotowa do poświęcenia kariery w imię fałszywej miłości, którą wciąż wmawiali wszystkim dookoła. Nie miała nic do stracenia, mogła sobie na to pozwolić. Snape zmarszczył brwi, nerwowo obracając w dłoni pióro. Nie, pomyślał. Nie musiała tego robić, a jednak zdecydowała się stanąć po jego stronie. Pomóc mu bez oczekiwania na wdzięczność.
Tego wieczora zdecydował się zrobić coś, czego nie robił przez zdecydowanie zbyt długi okres czasu — postanowił wprosić się do jaskini lwa. Skoro nie było Hermiony, która odwracałaby jego uwagę, mógł skupić się na cichym realizowaniu ich planu i pogłębianiu w Minerwie przyzwyczajenia do jego związku z młodą nauczycielką. Jakkolwiek intrygujące nie byłoby to, co działo się między nim, a Hermioną, wciąż mieli zadanie do wykonania.
— Severusie. — McGonagall otworzyła drzwi gabinetu i zlustrowała go przeciągłym, mocno zaskoczonym spojrzeniem, unosząc wysoko brwi. — Co ty tu, na brodę Merlina, robisz?
Zaskoczona to niedopowiedzenie roku, pomyślał kwaśno Snape.
— Mogę? — zapytał beznamiętnie, zerkając wymownie na wnętrze gabinetu przyjaciółki. Czarownica skinęła bez słowa głową i odsunąwszy się nieco zaprosiła mężczyznę do środka.
— Herbaty? — Minerwa zerknęła pytająco na młodszego czarodzieja, który jedynie sugestywnie uniósł brew. Przysiadł na jednym z foteli przy biurku dyrektora, które po głosowaniu wróciło na swoje zwyczajowe miejsce przed podestem i podciągnął kostkę na kolano, czekając, aż skrzat dostarczy zamówione przez Minerwę napoje. — Co z nią?
Nie był nawet zaskoczony, że wiedziała o jego wizycie w skrzydle szpitalnym. Dyrektorzy mieli wiele sposobów, aby dowiadywać się o rzeczach, o których chcieli, chociaż niektórzy z nich, jak na przykład opiekunka Gryffindoru, mieli też tendencję do przegapiania rzeczy, które działy się tuż pod ich nosami. Nie można mieć wszystkiego, zakpił w myślach Severus.
— Wyliże się — stwierdził. Stary, pomarszczony skrzat zjawił się w gabinecie, dzielnie dzierżąc w łapach tacę z dwoma, parującymi filiżankami.
— Miejmy nadzieję — mruknęła McGonagall. Podziękowała stworzeniu, które zestawiło porcelanowe naczynia na biurko, a dźwięk deportacji zawisł na moment w cichym gabinecie.
Severus lubił jego wnętrze. Choć ostatnie wydarzenia miały zmienić nieco jego odczucie względem tego pomieszczenia, pamiętał, że za czasów panowania w Hogwarcie czuł się dobrze w tym gabinecie. Nie na samym stanowisku; co mógł powiedzieć o Minerwie to jego, ale nie nazwałby jej złą dyrektorką. Co najwyżej czasem pogubioną. On nie nadawał się do tego zupełnie, o czym przekonał się dość brutalnie. Nie miał jednak względem tego żadnych, nawet ambiwalentnych odczuć.
— Blakers przypomina mi moją matkę — powiedział w pewnej chwili, zawiesiwszy spojrzenie na jasnej filiżance. — Nie młoda, oczywiście, chociaż momentami i tam dostrzegam podobieństwo.
— Cóż, jak powiem, że to podejrzewałam to pewnie i tak mnie wyśmiejesz — stwierdziła nieco obojętnie Minerwa, po czym przyjrzała się uważniej przyjacielowi.
Widziała, że dbał o tę dziewczynę. Ciężko było tego nie zauważyć, znając go tyle lat; Severus rzadko kiedy angażował się w problemy uczniów, a McGonagall nie widziała nigdy wcześniej, aby tyle uwagi poświęcał któremuś z nich. Zwłaszcza w czasie wolnym. Cieszyło ją to i interesowało na równi — zastanawiała się jak wpłynie to na jego relacje z matką i jaki wpływ miał na to związek z jej byłą podopieczną.
— Nie jestem głupi — mruknął posępnie Snape. Sięgnął po filiżankę, marszcząc brwi, kiedy do jego nozdrzy dotarł intensywny, cierpki zapach ziół, czując na sobie spojrzenie oczu Minerwy.
— Wiem, Severusie — przyznała niespodziewanie kobieta. Jej usta ściągnęły się na moment w prostą linię, po czym dodała: — Dobrze, że jej pomagasz. Nawet jeśli pobudki wydają ci się egoistyczne.
Snape prychnął. Egoista. Może. Nawet jeśli, nie robiło mu to większej różnicy. Miał zbyt wiele imion, aby przejmować się kolejnym.
— Nie potrzebuję aprobaty — odparł po chwili. — Ale dziękuję za pochwałę.
Minerwa McGonagall skamieniała. Na moment, dosłownie na ułamek sekundy, zamieniła się w posąg, a jej ciało pozostało absolutnie nieruchome. Zawiesiła spojrzenie na przyjacielu, który upił łyk naparu, przymykając powieki, kiedy poczuł na języku gorzki, tekturowy niemal smak herbaty.
— Nie masz za co dziękować — powiedziała w końcu, sięgając po filiżankę. Podziękował. Cienkie brwi zmarszczyły się, próbując dostrzec w znajomej twarzy cień podstępu, który sugerowały jego słowa. Nie dostrzegła jednak w jego zachowaniu nic podejrzanego. Pił w spokoju herbatę, przyglądając się jej jak zawsze beznamiętnie choć nie krzywił się, jak zazwyczaj. — Właściwie to ja powinnam cię przeprosić.
Tym razem to brew Severusa uniosła się w zdumionym wyrazie. Co, do jasnej cholery? Liczył, że Minerwa połknie haczyk i uwierzy, że pod wpływem swojej wspaniałej narzeczonej zmienił się i stał lepszym człowiekiem, ale nie spodziewał się złowić złotej rybki, która równie dobrze mogła być kolejną przynętą. Mężczyzna nie był pewien, w co dokładnie pogrywa jego przyjaciółka.
— Zamieniam się w słuch — prychnął, rozsiadając się wygodniej na fotelu. Czuł przyjemne ciepło, rozchodzące się po barku i wiedział, że to opatrunek Granger po raz kolejny się uaktywnił, przynosząc ulgę jego mięśniom.
— Och, daj spokój — zaśmiała się McGonagall gorzko. — Zachowaliśmy się jak dzieci, koniec tematu.
Severus obruszył się teatralnie, posyłając przyjaciółce kpiące spojrzenie.
— My?
— Kompromis — mruknęła starsza czarownica, unosząc wymownie dłoń. — Najwyraźniej pomyliłam się w osądzie twojego związku z panną Granger.
Szach-mat, moja droga. Severus poczuł się, jakby wąski pas ściskający jego żebra nagle poluzował się, pozwalając mu nabrać pełnego oddechu. Uśmiechnął się pod nosem, maskując szyderczy wyraz krzywym grymasem i odparł:
— Poniedziałek, pierwszy marca, zapisz datę. — Zmrużył oczy, słysząc parsknięcie przyjaciółki i widząc jej kręcącą się w dezaprobacie głowę. — Mówiłem ci, że możesz mi zaufać. Nie jestem już dzieckiem, Minerwo i ona też nie.
Czuł się jak król dramatu przemawiając przed czarownicą, która aż zmarszczyła brwi, patrząc na niego nieco spod byka. Widział jednak, że to skutkowało, a przejęta dyrektorka westchnęła, opadając ciężko na drewniany podłokietnik.
— Merlinie, przecież wiem — mruknęła, przecierając nasadę nosa. — Po prostu nie chciałam, żeby to wszystko znów się powtórzyło.
Severus zawiesił na kobiecie pytające spojrzenie, widząc, że jej słowa nie zrobiły na niej samej większego wrażenia, jakby wypowiedziała je zupełnie bezwiednie. Zastanawiał się, o czym mówiła, ale nie był pewien, czy chciał pytać. Nie chciał być statkiem, który rozbija się o górę lodową wiedząc, że na nią płynie.
— Żeby się czegoś nauczyć, człowiek sam się musi sparzyć — stwierdził obojętnie, nagle czując, że oczy Minerwy zlustrowały go czujnym spojrzeniem.
— Twoja matka powiedziała dokładnie to samo — odparła wymownie czarownica, chowając twarz w filiżance. As w rękawie, nie po koleżeńsku, prychnął w myślach Snape. Nie był zaskoczony jej słowami, choć poczuł coś, co mógł zaliczyć do zawodu. Zawiodła go zarówno zaściankowość McGonagall, ale też jej ograniczenie i stronniczość, choć to były cechy, które doskonale u niej znał. Których powinien był się prędzej czy później spodziewać.
— Jeśli martwi cię, że Hermiona się nade mną pastwi to mogę cię zapewnić — stwierdził, siląc się na obrzydliwie kpiący ton — robi to wyłącznie na moje życzenie.
Parsknął, widząc krzywą minę Minerwy i jej wywracające się oczy.
— Nie bądź niemądry — upomniała go, marszcząc mocno brwi. — Nie o Hermionę tu zresztą chodziło, bardziej o…
Jej rodziców. Choć kobieta nie dokończyła, jedynie wymownie unosząc brwi, Snape doskonale zrozumiał, do czego piła. I poczuł, że ciepło z opatrunku nieco zagotowało mu krew w żyłach.
— Bez obaw — mruknął pod nosem. — To nie stanowi problemu.
Nie chciał zabrzmieć tak oschle, ale nic nie mógł na to poradzić.
— Na początku nigdy nie stanowi — stwierdziła starsza czarownica. — Ale zawsze w końcu przychodzi taki moment…
— Jesteś stronnicza — prychnął Severus, wcinając się przyjaciółce w słowo.
Po jej minie zrozumiał, że zdawała sobie z tego sprawę i nie zamierzała się z nim kłócić. Musiał przyznać, że w pewien sposób brakowało mu rozmów z Minerwą. Jakaś mała, dziwna część niego poczuła się zadowolona.
— Nie wiń mnie, mój drogi — poprosiła kobieta z kwaśnym uśmiechem. — Przeżyłam już podobną historię i wiem, jak to się kończy. Ciężko o tym nie myśleć. Ciężko nie być stronniczym, kiedy zna się zakończenie.
Severus nigdy nie przypuszczał, że za motywacją przyjaciółki stało cokolwiek więcej, niż awersja do różnicy wieku i charakterów. Zrozumiał, że miała na myśli jego rodziców, a Hermionę przyrównała do jego ojca. A bardziej rodziców młodej czarownicy, zważywszy wcześniejsze aluzje.
— Zawsze lubiłaś dramatyzować — sarknął Snape. Pokręcił głową, w końcu upijając łyk herbaty, która coraz gorzej smakowała.
— To nic innego jak troska, Severusie — powiedziała poważniej McGonagall. — Nie mam dobrego doświadczenia z mugolami, a wiedząc, że jej rodzice nimi są… Zwyczajnie się martwiłam.
Był zdziwiony infantylnością jej motywów. W swojej naiwności naprawdę była skłonna uwierzyć, że gdyby naprawdę chciał związać się z Hermioną Granger, jej ojciec stanąłby z nim do walki w obronie honoru córki, a matka przeklęłaby go do wszystkich diabłów. Merlinie. Wyrzucał sobie, że teraz to on mógł być w pociągu do Londynu, to on mógł odpoczywać. Gdyby tylko nie pozwolił ratować się pomiotowi Gryffindora.
— Mówiłem już — mruknął — to nie stanowi problemu.
Nie zamierzał niczego przyjaciółce wyjawiać, czując, że nie po to pracował na zaufanie Hermiony, żeby teraz je niszczyć. Wiedział, że jakaś mała, irytująca część niego wyrzucałaby mu to jeszcze długo po tej rozmowie.
— Naprawdę masz szczęście, Severusie — stwierdziła po dłuższej chwili Minerwa. Odstawiła pustą filiżankę na blat, przyglądając się mężczyźnie uważnie, aż w końcu uśmiechnęła się szerzej, odchylając na fotelu i dodała: — Skoro tego chcesz, to teraz tylko tego nie schrzań.
Prychnięcie Snape’a rozbawiło ją na dłuższą chwilę, a mężczyzna zaskoczony zachowaniem przyjaciółki tylko spoglądał na nią jak na wariatkę.
— Ja, schrzanić? — zapytał, teatralnie oburzony i wywrócił oczami, widząc wymowną minę McGonagall.
— Ja obiecuję więcej palca nie przyłożyć do waszego związku — stwierdziła kobieta, śmiejąc się na reakcję młodszego czarodzieja. — A ty obiecaj, że nie skrzywdzisz Hermiony.
Miał ochotę westchnąć. Zmiana perspektywy zaskoczyła go jedynie tym, jak szybko wystąpiła. Spodziewał się, że dopiero kiedy rozpoczną przygotowania do “ślubu” Minerwa zda sobie sprawę, że sprawy mają się poważnie. A tak — ułatwiła im zadanie.
— Nie bądź niemądra — wykpił ją, papugując jej ton sprzed chwili i prychnął, widząc szeroki uśmiech na ustach dyrektorki.
— Brandy, Severusie? — zapytała niespodziewanie, a mężczyzna obrzucił ją zaskoczonym spojrzeniem.
Zerknął na zegar ścienny upewniając się, że widział to samo, co Minerwa.
— Nie ma nawet południa — zauważył.
Szanowana dyrektor jedynie uniosła brew, pytając niemo jakie to ma znaczenie. Snape wygiął usta, nie opierając się jej propozycji długo — choć wiedział, że zachłanność w końcu go zgubi i przejedzie się na swojej własnej pysze. Wypił niewielką szklaneczkę alkoholu, zostawiając na boku temat Hermiony, Christiny i pani Blakers, za to pogrążając się w rozmowach o ostatnim turnieju szachowym, o którym pisano w Proroku. Przetrwał. W jakiś sposób udało mu się przeżyć.
Podczas kiedy Severus Snape cierpiał katusze podczas realizacji swoich własnych, przebiegłych planów, Hermiona dotarła do Londynu. Zameldowała się w Ministerstwie, od razu niemal dostrzegając grupę, która ewidentnie — nie, żeby podsłuchała, o czym rozmawiali — zjawiła się w Londynie z tego samego powodu, co ona. Jej podejrzenia okazały się słuszne. Wysoka, dość koścista czarownica oddelegowała ich do hotelu znajdującego się kilka przecznic dalej i wyjaśniła, że po całą grupę w końcu zgłosi się jakiś pracownik Ministerstwa. Do tego czasu mają się zadomowić, zapoznać i porozglądać, jeśli mają taką ochotę.
Miała taką ochotę. Próbowała wyprzeć złośliwą, natrętną myśl o szalonym pomyśle zostania z Severusem, która pojawiła się w jej głowie na peronie. Wtedy, gdy całował ją niemal przelotnie, a jednocześnie tak zaborczo. Nie wiedziała, skąd tak idiotyczna myśl w ogóle wzięła się w jej umyśle, ale bardzo chciała, aby odeszła. Rozpraszała ją. Nie pozwalała się skupić.
Została przydzielona do pokoju sama. Większość pokojów okazało się niewielkimi, jednoosobowymi pomieszczeniami wyposażonymi jedynie w najpotrzebniejsze, podstawowe rzeczy. Hermiona rozpakowała się pobieżnie licząc, że znajdzie zajęcie, żeby nie siedzieć w czterech ścianach. Kątem oka dostrzegła błysk i zerknęła w stronę jego źródła. Och, głupia. Uśmiechnęła się, okręcając pierścionek w palcach i zgarnęła torbę podręczną, opuszczając pokój.
Londyn był o tej porze roku paskudny. Brudny, ponury i potwornie męczący. Sypiący się z nieba śnieg zalegał złogami przy chodniku, tworząc mokrą, papkowatą przeszkodę w drodze, a porywisty momentami wiatr nie ułatwiał przemieszczania się. Nad miastem niemal jak kopuła wisiały ciężkie, gęste chmury blokujące każdy, nawet najdrobniejszy promień słońca co wywierało okropne uczucie, że dzień dobiega już końca — a tak naprawdę dopiero się zaczął. Nawet pogoda oszukuje.
Ministerstwo było o wiele spokojniejsze, niż Hermiona pamiętała. Kiedy ostatnio tu była, składając wizytę Draco, przestronne atrium wypełnione było ludźmi spieszącymi się do swoich obowiązków bądź sprawunków. Teraz, w poniedziałkowe popołudnie, niemal nic tam się nie działo. Młoda kobieta po krótkiej przeprawie dotarła do skrzydła, gdzie miały odbywać się konferencje i rozglądnęła się zaciekawiona, przyglądając tabliczkom informacyjnym przed szeregiem drzwi.
Skuteczność ciszy, a burza mózgów. Bryce-Pollock i Stephen Marks.
Naprawdę miała spędzić dwa tygodnie słuchając, jak podstarzali profesorowie przekrzykują się, czyja metoda wychowawcza jest bardziej skuteczna? Nie, pomyślała. Ruszyła na poszukiwania czegoś, co przykułoby jej spojrzenie na dłużej, niż ułamek sekundy. Czegoś, co wzbudziłoby w niej ciekawość i zaintrygowanie, wpompowało adrenalinę w żyły. Czegoś, co odsunęłoby jej uwagę od wspomnień pocałunków Severusa Snape’a.