Sojusz, Granger? – Rozdział 59

— Piłaś całą noc czy zawsze tak ci się trzęsą ręce?

Hermiona zaśmiała się, zerkając na Severusa, który stał po przeciwnej stronie stanowiska i z pogardą przyglądał się, jak odmierzała dwie miarki krwi salamandry.

— Nie przywykłam do pracy w szkodliwych warunkach — mruknęła.

Wiedziała, że jej ręce nie drżały tak mocno, a on jedynie się z nią droczył. Nie umknęło też jej uwadze, że zerkał na nią wtedy kątem oka, czekając na jej reakcję, czego nie omieszkała nie wykorzystać. Śmiała się sama z siebie w duchu, ile razy właśnie z tego powodu wywróciła ostentacyjnie oczami lub prychnęła zdecydowanie za głośno.

— Cóż, skoro chcesz być magomedykiem to lepiej się przyzwyczajaj.

Czyli to troska o moją edukację, tak? Hermiona uśmiechnęła się wymownie.

— W takim razie będziesz musiał przychodzić częściej — stwierdziła, wzruszając ramionami. Sięgnęła po mieszadło, które już czekało na nią w wyciągniętej dłoni Snape’a. — Dostałeś notatkę od Minerwy?

Snape skinął głową, przyglądając się wywarowi, który ostrzegawczo zabulgotał. Sięgnął po fiolkę stabilizatora, trzymając go w pogotowiu i szybkim zaklęciem zmniejszył ogień pod żeliwnym naczyniem, a eliksir uspokoił się na moment.

— Niższa temperatura pozwala na kontrolowany rozpad cząsteczek i przyswajalność składników — powiedział, kiedy dostrzegł pytający wzrok Hermiony. — Nie rozumiem, czemu zwleka z wyjściem aż do lunchu.

— Podejrzewam, że to przez nocne dyżury — wyjaśniła gryfonka. — Wiem, że ominął cię ten zaszczyt, ale duża część z nas cały tydzień spędza noce na patrolowaniu korytarzy. Nic dziwnego, że chce dać im się wyspać.

— Wydaje ci się, że to przywilej? — zakpił Snape, unosząc wysoko brew. — Zakładam, że nie zastanawiałaś się, kto patroluje w tym czasie lochy i dziedzińce.

Kątem oka dostrzegł, że młoda kobieta uchyliła usta.

— Żartujesz.

— Nie śmiejesz się.

Hermiona zagryzła wargi, powstrzymując uśmiech i pokręciła głową.

— Znając twoje upodobanie do układów zakładam, że Minerwa celowo daje ci taki przydział, żebyś mógł wygrać wyścig i chwalić się później, że złapałeś najwięcej uczniów, prawda? — Odpowiedziało jej jedynie wymowne prychnięcie. Zaśmiała się pod nosem, mieszając kolejne trzy razy w kociołku i kontynuowała: — Pomyślałam sobie, że może po śniadaniu wybralibyśmy się na spacer. Skoro i tak dopiero po lunchu czeka nas wyjście, to do tego czasu moglibyśmy się odstresować. Zażyć świeżego powietrza dla zabicia czasu.

Ciemne oczy zlustrowały ją nieco podejrzliwie. Jej wymowna mina musiała Severusa rozbawić, bo wykrzywił usta w grymasie i prychnął bezgłośnie.

— Dla zabicia czasu?

— I resztek zdrowia psychicznego Minerwy.

Podobało mu się, jak swobodnie Hermiona poruszała się po pracowni. Odeszła do składzika i przyniosła duży, kamienny moździerz, stawiając go na stole pomiędzy nimi. Utarła w nim zioła, których intensywny zapach rozniósł się nad stołem, choć Snape wolałby, żeby te same ruchy wykonywała w innych okolicznościach, najlepiej w jego sypialni.

Uznał, że chęć posiadania jej była silniejsza niż obawa przed jej skrzywdzeniem. Nie planował żadnej z tych rzeczy, ale na tą drugą miał chociaż wpływ — dlatego wolał skupić się na tym, aby nie doprowadzić do krzywdy młodej kobiety zamiast strofować się jak idiota za coś, co nie leżało już w jego gestii. A takie niestety było pragnienie wzięcia jej na własność.

W dodatku jak mantrę powtarzał sobie, że to, że była młoda nie znaczyło, że była głupia. Hermiona Granger zdecydowanie wiedziałaby, żeby odejść, jeśli w zasięgu jej wzroku pojawiłoby się jakiekolwiek zagrożenie. Choć znając ją prędzej stanęłaby do walki, niż uciekła. Gryffindor to w końcu stan umysłu.

— Dodaj trzy kawałki — polecił.

Hermiona zmarszczyła brwi, wpychając do kociołka obślizgły plaster kory, z którego sączyła się maziowata substancja.

— W oryginalnym przepisie są dwa, jedna na każdą uncję soku — mruknęła pod nosem na tyle cicho, aby Severus ledwo ją usłyszał, chociaż posłusznie podążyła za jego sugestią.

— Więc czemu go nie używasz? — zakpił, dostając w odpowiedzi zeźlone spojrzenie.

— Bo cenię sobie swoje życie — sarknęła kąśliwie. — I nie jestem niewdzięczna.

Za to jaka posłuszna. Nienawidził jej za to, do jakich myśli go zmuszała.

— I bardzo dobrze — stwierdził pobłażliwie. Wiedząc, że na pracowni ciąży potężna klątwa wygłuszająca postanowił dokończyć z Hermioną temat sobotniego wyjścia do Hogsmeade, od którego dzieliło ich zaledwie kilka dni. Liczył, że jako kobieta będzie miała o wiele więcej ciekawych, romantycznych pomysłów, w jaki sposób pary spędzają święto zakochanych, aby zrobić z tego wiarygodne przedstawienie. — Odbiorę cię przed śniadaniem, potem pójdziemy na ten cholerny spacer, pokręcimy się koło Minerwy i…?

Hermiona wytarła dłonie i oparła łokcie na drewniany blacie, słuchając cichego bulgotania wywaru, który sączył w spokoju korę drzewa Wiggen rozpuszczającą się w nim powoli.

— Trzy Miotły, Minerwa zaproponuje kremowe piwo, Sybilla zapewne wypije dwa. Może nawet trzy. Pomona pewnie odmówi, Aurora ją skarci, wypiją po jednym — stwierdziła, a Snape uniósł brew. — Siądziemy w kącie, czy z nimi?

— Lubimy wszystko, co kochają ckliwe nastolatki — prychnął mężczyzna. — Pamiętasz pierwsze wyjście do Trzech Mioteł?

Hermiona uniosła spojrzenie i wolno skinęła głową. Oczywiście, że pamiętała. Ręce trzęsły jej się wtedy ze zdenerwowania, że nie wypadnie zbyt wiarygodnie jako “dziewczyna” Severusa, co teraz wydawało się zupełnie idiotyczne.

— Nie zapomnij potem ogłosić, że zabierasz mnie na randkę — rzuciła wymownie. — Przejdzie ci to przez gardło, czy może wolisz, żebym ja to zrobiła?

Snape zmierzył ją wyzywającym, ostrym spojrzeniem.

— A jesteś gotowa ponieść konsekwencje zostawienia tego obowiązku mnie?

Merlinie, ten facet… Hermiona miała wrażenie, że wziął sobie za punkt honoru wykończyć ją szybciej niż Minerwa, uczniowie i całe te durne walentynki razem wzięci.

— Nie jesteś w stanie mnie zaskoczyć, Severusie — odparła z przekąsem, choć wiedziała, że to kłamstwo. — Spotykamy się już dość długo, pamiętasz?

Stali po przeciwnych stronach stanowiska, mierząc się buńczucznymi, prowokującymi spojrzeniami niczym dwójka dzieciaków, które nie chciały odpuścić zabawy ukochaną zabawką. Jakby leżało przed nimi ostatnie ciastko, na które obydwoje mieli ochotę.

— Mam lepszą pamięć, niż oboje byśmy chcieli, Granger — mruknął Snape.

Całe szczęście, że miała stół, który podtrzymał jej ciężar. Nogi niespodziewanie zmiękły jej w momencie, w którym usłyszała swoje nazwisko wypowiedziane niskim, gardłowym tonem, który niemal brzmiał jak szept. Taki sam jak ten w jej snach, które teraz, zupełnie bez zapowiedzi, stanęły przed jej oczami.

Kiedy wracali z pracowni, próbowała nie patrzeć w jego stronę, choć rozmowa z nim jak zwykle przychodziła jej łatwo niczym plotki z najlepszym przyjacielem. Zawsze ją to zaskakiwało, ale zaczęła to doceniać, kiedy zrozumiała, że dla ich układu jest to najlepsze możliwe rozwiązanie. Minęli rozgałęzienie korytarzy, kierując się ku Wielkiej Sali, gdzie zamierzali zjeść kolację, a Hermiona zmarszczyła brwi, słysząc prychnięcie Severusa. Podążyła za jego wzrokiem i dostrzegła nieduże, kartonowe pudełko ustawione na najbardziej widocznym parapecie w holu. Pełny pakiet, jak się bawić, to na całego, zakpiła w myślach. Zaczarowana poczta walentynkowa, która rozsyłała liściki po uczniach faktycznie była czymś, czego brakowało, aby uzupełnić obraz idealnie irytującego święta, ale jednocześnie przywiodła Hermionie genialnie szalony pomysł — a krótkie, porozumiewawcze spojrzenie upewniło ją, że nie tylko ona na niego wpadła.

Zaśmiała się, widząc, że Severus przewrócił oczami.

— Spokojnie, nikt by nie uwierzył, że to od ciebie — zakpiła, przysuwając się tak blisko, że Snape od razu wyczuł ciepło bijące od jej roześmianej twarzy.

Przystanął, spoglądając w dół i chwilę mierzył Hermionę bez słowa.

— Że niby nie zasługuję na tytuł romantyka?

Usłyszeli nad sobą cichy śmiech, który szybko przerodził się w maniakalny chichot. Zadarli brody, niemal synchronicznie krzywiąc się, chociaż na twarzy Snape’a zdecydowanie wyglądało to groźniej. Irytek krążył nad nimi niczym sęp — ewidentnie niewyżyty ostatnimi cichymi dniami, które na własne życzenie sobie zafundował. Hermiona liczyła, że niedawno odbyta kara pod okiem Krwawego Barona nauczyła go nieco pokory. Minerwa zarządziła mu polerowanie każdego, jednego pucharu w Izbie Pamięci do momentu, kiedy nie zobaczy siebie w odbiciu, co doskonale wiedziała, że jest niemal niewykonalne przy rzuconym na statuetki zaklęciu Natychmiastowego Zakurzenia. Niczym Syzyf, zakpiła w myślach. Dokładnie tak samo irytujący i dokładnie tak samo niemożliwy się do pozbycia.

— Mało ci kłopotów? — zapytała Hermiona, unosząc brew, a Irytek zarechotał złowieszczo.

Kiedy tylko dźwięk jego śmiechu ucichł, poltergeist rozpłynął się w powietrzu z cichym pyknięciem, a z miejsca, gdzie zniknął, posypała się gęsta chmura różowego brokatu. Całość trwała dosłownie kilka sekund. Hermiona zdążyła uchylić usta, zza których wydobył się cichy pisk, a Severus sięgnął po różdżkę, jednak zanim udało mu się rzucić zaklęcie, poczuł na twarzy zimny, drobny pył.

— Zabiję tego cholernego karakana — syknął, plując brokatem, który osiadł na jego wargach, a Hermiona zaśmiała się pod nosem. — Bawi cię to? — warknął wściekle, wycierając dłonią oczy i odgarniając róż sprzed oczu.

Poczuł na twarzy dłonie Hermiony, u której szok wyrwał wesoły śmiech z piersi. Snape niemal odsunął się w pierwszym odruchu, kiedy kobieta odgarnęła brudne włosy z jego czoła.

— Odrobinkę — stwierdziła. W duchu miała jednak ochotę roznieść Irytka, uczniów, którzy się im przyglądali i samego Walentego, który nie mógł opuścić świata jak każdy normalny człowiek, bez żadnego wielkiego dowodu miłości. — Nie trzyj, podrażnisz sobie skórę — zachichotała cicho, widząc, że Severus coraz bardziej nerwowo próbuje odgonić jej dłonie i swoje własne włosy z policzków całych w różowym, pstrokatym proszku.

Zanim jednak zdążyła oczyścić ich twarze i ubrania, Snape warcząc przekleństwa pod nosem wyciągnął z kieszeni różdżkę i pozbył się z ich ubrań oraz twarzy skutków żartobliwego wybryku poltergeista.

— Dalej uważasz, że to tylko niewinne tradycje? — zapytał niezadowolonym tonem, a Hermiona uśmiechnęła się, poprawiając włosy luźno spływające wokół jej twarzy.

— Wbrew pozorom to było bardzo niewinne — mruknęła. — Jak na niego.

— Dobrze, że jest dopiero środa — warknął pod nosem Snape.

Hermiona uśmiechnęła się, czując, że pociągnął nerwowo jej ramię w stronę Wielkiej Sali, z dala od ciekawskich, piszczących nastolatek i Sybilli, która czaiła się w drugiej części korytarza.

— Brzmisz, jakbyś chciał odwołać swój zakład — zakpiła.

Roześmiała się szczerze, kiedy Snape zgromił ją spojrzeniem i opadła na jego ramię z tak przyjemnym ciężarem, że mężczyzna ledwo powstrzymał się, żeby jej nie objąć. Nie jego wina, że talia Hermiony tak idealnie leżała w jego dłoniach. Co było naprawdę intrygujące zważywszy na fakt, że na kolacji wpałaszowała pełny talerz jedzenia i dalej miała ochotę na ciastka ustawione na trzypoziomowej paterze.

Skrzywił się, widząc komicznie dziecięcą radość w jej oczach, kiedy później mijała go w drzwiach gabinetu, ściskając w dłoniach zawiniętą w serwetkę babeczkę.

— Tylko nie nakrusz — upomniał ją, kiedy zbliżyła się do kanapy.

Hermiona wywróciła oczami, odkładając wypiek na stół i podeszła do gabloty, gdzie normalnie leżały jej podręczniki. Przystanęła jednak, marszcząc brwi, kiedy półka okazała się pusta.

— Powinnam spodziewać się okupu za moje książki? — zapytała, odwracając się i zatykając dłonie na biodrach. Severus prychnął, wskazując dłonią regał bliżej zegara, a Hermiona zorientowała się, że wymienił jej prowizoryczną biblioteczkę na większą. Oddając jeszcze więcej prywatnej przestrzeni na jej wyłączność. Uśmiechnęła się, czując, że szkarłat wypłynął na jej policzki i opuściła dłonie, łącząc je przed sobą. — Och. Dziękuję.

— Żadnych przeprosin za te twoje oszczerstwa? — zakpił Snape.

Zlustrował ją spojrzeniem zza biurka, przy którym usiadł i prychnął, widząc piękny, szeroki uśmiech, który wypłynął na jej usta. Tylko dlatego decydował się na takie bzdurne, sentymentalne zagrywki w jej kierunku. To była jego nagroda. Pochlebiało mu, że potrafił wywołać na jej ustach zaskoczony, ale tak brutalnie szczery uśmiech.

— Chcesz popatrzeć?

Severus zmarszczył brwi, przyglądając się Hermionie, która usiadła na kanapie i zerknęła na niego pytająco, wymownie wskazując metalową kulę.

— Narzekałaś, że na pracę w trudnych warunkach więc odpowiedź brzmi: nie — stwierdził obojętnie, zabierając się do swojej pracy. Zerkał jednak co jakiś czas, upewniając się, że jej postępy idą w dobrym kierunku, a Hermiona miała ochotę wyśmiać go za puste obietnice bez pokrycia.

Skupiła się jednak na tym, aby skorzystać z możliwości, jaką dawało jej trenowanie u Snape’a. Wydzieliła wiązkę materii i sklonowała metalową dekorację trzymaną w dłoni. Powłoka pochłonęła przedmiot, dając Hermionie możliwość sterowania nią od zewnątrz — kobieta zaczęła ostrożnie manipulować kulą, obracając ją zgodnie z ruchem wskazówek zegara, czekając aż jej magia nieco się ustabilizuje. Zmrużyła oczy, biorąc głęboki oddech i przymierzyła się do czegoś, co póki co stanowiło największy problem. Manipulacja jednocześnie powłoką i kulą zamkniętą w jej wnętrzu. Było to przerażająco trudne, wymagało ogromnego skupienia i jeszcze większych pokładów magii. Kiedy błękitna mgiełka na ułamek sekundy rozświetliła się, Hermiona sapnęła. Już prawie.

Powłoka zadrżała, a Hermiona wiedziała, że dłużej jej nie utrzyma. Opuściła kulę powoli na stół i zapadła się w kanapę, wzdychając ciężko. Była daleko w lesie. Tak daleko, że mogłaby zostać tam zamordowana przez dzikie centaury i nikt nie znalazłby jej zwłok. Przez moment miała nawet ochotę, żeby tak się stało, ale wiedziała, że była w jej pobliżu osoba, która prędzej zabiłaby ją za próbę poddania się, niż źle wykonane zaklęcie. Leżąc niemal na oparciu Hermiona zerknęła na drzwi sypialni, za którymi Snape zniknął chwilę temu i westchnęła.

Bardzo chciała znów zobaczyć błysk uznania w jego oczach. Coś niepokojącego zaczęło podszeptywać złowieszcze słowa, które jak głuche echo kołatały się na dnie jej potylicy. Od pewnego czasu stanowiły też solidny budulec jej motywacji, doprowadzając ją czasem na skraj szaleństwa — obrzydzało ją jak łasa na pochwały była. Jak chciwa na pochlebstwa z ust Snape’a się stała. Wiedziała jednak, że to coś, na co zawsze trzeba było pracować podwójnie ciężko, więc dostanie tego smakowało lepiej niż najsłodszy wypiek świata. W końcu wiedziałaś na co się piszesz.

Usiadła prosto i nabrała głośno powietrza. Nie mogła dać się zniechęcić swojej własnej, przerośniętej ambicji. Po raz kolejny wyczarowała bańkę, otaczając nią metalową kulę i naparła na nią swoją magią, która nagle, niespodziewanie i zaskakującą siłą wybuchnęła w jej dłoniach. Hermiona sapnęła, kompletnie zaskoczona tnącym podmuchem powietrza, który uderzył w jej oczy i wycisnął z nich łzy. Metalowy przedmiot wysunął się z jej dłoni, które wykonały chaotyczny ruch w żałosnej próbie powstrzymania katastrofy. Usłyszała trzask pękanego szkła, poczuła szczypanie i ból, a następne, co zanotował jej zdezorientowany mózg to fakt, że klęczała na szczątkach stolika kawowego Severusa Snape’a.

Jasna cholera, co się stało?

— Granger, co ty…

Hermiona usłyszała urwane pytanie pośród chaosu w głowie i pulsującej w uszach adrenaliny. Snape pojawił się nagle w drzwiach, skanując otoczenie z kamiennym wyrazem twarzy, a w pewnej chwili jego wzrok zatrzymał się na okaleczonych dłoniach kobiety. Kiedy dostrzegł na nich krew, jego brwi nieco ściągnęły się ku sobie.

— Przepraszam, ja… — szepnęła drżącym głosem Hermiona, kiedy Severus podszedł bliżej, mierząc ją lodowatym spojrzeniem.

— Milcz — syknął, nie dając jej dokończyć. Był rozsierdzony. Uklęknął naprzeciwko i przywołał do siebie różdżkę, po czym ujął agresywnie dłonie Hermiony, która syknęła, czując ból. — Zamieniłaś olej w głowie na lukier? — Odpowiedziała mu głucha cisza. Szarpnął nadgarstkiem kobiety, zmuszając, aby na niego popatrzyła i wycedził: — Coś ty, do cholery jasnej, zrobiła?

— Nie wiem — powiedziała słabo Hermiona. — Naprawdę, ja… Miałam to pod kontrolą. — Jej oczy chaotycznie zeskanowały leżące na podłodze szczątki mebla, a na bladą twarz wstąpiła trwoga. — Severusie, twój stół…

— Stół? — Nie sądził, że coś może go zdenerwować jeszcze bardziej. Zagryzł mocno szczękę i zanim zza rozedrganych ust Hermiony zdążyło wydobyć się kolejne słowo, warknął: — Wstawaj.

Wyprostował się, podciągając kobietę gwałtownie z kolan, a Hermiona złapała się jego ramion z taką siłą, że Snape odruchowo zmarszczył mocniej brwi. Przez chwilę po prostu stał na stercie potłuczonego szkła, wpatrując się w gryfonkę bez słowa i czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Widział, że była zdezorientowana, oszołomiona. Spiął się w oczekiwaniu, aż jej ciało zwiotczeje, a ona sama straci przytomność, ale najwyraźniej nic takiego nie miało mieć miejsca. Poprowadził ją ku fotelom, z dala od kryształowych drobinek rozsypanych przy kanapie i posadził bez krzty wyczucia przy rozżarzonym palenisku.

— Poradzę sobie — mruknęła Hermiona.

Snape jednak nie powiedział ani słowa. Nawet na nią nie spojrzał. Uklęknął ponownie na kamiennej posadzce i złapał dłonie gryfonki, oceniając je surowym wzrokiem. Machnął różdżką, oczyszczając rany z niewielkich odłamków i cały czas zastanawiał się jaki ciąg wydarzeń doprowadził do takich szkód. Dlaczego nie mogła na siebie uważać? Zasklepił skaleczenia, a jego brwi jeszcze mocniej ściągnęły się ku sobie, kiedy dostrzegł stare, wyblakłe nacięcia na jej lewej dłoni, tuż pod załamaniem palca serdecznego, na którym lśnił skromny pierścionek zaręczynowy.

— Popatrz na mnie — warknął Snape, a trzeźwiejsze nieco oczy skierowały się w jego stronę. — I nie próbuj nawet kłamać — ostrzegł, drążąc dziurę w brzuchu kobiety. — Ile cholernych razy się to już stało?

Hermiona wiedziała, że nie ma sensu ukrywać przed nim swoich niepowodzeń. Nie umiałaby próbować nawet kłamać, patrząc w bezdenną pustkę majaczącą z wściekłością tuż przed jej twarzą. Nie teraz, nie, kiedy mogła przechylić głowę i zobaczyć na własne oczy efekty swojej porażki.

— Kilka — przyznała. — Nie liczyłam.

Krótki, zdawkowy gest jej głowy i oczy, które na ułamek sekundy uciekły w stronę szklanych resztek kawowego stolika podjudziły Snape’a do granic możliwości. Złapał agresywnie brodę Hermiony, obracając jej głowę i przyciągając tak blisko swojej własnej twarzy, że jej nozdrza od razu wypełnił zapach atramentu i lawendy. Zmusił ją, żeby spojrzała w jego oczy, w których wyraźnie widziała złość. Zirytowanie. Zawód.

— Reparo — powiedział wściekle. Hermiona usłyszała, że jego różdżka świsnęła w powietrzu, a odłamki z cichym zgrzytem wróciły do swojego poprzedniego stanu. — Zadowolona? — Kobieta nie odpowiedziała. Zmarszczyła brwi, uwięziona pod stalowym uściskiem na brodzie i zamrugała szybko. — Rozwalaj co chcesz — dodał Snape, zniżając głos — ale nie zachowuj się przy tym jak nieodpowiedzialna gówniara, która wciska ręce do ognia, bo się świeci.

Hermiona oderwała od niego spojrzenie, a pomiędzy jej brwiami pojawiła się mała, podłużna zmarszczka. To niemal natychmiast złagodziło całą złość, jaką Severus czuł — nie na nią, nie na jej zachowanie, ale na to, że cholerna ambicja prowadziła ją ścieżkami, gdzie czaiło się zagrożenie, a Hermiona nie widziała w tym nic złego. Puścił jej brodę, obserwując, jak oczy kobiety giną za zasłoną gęstych, ciemnych rzęs.

— Czułeś się kiedyś… niewystarczający? — Zmarszczył brwi, słysząc niespodziewane pytanie. — Jakbyś robił wszystko, co w twojej mocy, a to i tak wydaje się za mało?

Co za kretyn nazwał ją najmądrzejszą czarownicą w swoim pokoleniu? Severus zorientował się, że jej własne palce wodziły po ranach na wnętrzach dłoni, które dopiero co uleczył. Nie umknęło jego uwadze też to, że kobieta zahaczyła opuszkiem srebrną obramówkę biżuterii, którą jej podarował.

— Nie jesteś wyjątkowa, Granger — prychnął, ale brakowało temu zwyczajowej kpiny. — Każdy czasem się tak czuje. — Nie wiedział, co innego miał jej powiedzieć. Nie umiał przynosić komuś ulgi. Nigdy nie czuł potrzeby, żeby się tego uczyć. — Poza tym jeśli robisz wszystko, co w twojej mocy, to już jest wystarczające.

— Nie dla mnie — szepnęła Hermiona niemal bez wahania. Podniosła spojrzenie, w którym Snape zauważył zmianę; kąciki jej oczu opadły, a powieki drżały w znajomym, zrezygnowanym wyrazie. — Nie, kiedy wiem, że… mogę coś zrobić lepiej. Nie, kiedy mogę zrobić więcej.

Nie spodziewała się usłyszeć gorzkiego, pogardliwego prychnięcia z jego ust. Mężczyzna wyprostował się, wciskając dłonie do kieszeni spodni i stanął nad Hermioną niczym kat nad skazańcem — a jedynym przewinieniem jakiego się dopuściła, to przerośnięte ego, którego strzępków nie dało zebrać prostym zaklęciem.

— Będziesz musiała w takim razie nauczyć się, jak zadowolić się czymś, co jest przeciętne, a nie wybitne — stwierdził.

Hermiona wyprostowała się powoli, obserwując, jak jego wysoka postać odwraca się w stronę kominka. Przyglądała się bez słowa plecom, ukrytym w półmroku pomieszczenia rozświetlonego jedynie mdłymi płomieniami świec i żarzącym się paleniskiem. Kłamie, próbowała sobie wmówić. Nie może mówić tego poważnie. Nie on.

— Zadowolenie się przeciętnością to oznaka słabości — mruknęła pod nosem.

Co to ma być, dzień świra? Snape zmrużył oczy i zapytał:

— Dlaczego?

— Dlaczego? — powtórzyła do jego pleców, kompletnie zdezorientowana. Mimo chaosu, jaki Severus zasiał w jej głowie, zrozumiała, że jego pytanie było szczere. — Bo to przyznanie, że nie jest się wystarczająco dobrym. Przyznanie, że nie walczyło się wystarczająco mocno, żeby osiągnąć zadowalające wyniki w swoich własnych oczach.

Mężczyzna spojrzał na nią przez ramię, a Hermiona zadrżała, widząc w jaki sposób oczy Severusa się zwęziły.

— Co jest męczące, czyż nie? — Snape przekrzywił głowę niczym gotowy do ataku zwierz. Wielki, przerażający drapieżnik, zdolny zmiażdżyć ją w ułamku sekundy, tak, że nawet nie poczułaby bólu. — Wyścig z samym sobą jest niemal zawsze z góry przegrany, Granger. A pokonanie samego siebie jest niemal niemożliwe.

— Niemal — wtrąciła kobieta.

— I co ci z tego przyjdzie? — zapytał Severus. — W połowie drogi będziesz tak zmęczona, że nie zostanie w tobie żadna motywacja. Żadna nadzieja. — Jego głos ją zaskoczył. Uchyliła usta, chcąc coś powiedzieć, zapytać, dowiedzieć się… ale Severus Snape nie zamierzał odpuścić. — Zadowolenie się przeciętnymi wynikami gdzieś cię zaprowadzi. Pozwoli ci się kształcić. Rozwijać — wyliczał, przeszywając każdą komórkę ciała siedzącej przed nim Hermiony ostrym niczym brzytwa spojrzeniem. — I wbrew pozorom nie jest ani poniżające, ani uwłaczające — dodał, wymownie poruszając brwiami. — Za to ustawienie sobie poprzeczki tak wysoko, że nigdy się nawet do niej nie zbliżysz, szybko zabije twój zapał. Szybciej niż przyznasz mi rację.

Nie umiała powiedzieć Severusowi, jak bardzo wdzięczna była za jego słowa, ale podejrzewała, że zobaczył to w jej spojrzeniu. Nie miała wobec niego żadnych oczekiwań, a on spełnił każde, o jakim mogłaby pomyśleć.

— Nauczyłam się już, że czasem tak trzeba — powiedziała w końcu.

Snape poczuł, że musi uciec jej spojrzeniu. Skretyniały, zmiękczały… Mógłby tak wyliczać w nieskończoność, a i tak nie zmieniłoby to faktu, że pierwszy raz poczuł, że zardzewiała furtka w jego sercu poluzowała się i uchyliła na jej wielkie, pełne oczekiwania oczy.

Pozwolił jej wrócić do siebie, przy okazji ostrzegając, że następnego dnia ma nie pojawiać się na śniadaniu, tylko porządnie się wyspać. Oczywiście, Hermiona go wyśmiała, w duchu jednak przyznając mu rację. Potrzebowała snu, potrzebowała dystansu do samej siebie i chęci spełnienia wszystkich swoich marzeń naraz. Zwłaszcza, że jedno z nich powoli zaczęło wyłaniać się na wierzch ponad wszystkie inne — co kobieta uznała, że może być dobrym punktem zwrotnym.

Może powinnam w końcu skupić się na sobie? Na… nim? Długo siedziała na łóżku, zakopana w pościeli, bezwiednie muskając opuszkami palców rany, po których wcześniej wodziły sztywne dłonie Severusa. Był dla niej fenomenem. W całej tej otoczce chłodu, pogardy i kpiny czaiło się mnóstwo mądrości, którą obdarowywał ją w niedelikatny, mało subtelny, ale przerażająco skuteczny sposób. Wiedziała, że gdzieś pod tym kryła się też troska — a to, co zrobił tego wieczora tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że choć zapierałby się przed tym rękami, nogami i całym majestatem swoich szat, Severus o nią dbał. Na swój, cholernie pokręcony sposób.

Niestety nie każdy ten pokrętny sposób rozumowania pojmował. Nie pojmowali tego przerażeni uczniowie, przewrażliwione matki i większość nauczycieli, którzy woleli ułatwiać uczniom życie, nie ucząc ich przy tym niczego pożytecznego. Sam Severus musiał niestety znosić skutki takich działań, klnąc w duchu na nieudolność i swawolność dzieciaków, którzy powinni powoli uczyć się życia.

— Zaklęcie rozbrajające — powiedział dwa dni później, stojąc naprzeciw dwóch rzędów uczniów, którzy wpatrywali się w niego z niepokojem. — Popularne, ale niezwykle potężne, więc nie myślcie nawet przez chwilę, że jest proste. — Zawahał się, zerkając na Amandę Murphy stojącą z tyłu. Dłonie, które trzymał złożone za plecami nieco się spociły, kiedy zaczął zastanawiać się, czy nie powinien wyjątkowo zmienić programu nauczania. — Tworzycie dwie grupy. Będziecie stawać naprzeciw siebie, a zadaniem każdego z was będzie rozbrojenie przeciwnika. — Nie, nie można im wiecznie pobłażać, skopie się im tyłki raz czy dwa to nauczą się życia. Severus zlustrował uczniów groźnym, oceniającym spojrzeniem. Ministerstwo chciało traktować uczniów protekcjonalnie, z czym absolutnie się nie zgadzał i nie powinien zmieniać programu tylko dlatego, że w grupie znajdowało się kilka niereformowalnych przypadków. — Zadaniem drugiej strony jest odparcie zaklęciem obronnym, którego uczyliście się poprzednio. Drużyna, która pierwsza skutecznie rozbroi wszystkich przeciwników zarobi po jednym punkcie za każdego członka. Każdy rozbrojony uczeń natomiast straci po jednym punkcie.

W sali lekcyjnej rozległy się jęki i rozentuzjazmowane szepty. Jęczeli oczywiście ci, którzy z góry zakładali swoją porażkę, natomiast pozostali z podnieceniem wymalowanym w oczach rozglądali się po pozostałych studentach, czekając na swoją okazję, aby się popisać. Snape z zadowoleniem stwierdził, że ta grupa zdecydowanie przeważała. Chociaż tyle, że nie wszyscy jego studenci odgórnie klasyfikowali samych siebie jako przegranych.

Zademonstrował formułę zaklęcia, a kiedy wszyscy zajęli swoje miejsca, przysiadł na biurku, z różdżką w pogotowiu i czujnym spojrzeniem utwierdzonym w celujących do siebie uczniów. To zły pomysł. Pojedynczy dreszcz przeszedł wzdłuż jego kręgosłupa, kiedy pierwszy szkarłatny promień rozświetlił pomieszczenie.

Kolejna różdżka wyleciała w powietrze, a Snape zmarszczył brwi. Amanda, na drżących nogach powoli zbliżała się do początku swojej grupy, a mrowienie na grzbiecie kręgosłupa stawało się coraz bardziej nieznośne. Musiał je jednak zignorować, bo stojący na przedzie wysoki puchon za dużo czasu marnował próbując wykonać prosty ruch nadgarstkiem.

— Za nieudane próby również odejmuję punkty, Humphrey — powiedział, co ku jego uldze przyniosło oczekiwany rezultat.

Liczył na to, że był zwyczajnie przewrażliwiony. W końcu ostatnio Amanda nie sprawiała niemal żadnych problemów, czytaj — udawała, jakby zupełnie nie istniała, co pasowało zarówno jej, jak i samemu Severusowi. Nie miał ochoty narażać się jej matce, mając o wiele ciekawsze rzeczy do roboty, niż zbędne tłumaczenie się Minerwie i wysłuchiwanie z jej ust jakim to beznadziejnym jest pedagogiem, choć oboje zdawali sobie sprawę, że nie była to do końca prawda.

Przyjrzał się niskiej, nieco korpulentnej nastolatce. Była żywym dowodem, dla którego uważał, że rozczulanie się nad uczniami, dziećmi i ludźmi w ogóle przynosi jedynie złe skutki. Stanowiła idealny przykład tego, jak nadopiekuńczość i protekcja nad każdym, małym sparzeniem doprowadzała do paranoi i obawy przed wszystkim. Do punktu, gdzie nastolatka nie była nawet w stanie patrzeć na niego, bo nikt nigdy nie powiedział jej złego słowa i nie chciała narażać się na chociażby najmniejszą możliwość takiego zajścia. A on jedyne, czego chciał swoich studentów oduczyć to głupota.

Ścisnął mocniej dłoń na różdżce i zmrużył oczy, kiedy dziewczynka uniosła ramię i wycelowała w blondynkę stojącą przed nią.

— Expelliarmus — mruknęła.

Nic się jednak nie stało. Wszystkie mięśnie w ciele Snape’a się spięły, choć jego twarz pozostała absolutnie beznamiętna. Nie było w tym jednak żadnego opóźnionego zapłonu. Uczennice stały, przyglądając się sobie nawzajem w nerwowym zdezorientowaniu, aż w pewnej chwili druga z nich, Eloise, wycelowała swoją różdżkę w Amandę.

— Expelliar…

— Protego!

Jaskrawe światło przecięło salę lekcyjną, a przezroczysta bariera uniosła się tuż przed twarzą zaskoczonej panny Murphy. Snape zmrużył oczy. Nie, zupełnie nie spodziewał się, że akurat ona bez problemu odeprze zaklęcie rozbrajające, zwłaszcza, że dopiero co je ćwiczyli. Tydzień świra, jak nic. Nastolatka opuściła różdżkę i zerknęła na Severusa, który bez słowa uniósł brew. Nie liczyła chyba, że ją pochwali, prawda?

— Mam powtórzyć formułę, Murphy? — zapytał, widząc, że nikły uśmiech na ustach Amandy zamiera i powoli gaśnie.

Wycelowała różdżkę w swoją przeciwniczkę i wypowiedziała zaklęcie, jednak ponownie — nic się nie stało. Snape miał ochotę gorzko prychnąć, chociaż najbardziej chciał, żeby koło niego w tej chwili stała Hermiona, wiecznie wierząca, że nawet największe ciamajdy do czegoś się nadają. Jedna bariera wiosny nie czyni, zakpił w myślach, dostrzegając, że drobna, okrągła twarz Murphy wytężyła się w złości. Odetchnął w duchu, spokojny, że nie musi zmieniać swojego zdania na jej temat.

— Rozejść się — powiedział, odwracając się i sięgając po pergamin z notatkami. — Bez punktów, co było do przewidzenia.

Poruszył wymownie brwiami, jednak w chwili, w której spuścił z nastolatek spojrzenie, Amanda Murphy postanowiła udowodnić mu, że jednak nie powinien był spisywać jej na straty. I nie powinien był zakładać, że nie stać jej na więcej.

Usłyszał niewyraźną inkantację, jednak zanim zdążył odwrócić głowę, różdżka nastolatki wystrzeliła jaskrawo-błękitną wiązkę światła. Promień trafił w ułamku sekundy w niczego nieświadomą Eloise, która odleciała bezwładnie na ścianę z regałami za jej plecami. Uczniowie — równie zaskoczeni, ale spanikowani w przeciwieństwie do Snape’a — podnieśli rumor i otoczyli jęczącą z bólu nastolatkę, która wiła się na podłodze w pozycji embrionalnej. Snape z wściekłością malującą się na twarzy niemal zeskoczył z biurka, szybkim krokiem podchodząc do zgromadzenia.

— Odsuńcie się — warknął, klękając nad wątłym ciałem nastolatki. — Fletcher. Fletcher! — Dziewczyna zwróciła na niego zamglone oczy. Szybka ocena jej stanu zdrowia upewniła go, że nie ma żadnych powierzchownych ran i przynajmniej nie zabrudzi mu krwią desek sali lekcyjnej. — Do skrzydła szpitalnego, natychmiast. Pomóżcie jej — powiedział głośniej, zwracając się do stojących najbliżej dwóch gryfonów. Kiedy cała trójka zniknęła, a w sali na nowo zapadła głucha, grobowa cisza, Snape zwrócił spojrzenie na Murphy. — Popisałaś się. Naprawdę. Przeszłaś nawet samą siebie.

Cholerne, złe przeczucie. Powinien był siebie słuchać. Nie powinien był tak szybko opuszczać gardy.

— Przepraszam, profesorze… — wyszeptała Amanda, jednak Severus nie zamierzał pozwolić jej dokończyć.

— Twoje przeprosiny na nic się zdadzą, Murphy — wycedził przez zaciśnięte zęby i stanął tuż przed uczennicą, której przerażone, drżące spojrzenie utkwione było w pustkę. — Tak samo jak protekcja mamusi. Gryffindor stracił właśnie pięćdziesiąt punktów, a ty załatwiłaś sobie tygodniowy szlaban.

Uniósł gniewnie dłoń, uciszając tym samym jęki i stękania niezadowolonych gryfonów, które nie były w stanie przynieść im nic innego, niż tylko więcej ujemnych punktów. Cholerny Gryffindor. Nie interesowało go absolutnie nic, co mieli do powiedzenia. Nie interesowały go łzy, które potoczyły się po zaczerwienionej ze wstydu i emocji twarzy Amandy. Nie miało już nawet znaczenia, czyją córką była. W jego oczach była zwyczajnie kolejną, cholerną gówniarą, która na siłę musiała pokazać, że jest lepsza, niż się wydaje przy okazji udowadniając, że dokładnie tak nie jest.

Stary dureń. Powinien był bardziej ufać swoim złym przeczuciom.

Rozdziały<< Sojusz, Granger? – Rozdział 58Sojusz, Granger? – Rozdział 60 >>

Hachi ✨

Nieuleczalna fanka Pottera, zakochana w Sevmione. Wolne pisanie to moja pasja. Jeśli oczekujecie nowego rozdziału codziennie, to zły adres. Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań bez mojej zgody. wattpad: https://www.wattpad.com/user/HachiYuuko blogspot: (tylko stare opowiadania) https://acciosevmione.blogspot.com/

Ten post ma 2 komentarzy

Dodaj komentarz