Hermiona przełknęła ślinę. Cisza, która zapadła w salonie na Spinner’s End, wżynała się boleśnie w każdy najmniejszy cal jej skóry, a nerwowy oddech odbijał się echem od ścian niedużego pomieszczenia i rezonował w czaszce niczym najgłośniejszy dzwon. Mimo to, młoda kobieta nie potrafiła się odezwać. Potrafiła jedynie stać i czekać.
Wpatrywała się w twarz Eileen Snape, która po usłyszeniu nowin o stanie Severusa podeszła w milczeniu do stołu i usiadła przy nim ciężko — długą, zdecydowanie zbyt długą chwilę patrząc się przed siebie tępym wzrokiem i przytykając dłoń do ust. Wodząc po wardze długimi, szczupłymi palcami w głębokim zamyśleniu.
— W śpiączce — powiedziała w końcu.
Stojąca przy kominku Hermiona zmarszczyła brwi, pocierając dłonie w niezręcznym geście. Nie wiedziała, co ma z nimi zrobić i czuła, że pokrywają się potem szybciej, niż mogła temu zaradzić.
— Miejmy nadzieję, że nie jest to tak poważne, jak brzmi — mruknęła, jednak Eileen ciągnęła, jakby nie do końca zarejestrowała jej odpowiedź.
— Nie wiedziałam nawet, że coś mu się działo, dopóki nie dostałam twojego listu. Nie miałam pojęcia… — Zamilkła, podnosząc na młodą czarownicę trzeźwe i zaskakująco puste spojrzenie. — Musisz pewnie myśleć, że okropna ze mnie matka.
Gryfonka poczuła nagle nieprzyjemną falę ciepła, która przetoczyła się przez jej ciało. Kiedy tylko szare oczy odwróciły się w inną stronę, poprawiła szatę drażniącą przeczuloną skórę przy szyi, jednak uczucie wcale nie odeszło — zostało i bezlitośnie dla Hermiony, miało się jedynie pogłębić.
— Zresztą wcale ci się nie dziwię — dodała Eileen, kręcąc głową. — Nie mam bladego pojęcia o jego życiu, problemach. O niczym tak naprawdę. Jakbym nie znała własnego syna. — Niespodziewanie prychnięcie zaskoczyło Hermionę ilością goryczy, jaka je przepełniła. — Nawet o tobie dowiedziałam się przez przypadek.
Eileen nie miała prawa dostrzec, że orzechowe oczy nie spoglądały na nią z odrzuceniem, niechęcią ani czymkolwiek innym, co założyła, że Hermiona sobie o niej pomyśli. Było tam za to pełno niepewności i chęci powiedzenia czegoś, co miało pomóc.
— Ja też dowiedziałam się o wszystkim przez przypadek — odpowiedziała w końcu Hermiona, a siedząca przy stole czarownica zerknęła na nią, marszcząc brwi. — O jego zdrowiu — wyjaśniła. — Jestem pewna, że trzymałby to w tajemnicy, gdyby tylko mógł, ale w pewnej chwili… zwyczajnie nie był w stanie.
Przypomniała sobie nagle, jak mocno Snape walczył z nią, ilekroć próbowała wyciągnąć do niego dłoń. Przynajmniej na początku — dopóki nie zrozumiał, ile może mu to dać i że jego duma nie przeważa szali. Miała wrażenie, że od tego czasu minęły wieki, a nie kilka miesięcy.
— To nie jego wina — stwierdziła nieoczekiwanie Eileen, wstając z krzesła. — Tak został nauczony. — Podeszła bliżej kominka, mijając szatynkę, która wyprostowała się, śledząc jej sylwetkę wzrokiem bez ani jednego słowa. — Nigdy nie mógł mówić o sobie. O tym, co mu się działo… co go bolało. Zawsze wtedy słyszał, jak bardzo nikogo to nie obchodzi, jak bardzo on nikogo nie obchodzi. Jakim mięczakiem jest, że w ogóle się odzywa. — Kobieta sięgnęła po ramkę stojącą na kamiennym gzymsie, a jej kolejne słowa zagłuszył dźwięk cicho pękającego serca: — Więc przestał. Ktoś, kto całe życie jest poniżany za posiadanie uczuć ma tylko dwa wyjścia… walczyć z kłamstwem albo w nie uwierzyć.
Hermiona bała się odetchnąć prawie tak mocno, jak bała się pytać. Mogła jedynie słuchać — zdana na łaskę Eileen Snape, którą wyrzuty sumienia zmusiły do zrobienia z niej biernego świadka rachunku sumienia.
— Wiesz… są na tym świecie ludzie, którzy szukają walidacji swoich uczuć do końca życia. Walczą z tym, co się im powtarza, licząc, że ktoś w końcu je doceni, zaopiekuje się nimi. Wierzą, że przecież nie wszyscy są źli — zakpiła znajomym tonem. — Ale inni… — Eileen zmarszczyła brwi w krótkim, ledwie dostrzegalnym geście. — Inni nie są tak naiwni. Wierzą, że ich uczucia są nic nie warte, wierzą, że nie powinni ich w ogóle mieć i ukrywają je tak głęboko, że w końcu… zapominają o ich istnieniu. Wypierają ich istnienie, sens… Poddają się kłamstwom.
Gardło młodej kobiety ścisnęło się w momencie, w którym jej brwi mocno ściągnęły się ku sobie. Przypomniała sobie niespodziewanie, co Severus powiedział jej tuż przed procesem Draco. Na temat uczuć i pozbywania się ich, żeby sobie ulżyć.
Wiem, ile kosztuje poświęcenie duszy i jedynego, co czyni cię człowiekiem, usłyszała w głowie, zupełnie jakby stał obok. Pustka, którą poczujesz sprawi ci ból, którego nie zniesiesz.
Zrozumiała nagle, dlaczego nie chciał, żeby weszła na ścieżkę, którą on całe życie kroczył w pojedynkę. Zrozumiała, dlaczego nie był skłonny “pomóc” jej uwolnić się od uczuć, które ona myślała, że ją ranią. Chciał ją chronić. Chciał za wszelką cenę nie dopuścić, aby podzieliła jego los, tracą człowieczeństwo w zamian za wymazanie kilka smutnych wspomnień.
Chciał, żeby była typem, który walczy, bo sam potrafił jedynie wierzyć.
— Severus wbrew pozorom zawsze robił to, czego od niego oczekiwano — dodała Eileen.
— Nie jest pani za to odpowiedzialna — odpowiedziała jej Hermiona niemal od razu. — To nie pani… wmawiała mu te wszystkie rzeczy.
Kobieta odstawiła zdjęcie przedstawiające kilkuletniego chłopczyka z powrotem na kominek i przyjrzała się drugiej, większej ramce: z trzema podobiznami, których widok wycisnął na jej usta grymas o znajomej krzywiźnie.
— Ale to ja powinnam była uświadomić mu, że są kłamstwem — odparła. — Ja powinnam była kazać mu walczyć o te uczucia. Zaopiekować się nimi. Zaopiekować się… nim.
Wzrok Eileen odnalazł ją znienacka, a Hermiona odniosła wrażenie, że coś jeszcze cisnęło się na wąskie usta siwiejącej czarownicy. Krzywa mina jednak szybko nabrała obojętnego, nieuchwytnego wyrazu.
— Widać jabłko czasem pada z dala od jabłoni — mruknęła czarownica nieco enigmatycznie, po czym dodała: — Chodźmy. Nie ma sensu marnować więcej czasu.
Kompletnie nie spodziewając się wyznania, którego była świadkiem, Hermiona chwilę walczyła z przyrośniętymi do ziemi nogami. Ruszyła w końcu za matką Snape’a i aż otuliła się szczelniej własnymi ramionami, gdy znalazły się na zewnątrz, a chłodne, wieczorne powietrze bezlitośnie natarło na jej rozgrzane policzki, wyciskając na nich rumieniec. Szybkim krokiem przemierzyły drogę w stronę opuszczonego zaułka, a milczenie, jakie między nimi zapadło, z każdą minutą jedynie potęgowało nieprzyjemne uczucie mrozu, które ciasno oplatało ich wnętrzności.
Teleportowały się nieopodal Mungo, a gdy dotarły w końcu do przytulnego — choć jedynie pod względem temperatury — wnętrza, Hermiona zaprowadziła je na czwarte piętro czując, że jej łydki drżą mocniej z każdym krokiem, który pokonywały. Jak automat skręciła w stronę zachodniego skrzydła i odetchnęła z ulgą, dostrzegając Minerwę stojącą przed szybą sali szpitalnej.
— Pani dyrektor.
McGonagall odwróciła się, uśmiechając słabo pod nosem, ale wyraz ten zamarł na jej pomarszczonej twarzy, gdy dostrzegła postać kroczącą za młodą podopieczną. Ta zmarszczyła brwi, zerkając ukradkiem przez ramię, a dziwny prąd, który obiegł powietrze na dusznym korytarzu, aż przyprawił ją o ciarki.
— Hermiono. — Choć Minerwa zwróciła się bezpośrednio do idącej przodem gryfonki, zielone oczy nie oderwały się od kroczącej za nią kobiety. — Nie spodziewałam się, że wrócisz z towarzystwem. Eileen.
Krótkie, suche skinięcie głowy otrzymało w odpowiedzi jeszcze bardziej zdawkowe przywitanie ze strony matki Severusa, która w jednej chwili przywdziała na twarz maskę obojętności — Hermiona nagle odniosła wrażenie, że wyraz niepokoju, który widziała pół godziny wcześniej w szarych oczach, był jedynie iluzją i nigdy nie istniał naprawdę.
— To raczej nic zaskakującego z uwagi na okoliczności — odparła Eileen chłodnym tonem.
Niemal od razu urwała kontakt wzrokowy i podeszła do szyby, zerkając w głąb sali, gdzie leżał nieprzytomny Severus, a najmłodsza z czarownic przeniosła wzrok na McGonagall i obserwowała jak na jej czole pojawia się niewielka zmarszczka. Może to nie był najlepszy pomysł.
— Właściwie to nie do końca był mój pomysł — mruknęła pod nosem. Czuła, że cokolwiek wytworzyło się w powietrzu, przygniotło ją do ziemi; musiała odezwać się, powiedzieć cokolwiek, żeby temu ulżyć. Zmienić temat. W zaistniałych okolicznościach pytanie zresztą samo cisnęło się jej na usta. — Wiadomo coś nowego? Gdzie lekarze?
— Pobrali mu krew i wzięli ją do badań — wyjaśniła dyrektorka. — Czekają też na próbki eliksirów. Prosili, żebyś ich znalazła, jak tylko z nimi wrócisz.
Hermiona zacisnęła mocniej dłoń na fiolkach, które trzymała w kieszeni szaty i przytaknęła głową, mając na końcu języka pytanie, gdzie znajdzie Whitlocka i McAllena. Nieoczekiwanie jednak, to nie jej głos rozbrzmiał na korytarzu.
— Mówili, czy z tego wyjdzie?
Obie kobiety zerknęły w stronę Eileen, dostrzegając, że nie odrywała wzroku od wciąż pogrążonego w śpiączce syna. Szatynka znała ten wyraz oczu, to konkretnie puste, nieobecne spojrzenie — jakby ktoś patrzył, ale nie widział. Severus często w ten sposób się zamyślał, ale jego oczy były węższe, mniejsze, co nadawało jego mimice o wiele bardziej nieprzystępnego wyrazu.
Odruchowo podążyła za jej spojrzeniem i przyglądała się przez chwilę, jak poświata dryfująca nad łóżkiem odbija się cieniem od ścian spowitych półmrokiem, jaki panował w pomieszczeniu. Był tam tylko Severus. Sam. Żadnej innej, żywej duszy dookoła. Zapragnęła nagle znaleźć się obok — usiąść na łóżku, tylko na chwilę, dotknąć jego dłoni i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Że wyjdzie z tego, cały i bez szwanku. Choć była to najgłupsza rzecz, jaką mogła w tej chwili zrobić.
Ku jej zaskoczeniu słowom Eileen odpowiedział surowy głos Minerwy:
— Jest słaby, ale nie z takimi rzeczami już sobie radził.
McGonagall wyprostowała się lekko, zadzierając podbródek w wyniosły sposób, a jej brwi ściągnęły się ku sobie mocno, kiedy sama zerknęła na przyjaciela. Na twarzy Hermiony zdążyło odmalować się jedynie skonsternowanie ostrością jej słów, zanim matka Severusa nie odpowiedziała podszytym urazą tonem:
— Nie przypominam sobie, żeby musiał radzić sobie z czymś tak poważnym.
— Może tego nie pamiętasz, bo nigdy cię to specjalnie nie interesowało — stwierdziła bezpardonowo Minerwa. — Nie byłby to pierwszy raz.
Hermiona obserwowała, jak jej przełożona posyła ukradkowe spojrzenie Eileen, która odpowiedziała tym samym, odwracając głowę nawet szybciej niż McGonagall. Ta zreflektowała się jednak pierwsza, a jej wąskie nozdrza poruszyły się nerwowo, gdy nabrała powietrza.
— Nie umiera, żebyś musiała się z nim żegnać — mruknęła.
— Jest tylko w śpiączce — stwierdziła kpiąco pani Snape. — Rzeczywiście, nic alarmującego.
Hermiona czuła się, jakby stała między młotem, a kowadłem. Zdziwiło ją, że Minerwa była tak oschła w stosunku do, bądź co bądź, matki swojego przyjaciela, którą niegdyś sama ponoć tak nazywała. Nie znała co prawda historii, ale nie miała ona tak naprawdę znaczenia — Eileen miała prawo przebywać u boku syna i troszczyć się o niego, a McGonagall zachowywała się, jakby chciała to prawo zawetować. I to w takich okolicznościach.
— Wyjdzie z tego — powiedziała Hermiona, przyciągając uwagę obu czarownic i licząc, że nieco ostudzi ich emocje. — Śpiączka jest tylko i wyłącznie dla jego dobra. Żeby ulżyć mu w bólu, dopóki nie dowiemy się, co wywołało taki stan rzeczy. — Hermiona złączyła ręce przed sobą, mimowolnie pocierając kciukiem wnętrze dłoni. — Póki co wiemy tylko, że to raczej mugolskie schorzenie, a nie efekt jakiegoś magicznego urazu. Lekarz zlecili już niezbędne testy, wtedy będziemy wiedzieć więcej.
Cisza, jaka na moment zapadła na korytarzu, była nie do zniesienia. Eileen wpatrywała się w twarz “przyszłej synowej” bez kompletnie cienia wyrazu, a Minerwa, również przybrawszy bardziej obojętną minę, sama chwilę przyglądała się byłej podopiecznej, po czym odwróciła się z powrotem w stronę przyciemnionej lekko szyby.
— Nie z takimi rzeczami sobie radził? — zapytała retorycznie pani Snape, a Hermiona miała ochotę roześmiać się jej w twarz.
Co ona mówiła o tym jabłku?
Znajoma szczypta cynizmu w głosie i charakterystyczny, niski ton akcentujący dominację były jak sygnowane ich nazwiskiem, a zawziętość i niedościgniona konieczność posiadania ostatniego słowa malowały się niczym odręczny podpis.
— Sama słyszałaś, wyjdzie z tego — odparła Minerwa. Zabrzmiało to nieco złowrogo, choć ton dyrektorki wydawał się być przepełniony bardziej zmęczeniem i rezygnacją niż złośliwością. — To silny chłopak, poradzi sobie.
Troska, jaka niespodziewanie przyszła za słowami McGonagall prawie złamała Hermionie serce, ale to, co usłyszała później, prowizorycznie je połatało i aż wycisnęło grymas na skonsternowanej twarzy.
— Wiem o tym — odparła Eileen pod nosem. — W końcu to mój syn.
— Zawsze nim był — przypomniała jej szybko Minerwa.
Hermiona poczuła, że złość na fakt, iż musiała uczestniczyć w tak jałowej dyskusji przyćmiła zmęczenie, zmartwienie i niepewność, jakie próbowały otępić jej mózg. Była zawiedziona, że McGonagall, nawet w takich okolicznościach, czuła potrzebę wypominania Eileen przeszłości, jakby to miało cokolwiek zmienić.
— Nie zamierzam się z tobą kłócić — powiedziała spokojniej pani Snape, prostując się i odwracając w stronę szyby. — Nie po to tu jestem.
Słowa Minerwy, które jej odpowiedziały, przelały czarę goryczy.
— Dla niego też raczej nie…
— Wystarczy!
Donośny głos panny Granger poniósł się po dusznym korytarzu i stanął murem między czarownicami, które natychmiast zwróciły na nią uwagę. Ona jednak chwilę po prostu milczała, przyglądając się im na zmianę — równie zawiedziona, co zmęczona.
— Spójrzcie na siebie — powiedziała. — Tak nie zachowują się dorośli. Kłócicie się o coś, co miało miejsce lata temu i nie potraficie dać temu spokoju, nawet teraz. Kiedy to nie o was tutaj chodzi. — Zmarszczyła brwi, kręcąc ze zrezygnowaniem głową. — Nie wiem, co takiego między wami zaszło i prawdę mówiąc… — Młoda gryfonka zawahała się, ale z zupełnie innego powodu, niż pozornie mogło się to wydawać. — … z całym szacunkiem, nie wydaje mi się, żeby miało to jakiekolwiek znaczenie. Zwłaszcza, że nie próbujecie niczego naprawić, tylko rozdrapujecie stare rany.
Ani Eileen ani Minerwa nie śmiały nawet otworzyć ust. Ta pierwsza przyglądała się Hermionie spod ściągniętych brwi, pozwalając rugać się jej surowym, ale w pełni zasłużonym słowom. Ta druga natomiast sprawiała wrażenie, jakby miała ochotę tym oskarżeniom odpowiedzieć — z emocjami, które poskromiła, kiedy tylko odnalazła dyscyplinujące spojrzenie byłej podopiecznej.
Młoda gryfonka wyprostowała się, zamierzając mimo wszystko bronić swoich słów całym sercem; nie bacząc na to, przeciwko komu staje — nawet jeśli były to dwie, jakkolwiek na to nie patrzeć, najważniejsze kobiety w życiu Snape’a.
— Severus już dawno temu kazałby wam się rozejść. I to bardzo łagodne niedopowiedzenie, same dobrze o tym wiecie — dodała, czując nagle dziwną falę energii przetaczającą się przez jej ciało. Niemal słyszała w głowie lekceważące słowa o ludzkim dramacie i jazgocie, przez co jej głos nabrał równie gorzkiej barwy. — Ja też zresztą nie zamierzam słuchać, jak drzecie koty nad jego łóżkiem, zwłaszcza, kiedy on nie może nic na to powiedzieć.
Hermiona zamilkła na moment, unosząc wyżej podbródek i lustrując kobiety bez słowa. Jej wzrok nieco odruchowo zawiesił się dłużej na Minerwie, podświadomie obwiniając ją za brak wyczucia i dziecinność w ciągnięciu kłótni. W końcu Eileen była matką Severusa — i jakkolwiek skomplikowaną relację mieli mieć, bez względu na przeszłość, jaka ich łączyła, a także pomijając uprzedzenia Minerwy, nikt nie mógł jej odebrać prawa do troski i chęci naprawy tej relacji. Nikt, poza samym Severusem.
— Idę znaleźć lekarzy — powiedziała i poruszyła wymownie brwiami, dodając zimniej: — Zrobić coś, żeby Severusowi pomóc. Wam zostawiam dogadanie się. — Nadzieja matką głupich, wyśmiała się w myślach. — Jeśli nie potraficie tego zrobić, zdecydujcie między sobą, która zostaje. Tego wam nie podyktuję.
Odwróciła się i skierowała pewne kroki w stronę rozwidlenia zachodniego skrzydła, gdzie znajdował się gabinet lekarzy; nie mając tym razem najmniejszego zamiaru obracać się, żeby chełpić reakcją, którą wywołały jej słowa. Nie zależało jej na widoku miny Minerwy, a mimo wszystko, kiedy tylko znalazła się za zakrętem, jej nogi odmówiły posłuszeństwa. Zdrętwiały, na moment przytrzymując ją w miejscu; zmuszając, aby nabrała powietrze i uspokoiła nieco wzburzone serce — choć jej twarz wciąż skryta była pod pokerową maską, której bała się pozbyć.
Zerknęła za siebie, bijąc się chwilę z myślami. Nie była pewna, czy zostawienie kobiet samych sobie było dobrym pomysłem, jednak szybko uznała, że to nie był już jej problem. Nie mogła poświęcać czasu przeszłości, tak jak one usilnie to robiły — fiolki w jej kieszeni były już za ciężkie. Chciały zostać dostarczone w odpowiednie miejsce, a ona musiała być posłusznym posłańcem.
Jej wahania i wątpliwości nie miały zresztą znaleźć większej wartości, pomimo najszczerszych chęci. Kiedy tylko młoda kobieta oddaliła się, na korytarzu zapadła głucha cisza. Ciężkostrawna, nieprzyjemna; taka, w jakiej ledwo dało się przebywać. Przerwało ją dopiero echo obcasów Eileen, która powoli podeszła do szyby i stanęła do niej przodem, zerkając na pogrążonego w śpiączce Severusa.
— Hermiona nie powinna była cię tu ściągać — usłyszała.
Nie zareagowała jednak od razu. Pozwoliła ciętym słowom wchłonąć się i osiąść w gęstym powietrzu, podczas kiedy jej oczy bez niemal jakiegokolwiek wyrazu pozostały utkwione w szpitalnym łóżku.
— Jeśli nie ona, zrobiłby to ktoś inny — odparła po chwili. Blada, posągowa twarz zwróciła się w stronę Minerwy, która zmarszczyła brwi, czując znajome, nieprzyjemne mrowienie w lędźwiach, kiedy spojrzenie Eileen spotkało się z jej własnym. — W końcu jestem jego matką.
McGonagall zlustrowała ją powoli.
— Wiem. Pamiętam. Na twoje nieszczęście, mam bardzo dobrą pamięć — mruknęła nieco zgryźliwie.
— Więc pamiętaj, gdzie twoje miejsce, Minerwo. — Ton głosu pani Snape zmienił się diametralnie, a temperatura na korytarzu spadła do krytycznie niskiego poziomu, kiedy zrobiła krok w stronę byłej przyjaciółki. — To mój syn. Nie twój.
Minerwa McGonagall doskonale o tym wiedziała. Wyprostowała się odruchowo, mrugając szybko kilka razy, a jej spojrzenie prześlizgnęło się po beznamiętnej, surowej i zimnej twarzy, szukając na niej choć najmniejszego źródła ciepła. Czego nie dane jej było tam znaleźć.
— Szkoda, że przypominasz sobie o tym dopiero, kiedy coś mu grozi — rzuciła na odchodnym.
Wiedziała, że to ona będzie musiała odejść. To Eileen była matką, to jej przysługiwało większe — jakiekolwiek — prawo, żeby przy Severusie przebywać. Rozejm nie wchodził w grę, a Hermiona postawiła niepodważalne ultimatum, któremu Minerwa zresztą nie miała zamiaru się sprzeciwiać.
Właściwie… była dumna z młodej podopiecznej, bo dopiero odchodząc spod sali zrozumiała, że panna Granger wykazała się dojrzałością, której jej samej zabrakło; za co biła się w pierś w rytm energicznych kroków, którym pozostawiona w samotności Eileen przysłuchiwała się z grymasem na zamrożonej w grymasie twarzy.
~
Hermiona nie oczekiwała pochwał za dostarczenie próbek eliksirów, ale nie mogła zaprzeczyć — nie spodziewała się, że jedyne, co dostanie w zamian to przelotne spojrzenie McAllena i jego skwaszone, milczące skinienie głowy. Nie było w tym jednak nic dziwnego. Nie polubił jej i nie zamierzał ukrywać, że pomoc niekompetentnej, niewiarygodnej amatorki nie była czymś, co był skłonny przyjąć.
Whitlock na szczęście nie zamierzał łamać jej ducha. Wiedział, że sytuacja była wystarczająco stresująca, dlatego ucieszył go nikły uśmiech, który zobaczył na twarzy Hermiony, gdy podziękował jej za pomoc, tłumacząc, że nie była tak nieznacząca, jak mogło jej się wydawać i jak malował to McAllen. Dla niej była jednak dokładnie taka — a póki nie mogła nic więcej zrobić, zamierzała chociaż być w pobliżu i poczekać na okazję. Licząc przy okazji, że Severus nie będzie tak uparty i w końcu się obudzi.
Zaszyła się przed laboratorium na pierwszym piętrze i przyglądała przez szybę, jak lekarze badają poszczególne fiolki, ostrożnie i dokładnie przelewając ich zawartość do na pozór skomplikowanie wyglądających maszyn. Próbowała skupić się na tym, co się dzieje przed jej oczami i mimo początkowo marnych efektów, po pierwszych kilkunastu minutach zaczęło jej to wychodzić — kiedy już przestała szukać na twarzy McAllena jakichkolwiek reakcji zwiastujących porażkę.
Obserwowała wirujące probówki, które zawieszone w powietrzu wydawały ciche, buczące dźwięki, obracając się wokół własnej osi i żałowała, że nie może spytać, na jakiej zasadzie działa trybik, który wprawiał w ruch platformę pod nimi. Kusiło ją, żeby dowiedzieć się co dalej działo się z zawiesiną, jaka tworzyła się z pomieszanej krwi i eliksirów, której próbkę niska laborantka ostrożnie pobrała na niewielką szalkę. Czuła, że takie myśli skutecznie odwracały uwagę od powodu, dla którego musiała w ogóle obserwować te wszystkie czynności.
Dwa kwadranse później zobaczyła, że Whitlock nadzorujący badania wychodzi z sali. Oparte na framudze ciało automatycznie się wyprostowało, choć wzrok Hermiony pozostał utkwiony w aparaturze na laboratoryjnym blacie.
— Panno Granger — usłyszała, kiedy drzwi z powrotem się zamknęły. Nie obejrzała się jednak, a Whitlock w ciszy stanął koło niej i chwilę spoglądał w tym samym kierunku. — Wie pani… Wpatrywanie się w te fiolki niczego nie przyspieszy.
Hermiona odruchowo mocniej zacisnęła ramiona skrzyżowane na piersi.
— Uprzedzam — mruknęła — jeśli nie ma pan dla mnie nic ciekawszego do roboty, nie wygoni mnie pan stąd.
Whitlock odpowiedział na jej słowa urywanym, szczerym śmiechem.
— Nie śmiałbym nawet próbować.
Jego ton głosu sprawił, że kobieta rozluźniła się nieco i posłała mu mniej wrogie spojrzenie, nie marszcząc tak mocno brwi.
— Chcę tu być, kiedy czegoś się dowiecie — stwierdziła.
— Zrozumiałe — odparł Whitlock niemal jednocześnie, gdy Hermiona dodała:
— I wolę być pod ręką, gdyby się obudził.
Brzmiało to trochę tak, jakby chciała przekonać samą siebie, że to nie emocje zmusiły ją do pozostania w szpitalu, a czysto pragmatyczne podejście — co niestety byłoby łatwiejsze, gdyby tylko ona miała w te kłamstwa uwierzyć. Whitlock uśmiechnął się pobłażliwie w odpowiedzi na jej słowa.
— Jest pani świadoma, że to może potrwać — stwierdził bardziej, niż zapytał, ale Hermiona i tak nie zamierzała przytakiwać. — To czy pani tu będzie czy nie, kompletnie niczego nie zmieni. Tego jestem pewien.
Nie próbował jej wyganiać, a mimo to próbował wzbudzić w jej poczucie, że nie jest potrzebna i powinna odejść. Nie zdążyła jednak nawet przygotować się do defensywy, bo magomedyk dodał:
— Jedyne, co sugeruję, to że każdemu należy się odpoczynek.
Odpoczynek? Siedziała bezczynnie pod salą i przyglądała się pracy innych ludzi, od czego niby miała odpoczywać? Chciałaby móc coś zrobić, owszem; chociaż spróbować jakoś pomóc sytuacji Severusa — jednak kompletnie nie miała pojęcia, od czego mogłaby zacząć. Przekazała całą swoją wiedzę lekarzom. Dostarczyła wszystko, czego potrzebowali. Nic więcej nie miała.
— Minęło dopiero kilka godzin — mruknęła. — Nie jestem zmęczona.
Nie kłamała — choć bezsilność była jak niedokręcony kurek, przez który powoli uchodziła z niej cała energia, sprawiając, że z głosu zniknęła iskra, nadająca mu charakterystyczną, żywiołową barwę, a orzechowe oczy patrzyły pustym wzrokiem w martwy punkt.
— Kilka stresujących godzin — ciągnął magomedyk, najwyraźniej spodziewając się, że protekcjonalny ton przekona młodą kobietę do przyznania mu racji. Równie dobrze jednak mógłby machnąć jej przed twarzą czerwoną płachtą. — Każdy inaczej reaguje na takie sytuacje. Jest pani młoda, więc to zrozumiałe, że…
— Potrafię znieść dużą dawkę stresu — przerwała mu Hermiona.
Poczuła nikłe pulsowanie w skroni. Rozumiała skąd brały się jego obawy, ale nie potrzebowała ich. Nie chciała, żeby to nad nią się skupiał. Nie nad nią. Whitlock jednak okazał się niezbyt domyślnym czarodziejem — albo bardzo aroganckim w swojej upartej dobroduszności.
— Naprawdę chce pani wiedzieć, jak często to słyszę? — Jego nikły, przekorny uśmiech mimo wszystko trochę ostudził irytację Hermiony. — Nie naciskam, panno Granger. Mówię jedynie, że ma pani prawo do zmęczenia.
Nie, nie miała.
Na moment korytarz wypełniła cisza. Nie było tu tak przestronnie jak na czwartym piętrze, a szyby — mniejsze i nie tak mocno przyciemnione — tworzyły nieprzyjemnie klaustrofobiczne uczucie. Takie, które szybko wywarło na Hermionie wrażenie, że ściany dookoła zaczęły zaciskać się wokół nich.
— Jak coś tak prostego — zaczęła, patrząc na precyzyjne ruchy laborantki — może być tak trudne do rozwiązania?
Whitlock nie znał odpowiedzi na jej pytanie, a przynajmniej to sugerowała jego mina, kiedy Hermiona w końcu na niego spojrzała. Mimo to, dość szybko udało mu się znaleźć dostatecznie uspokajające słowa.
— To z reguły tak działa. Poza tym… nie nazwałbym tego przypadku prostym. Może się taki wydawać, owszem… — Mężczyzna poruszył brwi w wymowny sposób. — Ale mimo wszystko czarodzieje dość rzadko cierpią na mugolskie choroby. Nie posiadamy zbyt wielkiej wiedzy, która może być przydatna.
Hermiona zlustrowała jego twarz powolnym spojrzeniem, kątem oka dostrzegając ruch za szybą i ponownie skupiła uwagę na kobiecie kręcącej się wewnątrz sali w towarzystwie McAllena.
— To dlatego Murray jest taki…
Musiała się skupić, żeby wymyślić przymiotnik, który nie oddawał buractwa i wybujałego ego, o które z założenia posądziła wspomnianego magomedyka, jednak Hugh najwyraźniej dokładnie wiedział, co miała na myśli. Na jego wargach pojawił się nikły, kwaśny uśmiech, kiedy przytaknął, zanim dokończyła.
— Tak. Po części — odparł, widząc, że przyciągnął swoimi słowami wzrok młodej czarownicy. — Wie pani… Murray nie jest czarodziejem. To charłak — Hermiona aż uniosła brew zaskoczona. — Może pani sobie pewnie wyobrazić, jak w dawnych czasach wyglądało życie takich osób, a przede wszystkim ile pracy trzeba było włożyć, aby w takim środowisku zyskać szacunek — dodał i tym razem to on odwrócił wzrok. — Wszystko, co osiągnął, Murray ma dzięki własnej pracy. Poświęcił lata na studiowanie anatomii zarówno czarodziejów jak i mugoli, żeby udowodnić, że może być równie dobry, jak inni i przez to teraz zna te zagadnienia lepiej, niż ktokolwiek z nas. Jest, prawdopodobnie, lepszy niż którykolwiek z nas. — Whitlock wydawał się być pod wielkim wrażeniem człowieka, o którym mówił, jednak nagle jakby otrząsnął się z letargu. — Tak czy siak… To między innymi dlatego tak łatwo przychodzi mu diagnoza, nawet taka, która dla nas wydaje się skomplikowana. Zna to wszystko od podszewki, wie dokładnie czego szukać i w dodatku ma na to metody, których czasem nawet ja nie pochwalam. — Mężczyzna zamilkł na moment i zerknął na Hermionę, po czym dodał nieco rozbawionym tonem: — Ale z takim poczuciem wyższości często przychodzi arogancja. Dlatego pani zdanie na jego temat jakoś zupełnie mnie nie dziwi. To zarozumiały buc, ale najlepszy, jakiego mogę pani polecić.
Szatynka skrzywiła się odruchowo. Miała się bać czy cieszyć? Po prawdzie jednak… ulżyło jej. Severus wystarczająco się nacierpiał, żeby teraz mieli zrezygnować — nawet jeśli lekarz był “zarozumiałym bucem”, terapia miała okazać się bolesna, a metody niehumanitarne. To, co mężczyzna sam sobie robił było o wiele bardziej nieludzkie i była pewna, żeby gdyby role były odwrócone, on pierwszy zmusiłby ją do podjęcia ryzyka.
— Zresztą, to też nie tak, że nie wiemy nic — stwierdził Hugh po chwili ciszy, a Hermiona zerknęła w jego stronę. — Wykluczyłem początkowo możliwość, że to skutek klątwy, bo objawy nie były książkowe i wskazywały, że to mugolska choroba.
Młoda kobieta poczuła, że coś niesamowicie ciężkiego przewraca się w jej żołądku. Ona sama była zwolennikiem tej teorii, bo dawała im pewność względem czegokolwiek. Nie zostawiała ich z pustymi rękami.
— Tylko, że póki co wszystkie testy przeczą tej teorii — dodał Whitlock. — To znaczy… prawie wszystkie.
— Myślałam, że wcześniejsze badania to potwierdziły — mruknęła zdezorientowana Hermiona, marszcząc brwi.
Lekarz chwilę niemo cmokał ustami, przyglądając się swojej rozmówczyni.
— Komórki, które zostały zaatakowane klątwą, mają dość stałe tendencje — wyjaśnił. — Mnożą się niewiarygodnie szybko i albo atakują wszystko dookoła od razu, albo “czekają” na dogodniejszą chwilę. To zależy akurat od wielu czynników — dodał, wymownie zbywając temat. — Pan Snape ma niezwykle wysoki współczynnik tego typu komórek. Sęk w tym, że… nie tylko tych, których powinien.
Hermiona słuchała go jak zaklęta, wyrzucając z głowy myśli o tym, że to oznaczało powrót do punktu wyjścia. Whitlock naprawdę starał się dociec sedna sprawy, a fakt, że otrzymywał co rusz sprzeczne wyniki, najwyraźniej mocno go niepokoił i spędzał mu sen z powiek.
— Poza tym — ciągnął Hugh, nabierając powietrza — takich komórek zazwyczaj nie da się naprawić. A eliksiry, które przyjmował pani narzeczony, z jakiegoś powodu częściowo to robiły. Przynajmniej wygląda na to, że redukowały ich liczbę, stąd mniejsze ciśnienie, a w rezultacie tymczasowy brak bólu.
— Nie możemy w takim razie… całkowicie się ich pozbyć?
Hermiona spodziewała się zobaczyć minę podobną do tej prezentowanej jej przez Severusa ilekroć zadawała idiotycznie banalne pytanie, które powinno być retoryczne; bo skoro ona na to wpadła, zakładała, że i Whitlock o tym pomyślał.
— Już to zleciliśmy — odparł lekarz.
Nie wyglądał jednak na zadowolonego, a Hermionę olśniło nagle dlaczego.
— To tylko kolejny środek tymczasowy — powiedziała pod nosem.
Prawie odwróciła głowę, nie chcąc widzieć, jak magomedyk przytakuje.
— Takie komórki mnożą się szybciej, niż jesteśmy w stanie je usuwać — wyjaśnił Whitlock. — Sam proces zresztą jest dość… ryzykowny. Nawet jeśli bylibyśmy w stanie znacząco go spowolnić, nie zagrażając przy tym zdrowiu pana Snape’a, nie ma możliwości usunąć tych komórek, które już się rozmnożyły i “ukryły”. Jedyne, co możemy na chwilę obecną zrobić to odnaleźć źródło ich pochodzenia. Może wtedy… zrozumiemy, czym są. Niestety… — Mężczyzna wyraźnie się skrzywił. — To akurat jest szukanie igły w stogu siana. Przynajmniej dla nas.
Hermiona poczuła, jak gorycz spływa po jej gardle i pozostawia na nim nieprzyjemny, palący ślad.
— Murray będzie wiedział — mruknęła.
Whitlock nie wyglądał na zadowolonego jej komentarzem, ale jednocześnie nie sprawiał wrażenia zaskoczonego.
— Najprawdopodobniej — odparł, wzdychając.
Uderzyło w nią coś, co powinno dawno temu objawić się jej jako wyjście z patowej sytuacji, ale najwyraźniej ta nie była na tyle podbramkowa, żeby widziała to tak wyraźnie. Coś zresztą powstrzymywało ją przed stwierdzeniem, że musi się po to uciec — bo to oznaczało w jej własnej głowie przyznanie, że to, co działo się z Severusem, zmieniło rangę z “poważnego” na “wymagające natychmiastowej interwencji”.
— Muszę się z nim spotkać — stwierdziła. Ponownie, Whitlock nie wyglądał na zadowolonego z jej wniosków, ale zanim zdążył coś powiedzieć, Hermiona dodała: — Gdzie jest jego klinika?
— Panno Granger…
Protekcjonalny, wręcz lekceważący ton głosu zagotował krew w żyle na jej czole.
— Sam pan powiedział — przerwała mu. — Murray jest najlepszy.
— Dlatego wiem, że nie odmówił wam bez przyczyny — odparł od razu Hugh.
Orzechowe oczy chwilę wpatrywały się w niego z dziwnie zaborczym wyrazem.
— Rozumiem, dlaczego to zrobił. Ale najwyraźniej to nasza jedyna szansa.
Jej głos zdradzał, że była poirytowana, a wysoki czarodziej od razu to usłyszał. Nie odpowiedział od razu, próbując nieco złagodzić jej gniew i ubrać w odpowiednie słowa to, co musiał powiedzieć, żeby dotrzeć do młodej czarownicy.
— Mówiła pani, że chce zostać lekarzem — zaczął, widząc, że niewysoka kobieta skrzyżowała ramiona na piersi w odruchu obronnym. Nie doczekawszy się nawet skinięcia głowy z jej strony, dodał: — Musi pani zrozumieć… Dla nas każde życie ma taką samą wartość. Dla pani nie.
Nakazała rozsądkowi przemówić, zanim serce zdążyło dojść do głosu.
— Naprawdę to rozumiem — odpowiedziała. — Ja nie… — Ty co? Nie stawiasz życia Snape’a ponad życia innych? Zreflektowała się, aby zmyć z twarzy wszelkie potencjalne emocje, które możnaby jej zarzucić. — Wiem, że jego zdrowie liczy się tak samo, jak zdrowie innych. Ale on też potrzebuje pomocy. Jest w śpiączce, a…
— Ale nie umiera — wszedł jej w słowo Whitlock.
Chciała, żeby przytaknął jej pomysłowi, udzielił wskazówek, jak dotrzeć do Murraya, jak go przekonać. Wsparł jej pomysł zamiast sprowadzać ją na ziemię.
— Równie dobrze może, a my o tym nie wiemy — odparła, choć wiedziała, że przegrała, a starszy czarodziej miał rację.
Oddychaj.
Oczywiście, że miał rację. Dała się ponieść nerwom, pozwoliła, żeby mimo wszystko przemawiały przez nią emocje, choć próbowała sobie wmówić, że tak nie jest. Przestała być obiektywna, nie mogła do tego przestać być rozsądna.
— Dobrze wiem, że pani nie odpuści — powiedział nagle magomedyk, a wyraz jego twarzy przywiódł na myśl Hermiony dobroduszny wyraz twarzy Dumbledore’a, kiedy mówił do nich, gdy mieli po jedenaście lat. — Poza tym nie zamierzałem pani powstrzymywać. Znalezienie adresu i tak pewnie nie byłoby dla pani jakimś wielkim wyzwaniem — dodał, poruszając wymownie brwiami.
Hermiona posłała mu pełne niezrozumienia, ale i nadziei spojrzenie. Obserwowała, jak Whitlock wyciąga z kieszeni niewielką wizytówkę i stuka różdżką w pusty rewers, który szybko zapełnił się ładnym, zgrabnym pismem — czując się przy tym, jakby ktoś nagle wpompował w jej żyły niczym nieskażoną, czystą adrenalinę.
— Proszę panią jedynie o wyrozumiałość i odrobinę wyczucia — mruknął porozumiewawczo mężczyzna, wręczając jej kawałek sztywnego pergaminu.
Młoda nauczycielka chwilę skanowała pomarszczoną, uśmiechającą się w jej stronę twarz, nie mając serca odmówić prośbie Whitlocka. Nie miała też zresztą takiego zamiaru. Nie, kiedy dosłownie wyciągał w jej stronę dłoń.
— Ach i z łaski swojej — dodał lekarz z pobłażliwym uśmiechem, widząc podekscytowanie w oczach Hermiony, kiedy ta odbierała od niego wizytówkę — proszę przeczekać weekend. Murray i poza nim nie cierpi niezapowiedzianych wizyt.
Dziwnie — naprawdę potrafiła to zrozumieć. Wiedziała zresztą podświadomie, że ten dodatkowy czas pozwoli jej przygotować się do rozmowy — i nie podejść do niej z emocjami, jakich dopuściła się dzisiejszego dnia. Nie mogła sobie już na to więcej pozwolić. Skinęła głową, czując, że ta stała się milion razy lżejsza — a jej spętane gardło zadrżało niekontrolowanie, jakby ktoś w końcu uwolnił je z więzów. Whitlock uśmiechnął się do niej ostatni raz i poklepawszy ją po ramieniu, wyminął ją, oddalając się w stronę rozwidlenia korytarza.
Hermiona zerknęła przez ramię na kręcącego się za szybą laboratorium McAllena i towarzyszące mu laborantki i jeszcze kilka sekund przypatrywała się ich pracy, ściskając palce na wizytówce. Postanowiła pójść za radą — a właściwie poleceniem — Whitlocka i wrócić do Hogwartu. Zastał ich wieczór, a ona zdecydowanie wolała przydać się kolejnego dnia trzeźwa na umyśle.
Wróciła pod salę, chcąc upewnić się, że — Że co? Że Snape wciąż tam był? Głupia. Wspinając się klatką schodową na czwarte piętro, zmarszczyła brwi, bo nagle dotarło do niej jak silne jej uczucie się stało. Jak jej zmartwienie i troska sprawiły, że nie poznawała zupełnie swojego własnego zachowania. Sprawiały, że dosłownie nie była sobą.
Nigdy nie szczyciła się z bycia uczuciową osobą. Nie umiała troszczyć się, opiekować, nie w sposób, który był społecznie przyjęty jako akceptowalny i gdy w grę wchodziły czyjeś uczucia. A Snape jako pierwszy po prostu tego nie wymagał. I chyba dlatego przyszło jej to tak łatwo. Nie miał oczekiwań względem jej uczuć. Nie miał wyobrażenia o tym, jak chce być kochany. Dlatego mogła to zrobić po swojemu, a mając do tego wolną rękę, odkryła, że wbrew początkowym obawom — umiała to robić. Potrzebowała jedynie odpowiedniej osoby, którą mogłaby tą miłością obdarzyć.
Ku swojemu zaskoczeniu, kiedy znalazła się w korytarzu tuż za winklem sali, gdzie leżał Severus, zobaczyła siedzącą na ławce Minerwę. Zastygła w bezruchu i wpatrzona w martwy punkt przed sobą dyrektorka przypominała posąg, a Hermiona aż zwolniła kroku, bacznie obserwując jej profil, kiedy podchodziła bliżej.
McGonagall nie zanotowała w widoczny sposób jej obecności, a młoda kobieta przysiadła się obok bez słowa. Szybko zorientowała się, że z tej pozycji widać było cały korytarz — i Eileen, która ze skrzyżowanymi na piersi ramionami stała przed szybą, wpatrzona w szkło dzielące ją od nieprzytomnego syna.
— Ona naprawdę się martwi — powiedziała Hermiona po chwili.
Wzrok profesor McGonagall wytrzeźwiał w momencie i skupił się na szczupłej, wysokiej sylwetce stojącej w oddali. Nie towarzyszył jednak temu żaden komentarz.
— Czymkolwiek zasłużyła sobie na nienawiść… nie uważa pani, że jako matka zasługuje na drugą szansę?
Hermiona sama nie była pewna, po co zaczęła ten temat — nie chciała w żaden sposób pouczać byłej opiekunki. Pewne myśli jednak po prostu siedziały w niej, odkąd zostawiła kobiety same i mimo okoliczności, nie chciały odpuścić.
Minerwa odetchnęła, jakby coś okropnie ciężkiego zalegało na jej piersi.
— To nie nienawiść — odparła.
Młoda gryfonka spojrzała w stronę dyrektorki i zapytała:
— Więc dlaczego nie pozwoli jej pani tego wyprostować? — Pytała w dobrej wierze; drążąc przy okazji dziurę, którą McGonagall zakopywała latami, aby to, co zgniło w jej wnętrzu, nie ujrzało nigdy światła dziennego. — Obarcza ją pani winą za to, co stało się kiedyś, ale odmawia szansy, żeby mogła to wszystko naprawić.
Początkowo odpowiedziała jej kompletna cisza. I puste spojrzenie Minerwy McGonagall utkwione z nieprzeniknionym wyrazem w sylwetce Eileen Snape.
— Do tego trzeba czegoś więcej, niż okazjonalnego pojawiania się w czyimś życiu — mruknęła w końcu starsza czarownica.
Hermiona ledwo powstrzymała wywrócenie oczami, czując się jakby słuchała zaciętej płyty; przepełnionej ledwo wyczuwalną, ale wciąż nieco wrogą goryczą. Stronniczość Minerwy po raz kolejny obudziła w niej dziwne, ssące uczucie złości i bezsilności, które nawzajem się potęgowały
Pamiętała to uczucie. To ono zawiodło ją do gabinetu Snape’a, kiedy zgodziła się zawrzeć z nim sojusz. To ono ciągnęło za sobą nieprzemyślane decyzje.
— Ale to zawsze jakiś początek — powiedziała. — Poza tym… mam wrażenie, że ona próbuje odkupić coś więcej, niż tylko swoje winy. A to chyba powinno jakoś się liczyć — dodała, poruszając wymownie brwiami. Kiedy po raz kolejny Minerwa nie odpowiedziała, Hermiona spojrzała na nią, przyjmując nieco zaciekłą minę. — Nie mówię, że musi jej pani wybaczać. Nie znam waszej historii i nie mam prawa jej oceniać. Ale ich przeszłość to odrębny rozdział. — Wyprostowała się nieco, kiedy Minerwa zerknęła na nią z ukosa i poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. — Oboje powinni mieć szansę na naprawienie tego po swojemu.
Minerwa wyglądała, jakby w ostatniej chwili zawahała się i zrezygnowała z odpowiedzi. Kilka długich chwil, kiedy słowa Hermiony wisiały nad nimi i wchłaniały w gęste, sterylnie pachnące powietrze, kobiety przypatrywały się Eileen — kompletnie nieświadomej, że stała się przedmiotem ich rozmowy, ale i rozmyślań. Rozmyślań, które dryfowały w zupełnie inne strony, choć tylko jedna z kobiet była tego świadoma.
— Severus nigdy nie chciał tego naprawiać — powiedziała w końcu Minerwa.
Zmiana tematu, huh? Owszem, Hermiona też tak myślała. Doskonale pamiętała, jak Severus mierzył ją pociemniałym od chęci mordu wzrokiem, zaciskając dłoń na jej ramieniu na środku mostu przy Spinner’s End. Sycząc prosto w twarz, że nie powinna wtrącać się w sprawy jego rodziny. Nie zapomniała o tym. Ale teraz wiedziała o nim więcej i była niemal pewna, że rozumiała przynajmniej część motywów, które nim kierowały. Niemal.
— Też mi się tak kiedyś wydawało — mruknęła, nie odwracając wzroku od Eileen. — Też sądziłam, że jest mu dobrze, tak jak jest, co zresztą sam wielokrotnie podkreślał. Ale potem zrozumiałam, że są na tym świecie ludzie, którzy nie podejmują prób zrobienia czegoś, co w ich oczach z góry skazane jest na porażkę — dodała, marszcząc brwi w krótkim, ledwo dostrzegalnym geście. — Poddają się, kiedy nie mają odpowiednich okoliczności, żeby zrobić coś na własnych warunkach. — Przy ostatnim zdaniu jej gardło ścisnęło się niekontrolowanie: — Nawet, jeśli na czymś im zależy.
Minerwa zacisnęła szczękę, co Hermiona zobaczyła jedynie kątem oka.
— Dla ludzi takich jak on widmo porażki jest czasem zbyt wielkie — stwierdziła po krótkiej chwili. — Więc jeśli i w tej kwestii są do siebie podobni… może właściwy czas po prostu jeszcze nie nadszedł. Może to… jest ten czas.
Liczyła, że McGonagall zrozumie, że ona naprawdę nie chciała jej niczego narzucić; a jedynie przekonać, że ofiarowanie Eileen drugiej szansy nie było takim złym pomysłem. Zrozumiała jednak, że McGonagall jest niemal równie uparta, jak ona sama — co tylko wznieciło powoli piętrzącą się w niej bezsilność na brak posłuchu.
— Prawda skrywa czasem drugie dno — odparła Minerwa. Usłyszała, że młoda czarownica wypuściła powietrze nosem w nerwowy sposób i posłała jej pobłażliwe spojrzenie. — Naprawdę chciałabym być taką optymistką jak ty, moja droga.
— Przez lata broniła pani Severusa i mówiła, że nie wolno oceniać ludzi przez pryzmat przeszłości — odpowiedziała jej Hermiona, marszcząc brwi. — A robi pani to samo. Znowu. — Dostrzegła niemrawy wyraz na twarzy Minerwy, ale nie zatrzymało jej to przed dodaniem: — O mnie też myślała pani w ten sposób. I myliła się pani. Więc jak widać i to się czasem zdarza. — Poczuła, że jej ton niezamierzenie stał się oschły, więc zamilkła na chwilę, dając im obu czas. Kiedy napotkała wzrok McGonagall, odruchowo posłała jej spokojniejsze, nieco skruszone spojrzenie. — Wiem, że zależy pani na tym, żeby Severus był szczęśliwy…
— Zawsze tylko mi na tym zależało — przerwała jej dyrektorka. Tonem, który utwierdził Hermionę w przekonaniu, że nastąpiła na odcisk, tylko w porę tego nie dostrzegła. — To ja byłam przy nim, kiedy został sam. Ja — podkreśliła Minerwa — byłam obok, kiedy porzucili go rodzice. Kiedy Albus zostawił go na pastwę losu. Kiedy ta… dziewczyna…
Hermiona zamarła, kiedy zorientowała się, że z gardła kobiety nie wydostało się coś, co usilnie chciało zostać wypowiedziane. Starsza czarownica odetchnęła, jakby strofując się za uniesienie i posłała szatynce surowe spojrzenie, pod którym ledwo tliło się zrozumienie.
— Wiem, że chcesz dobrze, Hermiono. Wiem, że sądzisz, że masz rację i stajesz po stronie pokrzywdzonych. Nie mam ci tego za złe — powiedziała spokojnie, ale jej spojrzenie wyostrzyło się. — I jeśli będziesz przy tym uważać, że robię komukolwiek krzywdę, muszę się z tym pogodzić. Zdecydowanie wolę być czarnym charakterem tej historii, niż jej naiwnym bohaterem. Nie pierwszy zresztą raz.
Minerwa zamilkła, a Hermiona, zaskoczona jej zachowaniem, bez słowa przyglądała się, jak kobieta wstaje i poprawia szatę, rozprasowując dłońmi zmięte od siedzenia zakładki. Wzrok zielonych oczu na ułamek sekundy znów skierował się na Eileen, która musiała kątem oka dostrzec poruszenie na końcu korytarza, bo odwróciła głowę w ich stronę. Nie miała jednak zupełnie szansy usłyszeć ich rozmowy ani zobaczyć beznamiętnej, jednocześnie pełnej dziwnych emocji twarzy McGonagall, która zwróciła się do Hermiony:
— Wracaj do Hogwartu. Odpocznij — poprosiła. — Zorganizuję ci zastępstwo na te kilka dni.
Nie dając jej szansy na sprzeciw, czarownica po prostu odeszła, a orzechowe oczy w konsternacji odprowadziły ją do końca korytarza, aż jej sylwetka zniknęła za winklem. Hermiona zacisnęła usta w cienką linię i zerknęła na Eileen, która ku jej zaskoczeniu zdążyła odejść w przeciwnym kierunku, również znikając z korytarza. Westchnęła bezradnie, opierając łokcie na udach i chowając twarz w dłoniach.
Nie chciała nikomu mówić, co ma robić. Zupełnie nie taki efekt chciała osiągnąć. Ale, być może, jej zmęczenie faktycznie było większe, niż chciała przyznać — czego w ogóle nie chciała robić. I nawet szczere chęci nie były w stanie tego ukryć.
Wychodzi na to, że Minewra całkiem długo „matkowała” Sevowi. To nieco tłumaczy jej pociąg do swatania 😀