Sojusz, Granger? – Rozdział 63

— Siedź spokojnie — poprosiła Hermiona miękkim głosem, w którym jednak powoli zaczynała pobrzmiewać irytacja. Snape wywrócił oczami i niczym krnąbrne dziecko spróbował odsunąć ramię spod jej rozgrzanych rąk, mocno zaciskając zdrętwiałe palce. Kobieta zmarszczyła brwi, przysuwając się bliżej. — Próbuję ci pomóc.

— Jakoś ci to nie idzie — warknął pod nosem Severus.

Usłyszał ciche westchnienie i kątem oka dostrzegł, że Hermiona przymknęła powieki. Miał rację, choć to była kolejna z sytuacji, kiedy wolałby się mylić. Żadne z nich nie wiedziało dlaczego dzisiejszy dzień był inny. Cięższy. Księżyc wisiał już wysoko na niebie i rzucał przeraźliwie jasne światło przez wysoką okiennicę, a ból wciąż nie chciał ustąpić. Wciąż tlił się gdzieś pod skórą, oplatał zmęczone mięśnie i zaciskał tym mocniej, im bardziej Hermiona chciała się go pozbyć.

Kobieta spojrzała na Severusa, którego zeźlone spojrzenie utkwione było w rozżarzonym, skrzypiącym cicho palenisku. Od ostatniej rozmowy — która była ich jedyną w tej kwestii — nie poruszyła tematu tego, co działo się w szkole, ale była niemal pewna, że to dlatego tak źle im dzisiaj szło. Każdy zbliżający ich do weekendu dzień był niczym odliczanie do stawienia się przed szubienicą. A jutro rano kwestia miała rozstrzygnąć się bezpowrotnie.

— To bez sensu — syknął Severus, kiedy kolejny spazm bólu przeszył jego ramię. Odsunął się, marszcząc mocno brwi, a Hermiona przerwała zaklęcie i usiadła wygodniej na kanapie ze zrezygnowanym wyrazem na twarzy. — Idź już, Granger. Wystarczająco dużo czasu zmarnowaliśmy.

Młoda gryfonka zerknęła najpierw na Snape’a — jak na kompletnego idiotę, który właśnie oznajmił jej, że sklątki tylnowybuchowe to idealne zwierzątka domowe — a potem na zegar, który wskazywał nieludzką, nieprzyzwoitą wręcz godzinę.

— Może gdybyś faktycznie się tym wszystkim nie przejmował, tak jak uparcie twierdzisz, poszłoby nam dużo lepiej — stwierdziła pod nosem z nutą kpiny, która rozbawiła Snape’a na tyle, że posłał jej przelotne spojrzenie. Zawiesił je jednak na dłużej na oczach Hermiony, które również na chwilę skierowały się w jego stronę i spotkały go w pół drogi. — Naprawdę chcesz, żebym sobie poszła?

Nie liczyła, że przyzna, że jej potrzebował, ale nie wierzyła, że nawet ktoś taki jak on chciał zostać sam ze swoimi obawami i niepewnością, które były przecież czymś ludzkim. Normalnym. Czymś, co czuł każdy — w mniejszym, bądź większym stopniu — nawet Severus Snape. Zresztą nie musieli przecież rozmawiać. Mogli po prostu milczeć obok siebie, jak robili to miesiącami, co obydwojgu dawało komfort i spokój, którego potrzebowali.

— Śmiało możesz dopisać to do listy rzeczy, których nie chcę, żebyś robiła — burknął pod nosem Snape, odwracając twarz.

Zwykłe „nie” nie przeszło ci przez gardło, co? Hermiona uśmiechnęła się, widząc jak wściekły Severus obraża się na cały świat, bo przyznał, że potrzebuje towarzystwa innego człowieka. Niemal natychmiast poczuła też, że ciepło rozlewa się po jej sercu, kiedy zdała sobie sprawę, że ze wszystkich ludzi to ona jest tym człowiekiem.

Usiadła wygodniej, podciągając pod brodę kolana i oparła głowę na zagłówku kanapy, nie mówiąc ani słowa. Fascynowało ją to, że mężczyzna, który nie był obiektywnie uważany za atrakcyjnego sprawiał, że nie potrafiła oderwać od niego oczu. Zaskakiwało ją to, że wszystkie cechy składające się na przeciętną, dla niektórych wręcz odpychającą urodę, brane pojedynczo były niekonwencjonalnie pociągające. Nigdy chyba nie miała wyjść z podziwu, jak chłodne i ziejące nienawiścią ciemne oczy stały się dla niej czymś, pod czym topiła się w ułamku sekundy.

— Severusie? — Mężczyzna drgnął ledwo zauważalnie, słysząc jej cichy głos. — Skoro i tak marnujemy czas… Chciałabym czegoś spróbować.

Prychnęła pod nosem, widząc powoli unoszącą się ciemną brew.

— Nie jestem w stanie się ciebie stąd pozbyć, więc najwidoczniej nie mam za wiele do powiedzenia — zakpił.

Posłał Hermionie przelotne spojrzenie, czując, że uparte rwanie w ramieniu straciło nieco na sile, kiedy w policzkach kobiety pojawiły się subtelne wgłębienia. Kiedy jednak przyjrzał się jej dokładnie, dostrzegł wyczekujący wyraz na twarzy, marszczące się lekko brwi i pytające, łagodne spojrzenie. Nie zamierzała robić niczego wbrew jego woli. Powoli skinął głową, zastanawiając się, w którym momencie tego pożałuje.

Ku jego zaskoczeniu — ten moment nadszedł dość szybko. Hermiona uklęknęła obok niego na kanapie, twarzą zwracając się w jego stronę i skupiła całą swoją uwagę na jego ramieniu. Delikatnie ułożyła dłonie na ranie skrytej pod materiałem koszuli, a jej nozdrza poruszyły się nerwowo, kiedy przymknęła powieki i zaczęła pod nosem mruczeć ciche inkantacje. Snape nie rozumiał, co mówiła. Zmarszczył brwi, uważnie obserwując jej spiętą twarz i szybko poruszające się pod zamkniętymi powiekami oczy. Delikatna mgiełka wydobyła się spod dłoni kobiety, jednak nie otoczyła jego ramienia tak jak dotychczas.

Severus jak zaklęty obserwował błękitną poświatę, która powoli zaczęła sunąć wzdłuż przedramion Hermiony. Owijała się wokół nich niczym wąż, lśniąc i pulsując jasnym światłem, którego cień odbijał się na skupionej twarzy. Nagle na pełnych, różowych ustach pojawił się paskudny grymas, brwi kobiety ściągnęły się ku sobie w wyrazie bólu, a Snape poczuł, że uścisk w jego ramieniu ustępuje. Zaskoczony spojrzał na Granger, rozumiejąc, że jego ból wcale nie zniknął. Ona go przejęła.

Ulga, jaką poczuł, była nie do opisania — zupełnie jakby ktoś ściągnął z jego piersi głaz, który gniótł całe jego ciało i nie pozwalał mu na żaden swobodny ruch. Jakby ktoś w końcu dał mu możliwość wzięcia pełnego oddechu, nieskrępowanego żadnym nagłym, kłującym bólem. Jakby krew na nowo zapłynęła w jego żyłach, bo nic nie blokowało jej przepływu.

Zmarszczył brwi, walcząc z egoistyczną chęcią pozwolenia Granger, aby wzięła na siebie część jego bólu. Było mu tak… dobrze. Pierwszy raz od dawna czuł się naprawdę wolny. Tak, jak na to zasługiwał. Wiedział jednak, jaki koszt niosła za sobą jego ulga. Każda sekunda, w której wpatrywał się w piękną, wykrzywioną bólem twarz przyprawiała go o niezrozumiałe wyrzuty sumienia. Nie mógł jej na to pozwolić. Nie jej.

— Przestań — warknął, łapiąc agresywnie dłoń Hermiony, ale ku swojemu zaskoczeniu poczuł opór. Kobieta otworzyła nagle oczy, zmuszając każdą komórkę ciała, aby nie poddała się sile Snape’a i popatrzyła walecznie prosto w pociemniałe oczy. — Nie waż się tego robić.

Był wściekły na siebie za to, jak bardzo chciał i jednocześnie nie mógł jej na to pozwolić. Gdyby to był ktokolwiek inny… nawet nie drgnęłaby mu powieka. Pozwoliłby, żeby ktoś inny wziął na siebie ból, który towarzyszył mu na każdym kroku bez ani słowa sprzeciwu. Tylko dlaczego akurat ona musiała być kimś, kto chciał to zrobić? Skrzywił się, kiedy przypomniał sobie, jak gładkie rysy wyjątkowo symetrycznej twarzy zniekształcił grymas bólu, który nie należał przecież do niej. Należał do niego. Choć przez chwilę wydawało mu się inaczej — przez tę jedną chwilę, w której Hermiona pozwoliła sobie odebrać mu jego niechcianą własność, czuł, że mógłby tak żyć. W końcu zdolny do wszystkiego bez obawy, że pewnego dnia ból stanie się zbyt silny i odbierze mu resztki godności.

— Rozumiesz? — zapytał ostrzej, szarpnąwszy dłonią Hermiony, która nie zareagowała na jego słowa, wpatrując się w niego w absolutnym milczeniu. Kobieta zmarszczyła brwi, przerywając zaklęcie, a Snape zacisnął palce, wrzynając opuszki w skórę na jej nadgarstku i dodał zachrypłym od złości głosem: — Nie rób tego nigdy więcej.

Zdecydował. Nie mógł jej na to pozwolić. W momencie, w którym rozluźnił uścisk, Hermiona odsunęła się instynktownie, a on natychmiast zrozumiał, co zrobił. Ciemne rzęsy poruszyły się gwałtownie, zastygłe w strachu źrenice rozszerzyły, przypominając dwie, ziejące pustką dziury, a usta delikatnie rozchyliły, choć nie wydobył się zza nich nawet najcichszy dźwięk. Trwali chwilę w bezruchu, aż niespodziewanie Hermiona spojrzała na Snape’a pytająco. Jej twarz w ułamku sekundy przybrała zupełnie inny wyraz — spojrzenie wyostrzyło się, zlustrowało czujnie całą postać siedzącego przed nią mężczyzny, a drżące dotąd wargi wydęły się w zrezygnowanym wyrazie.

Opuściła gabinet bez ani jednego słowa, nie posyłając Severusowi nawet przelotnego spojrzenia przez ramię. Zostawiła go samego na kanapie, na której siedział jeszcze długo po tym, jak wyszła. Cholerna, uparta baba, warczał myślach. Dała mu coś, czego nie mógł mieć. Coś, co musiało zostać mu odebrane. Czy naprawdę wyobrażała sobie, że pozwoliłby jej wziąć na siebie jego cierpienie? Naprawdę była na tyle głupia, że spodziewała się z jego strony zgody na to, żeby oddał jej swój ból? Popieprzona samarytanka od siedmiu boleści. Snape wstał, czując jak krew na nowo dopływa do ścierpniętych kończyn i stanął przy oknie, obserwując spod byka sypiący się śnieg na tle rozświetlonej wieży. Tylko myśl o tym, że to właśnie Hermiona zdecydowała się zrobić dla niego coś tak bezinteresownego łagodziła złość, że to akurat ona musiała chcieć to dla niego robić.

Poranek nastał o wiele za szybko. Młoda nauczycielka odprawiła uczennice, które pracowały nad dodatkowym projektem na mugoloznawstwo i zerknęła na zegar. Martwiła się. To, czego świadkiem była wczorajszego wieczora utwierdziło ją w przekonaniu, że każdy kto twierdził, iż Severus Snape nie ma serca, był największym idiotą, jaki chodził po tej ziemi i powinien zamienić się na mózgi z pufkiem pigmejskim. On się bał. Cierpiał. Próbował to wszystko ukryć, nie chciał, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Nie chciał, żeby ktoś się nad nim litował. To wszystko sprawiało, że Hermiona miała jeszcze większą siłę, żeby chcieć o niego walczyć. Nawet jeśli miało jej się nie udać.

Ciche pyknięcie przerwało ciszę w gabinecie, a młoda kobieta wzdrygnęła się, nagle wyrwana z zamyślenia.

— Różyczko.

Uśmiechnęła się na widok drobnej skrzatki, która ukłoniła się grzecznie.

— Panienka chciała wiedzieć, kiedy profesor się obudzi — powiedziała, a Hermiona przytaknęła ze słabym uśmiechem.

— Tak, dziękuję — mruknęła. — Jak on się czuje?

Stworzenie przestąpiło z nogi na nogę.

— Różyczka nie umie odpowiedzieć. Profesor nie odezwał się do Różyczki ani słowem, poza… — Hermiona zmarszczyła brwi, pochylając się nad biurkiem w stronę skrzatki. — Różyczka nie powinna była się skradać.

Gryfonka uśmiechnęła się, oczami wyobraźni niemal widząc moment, w którym Severus budzi się i ruga skrzatkę za to, że czuwała przy jego łóżku. Może powinnam ją przeprosić, skoro robiła to na moje polecenie?

— Wytłumaczę mu wszystko, nie przejmuj się tym — odparła, zerkając łagodnie na Różyczkę. — Jesteś już wolna, dziękuję.

Spodziewała się dźwięku deportacji, jednak w zamian za to usłyszała niepewne, ciche pytanie:

— Czy Różyczka może panienki o coś spytać?

Hermiona zmarszczyła brwi, widząc, że coś trapi uśmiechniętą wiecznie skrzatkę. I niestety podejrzewała, co to było.

— Oczywiście.

— Różyczka normalnie nie słucha takich rzeczy… ale skrzaty w kuchni plotkują, że profesor Snape… że on…

Ton jej głosu i długie palce, które wykrzywiała nerwowo, jasno sugerowały jak niezręcznie czuła się chcąc zapytać, czy to prawda, co mówili o zwolnieniu Severusa ze szkoły. Hermiona chwilę wpatrywała się w Różyczkę w milczeniu.

— Tak, to prawda. Ale nie martw się — powiedziała w końcu, uśmiechając się ciepło — nikt nikogo stąd nie wyrzuci. Co najwyżej mogą próbować.

Merlinie. Jak bardzo chciała w to wierzyć. Kiedy Różyczka zniknęła, skinąwszy głową z uśmiechem ulgi na twarzy, Hermiona ponownie zerknęła na zegarek, marszcząc brwi. Tylko grała spokojną. Przed uczniami, przed Severusem, przed innymi nauczycielami, których przez ostatnie dni prosiła o wstawienie się za mężczyzną. Nawet przed Christiną, która na całe szczęście wierzyła w powodzenie ich zadania o wiele mocniej, niż ona. Tylko Aurora widziała, ile nerwów kosztowało Hermionę przeżywanie kolejnych dni, podczas których wizja porażki tylko pogłębiała się, rozprzestrzeniała po jej ciele niczym wirus.

Wyszła na śniadanie tylko po to, aby złapać kubek ciepłej kawy. Nie udało jej się jednak dotrzeć do Wielkiej Sali — Minerwa McGonagall czekała na nią na rozwidleniu korytarzy i uśmiechnęła się słabo, kiedy Hermiona podeszła bliżej.

— Możemy porozmawiać? — A mogę odmówić? Hermiona przytaknęła, licząc, że rozmowa z dyrektorką nie podniesie jej i tak niestabilnego ciśnienia. Odeszły nieco w głąb holu, a Minerwa rozglądnęła się dookoła, upewniając się, że nikt im nie przeszkodzi. — Wiem, że to nie jest najbardziej odpowiedni moment, ale niestety nie miałam na to wpływu. Zwlekałam, ile mogłam, ale Ministerstwo wymaga ode mnie potwierdzenia przybycia kolejnego nauczyciela, a w związku z zaistniałą sytuacją…

Hermiona przymknęła na moment powieki, wiedząc już dokąd zmierza ta rozmowa. Faktycznie — moment nie był odpowiedni. Była jednak przekonana, że dyrektorka nie byłaby na tyle złośliwa, aby w tej sytuacji rzucać im kłody pod nogi, więc skoro poruszyła z nią ten temat, musiała być pod ścianą.

— Chce pani, żebym pojechała zamiast Severusa? — zapytała, kiedy Minerwa na moment zamilkła. Po chwili starsza czarownica przytaknęła.

— Miałaś jechać jako następna, więc nawet dobrze się składa.

Tak. Idealnie się składa, zakpiła w myślach Hermiona. Skinęła głową, nie mając ochoty kłócić się z decyzją Minerwy, która wbrew pozorom wcale jej nie zaskoczyła i z którą, wbrew pozorom, i tak nie miała zbytniej możliwości się kłócić. Sama zupełnie zapomniała, że wyjazd do Londynu zbliżał się wielkimi krokami, ale rozumiała, dlaczego McGonagall podjęła taką, a nie inną decyzję zważywszy na fakt, iż dalej nie były pewne, czy po weekendzie Severus dalej będzie w Hogwarcie nauczycielem.

— Kiedy? — zapytała, woląc po prawdzie nie wiedzieć.

— Z samym początkiem marca — odparła Minerwa z ulgą. Hermiona uniosła zaskoczona brwi. — Podeślę ci szczegóły notatką, żebyś mogła sobie zaplanować zajęcia i przerwę.

Młoda czarownica skinęła głową, a McGonagall zmarszczyła brwi, spoglądając na nią z miną jasno sugerującą, iż chciała coś jeszcze powiedzieć. Hermiona wiedziała dokładnie, co by to miało być — a przynajmniej czego miałoby dotyczyć. Wolała jednak odejść, pozwolić sytuacji rozwinąć się bez zbędnego rozmawiania o niej. Nie chciała zapeszać, zwłaszcza, że wciąż brakowało jej kluczowego punktu przewagi, przysłowiowego asa w rękawie. Pożegnała dyrektorkę i zrezygnowawszy z planu wypicia porannej kawy, zdecydowała wrócić do siebie.

— Grangerrr — usłyszała nad głową, kiedy była już na pierwszym piętrze. Przymknęła powieki, marząc o tym, aby Irytek rozpłynął się w niebyt; dokładnie tak, jak jej cierpliwość. — Spakowałaś już manatki?

— Nigdzie się nie wybieram, ty zgrzybiały pomiocie szatana — warknęła pod nosem, a poltergeist zarechotał kręcąc nad jej głową fikołki w powietrzu.

— Będziecie teraz mieszkać u Snapusia? — zapytał, okręcając się wokół własnej osi i zwisając do góry nogami. — O, o, a może wynajmiecie sobie jakieś śmierdzące mieszkanko koło bagien? — Hermiona wywróciła oczami, w duchu jednak śmiejąc się ze słów poltergeista. Wiedziała, że tylko tyle jej zostało; bo o pozbyciu się go nie miała co marzyć. — I zrobicie sobie do tego takie małe, paskudnie brzydkie dzieci, co? Wiesz, z tłustymi włosami i odstającymi, przednimi zębami.

Młoda nauczycielka przystanęła, spoglądając na Irytka z szerokim uśmiechem, który na moment wyraźnie wprawił go w konsternację.

— Wiesz? To dobry pomysł — mruknęła rozbawiona. — W końcu możemy opuścić szkołę kiedy chcemy, nie jesteśmy skazani na życie w tych samych, czterech ścianach…

Irytek zmarszczył krzaczaste brwi, zatrzymując się gwałtownie w powietrzu.

— Dlatego wylatujecie stąd na życzenie kogoś innego? — zaszydził, a jego brew poszybowała do góry w towarzystwie kpiącego uśmieszku. Hermiona jedynie posłała mu przeciągłe spojrzenie. Nie chciała myśleć o tym, jak wyglądałoby jej życie, gdyby faktycznie zwolnili ich oboje. Miałaby odejść? Zapomnieć o tym, co powoli kiełkowało w jej wnętrzu, skoro nikt by już ich nie obserwował? Czy być narzeczoną „od święta”? — W sumie szkoda, że duchy nie mogą podpisywać petycji — dodał niespodziewanie poltergeist. — Będzie całkiem nudno, jak już wywalą was na zbity pysk.

Hermiona uśmiechnęła się chełpliwie pod nosem.

— Mówiłam ci, żebyś się nie łudził — sarknęła. — Do tego trzeba czegoś więcej, niż jednego rozkapryszonego rodzica.

— Rodzica ze znajomościami w Ministerstwie — dodał Irytek, przekrzywiając głowę i z ciekawością przyglądając się reakcji Hermiony na jego słowa. Ta natychmiast zmarszczyła brwi. Murphy najwyraźniej była gotowa pociągnąć wiele strun, żeby tylko dopiąć swego. — Na twoim miejscu nie łudziłbym się, że macie jakiekolwiek szanse. No… — Irytek uśmiechnął się złośliwie, odpływając nieco w głąb korytarza. — Chyba, że znasz kogoś, kto zna samego Ministra Magii.

Hermiona uchyliła usta, zaskoczona jego słowami.

— Wiem, że pojęcie moralności jest dla ciebie absolutnie obce — zaczęła, krzywiąc się pod nosem — ale nie zamierzam zniżać się do czyjegoś poziomu tylko po to, aby osiągnąć swój cel. Wystarczy, że rozmawiam z tobą.

Irytek zarechotał i przeturlał się do tyłu w powietrzu.

— Głupiutka, bezmyślna Granger — parsknął, kiedy wyrównał lot. — Kto jak kto, ale ty doskonale powinnaś wiedzieć, że blef to najskuteczniejsza taktyka wojenna.

Dreszcz, jaki przebiegł przez kręgosłup Hermiony sparaliżował całe jej ciało. Wiedział. Irytek wiedział. Zmusiła każdą, najmniejszą komórkę do tego, aby nie dać po sobie poznać, że jego słowa jakkolwiek na nią wpłynęły, chociaż miała wrażenie, że te same komórki wpadły w katatoniczny stan paniki. Weź się w garść. Uniosła brodę, wyprostowała się i zmrużyła nieco oczy, przybierając pewną siebie maskę. Nie mógł wiedzieć. Blefował tylko po to, żeby pokazać jej, co można tym osiągnąć.

— W każdym razie chętnie popatrzę, kiedy będziecie się motać jak muchy w gnoju — dodał Irytek, zanim zdążyła się odezwać. — Może nawet pokibicuję.

Ku zaskoczeniu Hermiony duch skłonił się zdawkowo i odleciał, znikając w ścianie z obrzydliwie głośnym rechotem na ustach. Kobieta odruchowo uśmiechnęła się, czując, że chwilowy strach, jakiego doświadczyła, rozlewa się po jej żołądku i znika, a rytm serca powoli spowalnia. Wróciła do siebie z dziwnym poczuciem, że skoro Irytek im kibicuje — choć jego sposób przyznania tego był nawet bardziej zawiły, niż wyznania Severusa dotyczące jego własnych emocji — ona nie powinna wątpić w powodzenie ich misji. Zwłaszcza, że niedługo po jej powrocie w gabinecie rozległo się pukanie do drzwi, a Hermiona odzyskała resztki nadziei, że jej plan nie był do końca skazany na porażkę.

Odliczanie czasu tego dnia nie było jednak wyłącznie jej domeną. Severus siedział za biurkiem niemal całkowicie nieruchomo, z filiżanką nietkniętej kawy i skromnym śniadaniem, które nie przeszłoby mu przez gardło. Jedyne, do czego potrafił się zmusić to zerkanie co jakiś czas na starą tarczę zegara, którego wskazówki nieubłaganie zbliżały się do najwyższego punktu. Nienawidził tego stanu. Wyłączał się, czuł, że funkcje życiowe spowolniły, jego wola walki była niemal nieobecna. Próbował usprawiedliwiać się sam przed sobą, że to nie tak, jak twierdziła Hermiona — a on poddał się tylko dlatego, że nie istniała żadna szansa, aby wygrać.

Wiedział jednak, że to nieprawda. Całe życie powtarzano mu, że jego walka nie ma sensu. Że cokolwiek zrobi, czegokolwiek spróbuje — nie uda się. Kiedy nie wiedział jeszcze, jak wielką krzywdę mogą wyrządzić takie słowa z ust kogoś, kogo małe dziecko traktowało jako najważniejszą, najmądrzejszą osobę, wierzył w nie. Wierzył na ślepo, a potem stopniowo zaczął stawać się osobą, która sama sobie to wmawia. Kiedy przypadkiem coś mu nie wychodziło — tylko utwierdzał się w tym przekonaniu, będąc przekonanym, że tak przecież miało być. Tylko jak miał z tym walczyć? Teraz, będąc dorosłym mężczyzną, nie wiedział jak przemóc w sobie niechęć do walki. Chciał walczyć. Chciał walczyć, nawet jeśli nie dla samego siebie, to dla tej cholernie upartej, irytującej wiedźmy, która wzięła sobie za punkt honoru ratowanie jego skóry. Nie mógł pozwolić, aby jego godność spoczęła w jej dłoniach. Chciał walczyć — a mimo to im bardziej musiał to robić, tym bardziej słabł i się odcinał. Zastygał, zimny niczym posąg.

Wstał nagle i zmarszczył brwi, opierając dłonie na blacie biurka. Farmazony, pomyślał kwaśnoWyszedł, poprawiwszy mankiet szaty i skierował sprężyste kroki pod gabinet Minerwy wiedząc, że czekanie w swoich kwaterach doprowadzi go w końcu do szaleństwa. Dotarł pod posąg chimery, podał jej hasło i wspiął się po schodach, zatrzymując dopiero pod drzwiami gabinetu.

— Wejdź — poprosiła McGonagall, otwierając szerzej drzwi i wpuszczając przyjaciela do środka. Zerknęła pytająco za jego ramię i zapytała: — Jesteś sam?

— Teraz ci to przeszkadza? — zakpił Snape, mierząc starszą czarownicę wymownym spojrzeniem, co ta zbyła krótkim prychnięciem.

— Jestem zwyczajnie zaskoczona — stwierdziła pod nosem. — Myślałam, że…

— To źle myślałaś — przerwał jej Snape. — Ekipa ratunkowa została odesłana.

Minerwa przystanęła przy biurku i zmrużyła oczy, przyglądając się przyjacielowi uważnie. Czyżby nic nie wiedział? Jego słowa i mina świadczyły, że Hermiona najwyraźniej postanowiła oszczędzić sobie kłopotu użerania się w cichym sabotażystą i nic mu nie powiedziała. Było to zaskakujące, ale z drugiej strony całkiem zrozumiałe i prawdopodobne. Minerwa stwierdziła, że znając Severusa, gdyby był świadom przedsięwzięcia, jakiego podjęła się Hermiona, nigdy by jej na to nie pozwolił.

— Usiądź — powiedziała, wskazując przyjacielowi fotel.

— Postoję — burknął ten pod nosem.

— Severusie…

Puste spojrzenie Snape’a przybrało morderczy wyraz.

— Oszczędź sobie czczego gadania — powiedział. — Nic, co zrobię czy powiem nie zmieni zdania Murphy.

Dyrektorka odetchnęła głęboko, wyraźnie zmęczona.

— Pomóc z pewnością sobie już nie pomożesz — stwierdziła pod nosem. — Na pewno nie z takim nastawieniem. — Minerwa zignorowała kolejny, morderczy wzrok rzucony w jej stronę i poprosiła nieco zrezygnowanym tonem: — Przynajmniej nie pogarszaj swojej sytuacji.

Snape wiedział, że sam był sobie winny temu, że starsza czarownica traktowała go protekcjonalnie. Odszedł na tył gabinetu i przystanął przy niskim regale, opierając o niego biodra i zaplatając ramiona na piersi z niemal skazańczą miną na twarzy.

W ciągu najbliższych minut pokój powoli zapełnił się ludźmi, których Severus widział na oczy pierwszy raz w życiu. Przybywali parami bądź w mniejszych grupach, witając się z Minerwą zdawkowo, a na Severusa patrząc jedynie przelotnie. Strategiczne położenie, może zapomną w końcu, że istnieję? Elisabeth Murphy i jej zastępca pojawili się na samym końcu. Kobieta stanęła w drzwiach, uśmiechając się kpiąco na widok stojącego w rogu Snape’a i zlustrowała spojrzeniem jego posturę. Dokładnie, cal po calu, jak drapieżnik, który właśnie znalazł idealną ofiarę.

— Zacznijmy — powiedziała, wspinając się po niewysokich schodkach do biurka dyrektora. — Nie ma co przeciągać nieuniknionego.

Minerwa uchyliła usta, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, w okrągłym gabinecie rozległ się dzwon zegara, który wybił południe. Jak na komendę zawtórowało mu pukanie do drzwi. Severus dostrzegł, że stojąca obok nich McGonagall odetchnęła z ulgą i podeszła bliżej, otwierając je na oścież.

— Hermiono.

Snape zmarszczył brwi, zerkając na młodą kobietę, która uśmiechnęła się i skinęła dyrektorce głową. Wyminęła ją i podeszła powoli do niego, posyłając mu przeciągłe spojrzenie, jakby starała się odpowiedzieć na pytanie, które najwyraźniej dostrzegła w jego wzroku. Nie mógł nic na to poradzić; nie spodziewał się jej zobaczyć po tym, jak poprzedniego wieczora ją nastraszył. Choć nie taka była jego intencja, a jej zachowanie zwyczajnie… Co, Snape? Zaskoczyło cię? Przecież to cała Granger. Zmarszczył brwi, nie mogąc znaleźć innego określenia. Myślał, że umie ją czytać jak otwartą księgę, a Hermiona mimo to zrobiła coś, czego się nie spodziewał. Podobnie jak tego, że to nie miał być ostatni raz.

— Cieszę się, że zdecydowała się pani do nas dołączyć, profesor Granger — powiedziała Murphy, uśmiechając się pod nosem teatralnie słodko. Hermiona oderwała wzrok od Severusa i otaksowała kobietę wzrokiem, nie siląc się nawet na skinięcie głową. — Jest też jedno dla pani — dodała, unosząc kopertę i wymownie machając nią w powietrzu, nie przestając zjadliwie się uśmiechać.

Snape zrozumiał, że jeśli tym razem czegoś nie zrobi, to do końca życia pozostanie człowiekiem, który jedynie chciał, a nigdy nie miał. Jeśli mieli go wyrzucić i nie mógł temu zapobiec, postanowił przynajmniej odejść z klasą i nie ciągnąć za sobą na dno jedynej osoby, która robiła dla niego coś bez względu na swoją własną krzywdę.

— Jedno bezpodstawne zwolnienie w zupełności wystarczy — wtrącił oschle. — Profesor Granger nie…

— Profesor Granger idzie w pakiecie — przerwała mu dość szybko Murphy, chełpliwie przyglądając się, jak na usta wysokiego czarodzieja wypływa grymas złości. — Sama zadeklarowała chęć solidarności z pana losem, a ja — kącik ust kobiety drgnął ledwo zauważalnie — nie mam zamiaru stawać jej życzeniu na przeszkodzie.

Na moment w gabinecie zapadła głucha cisza. Minerwa stojąca na wzniesieniu za biurkiem spojrzała na Severusa, marszcząc brwi. Jego widok u boku niższej o ponad głowę, drobnej kobiety, wywołał u niej dziwną, matczyną dumę. Mimo iż nie znajdowali się w idealnym dla żadnego z nich położeniu widziała, że byli gotowi skoczyć za sobą w ogień, przy okazji zrażając do siebie cały świat.

Murphy, stojąca przy biurku w towarzystwie swojego zastępcy, odczekała aż jej słowa wchłoną się w otoczenie i rozglądnęła się po zebranych.

— W porządku — mruknęła. — Wysłuchajmy zatem, co profesor Snape ma do powiedzenia na temat samego wypadku. — Kobieta zmierzyła go przeciągłym, ostrzegawczym spojrzeniem i dodała: — I starajmy się trzymać faktów. Nie ma potrzeby marnować więcej czasu, niż to konieczne.

Snape poczuł, że stojąca obok kobieta spięła się i sam instynktownie napiął wszystkie mięśnie w ciele. Czuł się jak na prawdziwym przesłuchaniu; oskarżony Severus Snape, pod ścianą, w towarzystwie swojego obrońcy Hermiony Granger, a po przeciwnej stronie oskarżyciel Elisabeth Murphy, oskarżyciel posiłkowy, jej przydupas Edwin Gibbs oraz ława przysięgłych składająca się z pozostałej siódemki idiotów, członków Rady Rodziców, którzy widzieli jego twarz jedynie na nagłówkach gazet zaraz po wojnie. I Minerwa, sędzia nie-taki-najwyższy ze związanymi rękami.

— Marnowaniem czasu jest powtarzanie historii, która nie zmieni wyniku tego głosowania — powiedział Snape. Podszedł kilka kroków w przód, wciskając dłonie do kieszeni spodni i rzucił w stronę Murphy lodowate spojrzenie. — Po co ta szopka? Chcecie jeszcze raz usłyszeć, jak nieudolność uczniów doprowadza do takich właśnie sytuacji, żeby potem i tak powiedzieć, że to nauczyciele są temu winni? — Hermiona zmarszczyła brwi, patrząc na plecy Severusa, które poruszyły się, kiedy mężczyzna zacisnął w złości dłonie skryte przed ich widokiem. — Nie uczycie swoich bachorów odpowiedzialności, to jest tutaj problemem. Uczycie ich, że mogą mieć wszystko czego zapragną, bez żadnych konsekwencji i przede wszystkim bez żadnego wysiłku. A potem wysyłacie ich do nas, rozwydrzonych, leniwych, mając głęboko w poważaniu, że istnieje coś takiego jak zasady i jesteście zdziwieni, że nie da się ich już niczego nauczyć. — Snape zatrzymał wściekłe spojrzenie na Murphy, marszcząc brwi, kiedy odbił się od lodowatej maski na jej twarzy. — Może nikt was jeszcze nie uświadomił, ale nie da się zbudować domu z dykty i gówna.

Minerwa przymknęła powieki, czując, że kamień spadł z jej serca i opadł na dno żołądka, przygważdżając ją w miejscu. Nie powinnam sobie życzyć cudów. Wiedziała, że Severus nie mógł powiedzieć nic, żeby poprawić swoją sytuację, ale szczerze nie sądziła, że było coś, co mógł powiedzieć, żeby pogorszyć ją w takim stopniu jak to, co właśnie usłyszeli. Choć każde słowo, które powiedział, było prawdą, której zarówno ona jak i Hermiona mogły przytaknąć z czystym sercem.

— Proszę nie mówić o zasadach, profesorze, podczas kiedy to pan dopuścił, aby uczennica na pana zajęciach — Murphy zmrużyła oczy, mierząc spojrzenie Severusa równie zimnym wzrokiem — pod pana okiem, doznała szkody na zdrowiu.

— Jedyne, czego jestem winny w tej sytuacji to to, że zawierzyłem w zdrowy rozsądek pani córki — stwierdził obojętnie Snape. — To, że nie umie słuchać poleceń nie jest moją winą, a nauczenie jej tego nie jest moją odpowiedzialnością. — Murphy wciągnęła powietrze, zapowietrzając się na moment. — Nie mnie powinna pani obarczać winą za jej ułomność.

Kolejna cisza. Kolejne kilka sekund, podczas kiedy słowa Severusa jak burzowe chmury zawisły nad zebranymi w gabinecie dyrektora rodzicami. Hermiona widziała po ich twarzach, że decyzja Murphy nie była ich decyzją, a co poniektórzy nawet przytakiwali słowom Snape’a. Hermionę bolało to, że choć trafił w sedno, miało obrócić się to przeciwko niemu. Miało to niczemu nie pomóc.

— Choć ciężko mi to przyznać, muszę się z panem zgodzić — powiedziała niespodziewanie Murphy. — Wysłuchanie pana było, w rzeczy samej, zmarnowaniem czasu. — Severus zmarszczył brwi, widząc, że kobieta rozgląda się po stojących dookoła niej członkach Rady. Wiedział, że to już koniec. — Jeśli to wszystko, w takim razie rozpocznijmy głosowanie.

Minerwa McGonagall podeszła bliżej biurka, z ciężkim sercem wyciągając na nie kawałek pergaminu. Zlustrowała swojego przyjaciela przepraszającym spojrzeniem, choć jako dyrektor zrobiła wszystko, co w jej mocy, aby zapobiec jego zwolnieniu. Ona, w przeciwieństwie do nauczycieli, nie mogła jawnie przeciwstawić się Radzie w inny sposób, niż poprzez złożenie oficjalnego pisma, które — oczywiście — zostało odrzucone. Mogła za to nieoficjalnie pomóc w egzekucji planu Hermiony i dać narzędzia, które mogły skutecznie zniweczyć próby pozbycia się Severusa przez Murphy.

— W sprawie dyscyplinarnego zwolnienia Severusa Snape’a z posady nauczyciela Obrony przed Czarną Magią — zaczęła, a Severus poczuł, że Hermiona bezszelestnie pojawiła się u jego boku, wsuwając dłoń pod jego ramię i zaciskając ją na łokciu — my, niżej podpisani, oświadczamy, iż zgadzamy się z decyzją odsunięcia wyżej wymienionego ze stanowiska, a decyzja ta pozostaje naszym jednogłośnym, niezawisłym życzeniem.

Każdy znajdujący się w pomieszczeniu zdawał sobie sprawę, że temu głosowaniu daleko było do niezawisłości. Daleko mu było do etycznej poprawności. Każdy jednocześnie zdawał sobie sprawę, że nie było sposobu, aby temu zapobiec w momencie, kiedy członkowie Rady Rodziców dobrowolnie, bez jawnego przymusu, podchodzili do biurka dyrektora i składali swoje podpisy na zaczarowanym kawałku pergaminu.

Kiedy ostatni z nich wrócił na swoje miejsce, Elisabeth Murphy stanęła za blatem jak za mównicą, a kącik jej ust drgnął. Zlustrowała stojących naprzeciw niej nauczycieli i uśmiechnęła się chełpliwie, unosząc wysoko brew.

— Pańskie wypowiedzenie, Snape — powiedziała, podsuwając przed siebie kawałek pergaminu.

Wzrok jasnych, błękitnych tęczówek lustrował z obrzydliwym, zadowolonym wyrazem sylwetkę Severusa, który poczuł, że coś potwornie gorzkiego ześlizguje się wzdłuż jego przełyku. Zdążył zrobić krok w stronę Murphy kiedy poczuł, że dłoń Hermiony mocniej zaciska się na jego ramieniu i powstrzymuje go od ruchu. Zerknął na kobietę przelotnie i dostrzegł, że jej zawzięte spojrzenie utkwione było w Murphy.

— Jest coś, co chciałaby pani powiedzieć, profesor Granger? — zapytała pogardliwie Elisabeth. Jest wiele rzeczy, które chciałabym teraz powiedzieć, pomyślała Hermiona. Kobiety mierzyły się chwilę spojrzeniami, po czym wysoka blondynka dodała kpiąco: — Czy pojęcie cierpliwości jest pani obce i nie może się pani doczekać głosowania nad własnym wypowiedzeniem?

Murphy uniosła brew w zadowolonym wyrazie, który wycisnął na jej usta triumfujący uśmieszek, a młoda nauczycielka poczuła, że jej kolana zadrżały.

— Myślę, że nie ma potrzeby marnować więcej czasu, niż to konieczne — powiedziała chłodno. — Zwłaszcza, że drugie głosowanie i tak się nie odbędzie.

Severus zmarszczył brwi, słysząc słowa młodej gryfonki. Poczuł, że rozluźniła uścisk i odsunęła się, robiąc kilka kroków w przód aż stanęła przed schodami prowadzącymi na podest. Wydawała się taka… mała. Murphy górowała nad nią, miażdżąc lodowatym spojrzeniem, a ona stała tam, na nogach z galarety i z niewyparzonym językiem.

— Ach tak?

Elisabeth Murphy nie omieszkała nie pokazać, jak bardzo irytowało ją zachowanie aroganckiej w jej oczach nauczycielki. Zanim jednak zdążyła poprosić o wyjaśnienia, Hermiona uniosła brew i zrobiła ostatni krok do przodu.

— Nie odbędzie się, ponieważ według wiążącej umowy moje wypowiedzenie jest zależne od decyzji w sprawie wypowiedzenia profesora Snape’a — odparła na wydechu. Była zaskoczona tym, jak pewnie zabrzmiał jej głos. Splotła dłonie na plecach i wypięła lekko pierś, licząc, że wyuczona przed lustrem postawa doda jej odwagi. — Którą i tak zamierzamy unieważnić.

Severus dostrzegł, że dłonie Hermiony wygięły się w mocnym, nerwowym uścisku. Z dala od wzroku Murphy, Minerwy i pozostałych nauczycieli. Mógł jedynie domyślać się, ile energii kosztowało ją utrzymanie pewnej siebie, stalowej twarzy. Spojrzał na Murphy, która uśmiechnęła się złośliwie i uniosła z wyczekiwaniem brew.

— Nie spodziewam się, że to możliwe, profesor Granger — odparła z parszywym uśmiechem na ustach, ale Hermiona nie zamierzała dać się jej upokarzać.

— Oczywiście, że jest możliwe, pani Murphy — powiedziała, czując, że całe jej ciało drży niekontrolowanie. — Powołując się na Dekret Założycieli, który stanowi o nadrzędności dyrektora Hogwartu nad Komitetem Rodziców, co może być podstawą obalenia każdej decyzji podjętej jednogłośnym głosowaniem. Które unieważnić może przeciwstawne, jednogłośne głosowanie wszystkich podległych pod dyrektora podmiotów.

Snape uniósł wysoko brwi. Czy ona… Jeśli dobrze zrozumiał wyrecytowaną formułę, którą Hermiona zapewne wyczytała z jakiejś historycznej książki, to podstawą do obalenia głosowania Rady Rodziców było jednogłośne głosowanie sprzeciwiających się temu nauczycieli. Nauczycieli i… Wariatka. Spojrzał na drobną kobietę i jej dłonie, które mięły materiał spódnicy tuż przy zapięciu kamizelki. Nigdy nie spodziewał się, że naukowy, przemądrzały ton Hermiony Granger okaże się czymś tak cholernie pociągającym.

— Aklamacja Założycieli — mruknęła Murphy, ale ku zaskoczeniu Hermiony z jej ust nie zszedł prześmiewczy uśmieszek. — Znam zasady, panno Granger. — Wzrok Murphy stał się ostrzejszy, a jej błękitne oczy zmrużyły się nieco, kiedy obcięła młodą kobietę spojrzeniem. — Chce pani powołać się na prawo, jakby liczyła na szansę, że każdy nauczyciel i pracownik tej szkoły…

— I uczeń — wtrącił Edwin, zastępca Elisabeth Murphy, która tylko uśmiechnęła się chełpliwie w odpowiedzi.

— I uczeń — powtórzyła, a Hermiona doszła do wniosku, że jeszcze chwila rozmowy z tą jadowitą żmiją i zwymiotuje z nerwów. Po tym wszystkim Snape nigdy, NIGDY, nie będzie mógł powiedzieć, że jestem słabą aktorką. — Naprawdę spodziewa się pani, że każdy nauczyciel, pracownik tej szkoły i uczeń podpisze się pod petycją w kwestii wydalenia profesora Snape’a?

Powiedziała to takim tonem, że każdy w pomieszczeniu wyczuł absurd sytuacji. Severus miał ochotę roześmiać się gorzko, zdając sobie sprawę, że mylił się ilekroć nazywał Granger głupią — ona była po prostu niespełna rozumu. W pewnej chwili dostrzegł, że jej dłonie zatrzymały się. Ucisk zelżał, a zaczerwienione od nerwowego dotyku palce rozluźniły się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

— Nie — powiedziała. Mężczyzna nie miał prawa dostrzec słabego uśmiechu, jaki wypłynął na usta Hermiony. — Na pewno nie na pani zasadach — dodała, prostując się nieco. — Poza tym nie ma potrzeby zastanawiać się, czy podpisaliby taką petycję.

Snape zmarszczył brwi, dostrzegając uśmiech na ustach Minerwy, który wywołały słowa młodej gryfonki. Kobieta wyciągnęła z kieszeni szaty kawałek pergaminu, który po rozwinięciu okazał się czterema pojedynczymi arkuszami, które spoczęły na biurku, przykrywając wypowiedzenie Severusa.

— Oni już ją podpisali — rzuciła Hermiona, schodząc powoli ze stopni, ze wzrokiem wciąż utkwionym w Murphy.

Blondynka skrzywiła się, ale nie spojrzała na papiery nawet kątem oka. Jej zastępca, Edwin, sięgnął po nie zszokowany nieco obrotem spraw. Patrząc po zebranych Minerwa musiała przyznać, że widok robił wrażenie — Hermionie udało się zaskoczyć dziewięciu członków Rady Rodziców i Severusa Snape’a, który wpatrywał się w plecy młodej czarownicy z niezrozumiałym wyrazem twarzy.

— Chce pani, żebym uwierzyła — powiedziała powoli Murphy — że jakimś cudem udało się pani przekonać każdego pracownika tej szkoły do tego, żeby wstawił się za profesorem Snape’em?

— I ucznia… — dodał nieco niepewnie Edwin, wskazując wymownie na kartki pergaminu, które trzymał w dłoniach.

Elisabeth Murphy nagle zbladła, jakby coś trafiło ją w tył potylicy. Obróciła się do swojego zastępcy, wyrywając mu papiery z rąk, ale Hermiona nie zamierzała odpuścić takiej okazji.

— Każdy nauczyciel i pracownik tej szkoły podpisał tę petycję — powiedziała, powoli i z satysfakcją cedząc słowa. — Każdy duch czy skrzat podpisałby tę petycję, gdyby mógł — dodała, orientując się, że w jej głos wkradła się irytacja. Murphy podniosła spojrzenie znad stron, które przewertowała pobieżnie wzrokiem i posłała kobiecie wściekłe spojrzenie. — Każdy uczeń podpisał tę petycję, pani Murphy, aby sprzeciwić się decyzji wydalenia profesora Snape’a ze szkoły — oznajmiła w końcu Hermiona, czując palące spojrzenie na plecach. — Każdy uczeń, w tym pani córka, Amanda.

Szczupła dłoń z donośnym trzaskiem wylądowała na biurku, przygważdżając trzymane w niej papiery. Hermiona wzdrygnęła się, widząc ogniki złości w błękitnych, naprawdę ładnych oczach Murphy i pozwoliła zlustrować się im cal po calu.

— Niech pani sobie nie myśli — wycedziła przez zaciśnięte zęby blondynka — że nie ma innych sposobów, aby pozbyć się pani narzeczonego z tej szkoły.

Określenie rzucone w obeldze uderzyło w Hermionę jak grom z jasnego nieba. Niemal czuła, jak impuls adrenaliny przeszywa jej kręgosłup i wyciska na usta triumfujący, pewny siebie uśmiech.

— Niech tylko będzie pani świadoma tego, że jeśli dowie się o tym Ministerstwo, dowie się o tym i Minister.

Severus Snape nigdy w życiu nie słyszał takiego tonu Hermiony Granger. Słyszał wiele; jazgoczący, marudzący, ale i słodki, radosny, pełen życia. Spokojny, marzycielski, ale i pełen gniewu i niemal płaczliwy. Słyszał nawet ten spragniony głos, chcący szeptać jego imię. Ale nigdy nie słyszał, aby było w nim tyle… niczego. Nie było w nim żadnych emocji, co przygniatało swoją siłą, zupełnie jakby wykrzyczała na głos całą swoją złość. Widział, że trzęsła się przy tym jak topola na wietrze, chociaż wydawało się, że jedynie on to zauważył. Być może dlatego, że nie dotarł do niego w pierwszej chwili sens jej słów.

Elisabeth Murphy zrozumiała jednak, co powiedziała do niej Hermiona. Wyprostowała się, wściekle zaciskając wargi i zlustrowała kobietę spojrzeniem pełnym pogardy, po chwili spoglądając na swojego zastępcę. Nie powiedziała jednak ani słowa — skinęła głową, wiedząc, że przegrała i ruszyła do wyjścia, nie zaszczycając spojrzeniem nikogo. Nawet Severusa Snape’a, który stał i marszczył brwi w tępym wyrazie.

Edwin Gibbs uśmiechnął się pod nosem, po czym skinął głową Minerwie i również ruszył do drzwi. Za nim bez absolutnie jednego słowa, w niemal całkowitej ciszy gabinet dyrektora opuścili pozostali rodzice, podnosząc szum, który długo po ich wyjściu wciąż dzwonił w uszach pozostałych w pomieszczeniu nauczycieli.

— Gratulacje, moja droga — powiedziała w końcu Minerwa, schodząc po schodach w stronę Hermiony. Posłała przyjacielowi rozbawione spojrzenie, widząc, że ten nie był póki co w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa. — W całej swojej karierze nie widziałam chyba tak wściekłego rodzica.

Zdenerwowanie, które spiętrzyło się w drobnym ciele Hermiony eksplodowało. Kobieta zaśmiała się pod nosem, przestępując z nogi na nogę, jakby ktoś zdjął z niej zaklęcie i złożyła dłonie na biodrach, czując, że kostki palców zesztywniały niemal do bólu.

— W tej sytuacji uznam to za komplement — stwierdziła po chwili. Każdy kolejny spokojny, głęboki oddech sprawiał, że uśmiech na jej ustach się powiększał. Sprawiał, że ciężar tego, co zrobiła, malał. Hermiona spojrzała na Minerwę i skinęła głową, widząc dumną, pełną uznania minę byłej opiekunku. — Muszę podziękować Irytkowi — dodała niespodziewanie, a widząc pytające spojrzenie McGonagall mruknęła: — To on podsunął mi pomysł z blefem odnośnie Kingsleya.

Starsza czarownica uśmiechnęła się pobłażliwie, kręcąc lekko głową. Zerknęła ponownie na Severusa, który jak zaklęty w kamień stał z tyłu pomieszczenia, marszcząc brwi w głębokim wyrazie zaskoczenia i skinęła na Hermionę wymownie.

— W końcu na coś się ten kocopół przydał — powiedziała Minerwa. Obserwowała, jak twarz Hermiony powoli się relaksuje, a słaby uśmiech ulgi wypływa nieśmiało na usta. Była pod wrażeniem. Była dumna z faktu, że mogła nazwać ją swoją podopieczną. — Idźcie. — McGonagall uśmiechnęła się przyjaźnie i posłała podwładnym trzeźwe spojrzenie. — Odpocznijcie. Niech to wszystko się przetrawi.

Hermiona przytaknęła zdecydowanie za szybko. Czuła, że zaraz miała się udusić. Musiała wyjść, nabrać oddechu. Odwróciła się, po raz pierwszy od początku tej rozmowy spoglądając na Severusa i zamarła, widząc w jaki sposób na nią patrzył. Wariatka, krzyczało jego spojrzenie. Mina jednak, zmarszczone mocno brwi i lekko wygięte usta, zupełnie kłóciły się z tym określeniem. Kobieta podeszła do niego powoli, uśmiechając się, kiedy stanęła naprzeciw wysokiego mężczyzny. Snape odepchnął się od regału, taksując każdy cal jej ciała z tym samym, mocno skonsternowanym wyrazem na twarzy. Bez słowa podążył za Hermioną, jednak jedno pytanie, jak dzwon bijący w południe, kołatało się po jego głowie.

Złapał jej ramię, kiedy przekraczała próg gabinetu Minerwy i zmusił, aby odwróciła się w jego stronę. Młoda gryfonka posłała mu pytające spojrzenie, nieco zaskoczona tym, jak blisko niego niespodziewanie się znalazła.

— Jak? — zapytał cichym, wściekłym głosem. Już nie „dlaczego”? Hermiona spojrzała prosto w jego oczy i uśmiechnęła się szeroko, czując, że jej klatka piersiowa drży od tłumionego, nerwowego śmiechu. Nagle za jej plecami Snape dostrzegł ruch, a Hermiona wiedziona jego spojrzeniem, odwróciła się.

— Zapomniałeś, że karma działa w dwie strony — powiedziała, zerkając na mężczyznę przez ramię.

Ruszyła naprzeciw czwórki nastolatków, którzy maszerowali w jej stronę w asyście dwójki starszych nauczycieli. Snape miał wrażenie, że jest w jakimś filmie, a to, czego doświadcza to jakaś popieprzona fantazja. Podszedł powoli w stronę Hermiony, do której podbiegła Cassie Jensen w towarzystwe wysokiego, dobrze znanego łobuza z Gryffindoru.

— I co? — zapytała pulchna nastolatka, nerwowo przyglądając się nauczycielom. — Udało się?

Snape wyłapał spojrzenie Christiny Blakers, która uśmiechała się do niego wymownie, podpierając się ramionami na biodrach. Zwariowałem, pomyślał.

— Jasne, że się udało — prychnęła pod nosem starsza nastolatka.

— Oby — mruknął Frank Gray.

— Wszystko na to wskazuje — powiedziała Hermiona, przerywając dyskusję. Odwróciła się i zerknęła na Severusa, który stanął przed nią, kręcąc z niedowierzaniem głową. Wiedział, że nie miał halucynacji. Jego umysł nie był na tyle chory, aby wymyślać tak tragiczne scenariusze, w których jego godność ratuje zarozumiała gryfonka, banda gówniarzy, stuknięta astronomka i przypadkowy matematyk.

— Całe szczęście, na brodę Merlina — mruknęła Aurora, zerkając wymownie na Severusa ponad głowami uczniów. — Szukanie nowej pracy jakoś niespecjalnie mi się widziało, tak po dłuższym zastanowieniu.

— Na szczęście nie będzie takiej potrzeby — stwierdziła ze śmiechem Hermiona. — Umowa była wiązana, a warunkiem, żeby nas zwolnili było zwolnienie Severusa — dodała, posyłając mężczyźnie przelotne spojrzenie. — A, że to udaremniliśmy…

Uniosła brwi wymownie, nie kończąc zdania. Severus nie potrzebował, aby to robiła. Powoli zaczynało do niego docierać, czego podjęła się ta wariatka i co dla niego osiągnęła. Nawet gdyby chciał zamaskować wyraz uznania, jaki malował się w jego spojrzeniu, nie wiedział, jak to zrobić.

— Proszę, niech pani powie, że Murphy wypadła stąd w ś c i e k ł a — powiedziała Christina, dobitnie akcentując ostatnie słowo ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.

Hermiona skarciła ją spojrzeniem, ale uśmiechnęła się wymownie, kończąc temat przesłuchania, Elisabeth Murphy i zwolnienia Snape’a. Cała grupa powoli przemieściła się w stronę klatki schodowej za chimerą, a Hermiona zerknęła na Severusa. Nie poprosiła, żeby za nią poszedł, a on mimo to wykonał jej prośbę. Podążył za nią stromymi schodami, łapiąc pojedyncze, ukradkowe spojrzenie, jakie posłała w jego stronę.

Obserwował, jak kobieta pozwala przytulić się Cassie, kiedy dotarli na rozwidlenie korytarza i dostrzegł uśmiech, jaki pojawił się na jej ustach. Pełen ulgi, szczęścia i spokoju.

— Całe szczęście, że ktoś dowiedział się o znajomości Franka z Amandą — usłyszał i zerknął na Christinę, która pojawiła się obok niego z chełpliwym uśmieszkiem na twarzy. Dziewczyna zaśmiała się, widząc minę Snape’a i posłała mu przepraszające, ale zadowolone spojrzenie. — Dobrze, że pan zostaje.

Ben przytaknął jej słowom w milczeniu, a Snape rzucił w ich stronę przelotne spojrzenie, które jednak szybko odnalazło inny cel w tłumie.

— Zawsze mówiłem, że nadajesz się na ślizgonkę — prychnął mimochodem. Spostrzegł, że Hermiona podniosła głowę, szukając jego oczu, a kiedy na nie natrafiła, na jej usta wypłynął piękny, szeroki uśmiech.

— Zawsze panu mówiłam, że to prawda — żachnęła się Christina.

— Może… — usłyszeli niepewny głos Franka, który spojrzał na Snape’a z naiwną nadzieją. — W zamian za to… Odpuściłby nam pan eseje w przyszłym tygodniu?

Pytanie Graya rozluźniło ciężką atmosferę, a Hermiona zaśmiała się w akompaniamencie cichego chichotu Cassie. Christina wywróciła oczami i trzepnęła nastolatka po ramieniu, na co ten od razu syknął z bólu i wymruczał pod nosem:

— Dobra, nie szkodziło spytać…

— Myślę, że profesor porządnie zastanowi się nad tą propozycją — stwierdziła Hermiona, posyłając wymowne spojrzenie w stronę Severusa. Jej uśmiech jednak nagle złagodniał, kiedy dodała: — Narazie musi odpocząć.

Aurora poprowadziła uczniów ku schodom, rzucając przez ramię przyjazne: „Pogadamy później” w stronę Hermiony, która skinęła głową i odczekała, aż wszyscy znikną z ich pola widzenia. Co teraz? Odwróciła się, spoglądając na Severusa, którego wyraz twarzy był dla niej kompletnie nieodgadniony.

— Chodź — poprosiła łagodnie, po czym uśmiechnęła się szeroko i dodała: — Różyczka tylko czekała na nasz powrót, żeby zaparzyć najlepszej herbaty, jaką kiedykolwiek piłeś.

Ruszyła w stronę schodów kompletnie nie spodziewając się tego, co usłyszała.

— Hermiona, poczekaj.

Zamarła w miejscu, czując, że jej serce na moment się zatrzymało. Odwróciła się powoli, marszcząc brwi i z tępym nieco wyrazem przyjrzała się Severusowi, który nie ruszył się z miejsca. Wyciągnął dłonie z kieszeni spodni i podszedł do niej, z każdym krokiem zmuszając Hermionę, aby zadarła mocniej spojrzenie.

— Jak mnie nazwałeś? — zapytała cicho. Adrenalina powoli i mozolnie opuszczała jej organizm, ale jej resztki zabuzowały w żyłach kobiety, kiedy zatrzymał Snape się tuż przed nią, tak, że czuła gorąc bijący od jego ciała.

— Twoim imieniem — powiedział wymownie, a Hermiona wzdrygnęła się, kiedy dreszcz przeszedł po jej ramionach na niski dźwięk jego głosu. — Nie dramatyzuj. — Gryfonka zaśmiała się cicho, słysząc ulubiony, lekko prześmiewczy ton z jego ust. Dostrzegła jednak, że mina Snape’a zmieniła się niespodziewanie i usłyszała: — Wygląda na to, że powinienem ci podziękować.

Hermiona zmarszczyła brwi, uśmiechając się pobłażliwie w stronę mężczyzny.

— Wiesz doskonale, że nie musisz — mruknęła i niemal od razu przyłożyła dłoń do ust, widząc surowe spojrzenie wysokiego czarodzieja.

— Oczywiście, że nie muszę — warknął pod nosem. — W końcu to była tylko i wyłącznie twoja decyzja, a ja cię do niej w żaden sposób nie namawiałem. — Zawiesił spojrzenie na wgłębieniach w policzkach młodej kobiety i dodał: — Co nie zmienia faktu, że i tak to zrobiłaś, dlatego chcę to zrobić. Dziękuję.

Orzechowe oczy oderwały się od jego ust i powędrowały w górę, rozświetlając od emocji, jakie przewinęły się przez twarz kobiety. Warto było, pomyślała, śmiejąc się w duchu. Wspięła się na palce, kładąc dłoń na policzku Severusa i pocałowała czule szorstką, nieprzystępną skórę. Zanim zdążyła zareagować, na jej talii pojawiła się ręka mężczyzny, który przyciągnął ją do siebie, marszcząc tym mocniej brwi, im bliżej ona była. Hermiona sapnęła, nieco zaskoczona bliskością sztywnego ciała.

— Cała przyjemność po mojej stronie — odparła z uśmiechem, patrząc Snape’owi prosto w oczy.

Zbliżyła się do jego twarzy na ułamek sekundy, jakby w ostatniej chwili powstrzymała się od złożenia pocałunku na jego zaciśniętych wargach, po czym stwierdziła, że wcale nie chce się powstrzymywać. Cieszyła się jak wariatka, czując, że spokój powoli ustępuje miejsca przemożnemu, szerokiemu uśmiechowi, od którego miały później zaboleć ją policzki. I nie widziała powodu, dla którego miałaby to ukrywać.

Zanim przemyślała, co robi, zbliżyła się do Severusa i pocałowała go, entuzjastycznie przyciągając za mankiet szaty. Ten bez wahania ją objął, drugą dłoń zanurzając w gęstych włosach i przywarł do jej ust. Popieprzona, ale twoja. Czując jej oddech, drobną dłoń, która ścisnęła jego ramię i ciało, które przywarło do jego klatki pogłębił pocałunek, przelewając w niego całą gamę emocji, których żadne z nich nie potrafiło nazwać. Hermiona zarzuciła ramię wokół szyi mężczyzny, zatapiając się w jego ramionach, kiedy nagle radosny śmiech wyrwał się z jej piersi. Otworzyła oczy, odnajdując pytające, pociemniałe tęczówki i bezwiednie uniosła dłoń do policzka Severusa, czując, że pogłębił uścisk na jej talii.

Czuła jego przyspieszony oddech. Szybko pulsującą w żyłach krew. Widziała oczy, które śledziły chciwie każdy jej ruch i dłonie, które chętnie po nią sięgały. Pragnęła, aby nigdy już nie wypuszczał jej z objęć, dając umysłowi absolutny i totalny spokój. A on nie zamierzał tego robić na dłużej, niż było to konieczne.

Poczuł jej słodkie usta na swoich po raz drugi i wczepił palce w miękkie ciało, przyciskając do siebie, a Hermiona sapnęła ze śmiechem, zachłystując się łapczywym pocałunkiem Severusa. Nie chciała tego jako nagrody i nie chciała, żeby mężczyzna czuł się w żaden sposób zobligowany, aby jej dziękować. Nie potrafiła jednak o tym myśleć, kiedy ten pogłębił bliskość między nimi, zaciskając jej talię w szczelnym objęciu.

Nabrała głęboki oddech, czując, że usta Snape’a wymykają się jej wargom. Spojrzała na niego, widząc, że mierzy ją przeciągłym spojrzeniem, równie skonsternowanym, co jej własne. Uśmiechnęła się, czując, że kąciki ust drżą od zachłannej wymiany czułości i odsunęła się nieco, nabierając ponownie powietrza do płuc.

Udało się, pomyślała.

Rozdziały<< Sojusz, Granger? – Rozdział 62Sojusz, Granger? – Rozdział 64 >>

Hachi ✨

Nieuleczalna fanka Pottera, zakochana w Sevmione. Wolne pisanie to moja pasja. Jeśli oczekujecie nowego rozdziału codziennie, to zły adres. Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań bez mojej zgody. wattpad: https://www.wattpad.com/user/HachiYuuko blogspot: (tylko stare opowiadania) https://acciosevmione.blogspot.com/

Ten post ma 8 komentarzy

Dodaj komentarz