Severus Snape był niemal pewien, że nie istniała rzecz zdolna zniszczyć jego dobry humor. Czuł się, jakby ktoś odjął mu dekadę, a jego umysł pracował znów na wysokich obrotach, domagając się dodatkowej stymulacji. Brakowało mu tego. Zaczął coraz częściej wspominać beztroskie czasy, kiedy mógł podążyć za tym uczuciem, czego namiastkę zaczął czuć ponownie dzięki Hermionie. Jej chaotyczna natura uspokajała go, ale wszechobecny, niezorganizowany umysł sprawiał, że mężczyzna w końcu skupiał się na czymś dłużej, niż na przelotną chwilę. I podobało mu się to, co odkrywał po wnikliwych obserwacjach.
Choć nie mógł zaprzeczyć, że wyjazd kobiety był mu na rękę. Pomogła mu wyjść z letargu, ale równocześnie pochłaniała dużo jego atencji. Za dużo. Miał na głowie wściekłą wariatkę, która chciała wyrzucić go z pracy, ciężarną nastolatkę z kompleksem tatusia i bandę nieogarniętych gówniarzy, którzy pod jego okiem mieli podejść do egzaminów — a wolał poświęcać swój czas pielęgnowaniu zakłamanego związku, z którego powoli rozwijał się, dość ewidentnie, romans. Merlinie. Snape poczuł się, jakby w wyniku jakiegoś pieprzonego nieporozumienia otworzył puszkę Pandory.
Romans, zakpił kwaśno w myślach, zgarniając dokumenty ze swojego biurka. Jaki, do cholery, romans? Ona była inteligentna i atrakcyjna, a on samotny i znudzony. Owszem, czerpał przyjemność z jej towarzystwa, ale czy chciał, żeby było to w jakiś sposób zobowiązujące? Nie. Nie wiedział. Nie zastanawiał się. Chciał zobaczyć, jak ta relacja się rozwinie, a potem zdecyduje. Tak. Nie było to pytanie, na które uparcie musiał poznać odpowiedź.
Wyszedł ze swojego gabinetu kierując się ku sali lekcyjnej i pokręcił głową pobłażliwie. Tak jakby do czegokolwiek w ogóle doszło. Pocałował ją kilka razy, ot co, a jego umysł zachowywał się, jakby te wspomnienia były czymś, co musiał odtwarzać codziennie. I znaczyły cokolwiek więcej, niż zwykłe przyciąganie. Zaszedł do klasy, nie zaszczycając żadnego ucznia nawet jednym, przelotnym spojrzeniem. Miał dość nastolatków. Pierwszy raz w swojej karierze czuł, że naprawdę ich nie cierpi. Byli tacy… żywi ze swoimi problemami. Nierozgarnięci i pełni pasji do uprzykrzania mu życia.
— Różdżki — polecił, przystając przy biurku, a kilkanaście par oczu jak na komendę zwróciło się w jego stronę. — Strona dwieście osiemnasta.
Pomieszczenie wypełniło się nagłym szmerem przewracanych w pośpiechu grubych kartek pergaminu, a ciche szepty uniosły się ponad nim niemal w tej samej chwili. Severus nie zagłuszył ich, pozwalając, aby stłumiły jego kroki, kiedy podchodził do biurka. Dopiero wtedy, kiedy zatrzymał się na podeście, w sali zapadła cisza. Wystarczyło, żeby obrócił się i zmierzył swoich studentów przeciągłym spojrzeniem. Snape uśmiechnął się chełpliwie pod nosem, wyciągając z kieszeni szaty swoją różdżkę i zademonstrował uczniom zaklęcie, które mieli za zadanie opanować na zajęciach.
— Salvio Hexia — mruknął, wyczarowując pomiędzy sobą, a grupą nastolatków niewidzialną, cicho pulsującą barierę. Usłyszał szmer, zanim opadła do końca i obserwował, jak za zasłoną uczniowie oglądają się po sobie, pochylając nieco niepewnie i wpatrując w miejsce, gdzie zniknął. Machnął różdżką ponownie, szepcząc: — Finite.
Bariera opadła, a klasa ponownie wypełniła się szumem podnieconych głosów.
— Ale czad — usłyszał Snape pośród pomruków.
— W takim razie zapraszam, McCarthy — prychnął, gestem wskazując na ucznia siedzącego pośrodku skrajnego rzędu ławek. Chłopak skrzywił się lekko i ze spuszczoną głową podszedł przed nauczycielskie biurko.
Snape cierpliwie czekał, aż Minerwa i tego dnia wstąpi na jego zajęcia. Zauważył ją już kilka dni wcześniej, czającą się w progu i przyglądającą mu z ukrycia. Ciekawiło go, czego dokładnie się spodziewała — że nie ma za grosz instynktu samozachowawczego i po niedoszłym incydencie samodzielnie doprowadzi do kolejnej afery z rozedrganym emocjonalnie nastolatkiem w roli głównej? Cóż, zakpił w myślach mężczyzna. Wykonalne, zupełnie nieopłacalne. Wystarczyło mu to, czym już i tak musiał zaprzątać sobie myśli.
McGonagall zjawiła się dopiero pod koniec jego lekcji. Cały dzień poświęcił, żeby zachowywać się jak cywilizowany, dorosły człowiek, a ona postanowiła wybrać jeden moment, w którym zdecydował się odpocząć. Kobieta obserwowała, jak jej przyjaciel siedzi z ponurą miną za biurkiem i przygląda się z wyjątkowo kpiącym wyrazem grupie uczniów, która stała między ławkami, a jego biurkiem. Krzywił usta w złośliwym grymasie, dopiero po chwili dostrzegając przyjaciółkę, co ku jej zaskoczeniu nie wywołało ani namiastka reakcji z jego strony. Dokończył ćwiczenia, na samym końcu ledwo powstrzymując się przed upomnieniem jednej z uczennic i dołączył do Minerwy, która z uśmiechem pożegnała mijających ją podopiecznych.
— Cieszę się, że mimo takich warunków trzymasz się naszej umowy — stwierdziła kobieta, kiedy ruszyli w stronę Wielkiej Sali. Jej towarzysz zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie, o jakiej umowie mówiła kobieta, kiedy McGonagall niespodziewanie dodała: — Jakby mocniej machali tymi różdżkami to przecież by sobie oczy powybijali.
Snape posłał jej krzywe spojrzenie i wywrócił oczami.
— Musiałabyś kiedyś przyjrzeć się swoim zajęciom — sarknął.
— Och, przyglądałam się nie raz, wierz mi — mruknęła Minerwa. — I w takich momentach życzę sobie czasem emerytury.
Mężczyzna spodziewał się, że uknuty grubymi nićmi plan, który realizował potajemnie w towarzystwie Hermiony od kilku miesięcy, mógłby pomóc starszej czarownicy spełnić jej życzenie. Dla jej własnego zdrowia — nawet liczył, że tak to się skończy. Widział już, jaka była zmęczona. Ospała. Mimo wszystko od wojny minęło ponad pięć lat, każdy z nich w tym czasie zdziadział. Nawet bohaterska dyrektorka Hogwartu.
— Może w takim razie powinnaś się na nią udać — stwierdził obojętnie, czując na sobie pobłażliwe spojrzenie przyjaciółki. — Czas najwyższy.
— Taki jesteś chętny do zajęcia mojego miejsca, Severusie? — zapytała z lekką kpiną McGonagall, a idący obok czarodziej posłał jej pytające spojrzenie. — Nie krzyw się tak. To chyba dość oczywiste.
— Idiotyczne — poprawił ją Snape, kiedy powolnym krokiem pokonywali klatkę schodową. — Nie znajdziesz gorszego kandydata na to stanowisko.
Cienka brew opiekunki Gryffindoru uniosła się wymownie, a towarzyszący jej mężczyzna prychnął. Nie, pomyślał. Jeśli przyszłoby mu zmienić zawód, zdecydowanie opuściłby Hogwart. Powoli zaczynał mieć dość grubych, kamiennych ścian i ciężkiej, dusznej atmosfery zamku.
Mimo to zaszył się w pracowni. Mimo swojej niechęci do ponurej atmosfery dobrowolnie wprosił się do sali, szykując dla siebie stanowisko, które liczył, że przyniesie mu pożytek. Mógł zająć umysł jedynie jedną rzeczą — pracą. Swojej miał po dziurki w nosie, czując przesyt nastoletnią głupotą przelaną na papier czy manifestowaną w nieudolnych zaklęciach. Miał co robić. Chciał coś zrobić, pomagając w ten sposób zaspokoić ciekawość pewnej roztrzepanej wiedźmy, której rozbiegana natura zmuszała ją do podjęcia kolejnego, fascynującego projektu.
Napalił pod kociołkiem i sięgnął do kieszeni po notatnik. Początkowo czuł dziwne, nieznośne wręcz uczucie wyrzutu, że ukradł własność Hermiony i czytał jej prywatne notatki. Szybko jednak przekonał sam siebie, że robił to z dobrych pobudek, a kobieta nie była typem, który miałby mieć o to pretensje. Otworzył założoną przekładką stronę, rozczytując zgrabne, kobiece pismo i prychnął, widząc koślawą linię przekreślającą nazwę jednego ze składników. Obok, drukowanymi literami, stało jedno, napisane w wyraźnych emocjach słowo: “proporcje”.
— Sentymenty — mruknął pod nosem.
Nastawił bazę według przepisu młodej nauczycielki, dostrzegając, że był on niezwykle precyzyjny i systematyczny. Nazwy składników, proporcje, czas aplikacji… Każdy element przepisu był opisany w tej samej, poprawnej zresztą kolejności i stanowił użyteczne narzędzie pracy w rękach doświadczonego mistrza eliksirów.
Kiedy baza cicho bulgotała w kociołku, Severus złapał dziennik i obszedł biurko, opierając się o nie biodrami. Uniósł notes, prychając, kiedy ponownie dostrzegł pełne rozdrażnienia korekty Hermiony nakreślone na subtelnym piśmie. Oczami wyobraźni niemal widział grymas na jej twarzy, kiedy naburmuszona kobieta poprawiała swoje przewidywania, które okazały się niesłuszne. Typowe, zakpił w myślach. Zerknął kątem oka na zaplecze pracowni, widząc tlące się z wewnątrz mdłe, ciepłe światło i zmarszczył brwi.
Podświadomie chyba chciał, aby to nie jego zapominalstwo było przyczyną pozostawienia zapalonego światła w kantorku. Na co liczył? Że Hermiona pojawi się w drzwiach, z naręczem przyrządów, gotowa, aby asystować mu przy pracy? Nie powinien był się tak przyzwyczajać. Chwilowa fascynacja młodą, atrakcyjną kobietą nie powinna przysłaniać mu zdrowego rozsądku i stawać się istotną częścią jego życia. Inaczej wiedział, że nie pozwoli Granger odejść, kiedy w końcu przyjdzie na to czas.
Póki co cieszył się spokojem i ciszą, jaką dawała mu przyciemniona sala i tlący się pod kociołkiem płomień. Zamieszał w wywarze trzy razy w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara, a nikła, granatowa mgiełka uniosła się w powietrze. Nie miała zapachu, zupełnie tak, jak zakładały instrukcje Hermiony, a Snape z satysfakcją przeszedł do kolejnego punktu, odwracając stronę notatnika.
Dostrzegł jednak coś, co przykuło jego uwagę na dłuższy moment. Pożółkły pergamin wyrwany z książki spoczywał luźno pomiędzy kartkami, najwyraźniej stanowiąc element badań panny Granger. Po chwili lektury Snape zorientował się, że to nie strona wyrwana z książki — co w istocie nie pasowało do charakteru kobiety — a artykuł z gazety, która raczej przypominała czasopismo naukowe.
“Nie Howard” stało samotnie w rogu pergaminu, obok podkreślonego urywku tekstu, który wspominał o badaniach nad materią organiczną. Snape prychnął gorzko, przypominając sobie dokładnie rozmowę, którą odbyli na temat rzekomego naukowca i uśmiechnął się kpiąco pod nosem. Miła odmiana, pomyślał, wspominając wszystkich uczniów, którym próbował wpoić do głów chociaż podstawy najprostszych pojęć, a Granger, jak zwykle, musiała pokazać, że była najlepsza z nich. Najlepsza ze wszystkich.
Jej wspomnienia prześladowały go tylko początkowo. Nagła utrata czegoś, do czego jego umysł przyzwyczaił się w zaskakującym tempie, spowodowała niechciane myśli, uczucia, a nawet coś, co mógł określić tęsknotą. Kontynuowanie badań Hermiony jednak i poświęcenie energii na znalezienie odpowiednich proporcji składników jej eliksiru, stanowiło skuteczną, przyjemną odskocznię. Pod koniec tygodnia niemal zapomniał, jaki układ mają piegi na jej policzkach — co było absolutnym kłamstwem, ale Severus Snape był zbyt wielkim hipokrytą, aby to przyznać.
— Mogę? — usłyszał od strony drzwi pracowni i podniósł wzrok znad krojonej właśnie dżdżownicy.
Christina z pytającą miną stała w progu i bacznie mu się przyglądała. No proszę, pomyślał. Nie spodziewał się jej tutaj.
— Jeśli naprawdę nie masz lepszego sposobu na rozpoczęcie weekendu — odparł Snape nieco chłodnym tonem. Zlustrował uśmiechającą się szeroko nastolatkę ciętym spojrzeniem i uniósł brew, kiedy Christina zamknęła za sobą drzwi i ruszyła ku stanowisku.
— Wie pan doskonale, że tu nie ma nic ciekawego do roboty — odcięła się, wymownie wywracając oczami. Podeszła pod blat, układając na nim niepewnie dłoni i zerknęła zaciekawiona na fiolki i odważniki ustawione przed Severusem. — Co to?
Jej wzrok uciekł w stronę kociołka, który niemrawo zabulgotał.
— Coś ciekawego do roboty — prychnął Snape, podchodząc do żeliwnego naczynia. Zmniejszył pod nim ogień, obserwując uważnie, czy konsystencja wywaru pozostała taka, jaką zakładał przepis Hermiony i kątem oka posłał krzywy grymas w stronę swojej uczennicy.
— Coś tajnego? — zapytała Christina, unosząc krnąbrnie brew, a Snape prychnął pod nosem rozbawiony jej słowami.
— Przyszłaś na pogaduszki?
Zerknął na nią wymownie. Wiedział, że czegoś chciała, poza tym nie był fanem narzucanych przez społeczeństwo wymiany uprzejmości.
— Kulturalnie zagajam rozmowę, profesorze — odparła z kpiną dziewczyna. Szybko jednak wyraz jej twarzy uległ zmianie; zmarszczyła brwi, zerkając na Snape’a dziwnie niepewnie, a jej usta ułożyły się w dziwny, krzywy grymas. — Przyszłam pana przeprosić.
Wściekła się, Merlinie. Wysoki czarodziej odłożył na bok trzymaną w dłoniach materiałową ścierkę i oparł się dłońmi na blacie. Pochylił się ku nastolatce, mierząc ją nieco zirytowanym spojrzeniem, ale kącik jego ust nieco drgnął.
— Przeprosić — powtórzył wolno, a Christina uśmiechnęła się półgębkiem.
— Tak — przytaknęła. — Głupio mi, że wciągnęłam pana w swoje problemy — dodała, a Snape zmrużył oczy. — I jeszcze ta scena, którą pan widział…
Niespodziewanie na ustach młodej ślizgonki pojawił się teatralny grymas. Jej oczy jednak wyrażały jakiś rodzaj spokoju, ledwo dostrzegalną ulgę.
— Żenująca — przyznał po chwili Severus.
Ciemne oczy nastolatki odnalazły jego spojrzenie i rozświetliły się nieco w uśmiechu.
— Totalnie — dodała wymownym tonem. Zerknęła porozumiewawczo na swojego byłego opiekuna i posłała mu słaby uśmiech, a mężczyzna odepchnął się od blatu i kontynuował przyrządzanie eliksiru. Christina przyglądała mu się chwilę, po czym mruknęła: — Wiem, że nie chciał pan być częścią tego wszystkiego. — Wyłapała pytające spojrzenie nauczyciela i dodała wymownie: — Tych wszystkich ludzkich dramatów.
— Przeszłaś załamanie nerwowe i teraz zamierzasz bawić się w psychologa?
Typowe. Snape zatrzymał się na moment, taksując nastolatkę ciętym wzrokiem, ale jedyne co dostrzegł to jej pobłażliwy uśmieszek. Uśmieszek, który szybko nabrał poważniejszego wyrazu.
— Po prostu… — Tylko się nie rozklejaj, poprosił w myślach Severus. Naprawdę nie tak chciał spędzić piątkowy wieczór. — Tego wszystkiego było dla mnie za dużo — powiedziała Christina, wzruszając ramionami. Na szczęście dla mężczyzny nie wyglądało, jakby miała zacząć płakać rzewnymi łzami. — Ta cała ciąża, sytuacja z mamą… To zamieszanie, które wokół tego się dzieje. — Ciemne oczy znów zwróciły się w jego stronę, jednak tym razem było w nich coś dziwnego. — Nie chcę tego wszystkiego — mruknęła niespodziewanie nastolatka. — Naprawdę, czasem… Czasem chciałabym po prostu móc cofnąć czas. Żeby to wszystko się nie stało.
Prawdopodobnie nie istniał na świecie człowiek, który choć raz w życiu tego nie pragnął. Snape zlustrował dziewczynę krótkim, ale uważnym spojrzeniem, po czym odsunął drewnianą deskę na bok razem z przyrządami, których używał i odwrócił wzrok.
— Naprawdę, Blakers? — zapytał, podchodząc do kociołka. Dostrzegł jej pytające spojrzenie i dodał: — Wtedy zabrałabyś sobie prawdopodobnie jedyną możliwość, żeby uwolnić siebie i matkę z rąk twojego ojca.
Nie chciał, żeby popełniła błąd jego matki i została w momencie, w którym powinna była odejść. Błąd, w którym człowiek życzy sobie, aby mógł cofnąć czas i podjąć inną decyzję.
— Wiem — odpowiedziała niespodziewanie Christina, podchodząc nieco bliżej blatu. Oparła dłonie na biurku, uśmiechając się przyjaźnie do Snape’a i stwierdziła: — Dlatego chyba poza przeprosinami należą się panu podziękowania.
Severus wywrócił oczami i wrzucił do gotującego się wywaru ostatni składnik, dwie krople soku z gryzących cebul.
— Znów gorzej się czujesz?
Ciecz w żeliwnym podgrzewaczu zmieniła kolor, a mężczyzna kątem oka kontrolował jego zachowanie. Nie umknął mu jednak pobłażliwy wyraz twarzy na twarzy nastolatki, która teatralnie skrzyżowała ramiona na piersi.
— Też mi coś… — prychnęła cicho, po czym uniosła brew i dodała nieco zadziornie: — Bez tego pana podżegania chyba nigdy bym nie ruszyła z miejsca.
Prawdopodobnie. Severus jedynie wymownie uniósł brew, ale nie odpowiedział ani słowem. Odszedł kilka kroków, szukając pozostawionej gdzieś szpatułki, a Christina ciekawskim wzrokiem omiotła stół. Pośród fiolek i odważników dostrzegła notatnik i luźno leżące obok niego kartki papieru. Rozpoznała, że pismo nie należało do Snape’a. Choć mężczyzna pisał dość estetyczne jak na faceta, słowa, które nastolatka czytała do góry nogami napisała kobieta. Zdecydowanie. A Christina dość szybko połączyła kropki i zdała sobie sprawę, kto był ich autorem. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy Snape wrócił do stanowiska i przyjrzała mu się czujnie.
— Dobrze mieć koło siebie kogoś, kto wnosi do naszego życia coś wartościowego, prawda? — zapytała nagle, a Severus zmarszczył brwi, posyłając jej przelotne spojrzenie.
— Nie psycholog, a poetka — zakpił.
Christina parsknęła śmiechem na jego słowa i pokręciła głową, chwilę przyglądając się pracy nauczyciela w ciszy.
— Cieszę się, że ją pan ma — powiedziała wesoło. Zauważyła kątem oka, że Snape zerknął na nią pytająco i dodała: — Profesor Granger. — Nazwisko młodej czarownicy zawisło w powietrzu na ułamek sekundy. Nie, pomyślał mężczyzna. Zdecydowanie nie tak chciał spędzić piątkowy wieczór. — Nie każdy zdobyłby się na coś takiego dla drugiej osoby, co ona zrobiła dla pana.
— Odwaga to typowa cecha charakteru gryfonów, Blakers, więc radzę ci dobrze — mruknął Snape ostrzegawczo — zetrzyj ten podziw z twarzy, bo nie zawaham się odjąć ci punktów.
Christina uniosła zadziornie brew i uśmiechnęła się kpiąco.
— Niech pan odejmuje ile punktów pan chce, niczego nie zamierzam ukrywać — fuknęła rozbawiona. Chwilę milczała, krzywiąc się pod nosem, po czym dodała: — Kiedy mi o wszystkim opowiedziała myślałam, że zwariowała. — Dziewczyna usłyszała ciche prychnięcie i sama wzruszyła ramionami. — Naprawdę, aż mnie korciło, żeby spytać skąd jej ten pomysł przyszedł do głowy.
— Zapewne z “Historii Hogwartu” — mruknął kpiąco Snape, nie odrywając się od pracy. Kątem oka dostrzegł, że Christina uśmiechnęła się pod nosem i ułożyła dłonie na blacie biurka.
— Pudło — odparła. — Profesor Binns podsunął jej ten pomysł. — Binns? Mężczyzna zmarszczył brwi, przez dłuższy moment przyglądając się nastolatce podczas kiedy eliksir cicho dochodził w kociołku. — Opowiedział jej jakąś historię, a ona wyciągnęła z tego prawo, na które się powołała. I wygrała — dodała wymownie ślizgonka. — Choć do tej pory nie mam pojęcia, jak nam się to udało. Znaczy wiem. — Merlinie, uchroń mnie, pomyślał Snape, słysząc dziewczęce paplanie. — W ogóle to jakiś kompletny przypadek, że nazwisko tego chłopaczka utkwiło mi w głowie.
— Nie wiem, czy jestem bardziej zaskoczony czy zażenowany przebiegiem tej historii — stwierdził Severus, odpychając się od blatu i pokręcił głową.
Christina Blakers zmierzyła go niesamowicie wymownym spojrzeniem i zapytała:
— Ale z rezultatu już jest pan zadowolony, nie? — Poczuł się dziwnie pod ostrzałem oczu nastolatki, która tak dobrze go rozczytała. Cóż, pomyślał pogardliwie. Wynik tego incydentu był mu na rękę, owszem. Nie było sensu tego ukrywać. Christina niespodziewanie uśmiechnęła się i powiedziała: — Powinien pan o nią bardzo dbać. Jest dla pana naprawdę dobra.
Wiedział o tym. Zdawał sobie sprawę, że Hermiona Granger była dla niego dobra. Za dobra, powiedziałby nawet. Choć dla Christiny kontekst tego stwierdzenia był odmienny od tego, który miał na myśli Snape, dziewczyna dalej miała rację. A mężczyzna nieco zirytował się tym faktem.
— Dziękuję za twoje cenne rady, Blakers — odparł powoli — ale bynajmniej nie jest to coś, bez czego się nie obejdę.
Nastolatka prychnęła siarczyście.
— I bardzo dobrze — mruknęła kpiąco. — To pana życie, panu powinno zależeć. — Kolejne, wymowne spojrzenie. Kolejny cierpki dreszcz. Christina wzruszyła ramionami i dodała pobłażliwie: — Chociaż widzę, że tak jest. Obojgu wam zresztą zależy, a pan — wskazała na niego szczupłym palcem, unosząc brew — pan to myślę, że zabujał się po uszy.
Zwariuję. Severus zatrzymał się, opierając ciężko na blacie drewnianego stołu i gdyby mógł, zamordowałby spojrzeniem wyzywająco uśmiechającą się do niego ciemnowłosą dziewczynę.
— Zdajesz sobie sprawę, że nie mam dodatkowych pokładów cierpliwości specjalnie przeznaczonych dla ciężarnych nastolatek? — zapytał, zaskoczony jadem, jakim ociekał jego ton. Christina z kolei była nim zupełnie niewzruszona.
— Dąsa się pan, a to znaczy, że mam rację — stwierdziła kpiąco, wytykając go palcem. — Zresztą nie musi pan potwierdzać, ślepa przecież nie jestem. — Zmierzyła go przekornym wzrokiem, unosząc brew i dodała: — No i w końcu będzie ślub.
Zaśmiała się wesoło widząc kolejne, mordercze spojrzenie Snape’a i odepchnęła się lekko od biurka, obejmując czule widoczny pod ubraniem brzuch, co nie umknęło uwadze Snape’a.
— Niektórzy znają poprawną kolejność rzeczy, Blakers — mruknął.
Rozbawiło go teatralne oburzenie dziewczyny.
— No wie pan co — sapnęła pod nosem, uśmiechając się. Snape obserwował kątem oka jak po chwili Christina rusza ku drzwiom, posyłając mu przez ramię ostatnie, krnąbrne spojrzenie. — Ale to dobrze — dodała, uśmiechając się łagodniej. — Zasługuje pan na to.
Całe szczęście nic nie jadłem, stwierdził w myślach Snape.
— Błagam, oszczędź mi więcej tych frazesów — poprosił oschle, ale nastolatka tylko uśmiechnęła się szczerze. Podeszła do drzwi, naciskając klamkę i dodała przez ramię:
— Skoro już ucięliśmy sobie taką fantastyczną, emocjonalną pogawędkę to nie zabroni mi pan powiedzieć, co myślę.
Severus posłał jej cięte, ale podszyte rozbawieniem spojrzenie.
— A mogę to zasugerować?
Uniósł wymownie brew, nieco zaskoczony, że zobaczył identyczny wyraz na twarzy ślizgonki. Wyszła, nie ciągnąc już tematu, rozmowy i całej tej niezręcznej wymiany stwierdzeń, które nic w ich życiu nie wniosły. Chociaż Snape doskonale wiedział, że to nieprawda — dla jego przebiegłego planu słowa Christiny oznaczały niemal wygraną. Dla niego samego te słowa znaczyły więcej, niż się spodziewał. Więcej, niż oczekiwał.
Był również niemal pewny, że gdyby Hermiona słyszała, co powiedziała dziewczyna, poczułaby się poruszona. Zbyt dobrze znał już jej emocjonalną, kobiecą stronę panny Granger. Stronę, która powoli zapominała o jego istnieniu — a przynajmniej to wmawiała sobie młoda czarownica cały tydzień, uczestnicząc w każdej możliwej konferencji i spotkaniu, na jakie miała okazję trafić.
Na szczęście wmawianie sobie porzucenia myśli o Severusie przyszło jej dość łatwo. W początkowo nudnych wykładach, szkoleniach i dyskusjach Hermiona szybko odnalazła iskierkę nadziei, że to jest to, co oderwie jej skupienie od cierpkich, chłodnych warg mężczyzny. Stało się tak, a pod koniec tygodnia kobieta była już wręcz zrelaksowana przebywaniem w zorganizowanym przez Ministerstwo wydarzeniu. Gwóźdź programu, szkolenia pedagogiczne, okazały się w rzeczywistości zajęciami prowadzonymi przez wyjątkowo flegmatycznego czarodzieja, którego głos niemal natychmiast usypiał Hermionę i składały się głównie z monologów. Nie wytrzymała tam długo. Uciekła, szukając ciekawszych, a przynajmniej mniej przygnębiających zajęć i przepadła, pierwszy raz trafiając na panel medyczny.
Chociaż nazwanie tego panelem, a do tego medycznym było dużym wyolbrzymieniem. Hermiona dotarła tam spóźniona, siadając w jednym z ostatnich rzędów ławek usytuowanych w eleganckich, choć skromnych lożach i przysłuchała się wysokiej, zgrabnej kobiecie, która z entuzjazmem tłumaczyła różnicę pomiędzy pomiarem biometrycznym komórek, a skalowaniem. Nie zrozumiała ani słowa, a przynajmniej przytłaczającej większości z nich, ale odczuła przyjemny powiew adrenaliny. Zachęty. Zaciekawienia.
Nie miała pojęcia, że ten wyjazd miał przynieść jej o wiele więcej, niż odświeżenie umysłu. Nie zdawała sobie sprawy, że zasieje w niej marzenie. Przemożne, choć sprytnie kamuflujące się pragnienie.
Po obiedzie, który spędziła w towarzystwie grupy, którą Hermiona spotkała w pierwszy dzień pobytu w Londynie, kobieta zamierzała odpocząć. Męczący, choć owocny tydzień wyczerpał nieco jej baterie społeczne i musiała po prostu pobyć sama. Wyszła z hotelu właściwie nie wiedząc, dokąd idzie — nogi zaprowadziły ją aż nad Tamizę, na pomost, nad kamienny mur, gdzie przystanęła, głęboko wdychając do płuc powietrze. Okropne. Choć znad tafli wody, na brzegach jeszcze pokrytej zmrożonymi krami lodu, unosił się odświeżający, ostry powiew to wciąż mieszał się ze stęchłymi, ciężkimi oparami miasta.
Nie to co w Hogwarcie. Kobieta uśmiechnęła się, kiedy w jej umyśle pojawiło się wspomnienie kamienistej plaży nad jeziorem przy zamku. Wspomnienie, w którym była szczęśliwa — ucinając sobie niezobowiązujące, podszyte arogancją pogawędki z Severusem, spacerując po chrzęszczących pod jej stopami drobnych kamykach, czując na sobie przyjemną, świeżą bryzę znad wody. Nie to co w Londynie.
Odepchnęła się od zimnego muru i ruszyła wzdłuż brzegu ku schodom prowadzącym na most. Wspięła się po ładnych, kamiennych stopniach i wyszła na zbrojoną kładkę, przechodząc na chodnik. Nie chciała wracać. Jeszcze nie. Ruszyła na drugą stronę rzeki, wcisnąwszy do kieszeni zmarznięte dłonie i prychnęła bezgłośnie pod nosem. A ktoś mówił: “Noś rękawiczki”. Bezwiednie uśmiechnęła się pod nosem, kręcąc głową nad swoim roztargnieniem i zapominalstwem. Niespodziewanie usłyszała z naprzeciwka głośny śmiech, który przykuł jej uwagę i podniosła zaciekawione spojrzenie.
Odnalazła wzrokiem mężczyznę, który spowodował wytrącenie jej z zamyślenia i na moment zawiesiła na nim spojrzenie. Wysoki brunet w puchowej, grubej kurtce śmiał się wesoło, żywo gestykulując do swoich kolegów, którzy wtórowali mu cichszymi, ale równie entuzjastycznymi odpowiedziami. Nie mówili po angielsku, a Hermiona zmarszczyła brwi, rozpoznając jakiś ciężki, europejski akcent. Nie potrafiła jednak określić, z jakiego państwa pochodził. Mężczyzna jednak, nieco opalony, z szerokim, głęboko osadzonym nosem i dużymi, jasnymi oczami, przyciągnął jej uwagę. Coś w nim, coś w nich, ją zaintrygowało. Odwróciła się przez ramię, kiedy grupa mężczyzn minęła ją i ponownie, dosłownie na ułamek sekundy, zmarszczyła brwi. Niespodziewanie jednak, ku swojemu zaskoczeniu, zorientowała się, że przechodzień posłał jej przelotne spojrzenie, odnajdując jej wzrok.
Zarumieniła się wściekle, odwracając głowę zdecydowanie zbyt gwałtownie i przyspieszyła kroku, niemal uciekając na drugą stronę mostu. Dopiero tam uspokoiła się na tyle, żeby przestać w kółko zadawać sobie pytanie o to, co właściwie zaszło. Merlinie. Nieudolnie starła uśmiech z ust i weszła do kawiarni, chcąc schować się przed całym światem, żeby dał jej spokój.
Kawiarnia okazała się przytulnym, niewielkim lokalem ze skromnymi, nierzucającymi się w oczy ozdobami, kilkoma stolikami i jedną, bardziej elegancką kanapą, przy której stały dwa fotele pokryte tym samym, pastelowym obiciem. Młoda kobieta zamówiła kawę oraz ciastko, siadając w rogu sali i mamrocząc pod nosem, wyciągnęła z torebki porządny, skórzany futerał. Uśmiechnęła się, delikatnie otwierając magiczne zapięcie i wysunęła ze środka książkę, zamierzając kontynuować lekturę.
Virgo. Piękne, złote litery wyraźnie odznaczały się na twardej, wzmacnianej okładce koloru pożółkłej kory, a Hermiona pogładziła je opuszkiem, czując szorstką fakturę pod palcami. Długo wahała się, czy wziąć je ze sobą. Wiedziała, jaką wartość posiadało to dzieło i za nic nie chciała dopuścić do sytuacji, w której mogłoby ulec zniszczeniu. Wolała trzymać je w Hogwarcie, na biurku, bezpieczne od wszelkiej szkody. Z drugiej jednak strony — tam leżało nieczytane. Ilekroć rozpoczynała lekturę, coś odrywało ją od tej czynności i uniemożliwiało jej zaczerpnięcie wiedzy, jakby była tajna, niebezpieczna. Tutaj miała wrażenie, że mogła zrobić to w spokoju, a z zachowaniem odpowiednich kroków; jak na przykład przechowywanie książki z pokrowcu; również i bezpiecznie. Dylemat wciąż tkwił z tyłu jej głowy, ale powtarzała sobie, że przecież jest uważna i ostrożna. Przecież można jej ufać.
Zaczytała się, kompletnie odpływając w skomplikowanych, pisanych metodycznym, fachowym językiem opisach procedur i zaklęć. Ponownie, nie zrozumiała nawet słowa. Niektóre zdania czytała po trzy, cztery razy, ale dopóki w jej głowie nie pojawił się choć zalążek, nie odpuszczała. Choć sama możliwość czytania takiej literatury dawała jej wystarczająco dużo satysfakcji.
— Hvala — usłyszała nagle i podniosła gwałtownie wzrok, mrugając szybko. Mężczyzna przy ladzie machnął energicznie ramieniem w radosnym geście i opuścił kawiarnię z kartonowym kubkiem kawy w dłoni. Ekspedientka zza lady roześmiała się wesoło, kiwając mu głową.
Hermiona zmarszczyła brwi i zamknęła powoli książkę. Wściekli się, przysięgam. Schowała Virgo ostrożnie do futerału, który spoczął w torebce i wyszła, dopiwszy ostatni łyk kawy na odchodnym. Podziękowała pracownicom zanim przekroczyła próg i zmarszczyła nos, kiedy mroźny powiew powietrza uderzył z impetem w jej rozgrzane policzki. Otuliła się szczelniej płaszczem i ruszyła szybkim krokiem w stronę hotelu, przeklinając po raz kolejny szalik i rękawiczki, które zostały w jej pokoju. A Severus przypominał, upomniała się w myślach i uśmiechnęła pod nosem, który poczerwieniał od mrozu. Przemierzyła most niemal biegiem, czując, że jej nogi powoli opadają z sił. Dotarła jednak pod wysoki budynek w szeregowej zabudowie i odetchnęła z ulgą, kiedy poczuła przyjemną, przytulną atmosferę w holu hotelowym.
Zdębiała, kiedy pod ladą recepcji spostrzegła wysokiego mężczyznę, którego widziała wcześniej na moście. Brunet zauważył, że weszła do budynku i uniósł brew, omiatając jej sylwetkę przelotnym spojrzeniem. Hermiona poczuła dreszcz, kiedy ciepło wdarło się pod ciężkim materiał płaszcza i rozglądnęła się po towarzyszach mężczyzny, orientując się, że to dokładnie ta sama grupa, którą wtedy mijała. Zamierzała odejść, wrócić do siebie, kiedy niespodziewanie w drugim końcu przestronnej auli zauważyła znajomą postać. Wysoka czarownica zamachała do niej przyjaźnie, a widząc, że zbliża się do niej, Hermiona zerknęła kątem oka na stojącego przy ladzie czarodzieja.
Patrzył na nią. Ciekawsko, ale nie narzucająco się. Uśmiechnął się kwaśno, kiedy dostrzegł wzrok kobiety, która odruchowo zrobiła to samo — choć zupełnie nie kontrolowała tego gestu. Obruszyła się na swoje zachowanie i nerwowo odwróciła się w stronę podchodzącej do niej czarownicy.
— Cześć! — Amelia Wilson uśmiechnęła się, uwydatniając idealne, piękne zęby. Skinęła wymownie głową i zapytała: — Idziesz?
Hermiona zamrugała kilka razy i spojrzała nieco skonsternowana na blondynkę, która poprawiła splecione w warkocz włosy spoczywające na jej ramieniu.
— Idę…? — powtórzyła, a Amelia wskazała dyskretnie dłonią na mężczyzn przy ladzie. Rzuciła im przelotne spojrzenie i uniosła brew.
— Badania nad materią i stałą — mruknęła, krzyżując ramiona na piersi. Była bardzo ładną czarownicą; lekko umalowana, w skromnej sukience i długim swetrze, z jasnym, gładkim warkoczem opływającym szczupłą, podłużną twarz. — Fascynująca sprawa, ale zupełnie nie moje klimaty.
— Brzmi rzeczywiście fascynująco — mruknęła nieco kpiąco Hermiona, choć po prawdzie tak to właśnie brzmiało. Interesująco. — A ty gdzie się wybierasz?
— Cóż, zamierzam zmarnować trochę swojego czasu tam, skąd się uwolniłaś — prychnęła Amelia, patrząc wymownie na na swoją rozmówczynię. Młoda szatynka jedynie wywróciła oczami.
— To kompletna strata czasu — mruknęła, przypominając sobie uciążliwe, senne uczucie na ostatnim wykładzie, którego za nic nie mogła się pozbyć.
— Wiem, ale skoro i tak nam za to płacą… — zaczęła Amelia i zamilkła, jedynie znacząco wzruszając ramionami. Hermiona uśmiechnęła się, kręcąc z politowaniem głową i zerknęła kątem oka w stronę odchodzącej ku schodom grupie.
— Słyszałam ich wcześniej, są zza granicy — mruknęła, wymownie wskazując brodą na mężczyzn, a blondynka podążyła za jej wzrokiem i cmoknęła ustami.
— Tak. Z Serbii — odparła. — Studenci szkoły medycznej. — Serbowie? Hermiona zmarszczyła brwi, przypominając sobie zasłyszany wcześniej akcent, kiedy niespodziewanie Amelia dodała: — Słyszałam nazwisko, ale wyleciało mi z głowy. Takie ruskie, jak to… Radnovic? Rajkovic?
Rodovic.
Hermiona zamarła, posyłając ostatnie spojrzenie znikającym za rogiem ludziom. Jak mały musiał być świat, aby akurat na nich wpadła podczas wyjazdu?
— Wiesz, gdzie będą? — zapytała, ale blondynka zaprzeczytała gestem głowy.
— Pewnie na zachodniej auli, tam są takie duże sale — odparła, wzruszając ramionami. Pożegnała się, kierując w stronę korytarza, a Hermiona odprowadziła ją chwilę wzrokiem, marszcząc mocno brwi.
Cholera. Poczuła dreszcz ekscytacji, kiedy dowiedziała się, że to studencki Rodovica. Poczuła, że chce zobaczyć i posłuchać, o czym mówią. Czym się zajmują. Wróciła szybko do siebie, przebierając zatęchły oparami Londynu płaszcz i sięgnęła po cienki sweter, narzucając go na ramiona. Skoro dopiero byli w hotelu, ich wykład zapewne odbywał się popołudniu lub pod wieczór. Hermiona nie potrafiła jednak siedzieć i czekać. Wolała się dowiedzieć. Zaszła na recepcję wiedząc, że zostawiano tam ulotki z aktualnym programem i przewertowała niedużą, podłużną broszurę poddenerwowanym wzrokiem.
Nie znalazła jednak niczego. Nawet nic co mogło wyglądać jak wykład, o którym mówiła Amelia. Czy w takim razie pozostawało jej odwiedzić każde z tych spotkań, żeby ich znaleźć? Najwyraźniej. Udało jej się to dopiero wieczorem; na zachodniej auli, w jednej z większych sal wykładowych, zupełnie tak jak przewidziała młoda blondynka. Hermiona wsłuchała się w lakoniczny, początkowo nudno zapowiadający się monolog starszego profesora, po którym przyszła jednak część praktyczna — a młoda kobieta szybko przypomniała sobie dlaczego czuła takie podekscytowanie, kiedy podejmowała sojusz z Severusem. Przypomniała sobie, co było jej nagrodą.
W pewnej chwili dostrzegła w grupie prezentujących mężczyznę, którego spotkała na moście. Wyszedł na środek podestu, który oddzielał od trybun niski, marmurowy murek i opowiedział o swoich badaniach i eksperymentach jednym zdaniem. Pokazał im za to, jak w zamkniętej szczelnie przestrzeni przyspieszał sztucznie rozwój komórek, co skutkowało wzrostem rośliny, która więdła w przeciągu chwili. Robił to absolutnie bez wysiłku, jakby nic go to nie kosztowało. Hermiona była zafascynowana tym, co zobaczyła i jeszcze długo po powrocie do swojego pokoju hotelowego rozpamiętywała rozbłyski błękitnej tarczy, którą sama potrafiła już wyczarować. Chociaż umiejętnością by tego nie nazwała.
Kobieta uśmiechnęła się pod nosem, przewracając na drugi bok i szczelnie okryła się cienką, bawełnianą kołdrą. Kanapa zdecydowanie wygodniejsza, stwierdziła. Choć nie mogła zaprzeczyć — od wyjazdu z Hogwartu odpoczęła. Uspokoiła się. Nabrała głębokiego oddechu i w końcu oczyściła umysł. I co ważniejsze — zażyła odpowiedniej ilość snu w przyzwoitych do tego warunkach. Ciekawiło ją tylko czasem, co dzieje się w zamku. Czasem, wieczorem, zastanawiała się, czy Severus siedzi przy biurku i pracuje, czy może szwęda się po sypialni. Czasem, przed snem, myślała o tym, co robił tego dnia.
Ale choćby rok spędziła zastanawiając się, co robi Severus Snape, nie wpadłaby na poprawną odpowiedź.
— Ty przebrzydły lisie… — syknęła Aurora Sinistra, rzucając swoje karty na stół. Siedząca naprzeciw niej Minerwa McGonagall zmarszczyła brwi i posłała jej zrezygnowane spojrzenie.
— Zapomniałam już jak to jest dać się rozłożyć na łopatki… — mruknęła.
Henry Tucker siedzący po lewicy dyrektorki wyglądał z kolei, jakby ktoś wręczył mu najwyższe odznaczenie. Uśmiechał się szeroko, z zadowoleniem przyglądając się zbolałym minom przeciwniczek i skinął głową swojemu ciemnowłosemu towarzyszowi.
— Dobra robota, Snape — powiedział. — Zgrana z nas drużyna.
— Szkoda, że jednoosobowa — prychnął szczupły czarodziej z przeciwnej strony stołu. — Pokażże te karty.
Niemal wyrwał Henry’emu talię z ręki, a mężczyzna zaśmiał się wesoło, obserwując jak jego partner mamrocze pod nosem, wertując karty.
— Wybaczcie, drogie panie, taka kolej rzeczy — stwierdził.
— Tu nie ma za co przepraszać, Tucker — mruknął pod nosem Severus z kpiącym uśmiechem na ustach. Zebrał powoli karty, prychając, kiedy Aurora obrzuciła go ponurym wzrokiem. — Zachowujesz się gorzej, niż dziecko w piaskownicy.
Minerwa parsknęła niespodziewanie śmiechem, najwidoczniej zbyt zmęczona, aby kontrolować odruchy swojego ciała.
— Wybacz — powiedziała przepraszająco w kierunku Sinistry.
— No wiesz… — Ciemnoskóra czarownica naburmuszyła się teatralnie. — Po prostu nie rozumiem, jakim cudem na samym końcu wiedziałeś, co to za karta.
Posłała Severusowi przeciągłe spojrzenie pełne frustrującego niezrozumienia, a czarnowłosy nauczyciel prychnął, odchylając się nieco na krześle.
— Sama mi to powiedziałaś przy licytacji — prychnął pobłażliwie. — Równie dobrze mogłaś powiedzieć, co masz w ręce.
— A tyle nad tym myślałam… — jęknęła Aurora, jednak Minerwa szybko ją uspokoiła:
— Spokojnie, szybko się odegramy.
— Spróbujecie — poprawił ją Snape.
— To już innym razem — dodała McGonagall, posyłając wymowne spojrzenie przyjacielowi. Uśmiechnęła się do Aurory, która przytaknęła bez słowa, a Henry skinął porozumiewawczo głową i wstał.
— Dziękujemy za uroczy wieczór, Minerwo — powiedział, kłaniając się grzecznie dyrektorce. Kobieta podniosła się, kiwając mężczyźnie przyjaźnie i odprowadziła parę do drzwi. Kiedy wyszli, mruknęła do Severusa:
— Zostań jeszcze chwilę, proszę.
Ciemnowłosy czarodziej westchnął. Wcisnął dłonie do kieszeni, zerkając na zamykające się drzwi, za którymi on również mógł się znaleźć, w spokoju kierując do swojego gabinetu. Ale nie — Minerwa miała inne plany.
— Dostałam list — powiedziała niespodziewanie starsza czarownica.
Severus zmierzył ją nieco lekceważącym spojrzeniem, w którym jednak czaiła się nuta rozbawienia.
— To jakaś nowość?
Cięte, choć wymowne oczy skierowały się w jego stronę i nieco wywróciły ku sklepieniu. Mężczyzna zmarszczył brwi, widząc, że cokolwiek znajdowało się w treści korespondencji zdenerwowało Minerwę. A przynajmniej poruszyło spokojną zazwyczaj struną, bo choć chciała sprawiać wrażenie nieco obojętnej, jej oczy marszczyły się w charakterystyczny sposób.
— List od Harry’ego Pottera — dodała poważniej.
Nie tego nazwiska się spodziewał.
— Czego chce od ciebie pan Potter? — zapytał, cierpliwie czekając, aż kobieta minie go i zasiądzie za swoim biurkiem, a sam zajął miejsce w jednym z foteli dla gości.
Z dala od stolika do brydża, którego Minerwa dość niespodziewanie zaproponowała. Severus był zaskoczony, ale nie odmówił i wbrew swoim oczekiwaniom; dość niskim, ale jednak istniejącym; nie zawiódł się. Spędził względnie dobrej jakości czas grając z Tuckerem przeciwko Minerwie i Aurorze, katastrofalnie ogrywając je cały sobotni wieczór. Zmuszony byłby nawet przyznać, że przyzwoicie się bawił.
— Przekazać wezwanie do sądu — mruknęła Minerwa nagle.
Więc Malfoy w końcu zmiękł, pomyślał Snape. Uśmiechnął się krzywo, niemal widząc oczami wyobraźni minę Granger, kiedy się o tym dowie. Cały stres, który ją kosztował wyprawę do Azkabanu miał się właśnie odpłacić.
— I co, zwołuje zebranie Zakonu? — zapytał kpiąco, prychając, kiedy dostrzegł pobłażliwe spojrzenie Minerwy.
— Zlituj się, błagam — poprosiła, ale uśmiechnęła się, kręcąc ze zmęczeniem głową. Poprawiła się w fotelu, podpierając podbródek jedną z dłoni i dodała: — W przyszły wtorek, w Malfoy’s Manor.
Severus uniósł zaskoczony brew. Spodziewał się kolejnego spotkania w Norze, jak to miało miejsce przez lata. Widocznie Narcyza Malfoy postanowiła przejąć stery.
— Hermiona ledwo zdąży się rozpakować — zażartował pod nosem gorzko, prychając w odpowiedzi na minę przyjaciółki.
— Dobrze, że Malfoy podjął decyzję — odparła po chwili Minerwa. — I dobrze, że podjął słuszną decyzję. Kiedy ostatnim razem widziałam Pottera, widziałam, jak go to męczy.
— Sam się tego podjął — przypomniał jej Severus. Zmarszczył brwi, nieco odchylając się na oparciu fotela i dodał: — Wiedział, na co się pisze.
— Oczywiście — mruknęła szybko Minerwa. — Mimo wszystko… To godne podziwu.
Snape zmrużył oczy, mierząc starszą czarownicę przeciągłym spojrzeniem. Sam nie wiedział, czy chciał, żeby ciągnęła tę dyskusję.
— Tacy ci gryfoni odważni, widzisz — sarknął, unosząc brew.
McGonagall zaśmiała się szczerze, a jej przyjaciel zmarszczył brwi, oceniająco przyglądając się jej twarzy. Liczył, że zrezygnuje z dalszych prób rozmowy — jeśli nie dla niego, to dla samej siebie. Cienie pod jej oczami pogłębiły się, niepokojąco sugerując, jak mocno wyczerpana była.
— No nie powiem, Severusie, podopieczni to mi się akurat udali — stwierdziła niespodziewanie czarownica. Uśmiechnęła się cierpko, prychając radośnie, kiedy dostrzegła spojrzenie przyjaciela.
Zgodnie z jego życzeniem — nie kontynuowała rozmowy. Zmęczenie przejęło nad nią kontrolę i pożegnała się z mężczyzną pospiesznie, ale wciąż przyjaźnie, dziękując na odchodnym, że zgodził się na spotkanie. Sam sobie dziękował. Wracając do siebie poczuł, że w końcu odzyskał jakiś fragment tego, co ludzie nazywają życiem. Wypełniła się jakaś niezidentyfikowana luka, istnienia której Severus do tej pory nie był nawet świadomy.
Zastanawiał się jednak, co robi Hermiona podczas kiedy on ogrywa stare wiedźmy w brydża. Ciekawiło go, czy znalazła coś dla siebie w gąszczu, jak to określiła “usypiających wywodów podstarzałych profesorków”, które przewidywała zastać w Londynie. Uśmiechnął się kwaśno, zamykając drzwi gabinetu i posłał przelotne spojrzenie pustej kanapie. Cisza w pomieszczeniu drażniła go tylko czasami. Odkąd przyzwyczaił się, że niemal nie istniała, zaczynało go irytować jej przytłaczające, kiedyś kojące działanie. Podobnie jak zaczynał go irytować fakt, że wyobrażenie uśmiechu panny Granger dowiadującej się o decyzji młodego Malfoya wyryło mu się na stałe w głowie i nie potrafił zrobić nic, aby się go pozbyć.
CO zapomniał? A nie tak tylko sobie wmawia 🙂Wróć do czytania
czyli jednak bardziej psycholog niż poetka 🙂Wróć do czytania