Cisza, jaka panowała o tej porze na pierwszym piętrze przyjemnie koiła umysł Severusa Snape’a. Stał nieruchomo, obserwując śpiącą na łóżku obok dziewczynę i zastanawiał się, jakie licho przygnało go w te strony. Była mu całkowicie obojętna, a jednak nie potrafił odepchnąć od niej myśli. W gruncie rzeczy była tylko bezbronnym dzieckiem. Zupełnie takim, jak kiedyś on sam.
Poruszyła się nagle, jakby koszmar przejął władanie nad jej snami. Jęknęła i przekręciła się na bok, krzywiąc wyjątkowo symetryczną twarz w grymasie. Ciemne loki rozsypały się na poduszce dookoła jej twarzy, a smukłe, zwinięte ciało zadrżało pod cienką kołdrą.
Nie umiał odmówić sobie przyjemności wejścia do jej kompletnie bezbronnego umysłu. Wyciągnął wolno różdżkę z kieszeni czarnej szaty i skierował ją na śpiącą dziewczynę.
— Legilimens — mruknął. Spiął wszystkie mięśnie, kiedy wspomnienia uderzyły w niego znienacka. Wpadł w wir przeszłych wydarzeń, biorąc udział w rodzinnych kłótniach, wyprawach nad jezioro, do letniskowego domku nad wodą. Widział wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę, ubranego w elegancki garnitur, który zupełnie nie pasował do wykrzywionej w złości twarzy. Nie słyszał słów, ale po ruchu zarośniętej siwiejącą brodą szczęki domyślił się, że krzyczał. Odwrócił głowę, chcąc zobaczyć, do kogo kieruje swoje słowa, a wtedy jego oczom ukazała się skulona na podłodze dziewczynka, której ciemne włosy zasłaniały zapewne zapłakaną twarz. Jej matka, wyglądająca niemal identycznie jak ona, podeszła do mężczyzny i wyciągnęła rękę w pokojowym geście. Odepchnął ją, patrząc na kobietę z wyrzutem. Z nienawiścią.
— Rozrywkowe, prawda? — usłyszał nagle, mając wrażenie, że dźwięk ten rozerwał mu bębenki. Cisza obezwładniła jego umysł do tego stopnia, że kiedy przerwał zaklęcie, musiał mocno zamrugać. Christina patrzyła na niego tępym wzrokiem. — Nie mógł się pan oprzeć?
— Po tym, co widziałem ostatnio, czuję się w obowiązku dbania o twoją psychikę — mruknął, przysiadając ciężko na leżance obok jej łóżka. Wyglądała przerażająco, leżąc nieruchomo podczas kiedy jej oczy śledziły każdy gest mężczyzny. — Jak się czujesz?
— Niech pan nie udaje, że to pana interesuje. Spełnił pan swój moralny obowiązek, więc chciałabym zostać sama — odparła Christina. Jej głowa spoczywała na białej poduszce, a twarz wiele nie różniła się od niej barwą.
— Wrócił ci humor, więc zakładam, że lepiej — odpowiedział Snape na własne pytanie. Jego spojrzenie na chwilę skrzyżowało się ze słabym wzrokiem dziewczyny, która prychnęła cicho pod nosem i odwróciła głowę.
— Nie potrzebuję kolejnej gadki, profesorze — mruknęła, a gdyby nie kompletna cisza dookoła, Snape miałby problem z usłyszeniem jej słów. — Profesor McGonagall już u mnie była.
— Nic mnie to nie obchodzi, Blakers. Nie przyszedłem ci prawić kazań — odparł mężczyzna, a nie widząc żadnej reakcji na jej twarzy, dodał: — I nie przyszedłem też przepraszać, za to co powiedziałem.
Usłyszał szelest poszewki, kiedy głowa Christiny powoli odwróciła się w jego stronę. Ciemne z powodu słabego oświetlenia oczy zlustrowały go słabo, wyrażając jedynie niechęć i zmęczenie. Jej usta były niemal przezroczyste, a kiedy poruszyła nimi, by odpowiedzieć, Snape zauważył, że robi to niemal z bólem.
— Szkoda — szepnęła. — Miałabym przynajmniej jakąś rekompensatę.
— Oczekujesz nagrody za to, że nie odebrałaś sobie życia? — spytał zaskoczony profesor, obserwując bacznie twarz nastolatki.
— Nie. Za to nie przyznają medali. — Posłała mu ostatnie spojrzenie, po czym ciężko odwróciła się plecami do mężczyzny, który przysłuchiwał się uważnie jej słowom. — Nie jest pan naiwny. Dobrze pan wie, że nikt nie dowie się o tym, co pan zrobił i nikt nie potraktuje mnie przez to łagodniej.
— Nie zabiłaś człowieka, Blakers, żebyś miała zostać osądzona — odparł ciszej, doskonale wiedząc, że te słowa mają drugie dno. Dziewczyna odwróciła głowę, a w jej oczach było już pełno łez.
— Widział pan na własne oczy. Niektórzy nie potrzebują powodu.
Zamknęła się przed nim tak nagle, jak sie otworzyła. A Severus nie zamierzał się starać. Wyszedł, zamykając za sobą drzwi dość energicznie i zamierzał wrócić do siebie, wypić gorącą herbatę i poczytać w spokoju jakąś książkę. Nic go bardziej nie uspokajało, a po wieczorze pełnym dramatów i głupich gier, czuł wielką potrzebę samotności.
Nie trwała ona jednak długo, bo już następnego ranka został napadnięty przez zaaferowaną Anabellę. Wyglądała, jakby całą noc próbowała rozgryźć tajemnicę Snape’a i młodej nauczycielki mugoloznawstwa. Miał ochotę głośno się roześmiać nad jej nieudolną próbą ukrycia tego faktu.
— Spokojny obchód, czyż nie? — zagadnęła go w drodze ku Wielkiej Sali. Liczył na spokojne śniadanie, ale czego oczekiwał po szkole pełnej wścibskich czarownic? — Zapewne w lochach niewiele się działo.
— Skąd takie przypuszczenia? — odparł lekceważącym tonem, próbując zgrywać obojętnego. Usiłował nie powiedzieć jej, jak bardzo irytuje go jej oddychanie.
— Cóż, sądząc po tym, że szukasz atrakcji na wyższych piętrach… — zaczęła wymownym tonem, posyłając mu ukradkowe spojrzenie. Snape zmarszczył brwi, przystając na chwilę.
— Obchód niższych pięter nie tyczy się jedynie lochów — powiedział chłodnym tonem, mrużąc lekko oczy. — Ale skąd możesz to wiedzieć, skoro wolisz zajmować się cudzymi zajęciami niż własnymi.
— Nie musisz być uszczypliwy — zaśmiała się Anabella, co wyjątkowo podrażniło słuch Severusa. — Przecież nie robiliście z Hermioną niczego niestosownego, czy nie tak?
Snape uśmiechnął się złośliwie pod nosem, doskonale wiedząc, że od początku o to właśnie jej chodziło. I choć każda komórka w jego ciele chciała zaprotestować, dodając porcję jakiejś soczystej obelgi, musiał dolać oliwy do ognia, póki ten szalał.
— A nawet jeśli byśmy robili, tobie nic do tego. Jak jesteś zazdrosna, złap sobie Horacy’ego. Ludzie na podobnych poziomach intelektualnych powinni trzymać się razem — mruknął, zostawiając kobietę samą w holu. Wszedł do Wielkiej Sali tylnym wejściem, a tryumfalny uśmiech na jego twarzy nie znikał z jego twarzy prawie do samego końca śniadania. Zgodnie z umową, kiedy tylko Granger pojawiła się w sali, starał się posyłać w jej stronę wymowne spojrzenia, jakby nie mógł sobie odmówić przyjemności jaka za tym szła. W rzeczywistości próbował zrozumieć, skąd u dziewczyny dzień w dzień jest tyle energii do życia.
Kiedy roześmiane, orzechowe oczy zwróciły się w jego stronę zdał sobie boleśnie sprawę, że mimo wolnego dnia czeka go dzisiaj mnóstwo pracy. Każda myśl o gierkach z panną Granger wykańczała go i wyciskała z niego siły. Merlin jeden wiedział czemu. W końcu nie była najgorszą opcją, jaką mógł sobie wybrać. Miała przynajmniej coś do powiedzenia.
— Dzień dobry — usłyszał jej świergot, kiedy tylko znaleźli się w holu. Podeszła do niego radośnie, zerkając w górę i odnajdując jego pytające spojrzenie. — Znów dziś źle spałeś?
— Znów nie spałem — poprawił ją w odpowiedzi. — Skąd taki dobry humor?
— Jest sobota — odparła Hermiona. — Takie drobne przyjemności naprawdę cieszą, powinieneś czasami spróbować.
— Jeszcze nie postradałem zmysłów — prychnął Severus, muskając ledwo zauważalnie jej luźno puszczoną rękę na wysokości łokcia.
— Severusie? — Zatrzymali się przy schodach, gdzie normalnie każde z nich rozchodziło się w różne strony. Mężczyzna spojrzał na swoją udawaną ukochaną z pytaniem wymalowanym na twarzy, a widząc zdenerwowanie na jej twarzy miał ochotę się roześmiać. Uniósł brew, wiedząc, że ten gest zawsze ją bawił. I jak na potwierdzenie jego przypuszczeń, Hermiona uśmiechnęła się półgębkiem, przełykając ślinę. — Może wybralibyśmy się później na spacer?
— Czy to dwuznaczna propozycja, panno Granger? — spytał, naciskając ją spojrzeniem, na co ona jedynie szerzej się uśmiechnęła. Tylko jej oczy pokazywały, jak niekomfortowa była to dla niej sytuacja.
— Zobaczymy — mruknęła speszona i wspięła się po schodach. Snape natomiast spokojnie odczekał, aż granat rzucony przez jego towarzyszkę wybuchnie. W idealnym momencie postanowił się odwrócić, co dało mu możliwość wychwycenia pytającego i mocno skonsternowanego spojrzenia Horacy’ego. Zmrużył oczy, zarzucając swoje obszerne szaty i odchodząc majestatycznie, jak najbardziej lubił. Tylko dlatego nosił taki krój ubrań – dzięki nim zyskiwał punkty efektywności, zwłaszcza przy kończeniu dyskusji ostentacyjnym wyjściem. Przypomniał sobie o drobnych przyjemnościach, o których mówiła Granger chwilę wcześniej i uśmiechnął się pod nosem.
Wróciwszy jednak do swojego gabinetu i zobaczywszy stosik papierów na środku biurka, jęknął. Jego humor prysł jak bańka mydlana, a przeglądając receptury od Poppy zastanawiał się po jakie licho pchał się w to wszystko. Mógł odmówić, mógł trzy lata temu powiedzieć, że wcale nie ma ochoty na warzenie eliksirów dla pielęgniarki, ale w głębi duszy wiedział, że bez tego zostałby kompletnie pusty. To jedno zajęcie trzymało go w ryzach zdrowia psychicznego.
Chociaż sam podejrzewał, że kryje się za tym coś o wiele bardziej prozaicznego. Przymknął oczy, dotykając ręką chorego ramienia i oparł się na fotelu. Wciąż powtarzał uczniom, że nieużywany organ zanika, więc chociaż na jego lekcjach muszą używać mózgów, jednak nikt nie miał pojęcia, że to nie był zwykły, codzienny przytyk. Wiedział, że jeśli przestanie tworzyć eliksiry jego umiejętności z czasem zanikną. Wiedział, że wtedy nie będzie już sobą. A nie wiedział, czy był na to gotów.
Eliksiry dla Poppy były jedyną rzeczą, jaka jeszcze łączyła go ze starym życiem. Nie wymagały od niego wielkiego wysiłku, większość z nich mógł robić z zamkniętymi oczami, więc musiał ciągnąć to najdłużej jak się dało. I za wszelką cenę.
Lekarze nie wiedzieli, dlaczego rzucanie zaklęć nie obciąża jego organizmu w takim stopniu jak warzenie eliksirów. Choć logicznym wydawało się, że do tego potrzeba tyle samo, jak nie więcej energii to ciało Severusa lepiej znosiło magię niż krojenie składników. Dlatego Minerwa nie wyraziła obiekcji, kiedy trzy lata temu Poppy poprosiła na zebraniu o to, aby Severus warzył eliksiry dla skrzydła szpitalnego. Dlatego sam Severus nie wyraził sprzeciwu.
W momencie, w którym z naręczem papierów ruszył ku drzwiom rozległo się pukanie. Otworzył je w następnej sekundzie, zaskakując tym stojącą na korytarzu Aurorę, która nie zdążyła nawet cofnąć ręki.
— Severusie — sapnęła, otrząsając się szybko. — Wychodzisz?
— Jak widać — mruknął, przechodząc obok niej. Kobieta zmarszczyła brwi, zerkając na niego niepewnie.
— Mam do ciebie małą, nieco osobistą sprawę — zaczęła, kiedy ruszył ku schodom. Podążyła za nim, mając nadzieję, że skoro nie odmówił na samym początku to chociaż jej wysłucha.
— I jesteś tutaj, bo uważasz, że jestem odpowiednią osobą, która może ci pomóc w osobistej sprawie? — spytał, akcentując przedostatnie słowo z wyczuwalnym naciskiem. Aurora posłała mu wymowne spojrzenie. Wspięli się po schodach, mijając po drodze małe grupki uczniów, którzy w mało produktywny sposób spędzali dzień wolny.
— Nie byłoby mnie tutaj, jak słusznie zauważyłeś, gdybym uważała inaczej — mruknęła. Severus westchnął, kierując się ku sali eliksirów, gdzie znajdował się jedyny stosowny sprzęt do produkcji specyfików dla Poppy.
— Do rzeczy — ponaglił ją, choć jak na siebie zrobił to w bardzo subtelny sposób.
— Od jakiegoś czasu cierpię na okropne migreny. Nie takie, które można zignorować i zdecydowanie nie takie, z którymi da się żyć.
— Jak widać się da — odparł mężczyzna, unosząc brew. — Nie wyglądasz mi na martwą.
— A mówią, że nie posiadasz poczucia humoru — odparła Aurora, posyłając koledze rozbawione spojrzenie. — W każdym razie chciałam prosić cię o fachową pomoc. Poppy mówiła, że najlepsze na takie dolegliwości mogłyby być napary z korzeni młodej mandragory…
— Skoro byłaś już u Poppy dlaczego zatem rozmawiamy? — wtrącił Severus.
— Ponieważ wspomniała też o pewnej roślinie, z której eliksir mógłby przynieść lepsze skutki — mruknęła, wzdychając przeciągle. — Plante…
— Plangentinka — przerwał jej Snape, zatrzymując się w pół kroku. — Nie jestem medykiem, nie bardzo rozumiem jak miałbym ci pomóc.
— Podobno zdobycie eliksiru z owocu tej rośliny jest dość kosztowne. Poppy wspomniała, że mogłaby popytać, ale radziła mi spytać ciebie. Jako eksperta — mruknęła Aurora, marszcząc lekko brwi.
— Chcesz znać moją opinię — skwitował lakonicznie Snape. — Faktycznie, wywar z plangentinki działa ponoć cuda na migreny i wszelkiej maści dolegliwości związanie z… przekwitaniem — dodał, zauważając z satysfakcją, że czarnoskóra nauczycielka uchyliła nieco usta w szoku. — Jeśli jesteś gotowa wydać faktycznie niemałą kwotę, to mógłbym, owszem, sprowadzić kilka buteleczek.
— O jakiej kwocie mówimy? — spytała kobieta, pocierając lekko kark.
— Nie wiem, jak teraz mają się stawki sprzed trzech lat, ale wtedy sprzedawali je po pięćdziesiąt galeonów za butelkę, która starcza na powiedzmy tydzień stosowania — odparł bez zająknięcia Severus. Aurora nieco zbladła, ale nie odparła ani słowa. Zaciekawiony mężczyzna dodał więc: — Wiesz, że to tylko rozwiązanie tymczasowe?
— Nawet bardzo, zważywszy na wysokość naszych zarobków — mruknęła posępnie czarownica. — W każdym razie dziękuję za pomoc.
— Nie udzieliłem ci jej, przekazałem jedynie potrzebne informacje — odparł kwaśno Snape, na co ku jego zaskoczeniu Aurora się roześmiała. Echo tego dźwięku rozeszło się po wysokim sklepieniu korytarza, docierając do uszu obojga ze zdwojoną siłą. Mężczyzna zmarszczył brwi odruchowo, chociaż śmiech kobiety wcale nie był niczym niemiłym. Podobnie jak rozmowa z nią, co w jego karierze nie zdarzyło się wiele razy.
— Wiesz, to również należy do form pomocy. Nie bądź już taki skromny, Severusie, po prostu przyjmij podziękowania.
— Nie ma za co — wycedził mężczyzna teatralnym tonem. Aurora nie przestała się jednak uśmiechać, a kiedy nie odchodziła, Snape domyślił się, że nie tylko problemy zdrowotne miała w zanadrzu. — Chciałaś o coś spytać?
— Nie wiem, jak sformułować pytanie, żebyś się przypadkiem nie obraził — zażartowała Aurora, kiedy zbliżali się do klasy.
— Skoro masz takie podejrzenia to najlepiej w ogóle go nie zadawaj.
— Och, daj spokój — zaśmiała się czarnoskóra nauczycielka. — To chyba pierwsza prywatna rozmowa, podczas której się nie wściekasz. Pozwolę sobie więc zaryzykować.
— Aż tak ci życie niemiłe? — spytał Severus, przyznając jej jednak rację w myślach. Nie wspomniał jednak o tym, że wpływ na to miał sojusz z byłą uczennicą i fakt, że jego dotychczasowe zachowanie musiało ulec zmianie, jeśli ktokolwiek miał w to uwierzyć.
— A tobie? — spytała kobieta, patrząc na niego poważniej. Zatrzymali się w połowie korytarza, tuż pod samą salą i spojrzeli po sobie. — Widzę, co się dzieje, ślepa ani głupia nie jestem. Igrasz z ogniem, Snape, a Minerwa będzie wieszać na tobie psy za to, że cokolwiek łączy cię z Granger.
— Zastanawiam się od kiedy to jest w ogóle czyjaś sprawa — mruknął Snape, w duchu uśmiechając się tryumfująco. Musiał teraz poprowadzić rozmowę tak, aby przypadkiem nie wyprowadzić koleżanki z błędu.
— Nie udawaj głupiego, Severusie — mruknęła posępnie Aurora. — Dobrze wiesz, jak działa świat i choćbyś zapierał się nogami i rękami nie uwierzę, że nie potrafisz sobie wyobrazić konsekwencji.
— Przypominam ci, że wszyscy jesteśmy dorośli i jak dorośli zamierzamy załatwić tę sprawę — warknął nieco gardłowo. Musiała uwierzyć, że broni swojej prywatności, choć to ona tańczyła jak jej zagrał, a nie na odwrót. — Oczywiście, że wiem, że Minerwa nie uzna tego za argument. Ale mnie wystarczy, aby uciąć jej pretensje w samym zarodku.
Aurora spojrzała na swojego rozmówcę uważniej. Jej ciemne brwi ściągnęły się w niemal jedną linię, a usta zacisnęły mocno. Kiwnęła jednak głową, rozluźniając widocznie spięte ciało.
— Szczerze? Myślałam, że będziesz się wypierał, że cokolwiek was łączy — stwierdziła swobodniejszym tonem, zupełnie jakby rozmowa sprzed chwili nie miała miejsca.
— Dlaczego miałbym to robić? Jaki jest sens w ukrywaniu czegoś, co – jak widać – jest dość widoczne? — spytał retorycznie Snape, unosząc brew w zwyczajowym geście. — Sama stwierdziłaś, że nie jestem głupi.
— Minerwa nie oszczędzi swojej ulubionej uczennicy.
Snape przyjrzał się profesor Sinistrze, która założywszy dłonie na piersiach obserwowała go nieco spod byka. Oceniająco. Czego się spodziewał? Że ktokolwiek z grona starych zgredów pochwali jego związek z dziewiętnaście lat młodszą dziewczyną? Nie, żeby go to obchodziło, w końcu ten związek istniał tylko w głowach tych samych zgredów. Ale taka postawa go irytowała.
— Coś jeszcze? — spytał, unosząc wyżej brew. — Nie spodziewałem się, że zrozumiesz i tym bardziej nie potrzebuję twojego błogosławieństwa.
Aurora, ku jego zaskoczeniu, roześmiała się gardłowo. Ciężko. Bynajmniej nie z rozbawienia.
— Nie powiedziałam, że to potępiam, Severusie, tylko, że to nie będzie proste. Wbrew temu, co sobie możesz sądzić, ja tam nie wtrącam się w co i z kim robią członkowie kadry nauczycielskiej.
— Rozumiem więc, że póki co mogę liczyć na twoją dyskrecję — odparł Snape, zerkając na kobietę pytająco. Ta jedynie skinęła głową i nie zatrzymała go, kiedy wchodził do klasy. Zamknął drzwi, nawet nie zerknąwszy za siebie. Liczył, że ta rozmowa zadziała na ich korzyść, jednak Aurora okazała się kiepskim celem jeśli chodzi o rozsiewanie plotek. Snape zaczynał żałować, że pracując z kobietą tyle lat, tak mało o niej wiedział.