Cichy dźwięk teleportacji rozniósł się pomiędzy wysokimi ścianami odrapanej kamienicy, a młoda czarownica zachwiała się, opierając dłonie o zimny, szary mur. Ciemne plamki zaczęły dwoić się i troić przed jej oczami, zmuszając, aby na moment przymknęła powieki i nabrała kilka głębokich oddechów.
Wiedziała jednak, że musi stanąć na nogi. Musiała coś zrobić i nic, nawet osłabienie, nie mogło stanąć jej na przeszkodzie. Otworzyła oczy i natychmiast zmarszczyła brwi przyglądając się własnej dłoni i orientując, że czegoś na niej brakuje.
Pierścionek.
Wyprostowała się, nerwowo sięgając do kieszeni kamizelki i wyciągnęła z niej elegancki kawałek biżuterii. Zalśnił, kiedy światło pobliskiej latarnii odbiło się od ozdobnych kamieni, którymi był wysadzony, a kobieta przejechała palcem po największym z nich, umiejscowionym na szczycie rozgałęzionego lekko metalu. Spojrzała w bok na ponury krajobraz za przejściem i niewysoki mur oddzielający ulicę od rzeki płynącej przez pogrążone w ciszy miasteczko i przełknęła ciężko ślinę.
Bardzo nie chciała musieć robić tego, co stało się jej zadaniem. Chociaż przecież powinna się tego spodziewać, powinna móc to przewidzieć. Teraz, w samotności, znów zaczęła sobie to wyrzucać. Znów wróciły do niej pretensje. Przypomniała sobie jednak, że “gdyby” to bardzo zły doradca — a ona obiecała go nie słuchać. Musiała być konsekwentna, teraz bardziej niż kiedykolwiek.
Pospiesznie wsunęła pierścionek zaręczynowy na palec i ruszyła niespokojnym krokiem ku obskurnej dzielnicy oraz budowlom, które smutnie patrzyły na usytuowane po drugiej stronie brodu strzeliste, kolorowe kamienice. Tym razem nie miała komfortu ani czasu na analizę terenów Cokeworth i zatrzymała się dopiero pod szarymi, sponiewieranymi czasem drzwiami prowadzącymi do równie wyniszczonego domu.
Odetchnęła głęboko, uspokajając szalejące w piersi serce; nie chcąc dać po sobie znać, jak bardzo przerażona była całą tą sytuacją. Przywdziała na twarz najbardziej wiarygodną maskę, jaką zdołała i zapukała trzy razy, odsuwając kilka cali. Złożyła przed sobą dłonie i nerwowo obróciła pierścionek na serdecznym palcu, a kiedy chwilę później cienka zasłona na szybie drgnęła, kobieta mocniej zacisnęła na nim palce.
Drzwi uchyliły się, ukazując zaskoczoną twarz starszej czarownicy, której ciemne włosy przy skroniach przyprószyła siwizna.
— Hermiono.
Eileen uśmiechnęła się, ale ten wyraz nieco zrzedł, kiedy starsza czarownica dostrzegła, że szatynka stoi przed drzwiami jej domu sama. Ten jeden szczegół zmusił ją do zmarszczenia brwi i zadania pytania, co wywołało niemal natychmiastową reakcję — w masce panny Granger pojawiło się delikatnie pęknięcie, które dla niej samej wydawało się być przerażająco głębokim kanionem, z którego nie było ucieczki.
— Czy coś się stało? — zapytała matka Severusa, a Hermiona nabrała głęboko powietrza do płuc.
Tak bardzo chciała móc odpowiedzieć “nie”.
~ kilka godzin wcześniej ~
Przyjemny, majowy wiatr szumiał w koronach drzew i kołysał nimi zachęcająco, przyciągając coraz więcej spragnionych wiosennego ciepła spacerowiczów. Dawał poczucie, że srogość zimy na dobre odeszła w niepamięć i kusił możliwością porzucenia wierzchniej odzieży, choć czasem jeszcze zdarzało mu się zdradzać i niszczyć nadzieje — zwłaszcza, kiedy niósł ze sobą chłodniejsze powiewy, kontrastując z wyjątkowo bezchmurnym niebem czy rażącym w oczy słońcem, które było jedynie przynętą.
Panna Granger była pierwsza, żeby dać się na to złapać. Kiedy Severus zaproponował jej wyjście z zamku podczas długiej przerwy w środowych zajęciach, nie poświęciła nawet sekundy na zastanowienie i z niewypowiedzianą radością dołączyła do mężczyzny, przechadzając się zacisznymi szlakami błoni — z dala od popularnych miejsc przesiadywania uczniów, którzy jak grzyby po deszczu wypełzli z Hogwartu rozkoszując się dniami, w trakcie których mogli jeszcze pozwolić sobie na lenistwo.
— Dziękuję, że mnie wyciągnąłeś — powiedziała w pewnej chwili.
Przejechała dłonią po wysokich, gęstych krzewach rosnących przy granicy Zakazanego Lasu, wzdłuż której szli i westchnęła, przymykając oczy, a intensywny zapach iglastych drzew, który nabrała do płuc, wycisnął na jej usta błogi uśmiech.
— Potrzebowałem odetchnąć — stwierdził Snape. — Pomyślałem, że też skorzystasz.
Hermiona zwróciła na niego twarz, krótką chwilę obserwując poruszające się pod wpływem wiatru hebanowe włosy i beznamiętną twarz, na której dostrzegła nikły cień świadczący o dręczącym mężczyznę bólu. Nie chciała jednak dopytywać. Liczyła, że nie zdradzając się ze swoim zmartwieniem i kontynuując rozmowę jak gdyby nigdy nic, uda się jej po prostu odwrócić uwagę Severusa od tego, co sprawiało mu dyskomfort.
— Sądziłam, że nie znajdziesz wolnego czasu, skoro urządzasz to swoje małe piekiełko — mruknęła z przekąsem.
Piekiełka, jak pieszczotliwie Granger określiła próbne OWTM-y, z roku na rok przynosiły Severusowi niemal tyle samo przyjemności. Możliwość torturowania swoich studentów nieustanną koniecznością powtarzania materiału, która w dodatku mieszała się z przymusem wypełniania bieżących zadań i esejów, wywierała na nich presję, wbrew pozorom wcale nie służącą wyłącznie zaspokojeniu jego złowieszczej satysfakcji.
Wiedział, że dorosłe życie często wymagało od ludzi stawania na rzęsach i koncentracji na wielu rzeczach jednocześnie. Dlatego po cichu liczył, że w swoich niecodziennych metodach da podopiecznym szansę nauczyć się, jak priorytetyzować zadania; jak decydować, za co muszą zabrać się najpierw, żeby osiągnąć wszystko na czas. Oczywiście nie zamierzał nikomu się z tego tłumaczyć — poza Hermioną, która podpuściła go, a jakże, do tego, żeby wyznał jej swoje motywy.
W razie czego — wiedział kto puścił farbę.
— To również bywa męczące — prychnął Snape.
Hermiona nie lubiła słuchać tak zmęczonej barwy jego głosu.
— Nie śmiem w to wątpić — odparła.
Ciemnowłosy czarodziej zerknął na nią, początkowo nie mówiąc ani słowa. Docenił to, co próbowała zrobić, choć nie spodziewał się, będąc całkiem szczerym, że po wczorajszym, przyjemnym wieczorze, który spędził z Granger, obudzi się z bólem, który nie chciał odpuścić aż do teraz.
W środku nocy, sam, próbował poradzić sobie z czymś, co stopniowo przejmowało nad nim kontrolę i pierwszy raz cieszył się, że nikogo nie było obok. Nie był w stanie zagwarantować ani sobie ani jej, że nie podzieliłaby losu porcelanowej lampy z szafki nocnej, która zarzekał się, że jest sporo warta. Nie była, oczywiście. Przynajmniej nie w porównaniu z Granger, której nie dałby rady naprawić prostym zaklęciem.
— Powinnaś czasem spróbować — stwierdził, odwracając spojrzenie od zaróżowionej, odprężonej twarzy, która od razu zwróciła się ku niemu z rozbawieniem.
— Dręczyć uczniów? — Hermiona uniosła brew i posłała Severusowi krzywy uśmiech, kiedy dostrzegła jego wymowną minę. — Całe szczęście, że nie masz absolutnie wpływu na moje metody wychowawcze.
— Może powinienem — wtrącił kwaśno Snape, zaciskając mocniej pięść w kieszeni, kiedy cierpki dreszcz przebiegł przez jego ramię. — Twoja pobłażliwość negatywnie odbija się ostatnio na wszystkich aspektach mojego życia.
Wyczuł na sobie kolejne ukradkowe spojrzenie pełne zaniepokojenia, ale wbrew temu, czego oczekiwał, nie przyszedł za tym żaden komentarz. Hermiona nie powiedziała ani słowa, nie zrobiła nic, że okazać swoje zmartwienie — a przy tym nie dała mu odczuć, że to wszystko otacza jakakolwiek niezręczność; że robi to na siłę.
— Doprawdy — mruknęła nieco kąśliwie.
Jej cichy sarkazm bardzo skutecznie koił tępy ból w ramieniu.
— Nie mogę nawet odpoczywać w swoim gabinecie — sarknął pod nosem Snape, a Hermiona uniosła brew w teatralnym wyrazie.
— A co ja niby mam z tym wspólnego?
— Cóż — prychnął Severus — gdybyś nie była taka miła dla Różyczki…
— Różyczki? — zapytała kobieta na równi zdezorientowana, co rozbawiona.
Wysoki czarodziej w końcu spojrzał na nią i uniósł wyczekująco brew — jakby liczył, że sama, bez wyjaśnień, zrozumie co miał na myśli. Hermiona podążała jednak jedynie jego śladem — nie tokiem myślenia. Przynajmniej nie w tej kwestii i nie od razu.
— Przypomnij sobie, co jej powiedziałaś kilka dni temu — polecił zniecierpliwiony Snape.
Kobieta cofnęła się pamięcią kilka dni wstecz, próbując przypomnieć sobie interakcję ze skrzatką, która mogła skutkować jakimkolwiek uszczerbkiem na codziennym komforcie swojego rozmówcy, ale nic poza zwyczajnymi rozmowami i wymianą grzeczności nie przyszło jej od razu do głowy. Chociaż wiedziała, że jemu akurat wiele nie trzeba było.
— Co takiego powiedziałam? — zapytała ze szczerą bezradnością w głosie, ale o dziwo kolejna, wymowna mina Severusa odpowiedziała jej na to pytanie, przywołując odpowiednie wspomnienie. — Chodzi o to, że pochwaliłam jej szkice?
Przyłapała Różyczkę w sypialni Snape’a dwa dni temu, kiedy jako pierwsza wróciła do jego gabinetu i zamierzała zaczekać na niego, zanim ten skończy zajęcia. Mając wyrzuty sumienia, że jej własna obecność w kwaterach na trzecim piętrze odbierała małej artystce możliwość korzystania ze swojej części umowy ze Severusem, Hermiona szybko zakazała jej przeprosin, tłumacząc, że dopóki nie nadużywa ich prywatności, zobowiązanie wobec niej jest wciąż aktualne.
Zobaczyła wtedy co tak fascynowało skrzatkę w witrażu wiszącym przy łóżku i przede wszystkim w jak niezwykle subtelny sposób potrafiła uchwycić piękno kolorów zachodu słońca odbijających się w różnorodnych wzorach. Nigdy nie podejrzewała, że mowa tu była o tak czystej, nieskażonej pasji, więc kiedy później tego samego dnia Snape przywołał Różyczkę i poprosił ją o herbatę, Hermiona nie umiała przestać o tym mówić. I chwalić talentu skrzatki — co najwyraźniej stanowiło jakiś problem i obracało przeciwko niej.
— Różyczka stwierdziła, że skoro tak ci się podobają, namaluje jeden specjalnie dla ciebie — stwierdził kwaśnym tonem mężczyzna. — Problem w tym, że brakuje jej pamięci telegraficznej. A mnie prywatności we własnych kwaterach.
Hermiona Granger zatrzymała się i roześmiała perliście, a dźwięk ten odbił się od wysokich, cienkich pni i potoczył wśród nich echem, niknąc dopiero w czeluściach rozciągającego się pod nimi gęstego, leśnego runa. Ciepło jej uśmiechu niemal zrównało się z tym, jakie dawało przebijające się przez korony, wysoko wiszące słońce, a pobłażliwość w spojrzeniu nabrała dokładnie tej barwy, którą Severus najbardziej lubił. Sarkazm sarkazmem — ale ten widok niemal całkowicie niwelował wszelki ból.
— Najpierw gnębią cię studenci, których musisz karać — zaczęła kobieta — a teraz jeszcze skrzaty prowadzą ekspansję terytorialną w twoim gabinecie. — Hermiona pokręciła pobłażliwie głową, widząc cień grymasu rozbawienia na bladej twarzy i dodała z przekąsem: — Czyżbyś tracił swoją reputację, profesorze Snape?
Patrzył z góry na jej przekorną minę i zastanawiał się, kiedy polubił swoje nazwisko do tego stopnia, że w czyichś ustach brzmiało tak dobrze. Czy to tembr jej głosu nadawał mu tak przyjemnego wydźwięku?
Nie doczekawszy się odpowiedzi, gryfonka uśmiechnęła się wymownie.
— Jeśli nie masz gdzie mieszkać… moje kwatery są otwarte. I całkiem puste.
Obserwowała, jak podbródek mężczyzny unosi się lekko, kiedy Severus w kompletnym milczeniu zlustrował jej twarz cal po calu. Z kompletnie kamienną twarzą, za to wyraźnie chełpliwym spojrzeniem.
— Twoja propozycja jest wysoce niestosowna, panno Granger — odparł sucho, podejmując jej grę. Został nagrodzony kolejnym, kokieteryjnym uśmiechem i nikłym rumieńcem, ale było mu mało; uniósł brew, ścinając drobną sylwetkę krótkim spojrzeniem i dodał: — Z chęcią ją przyjmę.
To.
Ten krótki błysk w orzechowych oczach, kiedy lekko je wywracała, opuszczając twarz ku ziemi. Ta konkretna krzywizna warg, które unosiły się, gdy reagował na jej flirt na swój specyficzny, pozornie obojętny sposób. Brakowało jeszcze tylko teatralnie oburzonego wyrazu — a on doskonale wiedział, jak go dostać.
— W końcu jesteś mi to winna — zakpił.
— Winna?
Hermiona wpadła w jego pułapkę, ale nie zamierzała pozostawać mu dłużna. Za dużo czasu spędziła z tym mężczyzną, żeby nie rozumieć jego gier i prób manipulacji.
— Mogłaś jej tak bardzo nie chwalić — rzucił wymownie Snape.
— Byłam skłonna po części przyznać ci rację — stwierdziła kobieta, wyraźnie akcentując minimalną winę, jaką mogła na siebie wziąć — ale teraz to przemyślę.
Broniła się przed uśmiechem, żeby zachować “pokerową” twarz do gry, którą prowadzili, ale Severus wpatrujący się w nią w ten sposób — wyczekująco, z nonszalanckim, zmanierowanym zniecierpliwieniem, a jednocześnie jakby nie był w stanie oderwać od niej oczu — miał nad nią zbyt wielką moc; a tej nie mogła, nie umiała i nie chciała się przeciwstawiać.
— Przemyślisz to wieczorem — stwierdził pod nosem mężczyzna.
Tonem, od którego zawsze miękły jej nogi.
— Nie dam się przekupić — mruknęła hardo. Błagała jednocześnie w myślach, żeby przestał na nią patrzeć, bo wtedy misterna maska pęknie; choć trwałe rysy, jakie wyryło na niej zachowanie Snape’a, zniekształciły ją i osłabiły, co w końcu i tak miało doprowadzić do jej zniszczenia. — Poza tym, wieczorem będę w pracowni. Zajęta — dodała wymowniej Hermiona, prostując się i składając dłonie przed sobą. — Przetransmutuję ci fotel w kanapę, jeśli będziesz potrzebować noclegu.
Mężczyzna na końcu języka miał złośliwy przytyk, w którym zamierzał wypomnieć pannie Granger, że przecież sama nie chciała, aby kanapę w jego gabinecie przerobić na coś wygodniejszego, twierdząc, że absolutnie nie ma takiej potrzeby, ale niespodziewanie usłyszeli szelest dobiegający zza granicy lasu.
Hermiona spojrzała w stronę jego źródła, a Snape zmarszczył brwi, bezwiednie wyciągając ramię z zamiarem odsunięcia kobiety za swoje ciało. Nawet nie zorientował się, że zrobił to zdrową ręką — pamięć mięśniowa zrobiła jednak swoje i tak jak kiedyś w pierwszym odruchu sięgnąłby po różdżkę, tak teraz, przyzwyczajony do nowych priorytetów, mimowolnie wybrał Granger.
Wiedząc, że gdyby faktycznie zaszła taka konieczność, druga ręka by go zdradziła, a jedynym, co uchroniłoby ją przed niebezpieczeństwem, byłoby jego własne ciało. Nawet jeśli zagrożenie nie było zagrożeniem, a zwierzęciem buszującym po leśnym runie czy spadającymi z drzewa szyszkami.
Nieoczekiwanie za szelestem przyszedł również inny dźwięk — żałosny jęk, który jak automat wywołał reakcję łańcuchową.
— Granger — warknął Snape, kiedy kobieta go wyminęła i ruszyła przed siebie, bez oporów przekraczając poszycie na granicy Zakazanego Lasu.
— Coś tam jest! — rzuciła do niego przez ramię. — Może być ranne.
— Chyba oszalałaś, że pozwolę ci to sprawdzić.
Pewne było, że przynajmniej jedno z nich miało nierówno pod kopułą, choć Severus wcale nie był pewien czy była to ona. Zrezygnowany zerowym oporem ze strony Hermiony, westchnął z irytacją i szybko ją dogonił, zatrzymując się dopiero, gdy stanął za jej plecami.
Ponad ramieniem kobiety dostrzegł stertę runa, w której bez opamiętania wił się rosły, ale wyraźnie przerażony swoją sytuacją zając. Zaplątał się łapami o długie, gęste pnącza, zapewne kiedy zbyt energicznie próbował przeskoczyć chaszcze, w których ostatecznie wylądował. Hermiona zmarszczyła brwi, kiedy po raz kolejny wydał z siebie żałosne wołanie o pomoc i nabrała głośno powietrza, gdy zwierzę szarpnęło łapami w rozpaczliwej próbie wyswobodzenia się, raniąc sobie przy tym kończyny.
Snape bez większego zastanowienia minął ją i bardzo spokojnie podszedł bliżej sterty gałęzi, starając się nie wydać przy tym ani jednego dźwięku. Dobył różdżki, zwalniając kroku, gdy zając dostrzegł jego obecność i zaczął mocniej szarpać się w uwięzi, a gryfonka przyglądała się całej scenie z zamarłym na ustach wyczekiwaniem i zaciekawieniem.
Obserwowała jak wysoki czarodziej powoli klęka na ziemi, po czym sięga dłonią ku spętanemu zającowi, jednocześnie kierując różdżkę w górę. Zanim jednak zdołał rzucić zaklęcie, jego drugie ramię przeszedł spazm bólu, wyciskając zza wąskich ust cichy syk.
Kolejny dźwięk, który dźgnął serce Hermiony cienkim sztyletem, kolejny na który nie mogła nie zareagować. Samarytanka od siedmiu boleści.
Podeszła powoli do Severusa, klękając obok niego, jednak jej wzrok utkwiony był w zwierzęciu, które szalało w zdezorientowaniu i niepewności co do ich zamiarów. Wyciągnęła przed siebie dłoń, dokładnie tak jak zrobił to Snape i szepnęła:
— Ciii. Spokojnie. Już…
Machnęła dłonią, niewerbalnie rozplątując gęste pnącza, a Snape przyglądał się, jak jej druga ręka asekuruje zwinne zwierzę. Zanim zając zdążył uciec — próbując czmychnąć, kiedy tylko pęta poluzowały się i uwolniły jego łapy — Hermiona delikatnym, ale pewnym gestem złapała jego futrzaste ciało i przyciągnęła do siebie.
— Nie wyrywaj się tak… — mruknęła, chwilę szarpiąc się z nieufnym zwierzęciem. Kiedy jednak wyczuło ciepło płynące z jej dłoni i ulgę, jaka przyszła za prostym zaklęciem, które uleczyło poharatane nogi, szybko poddało się jej łagodnym gestom. — Widzisz? — Hermiona pogłaskała zająca po grzbiecie, a ten skierował na nią ślepia, obwąchując ramię, którym go obejmowała. — Już po krzyku. Już jesteś bezpieczny. Przynajmniej do następnego razu, kiedy nie wpakujesz się w kłopoty.
Severus zmarszczył brwi, czując że ból powoli zbladł, jednak pozostawiwszy po sobie ćmiące, nieprzyjemne uczucie, wycisnął na jego usta cierpki grymas. Mężczyzna wstał i odszedł kilka kroków do tyłu, pocierając kciukiem wnętrze lewej dłoni, w której wciąż czuł mrowienie, a ta pod naciskiem rozluźniła się, pozwalając, aby resztki skurczu rozlały się po zakończeniach nerwowych w równomierny sposób. Kątem oka cały czas obserwował Hermionę, która w końcu wypuściła zwierzę na wolność — a raczej pozwoliła, aby uskoczyło z jej ramion w siną dal zapewne po raz kolejny pchając się w kłopoty. A jakże.
Nie spojrzała na niego od razu. Kiedy jednak zwróciła na niego wzrok, on od razu odwrócił głowę, czując się… przytłoczony. Przez swoją słabość, ułomność i zależność, tłamszącą jego ego w sposób, którego nienawidził. Nienawidził musieć polegać na kimś innym — i to na kimś, kto był tak bystry i kto mógł w mgnieniu oka dostrzec konieczność ofiarowania mu pomocy. Kto w dodatku usilnie chciał mu ją dać, szukając coraz to nowych sposobów na jej niesienie. Nie chciał jej — nie chciał jej wymagać. I nie chciał, żeby Hermiona musiała mu ją okazywać.
— Przemyślałam to wszystko — powiedziała cicho kobieta, wstając powoli z ziemi i otrzepując szatę z drobnych gałązek.
Nie spodziewawszy się takiego tonu jej głosu, Snape zmarszczył brwi, ale nie odezwał się ani słowem. Nie spojrzał również w jej stronę, wpatrując się za to w miejsce, gdzie chwilę wcześniej zniknął dziki zając.
— Pozwolę ci spróbować przekonać mnie do kompromisu w sprawie Różyczki — powiedziała Hermiona, posyłając mu wymowne spojrzenie. Liczyła zobaczyć jej ulubiony, krzywy uśmiech w odpowiedzi, a kiedy nie uzyskała pożądanej reakcji, uniosła brew i zapytała z nikłym przekąsem: — Wieczorem w pracowni?
Snape nie zareagował, wciąż patrząc przed siebie i pocierając kciukiem wnętrze drugiej dłoni, a Hermiona zawiesiła na tym widoku wzrok. Nie komentuj, upomniała się. Po prostu… nic nie mów.
Musiała walczyć ze sobą, żeby nie okazać mu ani grama współczucia i powoli czuła, że walka, którą już dziś stoczyła, pozbawiła ją sił. Zwłaszcza, kiedy widziała tę konkretną minę — przeraźliwie pustą, wyzutą ze wszystkiego, poza cieniem wiszącego nad nim bólu.
— Pozwolę ci zerknąć na przepis, bo proporcje wciąż wymagają udoskonalenia — dodała zachęcająco.
Liczyła, że jej infantylna propozycja choć trochę go rozbawi; że jej teatralnie niewinne słowa go rozluźnią, znów odwrócą jego uwagę. Jakkolwiek miała to nazwać, miała nadzieję, że zrobi cokolwiek, byle z jego twarzy zniknął grymas, a z głowy głupie, destrukcyjne myśli, które była pewna, że miał.
— To żaden kompromis — odpowiedział w końcu Snape wyjątkowo suchym głosem.
— Zgadza się — przytaknęła szatynka przekornie. — Przyjdziesz?
Mężczyzna spojrzał na nią w końcu, a wraz z jego milczeniem pojawiło się słabe skinienie głowy. Hermiona uśmiechnęła się z ulgą, marszcząc jednak brwi, kiedy zorientowała się, że to wszystko przyszło w towarzystwie niespodziewanego grymasu, a w momencie, w którym wzrok Severusa powędrował w dół, Hermiona odruchowo zrobiła to samo — widząc, że wżynał kciuk w drżącą dłoń niemal z całej siły.
I wtedy po prostu pękła. Złamała obietnicę daną im obojgu i podeszła bliżej, sięgając po dłonie Snape’a i ujęła je wbrew zdrowemu rozsądkowi, który wrzeszczał przekleństwa w jej stronie niemal tak głośno, jak milczące spojrzenie mężczyzny.
A mimo to nie podjął żadnej próby wyswobodzenia się szponom rzekomej litości — nie odsunął się, nie wyszarpnął ręki z jej uścisku, nie zrobił nic poza obserwowaniem, jak na zarumienioną twarz wypływa zaniepokojony wyraz, a ciemne brwi marszczą się nad oczami wpatrzonymi w jego drżące, blade ręce.
— Tego chciałaś? — zapytał Severus.
Hermiona spojrzała na niego dopiero po kilku sekundach i ścisnęła mocniej jego dłonie, skanując każdy cal jego twarzy. Spokojnej, ale zmęczonej. Kiedyś nieprzystępnej, od jakiegoś czasu już nie dla niej. Nie dzisiaj. Dziś zobaczyła w nim zupełnie innego człowieka; takiego, jakim nigdy nie chciał się jej pokazać. Jakim nigdy nikt go nie oglądał.
— Nie — powiedziała, muskając kciukiem wierzch chłodnej skóry. — To, czego chciałam zupełnie się do tego nie umywa.
Dostrzegła jednak, że Snape się skrzywił, a kiedy odsunął się, uwalniając spod jej dotyku, zrozumiała, że usłyszał w jej słowach coś, czego tam nie było. Litość, której się spodziewał, bo zawsze to ją dostawał i nie wierzył, że Hermiona naprawdę mogła tego nie czuć. Mówić te wszystkie rzeczy, wiedziona czymś więcej. Zdenerwowało ją to. Denerwowało ją, że był tak inteligentny, ale nie potrafił uwierzyć w tak prostą rzecz.
— Dlaczego zaproponowałeś mi sojusz, Severusie? — zapytała nagle, a mężczyzna zmarszczył brwi, przyglądając się jej pytająco.
— Skąd to pytanie?
— Mówiłeś, że to nie ze względu na mój urok osobisty — prychnęła, nie uśmiechając się jednak. Złość wywołana jego zachowaniem odebrała jej ochotę na żarty, za to dodała energii, aby raz na zawsze mu coś udowodnić. — Miałeś na mnie haka, owszem, ale nie wierzę, że byłam jedyną osobą w całym Hogwarcie, na którą byś coś znalazł.
Ciemnowłosy czarodziej milczał, czekając na konsensus wypowiedzi panny Granger, która mówiła absolutnie bez ładu i składu — a konsternacja zmieszała się na jego twarzy z dyskomfortem i uformowała dziwnie nieprzyjemny, krzywy wyraz.
— Tak się zastanawiam… — ciągnęła, wiedząc, że to co powie wywoła reakcję; tylko nie była pewna jaką. — Czy może w takim razie wybrałeś mnie, bo stwierdziłeś, że na nic więcej mnie nie stać? Założyłeś, że i tak nie ułożę sobie życia, zostanę starą panną, więc absolutnie mnie nie szkoda? — Przez ciemne tęczówki przebiegło niezrozumienie, ale pod nim Hermiona dostrzegła złość. Musiała zagłuszyć wyrzuty sumienia, żeby nie wyznać mu, że wcale tak nie myśli, a jej słowa miały zupełnie inny cel. — Pewnie uznałeś, że i tak nie doświadczę niczego lepszego w życiu, nikt mnie nie zechce, dlatego w końcu zacząłeś ze mną sypiać. Z litości, żeby dać mi cokolwiek…
— Co ty bredzisz?
Wściekłość w głosie Snape’a prawie wycisnęła chełpliwy uśmiech na usta Hermiony.
— Uświadamiam ci, jak bezsensowne jest to, co sobie myślisz — odparła ostro kobieta, robiąc krok w stronę wysokiego czarodzieja. Od razu się zreflektowała, marszcząc mocno brwi i uspokoiwszy oddech, dodała ciszej: — Nie traktuj mnie, jakbym nie wiedziała w co się pakuję. Bardzo dobrze wiem, wiem lepiej niż większość ludzi… może poza tobą samym.
Zauważyła po jego oczach, że coś do niego dotarło. Ziarno zasiane, pora utwardzić glebę. Może powinna w takim razie zamienić się przedmiotami z Pomoną?
Hermiona podeszła powoli do Severusa, delikatnie łapiąc jego dłonie po raz drugi i zadarła na niego wzrok.
— Nie musisz być w tym wszystkim sam — powiedziała łagodnie. — Zawsze twierdziłeś, że tak wolisz, że tak ci będzie lepiej, ale… powody, które ku temu miałeś, które twierdzisz, że były twoim wyborem, nigdy do końca nim nie były, prawda? — Snape ponownie poczuł ból, ale zupełnie odmienny od tego, do którego przywykł. — Robiłeś wszystko, żeby utrzymać taki stan rzeczy, ale to nie do końca była tylko twoja wola. Ty się jej po prostu poddałeś.
Gryfonka poczuła, że duże dłonie mocniej zacisnęły się na jej własnych, choć na twarzy ciemnowłosego czarodzieja nie pojawił się nawet najmniejszy ślad świadczący o tym, że jej słowa wywołały jakąkolwiek reakcję.
I choć nie miała pojęcia, czy taka była prawda, podjęła ryzyko i wyszła z niego obronną ręką. Snape nie wybrał samotności — to samotność wybrała jego. On przyodział ją razem z obszernymi szatami, licząc, że odwróci ją na swoją korzyść i użyje jako tarczy, trzymając wszystkich na dystans i nie pozwalając, aby mogła go skrzywdzić ani by ktokolwiek użył jej przeciwko niemu.
— Nie zasługujesz na to, żeby być z tym wszystkim sam. Nie chcę, żebyś był z tym sam — dodała Hermiona niemal szeptem, a czułość zmieszała się w jej głosie z pobłażaniem. — I nie dlatego, że mi ciebie żal ani dlatego, że się nad tobą lituję. Nie chcę zostawiać cię z tym samego.
Nie zrozumiał różnicy, dopóki kobieta nie uśmiechnęła się słabo przechyliwszy lekko głowę i nie sięgnęła do jego policzka, układając na nim drobną dłoń — przelewając w ten gest całe swoje serce, tak, żeby widział jej uczucia i potrafił je zrozumieć.
To był jej wybór. Jej decyzja o byciu przy nim, nie dlatego, że nie chciała, żeby był sam — tylko dlatego, że to ona chciała przy nim być. Ona nie chciała zostawiać go samego. Chodziło o decyzję, jej decyzję. Chciała dla niego pomocy i towarzystwa będąc przy tym tą, która mu to da, bo zdążyła zorientować się, że od niej był w stanie to wszystko przyjąć. Nie zamierzała zmuszać go do niczego dla samego faktu spełnienia swojej samarytańskiej zachcianki.
A Snape zrozumiał, że jedyne na co nie zasługiwał, to Granger.
Wypomniał jej kiedyś, że przepraszała za często, za wszystko, jakby była odpowiedzialna — jakby czuła, że musi robić wszystko idealnie, bo tego od niej oczekiwano, a kiedy się tak nie działo, przepraszała. On na tej samej zasadzie odmawiał sobie wszystkiego, całe życie, nawet tego, co miało przynieść mu coś dobrego — bo uważał, że musiał odpokutować, że nie mógł dostać tego, bo wszystko, co zrobił źle, negowało bycie godnym choćby najmniejszej nagrody.
I zawsze miał być jej wdzięczny za to, że mimo jego niechęci ona przepchnęła się przez te mury, przedarła przez mechanizmy obronne i pokazała mu, dlaczego były niepotrzebne.
Pokazała, że rzeczy, które robili, nie dzielą się na “dobre” i “złe”, a mają swoją wewnętrzną wartość — przez co nie mógł kłaść ich na wadze jak pospolite składniki i odmierzać tą samą miarą.
Pokazała, że się mylił i że rzeczy, których nie chciał, wcale nie były dla niego złe — udowodniła mu, że dostawanie tego, czego się chciało było przyjemne, ale nie mogło równać się satysfakcji z odnajdywania wartość w rzeczach niespodziewanych. W czymś, co uważało się za szkodliwe i niepotrzebne.
Niestety — w ciągu najbliższych dwóch godzin ich życie miało nabrać przerażająco zawrotnego tempa i żadne nie było gotowe na finał, jaki ich czekał.
Hermiona siedziała w swojej sali lekcyjnej, otoczona cicho pracującymi uczniami i sprawdzała eseje, które zadała na poprzednich zajęciach, kiedy niespodziewanie drzwi otworzyły się z impetem, a wysoka nastolatka wpadła przez nie, zdyszana i cała czerwona na pulchnej twarzy.
— Panno Hewitt. — Zaskoczona kobieta zmarszczyła mocno brwi, posyłając karcące spojrzenie wchodzącej do sali uczennicy. — Co to ma znaczyć?
Wiedziała, że gdyby to było coś pilnego, Minerwa wysłałaby jej służbową notatkę. Nie mając pojęcia czego się spodziewać, młoda nauczycielka obserwowała jak uczennica podchodzi do jej biurka, próbując uspokoić oddech i wstała, obchodząc mebel — czując, że nie spodoba jej się to, co usłyszy.
— Profesor Granger — przywitała się ociężale Bethany, a Hermiona spojrzała na nią surowo.
— Wytłumacz się, proszę.
— Chodzi o profesora Snape’a, on… — Tylko jedno słowo zdążyło przetoczyć się przez jej mózg, kiedy ten zestawił ton i zachowanie stojącej przed nią uczennicy. Nie. — Zabrali go. Stracił przytomność i…
Zanim zdążyła dokończyć zdanie, Hermiona była w połowie drogi na swoje miejsce.
— Zbierzcie wszystko i wracajcie prosto do dormitoriów — poleciła surowo, chowając swoje rzeczy do szuflady. Zgarnęła różdżkę z biurka i ruszyła ku drzwiom, machając do siedzącego w drugiej ławce prefekta. — Travis…
— Przypilnuję wszystkiego, pani profesor — przerwał jej uczeń.
Gryfonka skinęła mu głową i wyszła z sali, a krukonka, która przyniosła wieści, niemal wybiegła za nią, aby dotrzymać tempa szybkich kroków. Te echem odbijały się i rezonowały w czaszce Hermiony w towarzystwie setek pytań, tysięcy obaw i miliona myśli, których nie umiała powstrzymać.
— Co się stało? — zapytała.
— On po prostu… zemdlał w trakcie zajęć — wyjaśniła Beth, wzruszając ramionami i kręcąc przy tym głową. — Wezwaliśmy od razu dyrektor McGonagall, a ona sprowadziła panią Pomfrey…
— Są w skrzydle szpitalnym? — zapytała Hermiona, zerkając przez ramię na idącą za nią nastolatkę, która przytaknęła bez słowa. — Wracaj do dormitorium.
Ruszyła korytarzem w stronę klatki schodowej, ale mimo polecenia, wciąż słyszała za sobą równomiernie szybkie kroki.
— Pani profesor… — mruknęła krukonka. — Czy nic mu nie będzie?
Zwolniła, nie patrząc na dziewczynę od razu. Skąd miała znać odpowiedź? Nie marzyła o niczym innym, niż tylko potwierdzić; przyznać, że wszystko będzie dobrze, że to nic poważnego i że tak jak ostatnio, wszystko się ułoży. Ale nie mogła. Przecież nie było jej tam, nie widziała, w jakim jest stanie — jedyne, co miała to nadzieja.
— Nie jestem jasnowidzem, panno Hewitt — odparła sucho, zatrzymując się i odwracając twarzą do uczennicy. — Nie zamartwiaj się i przede wszystkim nie plotkuj na ten temat. Idź już — powtórzyła nieco ostrzej.
Na tyle ostro, że Beth skrzywiła się, ale nie na tyle najwyraźniej, aby zareagowała od razu.
— Mam nadzieję, że jednak nic mu się nie stanie — mruknęła dziewczyna pod nosem z zaniepokojonym wyrazem twarzy. — Chociaż strasznie to wyglądało…. Jego ręka cała się trzęsła, a…
— Wracaj do dormitorium, Hewitt!
Rzadko kiedy zachowanie jakiegoś ucznia irytowało Hermionę do tego stopnia, że podnosiła głos, nawet trochę. Zdrowy rozsądek przysłoniły jednak przejmująca serce troska i przerażenie własną niewiedzą. Bezsilność, która zawisła nad nią jak burzowa chmura. I słowotok Beth, który jedynie zatrzymywał ją w miejscu.
— Idź — powtórzyła ponownie, czując, że jej głos niekontrolowanie zadrżał.
Krukonka odsunęła się odruchowo, mierząc ją nieco zaskoczonym spojrzeniem, ale na jej twarzy dość szybko pojawiła się skrucha. Skinęła głową, odchodząc i rzucając nauczycielce krótkie spojrzenie przez ramię, jednak dostrzegła jedynie jej plecy. Hermiona zniknęła w korytarzu, mając pretensje do siebie, że dała ponieść się nerwom, ale jej wyrzuty sumienia nie miały odwrócić tego faktu. A ona musiała w końcu dotrzeć do skrzydła szpitalnego.
Niemal dobiegła na rozwidlenie korytarzy i zdążyła skręcić za róg, kiedy dostrzegła, że drzwi ambulatorium się uchylają.
— Pani dyrektor!
Minerwa, która pojawiła się w przejściu, spojrzała na nią z mieszaniną ulgi i przejęcia, niemal od razu ruszając jej naprzeciw.
— Hermiono. — Dyrektorka zagarnęła młodą podwładną, widząc, że ta spróbowała ją wyminąć i zaglądnęła przez niedużą, podłużną szybę do wnętrza szpitalnej sali. — Nie ma go tutaj. Uzdrowiciele zabrali go do Mungo.
Szatynka poczuła, że robi jej się ciepło; bynajmniej nie od dłoni McGonagall, która spoczęła na jej przedramieniu.
— Co się stało? — zapytała słabo, czując, że nie ma na tyle powietrza w płucach, aby zadawać więcej pytań.
Pytań, na które jednocześnie chciała i nie musiała chcieć znać odpowiedzi.
— Zapadł w śpiączkę — wyjaśniła starsza czarownica, marszcząc brwi w krzywym wyrazie. — Był w dużo gorszym stanie niż ostatnio, dlatego Poppy zdecydowała, że tym razem od razu ich wezwie. Dosłownie chwilę temu go stąd wzięli.
Hermiona miała wrażenie, że jej nogi stały się miększe z każdym słowem przełożonej, a serce zaczęło pompować krew tak szybko, że ta niemal wyparowała. Wszystkie wnętrzności ścisnęły się, tworząc potwornie poskręcane supły, które zaczęły ciążyć jej niczym łańcuchy.
— Porozmawiam z Filiusem — powiedziała nagle Minerwa i puściła rękę młodszej gryfonki, wymijając ją i ruszając w stronę schodów. — Przeorganizujemy wszystko na szybko, dopóki Horacy nie wróci, a potem będziemy martwić się resztą. Dzieciaki dzień czy dwa obejdą się bez zajęć.
Hermiona podążyła za nią odruchowo, wsłuchując się w uspokajający tembr głosu dyrektorki. Dzięki niemu miała wrażenie, że myśli o tym, gdzie znajdował się Severus i co się z nim działo nie były aż tak przytłaczające.
— Weź co potrzebujesz i leć do Mungo — powiedziała niespodziewanie McGonagall, kiedy znalazły się na rozwidleniu korytarza. — Ja dołączę do ciebie, jak tylko wszystko załatwię. — Zatrzymała się, posyłając szatynce krótkie spojrzenie i mruknęła: — Znajdź Severusa i upewnij się, że ma dobrą opiekę.
Młodsza czarownica przełknęła ślinę, ale skinęła szybko głową, a Minerwa od razu odpowiedziała tym samym i posyłając jej porozumiewawcze spojrzenie odeszła do swojego gabinetu. Hermiona niemal biegiem rzuciła się do wyjścia ze szkoły, czując, że bieg na drżących nogach mógł niechybnie skończyć się jej upadkiem — ale dopóki nie wiedziała, w jakim stanie był Snape, trzymanie nerwów na wodzy pozostawało jedynie pięknym, naiwnym marzeniem.
Dotarła do Mungo w przeciągu kilkunastu minut. Znalazła się w środku cała czerwona na twarzy i zdyszana, z sercem niemal w gardle; pulsującym tak szybko, że ledwo słyszała, co się dookoła niej działo.
— Severus Snape — powiedziała, kiedy w końcu stanęła przed młodziutką recepcjonistką. — Transportowali go tutaj niedawno z Hogwartu.
Blodynka zmierzyła ją nieco obcesowo, po chwili sięgając po pokaźny rejestr pacjentów, który leżał przed nią na biurku. Machnęła różdżką, wertując kartki i zapytała:
— Pani z rodziny?
Za dużo za dzieciaka naoglądała się z rodzicami filmów, żeby nie wiedzieć, co odpowiadać w takich sytuacjach — a dzięki Snape’owi wiedziała, jak zrobić to tak, aby brzmiało wiarygodnie. I nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, bo w tamtej chwili przyszło jej to zupełnie naturalnie. Odruchowo. Jakby kłamała całe życie.
— Narzeczona — odpowiedziała.
Recepcjonistka — Fiona, według niewielkiej plakietki na piersi — ścięła ją krótkim spojrzeniem i zerknęła na stronę, na której zatrzymało się zaklęcie.
— Piętro czwarte, pokój 4T — oznajmiła.
Podniosła wzrok, dostrzegając, że kobieta, która stała przy jej stanowisku oderwała się od niego w tej samej chwili i odeszła, po czym westchnęła, mrucząc pod nosem komentarze o braku wdzięczności i manier. Hermiony jednak już tam nie było, żeby je usłyszeć — przeszła przez duże drzwi i wbiegła po klatce schodowej aż na czwarte piętro, zupełnie ignorując szalejące z wysiłku serce i miękkie nogi.
Kierując się znakami wiszącymi przy suficie, za kolejnymi drzwiami skręciła w długi, jasny korytarz, z którego weszła na zachodnie skrzydło. Zwolniła kroku niemal od razu, mijając kolejne sale, choć to nie one wycisnęły na jej twarz nieco przerażoną minę; to nie przez nie jej spojrzenie miało ochotę uciekać, jednocześnie nie mogąc oderwać się od tego, co widziała. Wzdłuż sal rozciągały się przyciemniane, podłużne okna, niektóre częściowo przysłonięte żaluzjami, a niektóre zupełnie nagie, odsłaniające bezceremonialnie to, co działo się wewnątrz. Jakby jednocześnie chciały ukazać i ukryć smutną rzeczywistość, jaka się za nimi znajdowała.
Dlatego, kiedy Hermiona znalazła się pod drzwiami oznaczonymi literą T, poczuła, że jej gardło ściska się tak mocno, że nie była w stanie przełknąć śliny ani nabrać oddechu. Chwilę wahała się, czy spojrzeć, ale przypomniała sobie uspokajający ton głosu Minerwy, co pozwoliło nabrać jej kilku zbawczych oddechów i zajrzeć przez częściowo odsłoniętą szybę.
Był tam. Leżał nieprzytomny na kozetce, podłączony do szpitalnej aparatury w otoczeniu kręcących się dookoła ludzi w lekarskich kitlach i nie ruszał się, nie dawał znaku życia. I choć wiedziała, że nie umarł, chociaż wiedziała, że ktoś dba o to, żeby już więcej nic złego mu się nie stało — jakaś część niej, być może ta uszkodzona, zainfekowana ciemnowróżeniem Snape’a, próbowała zmiażdżyć jej wiarę i nadzieję.
Nie wiedziała, jak długo tam stała. Jak długo obserwowała jaskrawo-pomarańczową mgiełkę przelewającą się przez kable przypięte do jego klatki piersiowej; ile czasu wpatrywała się bez ruchu w zawieszoną w powietrzu nad nim półokrągłą, drżącą lekko poświatę, którą niski, tęgi uzdrowiciel opuszczał raz po raz lekkim ruchem dłoni. Nie wiedziała, ale nie umiała oderwać od tego spojrzenia — dlatego, kiedy usłyszała znajomy głos i odwróciła się w stronę jego źródła, emocje na jej twarzy były kompletnie martwe.
— Panno Granger. — Hermiona zadarła wzrok, a Hugh Whitlock skinął jej głową i nie czekając na odpowiedź, sam zerknął w głąb sali szpitalnej. — Przykro mi, że ciągle musimy spotykać się w takich okolicznościach.
— Mi też, doktorze — mruknęła pod nosem.
— Co się stało?
Pytanie za milion galeonów, na które sama chciała znać odpowiedź.
— Wiem niewiele więcej niż pan — przyznała, zawieszając spojrzenie na ciemnych włosach rozrzuconych na śnieżnobiałej poduszce. — Dopiero tu dotarłam, a niestety nie… — Jej głos zadrżał. — Nie było mnie przy nim, kiedy stracił przytomność.
Wyrzucała sobie to, choć przecież nie mogła nic więcej zrobić, nie mogła tego przewidzieć — choć teraz, po czasie, to czego była świadkiem kilka godzin wcześniej powinno obudzić jej czujność. Powinno podnieść gardę, którą opuściła, kiedy przez chwilę Severus znów czuł się lepiej. Jakby zapomniała, że to były fale — ból przychodził, odchodził, przynosił lepsze dni, gorsze dni, ale zawsze wracał.
— McAllenowi natura poskąpiła wzrostu, ale zdecydowanie nie talentu — powiedział niespodziewanie Whitlock, a Hermiona zerknęła na niego przelotnie, dostrzegając, że sam przygląda się krępemu uzdrowicielowi kręcącemu się po sali. — Proszę się nie martwić, pani narzeczony jest w dobrych rękach. Trochę narcystycznych, ale wciąż… bardzo dobrych.
Hermiona nie odpowiedziała, zerkając ponownie za szybę i objęła się ciasno ramionami, czując wciąż nerwowo bijące w piersi serce.
— Brzmię pewnie teraz jak każdy lekarz z filmów, ale nie chcę pani na siłę pocieszać — prychnął Whitlock nieco drwiącym tonem, a młoda gryfonka aż wzdrygnęła się na ten dźwięk. — No, może trochę. — Nie dostrzegł na twarzy stojącej obok kobiety żadnej reakcji, więc ponownie zmarszczył brwi i dodał poważniej: — Dowiemy się, jak go wyleczyć. Ma pani na to moje słowo. To, co się z nim dzieje wykracza co prawda poza moje umiejętności i wiedzę, ale będę tu, żeby wszystkiego dopilnować.
— Dziękuję — powiedziała niespodziewanie Hermiona. Spojrzała na Whitlocka, uśmiechając się kwaśno i dodała pod nosem: — I bez tego wywodu panu ufam. Jemu zresztą też.
Wskazała brodą na McAllena, uzdrowiciela, który właśnie obchodził łóżko, posyłając ostatnie spojrzenie migającej aparaturze i usłyszała kolejne parsknięcie Whitlocka.
— Cieszę się, że jesteśmy w tej kwestii zgodni — stwierdził. Założył długie ramiona za plecy i nieoczekiwanie zapytał: — Czy dostaliście odpowiedź od profesora Murraya? — Odpowiedziała mu cisza i niezrozumiałe spojrzenie orzechowych oczu, które na nowo się na niego skierowało. — Słyszałem, że niedawno wrócił do kraju.
— Nic o tym nie wiem — odparła Hermiona po chwili.
Nie wiedziała — czy nie odpisał?
— Pewnie odkopuje się z poczty — zażartował Whitlock. — Spodziewałbym się, że w ciągu najbliższych kilku dostaniecie od niego odpowiedź.
Drzwi do sali uchyliły się, a niski, nieco otyły czarodziej, dodatkowo kulejący na lewą nogę w dość karykaturalny sposób, stanął przed nimi, nieco zaskoczony widokiem innego uzdrowiciela przy swojej sali. Pielęgniarki w białych kitlach wyszły za nim, zamykając drzwi, a Hermiona wstrzymała oddech, nerwowo zerkając do środka.
Wciąż tam był, wciąż nieprzytomny.
— Hugh? Ty tutaj?
McAllen zmierzył wyższego uzdrowiciela nieco niechętnym spojrzeniem.
— Ciekawość zawodowa — stwierdził Whitlock..
— Doprawdy.
Burknięcie, jakie wydobyło się z jego gardła w połączeniu z lekceważąco rzuconym słowem dało bardzo nieprzystępne połączenie — oddające dokładnie to, jak Hermiona wyobrażała sobie kogoś z wybujałym ego.
— Konsultowałem przypadek pana Snape’a, zanim stał się tak poważny — przyznał Whitlock, podążając za wzrokiem młodej szatynki. — Nie mam jednak problemu, żeby pałeczkę przejął ktoś, kto realnie będzie mógł mu pomóc.
Dokarmiony komplementem McAllen wyprostował się lekko, przestępując z nogi na nogę i odciążając wyraźnie krótszą kończynę, która była powodem jego utykania.
— Terrence McAllen — przedstawił się w końcu, zerkając na Hermionę. — A pani to pewnie córka pana Snape’a?
Normalnie pewnie roześmiałaby się maniakalnie prosto w jego twarz albo rzuciła kąśliwą pyskówką. Teraz jednak po prostu patrzyła na mężczyznę, a kiedy kątem oka dostrzegła, że Whitlock posłał jej niezręczne spojrzenie, uniosła wyżej podbródek i odparła:
— Narzeczona. Hermiona Granger. — Nie oczekiwała reakcji, ale nie spodziewała się również, że magomedyk zupełnie nie skomentuje całej tej sytuacji; co było najlepszym, co mogło się stać. — Co z nim?
— Jest bardzo słaby. Kiedy do nas trafił, jego puls był ledwo wyczuwalny, a reszta funkcji życiowych kompletnie w strzępkach — wyznał lekarz, a Hermiona miała wrażenie, że dokładnie to samo stało się z nią; tylko przerażenie, przez które nogi przyrosły do podłoża, pozwoliło jej ustać prosto. — Jego układ nerwowy wysyła fałszywe sygnały do przekaźników, a mam wrażenie, że po drodze coś dodatkowo je spotęgowało, dlatego jego organizm wyłączył się, żeby odciąć go od bólu.
Hermiona starała się zrozumieć tyle, ile mogła, ale w głowie miała jedno pytanie. Jedną wątpliwość. Jedną prośbę. Na szczęście nie musiała prosić, aby uzyskać odpowiedź.
— Ustabilizowaliśmy go na ten moment, ale zatrzymamy go w stanie śpiączki — dodał McAllen, marszcząc nieopierzone, ciemne brwi. — Obawiam się, że mógłby nie znieść tego na żywo.
Ramiona, którymi Hermiona się obejmowała, zacisnęły się na niej tak mocno, że pewnie miała już na nich pokaźne siniaki, ale ona zupełnie o tym nie myślała. Przerażenie, które wcześniej czuła, zmieniło formę na taką, jakiej do tej pory nie znała — a wydawało jej się, że nauczyła się już w życiu, co to znaczy się bać. Odwróciła się do okna, patrząc na Severusa przez przyciemnianą szybę i zmarszczyła brwi, zaciskając usta w cienką linię.
— Reakcja autoimmunologiczna? — zapytał Whitlock za jej plecami.
— Powiedzmy — poprawił go McAllen. Hermiona mogła wręcz wyobrazić sobie jego minę. — Coś z wewnątrz atakuje motoneurony, a jego organizm nie potrafi się przed tym bronić. Próbuje, ale niestety w nieodpowiedni sposób. — Na moment na korytarzu nastała cisza. — Dobrze, gdybyśmy wiedzieli, czy to może być coś genetycznego, chociażby żeby wykluczyć niektóre możliwości…
— To ślepy zaułek — przerwała mu Hermiona, dopiero po chwili odwracając się do mężczyzn. Spojrzała na Whitlocka i dodała: — Prosił pan, żebym się tego dowiedziała przy naszej ostatniej rozmowie.
Uzdrowiciel skinął jej głową, przypominając sobie faktycznie o tej prośbie.
— Severus nie pamiętał, żeby jego ojciec miewał ataki bólu ani inne objawy, kiedy jeszcze żył, a jego matka nie słyszała o niczym istotnym — wyjaśniła kobieta, marszcząc czoło. — Dalszej rodziny nie ma, więc to ślepy zaułek.
Cieszyła się teraz, że choć tą jedną rzecz udało jej się jako tako załatwić — choć miała wyrzuty sumienia, że zrobiła to za plecami Severusa, nigdy w końcu nie mówiąc mu, że napisała list do jego matki. Koniec końców Eileen i tak nie miała żadnej istotnej wiedzy w tym temacie i choć chciała pomóc, nie była w stanie. Choć po minie McAllena Hermiona zrozumiała, że może było dokładnie na odwrót.
— Cóż, to zawsze wyklucza podłoże genetyczne, przynajmniej częściowo — mruknął pod nosem, zerkając wymownie na Whitlocka. Hugh skinął głową, spoglądając na Hermionę, do której po chwili zwrócił się drugi magomedyk: — Wspomniała pani, że miewał ataki bólu?
Kobieta przytaknęła głową, zerkając przelotnie przez szybę.
— Czasami — powiedziała. — Dzisiaj rano na przykład.
McAllen podrapał się po brodzie.
— Kiedy się zaczęły? — zapytał.
— Nie wiem dokładnie — przyznała Hermiona. — Wiem, że miewał je jeszcze zanim zaczęliśmy się spotykać kilka miesięcy temu, ale nie wiem, kiedy się zaczęły. Podejrzewam, że niedługo po wojnie.
Przypomniała sobie niespodziewanie pierwszy raz, kiedy dostrzegła, że Snape’owi coś się dzieje. Pierwszy raz, gdy zobaczyła ból na jego twarzy. To była pierwsza emocja, jaką jej pokazał — pierwsza, którą pozwolił jej zobaczyć, nie do końca z własnej woli. I choć była mu wdzięczna za wszystkie, którymi do tej pory się z nią podzielił, tej nienawidziła całym sercem. A to ją miała zapamiętać, jako pierwszą.
— A czy te ataki stawały się progresywnie silniejsze? Dłuższe?
Hermiona wiedziała, że nikt nie odpowie za nią na te pytania, a mimo to nie czuła się odpowiednią osobą, aby na nie odpowiadać. Owszem, została dopuszczona do pewnej wiedzy i widziała rzeczy, których oglądać nie chciała — ale w tej chwili też dotarło do niej, że nie znała natury tego bólu, nie wiedziała, jak długo Severus cierpiał, jak to właściwie się zaczęło. Nigdy nie wyznał jej szczegółów, a ona nie naciskała. Teraz czuła się przez to, jakby nie wiedziała wystarczająco wiele — jakby podeszła do najtrudniejszego egzaminu czytając zaledwie streszczenie pierwszego rozdziału.
— Te, które widziałam… — zaczęła, starając się opanować drżenie głosu. — Czasem były krótkie, przypominały skurcze. Odchodziły szybko, a on nie… nie cierpiał tak bardzo. Ale czasami…
Skrzywiła się, przypominając sobie ten jeden raz, gdy Severus osunął się na jej oczach na posadzkę, przelewając swój bezwładny ciężar przez jej ramiona. Do tej pory pamiętała, jak klęczała nad nim, siłując się z nim spojrzeniem i próbując przekonać go, że chce mu pomóc — a teraz stała za ścianą i wyklinała na siebie, że nie może, kiedy on już to rozumiał.
Krew. Jego krew na jej dłoniach. Rozpalone czoło, blade, zapadłe policzki. Snape leżący na deskach Wrzeszczącej Chaty wilgotnych od potu i jego własnej krwi.
Hermiona zamrugała szybko, otrząsając się z letargu.
— Były takie razy, kiedy widziałam, że ból był nie do zniesienia — mruknęła, marszcząc brwi. — Długo cierpiał i nic na niego nie działało, dopóki sam nie przeszedł.
Whitlock zerknął na nią niepewnie.
— Mówiła pani, że reagował na zioła i eliksiry rozluźniające, dobrze pamiętam? — zapytał, a szatynka spojrzała na niego i przytaknęła.
— Czasami.
— Widziałem na jego ramieniu opatrunek uciskowy — wtrącił McAllen, przyglądając się Hermionie nieco podejrzliwie. — Czym był nasączony?
— Wywarem z nagietka, pięciornika, głogu i waleriany — mruknęła kobieta. — Na bazie eliksiru rozluźniającego połączonego z przeciwbólowym. — Spojrzała na Whitlocka i zmarszczyła brwi, dodając: — Zrobiłam też ten, który pan zasugerował, z samych mugolskich ziół.
— Przyjmował coś jeszcze? — dopytał McAllen, a Whitlock odpowiedział:
— Dałem mu nasz preparat rozkurczowy, miał go zmieszać z Eliksirem Wiggenowym.
Po chwili kontemplacji niższy z uzdrowicieli zwrócił się ku Hermionie.
— Będę potrzebował próbek wszystkiego, co przyjmował. Może to pani dla mnie zdobyć? — Kobieta skinęła głową, zanim skończył mówić, czemu uzdrowiciel przytaknął z aprobatą. — To wszystko?
— Tak. Używaliśmy tylko opatrunków i eliksirów, w ostateczności zdarzało się, że odprawiałam nad nim zaklęcia — odparła Hermiona.
Whitlock i McAllen spojrzeli na nią jednocześnie.
— Zaklęcia?
Szatynka zerknęła na wysokiego uzdrowiciela, który przyglądał się jej z nieskrywanym zaciekawieniem.
— Nauczyłam się, jak kontrolować przepływ ciepła i trochę z tym eksperymentowałam, żeby złagodzić skurcze — wyjaśniła.
Wzrok lekarzy jednak ją zmartwił. A co jeśli… to mu zaszkodziło?
— Często? — zapytał McAllen.
Jej wątpliwości tylko się nasiliły. Przełknęła ślinę, spoglądając na Whitlocka, który jednak przyglądał się jej najwyraźniej również oczekując jej rychłej odpowiedzi.
— Kilka razy — mruknęła.
Orzechowe oczy lawirowały niespokojnie pomiędzy uzdrowicielami, którzy prowadzili niemą dyskusję, jedynie na siebie patrząc, a w głowie Hermiony kłębiło się pełno obaw. Merlinie, czy to ja mu coś zrobiłam? Czy chcąc mu pomóc, tylko mu zaszkodziłam? McAllen marszczył brwi poddając się wewnętrznej debacie, a Whitlock po dłuższej chwili uniósł brew, posyłając mu bardzo wymowne spojrzenie.
— Moglibyśmy zobaczyć tylko…
— Wykluczone — odparł natychmiast niski magomedyk oburzonym, ale przyciszonym tonem. — Nie pozwolę eksperymentować na nieprzytomnym pacjencie.
Hermionie nawet nie przyszło do głowy, żeby się odezwać — jej wzrok wodził jedynie za wymieniającymi się uwagami mężczyznami, a ramiona tylko mocniej zacisnęły dookoła jej ciała, kiedy dotarło do niej, co Whitlock proponował.
— Nie musisz przy tym być — stwierdził nonszalancko Hugh.
— Słucham?
McAllen zmarszczył gniewnie brwi.
— Możesz nie patrzeć — powtórzył nieco złośliwie wyższy czarodziej.
— I jakiż miałoby to sens, hmm? — Whitlock poruszył wymownie brwiami, niechętnie przyznając koledze rację, a ten przestąpił z nogi na nogę i dodał: — O czym mu w ogóle rozmawiamy. Ona nawet nie jest licencjonowanym medykiem.
— Nic, co zrobi, raczej mu już nie zaszkodzi — wtrącił Hugh, ale McAllen na końcu języka miał już dla niego ripostę:
— Ani nie pomoże.
— Jemu może i nie, ale nam…
Mężczyźni chwilę mierzyli się spojrzeniami, a Hermiona przyglądała się im z mieszaniną przejęcia, wyczekiwania i zaskoczenia.
— Wezmę to na siebie — powiedział niespodziewanie Whitlock. — Przypilnuję jej, a ty możesz nas ubezpieczać, skoro nie chcesz brać w tym udziału.
McAllen nie wyglądał na przekonanego.
— Nie chcę, bo nie podobają mi się twoje metody, Hugh — warknął cicho, na co Whitlock odpowiedział wymownym uśmieszkiem. — I dobrze o tym wiesz.
— Tak ja ty o tym, że na ogół te metody działają lepiej — mruknął.
— To chyba irytuje mnie bardziej niż fakt, że łamiesz regulamin.
Whitlock prychnął pod nosem widząc niezadowoloną minę młodszego kolegi.
— Brzmisz jak każdy świeżak, Terrence — stwierdził. — Powiedz mi, to zasady ratują pacjentów, czy może lekarze, którzy wiedzą jak je wykorzystać?
Niespodziewanie niski magomedyk przymknął powieki i westchnął zrezygnowany. Hermiona spojrzała na Whitlocka, chcąc zrozumieć, co ma teraz zrobić, a ten — wyraźnie dumny z małej wygranej — spojrzał na nią, unosząc pytająco brew.
— Panno Granger, pokaże mi pani to zaklęcie?
Zerknęła przez szybę na Snape’a, jakby jakaś naiwna część niej liczyła, że może kiedy zrobi to po raz kolejny, on będzie patrzył na nią. Tak się jednak nie stało, dlatego skinęła głową, dopiero potem spoglądając z powrotem na Whitlocka. Ten od razu przystąpił do działania — zaprosił ją do środka, mijając w drzwiach drugiego uzdrowiciela, który owszem, wyglądał na niechętnego, ale jednocześnie wszedł za nimi, stając jednak przy wyjściu, żeby w razie czego ewakuować się z pomieszczenia.
Hermiona podeszła do łóżka i poczuła, że jej serce opada na dno żołądka. Z bliska Severus wyglądał jeszcze gorzej. Jeszcze mizerniej. Na tle migającej aparatury sprawiał wrażenie bledszego, niż normalnie, a żaden mięsień na jego zapadłej twarzy nie poruszył się ani o ułamek cala. Nie widziała nawet minimalnego drżenia pod poszarzałymi powiekami, a jego klatka piersiowa unosiła się tak płytko i powoli, że musiała mocno się przypatrzeć, aby upewnić się, że widzi ten ruch.
— Da pani radę?
Głos Whitlocka przywrócił trzeźwość jej umysłu. Hermiona skinęła mu głową i wzięła głęboki oddech, po czym uniosła dłonie przed siebie, jednak nieoczekiwanie usłyszała obok siebie:
— Pierścionek.
Spojrzała zaskoczona na wysokiego uzdrowiciela, który stał po drugiej stronie kozetki i zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc co ma na myśli. Odruchowo jednak złączyła ręce i dotknęła wspomnianego kawałka biżuterii, mocno ściskając go w palcach.
— Co z nim? — zapytała.
— Nie powinna pani używać magii w biżuterii — mruknął Hugh. — Tak będzie bezpieczniej — dodał łagodnie, widząc jej wahanie. — Przepływ magii bardzo silnie oddziałuje na metal, a szkoda, żeby straciła pani taką piękną pamiątkę. Razem z całym palcem.
Nie była nawet świadoma, że do tej pory narażała się na jakiekolwiek niebezpieczeństwo z tak błahego powodu. Spuściła wzrok, zerkając na błyszczący na palcu pierścionek zaręczynowy i ściągnęła go powoli, przelotnie zerkając na Snape’a. Błyskotka wylądowała w niewielkiej kieszonce kamizelki, a Hermiona aż rozprostowała nieprzyzwyczajoną do braku biżuterii dłoń.
Nabrała głęboki oddech, po czym przymknęła oczy, unosząc wyżej dłoń. Musiała wyrzucić z głowy niepokój. Musiała przestać myśleć, czy po wszystkim usłyszy potwierdzenie swoich obaw i że okaże się, że to jej wina. Wypchnąć to wszystko z głowy, bo inaczej wiedziała, że mogła do tego niechcący dopuścić — nie była, jak widać, świadoma niektórych zasad, ale tyle wiedziała.
Musiała się skupić.
McAllen, niezainteresowany zupełnie łamaniem szpitalnych zasad, podszedł bliżej szpitalnego łóżka, kiedy dostrzegł błękitną, gęstą mgłę roztaczającą się nad ramieniem swojego pacjenta. Whitlock również obserwował zaklęcie Hermiony ze skupieniem na twarzy — nie odzywając się jednak ani słowem.
— Imponujące — mruknął cicho niski magomedyk. — Rozbija włókna mikrofibryliczne konwersją ciepła. Takie proste…
Brzmiał, jakby był pod wrażeniem, że coś tak banalnego nie zostało wymyślone przez niego; jakby podziwiał ją nie za wiedzę, a za fakt, jak zaradnie wykorzystała to, co on sam znał. Hermiona w ogóle go jednak nie słuchała, całą uwagę skupiając na twarzy Snape’a.
Wiedziała oczywiście, że dla niego lepiej było, że pozostawał nieprzytomny — nigdy, pod żadnym pozorem, nie chciałaby skazać go na ból dla zaspokojenia własnych pragnień. Nie zmieniało to faktu, że chciała, żeby się obudził, żeby nie musiał już cierpieć. Wiedziała, że już się nacierpiał. Ile był w stanie znieść jeden człowiek?
— To — usłyszała nagle i dostrzegła w zasięgu wzroku dłoń Whitlocka wskazującą na nagą, kościstą klatkę piersiową, na której wszyscy dostrzegli to samo; wiązkę światła, która jak spadająca po niebie gwiazda pojawiła się nieopodal wyblakłej rany na piersi i szybko podążyła pod skórą w stronę lewego ramienia. — To z serca?
Hermiona zakończyła zaklęcie i posłała uzdrowicielowi niepewne spojrzenie.
— Myślałam, że to zwykła wiązka ciepła — mruknęła.
— Nie, to coś innego — stwierdził McAllen. Podrapał się po brodzie, po czym spojrzał na Whitlocka wyraźnie zdegustowany; jakby to, że wyszło z tego coś pożytecznego, było ujmą dla jego honoru. — Przeprowadzimy test kardiologiczny z samego rana, na świeżo. Dziś niech już odpocznie. — Magomedyk spojrzał na Hermionę i dodał: — Proszę nie siedzieć tu za długo. Pielęgniarki i tak niedługo stąd panią wyproszą. — Skłonił się im obydwojgu, posyłając nieco niechętne spojrzenie Whitlockowi. — Panno Granger. Hugh.
Wyszedł, a wysoki uzdrowiciel zerknął na Hermionę, która nieco zamglonym wzrokiem przyglądała się Snape’owi.
— Jak się pani tego nauczyła?
Hermiona oderwała wzrok od twarzy Severusa i zmarszczyła brwi patrząc na Whitlocka. Nie odpowiedziała od razu, zmęczona i nieco rozkojarzona wszystkim, co się dookoła niej działo.
— Czytałam — mruknęła, wzruszając ramionami. — Potem próbowałam to powtarzać. Jestem raczej praktykiem, niż teoretykiem, więc sprawdzałam różne zaklęcia metodą prób i błędów…
— Nauczyła się pani magii bezróżdżkowej z książek? — zapytał nagle Whitlock, a Hermiona spojrzała na niego czując się, jakby zrobiła coś złego; nieświadoma, że zwyczajnie było to zwyczajnie imponujące. Wymagające wiedzy, dużych pokładów magii i przede wszystkim potencjału samokontroli, której nie dało się wyuczyć – o czym Whitlock doskonale wiedział. — Sama?
— Wciąż się uczę — sprostowała pod nosem Hermiona. — Zawsze chciałam zostać magomedykiem, więc dużo się w tym temacie doszkalam. Te zaklęcia nie są idealne, ale pracuję nad nimi, kiedy tylko mogę.
Chciałaby móc cieszyć się z unoszących się w aprobacie brwi wysokiego magomedyka. Prezentować swoje umiejętności w innych okolicznościach — z dumą, którą mogła dostrzec też w ciemnych oczach, które od dawna śledziły jej poczynania.
— To, że coś nie jest doskonałe, nie znaczy, że jest nieefektywne — stwierdził Whitlock, przyciągając trzeźwiejsze spojrzenie młodej szatynki.
Poruszył wymownie brwiami, ale Hermiona nie umiała docenić jego słów.
— Jak widać jest — mruknęła pod nosem. — Inaczej nie spotkalibyśmy się w takich okolicznościach.
Nie chciała się nad sobą użalać, ale stojąc nad łóżkiem Severusa i nie mogąc zrobić nic, żeby realnie mu pomóc poczuła się tak bezradna i bezsilna, że doprowadziło ją to do białej gorączki. A jej organizm w reakcji na to zrobił dokładnie to, czego nauczył się od Snape’a — wyciszył ją, wygłuszył wszystkie emocje i stłamsił je w środku, wyciskając posągowy wyraz na twarzy; zamiast płaczu, gniewu, krzyków na niesprawiedliwość i swoją niekompetencję, ona po prostu… wyłączyła się.
— Gdybym tylko rano coś zrobiła… — szepnęła, czując jak emocje powoli ją przytłaczają. — Gdybym… nie wiem, zareagowała w jakiś sposób, uparła się, żeby mu pomóc, chociaż Merlin jeden wie, że nie mam pojęcia jak… — Nie kontrolowała już tego, co mówiła. — Może wtedy faktycznie byśmy się tu nie spotkali.
— Panno Granger — usłyszała i ponad łóżkiem Severusa dostrzegła, że Whitlock pochylił się nieco w jej stronę. — “Gdyby tylko” i “co jeśli” to najgorsi doradcy, jakich może się pani słuchać. W każdej dziedzinie życia. Nigdy w niczym pani nie pomogą, za to pierwsi doprowadzą do upadku. A nie wygląda mi pani na kogoś, kto lubi upadać. — Hermiona zmarszczyła brwi, lustrując pomarszczoną twarz uzdrowiciela. — Ma pani kogoś, kto na panią liczy i chociaż obiecałem, że się nim zajmę, nie zrobię tego za panią. Rozumiemy się?
Skinęła głową bezwiednie, czując, że słowa przesiąkają jej zmartwioną duszę i wyciskają resztki niepokoju jak sok z cytryny — pozwoliła sobie na moment słabości, ale to by było na tyle. Whitlock miał rację. Wszystko miało skończyć się dobrze, a ona musiała przyłożyć do tego rękę, zamiast się mazać.
Nieoczekiwanie rozległo się pukanie do drzwi, a kiedy stojący nad łóżkiem Snape’a czarodzieje odwrócili się, dostrzegli wchodzącą do sali przejętą McGonagall.
— Hugh — przywitała się, kiwając mu głową. — Hermiono. — Minerwa podeszła do łóżka, a widok jej miny zburzył lichą jak domek z kart pewność siebie panny Granger, która poczuła, że jej serce kurczy się w spazmie. — Jak on się czuje?
— Jest stabilny — odparł Whitlock. — Przeprowadzimy więcej badań z samego rana po wszystkich informacjach, których dowiedzieliśmy się od panny Granger i wtedy będziemy w stanie powiedzieć coś więcej. Albo szukać dalej — dodał, patrząc na młodą czarownicę, której wzrok utkwił się na nowo w twarzy Severusa — żeby znaleźć przyczynę stanu pana Snape’a.
McGonagall podążyła za jego ukradkowym spojrzeniem, a jej własne serce niemal pękło z żalu widząc w jaki sposób była podopieczna patrzyła na jej przyjaciela — choć jej twarz była przerażająco pusta, Minerwa podejrzewała, że to tylko maska. I doskonale wiedziała, kto jej ją nauczył.
— Hermiono…
— Wrócę do Hogwartu po próbki, o których rozmawialiśmy — przerwała jej nagle młoda gryfonka, prostując się i zerkając na Whitlocka, któremu skinęła głową na pożegnanie, nie dodając ani słowa więcej.
Ruszyła do drzwi odprowadzona przez milczące spojrzenia Hugh oraz Minerwy, którzy nie zatrzymali jej i pozwolili opuścić teren szpitala. Kiedy jednak Hermiona znalazła się na zewnątrz, wdychając spazmatycznie do płuc świeże powietrze, poczuła jak drżą jej nogi. Jak szybko cały czas biło jej serce, mimo iż starała się udawać, że nad sobą panuje.
Wiedziała, że im dłużej ktoś będzie próbował ją pocieszać, tym ciężej będzie jej skupić się na pomocy, a nie martwieniu się. Dlatego stwierdziła, że woli ucinać takie rozmowy w zarodku i nie dawać sobie nawet potencjalnej możliwości na złamanie woli. Pragmatyczna, nawet w uczuciach.
Dotarła do zamku, nie zatrzymując się i nie zwalniając kroku nawet na moment. Starała się oddychać głęboko, choć czuła, że szybki marsz zmęczył ją, a nogi powoli zaczynały boleć od stresu, jaki rozlał się po jej mięśniach i od niewygodnych butów na obcasie, których nie pomyślała zmienić wcześniej. Skierowała się przez główny hol do klatki schodowej, jednak kiedy tylko dotarła na szczyt schodów, usłyszała za sobą czyjś krzyk.
— Pani profesor! — Christina Blakers, najwyraźniej dostrzegłszy jej sylwetkę z Wielkiej Sali, dogoniła ją i zasapana dopadła jej ramienia. — Słyszałam… Słyszałam, co się stało.
Hermiona nieco zaskoczona jej bezpośredniością i spoufalaniem się, delikatnie wysunęła ramię z uścisku nastolatki i zmierzyła ją surowym wzrokiem.
— Nie powinnaś biegać — zrugała ją.
Była zła, że panna Hewitt się wygadała, ale w głębi duszy się tego spodziewała — zwłaszcza, że była bliską koleżanką Christiny, mimo iż nie należały do tego samego domu. Poza tym — mowa tu była o nastolatkach.
— Ciąża to nie choroba, nic mi nie będzie — prychnęła lekceważąco ślizgonka. — Co z profesorem? Jak on się czuje?
Młoda nauczycielka wyprostowała się, marszcząc lekko brwi.
— Wszystko jest pod kontrolą — powiedziała. — To nie było nic groźnego, ale zatrzymają go obserwacji przez jakiś czas.
Upiekła dwie pieczenie na jednym ogniu — podniosła się na duchu i zapobiegła panice, jaką wywołałaby prezentując uczennicy prawdziwy stan jej byłego opiekuna.
— Stracił przytomność i trafił do Mungo — mruknęła Christina. — To chyba nie takie nic.
Hermiona zmierzyła ją karcącym spojrzeniem.
— Czy nie prosiłam panny Hewitt, żeby nie plotkować na temat zdrowia profesora Snape’a? — zapytała unosząc brew, a nastolatka zmarszczyła brwi, wyraźnie nieusatysfakcjonowana jej reakcją. — Dyrektor McGonagall wystosuje odpowiednie ogłoszenie, kiedy już wszystko będzie wiadomo — dodała. — A teraz wracaj na kolację.
Christina obserwowała, jak nauczycielka wymija ją i rusza ku swojemu gabinetowi, ale nie miała prawda dostrzec ile wysiłku Hermiona włożyła w to, aby nie zabrzmieć przy tym fałszywie. Aby nie dostrzegła jej nerwowego kroku, skazy w masce, drżącego głosu. Najwyraźniej była jednak za dobrym kłamcą.
Zamknęła się w gabinecie, od razu zrzucając buty i zamierzając chociaż przemyć twarz — chciała ocucić się i doprowadzić do porządku, żeby czuwać przy Severusie i pomagać Whitlockowi czy McAllenowi, jeśli tylko tego by od niej wymagali. Była gotowa na wszystko, wiedząc, że to skutecznie odciągnęłoby znad jej myśli czarne chmury, które się tam zgromadziły.
Przede wszystkim jednak chciała ostudzić emocje, których nigdy wcześniej nie czuła na taką skalę. Strach, którego formy nie znała, panikę, której nie umiała kontrolować. Zawsze miała się za racjonalną, zdroworozsądkową osobę, która umiała radzić sobie w stresujących warunkach — a dzisiejszy dzień udowodnił jej, że było tak, dopóki nie poznała uczuć, o istnieniu których wcześniej wiedziała jedynie z cudzych opowieści.
Nieoczekiwanie, zanim dotarła do łazienki, ktoś donośnie zapukał do jej drzwi.
— Przysięgam, jeśli to Blakers to posadzą mnie za podwójne morderstwo — warknęła pod nosem i na boso wróciła pod drzwi, otwierając je zamaszyście, jednocześnie mówiąc: — Mówiłam ci, panno Blakers, nie musisz się…
Martwić, dodała już w myślach.
To nie Christina stała na korytarzu. To nie Christina wpatrywała się w nią zmartwionymi, brązowymi oczami — które rozumiały wszystko, nie prosząc o nic w zamian. Hermiona przepuściła Aurorę w progu bez ani jednego słowa, a kobieta weszła do środka, nie spuszczając z niej czujnego spojrzenia. Stanęła przy kominku, obserwując jak szatynka podchodzi w głąb gabinetu i chwilę milczała, próbując wyczytać z jej twarzy cokolwiek więcej, niż po powrocie z belgradzkiej kliniki zdążyła dowiedzieć się od Henry’ego.
— Chcesz o tym porozmawiać?
Sposób, w jaki Sinistra zadała to pytanie, ton, z jakim je wypowiedziała, ale przede wszystkim to, że nie oczekiwała i nie wymagała odpowiedzi sprawił, że Hermiona aż uchyliła usta, pierwszy raz tego dnia czując, że pod jej powiekami zbierają się łzy — o dziwo nie pochodzące ze strachu — którym i tak nie pozwoliła swobodnie płynąć.
— Nie — mruknęła, kręcąc energicznie głową. — Nie teraz. Muszę… Muszę wrócić do Mungo. Zebrać próbki eliksirów, które Severus zażywał.
Przeszła do sypialni, sięgając po gumkę do włosów, jednak kiedy uniosła pukle, chcąc spiąć je w wygodniejszą fryzurę, okazało się, że szarpnęła zdecydowanie zbyt mocno — a elastyczny materiał pękł w jej palcach, ciągnąc na dno zarówno jej włosy, jak i resztki samokontroli do utrzymania pokerowej twarzy. Hermiona warknęła pod nosem, siadając ciężko na łóżku i pochyliła się do przodu, opierając łokcie na udach, a Aurora, obserwująca ją bez słowa, podeszła bliżej i uklęknęła przed nią na podłodze.
— Cały czas powtarzam sobie, że nie powinnam się tym martwić, a jednocześnie jedyne, o czym potrafię myśleć, to że tym razem on się nie obudzi — szepnęła niemal bezgłośnie. — Że tym razem to coś poważnego, że tym razem się nie wyliże, że… — Jej gardło ścisnęło się w niekontrolowanym spazmie, a oczy zastygły w martwym punkcie przed nią. — Nie chcę panikować, naprawdę — dodała, jakby próbowała przekonać o tym cały świat, ale przede wszystkim samą siebie — ale nie potrafię tego wyłączyć. Nie tutaj.
Dotknęła agresywnie swojego czoła, a Sinistra złapała jej dłonie, marszcząc brwi.
— Bo ci na nim zależy — stwierdziła. — To normalne, że obawiasz się najgorszego. — Ścisnęła mocniej lodowate ręce Hermiony i dodała: — Tylko nie możesz dać się temu przytłoczyć.
Orzechowe tęczówki zwróciły się na nią, trzeźwiejąc w momencie — jakby przełączył się w niej jakiś tryb.
— Eliksiry — powiedziała pod nosem. — Pójdziesz ze mną?
Aurora odsunęła się, kiedy młoda czarownica gwałtownie wstała i jakby zupełnie zapominając, po co szła do łazienki, skierowała się ku drzwiom wyjściowym. Tuż pod drzwiami zorientowała się, że nie ma na sobie obuwia — zawróciła, wciskając na stopy płaskie, cienkie półbuty i szybkim krokiem wyszła na korytarz, od razu kierując się na trzecie piętro.
— Eliksir od Whitlocka jest w łazience, ziołowy w gablocie — mruknęła do siebie, kiedy stanęły przed drzwiami. Machnęła dłonią, ściągając zaklęcia zabezpieczające i weszła do środka, odwracając się jednak w progu do idącej za nią Sinistry. — A co, jeśli nałożył na nią jakieś wymyślne zaklęcia zabezpieczające?
— Zaraz się przekonamy — powiedziała ciemnoskóra nauczycielka, pchając niższą czarownicę do środka.
Hermiona od razu ruszyła do łazienki, zgarniając z niedużej, szklanej półki fiolkę z eliksirem od Hugh, a kiedy wróciła do salonu, Aurorze udało się otworzyć niewielką szafkę, w której znajdowały się wszelkiej maści lekarstwa i antidota. Gryfonka przewertowała je wzrokiem, szukając znajomego, okrągłego naczynka i złapała je, podając Sinistrze, która odebrała od niej również bulwiastą fiolkę z gęstym eliksirem od Whitlocka.
Nie znalazły tam jednak wywaru do opatrunków, a Hermiona wiedziała, że i on powinien znaleźć się w Mungo — poczuła, że ręce zaczynają jej drżeć, kiedy rozglądnęła się po pomieszczeniu, zastanawiając gdzie Severus mógł trzymać zapas rozkurczowego preparatu, który dla niego uwarzyła. W gablocie nie widziała też opatrunków, a miał jeden na sobie. Sypialnia. Łazienka.
Czuła się jak intruz przeszukując jego prywatne rzeczy, dlatego cieszyła się, że ma koło siebie Aurorę — nie tylko z tego powodu. Przekopała szafkę nocną, nieoczekiwanie odnajdując w jednej z szuflad resztki potłuczonej, porcelanowej lampy. Coś podpowiadało jej, że to nie Różyczka tym razem zbiła cenną dekorację, a powód, dla którego wciąż nie była naprawiona, rezonował echem w głowie Hermiony.
— Reparo — mruknęła, patrząc jak elementy powoli zlepiają się w całość.
Ile dałaby, żeby w tej chwili nawrzeszczał na nią i zrugał za wtrącanie się i wciskanie nosa w nieswoje sprawy? Ba, nie pogardziłaby nawet, gdyby w usłyszała setny komentarz o litowaniu się nad nim. Cokolwiek.
Wstała, kontynuując poszukiwania w sypialni oraz łazience, ale nie mogła odnaleźć pudełka, w którym trzymał bandaże i fiolkę z naparem. Nieco spanikowana przystanęła w progu, oddychając nerwowo pod czujnym spojrzeniem Sinistry, kiedy nagle jej wzrok padł na ciemne biurko.
Szuflada.
Podeszła do mebla, siadając na fotelu z żołądkiem wywróconym na drugą stronę i wypuściła powietrze, czując, że nie umie nabrać go z powrotem. Przejechała dłonią jego krawędzi, a brzęk zamka sprawił, że poczuła dreszcz przebiegający przez jej kręgosłup. Wysunęła podłużny ustęp i zajrzała do środka, czując, że jej serce zaczyna z powrotem pompować krew, a zgubiony oddech na nowo powraca do piersi.
— Jest — mruknęła z ulgą, wyciągając czarną skrzyneczkę.
Podała ostatnią fiolkę Aurorze, która zabezpieczyła je wszystkie, powoli kierując się do drzwi, jednak kiedy Hermiona odkładała pudełko na miejsce, jej wzrok przykuło coś, czego nie spodziewała się zobaczyć.
Odruchowo sięgnęła po niedbale złożony pergamin, na którym widniała złota pieczęć i symbol, który gdzieś już widziała — a zdanie sobie sprawy gdzie, zajęło jej ułamek sekundy. Ułamek sekundy, w którym jej usta uchyliły się, a w głowie rozpoczęła gonitwa myśli. Nie powinnam…
Zrozumiała jednak, że powinna. Właśnie teraz, z uwagi na okoliczności — dokładnie to powinna zrobić. Podniosła list, rozwijając go niepewnie, a Aurora, widząc, że coś ją zatrzymało, wróciła pod biurko i spojrzała na nią pytająco.
— Co to?
Hermiona przełknęła ciężko ślinę.
— List od profesora Murraya — odparła.
Odpowiedź, którą nie wiedziała, że dostał. Której wyczekiwała równie mocno, co on — a która mogła wiele zmienić i zaważyć na wyniku całej tej sytuacji. Odpowiedź, którą Snape zataił, że otrzymał.
Nie, zbeształa się szybko. To nie był ani czas, ani miejsce na wyrzuty — ani przede wszystkim sytuacja, w której mogła sobie na nie pozwolić. Nie wiedziała, czemu jej nie powiedział, ale nie zamierzała mieć o to pretensji. Nauczyła się, że już, że nie miała do tego prawa. Kiedy jednak przewertowała kilka pierwszych linijek zrozumiała. Zrozumiała wszystko.
Opadła ciężko na oparcie, a Sinistra zmarszczyła brwi, obchodząc biurko i stanęła przy niej ze zmarszczonymi brwiami. Bez słowa odebrała od niej list, nie bacząc zupełnie na łamanie jakiejkolwiek tajemnicy korespondencji, bo tak jak Hermiona wiedziała, że w obecnej sytuacji nie miało to większego znaczenia — poza tym gryfonka sama złamała ją pierwsza.
— Odmówił mu… — szepnęła szatynka.
Aurora zerknęła na nią, a jej nozdrza rozchyliły się nieco, kiedy czytała kolejne zdania bardzo nieprzyjemnego, opryskliwego wręcz miejscami listu.
— Nie odmówił — sprostowała — tylko kazał się umówić. Ale burak z niego straszny, nie powiem…
— Nie dziwię się, że nie powiedział mi o tym liście — mruknęła Granger. Zamrugała szybko, jakby objawienie uderzyło w jej twarz i spojrzała na Sinistrę. — Wiesz, co on musiał sobie pomyśleć? Jak musiał się poczuć?
Ciemne brwi poruszyły się w wymownym geście.
— Myślisz, że nie odpisał?
Hermiona nie miała pewności. Podejrzewała, że Severus poczuł się odrzucony i tak jak kilka lat temu, postanowił po prostu odpuścić, spodziewając się, że znikąd nie dostanie pomocy. Liczyła, że nie miała racji — że mimo oschłości Murraya, która biła z listu, Snape zdążył nauczyć się przejmować swoim zdrowiem.
Nie miała pewności, a jedynie mgliste pojęcie — stąd nie przyszło jej nawet do głowy, że korespondencja przyszła zaledwie dwa dni wcześniej. Snape, zirytowany odległym terminem, jaki zaproponował mu profesor i jego pasywno-agresywnym tonem, nie zdążył po prostu jeszcze odpisać. Co miał zamiar zrobić, umawiając się i zgadzając przy okazji na wszystko, czego Murray miałby od niego zażądać. Obiecał to jej, obiecał to sobie samemu — dla niej.
I nie miał prawa wiedzieć, jak zła była na Murraya, choć nawet go nie znała — za to, jak potraktował Severusa, jak zlekceważył jego objawy i stwierdził, że jest ponad listowne udzielanie porad, zwłaszcza, że symptomy były tak niestandardowe. Pół roku wydawało się tak odległe, że Hermiona nieświadomie zrozumiała i podzieliła złość, jaką Snape sam czuł w momencie czytania listu przez co zupełnie nie myślała już o tym, że zataił przed nią jego otrzymanie.
Złość, którą notabene ona sama złagodziła poprzedniego wieczora, nie wiedząc nawet, że taki był powód wieczornej wizyty ciemnowłosego mężczyzny w jej komnatach. Przyjęła go, zaprosiła na popołudniową herbatę i krótką rozgrywkę kart, która skończyła się jej przegraną — a potem dała mu wszystko, czego od niej żądał, a żądał wiele; czasem miała wrażenie, że zbyt wiele. Dając jej przy tym jednak w zamian tyle, że mimo iż powinna czuć się kompletnie spłukana, ona miała wrażenie, że jest najbogatszym człowiekiem na świecie.
A teraz chciał jej to odebrać. Niedoczekanie.
— To nie ma znaczenia — stwierdziła, wracając na ziemię. — Załatwię to później.
Wstała, kierując się do wyjścia i odebrała od Aurory fiolki, wciskając je ostrożnie do kieszeni, po czym wyszła na korytarz. Czarnoskóra czarownica ruszyła za nią bez słowa, odprowadzając z powrotem aż pod bramy Hogwartu, gdzie zatrzymała ją dopiero pytaniem, które w pewnej chwili nasunęło się jej na myśli.
— Hermiona… — Szatynka odwróciła się, zerkając na nią spod zmarszczonych brwi. — Powinnaś powiadomić Eileen.
Pełne usta zacisnęły się w wąską linię, kiedy młoda gryfonka przymykała powieki w zrezygnowanej zgodzie. Wiedziała, że musiała zawiadomić matkę Severusa i ściągnąć ją do Mungo. Wiedziała, a mimo to nie chciała tego robić — nie umiała przekazywać złych wieści, nienawidziła ich zresztą i sama nie miała nigdy pojęcia, jak na nie reagować.
Skinęła w końcu głową, czując znowu znajomą suchość w gardle. Spojrzała za siebie, wiedząc, że na nią czas, ale kiedy ponownie zwróciła wzrok na Aurorę, żeby się pożegnać, coś w niej pękło. Podeszła do czarownicy i bez pardonu wcisnęła się w jej ramiona, mimo iż dobrze wiedziała, jak bardzo kobieta nie lubiła takich gestów.
Była jednak zbyt zmęczona. Zmęczona udawaniem, że się nie martwi, że nie może sobie na to pozwolić. Udawaniem, że wierzyła w to, że wszystko będzie dobrze. Była zmęczona myślami prześcigującymi się w niesprawiedliwym maratonie, którego ona była biernym, kompletnie mimowolnym obserwatorem. Jakby była więźniem własnego umysłu; przykuta do niego łańcuchami, spod których nie mogła się uwolnić.
— Dziękuję — wyszeptała w gęste, kręcone włosy kobiety, które pachniały aloesem i kadzidełkami.
— No już. — Sinistra w nieco niezręczny sposób pogłaskała jej plecy, a Hermiona przymknęła oczy, zatapiając twarz w ramieniu starszej czarownicy. Odsunęła się dopiero po chwili, kiedy uspokoiła oddech na tyle, żeby móc w końcu uśmiechnąć się kwaśno. — Nie siedź tam całą noc i zajrzyj do mnie, jak tylko wrócisz. Mam strasznie parszywą nalewkę, akurat siądzie pod twój humor.
Szatynka niespodziewanie parsknęła pod nosem zmęczonym śmiechem.
— Nie omieszkam — mruknęła.
Uśmiech na jej ustach przybrał cieplejszy, spokojniejszy wyraz, kiedy zdała sobie sprawę, że Aurora była kolejną osobą w jej życiu, która chyba właśnie dlatego, że nie znała się na emocjach, twierdziła, że nie jest z nimi obyta i faktycznie była w nie dość skąpa, pozwoliła jej poradzić sobie ze wszystkim, z czym przyszło się jej zmierzyć. Potrzebowała w swoim życiu chyba ludzi, którzy byli emocjonalnie niezręczni.
Skinęła jej głową i ściskając w kieszeni fiolki, teleportowała się do Londynu. Zachwiała się niespodziewanie i wyciągnęła dłoń odruchowo, opierając ją o zimną, murowaną ścianę. Ciemne plamki zaczęły dwoić się i troić przed jej oczami, zmuszając, aby na moment przymknęła powieki, a kiedy z powrotem je uchyliła, zorientowała się, że na wystawionej dłoni brakuje pierścionka.
Wyprostowała się, nerwowo sięgając do kieszeni kamizelki i wyciągnęła z niej błyskotkę, którą pospiesznie wsunęła na palec, po czym ruszyła niespokojnym krokiem ku obskurnej dzielnicy, zatrzymując dopiero pod szarymi drzwiami prowadzącymi do wyniszczonego, szeregowego budynku.
Zapukała do drzwi i odsunęła się, nerwowo obracając pierścionek na serdecznym palcu, kiedy zasłonka za niewielką szybą w drzwiach się poruszyła. Przywiodła na myśl okno w sali szpitalnej, a Hermiona z całej siły wypchnęła z głowy wspomnienie nieprzytomnego mężczyzny, które pojawiło się w jej głowie.
Chwilę później drzwi uchyliły się nieco, a Eileen uśmiechnęła się na widok swojej przyszłej “synowej”.
— Hermiono. — Kobieta zmarszczyła brwi, kiedy tylko zdała sobie sprawę, że kobieta stoi przed jej domem sama. — Czy coś się stało?
Młoda gryfonka nabrała wdech, czując ciernie zaciskające się na jej gardzieli.
— Mogę wejść?
bo śmiech generalnie działa leczniczo – dopamina i takie tam 🙂Wróć do czytania
owww, słodkie 🙂Wróć do czytania
a podobno to faceci nie są skomplikowani Wróć do czytania
celnie i w punkcik 🙂 efekt lustra jest superWróć do czytania
nie mogło być za pięknieWróć do czytania