Sojusz, Granger? – Rozdział 85

Pukanie do drzwi rozdarło ciszę i zmusiło Hermionę do gwałtownego oderwania wzroku od własnego odbicia w łazienkowym lustrze. Jej próby pozbycia się śladów niewyspania skończyły się w momencie, w którym zrozumiała, że nie ma ani na tyle zdolności ani sił, żeby doprowadzać się do kompletnego porządku — wystarczyło, żeby nie wyglądała jak chodząca śmierć. Zwłaszcza, że jej cielesne uosobienie zapukało po raz kolejny do drzwi w momencie, w którym Hermiona akurat zamierzała je otworzyć.

— Dzień dobry — mruknęła. — Potrzebuję jeszcze minutę.

Severus wszedł do gabinetu, rzucając kątem oka ciekawskie, oceniające spojrzenie w stronę kobiety, która zniknęła za uchylonymi drzwiami swojej sypialni.

— Stallsbury wyniósł się na dobre? — zapytał obojętnie, widząc opuszczony obraz nad kominkiem i podszedł do biurka, gdzie zamierzał poczekać, aż jego właścicielka będzie gotowa do wyjścia.

— Mówiłam ci, znalazł sobie jakąś pustą ramę na czwartym piętrze — rzuciła Hermiona, sięgając po kamizelkę przygotowaną na krawędzi łóżka. — Stwierdził, że ma tam o wiele spokojniejsze i bardziej… kulturalne towarzystwo. Wpada tylko czasem sprawdzić, czy dbam o jego bibliotekę.

Ledwo dokończyła zdanie, zanim z jej piersi wyrwało się niemrawe ziewnięcie.

— Ciężki obchód? — usłyszała stłumiony głos z salonu i niemal od razu uśmiechnęła się pod nosem, wiedząc, że Snape’a tak naprawdę nie interesowały jej wieczorne obowiązki.

Piątkowe popołudnie zakończyło się dla niej późnym dyżurem i jeszcze późniejszym powrotem z Wieży Astronomicznej, gdzie wylądowała zaraz po wspólnym patrolowaniu korytarzy z Aurorą. Spędziła tam naprawdę przyjemny wieczór, rekompensując im obu niedoszłe wyjście, co początkowo składało się głównie z prób przekonania starszej koleżanki, że randka z Henrym to naprawdę dobry pomysł i nie powinna szukać więcej wymówek. Szybko jednak okazało się, że Sinistra wcale tego nie potrzebowała, a błysk w jej ciemnych oczach uświadomił Hermionie — ku jej szczeremu zaskoczeniu — że to i tak była jedynie półprawda.

Aurora, jak się okazało, miała problem z tym, żeby nie wyjść przed Henrym na “zimną prukwę”, jak to całkiem niesubtelnie określiła samą siebie — zwłaszcza, że jej wiecznie oschły, sprawiający wrażenie poirytowania wyraz twarzy stanowił dość duży problem. Podobnie jak to, co na siebie włożyć, przypomniała sobie Hermiona. Nie zamierzała streszczać Severusowi przebiegu całej rozmowy, choć pytania ciemnoskórej nauczycielki o to, jak wyglądać na milszą i przystępniejszą w obyciu jednocześnie ją rozczuliły, ale i mocno rozbawiły. W pozytywnym, oczywiście, znaczeniu.

— Aurora idzie dzisiaj na kolację z Henrym — wyjaśniła, zapinając kolejne zaczepy kamizelki, a jej brew drgnęła w wymownym geście. — Oczywiście niezobowiązująco, bo przecież nazwanie tego randką byłoby czymś strasznym — dodała bardziej do siebie, kiedy przypomniała sobie zażartą walkę czarownicy, żeby przypadkiem nie nazywać rzeczy po imieniu.

Snape aż prychnął, słysząc w jej głosie drwinę.

— Poza tym w poniedziałek znów wyjeżdża do kliniki, która prowadzi jej badania — ciągnęła. — Niby to tylko dwa dni, ale sam rozumiesz.

— Wciąż próbuję, ale twoje peplanie niespecjalnie to ułatwia.

Hermiona zorientowała się, że źródło głosu znajdowało się bliżej, niż poprzednio i zerknęła przelotnie w bok. Nonszalancko oparta o framugę drzwi sylwetka Snape’a przykuła jej uwagę od razu i zanim kobieta zdążyła się powstrzymać, posłała mu drugie, dłuższe spojrzenie. Przyglądał się jej z pozoru całkiem obojętnie, ale unosił przy tym brew i krzyżował ramiona na piersi w taki sposób, że odruchowo go otaksowała.

Odwróciła szybko wzrok i zapięła ostatni zatrzask kamizelki, a Severusowi nie umknął uśmieszek majaczący w kącikach jej ust.

— Domyślam się, że twój wieczór był o wiele bardziej pasjonujący — powiedziała, naciągając na siebie wierzchnią szatę. — Podczas kiedy ja marnowałam czas na peplanie.

Snape niespecjalnie zamierzał przerywać jej próby drażnienia się z nim.

— Cóż, nie marnowałaś mojego czasu — stwierdził.

Hermiona wyciągnęła włosy zza kołnierza, odrzucając je na plecy, po czym podeszła powoli do ciemnowłosego mężczyzny. Patrząc na niego w sposób, który utwierdził go w przekonaniu, że może i pozwolił jej wyczytać coś z mimiki jego twarzy, ale ona dopowiedziała sobie do tego o wiele, wiele więcej.

— Czekam zatem na podziękowania — sarknęła, wymijając go w progu, przez co nie dostrzegła wykrzywiających się w cierpkim uśmiechu warg.

— Możesz się ich spodziewać tak jak mojej dzisiejszej obecności w Norze — odparł Severus.

Młoda kobieta odwróciła się, unosząc brew nieco zaskoczona zmianą tematu.

— Na nią akurat nie liczyłam.

— Rozsądnie z twojej strony — wtrącił Snape, zanim skończyła mówić, a Hermiona bez chwili wahania dodała pod nosem:

— Chociaż Ginny będzie niepocieszona, jeśli znów zabraknie jej rąk do pomocy przy babeczkach.

Po prawdzie — nie planowała ani nie zamierzała przekonywać mężczyzny, żeby towarzyszył jej i Minerwie dzisiejszego popołudnia. To nie były jego problemy, a Ron, Lavender czy mała Cordelia, której nawet nie znał, nie byli nigdzie na liście ludzi, z którymi Snape chciał spędzać czas. I nawet, jeśli Hermiona na niej była — choć o wiele wyżej, niż sądziła — wciąż nie w jej gestii było narzucanie mu tego, co było częścią jej życia i przeszłości.

— Nikt nie ucierpi z powodu ich całkowitego braku — mruknął Snape, co miało wybrzmieć zgryźliwie tylko dlatego, że on sam tak chciał. — Bolączki Weasley zresztą niespecjalnie należą do moich zmartwień.

Stojąca przed nim szatynka miała ochotę roześmiać się, kiedy dostrzegła ciemne oczy mrużące się ostrzegawczo, ale instynkt samozachowawczy zmusił ją do natychmiastowego zaciśnięcia ust.

— Wiem, pamiętam. Szantaż emocjonalny na ciebie nie działa — mruknęła, uśmiechając się pobłażliwie, jednak nie dostrzegła w ciemnych oczach błysku rozbawienia, którego się spodziewała. — Dlatego nie próbuję tego wykorzystać.

— I tak by ci się to nie udało — wtrącił zawzięcie Severus, wciskając dłonie do kieszeni.

Młoda gryfonka podeszła bliżej wysokiego czarodzieja i zmrużyła lekko oczy.

— Wiem — powtórzyła wolno. — Nie zamierzałam cię do niczego przekonywać.

I wtedy dotarło do niej, że Snape najwyraźniej spodziewał się dokładnie tego. Spojrzał na nią, marszcząc brwi, pomiędzy którymi pojawiły się głębokie zmarszczki niezrozumienia i bez słowa zlustrował jej twarz. Nie uświadczył jednak ani sprzeciwu, ani chęci kompromisu ani nawet najmniejszej oznaki prośby ze strony strony swojej rozmówczyni. Jedynie przekomarzania i ugodowość, jakiej nie zakładał.

— Nie?

Tym razem Hermiona nie zdołała powstrzymać cichego chichotu, jaki wyrwał się z jej gardła. Jego pytanie było tak banalne, tak krótkie, a w dodatku brzmiało jak nie do końca pewne stwierdzenie — i choć wypowiedziane dobrze znanym, obojętnym tonem, wciąż zupełnie nie było w stylu Severusa.

— Chcesz, żebym próbowała? — zapytała, unosząc brew. Niewyspanie i dziwnie ludzkie odruchy mężczyzny sprawiły, że w ogóle nie panowała nad językiem. Zupełnie jakby w ogóle nie musiała; jakby mogła powiedzieć cokolwiek, a on po prostu miał to przyjąć. — Jeśli uważasz, że jestem pokrzywdzona w tej sytuacji i chciałbyś jakoś mi to wynagrodzić…

— Nie — przerwał jej ostro Snape. — Skoro nie ma problemu, uznaj temat za zakończony.

Przygryzła wargę, z trudem powstrzymując śmiech, kiedy ciemnowłosy czarodziej minął ją z oburzonym teatralnie wyrazem twarzy i podszedł do drzwi, uchylając je przed nią na oścież. Hermiona minęła go, posyłając mu krnąbrny uśmiech, który od wejścia Severusa nabrał szczerej barwy, za to stracił tę, która sugerowała wymuszenie będące wynikiem ciężkiej nocy — oraz widma nadchodzącego wieczoru, które mimo wszystko napawało ją niepewnością.

Liczyła jednak, że dzień u Weasleyów zwyczajnie ją zmęczy. Chciała po powrocie móc po prostu paść na łóżko wyczerpana, na co były spore szanse, zważywszy, że Hermiona spodziewała się spotkać w Norze tę część rodziny, która nie dotarła na święta. Upewniła się w tym dodatkowo, kiedy idąc po obiedzie na spotkanie z Minerwą, usłyszała obok siebie cichy świst powietrza.

— A co to, Sranger, czyżbyś zgubiła ochroniarza?

Odwróciła się przez ramię i dostrzegła Irytka lewitującego nad jej głową.

— A ty drogę? — zapytała kąśliwie. — Masz chyba areszt wieczorny.

Poltergeist prychnął wściekle i przeleciał na drugą stronę, a Hermiona jedynie kątem oka obserwowała jego przezroczystą postać. Na wszelki wypadek mocniej zaciskając dłoń na różdżce schowaną w kieszeni cienkiego płaszczyka.

— Straaaszne nudy — jęknął duch przeciągle, po czym posłał młodej kobiecie teatralnie oskarżycielskie spojrzenie. — Poza tym to twoja wina, że muszę tam chodzić.

Hermiona uniosła brew, uśmiechając się pod nosem.

— Sama się zaatakowałam? — odparła, na co Irytek tylko prychnął.

— To mówisz, że Snapuś poszedł w odstawkę? — zapytał, ignorując jej przytyk, a gryfonka spoważniała i odruchowo zwolniła kroku. — Też bym się z takim staruchem nie chciał pokazywać, jeszcze znów się przewróci i co? Strach aż z nim gdzieś wyjść.

Nagłe wspomnienie wypadku Severusa przyprawiło Hermionę o ciarki.

— Przynajmniej może stąd wyjść — stwierdziła pod nosem.

— Byle nie nogami do przodu — parsknął Irytek. Podpłynął nieco do przodu i spojrzał na swoją rozmówczynię, a jego paciorkowate oczy otaksowały uważnie jej sylwetkę. — Może następnym razem złap go szybciej, żeby się mocno w główkę nie uderzył.

Kobieta nie była pewna czy to niewyspanie płatało jej figla czy po prostu kompletnie zwariowała.

— Czyżby przemawiała przez ciebie troska? — zapytała zaczepnie, śmiejąc się urywanie, kiedy z gardła Irytka wydobył się donośny, obleśny dźwięk imitujący wymioty. Pokręciła głową, patrząc na niego kpiąco i dodała: — Czyli jednak się martwisz.

Poltergeist opamiętał się nagle i zagrodził jej drogę, z morderczą powagą celując przezroczystym palcem między jej oczy.

— I tak nikt ci w to nie uwierzy — rzucił.

Hermiona uśmiechnęła się, krzyżując ramiona na piersi.

— To będzie nasza tajemnica — obiecała konspiracyjnie.

Duch wyprostował się, mrużąc oczy i zapytał, cicho cmokając:

— Kolejna?

Zanim jednak młoda nauczycielka zdążyła choćby mrugnąć, usłyszeli donośny głos Minerwy McGonagall dobiegający z Wielkiego Holu:

— Irytku! — Duch jak oparzony odwrócił się i odleciał z niemal dziewczęcym piskiem, kryjąc się za plecami Hermiony, która spojrzała na niego pobłażliwie i wywróciła oczami. — Potrzebujesz mapy do Izby Pamięci czy osobistej eskorty Barona?

Niczym zrugany przez matkę pięciolatek poltergeist naburmuszył się i posłał młodej nauczycielce mugoloznawstwa posępne spojrzenie, odpływając w stronę korytarza z niezadowoleniem wymalowanym w zgarbionej postawie. Hermiona nie oderwała od niego wzroku, dopóki starsza czarownica nie zwróciła się bezpośrednio do niej.

— Naprzykrzał ci się?

Wzrok McGonagall wyrażał szczerą troskę, na którą młoda gryfonka odruchowo zareagowała przyjaznym uśmiechem.

— Nie tak bardzo, pani dyrektor — odparła. — Areszt z Baronem chyba przynosi efekty.

— Och, nie wątpię, że Baron miał w tym swój udział, ale wydaje mi się, że to nie on utemperował tego gagatka — stwierdziła niespodziewanie Minerwa, a Hermiona aż uniosła brew. — Choć pewnie nie byłby tak zuchwały, gdybyś miała towarzystwo — dodała wymownie.

Dama w opałach potrzebuje księcia na białym koniu, no tak. Miała ogromną ochotę pokręcić głową na prostolinijność myślenia byłej opiekunki i jej naiwność, choć w duchu wiedziała, że nie powinna — zwłaszcza, że kolejne słowa przełożonej i tak miały mocno przetestować jej cierpliwość.

— W takim razie cieszę się, że pani na mnie czekała — odparła Hermiona, zerkając pytająco na McGonagall, a potem drzwi wyjściowe z zamku.

— A Severus nie wybiera się z nami? — zapytała dyrektorka, kiedy młoda kobieta ją wyminęła.

Wspomnienia ich porannej rozmowy i przedpołudnia, które spędzili na pierwszym majowym spacerze po ogrodach rozmyły się, kiedy szatynka przypomniała sobie niepochlebne słowa Irytka o stanie zdrowia Snape’a.

— Nie — odparła, niemrawo się uśmiechając. — Rodzinne spędy u pani Weasley raczej nie wpisują się w krąg jego zainteresowań. 

Minerwa uniosła brew, ale ku zaskoczeniu Hermiony prychnęła pod nosem i ruszyła za nią do wyjścia.

— Cóż, może czas najwyższy, żeby zaczęły. Sama idea brzmi dość męcząco, przyznaję, ale święta jakoś przeżył — stwierdziła z przekąsem, kiedy przecinały hol i wyszły na dziedziniec. — A w końcu pan Weasley i panna Brown to twoi przyjaciele.

Zwłaszcza Lavender, pomyślała Hermiona nieco lekceważąco. Miała ogromną ochotę wyśmiać Minerwie jej własne słowa prosto w twarz, ale najchętniej po prostu skończyłaby ten temat. Była opiekunka w dodatku pytała o coś, co było tak oczywiste, że w oczach szatynki nie wymagało nawet komentarza — ale starsza czarownica uznała najwyraźniej, że Severus miał jakiś niemy przykaz stawiania się na zawołanie swojej “narzeczonej” i musiał uczestniczyć w jej życiu, jakby tego wymagało od niego samo bycie w związku.

— Dlatego właśnie się tam wybieram — odparła młoda gryfonka, zdradzając swoje poirytowanie tonem głosu.

Musiała jednak pokazać coś jeszcze — coś w wyrazie twarzy, co McGonagall na jej nieszczęście odebrała najwyraźniej jako smutek i rozczarowanie tym, że Snape jej nie towarzyszy.

— Sama, Merlinie, w tym cały sęk — stwierdziła pod nosem, kręcąc głową i niemal od razu dodała: — Moja droga… — Szatynka zrozumiała, co usłyszy, w momencie w którym dyrektorka protekcjonalnie ujęła jej ramię, kiedy przemierzały ścieżką drogę do bram Hogwartu. — Jeśli chcesz mojej rady… — A mogę nie chcieć? — Powinnaś nauczyć go sztuki kompromisu.

Jakim cudem udało jej się powstrzymać śmiech — nie miała bladego pojęcia.

— Nie wydaje mi się, żeby istniała taka konieczność — mruknęła.

— Och, kochana, naturalnie, że istnieje. Nie można wiecznie chodzić mu na rękę — stwierdziła dobrodusznie Minerwa. — To, dziecko drogie, nazywa się dyktatura i o ile Severus jest w niej mistrzem, tak przydałby się ktoś, kto zmieniłby ten stan rzeczy.

Fakt, że dyrektorka naprawdę uznała Hermionę za odpowiednią osobę do plotkowania o Severusie za jego plecami naprawdę ją zirytował. Młoda kobieta nie do końca nawet wiedziała co miałaby powiedzieć, żeby przypadkiem nie obrazić McGonagall, o co ta bardzo się prosiła. Czuła jednak, że nie będzie w stanie milczeć.

— Jest dyktatorem, bo jak dorosły człowiek umie postawić na swoim?

— Przy czym zupełnie nie umie iść na ugodę. Upór wynosi się z domu. — Wścibstwo też? — Naprawdę, kochana, dla własnego dobra powinnaś nauczyć się go przekonywać do takich rzeczy. Zwłaszcza teraz, póki jeszcze jest na to szansa.

Była pewna, że czarownica chciała dobrze — co było absurdalną zmianą tonu, którą sam Snape jednak przewidział — ale metodę wybrała najgorszą z możliwych. Hermiona zatrzymała się, widząc, że dotarły do granic zamku i zerknęła na swoją przełożoną z wymuszonym, teatralnie niewinnym uśmiechem.

— Bez obaw, pani dyrektor, umiem dbać o swoje interesy — powiedziała. — I zapewniam panią — dodała szybciej, niż zdążyła pomyśleć — Severus doskonale wie, jak się odwdzięczyć, żebym nie czuła się pokrzywdzona. Zwłaszcza, jeśli sytuacja tego od niego wymaga.

Szybkie kłamstwo — w dodatku tak niezręczne — skutecznie zatkało Minerwę, która zapowietrzyła się i ucięła temat w ułamku sekundy. Młoda czarownica uśmiechnęła się pod nosem; nieco zbyt szyderczo, sama musiała przyznać; ale nie mogła sobie odmówić. Nie, kiedy McGonagall w tak bezczelny sposób przejęła rolę matki i ciotki-swatki w jednym, nazywając się przy tym “przyjaciółką” Snape’a. I wchodzi z butami w moje życie przy okazji, usprawiedliwiała się.

Pozwoliła, aby dyrektorka teleportowała je w pobliże Nory, gdzie dotarły po krótkim, milczącym marszu. Molly zdążyła jedynie je przyjąć, po czym zniknęła w gąszczu gości, którzy kłębili się w salonie i w pokoju gościnnym, w dalszej części parteru. Hermionę od progu zaskoczyło, że spotkanie rodzinne Weasleyów było dużo pokaźniejsze, niż zakładała — co upewniło ją tylko w przekonaniu, że podjęła dobrą decyzję, żeby nie brać ze sobą Severusa. Molly, najwyraźniej przeraźliwie dumna, że jej najmłodszy syn dał jej wnuczkę, musiała zaprosić chyba każdą kuzynkę, ciotkę i stryja, którego znała. Hermiona była pewna, że tylu ludzi w jednym miejscu — w dodatku w większości rudowłosych — Snape nie byłby w stanie znieść i nawet kompromis, który zasugerowała, nie byłby w stanie go przekonać.

Nie spóźniły się, choć Hermiona stwierdziła, że musiały być blisko — przytulny, ale jednak dość ciasny dom wypełniało już tyle osób, że kiedy  tylko wpadły w gwar pełen radosnych śmiechów i głośnych rozmów, kobieta od razu straciła swoją towarzyszkę z oczu. Nie zamierzała jednak narzekać, bo Ginny od razu ją odszukała, ściskając jeszcze w przedpokoju i wzdychając w jej ramię z wyczuwalnym zmęczeniem.

— Chodź — mruknęła, ciągnąc ją do kuchni. — Tam jest o wiele ciszej.

Miała absolutną rację, choć nawet w przestronnym sercu Nory spotkały ciotkę młodszej gryfonki, która skinęła im z uśmiechem głową, podbierając kruche ciasteczko z patery.

— Ja nawet nie wiem, kto to jest! — jęknęła Ginny, krzyżując ramiona na piersi z nieco zbolałą miną, kiedy niska kobieta zniknęła w przejściu do salonu. — Kolejna ciotka-klotka, której imienia nie znam.

— Twoja mama zaprosiła całą rodzinę? — zaśmiała się pobłażliwie Hermiona, opierając się biodrami o blat i zachichotała, kiedy dostrzegła, że jej koleżanka wydęła usta w niezadowolonym wyrazie.

— Uparła się, że skoro Bill nie pozwolił jej świętować, jak urodziła się Victoire, to odbije sobie teraz. Bo ona też ma jutro urodziny, więc sama rozumiesz — jęknęła. — Zaczęło się od jednej ciotki, której dawno nie widziała i od słowa do słowa pozapraszała ludzi, których ja nawet na oczy nie widziałam — wyjaśniła, siadając na blacie, przy którym stała Hermiona. — No dobra, raz, na ślubie Billa, ale to było tyle lat temu!

— Mogę sobie tylko wyobrazić, co się tu działo przez ostatnie kilka dni — zaśmiała się szatynka.

— Dobrze, że ojciec ma trochę oleju w głowie i wybił jej z głowy drugą połowę listy — prychnęła Ginewra. — I przemówił jej do rozumu, żeby nie gotowała dla nich całego obiadu.

— A mogłaś to być ty — usłyszały niespodziewanie i jak na zawołanie odwróciły się w stronę wchodzącego do kuchni George’a.

— Na miejscu Rona, taty czy może mamy? — Starszy brat kobiety uśmiechnął się zawadiacko na jej zgryźliwość; dokładnie tak, jak Hermiona pamiętała. Jakby widzieli się wczoraj i zupełnie nic się nie zmieniło, choć na twarzy mężczyzny widniało o wiele więcej zmarszczek. — Poza tym, ani słowa o organizacji czegokolwiek. Na święta nawet nie raczyłeś się pofatygować.

— To ja mam prawo mieć problemy ze słuchem, nie ty — zażartował wymownie wskazując swoje lewe ucho. — Rodzice Angeliny są świrami tradycji — wyjaśnił, zerkając na Hermionę. — Chcieli, żebyśmy każde Boże Narodzenie spędzali u nich, wiesz, na wypasie, cały tydzień. Więc umówiliśmy się, że będziemy je tak spędzać, ale na zmianę – raz tam, raz tutaj. No i teraz wypadło na nich. Nie moja wina, takie życie — stwierdził, z teatralną miną rozkładając ramiona.

Hermiona uśmiechnęła się, słysząc jego słowa i to, z jaką swobodą opowiadał o swoim życiu i Angelinie. Choć małżeńska powinność najwyraźniej wcale nie była dla niego taka kolorowa.

— Tak w ogóle, to dobrze cię widzieć — dodał, kiwając jej głową.

Młoda nauczycielka odpowiedziała identycznym gestem.

— Ciebie też — odparła. — Jak biznes?

— Rozrasta się, nie narzekam — stwierdził mężczyzna, zerkając za okno. — Otwieram już trzeci lokal, poszerzyłem asortyment, może za niedługo wyniosę się też gdzieś za granicę. — Uśmiechnął się półgębkiem, pozwalając, żeby sowa, która usiadła na parapecie zbliżyła się do niego i wystawiła głowę w celu uzyskania czułości. A Hermiona aż uchyliła usta, orientując się, że to ta sama sowa, która eskortowała Errola, kiedy przyniósł zaproszenie na dzisiejsze spotkanie. — To Zefir — wyjaśnił, widząc wzrok kobiety. — Mieszka z nami w Cardiff.

— Rodzice Angeliny kupili im tam dom — dodała z zazdrością Ginny.

— Mówiłem ci — zaśmiał się George — ojciec tylko czeka, żeby wydać całe oszczędności na twój ślub. To ty się nie spieszysz.

— Po co mi pieniądze tatusia, mądralo, skoro mogę znaleźć bogatego męża? — zapytała prześmiewczo Ginewra, a Hermiona aż prychnęła, słysząc ile energii włożyła, aby zabrzmieć zjadliwie i przedrzeźnić ton brata. — Zresztą, nie kupili go tobie, tylko temu waszemu małemu demonowi.

— Angelina jest w ciąży? — wypaliła od razu szatynka z entuzjazmem, czemu George przytaknął, dumnie się prostując.

— W drugim miesiącu, niedawno się dowiedzieliśmy — potwierdził dumnie, od razu rzucając do siostry: — A ty od razu kablujesz. 

Ginny prychnęła, zeskakując z blatu, kiedy dostrzegła matkę powoli zbliżającą się do kuchni.

— Hermiona to praktycznie rodzina — mruknęła bez żadnych wyrzutów sumienia. — Właśnie — dodała, zerkając troskliwie na koleżankę. — Przyszłaś tylko z McGonagall?

— O, właśnie, słyszałem. Moje gratulacje — zaśmiał się George, pochylając się konspiracyjnie w stronę Hermiony. — Zamrugaj dwa razy, żebym wiedział, że jesteś bezpieczna.

Młoda szatynka zaśmiała się, dziękując w duchu pani Weasley, że zjawiła się nagle w kuchni.

— George, pomóż proszę ojcu w salonie — poprosiła. — Hermiono, czy ciebie również mogę wykorzystać? Proszę, zanieście to z Ginny do gościnnego.

Wręczyła dziewczętom patery, które przyniosła z zaściennej spiżarki, nie poświęcając im jednak nawet przelotnego spojrzenia, zabiegana od razu znikając w głębi kuchni. Ginny i Hermiona posłusznie spełniły prośbę Molly, nie poruszając już tematu Severusa, co ta druga bardzo doceniła — tak jakby naprawdę ktoś spodziewał się, że pośród tylu rozgadanych, wesołych osób pojawi się cały na czarno Snape z miną, jakby powoli zabijała go trucizna albo coś gniło tuż obok niego. Albo jedno i drugie, naraz.

Żadnego ze świeżo upieczonych rodziców nie trzeba było długo szukać. Kiedy tylko młode czarownice przekroczyły próg pokoju gościnnego, Hermiona uśmiechnęła się czule, widząc znajomą, rudą głowę ponad gąszczem ciotek kręcących się obok fotela, gdzie z niemowlęciem w ramionach siedziała Lavender Brown.

Hermiona odstawiła paterę na stolik i zorientowała się, że Ginny została porwana przez kobietę, której — sądząc po zbolałej minie — nie znała albo nie lubiła. Uśmiechnęła się do niej przepraszająco i przystanęła przy parapecie, krzyżując ramiona i zerkając w stronę Rona. Obszedł akurat fotel, klękając przy blondynce, która uśmiechnęła się do niego wdzięcznie, mówiąc coś do niego przyciszonym tonem i popatrzył na nią, odpowiadając równie czułym, pełnym miłości uśmiechem. Delikatnie gładząc przy tym czoło córeczki, która zasnęła w najlepsze zupełnie niewzruszona panującym dookoła niej zamieszaniem.

— Co to za mina? — usłyszała nagle i odwróciła głowę gwałtownie.

Znajome, ciemne włosy i oczy patrzące na nią z błyskiem od razu wycisnęły na jej usta szerszy uśmiech.

— Harry — mruknęła, ściskając przyjaciela mocno. — Jaka znów mina?

Potter wydął usta wymownie, kiedy dostrzegł teatralny wyraz na twarzy przyjaciółki.

— Taka, że zaraz pomyślę, że sama chciałabyś tam siedzieć — parsknął cicho, wskazując brodą na fotel Lavender, a Hermiona posłała mu oburzone spojrzenie. — I jeszcze nie przyprowadziłaś narzeczonego — zadrwił.

Cieszyło ją, że miał dobry humor, choć słyszała, że było w tym coś kwaśnego.

— Ty też nie — odgryzła się, marszcząc brwi i zerknęła na Billa z Fleur, którzy akurat podeszli do małej Cordelii. — Podsłuchał naszą ostatnią rozmowę i ze mną zerwał — dodała, siląc się na śmiertelnie poważną minę, w którą Harry zaskakująco szybko uwierzył, bo uśmiech na jego ustach w momencie zamarł. — Żartuję, Harry. Nie zerwał.

— Chcesz żebym dostał zawału przed trzydziestką? — zapytał Potter, a Hermiona uniosła brew. — Czekaj… — Ciemnowłosy mężczyzna skorzystał z faktu, że przy młodych rodzicach kręcili się goście i odciągnął przyjaciółkę na bok. — Czyli wie? — zapytał cicho.

Szatynka przytaknęła, chichocząc pod nosem. Harry miał zamiar zapytać, co to dla nich znaczy — dla niej, ale i dla Snape’a — ale nie zdążył, bo przyjaciółka odpowiedziała mu bez ani jednego słowa, rumieniąc się wściekle i nie przestając się uśmiechać nawet na ułamek sekundy.

— A jak to się ma do twojego wyjazdu?

Hermiona zamarła. Wiedziała, że takie wnioski i pytania były nieuniknione, choć ona sama próbowała udawać, że nie będzie musiała ich zadawać. Że ten temat w jakiś sposób sam się rozwiąże. Kretynka. Samo to się może co najwyżej mleko skwasić. Miała pretensje do siebie, że nie umie być taka jak Ron i podjąć decyzji, a jak przychodziło co do czego, dalej wolała żyć w swojej małej, naiwnej bańce.

— Takie rozmowy to milowe kroki, Harry — mruknęła niemrawo pod nosem. — A tą powinniśmy odłożyć na kiedy indziej — dodała, wymownie wskazując brodą na Ginny, która przeciskała się w ich stronę.

Obiecała sobie, że kiedy przyjdzie czas, powie wszystko, co zalegało jej na sercu i postawi sprawę jasno. Podejmie decyzję, której nie umiała podjąć i zagra w otwarte karty, dając Severusowi do zrozumienia, że jest gotowa poprowadzić to wszystko w stronę, która odpowiada też jemu — ale wiedziała, że to nie ona powinna zaczynać tę rozmowę. 

Będąc całkiem szczera, bała się być stroną, która to zrobi i chciała, żeby to on nią był. Za bardzo szanowała to, że otworzył przed nią swoje serce, obnażył uczucia i dał wejść do swojego życia, co mogła jedynie domyślać się, że nie było dla niego ani łatwe ani komfortowe. Nie chciała pchać się w to wszystko z buciorami na siłę. W ten sposób mogła go tylko odstraszyć. Stracić. A ona chciała go zatrzymać. Mieć.

— Przejmujesz obowiązki mamy? — zapytał Potter, kiedy Ginewra zjawiła się obok nich i uśmiechnął się zawadiacko, kiedy młoda kobieta szturchnęła go w ramię.

— A ty potrzebujesz nowy zegarek? — odgryzła się, unosząc brew.

— Nie spóźniłem się nawet pięć minut — żachnął się Harry.

Hermiona zaśmiała się pod nosem.

— Ale się spóźniłeś — stwierdziła Ginny. — Widziałeś się z Winstonem?

Winstonem? Młoda szatynka zerknęła pytająco na rudowłosą kobietę, która jednak przyglądała się pytająco ciemnowłosemu czarodziejowi. Ten skrzyżował ramiona na piersi, a jego mina nieco zrzedła.

— Widziałem — stwierdził. Ach, pomyślała Hermiona. Czyli to o to chodziło. Przeczucia odnośnie złego humoru przyjaciela jednak ją nie myliły. — Wizengamot skorzystał z jakichś dodatkowych kruczków prawnych, z czegoś, co się nazywa Prawo Drugiej Ławy — mruknął. — W skrócie kupili sobie kolejne dwa tygodnie na obrady, ale według Pratneya to tylko przykrywka, żeby to wszystko opóźnić.

— A nie powiedział ci co robić? — zapytała nieco oburzona Ginny, ale Harry szybko posłał jej cięte spojrzenie.

— Czekać — powiedział. — Grać w ich grę, a przede wszystkim nie naciskać.

— Czyli nici z twojego planu i musisz jutro iść. — Mężczyzna przytaknął bez słowa. — A co, jeśli znów spróbują to opóźnić? Będą przeciągać to w nieskończoność? Mamy siedzieć i czekać bezczynnie?

Ginewra nie rozumiała zachowania przyjaciela, za to Hermiona — wręcz przeciwnie. Choć zaskoczyło ją, że próbował wymigać się od memoriału, to również potrafiła usprawiedliwić. Ona sama niespecjalnie miała ochotę tam iść i słuchać, jak to Ministerstwo przyczyniło się do upadku Lorda Voldemorta i jak “wspólnymi siłami” przywrócili porządek w Wielkiej Brytanii i na świecie.

— Oczywiście, że będą to przeciągać — stwierdził Potter. — Będą, bo mogą i doskonale wiedzą, że dowody ich przytłoczyły, więc teraz zrobią wszystko, żeby odwlec decyzję. Ale na szczęście nie mają nieskończenie wiele opcji.

— To zemsta? — zapytała Hermiona, a Harry przytaknął, wzruszając ramionami.

— Tak działa władza. — Bolało ją, jak zmęczony był, ilekroć o tym rozmawiali, choć czuła, że to, co mówił nie świadczyło, aby miał się poddać. — Ale Pratney stwierdził, że to prawie na pewno znaczy, że wygraliśmy, a to co robią tylko tego dowodzi. Wiedzą, że muszą Draco wypuścić, więc odwlekają to ile mogą, licząc, że stracimy cierpliwość. Albo okażemy zniewagę, na przykład nie pojawiając się na memoriale.

Ciemnowłosy mężczyzna spojrzał na Ginny, która pokręciła głową.

— Rozkwasiłabym nos temu łysolowi, co prowadził rozprawę — rzuciła, krzywiąc się.

— Żeby jeszcze ciebie trzeba było ratować z Azkabanu? — zakpił Potter, szybko jednak uśmiechając się wymownie pod nosem. — Chyba, że chcesz, żeby ktoś cię stamtąd ratował.

Hermiona dawno nie widziała, żeby twarz Ginny tak szybko niemal dopasowała się kolorem do jej włosów. Kobieta uderzyła Harry’ego w ramię tak mocno, że ten aż jęknął, a stojąca obok nich czarownica pokręciła pobłażliwie głową.

— Nie chcesz oberwać, to nie zaczynaj — fuknęła rudowłosa czarownica, ruszając w głąb pokoju. — Chodźcie, zwolniło się trochę miejsca przy dzieciaku. Może teraz się do nich dopchamy.

Cordelia była wykapaną kopią Lavender i ku ogromnemu żalowi pani Weasley, dotyczyło to również koloru włosów. Ronald wydawał się tym faktem zupełnie niewzruszony, a wzrok, jaki posyłał córce utwierdził wszystkich w przekonaniu, że mała już była bardzo potężną czarownicą. Potrafiła w końcu zniewolić dorosłego faceta nie robiąc zupełnie nic, jedynie śpiąc i co jakiś czas cicho kwiląc. Hermiona musiała przyznać, że była naprawdę spokojna i nie wydawało się, żeby cokolwiek było w stanie wytrącić ją z tego stanu.

Jej rodzicielka wyglądała za to o wiele lepiej, niż gryfonka się spodziewała. Nie widziała Lavender naprawdę długo, ale ciąża wbrew pozorom dodała jej uroku. Przytyła, owszem, ale w bardzo korzystny sposób; jej buzia zaokrągliła się, ale jednocześnie zapadła, pokazując ślady osłabienia sprzed kilku miesięcy i to, co kobieta przechodziła każdej pełni — przez co całkowite rysy jej twarzy stały się poważniejsze i o wiele pociąglejsze niż wcześniej. Ubyło jej za to włosów, które teraz wiązała w luźny kok na karku, a którym Ron bawił się, siedząc obok niej na oparciu fotela — w przerwach od głaskania córki, od której nie mógł oderwać ani rąk ani wzroku.

Pod koniec spotkania gardło Hermiony było już niemiłosiernie ściśnięte, a w spuchniętym przełyku czuła jedynie przeraźliwie gorzką, obślizgłą zazdrość. Nie o Rona, nie o to, co kiedyś mieli. Nawet nie o sposób, w jaki Ron i Lavender na siebie patrzyli, jak bardzo i na dłoni widać było uczucie, którym się obdarzyli — a które wyglądało jedynie na mocniejsze, im bardziej życie ich doświadczało.

Była zazdrosna, że ruszyli do przodu. Była zazdrosna o Cordelię, która była tego dowodem. Jakkolwiek chaotycznie to zrobili, jakkolwiek ciężko im to przyszło — zrobili to i wyszli z tego obronną ręką. Cieszyła się szczęściem przyjaciela z całego serca, oczywiście, mając szczerą nadzieję, że teraz, z córką w ramionach, nic więcej nie stanie mu na drodze. Autentycznie i bez żadnego żalu, że to nie z nią Ronald chciał zbudować swoją przyszłość, bo z tym pogodziła się dawno temu i zupełnie jej tego nie brakowało. Nie umiała jednak odpędzić od siebie czegoś tak głupiego i pospolitego jak zazdrość.

I wiedziała, że to była tylko jej wina. Ron nie analizował, nie zastanawiał się, nie martwił się o konsekwencje swoich decyzji — w swojej prostolinijności po prostu je podejmował i szedł za ciosem. Mimo tego, co o nim mówiła, mimo wszystkiego, co kiedykolwiek próbowała mu zarzucić, to on bardziej dorósł emocjonalnie, podczas kiedy ona została w miejscu, w przeszłości. Tego chyba najbardziej mu zazdrościła i podejrzewała, że Harry po części mógłby się z nią zgodzić. Zrozumieć.

Kiedy wychodzili, była naprawdę zmęczona. Stało się to, na co liczyła i miała nadzieję, że dociągnie plan do końca — wróci do siebie, padnie jak długa na łóżko i prześpi noc, pogrążając się w bezcielesny sen. Wcześniej biorąc prysznic, oczywiście. I choć ostatnio prześladował ją pech, do pewnego momentu wszystko szło po jej myśli. Molly nie próbowała na siłę ich zatrzymać, Minerwa nie mówiła za wiele w drodze powrotnej do Hogwartu, a i prysznic okazał się zbawienny. Kładąc się do łóżka, Hermiona westchnęła z ulgą — zadowolona, że nie musi posiłkować się eliksirem nasennym ani obecnością Severusa.

Nie bez kozery mugole mówią jednak, żeby nie chwalić dnia przed zachodem słońca.

Obudziła się zaledwie pół godziny później. Zlana potem, wściekła i nieco oszołomiona usiadła na łóżku, tłamsząc w gardle płacz, który wycisnął na niej senny koszmar, choć z trudem przyszło jej nazwanie tego koszmarem. Nie mogła tak tego jednak nazywać, kiedy widziała twarze rodziców — nawet, jeśli śnili jej się w tak absurdalnych okolicznościach.

Zwlekła się z materaca, na miękkich nogach udając do łazienki i naprawdę długą chwilę próbowała uspokoić się przed lustrem — opłukała twarz zimną wodą, co tylko rozbudziło ją na dobre, za to nie zniwelowało drżenia rąk. Zerknęła na szafkę, gdzie trzymała eliksir nasenny, a jej usta wykrzywiły się w gorzkim grymasie.

Zdecydowanie wolała się napić. A wiedząc, gdzie znajdzie alkohol, nogi same zaprowadziły ją pod gabinet Snape’a.

Kiedy zapukała, przez chwilę nic się nie wydarzyło. Patrzyła tępo na ciemne drewno, nasłuchując z wewnątrz kroków, choć mężczyzna coraz częściej wyciszał pomieszczenie, więc mogła nie mieć prawa niczego usłyszeć. Sekundy mijały, aż zamieniły się w minuty, a kiedy drzwi nie otworzyły się, Hermiona poczuła się jak idiotka. Desperatka. Uniosła odruchowo dłoń, tak bardzo nie chcąc wracać do siebie, jednak zawahała się, wycofując z kwaśną miną i koniec końców nie zapukała ponownie.

Te kilka sekund wahania wystarczyło jednak, żeby Severus otworzył jej drzwi, upewniając się, że dobrze słyszał — ktoś dobijał się do nich w środku nocy, bez absolutnie uncji szacunku dla jego czasu i prywatności. Kiedy jednak zobaczył kto zakłóca jego spokój, zmarszczył brwi, a złość w jego spojrzeniu powoli rozmyła się, zamieniając w konsternację. Nie powiedział nic, tnąc spojrzeniem szczupłą sylwetkę, a po chwili po prostu odsunął się, bez słowa wpuszczając młodą kobietę do środka.

Obserwował kątem oka, jak Hermiona mija go i podchodzi do kanapy, skubiąc cały czas wiązanie popielatego szlafroka. Zamknął drzwi, czekając aż się odezwie, ale ona usiadła na kanapie bez ani jednego słowa, jakby nie zasługiwał na słowo wyjaśnienia, dlaczego najwyraźniej zamierzała spędzić na niej noc. 

Chociaż nie musiał wcale pytać. Wiedział dobrze, dlaczego przyszła. A jednak z jakiegoś powodu chciał, żeby mu powiedziała.

Przyniósł jej szklankę z alkoholem, czemu odpowiedziała słabym uśmiechem.

— Dziękuję — mruknęła, posyłając mu zmęczone spojrzenie, kiedy siadał na miejscu obok. Podciągnęła nogi bliżej siebie i spojrzała w szklankę, orientując się, że polał jej dokładnie to, co polubiła najbardziej. — Uzupełniłeś zapasy na specjalne okazje?

Snape prychnął pod nosem, słysząc jak usilnie, choć nieco nieudolnie Hermiona próbowała naśladować dobrze mu znaną kpinę. 

— Domyśliłem się, że będziesz tego potrzebować — sarknął. Kobieta nie odpowiedziała, jedynie wykrzywiając usta w grymasie. — Chociaż spodziewałem się ciebie nieco wcześniej.

Gryfonka nie spojrzała na niego od razu. Zauważył, że jej wzrok uciekał od niego, jakby czegoś się wstydziła; jakby bała się, że jeśli na niego spojrzy, pozwoli, aby to odkrył. To zaciekawiło go równie mocno, co poirytowało, bo naprawdę nie cierpiał takiego wyrazu na jej twarzy. Nieobecnego. Wycofanego.

— Przepraszam — powiedziała Hermiona. — Wiem, że jest późno.

Powinien był ją zrugać za bezsensowne przeprosiny albo wyśmiać, że sama kazała mu tego nie robić. Zamiast tego jednak zlustrował ją przeciągle i odparł:

— I tak nie spałem.

Utkwiony w jej twarzy wzrok napotkał nagle orzechowe, wyraźnie wycieńczone tęczówki, które zmrużyły się w rogach pod zmarszczonymi w grymasie brwiami.

— Ja spałam — mruknęła prawie szeptem. — Dlatego sądziłam, że nie będę tego potrzebować. Ale jak zwykle… przeliczyłam się.

Diametralna zmiana barwy głosu zaskoczyła mężczyznę, a zawód, jaki się w tym pojawił wyciskał na usta samoistny, gorzki grymas. Severus jednak doskonale rozumiał, co miała na myśli. Jak zwykle liczyła, że poradzi sobie sama; jak zwykle chciała, musiała poradzić sobie ze wszystkim sama. I choć dla niej samej chciał jej tego życzyć — był realistą.

Nie kłamał, spodziewał się jej. Wiedział, że ją od tego uzależnił. Zbyt dobrze wiedział, ile ulgi przynosiła możliwość wyładowania stresu, niepokoju, nerwów — jej, jemu, coraz częściej i każdym kosztem. Krótkim spotkaniem, skąpą rozmową, zwykłą ciszą. I wbrew temu rozumiał też, jak poranione jej ego musiało się czuć.

Dlatego milczał. Pozwolił mówić jej, kiedy to ona była na to gotowa.

— Naprawdę cieszę się ich szczęściem — ciągnęła retorycznie, a widząc kątem oka, że Snape zmarszczył nieco brwi, wyjaśniła: — Rona i Lavender. Nigdy jej nie lubiłam, zwłaszcza po tym, co się stało. Mimo wszystko… zostawił mnie dla niej — dodała niespodziewanie gorzko. — Ale koniec końców… Naprawdę uważam ich za przyjaciół. — Ramiona Hermiony poruszyły się w niemym, stłumionym prychnięciu, kiedy przypomniała sobie słowa Minerwy, które chciała wyśmiać. Które sama teraz potwierdzała, bez mrugnięcia okiem, co musiała zatrzymać, upijając łyk z naczynka. — Tylko chyba widok ich z Cordelią… — dodała, kręcąc nagle głową. — Nie zrozum mnie źle, mała wydaje się cudowna. Ale przypomniała mi o czymś… co zrobiłam. O czym próbowałam zapomnieć.

Kolejna pauza. Kolejne kilka sekund opóźnienia i kolejny wyraz twarzy, którego znaczenia Snape nie rozumiał. Znów zobaczył przesłaniającą jej wzrok mgłę i sam już nie był pewien, co się właściwie stało. Sądząc po jeszcze nieco mokrych włosach, które nie zdążyły wyschnąć, Hermiona nie spała długo, więc pewnie dość szybko coś ją z tego wyrwało. Myślał jednak, że w koszmarach sennych wróciły do niej wspomnienia wojny napędzane wizją jutrzejszego dnia. Poprzednich memoriałów. Zeszłorocznej, żenującej w swojej patetyczności i przepychu imprezy. 

Ale najwyraźniej zupełnie tak, jak w przypadku procesu Draco Malfoya, to nie to, czego się spodziewała tak mocno nią poruszyło — tylko dokładnie to, czego nie przewidziała.

— Co takiego zrobiłaś? — zapytał w końcu, widząc, że nie mogła zebrać myśli w odpowiednie słowa. Odrobinę dlatego, że był ciekawy. Tylko odrobinę.

Hermiona popatrzyła na niego w końcu i przez kilka sekund lawirowała wzrokiem po jego twarzy, nie poruszając żadnym innym mięśniem na twarzy. Severus również tego nie zrobił, choć poczuł nieprzyjemne mrowienie na karku.

Przyzwyczaił się do tego, że Granger pozwalała emocjom przejmować nad sobą kontrolę w takich sytuacjach. Podekscytowana nie potrafiła poskładać opowieści w logiczną całość, bo żywa pasja sprawiała, że jej myśli opuszczały usta szybciej, niż mogła to kontrolować. To samo działo się, kiedy tak jak teraz była przemęczona własnymi myślami — i to samo zmęczenie nie pozwalało jej dokończyć zdania, dusząc słowa w gardle i zaciskając na nim pętlę.

— Kiedy odsyłałam rodziców… Człowiek, który pomagał mi to wszystko zorganizować, zadawał strasznie dużo pytań. Strasznie. O ich nowej tożsamości, przeszłości, przyszłości. Wszystko po to, żeby ich historia kleiła się w całość najlepiej, jak to było możliwe. I przyszło mi wtedy do głowy coś… — Zamilkła na moment, marszcząc brwi, a Snape automatycznie zrobił to samo. Nie zamierzał jej przerywać, ale nie spodziewał się tego, co miał usłyszeć. — Poprosiłam, żeby wmówił im, że nie chcą mieć dzieci.

Hermiona przypomniała sobie sen, w którym na fotelu zamiast Lavender siedziała jej matka — z niemowlęciem w ramionach, ale nie nią samą. Kimś innym. Drugim. Pokręciła głową i upiła kolejny łyk, niemal natychmiast się krzywiąc. Gorycz wypowiadanych słów zmieszała się na jej języku z nieprzyjemnym posmakiem wspomnień i niestety nawet słodycz miodowej nalewki nie była w stanie jej całkiem złamać.

— Przez lata wmawiałam sobie, że to ma tyle sensu — tłumaczyła się nieco zdesperowanym tonem. — Powtarzałam sobie, że mieszanie im w pamięci to wystarczająco dużo, a przecież w końcu kiedyś ich sprowadzę z powrotem, oddam im to, co zabrałam i… — Severus nie potrafił oderwać spojrzenia od spinającej się w emocjach twarzy. — I co wtedy? Co miałabym zrobić, jeśli coś takiego by się stało, zwłaszcza, że nie wiedzieli… Nie wiedzą, że mnie mają — sprostowała, czując, że ogromna gula stanęła w jej gardle. — Przywróciłabym im pamięć, a oni zapomnieliby o tamtym dziecku, tak jak zapomnieli o mnie i musiałabym szukać kogoś, kto znów namiesza im w pamięci. To sprowadziłoby tylko większy chaos, jeszcze więcej problemów. Więc chciałam tego uniknąć, dlatego to wymyśliłam i… wmówiłam sobie, że to miało sens. Że to brzmi rozsądnie.

— Brzmi — wtrącił Snape, kiedy przerwała.

Młoda gryfonka zwróciła na niego spojrzenie, wyglądając przy tym, jakby bardzo chciała mu wierzyć — ale nie potrafiła. Nie miała sił.

— Ale nie oddałam im życia, prawda? — odparła. — Nie przywróciłam pamięci. Jedyny argument, który nadawał temu wszystkiemu jakiś sens… przestał mieć sens. Więc może… Może pod tym wszystkim było coś innego. Coś prostszego. — Hermiona spojrzała w głąb szklanki, kręcąc lekko głową, a Severus przechylił nieco swoją, przyglądając się kobiecie uważniej. — Zazdrość, że mieliby nowe życie. Że ruszyliby do przodu. Zupełnie jak Ron i Lavender — dodała ciszej.

Zazdrościła Weasleyowi, że zostawił za sobą przeszłość. Zazdrościła mu tego, że zrobił coś, czego ona nie umiała — ruszył do przodu. Brzmiało kompletnie infantylnie, dziecinnie i idiotycznie, a jednak Snape nigdy nie czuł, żeby z jakimś uczuciem mógł się bardziej utożsamić. Wszyscy dookoła jakoś potrafili zapomnieć, żyć dalej, tylko on tkwił w przeszłości, rozpamiętywał ją bezsensownie — nawet Hermiona wydawała mu się taką osobą, choć miała kilka niedokończonych spraw i nieprzepracowaną traumę.

Teraz zrozumiał jednak nie tyle, że się mylił, ale też w jak dużym stopniu. 

— Masz szczęście, że początek tej całej litanii miał wystarczająco dużo sensu — powiedział, zwracając na siebie uwagę młodej czarownicy — bo końcówka prawie przeważyła szalę głupoty. — Kąciki ust kobiety uniosły się delikatnie, kiedy zrozumiała, że próbował ją pocieszyć. Nie chciała tego, chciała tylko komuś się wygadać; dlatego zdecydowanie nie spodziewała się tego, co miała od niego usłyszeć. — To, że nie chcesz, żeby inni szli do przodu ze swoim życiem, kiedy tobie się to nie udaje, nie jest głupie. Bycie zazdrosnym, że i tak to robią, a ty nie – nie jest głupie. Jest normalne. Tylko mało kto się do tego przyzna.

— Może dlatego, że to głupie? — zapytała naiwnie Hermiona, a Snape nie powstrzymał wymownego wzroku.

— Ludzie są głupi, Granger — stwierdził dobitnie. — Z natury. Jeszcze się nie nauczyłaś?

Mężczyźnie nie umknął fakt, że czający się w kącikach ust gryfonki grymas nabrał znajomego, przekornego, choć wciąż słabego wyrazu. I tylko dlatego, że uzyskał efekt, który chciał, pozwolił sobie na moment porzucić sarkastyczny ton.

— Zapominasz, że racjonalne decyzje nigdy nie są proste. Wymagają wyrzeczeń, a za nimi idzie czas, aby zdobyć odwagę — powiedział, widząc, że młoda kobieta znów utkwiła w nim spojrzenie. — Tylko wyjaśnij mi jedną rzecz. Karzesz się za to, że nie podejmujesz tych decyzji i co z tego masz? — Hermiona zastygła na moment, a jej usta uchyliły się w zaskoczonym wyrazie. — Notorycznie karzesz się za zwłokę, za to, że nie ruszasz dalej ze swoim życiem, a mimo to dalej nie podejmujesz żadnych działań, prawda? Nie ma żadnej akcji za tą całą winą, którą na siebie zrzucasz. — Nie rozumiała, jak w tak brutalnych słowach mogło znajdować się tyle prawdy. — Więc może najpierw zdecyduj czy warto.

Severus Snape — psycholog od siedmiu boleści.

Nie była pewna, jak doszli do tego, że ze wszystkich ludzi, których mogła o takie coś podejrzewać, to człowiek, który jak niczego innego nienawidził ludzkich dramatów, udzielał jej wsparcia. Zwykłego, ludzkiego, nawet jeśli jego słowa wcale nie były pocieszające, a wręcz uderzały w niewygodną prawdę, której nie chciała sobie samej przyznawać. Siedział obok niej zupełnie niewzruszony i nie patrzył na nią, sprawiając wrażenie, jakby nie interesowało go, co do niego mówiła, jakby rozmawiali o pogodzie — a jednak odpowiadał słowami, które tylko potwierdzały, że naprawdę chciał ulżyć jej myślom, które nieproszone gnieździły się pod “rozczochraną czupryną”.

Hermiona uśmiechnęła się do niego nagle tak czule, że aż się skrzywił.

— Dobrze mieć koło siebie kogoś, kto rozumie problemy ze snem — powiedziała.

Severus prychnął pod nosem. Poprawił się na kanapie, podciągając jedną z nóg za kostkę i posłał swojej rozmówczyni chełpliwe spojrzenie, podszyte szczerym rozbawieniem jej słowami.

— Spróbuj czasem zastosować się do tych rad zamiast z nich kpić — stwierdził.

— To nie kpina — odparła niemal od razu młoda kobieta, uśmiechając się szerzej, kiedy dostrzegła kolejny, wymowny wzrok Snape’a. Wydęła lekko usta, sama przyjmując podobną minę i dodała: — Zresztą dobrze wiem, że wcale ci to nie przeszkadza. Twoje ego uwielbia, kiedy ktoś cię cytuje.

Brak odpowiedzi i wymowny ruch ciemnych brwi sprawił, że jej uśmiech przerodził się w cichy śmiech. Ten z kolei przykuł uwagę siedzącego obok czarodzieja, ale kiedy Severus spojrzał na Hermionę, dostrzegł, że ta odwróciła głowę, opierając ją na zagłówku. Na moment zawiesił spojrzenie na rozciągniętych wargach, szybko jednak wracając do beznamiętnej obserwacji kominka po drugiej stronie pokoju.

Po chwili poczuł jednak, że kanapa obok niego nieco się zapadła i kątem oka dostrzegł, że szatynka przysunęła się bliżej. Zanim zdążył zareagować, oparła głowę na jego ramieniu, czego nigdy do tej pory nie robiła — dlatego nie od razu wiedział, jak zareagować. Siedział w bezruchu, czując włosy Granger, które łaskotały skórę na jego szyi i zastanawiał się, czy powinien ją od siebie odsunąć; czy taka bliskość sprawiała mu dyskomfort.

Sprawiała. Nie potrafił na nią odpowiedzieć, nie wiedział, czego kobieta oczekiwała od niego w zamian, co chciała od niego dostać. Hermiona dopuszczała się takich czynów jednak tak rzadko, że nie umiał jej odepchnąć. Nie czuł potrzeby, żeby ją odsunąć i kazać jej przerwać. I podążając za swoimi własnymi radami, postanowił po prostu podjąć decyzję — zaryzykować, że w ogóle oczekiwała od niego jakiegoś ruchu. Obrócił oparte na udzie ramię w stronę kobiety i powoli wystawił w jej stronę dłoń, pozwalając, aby ujęła ją, jeśli tego właśnie potrzebowała.

Hermiona sama nie była świadoma, że tak było, dopóki nie zobaczyła, co zrobił. Czekająca na nią ręka Severusa, oparta luźno na jego nodze, sprawiła, że młoda gryfonka zmarszczyła brwi i zerknęła na nią niepewnie. Fakt, jak daleko od swojej strefy komfortu się znajdował — i że spotkał się tam z nią dobrowolnie — ścisnął jej gardłem i spłycił oddech, wyciskając jednak na usta rozczulony, wzruszony uśmiech. 

Nie odwracając na niego wzroku, sięgnęła po dużą dłoń, splatając ostrożnie ich palce. Snape pozwolił jej na to, choć wyczuła, że jego ciało początkowo spięło się, gdy musnęła kciukiem skórę na wnętrzu i pogładziła ją delikatnie, badając wszystkie wgłębienia, jakie się tam znajdowały. Mężczyzna nie odsunął się jednak; nawet nie próbował, zagłuszając instynkt, który ostatkiem sił próbował podjąć karczemną walkę. 

Skończyła się ona jednak w momencie, gdy Hermiona zacisnęła mocniej szczupłe palce, czemu Severus odpowiedział krótkim, ale równie silnym uściskiem. A gest, który do tej pory nic dla nich nie znaczył, teraz stał się czymś nadzwyczaj ważnym. Wszystkim, co w tamtej chwili miało znaczenie.

Rozdziały<< Sojusz, Granger? – Rozdział 84Sojusz, Granger? – Rozdział 86 >>

Hachi ✨

Nieuleczalna fanka Pottera, zakochana w Sevmione. Wolne pisanie to moja pasja. Jeśli oczekujecie nowego rozdziału codziennie, to zły adres. Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań bez mojej zgody. wattpad: https://www.wattpad.com/user/HachiYuuko blogspot: (tylko stare opowiadania) https://acciosevmione.blogspot.com/

Ten post ma 2 komentarzy

Dodaj komentarz