Post Tenebras, Lux – Rozdział 8

„W smutku jest alchemia. Można ją przemienić w mądrość, która, jeśli nie przyniesie radości, może przynieść chociaż szczęście”.

– Buck Pearl S.


 

Mijały tygodnie i Hermiona nie rozumiała go ani odrobinę lepiej. Severus nadal unikał wszelkiego towarzystwa, nie zjawiając się na posiłkach ani w pokoju nauczycielskim. Nagabnęła skrzaty domowe i dowiedziała się, że dostarczają surowe składniki do jego komnat, a on sam sobie gotuje. Była pewna, że ​​oprócz uczniów była jedyną osobą, z którą rozmawiał. Nawet przy niej był sarkastyczny i chłodny jak zawsze, każde pytanie na które nie chciał odpowiadać, było albo całkowicie ignorowane, albo dostawała tylko nieprzyjemną, wręcz obraźliwą odpowiedź.

Nigdy ani przez chwilę nie wyobrażała sobie, że nagle się otworzy i stanie się ciepły i przyjazny. Szczerze mówiąc, gdyby tak się stało, byłoby to bardziej przerażające niż spotkanie z Voldemortem i wskazywałoby na nieodwracalne uszkodzenie mózgu, ale biorąc pod uwagę okoliczności, miała nadzieję, że mógł się choć odrobinę zmienić. A jednak pomimo tej zimnej i pogardliwej postawy, co jakiś czas dostrzegała zaskakujące przebłyski czegoś innego.

Tydzień po ich pierwszej rozmowie w pracowni znalazła na łóżku zagadkową notatkę: „Wydaje mi się, że mam coś twojego”. Zaintrygowana, po obiedzie poszła do jego komnat i zastała go leżącego i czytającego na sofie w salonie, z mruczącym Krzywołapem zwiniętym na kolanach. Oszołomiona, nie mogąc się nawet odezwać, stała w drzwiach, patrząc jak długie palce Snape’a mechanicznie gładziły rude futerko za uszami jej zwierzaka.

– Jak się tu dostał? – wykrztusiła w końcu.

W jego czarnych oczach błysnęło rozbawienie, widoczne nawet zza okularów.

– Nie mam pojęcia. Jednak powstrzymanie kota przed pójściem tam, gdzie szczególnie chce się udać jest praktycznie niemożliwe.

– Przepraszam, jeśli ci przeszkadzał.

– Nie przeszkadza. Lubię koty – powiedział z roztargnieniem, ku jej zaskoczeniu.

Nie wiedząc co zrobić, patrzyła jak zdjął okulary i odłożył je razem z książką na mały stolik stojący tuż obok. Ze wszystkich możliwych sposobów o jakich myślała by do niego dotrzeć, kot nie przyszedł jej w ogóle na myśl.

– Czy kiedykolwiek miałeś jakieś zwierzę? – zainteresowała się.

Snape potrząsnął głową, najwyraźniej pochłonięty odbiciem ognia na futrze Krzywołapa.

– Nie. Kiedy byłem młody, mój ojciec nie tolerowałby zwierzęcia, nawet tylko podczas szkolnych wakacji i wątpię, żeby choć jeden z moich kolegów z klasy zaakceptował jakiekolwiek zwierzę, należące do mnie. Kiedy uczyłem… szczerze mówiąc, nigdy tak naprawdę o tym nie myślałem. Lochy i tak nie są idealne dla zwierząt; twój kot jest pierwszym, który dobrowolnie zapuścił się tak daleko.

– Krzywołap postrzega cały Hogwart jako swoje terytorium. Najwyraźniej obejmuje to również ciebie – wyjaśniła, chcąc żeby dalej mówił.

W odpowiedzi parsknął cicho. Może to była sztuczka światła, ale Hermionie wydawało się, że widziała, jak się trochę uśmiechał.

Jestem ci winna smakołyk, futrzaku. Nie jesteś kotem, jesteś cudotwórcą.

– Powinno ci to schlebiać. On nie lubi większości ludzi – Hermiona nigdy do końca nie rozszyfrowała kryteriów swojego kota do wyczuwania przyjaźni, ale najwyraźniej uznał, że Snape jest wart jego uwagi.

– Pasujemy do siebie jak ulał.

– Jak dostałeś się do moich komnat, żeby zostawić notatkę? – zapytała, bardziej zaciekawiona niż zafrasowana. – W ten sam sposób, w jaki wchodzisz do biura Minerwy?

– Tak.

– Czy ktoś inny może to zrobić?

– Tak.

Hermiona myślała przez chwilę.

– Czy po prostu każdy może to zrobić?

– Nie.

– Czy ja mogę to zrobić?

– Jeszcze nie.

– Nie dasz mi nawet najmniejszej wskazówki, prawda? – rzuciła sfrustrowana jednosylabowymi odpowiedziami, na co uniósł kącik ust w imitacji uśmiechu i potrząsnął głową.

– Nie. Wiesz już wszystko, co musisz wiedzieć, aby to rozpracować.

– Krzywołap chodź – zawołała kota, który otworzył jedno oko i spojrzał na nią sennie, zanim niechętnie się wyprostował.

Ku jej rozbawieniu, oparł przednie łapy o klatkę piersiową Snape’a i spojrzał mu w twarz mrucząc, po czym odwrócił się i zeskoczył na ziemię, podchodząc do swojej pani. Hermiona podniosła go z lekkim uśmiechem i patrzyła, jak Snape strzepuje rude włosy ze spodni . Zdążyła już zauważyć, że będąc u siebie rzadko nosił swoje szaty.

– Przepraszam za futro.

– Jedynym sposobem na uniknięcie sierści kota, gdy takowego posiadasz, jest trzymanie jednego z tych upiornych, bezwłosych sfinksów, ale raczej nie uważam, żeby zaliczały się do prawdziwych kotów – odpowiedział łagodnie.

– Prawda. Nigdy tak naprawdę nie byłam pewna, jakiej rasy jest Krzywołap. Myślę, że jest w połowie rudym Persem, w połowie Kugucharem, ale mogę się mylić.

– Ponieważ biorąc pod uwagę swój wiek wydaje się być w wyjątkowo dobrej formie i był na tyle sprytny, aby znaleźć sposób by przejść przez moje osłony, wydaje się mało prawdopodobne, by był tylko zwykłym kotem – zgodził się.

To była bardzo dobra uwaga. Należał do niej – czy może to ona do niego, bo czasem to tak wyglądało, od czternastu lat i miał około trzech, czterech lat gdy go kupiła.

Nagle uderzyła ją absurdalność sytuacji; rozmawiała o rasach kotów z nie kim innym jak z Severusem Snape’em.

– To temat, na który mogłabym rozmawiać z Minerwą, a nie z tobą.

Spojrzał w górę i dojrzała kolejny ślad czegoś, co mogło być prawie uśmiechem wyginającym kąciki jego ust w górę.

– Właściwie McGonagall nie przepada za kotami. Sądzę, że jest lekko uczulona. Można łatwo zgadnąć, kiedy ostatnio się przemieniła; brzmi, jakby była przeziębiona.

Hermiona powstrzymała chichot.

– Więc dlaczego jako animag wybrała sobie postać kotki?

– Utajony masochizm byłby moim zdaniem najlepszym wytłumaczeniem – odparł. – Chociaż przypuszczam, że bardziej prawdopodobne jest to, że nie wiedziała, że ​​ma alergię, dopóki nie nauczyła się zmieniać formy. Musiałabyś ją o to zapytać – oczy błysnęły mu rozbawieniem. – Jeśli tak, uprzedź mnie, abym mógł mieć dobry widok.

– To wiązałoby się z opuszczeniem lochów i przyłączeniem się do nas, zwykłych śmiertelników – zauważyła. – Czy jesteś pewien, że to warte takiego poświęcenia?

– Żeby zirytować Minerwę McGonagall? Absolutnie!

– Skoro to już ustaliliśmy, lepiej wezmę mojego kota i zostawię cię – zdecydowała – zanim stracę wszelki szacunek dla mojej przełożonej. Dobranoc, Severusie.

– Dobranoc.

Wychodząc, spojrzała w dół na mruczącego kota.

– Nie wiem, jak to zrobiłeś, Krzywołapku, ale udało ci się sprawić, że Snape się uśmiechał. Za to zasługujesz na nagrodę. Chodźmy przez kuchnię i znajdźmy dla ciebie jakąś rybę.

Wtem poraziła ją nagła myśl; Hermiona zatrzymała się w połowie korytarza i spojrzała na kota.

– Skoro sam wszedłeś do jego komnat, mógłbyś wyjść stamtąd równie łatwo. Więc skoro mu nie przeszkadzałeś, to dlaczego zawracał sobie głowę mówieniem mi, że tam byłeś? Czyżby największy mizantrop na świecie rzeczywiście szukał towarzystwa?

Krzywołap zmrużył zagadkowo oczy.

 

Ta rozmowa była ogromną niespodzianką i wzmocniła jej determinację by poznać prawdziwego Snape’a. Szczególnie zależało jej na tym, by zobaczyć znów ten cień uśmiechu – z wyjątkiem chwil, gdy był wściekły, nigdy nie widziała niczego poza beznamiętnym wyrazem twarzy, krzywym uśmieszkiem lub szyderczym grymasem. Widziała też agonię, gdy leżał umierając na podłodze Wrzeszczącej Chaty (ale starała się o tym nie myśleć) i chciała zobaczyć, co prawdziwy uśmiech zrobi z jego twarzą. Teraz chciała się przekonać jak wygląda, gdy naprawdę szczerze się uśmiecha.

Jej dwudzieste dziewiąte urodziny przypadły na sobotę pod koniec września. Tego ranka zjawiła się w pokoju nauczycielskim trochę wcześniej. Rozpakowując prezenty śmiała się właśnie z kilkoma nauczycielami, którzy przyszli równie wcześnie, gdy do środka wszedł Snape. Wyglądał jak zawsze na zmęczonego i rozdrażnionego i podszedł prosto do kąta, w którym parowała kawa.

– Co cię tu sprowadza, Severusie? – zawołała do niego.

– Zabrakło kawy – mruknął, skupiając się na tym, co robił.

Najwyraźniej nie był rannym ptaszkiem. Po napełnieniu filiżanki (zawsze pił ją czarną i mocną i w zależności od nastroju albo bez cukru, albo z taką ilością, że zdaniem Hermiony musiał to być syrop) odwrócił się i był już prawie za drzwiami, gdy dotarło do niego, co się dzieje.

– To twoje urodziny? – zapytał bezbarwnym tonem.

– Tak.

Ku jej rozczarowaniu lecz nie do końca zaskoczeniu, nie powiedział nic więcej i po prostu wyszedł. Wymieniając spojrzenia z innymi nauczycielami, przewróciła oczami i potrząsnęła głową.

Czy „wszystkiego najlepszego” by go zabiło?

Gdy już myślała, że zaczynał się powoli otwierać, robił coś takiego i na nowo nachodziły ją wątpliwości czy jest w nim coś więcej niż tylko pusta skorupa, którą ukazywał światu.

Jednak po powrocie z obiadu do swoich komnat poczuła piknięcie winy na widok zapierającej dech w piersi kompozycji papierowych kwiatów – trzech czerwonych i białych róż, każdej złożonej z niezwykłą precyzją. Nie było żadnej karty, żadnej notatki, ale nie znała nikogo innego, kto tworzyłby origami lub kto mógłby się do niej dostać. Kiedy po południu podziękowała mu, spojrzał jej prosto w oczy i powiedział niecierpliwie, że nie ma pojęcia, o czym ona mówi. To bardziej niż wszystko inne pokazało jej, że nie można było po nim dostrzec, kiedy kłamał i nawet przez chwilę nie powinna wierzyć, że zaczyna go rozumieć.

 

Nie miała z nim większego kontaktu do końca października. Jego poszukiwania eliksiru na swoje dolegliwości wciąż znajdowało się na etapie badań. Wiedziała, że ​​od czasu do czasu odwiedzał bibliotekę i sprawdzał książki o zdrowiu, uzdrawianiu oraz czarnej magii i próbowała szukać tych ksiąg, których jeszcze nie przeczytał. Gdyby zaczął warzyć właściwy eliksir, bez wątpienia widywałaby go częściej, ale w tej chwili nie wydawał się szczególnie pragnąć towarzystwa.

 

Minerwa zaczęła niechętnie nalegać, aby Snape zjawiał się od czasu do czasu w pokoju nauczycielskim. Dyrektorka zdała sobie sprawę, że podział między profesorem Eliksirów, a wszystkimi innymi nie był dobrym pomysłem. Snape posłuchał jej z równym brakiem entuzjazmu i spędzał większość wieczorów siedząc przez godzinę lub dwie w swoim zwykłym kącie, oceniając wypracowania lub czytając gazetę i całkowicie ignorując wszystkich. Jednak Hermiona była pewna, że ​​zwracał baczną uwagę na to, co się wokół niego działo i że za jego niechętną zgodą kryła się chęć bycia na bieżąco z aktualnymi wydarzeniami.

Nadal odmawiał chodzenia na posiłki, ale większe uczty były obowiązkowe dla wszystkich nauczycieli, więc w Halloween Hermiona znalazła się obok niego.

Nawet jak na Snape’a wydawał się być w wyjątkowo ponurym nastroju. Wpatrując się w przestrzeń przesuwał bez apetytu jedzenie na talerzu, a cienie pod oczami były wyraźniejsze niż kiedykolwiek.

– Wszystko w porządku? – nagabnęła ostrożnie.

Nie odpowiedział, wydawało się, że nawet jej nie usłyszał, a to był zły znak. Snape zawsze był świadomy swojego otoczenia i takie rozproszenie było bardzo nietypowe.

– Severusie?

– Co? – burknął z irytacją.

– Wszystko w porządku?

Spojrzał na nią, po czym nie zadając sobie nawet trudu by odpowiedzieć wrócił wzrokiem na punkt, który wydawał się go fascynować. Biorąc pod uwagę jego nastrój, nawet jeśli udałoby się jej go zmusić do odpowiedzi, prawdopodobnie tylko warknąłby coś nieprzyjemnego, ale martwiła się o niego, więc upewniwszy się, że nikt inny nie słyszy, zapytała bardzo cicho.

– Miałeś kolejny atak?

Spojrzał na nią z zaskoczeniem, jakby nie przyszło mu do głowy, że właśnie to ją martwi.

– Nie – odpowiedział niespodziewanie.

Hermiona gorączkowo próbowała zgadnąć, co jeszcze mogłoby go dręczyć.

– Wobec tego co?

– Nie możesz choć raz zająć się własnymi sprawami? – sarknął, zgarbiwszy ramiona i odwrócił się od niej.

Rzuciła mu ostre spojrzenie i zajęła jedzeniem – a niech się dąsa, jeśli tego chce. Po chwili dobiegło ją jego westchnienie. Spojrzawszy na niego kątem oka dostrzegła wyraźne napięcie, a on mruknął:

– Jeśli musisz wiedzieć, nie spałem dobrze.

– Myślałam, że nigdy tego nie zrobiłeś – zauważyła.

Jej zdaniem cierpiał na skrajną bezsenność. Ponieważ była jedynym członkiem Trio przebywającym w Hogwarcie, dostała od Harry’ego Mapę Huncwotów. Czasem, w chwilach bezsenności zerkała na nią i bez względu na porę, mała kropka z napisem Severus Snape zawsze poruszała się po jego gabinecie, pracowni lub salonie, bardzo rzadko w jego sypialni.

W odpowiedzi spiorunował ją wzrokiem, lecz w odróżnieniu od jego wszystkich niesławnych spojrzeń to było łatwe od odczytania. „Zapomnij, że kiedykolwiek coś jeszcze ci powiem”. Hermiona poczuła się trochę zawstydzona.

– Jakiś konkretny powód? – zapytała delikatnie, próbując przeprosić go nie robiąc tego otwarcie, skoro tak bardzo tego nie lubił.

– Nie lubię tej pory roku – odrzekł krótko.

Po czym odwrócił się. Po ułożeniu jego ramion Hermiona zrozumiała, że rozmowa dobiegła końca. Odpowiedział na jej pytanie i najwyraźniej uznał, że to koniec historii.

Wróciwszy do swojego posiłku, zaczęła rozważać to co powiedział; nie lubił jesieni, października, czy po prostu Halloween?

Dopiero później, kiedy szykowała się do snu, sens odpowiedzi nagle do niej dotarł i przeklęła samą siebie, że nie zdała sobie z tego sprawy wcześniej. Oczywiście! Halloween 1981 był prawie najgorszą nocą w życiu Snape’a. Nie tylko stracił jedyną osobę, na której mu kiedykolwiek zależało lecz w dodatku stało się to przez niego. Siedząc na łóżku, myślała o tym jeszcze trochę.

Ta historia była o wiele bardziej złożona. Jak wszystko, co go dotyczyło, nic nie było tak proste jak się wydawało na pierwszy rzut oka.

Śmierć Lily była oczywiście najgorsza, ale śmierć Jamesa również, chociaż go nienawidził; zawdzięczał mu życie i nie spłacił tego długu. Voldemort upadł i chociaż Snape do tego czasu zmienił strony, prawdopodobnie nadal czuł choćby cień lojalności wobec swego dawnego pana.

Powoli zdała sobie też sprawę, że śmierć Potterów oznaczała złamanie obietnicy – ​​Dumbledore obiecał chronić Lily i jej rodzinę w zamian za oddanie Snape’a i tego nie zrobił. Bez wątpienia był to jeden z wielu przypadków, gdy ktoś złamał słowo i nadużył jego zaufania.

– Nic dziwnego, że nie może spać – mruknęła do kota, który siedział i przyglądał się jej uważnie. Nagle wpadł jej do głowy pomysł i spojrzała na niego. – Krzywołapku, poszedłbyś się z nim zobaczyć? Z Severusem? Jestem pewna, że teraz przydałby mu się przyjaciel i taki który nie może mówić, byłby idealny. Nie będzie chciał ludzkiego towarzystwa, chociaż prawdopodobnie go potrzebuje. Proszę.

Kot patrzył na nią przez dłuższą chwilę, po czym wstał i mrucząc uspokajająco podszedł poocierać się swoim spłaszczonym pyszczkiem o jej twarz. Następnie zeskoczył z łóżka i wyszedł machając ogonem.

Kładąc się Hermiona przypomniała sobie, że przecież mugole używali w terapii zwierząt, szczególnie w przypadku depresji i zaburzeń psychicznych. Poza tym po koszmarach lub gdy nie mogła spać słuchanie mruczenia Krzywołapa i jego ciepło na nogach zawsze sprawiało, że czuła się lepiej. Tym czego potrzebował teraz Snape, była obecność kogoś, kto by go nie osądzał, kto sprawiłby że poczułby się lepiej. A ponieważ nigdy nie uwierzyłby, że za jej chęcią pomocy nic się nie kryło, Krzywołap był najlepszym rozwiązaniem. Z pewnością był o wiele bardziej skłonny zaufać zwierzęciu.

To początek, powiedziała sobie. Starała się nie czuć nad nim litości, ale czasami było to niezwykle trudne.

 

Ten najnowszy pomysł wydawał się działać znacznie lepiej niż jej poprzednie wysiłki. Trudno było stwierdzić, czy spał lepiej z powodu Krzywołapa, czy też dlatego, że Halloween już minęło, ale wydawał się nieco mniej zestresowany, a ona próbowała nie uśmiechać się za każdym razem, gdy zauważała rude włosy na jego szatach. Kot spędzał teraz kilka nocy w tygodniu poza jej sypialnią. Tęskniła za nim, ale jeśli był w tym czasie w lochach, Snape potrzebował go bardziej niż ona.

Kiedy sam Snape poruszył temat w pokoju nauczycielskim, nieco niezręcznie pytając, czy jej kot powinien spędzać tak dużo czasu z dala od niej, uśmiechnęła się zagadkowo, spojrzała mu w oczy i odpowiedziała ​​jego własnymi słowami, że bardzo trudno jest powstrzymać kota przed pójściem tam, gdzie szczególnie chce iść.

To było bardzo po ślizgońsku i napawało ją to dumą. Jeśli podejrzewał, że miała w tym swój udział, nie powiedział tego.

Halloween oznaczało również początek trudnego czasu dla Hermiony. Była połowa listopada i rocznica dnia, w którym jej rodzice na dobre zerwali z nią wszelkie więzi mijała za kilka dni.

Miesiąc lub dwa po zakończeniu wojny odnalazła ich, przywróciła im wspomnienia i próbowała się wytłumaczyć. To co zrobiła i świadomość, że może zrobić to samo czy nawet znacznie więcej bez ich wiedzy i zgody, przeraziła ich. Następne kilka miesięcy było coraz bardziej napięte, aż wszystko rozpadło się na dobre pod koniec listopada tego samego roku.

W ciągu dnia mogła skupić się na lekcjach, na ciągłych badaniach nad neurologią i chorobami autoimmunologicznymi, obowiązkach administracyjnych jako członka grona nauczycielskiego czy czytaniu. Ale w nocy nie była w stanie zrobić nic, by zamknąć swój umysł i odciąć się od bolesnych myśli i wspomnień, które ją nękały. Idąc za przykładem Snape’a, próbowała muzyki; trochę pomogła i cisza przestała ją przytłaczać, ale nie powstrzymała bezsenności ani koszmarów.

Po jednym szczególnie przerażającym śnie, gdy obudziła się z krzykiem, Hermiona przyznała się do porażki. Snape obiecał kiedyś, że jeśli będzie tego chciała, zrobi jej trochę eliksiru na Sen bez Snów i teraz dokładnie tego potrzebowała. Siadając roztrzęsiona z roztargnieniem pogładziła sierść zmartwionego kota i spojrzała na zegar. Wpół do drugiej w nocy. Musiała się trochę przespać, bo inaczej zemdleje podczas zajęć. Sięgnąwszy pod poduszkę, znalazła Mapę Huncwotów i wymamrotała: „Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego”, po czym przeszukała pergamin w poszukiwaniu konkretnej postaci.

Snape nie spał, mimo wyjątkowo późnej pory, ale co ją zaskoczyło to to, że w ogólne nie było go w jego komnatach. Przez prawie dziesięć minut przeglądała uważnie mapę, zanim znalazła go na szczycie Wieży Astronomicznej, chodzącego powoli w kółko wzdłuż balustrady. Cóż, wyglądało na to, że dziś wieczorem nie będzie żadnego eliksiru – czy tak, czy inaczej uwarzenie go miało zająć trochę czasu. Mimo to mogła przynajmniej go poprosić; uwarzyłby go dla niej jutro, chyba że był w jednym ze swoich humorów. I szczerze mówiąc, nie chciała już tu leżeć; rozmowa z kimś, nawet jeśli był w paskudnym nastroju, mogła pomóc. Przynajmniej kłótnia odwróci jej uwagę. Mamrocząc: „Koniec psot”, wstała i chwyciła swoją szatę.

Zanim wyszła na chłodne nocne powietrze na szczycie wieży, Snape przestał chodzić w kółko i stał przy barierce, spoglądając na błonia Hogwartu. Jak zawsze, nie wydawał się być ani trochę zaskoczony jej widokiem, rzucił jej przelotne spojrzenie, pochylając lekko głowę, po czym wrócił do kontemplacji jesiennej nocy. Stanęła obok i również się rozejrzała; niebo było czyste, wypełnione gwiazdami, a księżyc zbliżał się do pełni. Żadne z nich się nie odezwało i przez jakiś czas stali obok siebie w przedziwnej atmosferze jaka pojawia się we wczesnych godzinach porannych, kiedy spotykają się dwie osoby cierpiące na bezsenność.

Prawdę mówiąc, była trochę zaskoczona miejscem, które wybrał. Od wielu lat wiedziała, że ​​często wędrował nocami po korytarzach, ale przecież właśnie tu zabił Albusa, dobrowolnie narażając się na powszechne potępienie i nienawiść. Było to dziwne miejsce na rozmyślania, ale tak naprawdę dopiero od kilku miesięcy ich relacje wyszły poza układ „uczennica-nauczyciel” i było to zdecydowanie za mało, by móc choćby starać się zgadnąć co myślał.

– Nie mogłam spać – powiedziała w końcu cicho.

— Naprawdę, profesor Granger? – Pomimo sarkazmu w jego słowach, ton był neutralny. – Nie domyśliłbym się.

– Przestań, Severusie, proszę. Zwykle lubię się z tobą przekomarzać, ale nie tym razem.

– Więc spróbuję się powstrzymać.

Gdyby ktokolwiek inny to powiedział, zabrzmiałoby to irytująco, ale jego głos był poważny. Nie znosiła sposobu, w jaki na nią patrzył, bo znaczyło to, że dostrzegał o wiele więcej niż chciała, żeby zobaczył.

– Latem zaproponowałeś, że uwarzysz dla mnie eliksir na Sen bez Snów, jeśli kiedykolwiek będę go potrzebować – powiedziała, nie patrząc na niego. – Chciałbym, jeśli oferta jest nadal aktualna.

– Będzie na twoim biurku jutro wieczorem.

Odrobina napięcia ją opuściła – myślała, że ​​odmówi albo będzie się z nią drażnił zanim się zgodzi. Nie wytrzymałaby kolejnej nocy pełnej koszmarów.

– Dziękuję – jej gardło zacisnęło się boleśnie.

– Chcesz o tym porozmawiać? – zaproponował.

– Ani przez chwilę nie wyobrażam sobie, że byłbyś zainteresowany.

Wodząc wzrokiem po pustych błoniach i walcząc ze łzami zbierającymi się w kącikach oczu Hermiona nie zauważyła, że Snape zesztywniał lekko, a w jego oczach błysnął gniew.

Gdy spojrzał na nią, jego oczy na chwilę stały się zamyślone zanim nie powróciły do zwykłego neutralnego wyrazu. Wydawał się intensywnie myśleć.

– Znalazłem kilka starych numerów Proroka z mniej więcej tego okresu, jesienią po wojnie – odezwał się w końcu z ledwie słyszalną nutą niepewności w głosie.

Skinęła sztywno głową.

– Świetnie, Severusie. Jak zwykle masz rację.

– Nie próbuję się wtrącać, Hermiono.

Zaskoczona, że zwrócił się do niej po imieniu odwróciła się do niego, powstrzymując kolejne łzy.

Przez krótką chwilę dostrzegła w jego oczach ślad emocji, które znikły i jego spojrzenie stało się równie puste, pozbawione życia jak pamiętała z dawnych lat.

Snape mówił dalej cicho, poważnym, lekko szorstkim tonem.

– Pomimo powszechnej opinii jestem człowiekiem. Bardzo dobrze znam też ból, żal, smutek, gniew… i poczucie winy.

Fakt, że ją rozumiał bolał bardziej niż gdyby rzucił jakąś sarkastyczną uwagę i Hermiona odwróciła się, przygryzając wargę i przełykając, by pozbyć się ucisku w gardle. Nienawidziła okazywać wzruszenia i czuć się bezbronna. Słaba, szepnął cichy głosik w jej głowie. Jeśli już miała przed kimkolwiek pęknąć, z pewnością nie chciała tego robić przed Severusem Snape’em.

Kątem oka dostrzegła ruch; spojrzała w górę i zobaczyła jak podaje jej swoją szatę.

– Zimno tu – mruknął niezręcznie. – Pewnie nie zwróciłaś na to uwagi, ale twoje ciało owszem.

Miał rację. Niechętnie sięgnęła po czarny materiał, owinęła się nim i dopiero wtedy zorientowała się, że cała drży.

Zapach, który ją owionął, był jej doskonale znany jeszcze z klasy eliksirów. Dym z drewna, zioła, chemikalia, środki konserwujące… Potrafiła zidentyfikować wszystkie prócz jednego, który jej umykał. Wtuliwszy się bardziej we wciąż ciepłą wełnę skoncentrowała się na ziemistej i ziołowej woni i w końcu go rozpoznała. Rozmaryn.

Wcześniej nie myślała o rozmarynie jako szczególnie męskim zapachu. Rozmaryn na pamiątkę…

Stojący obok niej Severus najwyraźniej czuł się niezręcznie. Odchrząknął, przechylając się lekko i przemówił tym samym szorstkim, lekko ochrypłym głosem.

– Powiem ci jedną z najtrudniejszych lekcji, jakich kiedykolwiek musiałem się nauczyć. Nie o wszystko trzeba walczyć i nie możesz walczyć i mieć nadzieję, że zawsze wygrasz. Czasem trzeba przyznać, że jest się… tylko ułomnym człowiekiem.

Coś w tych słowach, wypowiedzianych przez tego człowieka, ugodziło ją prosto w serce. To, w połączeniu ze świadomością, że na pewno mówił ze swojego tragicznego, gorzkiego doświadczenia, w końcu złamało ją i zaczęła niemal bezgłośnie płakać. Gdy w końcu łzy przestały płynąć, Hermiona zorientowała się, że wtulała twarz w jego pierś, a ręce zaplątała w jego koszulę.

O ile jego szata pachniała eliksirami, będąc tak blisko mogła wyczuć jego zapach – dziwny, trudny do opisania, którzy kojarzył się jej z deszczem, charakterystycznym zapachem powietrza po burzy, zmieszany z delikatną wonią dymu i czymś ziołowym. Rozmarynem, miętą pieprzową i tymiankiem. Gdyby kiedykolwiek pomyślała, że do czegoś takiego dojdzie, pewnie wyobrażałaby sobie, że ją odepchnie albo ucieknie, a może przeklnie, ale tak się nie stało. Jego ramiona obejmowały ją ciasno, w niezręcznej próbie przytulenia. Był cały spięty i wyraźnie czuł się bardzo nieswojo, ale starał się ją pocieszyć. Hermionę uderzyła myśl, że najprawdopodobniej nie miał pod tym względem żadnego doświadczenia i nie miał pojęcia co robi, ale doceniała jego wysiłek i choć wszystko w nim aż krzyczało, by uciec jak najdalej stąd, samo ciepło jego ciała było kojące.

Litując się nad nim, odsunęła się ostrożnie. Gdy tylko się poruszyła, opuścił ramiona i cofnął się, unikając jej wzroku. Znalazłszy chusteczkę wytarła oczy i wydmuchała nos, po czym owinęła się ciaśniej szatą i dołączyła do niego przy barierce.

Ponownie ocierając oczy, przez chwilę stała w milczeniu.

– Skąd wiedziałeś? – zapytała w końcu.

Hermiona sama nie była do końca pewna, o co pytała, ale jak zwykle wydawał się rozumieć; mimo to minęło trochę czasu, zanim odpowiedział. Nie spuszczał wzroku z horyzontu, a zaciśnięte na poręczy knykcie zbielały.

– Jak powiedziałem, dobrze wiem, co to jest ból. Ja… wiem też, jak to jest… tonąć w nim, dopóki nie poczujesz, że musisz zwrócić się z tym do kogoś, kogokolwiek i… móc odetchnąć, bo albo to zrobisz albo… oszalejesz.

On naprawdę wie, jak to jest. W przebłysku zrozumienia Hermiona odwróciła się, by na niego spojrzeć.

– Ale nikt nigdy tego dla ciebie nie zrobił, prawda? – zapytała bardzo łagodnie. –Ty nigdy nie mogłeś… odetchnąć.

Jego wzrok był martwy i pusty. Mięsień drgał mu pod okiem i widziała, że potrzebował każdego skrawka swojej żelaznej woli, żeby zachować pozbawioną wyrazu twarz.

– Dobranoc, Hermiono – powiedział w końcu i podszedłszy pospiesznie do drzwi zbiegł po schodach na dół.

Coś jej mówiło, że ​​lepiej za nim nie iść. Tego wieczoru odsłonił się tak bardzo jak tylko mógł i gdyby pchnęła go mocniej, wybuchłby. Czując ogarniającą ją głęboką litość wtuliła się mocniej w ciepło jego szaty. Nie odpowiedział jej, ale nie musiał. Tyle lat bólu i żalu i nikogo, do kogo mógł się zwrócić, nikogo kto zaoferowałby mu choć odrobinę oparcia. Musiał czuć się pozostawiony samemu sobie.

Przypomniała sobie, jak cały zesztywniał, gdy próbował ją przytulić i zastanawiała się, kiedy ostatnio był dotykany. O ile widziała, nigdy nie lubił kontaktu z ludźmi, ale prawdopodobnie dlatego, że nie był do niego przyzwyczajony. Pod pewnymi względami przypominał jej zbłąkane zwierzę, przepełnione strachem i nieufnością, desperacko próbujące zbliżyć się do kogoś, a jednocześnie zbyt przerażone, by to zrobić, cofające się przed najmniejszym gestem. Nie mogła nawet sobie wyobrazić, jak bardzo musi być samotny; podejrzewała że​​ trwało to tak długo, że nawet on sam nie wiedział już, jak bardzo cierpi.

A mimo to próbował jej pomóc, kiedy tego potrzebowała. Próbował pocieszyć, chociaż nie miał pojęcia, jak to zrobić. Po tym, jak obiecał jej uwarzyć Eliksir na Sen bez Snów stała się jego dłużniczką, więc tym bardziej nie mógł nic na tym zyskać.

To zupełnie nie pasowało do jego charakteru, a jednak był jedynym, który mógł w pełni zrozumieć, jak to jest tłumić w sobie cały ten ból, żal i poczucie winy, aż nie można dłużej już tego znieść. Jej przyjaciele… byli „typowymi Gryfonami”, jak powiedziałby Severus, pełnymi ognia i pasji, a emocje emanowały z nich tak bardzo, że aż przelewały się na otaczających ich ludzi. Hermiona taka nie była. Zwykle trzymała wszystko w środku, podobnie jak Severus.

Powoli wróciła do swoich komnat, spowita we własne myśli i lekki zapach deszczu.

 

W świetle dnia Hermiona trochę zrewidowała swoją opinię. Bez wątpienia Snape był poraniony – głęboko, prawie śmiertelnie, ale to nie znaczyło, że w jego przypadku każda próba pomocy będzie skuteczna. Miał czterdzieści osiem lat. Prawie pół wieku trzymania wszystkiego w sobie pozostawiło swój ślad. To nie była bajka, nie mogła w bajkowy sposób – haha – znaleźć rozwiązania wszystkich jego problemów i pomóc mu się wyleczyć. Był na to zbyt złamany.

Jego rany były zbyt głębokie – najlepsze na co mógł liczyć, najlepsze co ona mogła zrobić to ofiarować mu coś innego – coś co pozwoliłoby mu o nich zapomnieć, coś co choć trochę złagodziłoby ból tak, by mógł z tym żyć. Nie było to wiele, ale więcej niż ktokolwiek inny mu ofiarował. Jeśli zdoła to zrobić, może to wystarczy by choć trochę mu się odpłacić.

Widać jestem typową Gryfonką, skoro próbuję wziąć na siebie odpowiedzialność za problemy świata, powiedziała sobie z lekkim uśmiechem, myjąc twarz i zęby. Bo leczenie go to nie moja rola.

Jednak nadal chciała. Po części ponieważ zasługiwał na coś lepszego, dlatego że świat czarodziejów był mu to winien, bo był bliźnim, ale w dużej mierze po prostu dla niego. W ciągu ostatnich miesięcy pod maską, którą nosił zaczęła dostrzegać kogoś, kogo miała ochotę poznać bliżej.

Och, wiedziała, że gdyby udało się jej tę maskę zdjąć, nie zobaczyłaby niewinnego i czułego mężczyzny. Jeśli kiedykolwiek coś takiego w nim było, umarło wiele lat temu. Był tym, kim był; zniszczonym, zgorzkniałym, nieufnym, samotnym, złym i zranionym człowiekiem. Jeśli nie mogła tego zaakceptować, musiałaby natychmiast odejść, bo jeśli upierałaby się go zmienić, cierpieliby oboje.

Były w nim drobne przebłyski czegoś lepszego. Gdyby zdołała ich dosięgnąć, mogłaby zrównoważyć ciemną stronę, którą wszyscy w nim widzieli i pomóc mu znaleźć jakąś stabilizację. Próbowanie czegokolwiek innego byłoby błędem. Na dobre lub na złe ta ciemność była jego częścią, a ona nie miała ani mocy, ani prawa, by to zmienić.

Ogrom tego co planowała, przyprawił ją o zawrót głowy. Ze wszystkich możliwych ofiar wojny, którym mogła spróbować pomóc, musiała skupić się na najbardziej zniszczonej z nich wszystkich!

Z drugiej strony czy przez zbieg okoliczności, czy coś zupełnie innego wkroczyła na tę ścieżkę w chwili, gdy spotkała go na stacji Waterloo.

Mimo to Hermiona czuła się zagubiona. Musiała porozmawiać z kimś, kto mógłby zaoferować inną perspektywę, ale z kim?

Portret Albusa był oczywistym wyborem, ale Hermiona odrzuciła ten pomysł w momencie, gdy tylko pojawił się w jej głowie. Severus lojalnie służył Dumbledore’owi przez ponad dwadzieścia lat, ale zjadłaby Krzywołapa, gdyby kiedykolwiek naprawdę lubił swojego pana i była pewna, że ​​Dumbledore nigdy do końca nie rozumiał swojego szpiega. Dbał jedynie o to, by go kontrolować. Hermiona wciąż myślała o swoim Dyrektorze z szacunkiem, jednak znacznie mniejszym niż w przeszłości. Niezależnie czy to było konieczne czy nie, nie podobało jej się to, co zrobił im wszystkim.

To było konieczne, ale sposób w jaki udawał, że tak naprawdę nic się nie działo przyprawiał ją o mdłości. Myślałaby o nim znacznie cieplej, gdyby szczerze się do tego przyznał.

Nie, Albus nie miałby żadnego pomysłu na to, co kierowało Mistrzem Eliksirów. W najlepszym razie mógłby jej powiedzieć, jak wywołać określone reakcje, a ona sama mogłaby te pomysły wypróbować. Starzy koledzy Severusa po fachu byli równie złym wyborem. Nigdy nie lubił żadnego z nich, a oni nigdy nie lubili jego. Nie mieli też nic do zaoferowania.

Może tym, czego potrzebowała, nie były porady czy dodatkowe informacje, ale inny sposób patrzenia na to, co już wiedziała. Ktoś musiał pomóc jej uporządkować pogmatwane myśli. Na pewno nie któryś z przyjaciół Severusa – ich nie miał żadnych – ale może któryś z własnych.

Ale kto? Nie Ron! Nadal się do niej nie odzywał, ale podejrzewała, że ​​po prostu zapomniał. Na Boże Narodzenie dostała kartkę i prezent, jakby nic się nie stało. Harry? Nie. Miał za dużo złych wspomnień związanych z Severusem, za dużo goryczy. Nie nienawidził już Mistrza Eliksirów, ale z pewnością nie zrozumiałby chęci pomocy swemu dawnemu wrogowi. Poza tym to nie męskiej perspektywy potrzebowała.

Ginny? Była za blisko Harry’ego… Poza tym Hermiona podejrzewała, że ​​jej rudowłosa przyjaciółka też nie zrozumie. Nie chciała spędzać tygodni próbując wyjaśnić, co starała się osiągnąć, nie wtedy gdy tak naprawdę sama nie wiedziała.

Nagle dotarła do niej odpowiedź. Hermiona z uśmiechem usadowiła się przy biurku i zaczęła pisać list.

 

Droga Luno,

Minęło sporo czasu od kiedy rozmawiałyśmy, zdaje się gdy latem zaproponowałaś, że przeprowadzisz wywiad z Severusem. Przepraszam za to. Dopadła mnie rutyna. Właściwie to chciałam usłyszeć twoją opinię o czymś. Wiem, że mówiłam to już wcześniej, ale zawsze wydajesz się mieć inną perspektywę i myślę, że mogłabym to teraz wykorzystać… Czy jesteś wolna w ten weekend? Bardzo chciałbym porozmawiać…

 

– Witaj Hermiono! I tak miałam zamiar pisać. Wiem, że to nienajlepsza pora roku.

– Owszem – zgodziła się Hermiona, czując dziwną ulgę mogąc mówić o tym w ten sposób. Przedziwna mieszanka rozmarzenia i zdrowego rozsądku Luny była dziwnie relaksująca. – Ale teraz, gdy ta data już minęła, jest łatwiej.

– Dobrze. Każdego roku mniej boli, prawda? – Zwykle rozkojarzone spojrzenie przyjaciółki stało się badawcze. – Czy ktoś jeszcze pamiętał?

– Nie – przyznała ze smutkiem – ale nie spodziewałam się, że to zrobią.

– Bycie samej nie pomaga, wiesz.

– Nie byłam sama. Ktoś w Hogwarcie dowiedział się o tym. Właściwie to o tym chciałam z tobą porozmawiać…

Wziąwszy głęboki oddech, Hermiona zaczęła mówić o tym, co wydarzyło się na szczycie Wieży Astronomicznej. Trwało to bardzo długo. Luna nie odzywała się przez cały czas, tylko siedziała z brodą opartą na dłoni i wpatrywała się w przestrzeń, słuchając.

— Cóż — powiedziała rzeczowo, kiedy Hermiona skończyła — rozumiem, dlaczego nie poszłaś do żadnego z pozostałych.

– Dokładnie – zgodziła się cierpko. – Myślałam… miałam nadzieję, że nie zareagujesz tak, jak oni. Nie chcę musieć usprawiedliwiać się z chęci pomocy komuś.

– Nie musisz – odparła pogodnie Luna. – Nigdy nie postrzegałam profesora Snape’a tak, jak reszta… Przypuszczam, że to dlatego, że nie jestem Gryfonką. Nigdy nie nienawidził Krukonów, więc miałam okazję zobaczyć jego bardziej neutralną wersję. I nigdy nie wierzyłam w to, co widać na powierzchni. Nikt nie jest prosty.

– Dokładnie – potaknęła Hermiona. – Zajęło mi zbyt dużo czasu, zanim się tego nauczyłam. Więc zgadzasz się z tym, co próbuję zrobić?

Luna wyglądała zadziwiająco poważnie.

– Tak, właściwie to tak. Myślę… No cóż…

– Co myślisz?

– Nie zrozum tego źle, proszę. Myślałam o tym od lat, ale gdybym powiedziała to wcześniej, pewnie byś mnie przeklęła.

Co powiedziała? – Nacisnęła na nią, zirytowana.

– Cóż, często zastanawiałam się, czy ty i profesor Snape nie dogadywaliście się ponieważ jesteście do siebie tak bardzo podobni. Mam na myśli to, że to oczywiste, dlaczego nienawidził Harry’ego. A jeśli nienawidzisz Harry’ego, musisz również nienawidzić Rona, ale ty nie byłaś aż tak bardzo z nimi związana. Wydawało się, że nienawidzi cię za twój własny charakter.

– Irytowałam go. Za bardzo się starałam, popisywałam się.

– Tak samo jak wielu innych uczniów, ale nigdy ich za to nie nienawidził.

– O co ci chodzi, Luno? Nie jestem zła, po prostu zdezorientowana. Niby jak jesteśmy podobni?

– Oboje jesteście zranieni – stwierdziła Luna. – Najlepszym dowodem było to, co wydarzyło się na Wieży. Nie umiałby ci pomóc, gdyby to, przez co przeszłaś nie było podobne do tego, co sam wycierpiał. Nie wiedziałby jak. Ale tu chodzi też o coś więcej. Sądzę, że jako uczennica byłaś bardzo podobna do niego samego.

– To znaczy?

– Sprytna. Odosobniona. Sfrustrowana. Samotna. Inteligentna. Niecierpliwa.

Hermiona już otworzyła usta, by zaprotestować, gdy przyszło jej do głowy, że Luna miała rację i je zamknęła. Och, były różnice. Wątpiła żeby ​​Severus kiedykolwiek szukał aprobaty u nauczyciela lub pomagał mniej uzdolnionemu uczniowi, a ona nigdy nie tworzyła zaklęć, by ranić ludzi ani nie była narażona na rodzaj permanentnego zastraszania, jakie widziała w myślodsiewni. Ale Luna właśnie wymieniła wiele ich wspólnych cech.

– Może – przyznała w końcu niechętnie. Gdyby to był ktoś inny niż Luna, byłaby oburzona implikacjami, ale przyjaciółka nie widziała świata w taki sam sposób, jak większość ludzi. W końcu właśnie dlatego z nią rozmawiała. – Ale co to znaczy?

– Nie wiem – odparła Luna – ale coś na pewno. Nie otworzyłby się tak bardzo, nie przed wszystkimi. Dobrym przykładem jest jego zdrowie; nie musiał ci o tym wszystkim mówić. On ci odpowiada. I nie ma znaczenia dlaczego. Jeśli chcesz mu pomóc, masz większe szanse niż ktokolwiek inny. Ale to nie znaczy, że ci się uda.

– Wiem o tym – zapewniła przyjaciółkę. – To nie jest bajka. Nie stanie się inną osobą i nie chcę, żeby to zrobił.

– A Co chcesz? – spytała Luna bardzo poważnie.

– Chcę mu pomóc. Ale po prostu nie wiem, jak. Nie jestem na tyle zadufana w sobie by myśleć, że wiem jak to zrobić. Jest tym kim jest, chcę tylko sprawić, żeby to dla niego było mniej bolesne i mniej skomplikowane.  I cóż, myślę że w przedziwny sposób jesteśmy przyjaciółmi, chociaż większość ludzi prawdopodobnie by tego tak nie postrzegała.

– Hmm – mruknęła Luna, najwyraźniej myśląc o czymś zupełnie innym; Hermiona była do tego przyzwyczajona.

– Jak się zachowywał, gdy ci udzielił wywiadu?

– Co? Och. Nie zrobił tego. Wysłał mi tekst i zdjęcie. Nie widziałem go od wojny.

– Więc masz jakieś pomysły na to, co mam teraz zrobić?

– Zachęcenie Krzywołapa do pomocy było dobrym początkiem – powiedziała Luna z namysłem. – Ze zwierzętami zawsze radzi się sobie lepiej niż z ludźmi. Myślę, że miałaś dobry pomysł, porównując go do dzikiego bezdomnego… Idź tym tropem. Po prostu pozwól mu przyzwyczaić się do tego, że czasami jesteś w pobliżu. Spróbuj znaleźć neutralny temat do rozmowy, książki mogą być dobrym pomysłem. Coś bezpiecznego. Czy dotknęłaś go w ogóle od waszego spotkania na Wieży?

– Przepraszam?

– Nie martw się, nie jestem szalona – zaśmiała się Luna. – To poważne pytanie.

Hermiona zastanawiała się nad tym przez chwilę.

– Od tamtej pory widziałam go tylko raz lub dwa. Dał mi eliksir na Sen bez Snów, o który prosiłam i powiedział, że to nie jest rozwiązanie mojego problemu, a ja oddałam mu jego szatę i spotkaliśmy się krótko, aby porozmawiać o jego badaniach.

– Dotknęłaś go?

– Naprawdę nie pamiętam… Czekaj. Tak. Przypadkowo w pokoju nauczycielskim. Dotknęłam jego ramienia.

– Jak zareagował?

– Szarpnął się – powiedziała powoli. – Naprawdę gwałtownie. Rozdarł gazetę, którą czytał. Pamiętam, że myślałam, że zareagowałby lżej, gdybym go przypadkowo dźgnęła.

– A potem?

– Zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, tylko warknął na mnie, żebym uważała.

– W takim razie miałaś rację. Prawdopodobnie nie był dotykany od dłuższego czasu.

– Co to znaczy?

– Dotyk jest ważny, Hermiono. Mugolscy psycholodzy przeprowadzali eksperymenty na zwierzętach: szczeniętach, małpach czy coś takiego, nie pamiętam dokładnie. Zabrali nowonarodzone zwierzęta i wychowywali je ze wszystkimi podstawowymi potrzebami: jedzeniem, wodą, ciepłem, opieką zdrowotną, czystością… wszystkim z wyjątkiem kontaktu fizycznego z własnym gatunkiem lub z ludźmi. Jeśli tylko to było możliwe, nie dotykali ich.

– I co się stało? – zainteresowała się.

– Większość z nich zginęła. Te, które przeżyły, były nienormalne. Agresywne, niebezpieczne i niezdolne do interakcji.

Hermiona przetwarzała to powoli.

– Więc co w takim razie powinnam zrobić?

– Nie wiem. To jest twój projekt, nie mój. Ale jeśli to ci pomoże, to tak zaczynają oswajać konie. Spędzają tydzień lub dłużej po prostu ucząc konia, że ​​dotykanie nie boli, że to nie jest coś, czego trzeba się bać. Może od tego powinnaś zacząć. Pokaż mu, że obcowanie z innym człowiekiem nie zrani go, że rozmawianie i dotyk są normalne. To znaczy, on już to wie, ale musisz sprawić, żeby to zrozumiał. To nie jest problem intelektualny, inaczej byłoby wam o wiele łatwiej. Tu chodzi o instynkty, a nie o rozsądek. Więc proszenie o pomoc uczennicy Ravenclawu nie było zbyt mądre z twojej strony.

Obie uśmiechnęły się do siebie.

— Dajesz mi radę, jak złapać Severusa za uzdę?

Obie nie potrafiły opanować chichotu.

Rozdziały<< Post Tenebras, Lux – Rozdział 7Post Tenebras, Lux – Rozdział 9 >>

Mamuś Anni

Wierna fanka HP, Czytelniczka Sevmione, Tłumaczka, Beta... !!! * Zakaz kopiowania moich tłumaczeń bez mojej zgody! * !!! !!! *! Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach *! !!!

Ten post ma 6 komentarzy

Dodaj komentarz