Post Tenebras, Lux – Rozdział 10

„Nie wiem, czego szukam,

nigdy nie otworzyłem drzwi;

jutro może mnie wreszcie znaleźć

Odwracając mnie od przeszłości”.

– The Moody Blues, „Nigdy nie możesz wrócić do domu”.

 


 

Dziewięć dni później Hermiona namierzyła Severusa za pomocą Mapy Huncwotów i znalazła go przed głównymi drzwiami, obserwującego padający śnieg.

– Cześć – powitała go.

– Witaj– rzucił. – Przyszłaś mnie znowu zbesztać?

– Nie, chyba że uznam, że na to zasługujesz – odparła, zaskoczona że się z nią droczy. To była kolejna jego strona, której nigdy wcześniej nie widziała, ten mężczyzna miał więcej faset niż diament. – Myślałam o naszej ostatniej pogawędce – dodała impulsywnie.

Co prawda to nie z tego powodu przyszła z nim porozmawiać, ale temat był całkiem dobry na rozpoczęcie rozmowy.

– I bez wątpienia masz pytania – wycedził.

– Sporo, w tym o twoje godne pożałowania zamiłowane do whisky, ale chciałam zapytać o pseudonim, którego użyłeś dla Czarnego Pana. Ten-Który-Był-Anagramem?

Severus odprężył się trochę i uśmiechnął do niej.

– Co, myślałaś, że Śmierciożercy nie mogli z niego drwić? Mroczny Znak powstrzymuje mnie od wymawiania jego imienia, to wszystko. Nie przeszkadza powiedzieć, że był nadętym idiotą. Cały czas się z niego naśmiewałem. To jedna z zalet bycia Oklumenem.

– Jakie jeszcze imiona mu wymyśliłeś?

– Większość z nich jest nieodpowiednia i nawiasem mówiąc przepraszam za mój język tamtej nocy – powiedział jej i zanim zdążyła zareagować ciągnął. – Jedną z rzeczy, które najbardziej lubiłem robić było nucenie w głowie Marszu Imperialnego z Gwiezdnych Wojen, kiedy wchodził.

– Naprawdę? – roześmiała się.

– Naprawdę. To było całkiem bezpieczne. Nie wiedział, że to robię, a nawet gdyby się zorientował, nie rozpoznałby melodii. To jedna z wad społeczeństwa czystej krwi. Nikt nie rozumie odniesień do popkultury. Robiłem to samo z Dumbledorem, tylko bardziej otwarcie. Zazwyczaj wyczuwał, że z niego kpiłem, ale nie rozumiał żartu. Myślę, że to rozwścieczało go bardziej niż cokolwiek innego.

Hermiona spojrzała na niego, chichocząc.

– Odkąd dowiedziałam się, że jestem czarownicą, brakowało mi tego. Harry rozumie więcej niż większość z moich znajomych, ale odciął się od mugolskich korzeni. Tak samo jak inni mugolskiego pochodzenia, których znam. To dziwne, móc w takim miejscu jak to porozmawiać o takich rzeczach jak Darth Vader.

– To się może przydać. Czasami to prawie jak posiadanie prywatnego języka. Lubię sobie żartować z innych ludzi, bo nie rozumieją tego co powiedziałem, więc wiem, że nie mogą mi tego udowodnić.

– Nie wszyscy jesteśmy złośliwymi, ślizgońskimi dupkami – docięła mu, starając się brzmieć poważnie.

– Gdybyś była, świat by tego nie przetrwał – odpowiedział, wyciągając papierosy z kieszeni.

Zauważyła, że ​​używa nowej zapalniczki, którą mu dała i zadowolona, ​​że ​​mu się spodobała stłumiła uśmiech. Gdy ją zapalił, zapach dymu drzewnego wisiał przez chwilę w powietrzu mimo padającego śniegu.

— A tak w ogóle, co tu robisz? Jest zimno – zapytał.

– Chciałam tylko cię zobaczyć i upewnić się, że wszystko w porządku.

– Przestań mi matkować – burknął. — Wiesz, radziłem sobie doskonale, zanim się pojawiłaś.

– Czy to dlatego masz tak pogodne usposobienie? – zapytała słodko i uśmiechnęła się, gdy parsknął. – Chciałam też dać ci prezent urodzinowy. Nie zawracam sobie głowy pytaniem, czy ktoś inny pamiętał, bo najwyraźniej nie. – Wyciągnęła z kieszeni małą paczkę i podała mu ją.

Przyjmując ją, wydawał się rozdarty między zaskoczeniem, ostrożnością i rozbawieniem.

– Niektórzy ludzie niekoniecznie chcą, żeby im przypominać, że się starzeją.

– Masz czterdzieści dziewięć lat, Severusie. Nie jesteś zgrzybiały, nawet jak na Mugola, a na czarodzieja nie jesteś nawet w średnim wieku.

Hermiona patrzyła, jak odrywał warstwy papieru, odsłaniając okrągły wisiorek zwisający z rzemyka. Uniósł go i marszcząc brwi przyjrzał się splecionym ze sobą czarno-białym łzom.

– Jin-Yang?

– Połączenie Światła i Ciemności – powiedziała cicho. – Pomyślałam, że przyda ci się przypomnienie.

Pod wieloma względami była to reprezentacja samego Severusa, idealna równowaga między światłem a ciemnością. Po dłuższej chwili opuścił wisiorek na dłoń, zwinął rzemyk, na którym wisiał i bez komentarza włożył go do kieszeni. Jego wyraz twarzy był odległy i jakby zamyślony.

Przez kilka minut stali w przyjemnej ciszy zanim zadrżała i zapytała:

– A czemu ty tu jesteś? Naprawdę jest zimno.

– Nie wolno mi palić w zamku, nawet we własnych komnatach. Mogłem złamać zaklęcie, które przed tym powstrzymuje, ale tak naprawdę to mi to nie przeszkadza… Mam wymówkę, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza.

– I nie mogłeś poczekać, aż przestanie padać śnieg?

– To jest Szkocja. Śnieg nie przestanie padać do kwietnia. Poza tym lubię na niego patrzeć. Spędziłem ponad rok w Canadian Rockies, w prawdziwej chatce z bali, ponieważ brakowało mi prawdziwego śniegu.

– Jak było? – zaciekawiła się.

– Myślę, że po jakimś czasie poczułabyś się samotna. Nie było dosłownie nikogo w promieniu co najmniej pięćdziesięciu mil w dowolnym kierunku. Było tak cicho, że można było usłyszeć spadające płatki śniegu. Jak wiesz, zazwyczaj nie lubię ciszy, ale tam było inaczej. Czułem spokój, prawdziwy spokój i było pięknie.

Jak ma kogoś takiego jak Severus to był dziwny dobór słów, ale prawie mogła sobie wyobrazić, co opisuje.

– Na to wygląda – przyznała. – Nie czułeś się samotnie?

– Nie tam, nie. Choć się tego spodziewałem, bo podczas moich podróży ciężko było mi być samym. Ale atmosfera tam nie przypominała niczego, co kiedykolwiek wcześniej czy później zaznałem i izolacja była… czymś pozytywnym. Sądzę, że jej potrzebowałem, ale nie mógłbym zostać tam dłużej. To było jak głęboki oddech przed skokiem. Ostatni odpoczynek zanim wróciłem do Anglii.

– Musiałeś widzieć niesamowite rzeczy, podróżując w ten sposób.

– Tak – zgodził się. – Widziałem więcej niż większość podróżników, ponieważ nie musiałem trzymać się żadnego planu. Praktycznie wszędzie chodziłem, aportowałem się tylko przez ocean. Przeszedłem całą Amerykę Północną, od Meksyku po Kanadyjskie Góry Skaliste.

– Naprawdę? Jak w „Pojutrze”?

– Niedokładnie – parsknął. -Trwało to dłużej niż dwa dni. To był straszny film.

– To prawda.

– Zajęło mi to może dziewięć lub dziesięć miesięcy. Straciłem poczucie czasu. Dopóki nie wróciłem do Anglii i nie zacząłem zwracać uwagi na datę, nie wiedziałem jak długo mnie nie było. To też na swój sposób było jak wyzwolenie, żyć praktycznie jak zwierzę, zgodnie z zegarem biologicznym, a nie według rytmu słońca.

— A tymczasem jesteś w szkole, jednej z nielicznych instytucji na świecie, gdzie jest pełno ludzi i obowiązują określone reguły – skomentowała.

– Jedna z wielu ironii życia – przyznał zjadliwie. – Mimo to poza lekcjami do pewnego stopnia mogę żyć poza nimi. I cieszę się przywilejami, których moi koledzy po fachu, w tym ty, nie mają.

– Ach tak, twoja tajemnicza zdolność do przychodzenia i odchodzenia jak ci się podoba – odparła Hermiona. – Nie zapomniałam twojego małego wyzwania, ale przyznaję, że nie zrobiłam dużych postępów.

Severus uniósł brwi w czymś, co wydawało się prawdziwym zaskoczeniem.

– Myślałem, że już dawno to rozpracowałaś. Być może cię przeceniłem.

– A może mam inne rzeczy na głowie – odpaliła. – Nie dałeś mi wiele wskazówek. Nie potrzebujesz haseł, aby dostać się do prywatnych pomieszczeń, nie jesteś jedyną osobą, która może to zrobić, ale nie każdy może… – Przerwała, zamrugała i jej oczy się rozszerzyły, gdy wreszcie ujrzała w pełni pomysł, który kiełkował w jej głowie już od tygodni. – To dlatego nigdy nie jesteś zaskoczony, kiedy się pojawiam! Dlatego zawsze wiesz, kiedy ktoś nadchodzi! Zawsze myślałam, że to niesamowite, kiedy Albus to robił. Minerwa robi to samo. To dlatego, prawda? Wydaje mi się, że pomyślałam o tym, kiedy tamtej nocy wspomniałam o Umbridge.

– Doprawdy, panno Granger, ktoś mógłby pomyśleć, że nigdy nie nauczono pani przedstawiania wniosków w sposób naukowy – wycedził. – Nazywasz ten bałagan wyjaśnieniem?

Hermiona potrząsnęła głową, próbując uporządkować myśli. Nigdy to nie przyszło jej do głowy.

– To dlatego, że formalnie nadal jesteś Dyrektorem, prawda? Nie umarłeś na stanowisku, nie zrezygnowałeś i oficjalnie nigdy nie zostałeś zwolniony, ponieważ wszyscy uznali, że nie żyjesz – spojrzała na niego z niedowierzaniem.

Jego oczy błyszczały pełną rozbawienia aprobatą.

– Dziesięć punktów dla Gryffindoru.

– Ale… uciekłeś z zamku.

– Z zamku tak, ale nie z pracy. Zdecydowałem się odejść, bo inną opcją było zabicie trzech moich kolegów. Wbrew ich opinii o tamtym wydarzeniu, nie wypędzili mnie. Gdybym został mógłbym wygrać, choć byłaby to bardzo ciężka walka. Opuściłem budynek z własnej woli i nie zrezygnowałem ze stanowiska.

— Mój Boże, Severusie. To… niesamowite. Co to właściwie znaczy?

Oparłszy się wygodniej o ścianę zamrugał oczami, by strząsnąć śnieg z rzęs i spojrzał w zamyśleniu w wirującą biel.

– Hogwart to istota na wpół świadoma. Reaguje na otoczenie. Najlepiej ukazuje to Pokój Życzeń i ruch schodów. Gabinet Dyrektora to kolejny przykład. Sama wspomniałaś o Dolores Umbridge. Jak na pewno pamiętasz, gabinet zapieczętował się przed nią, a jej pokoje nigdy nie były całkowicie bezpieczne. Szkoła odmówiła uznania jej za Dyrektorkę. W przeszłości zdarzały się przypadki, gdy kandydat był odrzucony przez sam Hogwart. Ku rozczarowaniu i zmieszaniu moich kolegów nie byłem jednym z nich.

– Co możesz dzięki temu zrobić? – zapytała.

– Mogę mieć dostęp do każdego miejsca w zamku, niezależnie od zastosowanych środków bezpieczeństwa, z wyjątkiem Komnaty Tajemnic, która nie jest zaliczana do Hogwartu. Znam wszystkie tajne przejścia. Kiedy zostałaś nauczycielką, dowiedziałaś się, że jest ich więcej niż Huncwoci kiedykolwiek odkryli. Wiedz, że jest ich jeszcze więcej i znane są tylko Dyrektorowi lub Dyrektorce. Mogę rozkazywać skrzatom domowym, portretom, duchom, posągom i zbrojom. Mogę wznieść najwyższy poziom osłon, które chronią Hogwart. Mogę swobodnie chodzić po terenie, w tym po Zakazanym Lesie, bez żadnego ryzyka. Mogę zapieczętować części zamku przed wszystkimi oprócz McGonagall. Mogę kontrolować zaczarowany sufit w Wielkiej Sali; to drobiazg, ale może to być zabawne. I, jak zauważyłaś, zawsze wiem kto jest w pobliżu.

– Mój Boże – powtórzyła cicho, oszołomiona.

– Zdumiewające. Hermionie Granger zabrakło słów. To naprawdę muszą być moje urodziny – skomentował z rozbawieniem.

– Och, siedź cicho  – powiedziała mu. – To niewiarygodne! Ale dlaczego Hogwart miałby rozpoznawać dwóch Dyrektorów?

– Zdarzało się to już wcześniej, kiedy ludzie piastujący to stanowisko byli bardzo chorzy. Nie byli martwi, ale nie mogli złożyć rezygnacji i nie można było ich zwolnić za bycie chorym. Szkoła decyduje, czy zareagować w takich przypadkach, czy nie. Ta częściowa świadomość Hogwartu jest jednym z powodów, dla których Ministerstwo ma nad szkołą bardzo mało władzy.

– I nikt inny nie wie?

– O nie. Wszyscy wiedzą. Ale nikt nie zdał sobie z tego sprawy. Macie wszystkie niezbędne informacje, ale nawet ty potrzebowałaś kilku wskazówek, aby wszystko poskładać, więc z pewnością nie mam co się martwić, że ktoś inny to rozpracuje.

To był właściwie komplement. To niesamowite. Hermiona spróbowała zebrać pomieszane myśli.

– A gdyby się dowiedzieli?

Severus spiął się. Tylko nieznacznie, ale można to było zauważyć i w jego czarnych oczach pojawiła się nieufność, gdy ostrożnie odpowiedział:

– To nie byłoby dobrze.

Hermiona uśmiechnęła się do niego powoli.

– No cóż, Severusie. Więc lepiej zrób coś, co będzie warte mojego milczenia.

Słysząc ton jej głosu nieznacznie się uspokoił, ale w jego oczach nadal widać było powagę.

– Co masz na myśli?

– Coś, co Ślizgon może docenić. Układ. Milczenie w zamian za wiedzę i prywatność.

– Mów dalej.

– Zadbaj o prywatność moich kwater. I naucz mnie sekretów Hogwartu, a ja zachowam twoje.

Odprężył się trochę bardziej i rozważył jej propozycję z na wpół przymkniętymi oczami.

– Dzielna mała Gryfonka, próbująca targować się ze Ślizgonem – mruknął. – Bardzo dobrze. Masz moje słowo.

 

W następną sobotę nie mając nic pilnego do zrobienia Hermiona poszła do Severusa. Spodziewała się, że będzie w swojej pracowni, ale nie było po nim śladu. Nie było go też na Mapie Huncwotów, co oznaczało, że był albo w jednym z sekretnych miejsc, których Huncwoci nigdy nie znaleźli, albo był na błoniach, albo w ogóle nie było go w Hogwarcie. Zdecydowała się przeszukać błonia, bo spośród wszystkich opcji tylko ta miała jakieś szanse powodzenia.

Miejsce, w którym w końcu go znalazła, było wielką niespodzianką: siedział na zwalonym drzewie obok grobowca Dumbledore’a, wpatrując się z beznamiętnym wyrazem twarzy w bryłę białego marmuru. Chroniąc się przed zimnem owinęła się szatami i usiadła obok niego w milczeniu.

Po dłuższym czasie odezwał się cicho:

– Ani razu tu nie byłem. W ciągu ostatniego roku nie umiałem się zmusić, by tu przyjść. Nigdy tego nie widziałem.

– Po drugiej stronie znajduje się obelisk, na którym wyryto imiona i nazwiska wszystkich ofiar Zakonu – odpowiedziała równie cicho.

– Widziałem.

Jego imienia tam nie było i Hermiona była pewna, że to ​​zauważył. Przyglądała się wyrazowi jego twarzy, bezskutecznie próbując odczytać emocje w jego oczach i zastanawiała się, o czym myśli, wpatrując się w grób swego pana.

– To, o co cię prosił, było niesprawiedliwe – powiedziała w końcu.

– Nie wiesz o wszystkim o co mnie prosił, bo inaczej nie powiedziałbyś czegoś tak banalnego – odparł, jednak bez śladu złośliwości, raczej z zimną, ponurą i pełną zmęczenia pewnością która sprawiła, że kobieta ​​zadrżała i uznała, że prawdopodobnie nie chce wiedzieć, zaś Severus ciągnął: – „Abamicis honesta peta mus”.

– Co to znaczy?

– „Powinno prosić się przyjaciół tylko o to, do czego są zdolni”. Choć nie można powiedzieć, żebyśmy z Dumbledorem kiedykolwiek byli naprawdę przyjaciółmi.

Jej gryfońska odwaga zawiodła ją i porzuciła temat, by przejść do prawdziwego powodu, dla którego go szukała.

– Spodziewałam się, że będziesz w pracowni. – W odpowiedzi wzruszył lekko ramionami, więc po chwili dodała powoli: – Właściwie wydaje się, że nie pracujesz za wiele.

Nie zareagował w żaden sposób, co samo w sobie było potwierdzeniem, ale chciała to usłyszeć od niego.

– Severusie, czy to możliwe, że problem z twoim zdrowiem nie jest tak poważny, jak mówiłeś?

Po jakimś czasie skinął krótkim, sztywnym szarpnięciem głowy. Jego oczy były zupełnie puste.

– Dlaczego mnie okłamałeś? – zapytała, trochę zdumiona tym, że to zabolało.

– Nie powinno cię to dziwić – powiedział, siląc się na sarkazm, ale bez większego przekonania. Po chwili dorzucił stanowczo: – Nie pomogłabyś mi, gdybyś nie miała poczucia winy i obowiązku.

– Tak, zrobiłabym to. Wszystko, co musiałeś zrobić, to poprosić!

Severus parsknął na to.

– Nawet gdybym ci wierzył, nie mogłem się tego domyślić – zauważył z ponurą i bezbłędną logiką. – Nienawidziłaś mnie jako uczennica, całkiem słusznie. Nienawidziłaś mnie jeszcze bardziej w czasie wojny, mając po temu znacznie mniej powodów. Nienawidziłaś mnie później, mimo że poznałaś prawdę. Skąd mogłem wiedzieć, że dwa lub trzy krótkie spotkania mogłyby to zmienić? – Ton jego głosu był pełen sceptycyzmu, bo wyraźnie sam w to nie wierzył. – Grałem na twoich emocjach, ponieważ nie widziałem innego sposobu, aby skłonić cię do pomocy.

– Nie – warknęła na niego Hermiona, rozzłoszczona. – Zrobiłeś to, ponieważ zawsze tak się zachowujesz. Nie jesteś w stanie być po prostu szczery.

– Być może – przyznał obojętnie, wciąż wpatrując się w biały marmur grobowca Dumbledore’a. Jego brak odpowiedzi rozzłościł ją jeszcze bardziej.

– Więc jaki był prawdziwy powód? Przynajmniej tyle jesteś mi winien!

– Nic ci nie jestem winien – syknął. – Dawno temu spłaciłem wszystkie swoje długi, najlepiej jak potrafiłem.

– Nie, Snape, nie zrobiłeś tego. Dużo ryzykowałam, ściągając cię tu! Mogłam stracić pracę i przyjaciół. I okłamałeś mnie, żebym to zrobiła. Jesteś mi winien wyjaśnienie, jeśli nic więcej.

Pocierając niespokojnie swoje przedramię Severus zadrżał, lecz nie miało to nic wspólnego z temperaturą. Pustka w jego oczach pogłębiała się z każdą chwilą, aż stały się martwymi, bezdennymi tunelami; w ich czerni odbijała się surowa biel grobowca.

W końcu powiedział ciężko:

– Nie było powodu. Żadnego wielkiego planu, żadnych teorii, żadnych ukrytych motywów. Po prostu chciałem wrócić do domu.

Hermiona spodziewała się każdej odpowiedzi, ale nie takiej. Obrzuciła go pełnym niedowierzenia spojrzeniem.

– I to wszystko? – zapytała z taką dozą jadu, na jaką tylko mogła się zdobyć.

– To wszystko – odparł zmęczonym głosem. – Czy naprawdę tak trudno w to uwierzyć?

– Tak – powiedziała bez ogródek. – Zawsze masz ukryty motyw. Nigdy w życiu nie zrobiłeś niczego dla samego siebie. I kłamałeś tak często, że nikt nie jest w stanie powiedzieć, kiedy mówisz prawdę.

Spojrzał na nią z rezygnacją, jakby od początku spodziewał się takiej reakcji, po czym wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę pomnika.

– Cholera, Snape, nawet cię to nie obchodzi? W ogólne nie przeszkadza ci to, co robisz innym? –Jakaś część niej chciała go sprowokować, chciała żeby się kłócił i walczył, żeby mogli wykrzyczeć się na siebie nawzajem i dać upust emocjom, lecz jego bierna akceptacja zbiła ją z tropu i Hermionie ciężko było dalej się złościć.

– Niezależnie od tego, co ci powiem, uwierzysz w to, w co chcesz wierzyć i nic więcej.

Miała wrażenie, że nie tylko odpowiadał na jej pytanie, ale też mówił o czymś zupełnie innym. Unikając jej wzroku wstał powoli, otrzepał śnieg z szat, po czym odwrócił się, z oczami wciąż wbitymi w ziemię.

Gdy się odezwał, jego głos był tak cichy, że ledwo go usłyszała.

– Jeśli to ma jakieś znaczenie… przepraszam.

Potem zniknął, kuśtykając między drzewa.

 

Chciałem tylko wrócić do domu.

Z pewnością nie było tak trudno w to uwierzyć? Mógł być mizantropem, ale przez tak długi czas był sam, że mógł czuć się opuszczony.

Ośnieżony las zmienił się w czarno-białą plamę, gdy przedzierał się z trudem między drzewami. Dziesięć lat, dziesięć rozpaczliwie długich lat, kiedy prawie z nikim nie rozmawiał, kiedy unikał wszelkich form kontaktu. Czy nawet jeszcze dłużej. Był sam przez większość swojego życia.

Wiedział więcej niż Luna o psychologii dotyku. Zdawał sobie sprawę z tego co robi z nim izolacja, ale był zbyt przerażony i zawstydzony, by spróbować wrócić lub nawiązać nowe znajomości.

Trzy lata temu poddał się i wrócił do Wielkiej Brytanii, sądząc że ponowne przebywanie w ojczyźnie może pomóc mu poczuć się mniej samotnym – znał zwyczaje, znał język, znał ten kraj. To na chwilę pomogło, ale w końcu tylko pogorszyło samotność – być tak blisko, a jednak tak daleko. W końcu przyjrzawszy się zniszczonej skorupie, jaką było jego życie zdecydował, że dłużej już nie jest w stanie wytrzymać i postanowił wrócić do świata, który zostawił za sobą i położyć kres wygnaniu. Nawet jeśli mieliby go zabić za jego przeszłe zbrodnie, albo wysłać do Azkabanu. Śmierć byłaby prawie dobrodziejstwem, a rozum i tak by stracił, w taki czy inny sposób, więc równie dobrze Dementorzy mogli mu go odebrać. Miał do wyboru albo to, albo samobójstwo i doszedł do wniosku, że nawet najmniejsza szansa powrotu do swojego własnego, znajomego świata jest warta ryzyka. A gdyby sprawy nie potoczyłyby się zgodnie z planem, zawsze mógł zabić się później.

Jednak musiał przed sobą przyznać, że tak naprawdę nie miał żadnego sensownego planu. Po prostu znalazł w miarę publiczne miejsce, w którym łatwo można go było odszukać, zaparkował przyczepę kempingową i zaczął snuć się po mugolskim Londynie z nadzieją, że prędzej czy później ktoś go rozpozna, albo choćby tylko zobaczy, nabierze podejrzeń, że to on i zacznie go szukać. To był zwykły pech, że osoba, która go znalazła należała do Złotego Trio. Mimo to była lepsza niż Potter czy Weasley, którzy przeklęliby go na miejscu.

Może nie powinien był jej okłamywać. Z drugiej strony, technicznie rzecz biorąc, nie kłamał. Wszystkie objawy, które opisał, były prawdziwe, podobnie jak ataki. Po prostu nie wyprowadził jej z błędu odnośnie powagi jego stanu zdrowia. I potrzebował pracowni, żeby wynaleźć jakieś lekarstwo. Choć pewnie był jeszcze jakiś inny sposób… lecz tego nie mógł zgadnąć. Dlaczego ktokolwiek miałby mu dobrowolnie pomóc? Nie zamierzał mówić prawdy nikomu, bo nikt by nie uwierzył, że po prostu chciał wrócić do domu i nikt nie byłby skłonny mu w tym pomóc.

Jej pomoc przeszła wszystkie jego najśmielsze oczekiwania. Nie tylko znalazła dla niego miejsce w czarodziejskim świecie, ale sprowadziła go do domu. Co więcej, okazywała mu namiastki przyjaźni.

Odwróciwszy się, spojrzał na zamek widoczny ponad drzewami. Miała rację, był jej wiele winien, ale nie z powodów, o którym mu mówiła. I w żaden sposób nie mógł spłacić tego długu.

Pomogła mu wrócić do jedynego domu, jaki naprawdę znał i zrobiła to za kłamstwo.

Nie był pewien, za co próbował przeprosić. Być może za lata okrucieństwa wobec przestraszonej dziewczyny, a może lata dręczenia innych takich jak ona. Za to ostatnie kłamstwo – jedno z tysięcy innych. A może za błąd, który popełnił wiele lat temu, a który sprawił, że mały chłopiec stał się celem i tylko skomplikował wojnę, która z tego powodu się rozpętała.

Po prostu za wszystkie jego porażki i wszystkie jego wady.

Jest za dużo rzeczy, za które trzeba przepraszać. Ile byś nie przepraszał, zawsze będzie za mało.

Nie poczuł, kiedy zaczął łkać. Nie zdał sobie z tego sprawy nawet, gdy łzy zamarzały mu na policzkach. Cierpiał od tak dawna, że nie był w stanie stwierdzić, kiedy ból stał się nie do zniesienia.

 

Hermiona spędziła resztę dnia wściekła, dając upust swoim uczuciom w długim i ostrym liście do Luny, którego zaczęła żałować natychmiast po wysłaniu. Bez względu na to, jak bardzo była zła na Severusa, rozumiała jego motywy i widziała na jego twarzy ból, kiedy odchodził.

W końcu, po napadzie płaczu który ją wyczerpał, zwinęła się na łóżku z Krzywołapem, by oglądać Mapę Huncwotów. Gdy w końcu nad ranem zasnęła, wciąż nie było go w zamku.

Zbudziwszy się w niedzielę ponownie sprawdziła mapę i stwierdziła, że ​​wreszcie wrócił i co dziwne, był w pokoju nauczycielskim, a nie we własnych komnatach. Gdy wstała, Krzywołap spojrzał na nią z wyrzutem i wskoczył na biurko, by złapać kawałek pergaminu, który okazał się być odpowiedzią Luny.

Czy jesteś zła na niego, czy na siebie?

– Siedź cicho, Krukonko – mruknęła z rezygnacją, czując się trochę zawstydzona.

Wysławszy przepraszającą odpowiedź wzięła prysznic i wchodząc do pokoju nauczycielskiego, by zacząć sprawdzać stos wypracowań, czuła się o wiele bardziej sobą.

Gdy po kilku chwilach zaryzykowała spojrzenie na Severusa, stwierdziła, że wyglądał okropnie. Jego twarz była blada i ściągnięta, a oczy przekrwione i zapadnięte. Najwyraźniej był pochłonięty gazetą, ale szybko zorientowała się, że nie przewracał stron. Nie minęło dużo czasu, zanim przyłapała go na niespokojnym zerknięciu na nią. Najwyraźniej czuł się równie nieswojo z powodu kłótni jak ona. W pewien przewrotny sposób to sprawiło, że poczuła się lepiej. Jeśli oboje chcieli się usprawiedliwić, może było jakieś wyjście z tej sytuacji.

Tego popołudnia byli sami w pokoju nauczycielskim. Robiąc sobie filiżankę kawy, Hermiona zatrzymała się i spojrzała na niego z namysłem, zastanawiając się, czy zrobić pierwszy krok. Wątpiła, żeby on go zrobił.

Wysoki kołnierz jego szaty przyciągał jej wzrok i przez chwilę nie mogła zrozumieć dlaczego, dopóki nie zobaczyła zarysu zawiązanego rzemyka, wystającego spod materiału.

Miał na sobie wisiorek, który podarowała mu na urodziny.

Podjąwszy błyskawicznie decyzję nalała filiżankę kawy również dla niego i wracając na swoje miejsce postawiła ją obok niego bez słowa. Czuła na sobie jego wzrok, lecz gdy w końcu na niego spojrzała, znów wpatrywał się w gazetę.

Kiedy jakiś czas później się odezwał, drgnęła, zaskoczona.

– O ile nie myli mnie pamięć, chciałaś poznać niektóre sekrety Hogwartu – powiedział cicho, nie patrząc na nią. – Jeśli jesteś wolna, jak skończysz swoją pracę, być może moglibyśmy zacząć…

Nie były to przeprosiny, tylko coś na kształt i Hermiona je zaakceptowała.

– Chciałbym, Severusie.

 

Dotrzymując słowa, zaczął pokazywać jej stronę Hogwartu, o której istnieniu nie miała nawet pojęcia. Wydawało się, jakby w każdej ścianie znajdowało się tajne przejście. Było ich znacznie więcej niż Huncwoci czy bliźniacy kiedykolwiek znaleźli. Wszędzie były ukryte pokoje i zamaskowane miejsca, które bardziej przypominały szpiegowskie dziury niż cokolwiek innego. Gdy mu to powiedziała, wyraźnie go to rozbawiło.

– Naturalnie. Czy nigdy nie zastanawiałaś się, jakim cudem Dumbledore zawsze wiedział o wszystkim, co się wydarzyło?

– Szpiegowanie to takie prozaiczne wyjaśnienie – zrobiła do niego minę. – Odziera wszystko z tajemnicy.

– Jak powiedziałem wcześniej, większość rzeczy traci swój urok, gdy bliżej się im przyjrzysz.

– Z pewnością niektóre z nich są tak romantyczne, jak się wydają – zaoponowała; nie dlatego, że naprawdę tak myślała, ale ponieważ cieszyła ją taka niewinna sprzeczka. Był późny piątkowy wieczór i siedzieli w jego salonie, w cieple bijącym od kominka, podczas gdy na zewnątrz szalała burza.

– Jakie na przykład?

– Twoja łazienka – zasugerowała impulsywnie, przypominając sobie żywo, jak była oszołomiona, kiedy zobaczyła ją po raz pierwszy. Sama dekadencja była zaskakująca.

– Obawiam się, że nie – wycedził. – Znów powody są praktyczne. Wanna jest wpuszczona w podłogę, bo były chwile, kiedy byłem zbyt ciężko ranny, aby móc wejść i wyjść z normalnej, czarna ponieważ były chwile, kiedy światło raziło mnie w oczy i dlatego, że nie widać było krwi. I jest z marmuru, bo marmur pozostaje zimny, a to jest jeden ze sposobów leczenia Cruciatusa. Horacy postanowił tego nie zmieniać, a mi to nie przeszkadza. Teraz i tak korzystam tylko z prysznica.

– Kolejny mit zrujnowany – zauważyła żałośnie Hermiona. – A myślałam, że masz taki wysublimowany, pełen natchnienia smak.

Nie byłaby teraz w stanie spojrzeć na pokój w ten sam sposób, wyobrażając go sobie samotnego i cierpiącego.

– Masz moje przeprosiny za zniszczenie złudzeń.

– Naprawdę, Severusie, jesteś znakomitym kłamcą, ale brzmisz okropnie, kiedy mówisz szczerze – powiedziała bardzo oficjalnym tonem i zobaczyła błysk rozbawienia w jego oczach. – Pozostając przy romantycznym temacie…

– Przy którym nie byliśmy…

– Ja byłam. Nie przerywaj. Próbuję cię ostrzec.

– Przed czym?

– W poniedziałek są Walentynki.

– I…?

– Minerwa jest gorsza niż Albus kiedykolwiek.

Coś na kształt przerażenia przemknęło przez jego twarz.

– Nie mówisz poważnie. Ta kobieta jest tak samo sentymentalna… cóż, jak ja. Co roku kłóciła się o to z Dumbledorem. Mało nie udusiła Lockharta po tym, co zrobił. – Wzdrygnął się na to wspomnienie i dodał: – Musiałaby ustawić się w kolejce.

– Jestem zdumiona, że ​​pozwoliłeś mu przeżyć rok – zgodziła się, przypominając sobie absolutnie morderczy wyraz twarzy Mistrza Eliksirów tego ranka, gdy Lockhart bełkotał o eliksirach miłosnych.

Uniósł brew, uśmiechając się paskudnie.

– Może po prostu nie chciałem, żeby tyle dorastających dziewczyn płakało jednocześnie — zasugerował. — Łącznie z tobą, o ile dobrze pamiętam.

Hermiona poczuła, że ​​się rumieni.

– Nie zdawałam sobie sprawy, że o tym wiesz…

– Nie było trudno tego rozgryźć – powiedział sucho. – Jeśli już koniecznie musisz rysować serduszka na swoim planie lekcji, zostawianie go na wierzchu podczas lekcji, na której nauczyciel chodzi i patrzy na ławki swoich uczniów nie jest najlepszym pomysłem. W każdym razie Lockhart wciąż paplał o wszystkich czarownicach, które wysłały mu Walentynki. Jedynym powodem, dla którego nie rzuciłem na niego Silencio czy czegoś gorszego było to, że Dumbledore kazał mi obiecać, że nie będę używał przeciwko niemu magii w żadnych okolicznościach.

– A co z Klubem Pojedynków? – Hermiona bardzo chciała zmienić temat, byle dalej od jej dziecinnego zauroczenia. Miałam dwanaście lat! No dobrze, trzynaście.

Odchylił się z uśmiechem na krześle.

– Kiedy Lockhart poprosił o pomoc, Dumbledore nieco nierozsądnie uznał, że byłoby zabawnie zmusić do tego mnie i łaskawie zgłosił moją kandydaturę do tego zadania. Lockhart powinien się cieszyć, że zdecydowałem się go upokorzyć, zamiast przeklinać.

Tak, powinien, zdecydowała Hermiona. To był szok zobaczyć tę stronę Severusa; pozbawiony obfitych, powiewających za nim szat był szczupły, potężny i niebezpieczny. Była wtedy tylko dziewczynką, ale szesnaście lat później wciąż nie znała czarodzieja, który dorównywałby jego refleksowi w pojedynku. Zdecydowanie, to robiło duże wrażenie.

– Co się stało z McGonagall, że zmieniła zdanie? – zapytał, wracając do pierwotnego tematu.

– Prawdę mówiąc, myślę, że to dlatego, że tęskni za Albusem – odpowiedziała trochę niepewnie. Zawsze zastanawiała się nad tą dwójką.

– Być może – parsknął w odpowiedzi.

– Czy było coś między nimi?

– Nie – Nagle wydał się być rozbawiony, najwyraźniej z jakiegoś prywatnego żartu. – Powiedzmy… nie była dokładnie w jego typie…

Hermiona zmrużyła oczy. Była coraz lepsza w odczytywaniu nastrojów swojego kolegi, a wyraz jego twarzy wskazywał, że kryło się za tym o wiele więcej, niż mogło się wydawać.

– Czy ktoś inny był bardziej w jego typie?

– Nikt, kogo znasz. Nikt, kogo ja znam, jeśli już o tym mówimy. I skończyło się na długo przed tym zanim zjawiłem się w Hogwarcie. Ale nie sądzę, że gdyby spotkał kogoś, kto by mu odpowiadał, to by cokolwiek zmieniło. I z tego, co wiem, nikogo takiego nie było.

– Znowu mówisz zagadkami, Severusie.

– Lubię cię irytować – odpowiedział z kamienną twarzą.

– Jesteś w tym bardzo dobry – burknęła. – Powiesz mi?

Zawahał się, najwyraźniej zastanawiając się intensywnie. Wreszcie wypuścił powietrze i zamknął oczy.

– Szczerze mówiąc, jestem zdumiony, że nikt nigdy nie zgadł – mruknął. – Kiedy się dowiedziałem, wydawało mi się to tak rażąco oczywiste, że nie mogłem sobie wyobrazić, jak to przegapiłem.

– Severusie – warknęła zirytowana. – Albo mi powiedz, albo nie, ale daruj sobie rzucanie aluzjami!

– Dobrze – odpowiedział z rozbawieniem w głosie. – Skoro tak ładnie prosisz… Dumbledore był homoseksualistą.

Hermiona gapiła się na niego przez długi czas.

– Skąd wiesz? – wykrztusiła wreszcie ochrypłym głosem.

– Oklumencja – odparł lakonicznie, wciąż z zamkniętymi oczami. – Uczyłem się jej sam, ale gdy zostałem jego szpiegiem, sprawdzał mnie od czasu do czasu i zdarzało mi się widzieć więcej, niż sobie życzył.

– I… jesteś pewien?

– O tak. Był wygięty jak półpensówka* – powiedział prawie radośnie.

– Cóż za urocze stwierdzenie – mruknęła.

– To nie powinno być aż tak wielką niespodzianką… Widziałaś kiedyś, żeby heteroseksualny mężczyzna nosił coś z fioletowymi cekinami? – zapytał łagodnie, otwierając oczy. – Poza tym biseksualność w świecie czarodziejów jest znacznie bardziej powszechna niż wśród mugoli, podobnie jak homoseksualizm.

Jej myśli natychmiast zdryfowały na ten mało przyjemny temat i zanim się zorientowała, usłyszała swój przerażony, niepewny głos.

– Czy jesteś… – O Boże. Właśnie zapytałam Severusa Snape’a, czy płeć partnerów ma dla niego znaczenie! Nie wiedziałam, że życzę sobie śmierci!

Jego twarz zachmurzyła się, ale nie wyglądał na specjalnie rozzłoszczonego i odpowiedział bardzo ostrożnie dobierając słowa.

– Byłem w przeszłości, ale… nie z własnej woli.

Hermiona pomyślała o tym i ją zemdliło. Napomykał o tym wcześniej, raz czy dwa, sugerując, że niektóre kary wśród Śmierciożerców miały charakter seksualny, wbrew czyjejś woli i były brutalne, ale nigdy nie powiedział tego otwarcie i wyraźnie nie chciał tego zrobić teraz.

– Przepraszam. Nie powinnam była pytać. To nie moja sprawa.

– To ja zacząłem ten temat – odpowiedział.

Widać było po nim ulgę, że nie drążyła tematu i to przyniosło kolejne pytanie.

– Severusie, czemu odpowiadasz, kiedy pytam o sprawy osobiste? Najwyraźniej nie chcesz o nich rozmawiać, więc dlaczego po prostu nie odmówisz? Zawsze tak robiłeś.

Już miał odpowiedzieć, gdy zawahał się, marszcząc brwi, a jego oczy przybrały nieobecny wyraz. W końcu odpowiedział bardzo powoli:

– Nie wiem.

Nic w jego słowach, tonie, wyrazie twarzy czy mowie ciała nie mogło tego zdradzić, ale Hermiona nagle była pewna, że ​​kłamie.

 

Minerwa wydawała się w tym roku bardziej powściągliwa i oboje przeżyli Walentynki bez większego uszczerbku. Hermiona nie wiedziała, jak zareagował Severus, ponieważ przez cały dzień odmawiał opuszczenia lochów. Gdy wpadła z wizytą, zauważyła, że na ścianach w jego komnatach nie było podejrzanego, słabego odcienia różu, który przez cały dzień zabarwił pozostałe ściany w zamku, ale gdy poprosiła o usunięcie go również u niej, tylko się roześmiał. Dobrze było widzieć jak się śmieje, lecz nie była fanatyczką różowego, tak jak i on. No dobrze, może odrobinę mniej.

 

Wraz z poprawą pogody pod koniec lutego rozpoczął się sezon Quidditcha. Ku ciężkiej rozpaczy zarówno Harry’ego jak i Rona, ten sport nigdy nie cieszył się u niej szczególnym uznaniem, więc zupełnie o tym nie myślała. Dotarło to do niej dopiero, gdy któregoś dnia przyszła do Severusa i zastała go przygotowującego się do wyjścia na zewnątrz, na mecz.

– Ślizgoni grają – zauważył w odpowiedzi na jej pytające spojrzenie. – Jako ich Opiekun muszę tam być.

– Horacy nigdy się tym nie przejmował.

– Dlatego muszę tam być – stwierdził, podnosząc rękawiczki. – Idziesz?

– W sumie czemu nie – zdecydowała Hermiona, pospiesznie transmutując swoje szaty w bardziej odpowiednie ubrania i wyszła za nim.

Gdy ostrożnie schodzili ścieżką prowadzącą na boisko, jego utykanie było wyraźniejsze, najpewniej z powodu pogody.

– Więc nie pasjonujesz się Quidditchem?

– Nie. Mogę grać, jeśli pamiętasz, sędziowałem mecz kiedy byłaś w pierwszej klasie, ale nigdy nie byłem fanatykiem tej gry.

– Czy kiedykolwiek reprezentowałeś Slytherin?

Jego usta wykrzywiły się w cienkim, pozbawionym humoru uśmiechu.

– Nie.

Ten uśmiech oznaczał, że za tą odpowiedzią kryło się coś więcej.

– Dlaczego nie?

– Ponieważ zdarzył się dziwny, zupełnie niewyjaśniony wypadek, akurat na sprawdzianie kwalifikacyjnym do drużyny – odpowiedział znudzonym głosem. – Kiedy obudziłem się w skrzydle szpitalnym półtora dnia później z pękniętą czaszką, stwierdziłem, że ten sport nie jest dla mnie.

Marszcząc brwi, Hermiona przemyślała to sobie, próbując znaleźć w jego słowach ukryte znaczenie. Czasami rozmowa z Severusem była trochę jak mówienie w obcym języku; trzeba było się naprawdę skoncentrować.

– Z powodu…Huncwotów? – zapytała w końcu.

– Prawie na pewno. Oczywiście nie znaleziono żadnego dowodu, być może dlatego, że nikt go właściwie nie szukał – Wzruszył ramionami. – Prawdę mówiąc, próbowałem tylko poprawić swoją pozycję w moim Domu. Nigdy nie przejmowałem się zbytnio, że nie byłem w drużynie, poza tym i tak nie było mnie stać na przyzwoitą miotłę.

Odwracając rozmowę od niezręcznego tematu, kiedy zajmowali miejsca w rzędach dla nauczycieli, zapytała:

– Na jakiej pozycji miałeś grać?

– Jako ścigający – odpowiedział z roztargnieniem, zaabsorbowany czymś innym.

Hermionie nie przychodziło do głowy żadne inne pytanie, ledwie pamiętała, kim był Ścigający. W każdym razie ostatnimi czasy cisza w czasie spotkań z Severusem była czymś przyjemnym i to o czym myślał, najwyraźniej nie wywoływało w nim depresji czy złości, więc zostawiła go sam na sam z myślami i spróbowała śledzić mecz.

Komentator z pewnością nie mógł się równać z Luną Lovegood i nie dorównywał Lee Jordanowi, ale udawało się jej nadążać za tym, co się działo. Zgodnie z oczekiwaniami Ravenclaw pokonał Slytherin, ale tylko o dziesięć punktów i Severus wydawał się dość zadowolony z wyniku.

– Czy mogę pani pogratulować, profesor Granger? – mruknął, kiedy szli z powrotem w kierunku zamku.

– Za co?– zmarszczyła brwi.

– Nikogo nie podpaliłaś.

Hermiona spojrzała na niego ostro. Szedł z beznamiętnym wyrazem twarzy, najwyraźniej koncentrując się na śliskim, zdradzieckim gruncie, ale w jego czarnych oczach był cień humoru.

– Od początku wiedziałeś, że to ja?!

– Niezupełnie – przyznał, uśmiechając się smutno. – Widziałem, jak wyczarowałaś ten sam ogień wcześniej, aby się ogrzać. W końcu go rozpoznałem i dodałem dwa do dwóch.

– Nic nie powiedziałeś.

– Nie miałem dowodu i wątpię, że ktokolwiek chciałby cię za to ukarać. Raczej nagrodzić. W każdym razie zrozumiałem, dlaczego to zrobiłaś, wierzyłaś, że ratujesz życie Pottera. Przypuszczam, że na swój sposób to zrobiłaś, bo przerwałaś nie tylko moją koncentrację, ale i Quirrella.

– To niezwykle wyrozumiała postawa…

Parsknął i uważając na niesprawną nogę ominął szczególnie śliski odcinek ścieżki.

– Przy tym wszystkim, co miałem wtedy na głowie, drobne oparzenie i spalona szata były najmniejszym z moich problemów. Uznałem, że nie warto się nad tym rozwodzić.

– I po raz kolejny udaje ci się stłamsić moje ego. Jeśli będę dalej z tobą rozmawiać, stracę poczucie własnej wartości.

– Hermiono, jestem pewien, że nadwyrężenie twojej pewności siebie wymagałoby znacznie więcej wysiłków – odparł rzeczowo, gdy weszli do zamku. – Bardzo się zmieniłaś od czasów, gdy byłaś przestraszoną jedenastolatką, durną na tyle, by niemal dać się zabić trollowi, bo płakałaś w łazience z powodu tego co powiedział o tobie ten kretyn.

Potrząsnęła smętnie głową i uznała, że lepiej nie pytać, jak dowiedział się szczegółów o tym, co się wtedy wydarzyło.

– Możesz zmienić komplement w zniewagę lepiej niż jakikolwiek Ślizgon, którego kiedykolwiek spotkałam, Severusie.


* Wygięty jak półpensówka – odniesienie do innej orientacji

Rozdziały<< Post Tenebras, Lux – Rozdział 9Post Tenebras, Lux – Rozdział 11 >>

Mamuś Anni

Wierna fanka HP, Czytelniczka Sevmione, Tłumaczka, Beta... !!! * Zakaz kopiowania moich tłumaczeń bez mojej zgody! * !!! !!! *! Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach *! !!!

Ten post ma 6 komentarzy

    1. Oxh, wyobrazilam to sobie i padlam ze smiechu!!
      Oklumencja to jedno, ale potrzebny bylby jeszcze staz u Indian, zeby nauczyli mnie zachowywac nieprzenikniona twarz 😁😁
      I pampersy, zeby nie sikac ze smiechu!

Dodaj komentarz