Post Tenebras, Lux – Rozdział 7

„Istnieje pewne przekleństwo. Mówią: »Obyś żył w ciekawych czasach«”.

– Terry Pratchett


 

Pierwsze w tym roku spotkanie nauczycieli odbyło się na tydzień przed rozpoczęciem roku szkolnego, dając wszystkim czas na powrót do rutyny, ułożenie planu lekcji i innych harmonogramów oraz wykonanie tysiąca i jednego zadań administracyjnych, które były potrzebne do sprawnego funkcjonowania jakiejkolwiek instytucji. Hermiona nie była pewna, jak zareagują jej koledzy po fachu – okazało się, że wszyscy bez wyjątku całkowicie zignorowali Snape’a, co wydawało się mu pasować.

Wybrał krzesło w samym kącie pokoju nauczycielskiego; trzymając się na uboczu nie musiał się w nic angażować, chyba że sam tego chciał i najwyraźniej był zadowolony z bycia ignorowanym.

Biorąc pod uwagę to, co mogło się wydarzyć, uznała, że ​​to było najlepsze rozwiązanie. Zauważyła że raz czy dwa dotykał lewego przedramienia. No i widok Snape’a z powrotem w swoich czarnych szatach był doprawdy szokujący.

Po spotkaniu zaczęła porządkować swoje rzeczy i pozwoliła Krzywołapowi wyjść z komnat by mógł obejść i odzyskać swoje terytorium. Jak większość kotów w Hogwarcie, jej zwierzak uważał, że cały zamek należy do niego, jednak w przeciwieństwie do innych kotów, pół-kuguchar był gotów ten pogląd narzucić. Kiedy się z tym uporała, udała się do lochów.

Powietrze było gęste od kurzu, a drzwi do klasy eliksirów stały otworem. Zajrzała do środka i z rozbawieniem zauważyła, że wszystkie zmiany wprowadzone przez Slughorna zostały usunięte i teraz znów była to klasa jej dzieciństwa. Już nawet powietrze uległo subtelnej zmianie, zarówno pod względem zapachu, jak i atmosfery.

Komnaty Snape’a nie były rozmieszczone w taki sam sposób, jak komnaty pozostałych nauczycieli. Jedynym sposobem dostania się do jego gabinetu była klasa eliksirów i dopiero z niej wiodło przejście do komnat. Oficjalnie było tylko jedno wejście lub wyjście, ale Hermiona nie miała żadnych wątpliwości, że miał inne, które trzymał w tajemnicy. Jako członek kadry nauczycielskiej miała dostęp do jego gabinetu i kiedy weszła, zauważyła, że ​​to pomieszczenie również zostało przywrócone do poprzedniego stanu. Wystawne meble Slughrona zniknęły, zastąpione prostymi, ciemnymi i zarazem eleganckimi, które pamiętała. Na półkach za biurkiem znalazła również niesławną kolekcję butli i słojów z czymś. Nie marnował czasu. Kręcąc z niedowierzaniem głową podeszła do drzwi prowadzących do jego komnat i zapukała. Po chwili usłyszała kliknięcie i weszła do środka.

– Czy nie powinieneś sprawdzić, kto stoi za drzwiami, zanim je otworzyłeś? – spytała z naganą, wachlując dłonią przed twarzą, aby rozproszyć trochę kurzu wiszącego w powietrzu. Widocznie te pomieszczenia również były wysprzątane. Lub też odkażone.

– Nikt inny nie śniłby o zejściu tutaj – odparł z roztargnieniem, przyglądając się z grymasem wyjątkowo brzydkiej płaskorzeźbie przedstawiającej cherubina, która wisiała na ścianie.

– Zaklęcie Trwałego Przylepca? – zapytała ze współczuciem, stając obok niego i patrząc na rzeźbę.

Cześć jej umysłu z roztargnieniem odnotowała, że teraz, stojąc tak blisko, Snape nie wydawał się wcale tak wysoki jak dotychczas uważała; nie miał nawet sześciu stóp. Najwyraźniej wrażenie, że górował nad ludźmi brało się z dziecięcej perspektywy połączonej z siłą jego osobowości, choć wciąż był znacznie wyższy od niej.

– Nie, ale coś podobnego. – Potrząsnął głową i lekko się skrzywił. – Slughorn nigdy nie miał dobrego gustu.

– Ty również nie jesteś znany ze swojego zmysłu projektowania wnętrz – zauważyła łagodnie, na co Snape parsknął krótko.

Rozgladając się Hermiona zmarszczyła brwi, zdawszy sobie sprawę, że nawet tutaj grała muzyka. O ile się nie myliła – Led Zeppelin, czego na pewno nie można było usłyszeć w czarodziejskim radiu.

Pomieszczenie, w którym obecnie stali, było prawie puste, meble zostały zdemontowane i ułożone pod ścianą. Wyjątkiem był mały składany stolik w jednym rogu, na którym stał jego laptop – źródło muzyki.

– Jak udało ci się uruchomić komputer? – zapytała z niedowierzaniem.

– W końcu jestem czarodziejem – Uśmiechnął się.

– Musisz mnie tego nauczyć.

– Właściwie to nie muszę – wycedził, unosząc brew. – Ale jeśli chcesz. Tak naprawdę zaklęcie jest zaskakująco proste.

Zwracając czarne oczy na rzeźbę na ścianie Snape powiedział w zamyśleniu:

– Czy myślisz, że gdyby Slughorn chciał to zatrzymać, zdjąłby to?

– Co? No… chyba tak. Dlaczego pytasz?

W odpowiedzi uniósł różdżkę i z wyrazem lekkiej satysfakcji na twarzy rzucił w nią zaklęcie redukujące.

— Za bardzo się tym cieszysz — stwierdziła Hermiona, walcząc z uśmiechem. Podszedłszy do laptopa zaczęła z ciekawością przeglądać listę utworów. – To najdziwaczniejsza mieszanka muzyki, jaką kiedykolwiek widziałam – oznajmiła.

– Czego się spodziewałeś, Upiora w operze, czy transylwańskiej muzyki organowej prosto ze ścieżki dźwiękowej horroru Hammera?

— Niezupełnie. Ale tutaj jest praktycznie wszystko.

Większość muzyki wydawała się być starymi utworami rockowymi jakich słuchali jej rodzice, ale było też zaskakująco dużo bardziej nowoczesnego popu, nawet trochę jazzu i reggae, a także kilka klasycznych kawałków.

– To wszystko mugolska muzyka – zauważyła.

Doprawdy trudno się było dziwić, ponieważ czarodziejska muzyka nie wyszła poza płyty gramofonowe i nie mogła być skomputeryzowana, ale mimo to jego odpowiedź ją zaskoczyła.

– Tak. Jestem pewien, że będąc mugolaczką docenisz moje zdanie, że ​​czarodziejska muzyka pozostawia wiele do życzenia. Moim zdaniem świat czarodziejów jako całość absolutnie nie jest w stanie wyprodukować żadnego twórczego dzieła wysokiej jakości; czy to muzyki, sztuki, poezji lub prozy.

– Nie pomyślałam o tym – przyznała. Teraz, kiedy się nad tym zastanowiła, miał rację. -To bardzo oświecona postawa jak na Ślizgona.

– Półkrwi, pamiętaj – odparł z roztargnieniem, wykonując złożony ruch różdżką, który usunął kurz z powietrza i pozwolił mu zobaczyć pusty pokój. – Przez większość mojego życia żyłem w dużej mierze jak mugol. – Najwyraźniej zadowolony, stuknął mocno w ścianę różdżką, a słaby brzoskwiniowy odcień, który zauważyła, gdy weszła, zniknął pozostawiając naturalny kolor kamienia. – Powinnaś przejść gdzieś indziej.

Wróciła więc do jego gabinetu i usiadła na biurku, obserwując z zainteresowaniem, jak zabiera się do pracy. Niektóre oryginalne meble wymagały najwyraźniej jedynie niewielkich modyfikacji, aby osiągnąć pożądany standard. Inne sprzęty zostały w pełni przetransmutowane. Kiedy skończył, pomieszczenie zostało całkowicie przekształcone w wygodny i elegancki salon. Po obu stronach kominka stały sofa i fotel, a w drugim końcu salonu stół i krzesła, przy jednej ze ścian znajdował się zabytkowy barek oraz długi kredens, na którym stał laptop, a dużą część pozostałej przestrzeni zajmowały półki na książki. Podobnie jak w jego gabinecie, meble były ciemne i proste, ściany z surowego kamienia, a na podłodze leżał dywan z owczej skóry.

Przechodząc przez salon, spojrzała przez otwarte na drugim końcu drzwi na krótki korytarz, prowadzący do dalszych pomieszczeń.

– Co za nimi jest? – zapytała z zaciekawieniem, zauważając, że nawet korytarz wymagałby remontu. Horacy za bardzo lubił bogato zdobione meble.

Snape wskazał kolejno każde drzwi.

– Te po lewej są do łazienki. Wzdrygam się na myśl o tym, co zrobił z nią Slughorn. Na drugim końcu jest sypialnia, z którą prawdopodobnie będzie jeszcze gorzej. A te po prawej prowadzą do pracowni, którą na pewno będę musiał całkowicie przerobić.

– Przynajmniej nie będziesz się nudzić przed rozpoczęciem semestru – zauważyła.

– Ze wszystkich możliwych zajęć, które mnie tu czekają, nuda nigdy nie była wysoko na liście. – Parsknął i odwrócił się, by przyjrzeć się krytycznie teraz wykończonemu salonowi i nie patrząc na nią, kontynuował: – Prawdopodobnie minie kilka tygodni, zanim będę mógł zacząć poważnie pracować. Kiedy to wreszcie nastąpi, hasło do moich komnat brzmi: Janus. Ufam, że nie muszę cię prosić, żebyś nie mówiła tego nikomu innemu.

– Janus – powtórzyła cicho. – Rzymski bóg o dwóch twarzach.

Niesamowite, jak doskonale pasuje. I jeśli dobrze pamiętała, jego urodziny wypadały w Święto Janusa.

– Dajesz mi hasło? – zmieszała się lekko. Dawanie jej nieograniczonego wstępu do swoich komnat było jak na niego zaskakujące.

– Prawdopodobnie będę pracował, kiedy będziesz przychodzić – wyjaśnił.- Wolałbym nie musieć przerywać, żeby otwierać drzwi za każdym razem. Nie spodziewam się wielu gości prócz ciebie.

– Skoro o tym mowa… – powiedziała niezręcznie. – Chcesz hasło do gabinetu Minerwy? Nie rozumiem, dlaczego nie chciała ci go dać.

– Bo nie chce, żebym grzebał w jej rzeczach – odparł szyderczo. – Jakbym nie miał nic lepszego do roboty. I dlatego, że ilekroć mnie wezwie, będzie czuła się lepiej jeśli będę musiał poczekać na wpuszczenie jak pies, skowyczący i drapiący drzwi. W każdym razie nie potrzebuję hasła.

Hermiona zmarszczyła brwi. Czyżby sugerował, że mógłby się dostać do jej gabinetu bez niego…?

– Dlaczego nie? – zapytała go podejrzliwie.

Odwzajemnił jej spojrzenie bez żadnego szczególnego wyrazu twarzy.

– Nie wyobrażam sobie, że będę często wzywany do jej gabinetu.

Przyszło jej do głowy, że puste, pozbawione emocji spojrzenie, które teraz przywołał, było jego sposobem by wyglądać niewinnie, co absolutnie nie było przekonujące.

– Nie o to ci chodziło. Możesz wejść do gabinetu Minerwy bez hasła?

– Tak – przyznał szczerze.

– W jaki sposób?

W jego czarnych oczach pojawił się lekki błysk rozbawienia.

– Naprawdę, profesor Granger, z pewnością nie sądzi pani, że zdradzę wszystkie moje sekrety? Poza tym ten konkretny nie jest tak naprawdę tajemnicą; po prostu nikt jeszcze tego nie zauważył.

– A co mnie powstrzyma przed powiedzeniem tego Minerwie? W końcu byłaby szczęśliwa, gdyby mogła uwierzyć w te wszystkie koszmarne historie, które o tobie krążą.

– Bo jeśli to zrobisz, nigdy nie dowiesz się, jak to robię. – Uśmiechnął się do niej złośliwie.

Spojrzała na niego zirytowana.

– Jesteś wyjątkowo wkurzającym człowiekiem.

– A ty nie jesteś pierwsza, która to odkryła – odpowiedział z kpiącym uśmiechem.

– Jestem pewna!– burknęła, krzyżując ramiona. – Nie powiesz mi?

– Użyj swojej inteligencji. Rozwiąż to sama. Zapewniam cię, to nie jest tajemnica.

Hermiona przypuszczała, że ​​na swój sposób Snape prawił jej komplement, ​​jakkolwiek ironicznie to zabrzmiało i wiedziała, że celowo próbuje ją zdenerwować. Och, jakże to było po ślizgońsku! Mimo to duma nie pozwoliła jej się wycofać; przyjęła wyzwanie krótkim skinieniem głowy i z błyskiem w oczach, co tylko spotęgowało rozbawienie na jego twarzy.

Zakład stoi. Rozpracowanie tego irytującego, skomplikowanego mężczyzny zajęłoby lata, jeśli nie więcej, ale to był z pewnością początek.

 

Atmosfera podczas uczty na początku semestru była niezręczna. Gdy Hermiona się zjawiła, stwierdziła, że Snape zajął miejsce na samym końcu stołu nauczycielskiego, najbliżej drzwi – zupełnie jej to nie zdziwiło. Nie była też zaskoczona widząc, że ​​jedyne wolne miejsce było obok niego. Nikt nie chciał tam usiąść. Część jej nie mogła powstrzymać się od myśli, że to było w jakiś sposób infantylne. Dotąd miała wrażenie, że od czasów dzieciństwa zdążyła już wyrosnąć z takich ostracyzmów, jednak najwyraźniej się myliła.

Ogłoszenie powrotu Snape’a do nauczania zostało powitane ogłuszającą ciszą. Zwykle, nawet w przypadku niepopularnej nominacji, przynajmniej inni nauczyciele klaskali i nakłaniali uczniów do przyłączenia się, ale nie tym razem. Nie było absolutnie żadnej reakcji. Przez chwilę Hermiona zastanawiała się, co by się stało, gdyby zaczęła klaskać. Wiedziała jednak, że ​​nikt się nie przyłączy, będzie wyglądać jak idiotka, a Snape pomyśli, że z niego kpi. Spoglądając na niego z ukosa, dojrzała ponury półuśmiech na jego twarzy, gdy patrzył w swój kielich. Wyglądał jakby nienawidził samego siebie. Kiedy stało się boleśnie oczywiste, że nikt nie zareaguje, Minerwa niespokojnie odchrząknęła i przeszła do innych wiadomości.

 

Severus wziął oddech i dotknął ręką drzwi wieży Slytherinu; jako Opiekun Domu nie potrzebował hasła. Pokój wspólny był wypełniony uczniami. Żaden z nich początkowo nie zauważył jego wejścia, ale stopniowo od drzwi rozeszła się fala ciszy, aż wszyscy wpatrzyli się w niego w milczeniu. Przyglądał się tłumowi, dopóki nie wyłowił spośród nich dwóch prefektów.

– Przyprowadźcie uczniów z dormitoriów. Chcę przemówić do was wszystkich.

Kiedy zebrał się cały Dom, przyjrzał im się. Było ich mniej niż kiedykolwiek pamiętał, odkąd po raz pierwszy przyjął tę pracę na początku lat osiemdziesiątych, a większość z nich miała aż nazbyt znajome cienie w oczach.

Cóż, bycie Opiekunem Domu nigdy nie było łatwe, w dodatku ominęły go najgorsze lata – spędził je na innym kontynencie, zmagając się z własnymi demonami. Planował to przemówienie od tygodni; prawdopodobnie była to jego jedyna szansa by dotrzeć do starszych uczniów.

– To jedyny raz, kiedy zwracam się do was jako do Domu, chyba że pojawi się jakaś poważna kwestia, więc słuchajcie uważnie. Jestem świadomy, że wszyscy w tym pokoju jako grupa jesteście prawie powszechnie nienawidzeni. Jestem świadom, że teraz, kiedy to ja jestem Opiekunem waszego Domu, będziecie nienawidzeni jeszcze bardziej. Mam też świadomość, że wielu z was – jeśli nie wszyscy – nienawidzi mnie.

Być Ślizgonem to być nienawidzonym. To dziedzictwo, które Salazar Slytherin w swoim oświeconym widzeniu nam pozostawił. Podzielił nas, oddzielił od innych. Staliśmy się inni, a ci, którzy są inni, są pogardzani. Nienawidźcie mnie jeśli chcecie, ale jestem jedynym członkiem grona pedagogicznego, który będzie po waszej stronie. Choć brzmi to melodramatycznie, jestem waszą jedyną nadzieją; z pewnością większość z was już zdaje sobie sprawę, że nie interesujecie nikogo innego w tym Zamku.

W przeciwieństwie do mojego poprzednika nie obchodzi mnie, kim są wasze rodziny. Bez wątpienia większość z was jest spokrewniona z moimi poprzednimi uczniami; dla mnie nie ma to znaczenia. W przeciwieństwie do większości Ślizgonów nie dbam o czystość waszych rodów. Jedyne co mnie obchodzi to to, co robicie.

Byłem w Slytherinie, przez wiele lat byłem Opiekunem Slytherinu. Z pewnością nie byłem ani pierwszym, ani ostatnim uczniem, który wybrał Ciemną Stronę. Ci wokół nas, którzy zakładają, że jesteśmy Ślizgonami, ponieważ lgniemy do Ciemności nie zdają sobie sprawy, że jest na odwrót. Że lgniemy do Ciemności PONIEWAŻ  jesteśmy Ślizgonami. Zachowania innych odbijają się dogłębnie na naszym życiu. Na każdego ucznia z tego domu, który wstąpił do Śmierciożerców dla chwały i wyższości czystej krwi przypadało pół tuzina tych, którzy przyłączyli się, ponieważ szukali jakiegokolwiek miejsca, do którego mogliby przynależeć lub ponieważ czuli, że tego się od nich oczekuje, że nie mają innego wyboru.

Być Ślizgonem to być nienawidzonym. Bycie prawdziwym Ślizgonem to nie pozwolić, by to miało znaczenie. Jest takie mugolskie powiedzenie: „Dobre życie to najlepsza zemsta”. Najlepszą rzeczą, jaką możecie zrobić jest udowodnienie tym, którzy was nienawidzą, że się mylą. Wykorzystajcie dobrze spędzony tu czas. Wybierzcie sobie ulubione przedmioty, uzyskujcie najlepsze wyniki i po skończeniu szkoły odnoście sukcesy w wybranej karierze. Nie traćcie czasu na próby zemsty; są bez znaczenia i jest mało prawdopodobne, aby odniosły sukces. Korzystajcie z życia najlepiej jak potraficie, pomimo tych wszystkich, którzy starają się was od tego powstrzymać.

Ten Dom zawsze miał więcej kłopotów, niż sobie na to zasłużył. Przypuszczam, że co najmniej jedna czwarta z was ma obecnie lub ostatnio miała problemy z zastraszaniem; wciąż czytam notatki pozostawione przez mojego poprzednika. Położę temu kres. Zapewniam was, nie zawaham się przeciwstawić innym nauczycielom w obronie tego Domu. Jednak nie będę tolerować dręczenia innych przez Slytherin. Wiem o zatargach niektórych z was z innymi Domami, wiem też, że czasami wasze zachowanie wykraczają poza obronę własną. To się musi skończyć. Teraz. Nie pozwolę mojemu Domowi stoczyć się poniżej poziomu naszych przeciwników.

Nie mam wątpliwości, że istnieją również konflikty wewnętrzne. Koniec z tym. Wszyscy poza tą wieżą są jeśli nie otwarcie wrogo nastawieni, to zupełnie niezainteresowani waszym losem. Macie tylko siebie nawzajem. Więc kłócenie się ze sobą nie ma najmniejszego sensu, czymś takim tylko wyświadczacie im przysługę.

Jesteście realistami. Naiwność nie zapewniłaby wam przydziału do tego domu. Nie będę was okłamywał i upiększał prawdy; jesteśmy znienawidzeni. Wszyscy od drugiej klasy wzwyż wiecie czym kończy się jakikolwiek konflikt między Ślizgonem i uczniem innego Domu. Jest tylko ich słowo przeciwko waszemu i zawsze jesteście na straconej pozycji. Tego nie mogę zmienić. Pamiętajcie, że Dyrektorka była Gryfonką i mnie nie lubi. Będę was bronił, chyba że uznam, że wina leży po waszej stronie, ale z pewnością to niewiele pomoże.

Nauczcie się bronić samych siebie. Nie dopuszczajcie do konfliktów; jedyne, co się wydarzy, to to, że Slytherin przegra. Przyjemność w atakowaniu wroga i uderzaniu jako pierwszy daje posmak władzy i siły, ale ostatecznie jest fałszywa. Przekonacie się, że takie zachowanie godzi bardziej w was niż w wasze cele. Nie będę wam prawił pustych frazesów o moralności, ale mówię o bardziej praktycznych kwestiach: to wy, a nie wasi przeciwnicy, będziecie ukarani, niezależnie od tego kto zawinił. Nie rozpoczynajcie zatargów.  Nie oczekuję, że będziecie się potulnie poddawać; jesteśmy Ślizgonami, a nie Puchonami, ale nie szukajcie kłopotów – odkryjecie, że znajdą was bez waszej zachęty. Jeśli wiecie, że jesteście otoczeni przez tych, którzy was nie lubią, nie dajcie im się osaczyć. Nie chodźcie nigdzie sami.

Lepiej zapobiegać niż leczyć. Nie dawajcie im okazji, by was skrzywdzili. Załóżcie od samego początku, że ludzie wokół was będą starali się utrudniać wam życie i zróbcie wszystko, by ich wysiłki spełzły na niczym. Odkryjecie, że pozwolić waszym wrogom próbować was skrzywdzić i patrzeć, jak im się to nie udaje, daje zdecydowanie więcej satysfakcji niż walka z nimi i bycie karanym. Ślizgoni mają być przebiegli; bądźcie tacy. I ufajcie sobie nawzajem; co dwie głowy to nie jedna. Atak przeciwko jednemu z nas jest atakiem na nas wszystkich.

Tu kończy się lekcja. A z bardziej praktycznej nuty, jeśli ktoś z was chce ze mną porozmawiać, może zwrócić się do mnie po lekcji eliksirów, aby umówić się na spotkanie. Wszystko co mi powiecie będzie trzymane w sekrecie i zrobię wszystko co tylko mogę, by wam pomóc. Za tydzień lub dwa chciałbym spotkać się z prefektami i kapitanem drużyny Quidditcha. Rozumiem, że od zakończenia wojny zajmowaliśmy czwarte miejsce zarówno w Pucharze Domów jak i w Quidditchu, ale nie zamierzam pozwolić, by to nadal trwało. Jesteśmy Ślizgonami i nie zasługujemy na ostatnie miejsce; dopilnujcie, abyśmy go nie zajęli. Do zobaczenia w klasie.

 

W sumie Severus był dość zaskoczony, jak łatwo do tej pory przebiegał jego powrót. Dziwny, oczywiście, ale mimo to był wyjątkowo bezbolesny. Żaden z jego kolegów po fachu nie wydawał się być skłonny do rozmowy z nim i chociaż dla większości ludzi byłoby to nieprzyjemne, on czuł bardziej ulgę niż cokolwiek innego, ponieważ sam nie miał ochoty z nimi rozmawiać. Granger była wyjątkiem, ale nie było sposobu, by ją przekonać, żeby zostawiła go w spokoju. Ani też, jeśli miał być ze sobą szczery, tak naprawdę tego nie chciał. Odrobina ludzkiego kontaktu, którą mu dawała, utrzymywała go przy zdrowych zmysłach i pomagała funkcjonować; to było wystarczające.

Studenci wyraźnie go nienawidzili i bali się go. Tym również się nie przejmował. Zawsze tak było – jedyną różnicą było to, że teraz mieli lepszy powód niż jego celowo stworzona i podtrzymywana nieprzyjemna osobowość, choć to się zmieniło; nie miał powodu ich dręczyć. Nie sprawiało mu to złośliwej satysfakcji jaką miał kiedyś, a jego reputacja wystarczała aż nadto, by zachować wymagany dystans.

Odkrył również, że problemy z którymi Slytherin miał do czynienia były jeszcze gorsze, niż początkowo sądził.

W tym celu Severus próbował samodzielnie zreformować system. Pierwsza część jego planu została wprowadzona w życie w zeszłym tygodniu; zmienił rozkład miejsc w każdej klasie. Zgodnie z nim żaden uczeń nie mógł pracować w parze z członkiem własnego Domu, chyba że któryś z nich był w większości i co lekcję musiał zmieniać partnera. Uczniowie zostali zmuszeni do współpracy z członkami innych Domów, a on dawał im do uwarzenia takie eliksiry, które wymagały od nich wzajemnej komunikacji. Każda para, która się kłóciła dostawała szlaban, nawet jeśli jeden z uczniów był Ślizgonem. Granger miała rację, gdy zwróciła mu uwagę na faworyzowanie własnego Domu. Oczywiście lekcje Gryffindor-Slytherin były najgorsze i żaden z uczniów nie był zadowolony z tego systemu. I jak na ironię, działało to na jego korzyść – wielokrotnie zauważył, że obopólna nienawiść do niego dawała niechętnym partnerom pewną płaszczyznę porozumienia.

Był pewien, że zajmie to trochę czasu, ale w końcu uczniowie przestaną ze sobą walczyć i zrozumieją, że członkowie innego Domu nie są przeciwnikami.

Jeśli miało to dać pozytywne rezultaty zamierzał dopilnować, aby Granger się o tym dowiedziała. Jeśli wdrożyłaby ten sam system i zaczął działać, pozostali nauczyciele zrobiliby to samo. Gdy uczniowie będą współpracować ze sobą podczas większości lekcji, będą mniej wrogo nastawieni poza nimi.

Małe wielkiego początki… Cokolwiek by to nie znaczyło, zadumał się. Jego priorytetem było pokazanie reszcie szkoły, że jego Ślizgoni nie są Śmierciożercami. Gdyby na dłuższą metę wyszło z tego coś konstruktywnego… cóż, szczerze mówiąc, byłby zdumiony, bo zwykle wszystko czego dotknął, obracało się w proch, ale dobrze byłoby osiągnąć coś pozytywnego. Tym razem chciał pozostawić po sobie lepsze wspomnienia…

Jego własny Dom nie ufał mu ani na cal, ale wiedział, że zajmie mu trochę czasu, aby udowodnić im, że nie jest Slughornem i że się ich nie wstydzi. Wcześniej czy później dojdzie do jakiegoś incydentu; będzie bronił swoich uczniów i miał nadzieję, że szok spowodowany tym, że ktoś jest po ich stronie, nie zabije żadnego z nich. Jak powiedział wcześniej, kiedy Granger wpadła na ten szalony pomysł, jeśli miał to zrobić, równie dobrze mógł zrobić to tym razem dobrze.

Jeśli chodzi o jego bardziej osobiste powody powrotu, w końcu doprowadził pracownię do zadowalającego stanu i teraz w ramach przygotowań do reżimu medycznego, którego potrzebował, narzucił sobie w miarę regularny rytm snu.

Wiedział, co robi, nie potrzebował miesięcy badań, tylko kilka tygodni przygotowań własnego organizmu i ingrediencji. Wyszedł z ukrycia ponieważ brakowało mu z tuzina składników i wystarczająco miejsca, by warzyć. Z drugiej strony, zamiana zamknięcia się w przyczepie na zamknięcie się w lochach nie była tak dramatyczna; pod wieloma względami wciąż się ukrywał.

 

Hermiona już zaczęła myśleć, że nie zamierza dotrzymać obietnicy, że pozwoli sobie pomóc, kiedy tego ranka na jej biurku pojawiła się krótka notatka. Jak zawsze zwięźle i na temat: „Dzisiaj wieczorem, 20:00”.

Bezszelestnie przeszła przez pustą klasę eliksirów do gabinetu Snape’a. W ciemności odnalazła drzwi za biurkiem i mruknęła „Janus”. W drewnie pod jej dłonią pojawił się na chwilę blask i drzwi otworzyły się bezszelestnie. Zastanawiała się, jakie osłony postawił, skoro wcześniej nie widziała takiej reakcji.

Przechodząc przez salon zauważyła, że zniknął jego laptop. Nadstawiwszy ucha, nie zdziwiła się, słysząc cichą muzykę dochodzącą zza drzwi. Kręcąc głową, wyszła na korytarz teraz pozbawiony dekoracji Slughorna i zawahała się, wodząc wzrokiem między trojgiem drzwi i walcząc z nagłą ochotą zajrzenia za nie. Impuls nie trwał długo. Sądząc po przyczepie kempingowej, pracowania była dla niego bardziej osobistym miejscem niż sypialnia i mówiła o nim więcej niż jakiekolwiek inne pomieszczenie.

Uśmiechając się do siebie, uchyliła drzwi po prawej i znalazła schody prowadzące w dół.

Widok, który ujrzała, gdy otwarła ostatnie drzwi i weszła do środka, spełnił całkowicie jej oczekiwania.

Pracownia była olbrzymia. Zbudowana została z bledszego niż reszta zamku kamienia, aby zapewnić dobre oświetlenie nawet tak głęboko pod ziemią. Odległy koniec był ciemny i zimny; służył prawdopodobnie jako magazyn, a może tylko dla stworzenia atmosfery, ale ten w którym stała był ciepły i jasno oświetlony.

Sama pracownia było dziwną mieszanką stylu mugolskiego, jak i czarodziejskiego. Była oświetlona całkiem niezłą imitacją światła fluorescencyjnego, umywalki obudowane białymi płytkami były ze stali nierdzewnej, stoły z litego kamienia lub ciężkiego ociosanego drewna, zaś cały sprzęt – taki jak kotły – był zdecydowanie pochodzenia czarodziejskiego.

Zastanawiała się, czy niektóre instrumenty wzdłuż jednego ze stołów były nowoczesnymi mugolskimi urządzeniami naukowymi czy też może starożytnymi detektorami ciemności. Całość była nieco surrealistyczna, a efekt potęgował fakt, że jego laptop właśnie odtwarzał GunsN’Roses.

Sam Snape stał przy stole ze skrzyżowanymi na piersi rękoma i uśmiechał się do niej.

– Wygląda dobrze?

– Jak wyglądała pracownia Horacego? – Hermiona wciąż rozglądała się, zafascynowana. – Nie wyobrażam sobie, żeby tu było coś takiego.

— Oczywiście, że nie. Prawdę mówiąc, przypominało mi to niemal dokładnie laboratorium doktora Frankensteina w jakimś upiornym filmie klasy B. Zbyt teatralne, zwłaszcza, że ​​bardzo wątpię, by kiedykolwiek z niego korzystał.

– Migoczące pochodnie w zakopconych kinkietach, pajęczyny na suficie i podejrzane trzaski w ciemności? – domyśliła się, powstrzymując uśmiech, a on potaknął, wykrzywiając usta.

– Dokładnie tak.

Podeszła do niego, wyciągnęła stołek spod blatu i przysiadła, leniwie zahaczając stopą o szczeble.

– Więc skoro wreszcie możemy zacząć, to co będziemy robić?

– Nie próbuj mnie upominać w mojej własnej pracowni – ostrzegł ją, chociaż jego ton był bardziej sarkastyczny niż zirytowany. Czasami w przeszłości zastanawiała się, czy to były jedyne dwie emocje, które posiadał. – Byłem zajęty i zajęło mi trochę czasu, aby ponownie wpaść w rutynę – wyciągając własny stołek, Snape usiadł naprzeciwko niej, z jedną nogą również zaczepioną o szczeble, a prawą wyprostowaną. – Po pierwsze, musisz zrozumieć kontekst. Dużo wiesz o mugolskiej medycynie i biologii?

– Wiem wystarczająco dużo, by wiedzieć, że musisz być bardziej szczegółowy.

– Chodzi o choroby autoimmunologiczne – wyjaśnił.

– Ciało zwraca się przeciwko sobie. Może dotykać różnych obszarów i są różne rodzaje chorób, ale wszystkie działają na tej samej zasadzie: system obronny organizmu przestaje się rozpoznawać i atakuje własne narządy.

– Tak. Obserwowałem swoje objawy przez wiele lat, prawdę mówiąc od pierwszej wojny, kiedy byłem młodszy niż ty teraz. Wydaje mi się, że przez jakiś pokręcony przypadek, skutki wszystkich zaklęć i klątw jakimi zostałem potraktowany, przetrwały i udało się im się stworzyć wersję jednej z najbardziej znanych chorób autoimmunologicznych: stwardnienia rozsianego.

– Masz stwardnienie rozsiane? – zakrztusiła się, całkowicie oszołomiona.

– Nie do końca, ponieważ choroba została spowodowana przez zaklęcia. Chociaż prawdziwe przyczyny stwardnienia rozsianego nie są tak naprawdę znane, więc być może nie ma to znaczenia. I tamta choroba nie jest śmiertelna. Moje objawy wykazują bardzo duże podobieństwo do stwardnienia rozsianego, więc na tym będę opierać swoją pracę. Klątwa Cruciatus ewidentnie zniszczyła lub przynajmniej osłabiła osłonkę mielinową, pokrywającą moje nerwy, w podobny sposób, w jaki wpływa na nią stwardnienie rozsiane.

–  Ale na nie nie ma lekarstwa – zaoponowała.

– Nie dla mugoli – zgodził się. – Prawdopodobnie również nie dla czarodziejów, ale to, na co cierpię nim nie jest. Zakładając, że uda mi się uzdrowić uszkodzenia nerwów spowodowane klątwami, wtedy teoretycznie, będę wyleczony. Jeśli niezupełnie to choć częściowo.

– Ale…

– Weź się w garść, Granger — warknął. – Nie zgodziłem się, żebyś mi pomagała po to, żebyś się nade mną użalała. Nie mam stwardnienia rozsianego. Używam go tylko jako punktu odniesienia, ponieważ objawy są bardzo podobne. Jeśli poczujesz się lepiej, pomyśl o czymś innym.

– Niewiele wiem o tej chorobie – szepnęła, znów czując się nieswojo, jak zahukana jedenastolatka. Pomimo względnej zażyłości ich znajomości Snape wciąż mógł z łatwością ją przestraszyć, zwłaszcza w pracowni eliksirów.

– Więc powinnaś zacząć od tego, by się dowiedzieć, jeśli nadal jesteś zdeterminowana, aby mi pomóc.

– W takim razie musisz mnie nauczyć, jak sprawić, by w Hogwarcie działały urządzenia elektroniczne – stwierdziła. – Wtedy będę mogła korzystać z własnego komputera, chyba że wolisz, abym została tutaj i korzystała z twojego przez kilka dni?

– Nawet o tym nie myśl – wycedził. – Zgoda.

Naraz przyszła jej do głowy naprawdę straszna myśl i poczuła, jak kolor odpływa z jej twarzy.

– Czy to… czy to co mi się przydarzyło? Czy mam… – Nie mogła się zmusić do wypowiedzenia tego.

– Nie – odpowiedział natychmiast i coś jakby próba uspokojenia mignęło w jego oczach.- Nie, twoje objawy są niczym więcej niż zwykłymi skutkami klątwy Cruciatus; to, czego doznałaś, nie jest tak poważne. Jeśli nie zamierzasz narażać się na tę i inne czarnomagiczne klątwy przez następne kilka lat, na pewno się nie pogorszą. A to, co będziemy tu robić, całkowicie cię wyleczy. To mogę ci zagwarantować.

Uczucie ulgi, które ją przytłoczyło, zostało niemal natychmiast starte przez poczucie winy. Spojrzała na niego żałośnie, a Snape skrzywił się.

– Nie mów tego.

– Czego mam nie mówić? – zapytała słabo.

– Miałaś zamiar znowu przeprosić.

– Nie miałam – zaprotestowała odruchowo, a on prychnął.

– Tak, miałaś. Jak powiedziałem, nadal jesteś prawdziwą Gryfonką. Nie przepraszaj. Jeśli już musisz czuć się w jakiś sposób winna, rób to po cichu. W niczym mi nie pomożesz, jeśli będziesz to obracać w tragedię. A teraz weź się w garść. Zaklęcie umożliwiające działanie sprzętu elektronicznego.

Otarłszy pospiesznie oczy rękawem (na co Snape przewrócił oczami, ale nie skomentował) Hermiona potaknęła i wyjęła różdżkę z rękawa. To pozwoliło jej zająć się czymś zamiast rozpamiętywać to, czego się dowiedziała.

– W porządku.

Wyciągnął własną różdżkę zza pasa i przywołał laptop, by zademonstrować na nim zaklęcie. Machnięcie różdżką przerwało Dona McLeana w połowie nuty i ekran pociemniał.

– Patrz – powiedział cicho, trzykrotnie stukając w obudowę laptopa. – Voxillustro.

Urządzenie wróciło do życia i muzyka znów zaczęła grać.

– Voxillustro – powtórzyła, zmagając się z łaciną. – Głos oświecenia?

– Mniej więcej lub, bardzo z grubsza przetłumaczone, „Wołaj, żeby zaświecić”. Prymitywne, ale wystarcza.

– To twoje własne zaklęcie, prawda? – domyśliła się.

– Tak.

On naprawdę był geniuszem, pomyślała, nawet jeśli czasami był niesamowicie irytujący.

– Dziękuję. Poczytam o stwardnieniu rozsianym tak szybko, jak to możliwe. Nie zamieniając tego w tragedię – dodała ironicznie; osobiście myślała, że ​​to była tragedia, ale najwyraźniej on nie odbierał tego w ten sam sposób. – Czy to zaklęcie zadziała na wszystkie urządzenia elektryczne?

– Co masz na myśli?

– Telefon komórkowy – wyznała. Wysyłanie poczty przez sowy trwało zbyt długo, a rozmowy przez kominek wciąż były nieco niepokojące. Wielu jej przyjaciół miało telefony, nawet niektórzy czystej krwi. O wiele łatwiej byłoby rozmawiać, gdyby mogła zadzwonić do nich, a oni do niej.

– Wątpię. Sam telefon będzie działał, ale jesteśmy daleko w górach, więc nie będziesz mieć sygnału.

– Ale masz dostęp do Internetu?

– Rzadko i słabo.

– Cholera. No cóż, to był tylko taki pomysł.

Snape uśmiechnął się, wyraźnie rozbawiony. Spojrzenie na niego tylko pogorszyło sprawę.

– Czy poczyniłaś postępy w sprawie, o której rozmawialiśmy? – zapytał jedwabiście.

– Nie bardzo – przyznała niechętnie, bardziej zirytowana niż kiedykolwiek. – Zakładam, że to nie dlatego, że hasło jest takie samo, jak wtedy, gdy byłeś Dyrektorem?

– Naprawdę myślałaś, że jest takie samo po tylu latach? – uniósł brew. – Z pewnością zmieniło się kilka razy, odkąd zaczęłaś tu uczyć.

– Tak, ale mimo wszystko pomyślałam, że warto o to zapytać. Widziałam bardziej nieprawdopodobne zbiegi okoliczności.

I tęsknię za robieniem z siebie idiotki.

– Ciekawe. Choć sam pomysł jest głupi, jesteś na dobrej drodze – przyznał. – Pomyśl o tym.

– W porządku – mruknęła, wstając i chowając różdżkę do kieszeni.

Czas był już iść i zacząć szukać informacji. Gdy dotarła do drzwi, zatrzymała się z ręką na klamce i spojrzała na niego, rozbawiona nagłą myślą.

– Wiesz, Severusie, kiedy pomyślałqm o twoim powrocie do Hogwartu, nie spodziewałam się, że nadal będziesz zadawał mi pracę domową.

W odpowiedzi Snape roześmiał się tym ciepłym, lekko ochrypłym głosem, który słyszała tylko raz i ruszył za nią.

Rozdziały<< Post Tenebras, Lux – Rozdział 6Post Tenebras, Lux – Rozdział 8 >>

Mamuś Anni

Wierna fanka HP, Czytelniczka Sevmione, Tłumaczka, Beta... !!! * Zakaz kopiowania moich tłumaczeń bez mojej zgody! * !!! !!! *! Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach *! !!!

Ten post ma 5 komentarzy

  1. Im dalej, tym bardziej się wciągam. Tlumaczcie szybko dalej, bym nie musiała długo czekać na nowe, gdy już nadrobię to co tu jest 😀

Dodaj komentarz