Trzeci Raz – Rozdział XXXVI

Zbliżamy się do końca… co chyba widzicie po nagłówku. Życzcie szczęścia wszystkim Waszym ulubionym bohaterom, bo będą go potrzebować!

Przy okazji wielkie podziękowania dla DarkLordsBety za cenną pomoc. Bez Ciebie ten rozdział na pewno nie trzymałby się kupy!

zaklęcie, ale ponoć ten cholerny Arab był cwany i z nim wszystko było możliwe.

Dlatego wszedł do środka, dał przed siebie jeden krok…

Bardzo dziwny krok.

Świat zwolnił i przyspieszył jednocześnie.

Lucjusz patrzył, jak ściany i szafy po bokach zmieniają się w rozmytą wstęgę, ciało i on podjeżdżają do przodu lub może to dywan przemyka pod stopami kolorową plamą, zaś drzwi na końcu korytarza przybliżają się raptownie ku niemu niczym rozpędzona lokomotywa; w uszach słyszy szum krwi, dudnienie, skowyt za późno zaciśniętych hamulców, a wszystko trwa i trwa…

I zanim udaje mu się odetchnąć czy choćby poruszyć ręką, zanim jego zamieniony w papkę umysł każe mu uciekać, ciało znika, dywan znów kłuje w oczy ciemnymi wzorami, zaś skądś, nie wiadomo skąd pojawia się biały cień i rzuca się ku niemu z prędkością atakującego węża…

Błysk trwał mgnienie oka.

Ułamek sekundy potem lewą pierś przeszył ból i Lucjusz jęknął głucho.

 

– Żegnaj, przyjacielu – powiedział Dris, wyrywając mu różdżkę.

Lucjusz odruchowo poruszył palcami, lecz jego ciało zajęte już był czymś o wiele ważniejszym. Palącym ogniem, który rozlał się po całej klatce piersiowej.

Obaj spojrzeli równocześnie na głęboko wbity w nią nóż. A potem na czerwone rozbryzgi na białej szacie Araba.

Krew… Twoja krew… Z twojej… twojego… Z…

Ogarnięty paniką, rozpaczliwą pogonią za uciekającym życiem i porażającą świadomością nadchodzącego końca umysł ledwo za czymkolwiek nadążał. Próbując uspokoić rozrywane kłującym bólem serce, zaczerpnąć rwący się oddech, zapanować nad sobą, zatrzymać wszystko i żyć, ŻYĆ, na Merlina ŻYĆ!!! Lucjusz nieporęcznie sięgnął do rękojeści i nie poczuł nawet stuknięcia w czubek głowy ani lodowatych strumyczków ściekających mu po karku.

– Silencio – mruknął Dris, wskazując znikającego powoli mężczyznę jego własną różdżką.

Krew przesiąkła już przez koszulę i frak, lecz gdy strzelił palcami i dżambia znikła, ujrzał jeszcze jak z rany chlusnęły czerwone strugi, a zaraz potem górna połowa ciała przybrała kolory ściany za nią.

Dris cisnął różdżkę w bok, krótkim ruchem ręki odrzucił w kąt konającego Malfoya i dopiero, gdy nie było już go widać przysunął do ust zaciśniętą prawą pięść, szepnął zaklęcie i powoli otworzył.

 

Gus przesunął setny raz wzrokiem po łagodnie kołyszących się gałęziach drzew, spojrzał na równie spokojne pole za pustą drogą i wrócił do drzwi domu nieopodal.

Z miejsca, które w końcu wybrali nie było widać więcej niż jard korytarza, poza tym ledwo Lucjusz wszedł do środka, najwyraźniej źle osadzone drzwi przymknęły się trochę i zasłoniły widok.

– Ależ on się guz…

Dalsze słowa zagłuszył przeraźliwy kobiecy krzyk, który urwał się na moment, a potem rozległ się jeszcze głośniej i nagle zamarł, zdławiony.

Obu mężczyznom włosy na głowie stanęły dęba.

Hermiona!!! wybuchło w głowie Severusa.

– Granger! – zawołał równocześnie Gus. – Co ona, do… – A potem: – LUCJUSZ!!

Obaj spojrzeli gwałtownie po sobie; z powodu zaklęcia nie widzieli się, ale doskonale czuli: targnęła nimi ta sama zgroza i cisnęła ich obu w czeluści tego samego koszmaru.

Tego samego, choć dla Severusa było w nim drugie dno, o wiele głębsze i gdy zapadł się weń, wzburzona powierzchnia zamknęła się wysoko nad jego głową.

– Wiedział! – wypluł z siebie. Musiał przejąć jej jaźń i wszystkiego się dowiedział! Bo tylko to tłumaczyło fakt, że udało mu się przeżyć ICH zasadzkę i wciągnąć Lucjusza w SWOJĄ! Oraz ten cholerny ślub! Pozwolił Hermionie wyjść samej tylko po to, żeby do nas napisała, po czym złapał na Pokątnej i zabrał tutaj!

W tym momencie uświadomił sobie, co oznacza jej obecność i echo krzyku rozdarło mu umysł.

– Pieprzony sukinsyn! – warknął i wskazał swoje stopy. – Gradus Silencio!

– Idziemy! – zawołał równocześnie Gus i Severus wyczuł poruszenie koło siebie.

Błyskawicznie sięgnął w nicość i złapawszy go za ramię osadził szarpnięciem w miejscu.

– Augustus, nie!

– Tam jest Lucjusz! – Gus wydarł mu rękę. – Jak sam mówiłeś, wiedział! Musimy…

– Dokładnie, WIEDZIAŁ! A to znaczy, że Ifryt też tam jest! Znikaj stąd, natychmiast!

– Chrzanię Ifryta! Może Lucjusz jeszcze żyje! Musimy mu pomóc!

Severus spojrzał w pustkę przed sobą i zawahał się.

– Więc zostań tu…

– Severus, Lucjusz może potrzebować pomocy, ty też!

– Właśnie dlatego zostań! – syknął. – Benhammada musiał poznać nasz plan. Ten, w którym ciebie tu nie ma – Gus nabrał gwałtownie powietrza, lecz się nie odezwał. – Rozumiesz? O mnie wie i na pewno teraz na mnie czeka, ale nie ma pojęcia o tobie! Więc jeśli coś pójdzie nie tak, masz szansę nas stamtąd wyciągnąć – dokończył i spojrzał na budynek. Wielkie, pełne drewniane drzwi po prawej wyglądały na garaż. Po drugiej stronie zaś znajdowały się trzy olbrzymie okna. – Co jest po lewej?

– Sala jadalna. Właśnie chciałem ci powiedzieć, nie wchodź przed drzwi, ten skurwiel z pewnością tam stoi.

Wejście przez drzwi było oczywiste, więc należało znaleźć inny sposób na dostanie się do środka. Z drugiej strony Benhammada mógł kalkulować dokładnie tak samo i czekać na niego w sali, nie w korytarzu wejściowym.

Z trzeciej TAKIE założenie też jest oczywiste i może czeka przy ciele Lucjusza.

I Hermiony.

Szlag, cokolwiek by nie wybrał, ryzyko zawsze było pół na pół, a tylko tracił czas.

– Idę – rzucił i aportował się tuż koło okien sali jadalnej.

Nie zdejmował Kameleona; zawsze to była jakaś osłona, choć o tym Arab też z pewnością wiedział, jednak nie zamierzał się tym przejmować. Zamierzał przemienić ostatnie chwile jego życia w piekło, o jakim ten nawet nie słyszał.

 

Amdżun i Ilyas pojawili się na drodze tuż przed bramą. Ubrani byli w długie luźne szaty w chabrowym kolorze, głowy owinęli długimi pasami tkaniny o takiej samej barwie, na stopach zaś nosili miękkie sandały. Takim strojem z pewnością przyciągali uwagę, lecz w tej chwili to nie wchodziło w grę – zawój na głowie, zakrywający również szyję i ramiona odwrócony był na lewą stronę i dzięki temu byli niewidoczni dla otoczenia. W razie potrzeby wystarczyło go dotknąć, by odwrócił się na prawą i wtedy mogli uchodzić za arabskich turystów, którzy chcieli złożyć wizytę rodakowi – byli pewni, że z uwagi na podobny styl ubierania się wszyscy wezmą ich za Arabów.

Czujny wzrok Ilyasa od razu wyłowił uchylone drzwi wejściowe i mężczyzna natychmiast przytrzymał swojego partnera.

– Zobacz… – mruknął, wskazując je i zajął się dalszym lustrowaniem terenu.

Amdżun sięgnął dłonią przed siebie, złapał w nią powietrze i przez chwilę pocierał w palcach. Wyraźnie wyczuwał magię różdżkową, wszystko było w niej dosłownie skąpane, choć nie miał pojęcia, co to są za zaklęcia. Poza tym wychwycił ślad ICH magii.

To jednak o niczym nie świadczyło, w końcu będąc magicznym Benhammada mógł przecież jej używać.

Sięgnął w powietrze jeszcze raz, zacisnął lekko pięść… i wtedy GO wyczuł.

Ifryta.

Bo TEGO złego ducha nie można było nie wyczuć; każdy zwykły człowiek wpadłby w panikę, czując jego obecność. Ale nie Mahallalowie! Amdżun uśmiechnął się szeroko.

To było takie proste? Cóż, to pewnie podarunek Nieba w zamian za wszystkie koszmarne akcje. W zasadzie mogli się zbierać z powrotem, żeby zdecydować, co dalej.

– Mam dla ciebie cudowne nowiny, bracie – zaczął, szczerząc do Ilyasa białe, ostre zęby.

– Czekaj…! – uciszył go Ilyas. – Tu są ludzie…! Kilku… Nie widzę ich, ale….

W tym momencie tuż przy domu rozległa się eksplozja.

 

Nagły huk wstrząsnął Drisem. Przeraźliwy zgrzyt i brzęk tłuczonej szyby również. Co prawda czegoś takiego się spodziewał, ale w panującej dotąd w sali ciszy te dźwięki były ogłuszające.

A może też jego reakcja brała się stąd, że chował się w sali, za szeroko otwartymi drzwiami, zza których widział tylko kilkanaście centymetrów ściany na wprost okna, a po lewej, przez szparkę między drzwiami a futryną ledwie wąski pasek korytarza.

Kilka sekund później rozległ się kolejny łoskot, jakby coś ciężkiego runęło na ziemię.

Dobrze, a teraz chodź tu psie, pomyślał, rzucając krótkie lecz uważne spojrzenia to w jedną, to w drugą stronę. Bo co gorsza nie wiedział, w którym kierunku patrzeć.

Snape musiał być zupełnie zdezorientowany. Widział jak Lucjusz Malfoy rzucił na niego Avadę i najprawdopodobniej go zabił. Potem wszedł do środka. A potem rozległ się krzyk Hermiony.

Teraz zastanawia się, czy Lucjusz nie trafił i to ty zabiłeś jego i teraz dobrałeś się do Hermiony, czy to ktoś inny, choćby Ifryt, a może też sam Lucjusz…?

Na pewno będzie chciał to sprawdzić. I albo uda, że wchodzi przez salę, lecz wejdzie przez frontowe drzwi, albo faktycznie wejdzie tędy.

Dris był gotów na jedno i drugie – chowając się tu zastawił doskonałą pułapkę, choć wolał tę drugą opcję, bo wtedy Snape od razu stałby się widzialny i widać byłoby cień na ścianie… I słychać jak idzie po odłamkach szkła… Poza tym stąd już nie mógł wyjść. Natomiast jeśli wejdzie przez drzwi, będzie musiał je uchylić i w korytarzu zrobi się jaśniej, a potem rozlegną się wytłumione przez dywan kroki…

Wchodź. Już powinieneś tu być!

Lecz sekundy mijały, odmierzane kurczowym zaciskaniem pięści i nieprzyjemnym trzeszczeniem obracanego nieustannie karku, a dookoła trwała idealna, dzwoniąca cisza, nie zbliżał się ku niemu żaden cień, zaś w korytarzu panował taki sam miękki półmrok.

Wszędzie panował zupełny bezruch.

No pospiesz się! Już!

Oczy zaczęły piec od wysilonego patrzenia, zaczęły mu przed nimi migać kolorowe plamy, a ucisk w piersi od płytkiego oddychania powoli stawał się trudny do wytrzymania, ale wciąż nic się nie działo. Jakby cały świat zastygł. Zamarł.

Na Allaha, Snape, gdzie jesteś??!! Przecież MUSISZ tu już być!
Tylko GDZIE??!

Naraz rozległ się niewyraźny szmer i jakby cichutkie stuknięcie czy zgrzytnięcie. Dris wstrzymał powietrze i kilka ciężkich uderzeń serca później dźwięk się powtórzył… trochę bliżej drzwi. Chwilę potem coś zatrzepotało i zaszurało – jeszcze wyraźniej. Głośniej. Bliżej. Jakby COŚ szło ku niemu.

Lecz on nie mógł tego zobaczyć.

W tym momencie pojął, że dał się złapać we własną pułapkę. Tu gdzie stał, był ślepy i głuchy i teraz to on stał się zwierzyną.

 

Severusowi udało się wśliznąć do korytarza nie popychając drzwi. Niczym podkradający się drapieżnik, jednym płynnym ruchem odskoczył pod ścianę i omiótł wnętrze krótkim, uważnym spojrzeniem.

Szeroki korytarz. Zamknięte drzwi na wprost i po prawej. Otwarte po lewej. Duża szafa niemal na końcu. Gruby dywan. I cisza.

Jedyne dźwięki dobiegały z sali.

Korytarz WYGLĄDAŁ na pusty, co o niczym nie świadczyło – Benhammada wyraźnie gustował w zaklęciu Kameleona, jednak nawet Kameleon nie mógł ukryć przed Homenum Revelio i… przed Patronusem.

– Homenum Revelio – machnął różdżką w stronę drzwi na wprost.

Gdy zaklęcie wykryło czyjąś obecność, tworzyło niematerialne odbicie tego kogoś i przesyłało w odpowiedzi do rzucającego je. Doświadczony czarodziej mógł na jego podstawie określić ilość osób, moc ich magii i w pewnym przybliżeniu miejsce, w którym się znajdowały.

Odpowiedź, która napłynęła ledwo sekundę później była… ?!  Cholera…

KTOŚ tam był. Jedna osoba. Na pewno nie tuż przed nim, ale też niezbyt daleko. Natomiast jeśli chodziło o moc… Albo magia tego kogoś była dziwna i nie bardzo chciała odpowiadać, albo…

Jasny szlag. To MOGŁO wskazywać na Benhammadę, ale nie musiało.

Zajrzyj do sali. Tylko… uważaj.

Na myśl o tym Severus miał ochotę prychnąć. Merlinie, to przypominało trochę zabawę w mugolską ciuciubabkę, tylko w morderczej wersji! Było ich w tym pomieszczeniu dwóch, żaden z nich nie widział tego drugiego, obaj mogli się przemieszczać i z każdym krokiem mogli na siebie wpaść. Różnica polegała na tym, że nie mając pewności kim jest ten ktoś Severus nie mógł go przekląć, natomiast jeśli to był Benhammada… cóż, ten na pewno spróbuje go zabić.

Na myśl o tym ściany, sufit… wszystko dookoła zbiegło się ku niemu niczym podczas aportacji. Nie szkodzi. Nie musisz go TERAZ przeklinać. JESZCZE nie.

Z wyciągniętą przed siebie różdżką Severus dał jeden ostrożny krok do przodu. A potem następny.

Jego oczom ukazał się fragment podłogi oraz ściany. Jednocześnie z sali dobiegły go cichutkie, miarowe zgrzytnięcia. Bardzo drobne kroki.

To by znaczyło, że ten KTOŚ to faktycznie Benhammada…

Odruchowo rozejrzał się przed postąpieniem naprzód i wtedy na ziemi, tuż pod ścianą ujrzał różdżkę…

 

Przedziwny i niemal nieznany smak strachu rozlał się Drisowi po ustach. To Snape! To musi być Snape! Rozejrzał się po maleńkim więzieniu jakim stała się wnęka za drzwiami i dotarły do niego dwie rzeczy: że przestał patrzeć w stronę korytarza i że przecież jest niewidzialny!

Wstrzymał oddech, jak najostrożniej zbliżył się do brzegu drzwi i wyjrzał zza nich.

Ku niemu szedł powoli jastrząb. Postawił właśnie nogę i długie pazury zgrzytnęły na drewnianej podłodze. Ptak przystanął, spojrzał NA NIEGO – Dris był tego pewny! Bo paciorkowate oczy były utkwione dokładnie w nim! Chwilę mu się przyglądał, a potem odwrócił i za jednym machnięciem skrzydeł wyleciał przez rozbite okno.

Fuck. I merde. To nie był zwykły ptak! Nie mógł być!

Dris nie miał wyboru, musiał zaryzykować! MUSIAŁ jakoś zwabić Snape’a do środka!

 

Jastrząb był i nie był zwykłym ptakiem – był chwilowym sługą Patronusa, który potrzebował materialnego ciała, jego zmysłów i instynktu, by móc chronić swojego czarodzieja.

Gdy ptak dostrzegł Araba, z jego ciała uniosło się niczym dusza jego świetliste odbicie, którego nikt poza jego czarodziejem nie mógł zobaczyć i pomknęło do korytarza.

 

Lucjusz! To znaczy, że Araba tu nie było! A z Malfoyem było coś cholernie nie w porządku!

– Lucjusz? – szepnął, rzuciwszy na siebie Finite Incantatem.

Ale odpowiedziała mu tylko martwa cisza, zgrzytnięcie z sali obok i… Nagle przez otwarte drzwi wpadł jego Patronus!

– Za drzwiami po prawej – odezwał się jego głosem i od razu się rozpłynął.

Rozdarty Severus spojrzał w tamtym kierunku, zerknął na różdżkę przyjaciela i z powrotem do sali, gdy ze środka wystrzeliło coś dziwnego i rozbiło się z hukiem o ścianę kawałek dalej, a zaraz potem koło miejsca, gdzie leżała różdżka. Zaś w drzwiach mignął jakiś cień i zniknął!

Tu jesteś!!!

– LUCJUSZ! – wrzasnął, rzuciwszy się za nim.

Lucjuszem mógł zająć się Augustus, a on musiał jak najszybciej zatłuc tego sukinsyna!

Kiedy wpadł do sali pierwszą i JEDYNĄ rzeczą, jaką ujrzał było jego własne ciało. ??!!! Co, do cholery…

Lecz nie było czasu zastanawiać się, jakim cudem Kameleon przestał działać.

Lasso Aerium!!! – smagnął różdżką w poprzek pomieszczenia.

Niewidzialny sznur z powietrza przeciął salę. Koło kominka na wprost eksplodował bladożółtymi języczkami. Severus natychmiast przyciągnął go ostrym szarpnięciem, ale nikogo nie złapał.

Nie szkodzi. Znajdę cię!

 

Uśmiech triumfu zamarł Drisowi na ustach, gdy wzniesiona sekundę wcześniej Ochrona pękła jak skorupka jajka. Błyskawicznie chuchnął w lewą pięść i rozwierając ją machnął w stronę Snape’a.

Od kominka runęła na Severusa ściana piasku. Jednocześnie różdżka drgnęła mu w dłoni i zaczęła wyślizgiwać się z palców.

PROTEGO!!! Krzycząc w myślach zaklęcie wyrzucił rękę w górę i zdążył! Zacisnął palce na samym skraju rękojeści, smagnął różdżką w dół, a potem w poprzek i wskazał kominek. Movus Ignis!

Pierwsze rozgrzane drobiny sypnęły mu w oczy i Severus odruchowo zacisnął powieki, lecz natychmiast je otworzył. Dokładnie w momencie, gdy żar i kolejna fala piasku z łomotem zatrzymały się na Tarczy, przesłaniając na chwilę języki czarnego ognia, które buchnęły przed nim i z rykiem popędziły do przodu.

No pokaż się. Bydlaku – warknął, usuwając ziarenka piasku z oczu przy pomocy Accio.

Powietrze rozdarł okrzyk zaskoczenia i nagle płomienie znikły, strawiwszy zaklęcie Kameleona, a tuż koło kominka pojawił się Benhammada. W nietkniętej ogniem, za to splamionej krwią białej szacie i przekrzywionej chuście na głowie.

Przez kilka sekund obaj mężczyźni patrzyli sobie prosto w oczy, oddychając spiesznie i przygotowując się do ataku. Powietrze dookoła Severusa aż stało się ciężkie od czarnej magii. Odwróć jego uwagę. A potem zabij!

Arab obnażył zęby i skłonił lekko głowę, dokładnie tak jak wczoraj rano.

– Salām. Snape.

– Nie jestem już „Severusem”?

– Jesteś już trupem.

– Czarny Pan też tak… Sectumsempra! – Severus ciął go na odlew. – Avada Kedavra!

Biały promień błysnął krwawą pręgą, której zawtórował krótki krzyk. Zielony wystrzelił tuż za nim i… rozłupał podłogę w miejscu, w którym jeszcze ułamek sekundy stał Arab!

GDZIE…!! Severus odskoczył w bok i dzięki temu coś miękkiego tylko musnęło jego krtań. Sectumsempra!! smagnął wściekle różdżką, robiąc gwałtowny unik przed śniadymi dłońmi i powietrze przed stojącym tuż przed nim Arabem wybuchło bladożółtymi języczkami ognia.

Depulso! Levicorpus!! Incendio! Trzy zaklęcia zlały się w jedno, tak samo jak ruchy różdżki.

Benhammadę poderwało, obróciło do góry nogami i cisnęło na ścianę aż pod wejście, a jego śladem pomknęły płomienie. Tym razem normalne.

Dris wrzasnął i skurczył się do rozmiarów maleńkiej lalki. Drzwi pół metra pod nim, na wysokości ramion rozniosło nieznane mu zaklęcie, rozcinając grube drewno na wylot – gdyby tam była jego szyja…

Jednocześnie płomienie buchnęły mocniej i znów liznęły mu głowę, a on poczuł swąd palonych włosów. Psie!!! Gnido!!! Na Allaha, czemuż nie mógł zabić go już teraz???!

Płomienie strzeliły wyżej i wyjąc z bólu udało mu się strzelić palcami i wezwać Ifryta; znikąd sypnął tuman piachu, gasząc ogień i zasłaniając go, a wtedy wskazał ręką w kierunku Snape’a.

Na Severusa z łomotem spadła żelazna klatka i zaczęła się raptownie kurczyć, zbliżając z każdej strony.

 

Stojący koło domu Mahallalowie wymienili krótkie spojrzenie – już i tak z każdą chwilą odbierali negatywną magię, magię złych duchów, ale nagle obecność Ifryta dało się wyczuć o wiele mocniej. A to nie wróżyło dobrze pojedynkującym się z Benhammadą czarodziejom!

Niestety nie mogli im pomóc, musieli czekać aż do rozstrzygnięcia pojedynku, żeby zobaczyć co stanie się z Arabem – choć jeśli mieli być szczerzy, teraz, po pojawieniu się Ifryta rozstrzygnięcie było niemal oczywiste.

Amdżun przyłożył rękę do ściany budynku, milczał chwilę, a potem jego oczy gwałtownie się rozszerzyły.

– Nie zaglądaj do środka! – zawołał do Ilyasa, który podszedł do rozbitego okna. – To pułapka!

 

– Evanesco! – Severus uderzył różdżką w grube pręty, ale te nie znikły, a zza ściany pyłu doszedł głośny śmiech.

– Przygotuj się, Snape!

Pieprz się! Ściany klatki już niemal dotykały jego dłoni.

– RIPUS!! – jednak żelazo nie rozpłynęło się w powietrzu, za to otarło się o ręce i ramiona!

MYŚL! wybuchło w głowie Severusa.

DEPRIMO! – nie musiał już wyciągnąć ręki, by stuknąć w pręty. SECARE!! Lecz zaklęcia ani nie rozerwały kraty, ani nie wycięły z niej choć najmniejszej dziury, zaś żelazo zaczęło zamykać się dookoła niego i musnęło czubek głowy! MERLINIE, NIE! STOP!!!

MYŚL, DO CHOLERY MYŚL!!!

Ale skupienie się przychodziło z coraz większym trudem; zaciskające się pręty rozpraszały każdy zalążek zaklęcia, niszczyły każde rozwiązanie, zanim zdążył je ujrzeć! Spróbował postawić Osłony, ale te pękły, ledwo się pojawiły. ZA PÓŹNO!! Było ZA PÓŹNO!

Bogowie, to nie mogło skończyć się w ten sposób! Nie mógł zginąć zgnieciony przez tego sukinsyna!

M Y Ś L !!!!!!!!

– Nie masz miejsca? – zaśmiał się Arab. – Zaraz cię zmiażdży. Jak gówno pod kopytem wielbłąda.

Miejsca?! TAK!!! Severus nagle zaskoczył!

– Spatium Amplius! – to nie on przyłożył różdżkę do krat, to one naparły na niego. Momentalnie dookoła przybyło miejsca. Niewiele i przestrzeń od razu zaczęła maleć, a różdżka znów drgnęła mu w zaciśniętej kurczowo dłoni. – PROTEGO! Aresto momentum!

Zaklęcie zatrzymywania czasu nie działało wiecznie, lecz te kilka sekund było więcej niż Severus potrzebował. Spojrzał pod okno i skupiwszy się na tym widoku deportował się tam.

A teraz ty się przygotuj!

Arab ryknął z wściekłości i naraz podłoga pod nogami Severusa zafalowała, zarwała się i pod spodem ukazał się ryczący, bezdenny lej.

ILUZJA! To musiała być iluzja! Augustus mówił, że Benhammada tworzył iluzje i sam po takiej dziurze przeszedł! Ale instynkt był silniejszy. Ścisnąwszy kurczowo różdżkę Severus wyrzucił się zaklęciem w górę. Natychmiast zaczął opadać ku czarnej przepaści, więc  w z b i ł  się w górę i  z a w i s ł  w powietrzu.

Kochasz iluzje, tak? Czekaj, TO nie będzie iluzja!

Unoszenie się, podobnie jak latanie wymagało od niego absolutnego skupienia, więc opadł obok i wściekłym ruchem wskazał różdżką wiszącego wciąż do góry nogami, zaskoczonego Araba.

 

Równocześnie

 

Od krzyku Severusa serce mało nie wyskoczyło Gusowi z piersi. Mógł to być okrzyk wściekłości, albo wołanie o pomoc!

„Nie ma pojęcia o tobie”. Te słowa huczały mu w głowie, gdy aportował się przed samymi drzwiami. Wszystko w nim pragnęło pchnąć je z całej siły i wpaść do środka, ale przeważyła ostrożność – Gus przytrzymał je i prześliznął między nimi i framugą. Drzwi uchyliły się, ale tylko odrobinę.

Ifryt. To była pierwsza myśl, która przeleciała mu przez głowę, lecz natychmiast starła ją inna. Lucjusz! Jeśli Ifryt tu był, to… To lepiej się pospiesz, zanim to bydlę się zorientuje!

Potoczył uważnym wzrokiem po znajomym korytarzu; wyglądał na pusty. A może Severus zareagował tak z powodu kolejnej, pieprzonej iluzji? Gus próbował uczulić ich obu na to, że dzięki umowie z Ifrytem Dris często się nią posługuje, ale sam dobrze wiedział, jak reaguje ludzki umysł, kiedy nie ma czasu na analizowanie tego, co widzi. Może pokazał Severusowi martwego Luc…

Jego wzrok zahaczył o leżącą pod ścianą różdżkę – tę samą, która ledwie chwilę temu została wyjęta z laski z głową węża! i czarodziej bez namysłu skoczył ku niej.

Mijał właśnie szeroko otwarte drzwi do sali, gdy mignął mu stojący w sali Severus. Nie zdążył się zdziwić, gdy z następnym krokiem światło pociemniało, a sekundę później buchnął na niego gorąc – znajomy gorąc rozgrzanego pustynnego piasku!

Skojarzenie było błyskawiczne i nie zwalniając Gus obejrzał się w kierunku nadciągającej ciemności.

Korytarz skręcił raptownie. Próbując ominąć białą ścianę, która nagle przed nim wyrosła odbił w bok, podłoga zatańczyła mu pod nogami, wpadł na coś miękkiego i runął do przodu!

Upadł bokiem. Zaciskając odruchowo palce dookoła różdżki spojrzał w stronę drzwi, lecz ciemność się przejaśniła, gorąc znikł… a palce lewej ręki odnalazły jedwabisty materiał.

Lu… – cjusz?

Z sali dobiegł krótki krzyk Drisa. Gus przesunął ręką i trafił na proste, gładkie włosy. Zaś miękkość tuż obok się poruszyła! ŻYJE!!

– Finite Incantatem! – szepnął, stuknąwszy różdżką we włosy i zrobił to samo ze sobą.

Do uszu dotarło dziwne poświstywanie, jakby… lepkie, wilgotne… Zaklęcie Kameleona zaczęło znikać – przed nim wyłonił się czubek głowy Lucjusza, sino-blade spocone czoło, półotwarte oczy, rozchylone, zakrwawione usta…

 

Dzięki. Merlinie. Lucjusz odnalazł wzrokiem pociemniałe zmierzwione włosy i spojrzawszy na równie ciemniejącą, odpływającą różdżkę nieopodal szepnął:

– …móż.

Serce kłuło go coraz mocniej, dławiło go i coraz ciężej było mu złapać powietrze – było go pełno dla wszystkich ludzi na świecie, lecz nie dla niego, a ręka, którą próbował zaciskać ranę zaczęła mu omdlewać. Jego życie było jak dopalająca się świeca, a on rozpaczliwie walczył, żeby nie zgasła.

– Co… – zaczął Gus, uniósłszy trochę Lucjusza, obaj osunęli spojrzenie tam, skąd dobiegały dziwne cmokające odgłosy i Gusowi świat zatańczył przed oczami.

– Skurwiel – wypluł przez zaciśnięte zęby. To musiała być dżambia! Przebił mu nią płuca!

Bezradność i poczucie porażki rąbnęły go niczym Kafel i niemal go zmiażdżyły.

Na Merlina, jak leczy się przebite płuca??! Za czasów wojny nikt nigdy nie dźgał nikogo nożem!

Potoczył rozbieganym wzrokiem dookoła i pospiesznie wrócił do Lucjusza. Nie trać czasu! Zrób coś!

Jak przez mgłę usłyszał głos Drisa, a potem Severusa, ale nie rozróżniał słów. Lucjusz osunął się z powrotem na ziemię i coś aż zawyło mu w głowie. RUSZ SIĘ!!!

Z sali dobiegło głośniejsze „Avada Kedavra” oraz krzyk, Gusowi przez głowę przemknęło „ZABIJ GO!!!” i obrócił Lucjusza na plecy. Czarodziej zakaszlał, a w kącikach ust pojawiły się nowe krwawe bąbelki. Lucjusz, cholera, nie!!!

Lecz klątwa rzucona przez Severusa pomogła – dochodzące zza pleców odgłosy oddaliły się, jakby sala odpłynęła na koniec świata i Gus skupił się na Malfoyu.

Koszula i frak były zupełnie przesiąknięte krwią, ale ranę było dobrze widać; cały czas krwawiła, materiał wydymał się odrobinę i z każdym płytkim, łapczywym oddechem słychać było koszmarne cmokanie.

– Reparo – zaczął od najprostszego zaklęcia, jakie przyszło mu do głowy, choć nie robił sobie większych nadziei. Lucjusz jęknął głośno i zakrztusił się strasznie. – Tergeo! – trochę krwi znikło i rana stała się przez to bardziej widoczna. – Episkey! Ferula!

Dookoła całej klatki piersiowej Lucjusza pojawił się biały bandaż i równocześnie z końca świata dotarło do nich przeraźliwe wycie. Bandaż natychmiast poczerwieniał, więc Gus zaklęciem oderwał kawał fraka, złożył kilka razy i przyłożywszy w miejsce rany rzucił jeszcze raz „Ferula”.

– Lepiej?!

Bogowie, nie raz już opatrywał rany Lucjusza po torturach, ale nigdy w jego głosie nie słychać było jeszcze takiej desperacji! Bo tamte dobrze znałeś i potrafiłeś leczyć!

Walcząc o oddech Lucjusz skinął głową, choć wyglądało raczej, jakby mu opadła. Pierś cały czas rozrywał mu ostry ból i sięgał aż do ramienia, płuca płonęły i dusił się dokładnie tak samo, ale to było dokładnie to, co chciał zrobić: zatkać dziurę po nożu.

– RIPUS! – usłyszeli krzyk Severusa, Gus obejrzał się za siebie, a serce rozdarło mu się na pół. MERLINIE….!!!!

– …dź – wykrztusił Lucjusz. – I…

Widząc, jak szyja przyjaciela przybiera siny kolor, a po brodzie skapuje krew Gus uniósł go trochę i oparł o ścianę. Lucjusz natychmiast osunął się na bok, a oczy mu się zamknęły. BOGOWIE, NIE!!! Nie mogli umrzeć obaj! Byli tu przez niego! Nie było mowy o ucieczce, musiał IM pomóc!!

Rozpaczliwe wycie niemocy, winy, protestu i wściekłości w jego głowie niemal go ogłuszyło. Błyskawicznie wyczarował dużą poduszkę, podparł nią dyszącego chrapliwie, niemal bezwładnego Lucjusza i zerknąwszy przez ramię rzucił „Anapneo!”, a potem „Renervate!!”

Lucjusz złapał wreszcie głębszy oddech i uchylił powieki.

Różdżka. Spojrzał błagalnym wzrokiem w kierunku własnej różdżki. Gus zrozumiał, rzucił się po nią i podał mu ją.

– Lucjusz, trzymaj się!

– I-dź – szepnął.

Z sali dobiegł ryk wściekłości.

Powiedz Draco… O Merlinie… Nie wiem co. Idź już. Nie będziesz tu klęczał i… Trzymał mnie za rękę. Będę się trzy… mał. A ty idź. Do Severusa. I wykończcie go.

Gus poprawił Lucjuszowi różdżkę w ręku w momencie, gdy tuż przy drzwiach rozległa się eksplozja. Od huku zatrząsł się chyba cały dom, im mało nie rozerwało uszu i jeszcze przez chwilę świat wydawał się kołysać i tętnić pulsującą bielą.

Gdzieś za Gusem zleciał żyrandol – przy poprzednim łomocie zabrzmiało to jak szept. Może to przez pył? – przemknęło mu przez myśl z równoczesnym déjà-vu, gdy podnosił się z ziemi, mrugając oczami.

Nie zdążył się wyprostować, gdy rozległ się drugi wybuch, a do korytarza sypnął istny grad pokruszonych cegieł i kawałki drewna. Co się tam dzieje, do cholery?!

– PROTEGO! Protego Horriblis! – zupełnie ogłuszony postawił Tarczę i osłonił Malfoya i nieporadnie wstając postawił Tarczę przed sobą.

Dokładnie na czas. Trzeci i czwarty wybuch rozniosły w pył kawałek ściany i drzwi. We wszystkie strony wystrzeliły szczątki drewna, cegieł i jakiegoś żelastwa, rąbnęły o Tarczę i zleciały z łomotem, zaś podmuch cisnął nim z powrotem na ziemię, na Lucjusza.

SEVERUS!! Na Merlina….!!

Jeszcze przez chwilę słychać było, jak za kurtyną pyłu i kurzu coś się sypie. A potem zapadła cisza.

Gus podniósł się i rzuciwszy Prohibus, by osłonić oczy przed pyłem i go nie wdychać ni to podbiegł, ni to podszedł do smętnych pozostałości drzwi i ujrzał przedziwny widok.

Znikła dolna połowa ściany między salą i sąsiadującym z nią gabinetem. W miejscu podłogi ziała wielka dziura – zarwała się duża część posadzki, odsłaniając piwnicę. Stąd, gdzie stał mógł dojrzeć wyłamane deski, wygięte żelazne pręty i rozłupane kawały betonu; jakiś duży blok trzymał się chyba tylko cudem, wisząc na pokrzywionym żelastwie.

I w dół cały czas spadał z szelestem gruz, zarówno z poszarpanych brzegów, zburzonej w dużej części ściany, jak i zdemolowanego sufitu, a wszystko przesłaniał wirujący w powietrzu ceglany pył oraz spływające z góry strugi tynku i… Merlinie, cholera wie czego.

Naraz w dole coś stuknęło, zatrzeszczało i w mętnej ciemności dojrzał czyjąś sylwetkę ubraną na biało.

Żyje!!! Ale nie zdążył rzucić na nią klątwy, jak sylwetka znikła. Cholerny świat!

– Trzeba go dobić, ten sukinsyn cały czas żyje – zawołał do Severusa, przestępując przez próg, czy to, co kiedyś nim było. Dalsze słowa uwięzły mu w gardle.

 

Wolność!!! Wyjście!!! Severus! Droga do góry oznaczała też wyjście bez różdżki między śmigające z każdej strony klątwy, ale Hermiona wolała to niż umrzeć zamknięta w piwnicy, albo zostać zamordowaną lub gwałconą do końca życia przez Drisa! Tak przynamniej mogła pokazać się Severusowi!

Dlatego nie zważając na sypiący się wciąż gruz zepchnęła pospiesznie kilka kawałków cegieł i betonu z ocalałego chyba cudem stołu i już zamierzała się na niego wspiąć, gdy dotarło do niej, że strop znajduje się wciąż za wysoko.

!! Podstaw tu… Jej wzrok wyłowił w ciemności skrzynki, na które przed chwilą wpadła i rzuciła się ku nim.

 

Żyje?? Wciąż celując w wiszącego do góry nogami nad dziurą Araba Severus ścisnął różdżkę. Co prawda z początku zamierzał go w nią zrzucić, ale zmienił zdanie i trafił go Avadą – chciał WIDZIEĆ, że to ścierwo było martwe!

Coś mu nie pasowało… Benhammada nie ruszał się, biała szata opadła mu na głowę i w chmurze kurzu ciężko było cokolwiek dojrzeć, więc skąd Augustus wiedział…

Czy raczej dlaczego sam go nie dobije??

Te dwie myśli przeleciały mu przez głowę z prędkością błyskawicy; druga uderzyła z hukiem u jego stóp, wzniecając pióropusz podejrzeń. AUGUSTUS?? Niemożliwe! Opuścił głowę w jego kierunku i zobaczył, jak czarodziej unosi ku niemu różdżkę…!

 

Za Severusem niczym cień pojawił się Dris. Uśmiechnięty wyjątkowo radośnie, nawet jak na niego.

– ROTEXTUS!!!! – wrzasnął Gus, miotając klątwą.

 

Severus momentalnie rzucił się na bok, stawiając równocześnie niewerbalnie Tarczę i fioletowy grot zaklęcia skręcającego trzewia go nie trafił. Normalnie nie zareagowałby tak szybko, ale wszystko wciąż było w nim napięte do granic możliwości i czas wydawał się zwolnić.

Przechylił się i już zaczął padać na ziemię, gdy coś go podtrzymało.

Sekundę później jego różdżka wbiła mu się w gardło.

– Mój drogi, kochany Gus – usłyszał głos Araba tuż przy uchu.

???!!

 

– Cieszę się, że do nas dołączyłeś – ciągnął Dris, stojąc za przytrzymywanym Snape’em i przycisnął mu mocniej koniec różdżki do tchawicy. – Właśnie chciałem prosić twojego przyjaciela, by cię do nas zaprosił. Tymczasem wszystko samo pięknie się układa. Stęskniłem się, wiesz?

 

Gus ściskał różdżkę w ręku, ale nie mógł rzucić klątwy, bo Dris uczynił z Severusa żywą tarczę.

– Skończ pieprzyć – warknął, śledząc każdy jego ruch.

Dris wybuchnął śmiechem.

– Jestem rozczarowany twoją reakcją. Ale skoro nie jesteśmy już braćmi… to chyba zrozumiesz, że zostawię cię komuś innemu – krótkim gestem przywołał Ifryta i szepnął po arabsku: – Qutil. (ar Zabij). Ja zaś zajmę się Severusem Snape’em – dodał, obnażając zęby. – Tym razem na poważnie.

Zajmij go! Nie daj mu się skupić! wrzasnęło Gusowi w głowie.

Wtedy z dołu dobiegło szurnięcie i głośne stęknięcie. Wszyscy trzej spojrzeli w tamtym kierunku. Z dziury wyjrzała głowa Hermiony.

Zaś w kącie zatańczył piasek.

 

Och, ona nigdy się nie nauczy, westchnął w duchu Dris na jej widok.

Granger! Dzięki ci, Merlinie! pomyślał Gus, bo dziewczyna zjawiła się jak na zawołanie.

Żyje! odetchnął Severus i wbiwszy z całej siły lewy łokieć w brzuch Araba wydarł mu rękę z różdżką i rzucił się na podłogę.

– UCIEKAJCIE!!!

W jednej sekundzie wybuchł chaos. Na piersi i twarzy Drisa pojawiły się krwawe pręgi, jego samego cisnęło aż pod okno, a na nich chlusnęła znikąd rzeka wody, wdzierając się do gardeł oraz nosów. Krztusząc się Gus skierował ją wściekłym machnięciem na bok, prosto w dziurę, zaś Severus na ślepo smagnął różdżką i woda momentalnie wyparowała z przeraźliwym sykiem.

Augustus i Hermiona musieli stąd uciec! Teraz, natychmiast! Musiał zrobić wszystko, by odwrócić uwagę tego sukinsyna i dać im czas! Severus potoczył dookoła wzrokiem, dostrzegł leżący na ziemi łeb sarny i jego umysł dosłownie rozdarł pomysł. Engorgio! Wingardium Leviosa! Powiększył głowę sarny, wylewitował ją i cisnąwszy na podnoszącego się Araba rzucił okiem w stronę Hermiony. Pospiesz się! I uciekaj, do cholery!

Pierwsza fala wody najwyraźniej nie była dla niej przeznaczona, nie prysnęła jej w twarz nawet jedna kropelka, za to dosięgła ją druga, wywołana przez Gusa. Woda wdarła się do piwnicy szerokim strumieniem i część runęła kaskadą prosto w dół, część zaś trafiła na stół.

Puste, lekkie skrzynki przesunęły się krótkim szarpnięciem. NIE!! MERLINIE! Hermiona zachwiała się i odruchowo złapała pogiętego zbrojenia, lecz to odciążyło skrzynki i woda zmiotła je na ziemię.

– Pom-nie!!!

W ostatniej sekundzie odepchnęła się od nich z całej siły, by się podciągnąć i wydostać na górę – czy raczej chciała; oparcie osunęło się jej spod nóg zanim się od niego odbiła, lewa ręka zamiast unieść ją ześlizgnęła się po pokrytej warstwą rozmytego pyłu i gruzu podłodze i Hermiona opadła w dół, uderzając podbródkiem w wystającą klepkę.

– SEVERUS!!! Nie miała pojęcia, czy zawołała go w myślach, czy na głos, bo równocześnie krzyknęła z bólu i poczuła w ustach smak krwi. Uwiesiła się na zbrojeniu, kopiąc rozpaczliwie nogami, trampki przejechały po chropowatej ścianie raz, drugi, przez sekundę zahaczyły o coś wystającego, a potem…

!!!!!

Silna męska ręką i zaklęcie wyciągnęły ją na górę!

BOŻE!!! Nigdy nie sądziła, że zwalenie się na brudną, mokra, pokrytą odłamkami cegieł i drewna podłogę może być tak cudowne!

– Sev….

– Różdżka?! – Do jasnej, pieprzonej cholery, gdzie jej różdżka??!! Severus zawadził wzrokiem o jej obie puste ręce i kieszeń, ale w tym momencie ledwie o cal od nich uderzył fioletowy grot. Nie było czasu!! – UCIEKAJ STĄD! JUŻ!!!

Nie wiedział, kto komu pomógł ani które pierwsze zerwało się z podłogi. Odwracając się w kierunku Augustusa pchnął Hermionę ku wyjściu i ujrzał ciemny wir, zbliżający się do niego od tyłu.

ZA TOBĄ!!! wybuchło mu w głowie. I POWSTRZYMAJ GO! ZRÓB COŚ! COKOLWIEK!

– DEPULSO! – krzyknął, odrzucając czarodzieja kilka jardów w bok i wskazał podstawę wiru, unoszącego się wysoko nad ziemią. – Confrigo!!!

Lecz wir nie rozsypał się, ani nawet nie zachwiał, tylko skręcił w stronę leżącego na ziemi Augustusa i wciąż obracając się powoli i praktycznie nie podrywając nic z podłogi popłynął ku niemu. Augustus mówił, że na niego nie ma żadnego sposobu…! uświadomił sobie Severus i zgroza skręciła mu trzewia równie mocno, co klątwa.

– PROTEGO! – mimo wszystko postawił Tarczę przed podnoszącym się Rookwoodem. – UCIEKAJCIE!!!

Panika zalała umysł Gusa z siłą tsunami, poderwała go i obróciła gwałtownie. To ona też krzyknęła w głowie „Dom Spencera!!!”. On sam tylko żebrał w myślach „NIECH SIĘ UDA…”.

W następnej sekundzie ostry ból przeszył całe jego ciało, gdy uderzył w coś twardego…

I osunął się po ścianie przy kominku.

MERLINIE, NIE!!!

Zrywając się spojrzał na drzwi do korytarza – Granger właśnie do nich dobiegała. Serce zamarło w nim na tę jedną sekundę w oczekiwaniu … i umarło, gdy ujrzał, jak wpada na niewidzialną ścianę i z krzykiem osuwa się na ziemię, dokładnie jak on.

– OKNO! – wrzasnął bez większych nadziei, ale MUSIAŁ spróbować, nie miał innego wyjścia, i to dosłownie!

Na twarzy czuł już narastającą gorąc. Pospiesznie aportował się aż pod samo okno, zaklęciem rozniósł w pył resztki szyb i okiennice i nim szczątki drewna opadły, rzucił się w powstałą dziurę.

Twarz, ręce i klatka piersiowa zderzyły się boleśnie z powietrzem twardym jak skała. Granger wpadła na niego i wbiła go w nie, ale choć czuł powiew wiatru wpadający z dworu, na zewnątrz nie wystawał nawet koniuszek jego palca. Nawet włos.

!!!!!!!!!! Dris, sukinsynu, pieprzony skurwielu, ja cię…

Rąbnął lewą ręką w ścianę i w tym samym momencie, jakby aby go dobić, różdżka wyrwała mu się z zaciśniętej dłoni.

– Już ci nie będzie potrzebna! – usłyszał.

Dławiąc w sobie skowyt porażki Gus odwrócił się. Dris właśnie machnięciem ręki zbił na bok jakąś klątwę Severusa i uśmiechając się złamał jego różdżkę.

A wir nadciągał.

Jego palce drgnęły spazmatycznie, jakby to one były łamane. Czy jakby chciał się w ten sposób pożegnać.

Merlinie, powinien był to przewidzieć! Powinien przed chwilą postawić Tarczę, zrobić cokolwiek! Ale… Może zrobiłby, gdyby był mniej wściekły, mniej rozgoryczony… A może gdyby gdzieś w kąciku umysłu już się nie poddał?

Bo pozostało mu tylko deportowanie się na drugi koniec sali, czekanie aż Ifryt się zbliży i deportowanie się znów. I znów. I znów.

Ile jeszcze razy mu się to uda? Jak długo będzie się tak przenosił? Pięć? Dziesięć? Bo nie sądził, by Severus zdążył wcześniej zabić jego przeklętego byłego wspólnika.

Do końca twojego życia, podsunął mu umysł. Świadomość, że to mogło być właśnie TERAZ była… miażdżąca. Jak jeszcze żadne inne uczucie, którego do tej pory doświadczył.

Ale nie zamierzał się poddać!

Dlatego też odepchnął z całej siły Granger, żeby jej nie narażać, odczekał aż wir podpłynie naprawdę blisko i deportował się koło kominka. Znikając miał wrażenie, że słyszy śmiech.

 

Wstając chwiejnie Hermiona patrzyła za oddalającym się wirem, gdy koło niej świsnęło jakieś zaklęcie i ugodziło w ścianę, wzniecając pióropusz białych iskier.

– SCHOWAJ SIĘ! – krzyknął Severus, podrywając różdżkę do góry.

NIE STÓJ TAK, DO CHOLERY! UCIEKAJ, KRYJ SIĘ, COKOLWIEK, ALE ZEJDŹ Z LINII ZAKLĘĆ!! Zapewne całkowicie świadomie Benhammada przesunął się tak, że znalazła się tuż za nim i zamiast strzelić w niego klątwą czy choćby Drętwotą, czymkolwiek, mógł postawić tylko Tarczę! Niech to szlag trafi! To nie tak mógł go zabić!

Hermiona potoczyła nieprzytomnym wzrokiem dookoła. Schowaj się?! Gdzie?! W pierwszej chwili widziała tylko plecy Drisa, Severusa, zaś w głębi sali Rookwooda, do którego zbliżał się ciemny wir. Przez sekundę niczym odcisk w umyśle trwał widok jego bladej, przerażonej twarzy i odruchowo zacisnęła pustą rękę. Boże, jeszcze nigdy nie czuła się tak bezradnie!

SCHOWAJ SIĘ! Rozejrzała się jeszcze raz i ujrzała to, co jej do tej pory umykało – fotel pod oknem i jakąś szafę niedaleko Rookwooda. Po stronie Severusa! Nigdy w życiu nie chciała już znaleźć się koło Drisa!! Lecz najkrótszą drogę odcinała jej dziura do piwnicy…

– JUŻ!!! – ryknął Severus i Hermiona skoczyła w lewo, wzdłuż okien.

Dris spróbował ją złapać. Okręciła się z krzykiem, unikając jego dłoni, świat zawirował, a śliska podłoga odjechała spod nóg, zrobiła jeszcze dwa kroki i potknąwszy się o łeb sarny runęła na ziemię. Równocześnie przestrzeń tuż za nią wybuchła kolorowymi promieniami, krzykami oraz świstem klątw, Rookwood deportował się z trzaskiem, a wir zatrzymał się, a potem ruszył ku niej.

– Nie!!!

Zrywając się Hermiona zawadziła wzrokiem o kawałki cegieł. Bezradnie?! Właśnie, że nie! Wir był jeszcze kawałek od niej. Hermiona poderwała się, dysząc ciężko złapała dwie duże bryły i cisnąwszy w Drisa również się deportowała. W kąt między szafą i kominkiem.

 

Ostre ukłucie w PLECACH było tak nieoczekiwane, że Dris obejrzał się dookoła. Hermiona??! Kątem oka dostrzegł, jak na ziemię obok pada coś czerwonego i w tym momencie czaszka wybuchła mu potwornym bólem. Stop! STOP! KONIEC Z TYM!

Szarpnął ręką w stronę Snape’a, otarł rękawem zlane potem i krwią czoło oraz oczy i odszukał wzrokiem Gusa.

 

Wściekły podmuch wiatru cisnął Severusem o ścianę tuż przy dziurze. Świat zawirował gwałtownie, plecy i głowę przeszył mu ostry ból, ale ignorując go zerwał się natychmiast i poderwał różdżkę:

– SECA….

W tym momencie gdzieś obok rozbrzmiał kobiecy głos, który zdławił mu słowa na ustach.

– Nie Harry, błagam, tylko nie Harry!

….

????

Lily?? Merlinie… Przecież…

Głos był inny, ale… Wołanie powtórzyło się i zlało się z identycznym, tym które powtarzał dawno temu tysiące razy w swojej głowie.

Co… Gdzie… Rozejrzał się dookoła, szukając tej jednej, jedynej osoby i nie dostrzegając nic poza tym.

– Severus! – wrzasnął Augustus. – RUSZ SIĘ!!!

Jego głos przebił się przez mur osłupienia Severusa, ale to dziwne uczucie w rękach go przełamało. Przeniósł na nie wzrok i… ujrzał, jak skóra poruszyła się na nich… I zaczęła odpadać płatami!!!

– SEVERUS!!! Cokolwiek się dzieje….

Severusa poraziło zrozumienie. ILUZJA!!! Błyskawicznie postawił Osłony. Te z hukiem wpadły na swoje miejsca, odgrodziły go od potwornego widoku odsłoniętych nagich mięśni i kości oraz obu głosów i momentalnie wróciła rzeczywistość.

A w niej Benhammada z zalaną krwią twarzą dotykał właśnie włosów. TAK! To znaczyło, że zaklęcie skalpujące go trafiło! Gorzej, że najwyraźniej właśnie leczył rany. Obracający się dotąd powoli wir przyspieszył gwałtownie, wydłużył się i sięgnął sufitu, a grube sploty pocieniały. Zaś Augustus okręcił się właśnie na pięcie i… ZOSTAŁ w miejscu!

– NIE!!!!!

 

Gus rzucił się do biegu, lecz stopy zostały w miejscu jak przyklejone i runął, łamiąc obie nogi w kostkach. Skowycząc z bólu spojrzał w bok i dostrzegł jeszcze ciemną masę, pędzącą prosto na niego.

 

– Aresto momentum! ARESTO MOMENTUM!!! IMPEDIMENTO!!! CONFRIGO!!! BOMBARDA MAXIMA!!! – zaklęcia zlały się w jedno, a różdżka Severusa wibrowała, gdy próbował powstrzymać Ifryta. Choć na chwilę!

Lecz nadaremno. Pierwszy koszmarny krzyk zdławił jego własny, zaś nieludzkie wrzaski, które rozległy się sekundę później przygniotły go niczym Hogwart. I trwały i trwały i trwały…

– Augustus… – przymknął oczy, bo nie był w stanie na to patrzeć.

Pomimo dwóch wojen, lat okrucieństw i tortur TEGO nie potrafił oglądać.

 

Słysząc krzyki i wycia Hermiona wtuliła się w kąt kominka i jęcząc głośno i płacząc ukryła twarz w rękach. W tej chwili to nie był Rookwood, którego nienawidziła. To był CZŁOWIEK, żywy człowiek, który właśnie umierał, obdzierany ze skóry, rozrywany powoli na strzępy. Niech to się skończy! Boże, niech on już umrze! Już teraz! Błagam! Nie każ mu dłużej….

Po całych wiekach krzyk zmienił się, zabrzmiał inaczej i dopiero po jakiejś chwili zorientowała się, że to był jej własny głos. Odważyła się odwrócić, otarła oczy i niepewnie wyjrzała ze swojego kąta.

Z początku zobaczyła tylko Severusa, który stał w zupełnie innym miejscu i pojedynkował się zaciekle z zalanym krwią Drisem oraz wir, który zmierzał w jego kierunku. Rookwooda nie było, ale… Opuściła wzrok i dostrzegła na podłodze nieforemny czerwony pagórek, najeżony czymś jaśniejszym… Zdecydowanie za mały jak na leżącego człowieka…

W tym momencie dotarły do niej dwie rzeczy: unoszący się w powietrzu dziwny zapach, lekko słodkawy i metaliczny oraz coś gęstego, ciemnoczerwonego, pokrywającego sufit, ściany… i jej ubranie.

Potrzebowała dwóch sekund, żeby zrozumieć, co to jest. A wtedy dostała gwałtownych torsji.

 

Avada Kedavra i Crucio były Niewybaczalnymi?! Czarna magia była zakazana przez prawo?! Pieprzyć prawo, pieprzyć Wizengamot, pieprzyć cały świat! Po tym, co widział to nie był czas na przestrzeganie prawa!

I ogarnięty nieokiełznaną furią, która w nim eksplodowała, pulsującym w głowie, rozrywającym żalem, doprowadzony do szału Severus nie wahał się już przed niczym! Zasypał Araba gradem klątw, miotanych tak prędko, że sala aż rozjarzyła się kolorowymi promieniami i utonęła w świście zaklęć lub rykoszetów, huku rozsadzanych ścian, roznoszonego w pył sufitu, krzyków, jęków oraz chrapliwych oddechów dwóch mężczyzn, którzy zwarli się w krwawym, brutalnym pojedynku.

Lecz to nie była walka, do której był przyzwyczajony! To nie był płynny rytm: zaklęcie-Tarcza-unik-zaklęcie. Nie mógł ich rozpoznać po układzie dłoni przeciwnika czy nawet jego WZROKU, po ruchu różdżki lub kolorze promieni! Nie mógł ich odbić, zwrócić z podwójną mocą! Nie mógł nic!

Benhammada skupił się już tylko na nim i choć z pewnością zaczął być osłabiony z powodu upływu krwi, nie było tego widać. Nie było tego CZUĆ! Niektóre klątwy zbijał ruchem ręki, inne roztrzaskiwały się na jego Tarczy, a czasem znikał z widoku i pojawiał się gdzie indziej. I cały czas atakował – wściekle, zajadle, zaskakując coraz to nowymi iluzjami. I nieustannie próbując go rozbroić.

Do tego Severus musiał uważać na Ifryta, który podążał jego śladem. Wir zwolnił i znów uniósł się wysoko nad podłogę, ale mimo to od czasu do czasu podrywał co lżejszy gruz i wyrzucał górą. Severus musiał więc zwracać uwagę również na niego i co chwilę aportować się w innym miejscu, co z jednej strony dezorientowało Ifryta i Araba, z drugiej od ciągłych teleportacji zaczynało kręcić mu się w głowie, śliska podłoga groziła upadkiem, do ciała powoli zaczęło wkradać się zmęczenie, a myśli rozpraszały świeże obrazy zmieszane z ponurą wizją przyszłości. Jego i Hermiony.

W tym momencie wreszcie ZROZUMIAŁ, czy raczej POCZUŁ, co Augustus miał na myśli mówiąc, że na dłuższą metę z Benhammadą nie mają szansy.

Fioletowy grot klątwy świsnął przez całe pomieszczenie i wybuchł bladożółtymi języczkami dookoła Araba. Severus rzucił niewerbalne Protego i cisnął w niego Sectumsemprę, po czym deportował się.

Pojawił się na samym końcu sali, co zupełnie nie pasowało do schematu jego aportacji. Choć nie poczuł jeszcze znajomego drgnięcia różdżki w dłoni, postawił Tarczę i ściskając ją kurczowo obolałymi palcami i próbując opanować zawroty głowy skupił się na moment.

PetryficusTotalusAVADAKEDAVRA!

Zaklęcia zlały się, z różdżki wystrzelił seledynowy promień i rozminął się ze stojącym po drugiej stronie pomieszczenia Arabem dosłownie o kilka cali!

– PROTEGO!

Benhammada zniknął nagle, a gdy się pojawił… Był tuż przed nim…! I obok! I z drugiej… Był wszędzie! Z każdej strony! Ale nie wyglądał jak pięćdziesięciu mężczyzn stojących dookoła, ale jak… jak jeden! Jakby Severus znalazł się w kubku, którego ścianki go otoczyły!

ILUZJA!! wydarło się w jego głowie.

– BOMBARDA MAXIMA! – krzyknął, ciskając zaklęciem u stóp. – ASCENDIO!!!

Zaklęcie wyrzuciło go w górę, zaś podmuch wybuchu cisnął na ścianę koło szafy. MOLLIARE! Zaklęcie i jego własna magia wyhamowały go zanim o nią rąbnął. Benhammada zaś…

– PROTEGO! – zawołał jak mantrę, bo różdżka zadrżała mu w dłoni.

Benhammada zaś stał dokładnie tam gdzie wcześniej i właśnie unosił rękę…

Kątem oka Severus ujrzał jakiś ruch koło siebie i błyskawicznie deportował się na drugą stronę szafy.

Gdy się pojawił, wszystko wyglądało jakby inaczej. Podtrzymując się ściany odzyskał równowagę i wtedy pojął, dlaczego – mebel właśnie leciał na ziemię. Sekundę później rąbnął w miejsce, z którego właśnie zniknął; otwarte drzwiczki i wysunięte szuflady połamały się z hukiem, porcelana i szkło pękły z trzaskiem i brzękiem, zaś naokoło rozsypały się z chrzęstem srebrne sztućce.

Nie przebrzmiał jeszcze hałas, gdy tuż przy Severusie wyrosła Nagini z otwartą paszczą.

N I E ! ! ! !

W ułamku sekundy świat eksplodował jego najgorszym koszmarem.

Pijane szaleństwem czerwone oczy. Świst Czarnej Różdżki. Roziskrzona kula, która podpłynęła ku niemu i pożarła jego głowę i ramiona. I jeden krótki syk.

Dwie głębokie rany na karku wybuchły płonącym bólem jeszcze zanim olbrzymi gad zatopił w nim kły.

– NIE!!!

Severus runął na kolana… ale nie na butwiejącą, pokrytą odchodami zwierząt podłogę Wrzeszczącej Chaty, lecz zasłaną gruzem, mokrą od wody, krwi i fragmentów ludzkiego ciała podłogę Kelty! Zaś przeraźliwy, rozdzierający krzyk nie należał tylko do niego, ale i do Hermiony.

Która patrzyła na jego PUSTĄ!!! prawą rękę…

!!!!!!!!!

– To już koniec – powiedział nadchodzący Arab i z uśmiechem przełamał różdżkę Severusa na pół.

Zaś wir właśnie nadciągał.


Wybaczcie… ;(   Nie sądziłam, że kiedyś będę musiała to napisać do czytelników, ale wierzcie mi – to, co zrobiłam nie było łatwe….

Rozdziały<< Trzeci Raz – Rozdział XXXVTrzeci Raz – Rozdział XXXVII >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz