Trzeci Raz – Rozdział XXVIII

– Widzę, że jeszcze nie jesteś gotowa – skonstatował chłodnym tonem, stawiając na ziemi niewielką torbę ze swoimi rzeczami.

– Nie… – Hermiona również zerknęła na stół, objąwszy się rękoma potarła ramiona i po chwili wahania dodała: – Wyszłam trochę później z pracy.

Wyszła trochę bardziej niż później – to znaczy raptem dziesięć minut temu. To, co leżało na stole przygotowała w południe.

Po tym, jak drzwi za Drisem zamknęły się z hukiem usiadła na krześle i przesiedziała w biurze dobry kwadrans, próbując się uspokoić i pozbierać myśli, które kołatały się jej zupełnie chaotycznie w głowie. No i po trosze również się chowała. Dris mógł przecież chcieć zajrzeć do Coxa, a ona nie chciała już go spotkać. Naturalnie mógł też wychodząc zajrzeć jeszcze raz do niej, więc siedziała cichutko na brzegu krzesła i starała się nie patrzeć na drzwi.

To było zupełnie irracjonalne, zupełnie idiotyczne! – zachowywała się jak małe dziecko, które zamyka oczy i myśli, że nikt go wtedy nie widzi – ale nie była w stanie tego przezwyciężyć.

Radykalna zmiana, która w nim zaszła po prostu ją przeraziła. Ta sytuacja kojarzyła się jej z inną, kiedy podczas szukania horkruksów złapali ich szmalcownicy. Pamiętała niewypowiedziane, za to absolutnie jasne groźby Greybacka i tego jakiegoś drugiego. Sensem tego, co powiedział Dris było do nich bardzo zbliżone. I czuła się jak osaczona i złapana w pułapkę, z której nie widziała wyjścia.

Tyle że wtedy potrafiłaś protestować…

Wrócenie po raz tysięczny do rozmowy z Drisem przypomniało jej co innego.

– Wszystkie granice są zamknięte. Słyszał pan? Wielka Brytania zamknęła w południe wszystkie granice.

– Tak – potaknął Severus, przyglądając się jej uważnie. – Przenosimy się do Buness. To najdalej położona miejscowość na Szetlandach, na wysokości Norwegii. Z Londynu bliżej już do Azkabanu.

To nie o odległość od Londynu chodzi. Ale od środka kraju również jest daleko… Jeśli miała rację i fale były wysyłane gdzieś z okolic Manchesteru, może trochę wyżej, w Buness mogli być bezpieczni.

Może być… – z otwartych ust nie wyszedł żaden dźwięk i Hermiona krzyknęła w duchu z niemocy i ukryła twarz w dłoniach.

Merlinie, proszę, nie teraz! Teraz nie miała siły walczyć z cholerną Gwarancją Milczenia! Pospiesznie zmieniła temat i paraliż minął.

– A słyszał pan, że Rookwood uciekł z Azkabanu?

Severus posłał jej ostre spojrzenie, ale zdusił w sobie zjadliwy komentarz, który zwykle w takiej sytuacji by rzucił. Może żeby móc mu odpowiedzieć musiała zająć czymś myśli i dlatego szukała jakiegoś innego tematu? Cholera, ta… współpraca nie będzie łatwa. Przede wszystkim nie miało przyjść mu łatwo panowanie nad sobą i do pewnego stopnia uleganie jej oraz zdawanie się na nią.

– Weź pióro i zanotuj adres. Nie zamierzam czekać, aż spakujesz połowę tego mieszkania, równie dobrze możesz aportować się tam sama – ponaglił ją wzrokiem, a gdy kobieta z milczeniu wzięła mugolski długopis i kartkę papieru, przedyktował adres hotelu, który dla nich wynajął. – Hotel Baltasound, Buness, Springpark Road.

Hermiona zapisała go i zawahała się. Może powinno wybrać się tam tylko jedno z nas? A drugie gdzie indziej, do jakiegoś innego hotelu? Albo zupełnie gdzie indziej? Żeby nie można tego było podciągnąć pod wyjazd razem? Słowa „będzie lepiej dla niego… dla ciebie też, jeśli zniknie” wciąż tłukły się jej po głowie, a pośród jej znajomych Severus był najbliższy określenia mianem „chłopaka”, nie dlatego, że byli razem, ale z uwagi na to, co do niego czuła. A nie chciała, by Dris coś mu zrobił.

Oczywiście normalnie nie sądziłaby, żeby komuś się to udało, czy nawet by śmiał choć krzywo na Severusa spojrzeć, ale Dris naprawdę nie wyglądał… normalnie.

– Może…

Tylko wtedy nie uda się wam porozmawiać i nie znajdziecie wyjścia z tego koszmaru już w ogóle. Więc po prostu nie mów o tym nikomu, zupełnie nikomu, wtedy Dris się nie dowie.

Severus chwilę milczał, lecz nie dlatego, że czekał aż Granger skończy mówić, ale by zinterpretować jej dziwne zachowanie. Była dziwnie niezdecydowana, ale nie przygryzała ust, co zwykle robiła, kiedy nie wiedziała, co powiedzieć albo czy ma rację, więc jej niezdecydowanie brało się z czego innego. Poza tym była jakby… przygaszona. I sądząc po jej gestach, lekko pochylonej głowie, sposobie w jaki stała…
Ona się boi.

Ale przecież nie ciebie?

Do faktu, że ludzie się go bali był przyzwyczajony – w końcu był mordercą, byłym Śmierciożercą i miał opinię wrednego dupka, na którą swoją drogą zapracował i wciąż to robił. Ale w jej wypadku nie mogło o to chodzić – gdyby Granger cały czas widziała w nim mordercę, nigdy nie wpuściłaby go do domu, tymczasem to na ogół ona wychodziła z inicjatywą spotkań… To musi być coś innego. Może Augustus?

– Coś się stało?

– Nie – potrząsnęła głową. – Nic się nie stało.

Severus już zamierzał kazać jej przestać kłamać, gdy w głowie mignęła mu scena rozmowy o jednorożcu, od razu zmieszała się z jej podpatrzonymi marzeniami i zdążył się powstrzymać. Ta współpraca mogła nie być łatwa, ale też stwarzała bardzo interesujące możliwości, naturalnie pod warunkiem, że odpowiednio do nich… i do niej podejdzie.

– Przestań – powiedział spokojnym tonem, który o dziwo przyszedł mu bez większego wysiłku i dał krok w jej stronę. – Przecież widzę, że coś jest nie tak.

Po szorstkości graniczącej z agresją sprzed pół godziny ta odrobina łagodności w głosie Severusa niemal ją złamała. Być może stało się tak również dlatego, że strasznie tego potrzebowała? Obojętnie, jaki był powód, poczuła się jak kostka lodu wrzucona do gorącej wody. Coś w niej zapragnęło podejść do niego, przytulić się, czy choćby oprzeć się, żeby schować się w ten sposób przed światem i nawet sięgnęła ku niemu ręką, ale natychmiast się zmitygowała i odgarnęła nią włosy. Wyszło to strasznie dziwnie.

– W zasadzie nic wielkiego. Po prostu tuż przed wyjściem miałam bardzo… bardzo nieprzyjemną rozmowę z Drisem. Doradcą Kingsleya – dodała z ciężkim westchnieniem.

– Bardzo nieprzyjemną – powtórzył po niej z powątpiewaniem, rzucając wymowne spojrzenie na jej dłoń; jej gest nie uszedł jego uwagi i był… dość obiecujący. Tak samo jak fakt, że to nie jego się bała. – Skoro twierdzisz, że to nic wielkiego… W takim razie skończ się pakować i aportuj się do Buness, ja już tam będę – po czym podniósłszy swoją torbę ruszył do kominka.

 

Gdy Severus fiuunknął do siebie, Hermiona pospiesznie skończyła pakowanie i poszła do pokoju gościnnego pożegnać się ze śpiącym tam Krzywołapem. Do niedawna planowała poprosić Ginny i Harry’ego, żeby się nim zajęli, ale teraz porzuciła ten pomysł. Gdyby im powiedziała, ktoś mógł się o tym dowiedzieć, to mogłoby dojść do Drisa i…

Boże, nie! Musieli z Severusem jak najszybciej rozwiązać sprawę fal, żeby mogła stanowczo wybić Drisowi z głowy, że „jest mu pisana” zamiast jąkać się jak mała dziewczynka.

Gdy przysiadła na łóżku, Krzywołap łaskawie otworzył oczy, podniósł się i przeciągnął.

– Muszę wyjechać na jakiś czas. Nie wiem, na ile – powiedziała, drapiąc go za uchem, na co nadstawił się, wyginając śmiesznie głowę. – Masz jedzenie i wodę w kuchni. I zajrzę do ciebie jutro w południe, więc bądź w domu, dobrze? Nie wiem, ile to potrwa, ale może dziś już coś wymyślimy z Severusem.

Rozpoznawszy bezbłędnie jej nastój pół kuguchar dotknął nosem jej twarzy, po czym mrucząc lekko szturchnął głową w czoło. Hermiona uśmiechnęła się odruchowo; chwilami myślała, że ten kot był lekiem na zło całego świata.

– A jeśli naprawdę nic nie przyjdzie nam do głowy, to podrzucę cię do rodziców, choć wiem, że za tym nie przepadasz – Krzywołap machnął mocno ogonem, dając jej do zrozumienia, że istotnie nie lubił przeprowadzek do Australii. Hermiona pocałowała go jeszcze w głowę i podniosła się z łóżka; jakaś jej część najchętniej zostałaby tu przytulona do kota. – A teraz śpij sobie.

 

 

Departament Tajemnic – Archiwum, Sekcja Śmierci

18:00

 

Roger Cox potarł przekrwione, piekące oczy, uścisnął drżącymi palcami nasadę nosa i wrócił do dokumentu, który miał przed sobą. Gwoli ścisłości właśnie kończył go czytać, ale od rana robił tylko to i przestawał po prostu widzieć.

Chwilę później dotarł do końca i tym razem ukrył twarz w dłoniach i pochylił się nad stołem, aż dotknął go czołem.

Merlinie, CZEMU?!

Podczas spotkania z Kingsleyem i Gawainem sądził, że przejrzenie akt projektu Drugiej Strony zajmie nie godziny, ale dni, jednak wchodząc do Archiwum przyszło mu do głowy, że szukanie należy zacząć od końca. Od przejrzenia konkluzji projektu. Jeśli jest jakiś sposób, który działa, z pewnością zostanie on wyraźnie wymieniony, sprecyzowany czas i ekipa testów, akta, które go dotyczą i łatwo będzie go znaleźć.

I istotnie, znalazł go. Dobre trzy godziny temu. Jednak sposób był… tak przerażający, tak NIEODWRACALNY, że próbował znaleźć cokolwiek innego. Ściągał z półek kolejne tomy akt, kartkował je coraz bardziej gorączkowo, jego oczy przeskakiwały między wierszami – bezrozumnie, BEZSILNIE, szukając kilku słów, które były całą jego nadzieją.

Był jak rozbitek pośrodku bezmiaru oceanu, rozpaczliwie zagarniający wodę, wystawiający głowę ponad fale i próbujący jeszcze trochę utrzymać się na powierzchni, zanim podda się i pogrąży w morskiej otchłani. Jeszcze kilka kolejnych fal. Jeszcze trzy.

Dwie.

Jeszcze jedna. Ta ostatnia.

Pierwsze łzy spłynęły mu po nosie i skapnęły na stół. Nie czuł ich smaku, ale wiedział, że były słone, tak jak ocean.

Dopiero gdy na blacie zebrała się niewielka słona kałuża, a jego piersią przestało wstrząsać głuche łkanie, wstał i zaczął odsyłać akta na miejsce, a gdy skończył, zawiadomił Kingsleya, że muszą spotkać się jutro o ósmej rano.

Nie mieli czasu, z każdą chwilą Te-Z-Drugiej-Strony zabierały ze sobą czarodziejów i powinien powstrzymać to jak najszybciej – już teraz, ale… nie potrafił.

Chciał podarować swojej żonie i synowi ten ostatni wieczór razem.

 

 

Wielka Brytania, Szkocja – Szetlandy, Buness

Po 18-tej

 

– Proszę, pokój numer dwa – powiedziała recepcjonistka, kładąc na ladzie duży klucz, do którego przyczepione było drewniane kółko z wypalonym numerem. – Ścieżką w dół, pierwszy domek. Pani przyjaciel na pokój numer jeden – dodała, wpatrując się badawczo w twarz Hermiony.

– Dziękuję – odparła ta krótko i sięgnąwszy po kółko wyszła z budynku.

Hotel, który Severus dla nich znalazł składał się z kilkunastu rozrzuconych kilkupokojowych domków.

„Ich” domek jako jedyny był dwupokojowy i schodząc ku niemu wąską ścieżką Hermionie mignęło w głowie pytanie, czy zarezerwował taki specjalnie czy dostali go przez przypadek, jednak znikło jeszcze szybciej niż się pojawiło.

Otwierając drzwi z identyczną, tylko większą niż na kółku dwójką zerknęła na sąsiednie – były zamknięte, ale była pewna, że Severus jest w środku i zauważył jej pojawienie się. Zaraz, pomyślała i weszła do siebie.

Pokój był całkiem spory, choć drewniana boazeria sprawiała przytłaczające wrażenie i optycznie go pomniejszała. Nie był jednak ciemny; światło wpadało przez duże odsłonięte okna, wychodzące wprost na ścieżkę prowadzącą do pozostałych domków i budynek, w którym była recepcja i restauracja.

Zasłoniwszy gęste firanki Hermiona przesłała zaklęciem ubrania z torebki na półki w szafie. Następnie przeszła do łazienki, by wyjąć kosmetyki i wróciwszy do pokoju usiadła na brzegu dużego łóżka, by po raz Merlin wie który tego dnia spróbować wymyśleć JAK przekazać Severusowi to, co odkryła.

I gdy zniżające się powoli słońce zajrzało przez okno łazienki i rzuciło płonącą beżem smugę na ścianę na wprost, musiała przyznać, że wciąż nie miała żadnego pomysłu.

Z innych opcji wtajemniczenie Kingsleya i Coxa odpadało – to oni mogli za tym stać. Co prawda Severus miał jutro przyjrzeć się Kingsleyowi, ale biorąc pod uwagę jak Departament Tajemnic potrafił teraz zablokować część umysłu, żeby chronić sekrety, równie dobrze każdy z nich mógł skorzystać z tej możliwości.

Dris, po jego deklaracji miłości tym bardziej odpada! Merlinie, już chyba wolałaby Kingsleya! Mówiąc jemu tylko ryzykowali – wciągnięcie w to Drisa było równoznaczne z samobójstwem!

Zerknąwszy na poszerzającą się na ścianie smugę światła wstała i westchnęła ciężko. Żeby było mało, miała w perspektywie cały długi wieczór z mężczyzną, który w sobotę zapytał, czy się nim fascynuje i od którego dziś nie mogła uciec tak, jak wtedy.

 

Severus leżał wygodnie na łóżku oparty o zagłówek oraz dwie duże poduszki. Teoretycznie czytał książkę o magicznych właściwościach kaktusów, w praktyce rozmyślał nad dzisiejszym wieczorem i… jego różnymi aspektami. Granger zjawiła się dobre dwadzieścia minut temu, jeszcze do niego nie przyszła i jego cierpliwość zaczynała się wyczerpywać.

Poprawiał właśnie wyciągnięte nogi, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Czas najwyższy.

– Wejdź – zawołał i bardzo powoli złożył książkę.

 

Na widok Severusa podnoszącego się na łóżku Hermiona lekko się zachłysnęła. Co prawda nastawiła się na to, że chwilami może być dość niezręcznie; w końcu był szalenie skrytym, odcinającym się od innych człowiekiem, ich relacje wciąż były dość chłodne, tymczasem mieli spędzić ze sobą sporo czasu razem, niczym… dwoje dobrych znajomych, zdecydowała prędko, by nie pozwolić sobie na inne, mniej bezpieczne porównania. Na dobrą sprawę wchodząc na próg jego pokoju wkraczała bardzo daleko w jego sferę osobistą. Ale żeby aż tak?

Na szczęście jego mina i wymowne spojrzenie na zegarek ostudziły cieplejsze myśli, które zalęgły się jej w głowie i lekkie piknięcie w sercu przerodziło się w… zupełnie inne piknięcie.

– Chciałam rozpakować rzeczy – bąknęła, spuszczając wzrok i nieświadomie odgarniając kosmyk włosów za ucho.

– Wnioskując po tym, ile czasu zajęło ci ich przygotowanie, powiedziałbym, że to wiele wyjaśnia – stwierdził sucho, siadając i odkładając książkę na stoliku nocnym. – Przypominam ci, że to ty chciałaś się spotkać i porozmawiać.

– Próbowałam też wymyślić, JAK mamy porozmawiać – dorzuciła niemal kąśliwym tonem.

– I do jakich wniosków doszłaś?

Hermiona potoczyła wzrokiem dookoła. Severus wciąż siedział na łóżku, w dodatku bez surduta, co było szalenie krępujące… i rozpraszające zarazem. Jedynym meblem, na którym mogła usiąść było niezbyt zachęcająco wyglądające krzesło przy małym biurku obok. Oczywiście mogła wyczarować inne, ale siedząc tak przed nim czułaby się jak na przesłuchaniu. Idiotyzm. Wystarczy ci już walczenie z Gwarancją Milczenia.

– Czy… możemy wyjść na dwór? I się przejść? – machnęła ręką w kierunku okna. – Może tak będzie łatwiej.

Podniósłszy się Severus bez słowa założył surdut, niespiesznie zapiął go, przejeżdżając różdżką po guzikach, po czym wskazał drzwi.

 

– Powiedz wpierw wszystko, co dasz radę – zaproponował kilka minut później. – Dopiero wtedy spróbuję zadawać pytania i zobaczymy, dokąd nas to zaprowadzi.

Hermiona skinęła głową i zamknąwszy oczy zaciągnęła się mocno powietrzem, żeby się rozluźnić.

Stali na brzegu niewielkiej zatoki. Z trzech stron otaczały ich wzgórza porośnięte soczystą zieloną trawą, którą czesał wiatr, świszczący im w uszach i przynoszący beczenie baranów, pasących się na wydzielonych białymi, kamiennymi murkami pastwiskach. Gdy momentami słabł, docierał do nich zapach z nabrzeża; ostra woń rozwieszanych do suszenia sieci, rybich szczątków, specyficznej mieszaniny oleju i ropy do kutrów oraz rdzy. Lecz na ogół czuć było niewidoczne, lecz wcale nie tak odległe morze.

Morze dla każdego może pachnieć różnie. Solą, piaskiem, glonami… wiatrem… ale nie tylko. Dla Hermiony pachniało zbieranymi na plaży muszlami, olejkiem do opalania, cukrową watą i lemoniadą. Wakacjami z rodzicami. Wieczornymi spacerami brzegiem plaży i skakaniem przez fale. I pirackim listem w butelce, który kiedyś wysłała razem z ojcem. Zaś ostatnimi czasy również ławicami barwnych rybek, przemykających tuż koło niej i równie barwnych korali, smakowało zaś jak gumowy ustnik maski do nurkowania.

Przez moment chłonęła to wszystko, niemal słysząc podzwanianie mocowań żagli na katamaranie. Dopiero czując, jak kołysze się łagodnie na falach, nie otwierając oczu zaczęła mówić.

Widząc, że ma prawo do oceny i własnej opinii, przynajmniej do pewnego stopnia, stwierdziła że od kiedy zaczęła pracować, nie jest już taka sama, bo częściowo należy do Ministerstwa, dlatego nie może dzielić się tajemnicami i Legilimencja na nią nie działa.

Następnie wyjaśniła, że od kilku dni porządkowała akta w Archiwum. Nie mogąc wymówić nazwy sekcji zasugerowała w końcu, że miało to związek z praktyką w Hogwarcie – zakładała, że Severus zna nazwy większości z nich, czy to od Rookwooda, czy Dumbledore’a i że domyśli się, że chodzi o Sekcję Umysłu.

Potem na dłuższą chwilę się zacięła. Zamierzała przejść do sedna projektu, lecz ledwie otwierała usta, za każdym razem ogarniał ją paraliż. W końcu poddała się i spróbowała w inny sposób.

– Gdzie zamierzał pan nas przenieść? Zanim nie znalazł pan Buness?

– Do miasteczka pośrodku Belgii – odparł Severus. Nazwa miejscowości nie miała znaczenia, ważne było położenie.

Na nic. To nic nie da. Hermiona znów zamilkła i przygryzła usta.

Po jej propozycji wyjazdu za granicę Severus musiał się już domyśleć, że środek Belgii był bezpieczny. Teraz musiała dać mu do zrozumienia, że chodziło jej o środek Wielkiej Brytanii.

– Myślę, że… bliżej też mogło… – ledwie zabrakło jej słów, natychmiast odpuściła i skupiła się na odbijającym się w wodzie słońcu i kamykach pod nogami. Jakie zna pan miasta na wybrzeżu Belgii? – Jakie zna pan miasta na wybrzeżu Belgii? – spróbowała ostrożnie, skupiając się na mapie Europy i się jej udało.

Severus chwilę szedł w milczeniu, starając się zrozumieć sens tego pytania. Wyglądało na to, że chodziło o dystans… Ale od czego?

– Antwerpia – zaczął, śledząc reakcję Hermiony. Akurat Antwerpia nie była na samym wybrzeżu, ale chciał powoli się do niego przybliżać. – Gendawa… Brugia… Ostenda…

Innych nie znał; poza faktem, że miały niewymawialne nazwy nie był turystą i tak jak w przypadku wielu innych krajów, znał tylko większe miasta.

Hermiona westchnęła bezradnie – to również niewiele dawało. Zacznij zupełnie z innej strony. Zupełnie, zupełnie innej… I nagle coś jej przyszło do głowy. COŚ – nie umiała tego określić, bliżej sprecyzować – było jak jakiś kształt, na który wpadła w ciemnym korytarzu. Nie miała pojęcia, gdzie to ją zawiedzie, ale musiała spróbować. Skup się na pytaniu! Na Severusie!

Przyjrzała mu się i zastanowiła, gdzie jest Spinner’s End. Coś się jej kojarzyło, ale nie była pewna miejscowości.

– Gdzie pan mieszka? Poza Hogwartem?

Czując rozlewającą się po piersi lodowatą niechęć Severus odwrócił od niej głowę i spojrzał niewidzącym wzrokiem na pobliskie wzgórze. Poza bardzo wąskim gronem osób nie miał zwyczaju wdawać się w rozmowy na tematy osobiste, a Granger do tego grona nie należała. Z drugiej strony w zaistniałych okolicznościach chyba musisz ją do nich dołączyć.

– Niech ci wystarczy, że powiem, że koło Manchesteru – odparł w końcu, patrząc na nią z powrotem.

Ton głosu oraz chłód w jego oczach były tak niespodziewane, że na króciutki moment to COŚ znikło spod jej palców, została sama, otoczona pustką i… zareagowała na znajome słowo.

– Manchester! – i dopiero wtedy zrozumiała, że trafiła wręcz idealnie!

Przecież właśnie stamtąd jej zdaniem wysyłane były fale!

Skup się na mieście. Tam mieszka Severus. Może będąc tam przechodziłaś koło jego domu? Może moglibyście wpaść na siebie na ulicy? MIASTO. To tylko miasto, nic więcej!

– Lubię… Manchester.

Spojrzenie Severusa złagodniało. Tam ten ktoś rzuca Imperiusa? Nie, tak nie mógł sformułować pytania. Tam coś jest? O to ci chodzi? Jest jakiś powód? Cholera, każde pytanie wiązało się ze sprawą i na żadne nie mogła odpowiedzieć! Skrzywił się i w tym momencie doskonale pojął jej frustrację.

– Tak po prostu? – spytał, mając niemal pewność, że to nic nie da.

Hermiona otworzyła usta, ale nie była w stanie odpowiedzieć. Oczyma wyobraźni widziała kogoś aktywującego równania numerologiczne zawierające rozkazy dla nich i paraliż, który ją ogarnął, prawie sprawił ból.

Ale nie musiała nic mówić. Widząc jej reakcję kącik ust Severusa wygiął się lekko ku górze.

Mieli to!

Przez zupełny przypadek, cudem – ale mieli to.

 

 

Hogsmeade,

Koło 19-tej

 

Od trzech dni Gus przeglądał uważnie każde wydanie Proroka, zarówno poranne jak i wieczorne. Minął ponad tydzień od otwarcia Portalu, ilość zaginionych sięgnęła niemal czterdzieści osób i Robards musiał już dokonać szeregu odkryć: że stoją za tym Te-Z-Drugiej-Strony, że jedynym pozostałym przy życiu człowiekiem, który wie o nich wszystko i przede wszystkim który jest w stanie nad nimi zapanować jest Augustus Rookwood i że z powodu nieudolności Aurorów został on wypuszczony przez pomyłkę na wolność. Tak więc w każdej chwili spodziewał się jakiegoś znaku ze strony Ministerstwa, jakiejś zawoalowanej próby kontaktu.

W każdym razie na ich miejscu on by tak to rozegrał. Założyłby, że wciąż jest w kraju i się ukrywa, (nawet jeśli szansa na to była znikoma, złapałby się jej jak tonący ostatniej deski ratunku), że widzi co się dzieje i zaproponowałby negocjacje. Na przykład opublikowałby wezwanie do stawienia się w Ministerstwie dla tych, którzy wiedzą coś na ten temat, a dalej w tym samym numerze dorzuciłby krótką, lakoniczną ofertę spotkania „dla A.R.”. Albo zamiast „dla A.R.” użyłby jakiegoś hasła, które tylko on mógłby rozpoznać – choćby Roger Cox powinien jeszcze pamiętać śmieszne przezwisko, które Gus nadał mu w czasie pracy w Departamencie Tajemnic.

Bo Roger na pewno znalazł sposób zamykania Portalu – co do tego miał pewność, lecz biorąc pod uwagę, JAK należało to zrobić – był również pewien, że nikt z niego nie skorzysta.

W poszukiwaniu Proroka na ogół aportował się pod zaklęciem Kameleona przed znajomymi domami czarodziejów, odnajdował odłożone na bok gazety i dyskretnie rzucał Accio. Tylko w sobotę wieczorem zjawił się w Hogsmeade, bo żadnej nie mógł przywołać – ale takich publicznych miejsc starał się unikać, przede wszystkim dlatego, że Dris mógł wysłać tam swojego Ifryta. Poza tym ktoś mógł zauważyć jego obecność i zdjąć zaklęcie – wtedy istniało ryzyko, że mógłby go rozpoznać, choć od procesu minęło tyle lat, że chyba wszyscy zapomnieli już, że ktoś taki istnieje.

Musiał jednak je podjąć, nie mógł przecież przez całe życie ukrywać się przed tym pieprzonym demonem! I naturalnie musiał powstrzymać Drisa, zanim eliksir ochronny przestanie działać, on sam również ulegnie falom i oszaleje jak całe czarodziejskie społeczeństwo. Chwilami miał wrażenie, że już zaczynał wariować!

Tego wieczora również nie udało mu się przywołać Proroka z żadnego z trzech domów, które odwiedził, z tej prostej przyczyny, że mieszkańcy właśnie go czytali. Zebrało im się na lekturę, wymamrotał pod nosem, aportując się na dróżce prowadzącej do Hogsmeade od strony Derwisza i Bangesa. Było tam więcej sklepów, poza tym klientela gospody Pod Świńskim Łbem zawsze była szemrana i kręcenie się kogoś pod Kameleonem nie było wcale aż tak szokujące.

Szybko zlustrował okolicę – w pobliżu nie było nikogo, dopiero koło sklepu Gladraga dostrzegł kilkanaście osób. A potem, jak to robił od kilku dni, rozejrzał się jeszcze raz, bardzo, bardzo uważnie. Przyglądał się kołyszącym się łagodnie gałęziom okolicznych drzew, zakurzonej, gładkiej drodze oraz smużkom dymu, unoszącym się z kominów prosto w górę.

Dopiero wtedy ruszył przed siebie, rozdarty między obawą znalezienia się między czarodziejami i równie mocnym pragnieniem tego. To pierwsze było jasne i oczywiste. Drugie – dla niego – również; gdyby on nie dostrzegł nagłego pojawienia się wiru, zobaczyliby to inni. Na swój sposób przebywanie między ludźmi mogło uratować mu życie.

Zbliżył się już znacznie do Derwisza i Bangesa, gdy jego uwagę przyciągnął dziwny wygląd sklepowych witryn. Zwykle przez okna przebijało światło ze środka, za małymi szybkami majaczyły zarysy ludzi lub kolekcje ubrań czy innych oferowanych tam artykułów… Tymczasem teraz wszystkie zasłaniały duże ogłoszenia; na białym tle, pomiędzy czarnymi liniami literek poruszało się jakieś zdjęcie.

Pewnie radzą ludziom pozostanie w domach. Jakby to mogło ich ustrzec przed Tymi-Z-Drugiej-Strony…

Kilka kroków dalej skonstatował, że ogłoszenia wyglądają trochę inaczej niż ostrzeżenia Ministerstwa…

Raczej jak…

Zmrużywszy oczy, żeby lepiej widzieć dał kolejny krok przed siebie i… nagłe rozpoznanie roztrzaskało się z hukiem u jego stóp! Bo na ruchomym zdjęciu rozpoznał samego siebie.

Niedowierzenie, zaskoczenie – SZOK ogłuszyły go, lepka ciemność wypełniła jego umysł i przez kilka pełnych odrętwienia sekund stał w bezruchu, nie mogąc oderwać oczu od garstki zdań, odzierających go z resztki nadziei, która się w nim jeszcze tliła, niszczących resztki ZŁUDZEŃ. Zdań, które oznaczały dla niego wyrok śmierci.

Zbiegły z Azkabanu… Trzydzieści tysięcy galeonów za żywego lub martwego… Trzydzieści tysięcy…! Za ucieczkę z Azkabanu…?! Za ucieczkę…  Ucieczkę…?

Dris…!

W tym momencie niczym błyskawica poraziło go ZROZUMIENIE i targnęła nim taka wściekłość i nienawiść, że aż się zachwiał.

DRIS!!! TY SUKINSYNIE!!!!! TY GNIDO!!! TY….!!!!!!!!!

Walcząc z porażającą potrzebą wykrzyczenia tego na głos trwał w przedziwnym, falującym milczeniu, jednocześnie będąc świadomym i odpływając i próbując zapanować nad bólem, który z każdą sekundą, z każdym oszalałym uderzeniem serca rozlewał się coraz bardziej po jego gardle. Na moment zacisnął oczy, jakby to mogło w czymś pomóc – lecz choć nie widział swojej własnej twarzy, nie mógł wyrzucić jej ze świadomości.

– … że zamordował przy tym kilka osób? – do jego umysłu przedarł się czyjś głos i Gus zamarł i wstrzymał oddech. Koło niego przechodziło dwóch młodych chłopaków.

– Morderca mordercą zostanie na zawsze, Andy. Jak tylko go zobaczę, rzucam Avadę.

– Avadę? Niewybaczalne?

– Nie tylko mi wybaczą, ale jeszcze ładnie podziękują. Trzydzieści tysięcy razy.

Gdy oddalili się odrobinę, przyglądając się im uważnie Gus wypuścił powoli powietrze. Wyglądało na to, że żaden z nich nic nie zauważył. Za to Gus dostrzegł Proroka wystającego z torby jednego z nich. Był zwinięty niezbyt ciasno i widać było fragment jego zdjęcia.

Czarodziej odczekał jeszcze chwilę, aż obaj chłopcy odejdą kilkanaście jardów dalej, po czym przywołał gazetę i natychmiast deportował się do domu Spencera.

 

Dwadzieścia minut później rzucił Nox i odłożywszy Wydanie Specjalne Proroka potarł zmęczone oczy.

Artykuł o nim pełen był niedopowiedzeń i z pewnością większość ludzi nie bardzo rozumiała, co właściwie się stało. Lecz Gus rozumiał o wiele, wiele więcej.

Na przykład Prorok nie wyjaśniał, co właściwie robili w Azkabanie Gawain Robards i Richard Jenkins. Gus był pewien, że przyszli po niego. Do tego momentu jego założenia się sprawdzały – Ministerstwo zamierzało się z nim ułożyć i prosić o pomoc w zamknięciu Portalu.

Skoro ponoć zamordował Robardsa i Jenkinsa, musiał w tym maczać palce Dris – po tak długim pobycie w Azkabanie Il pewnie ledwo trzymał się na nogach, nie mówiąc już o tym, że nawet będąc w doskonałej formie nie poradziłby sobie z dwoma Aurorami. Poza tym Niewybaczalnymi trzeba było umieć się posłużyć. A skoro zajął się tym Dris, po Ilu zostało już tylko wspomnienie.

Ministerstwo wprowadziło natychmiast blokadę granic – tu Gus zaśmiał się gorzko. Doskonałe rozwiązanie, sukinsynu. Znasz je z autopsji! Ogłosiło również list gończy za nim. Suma była zawrotna i Gus przypuszczał, że ją również zawdzięcza swemu byłemu wspólnikowi.

Jednak jak w takiej sytuacji Dris wyobrażał sobie, że rozwiąże sprawę Tych-Z-Drugiej-Strony?

Gus znów potarł oczy i nagle go olśniło. On nie wie, co się dzieje! Pewnie myśli, że albo problem sam się rozwiąże, albo liczy, że zrobi to ktoś inny! Jednak tym razem się przeliczył, bo nikt poza Gusem nie miał władzy nad tymi stworami. To znaczy Dris pewnie też, jego związek z Ifrytem musi działać w podobny sposób jak Mroczny Znak, ale tego nikt nie podejrzewa.

I zakładał, że Arab specjalnie wymyślił takie rozwiązanie – bo nie dość, że pozbywał się widma Gusa wkraczającego do Ministerstwa i gawędzącego sobie z Shackleboltem, to jeszcze wspinał się na kolejny stołek.

Ależ ci ta dupa urosła.

Jednak tym samym Dris niszczył wszystko, co Gus próbował zrobić, odbierał mu wszelkie argumenty i pogrążał w jeszcze większym koszmarze.

Ostatnie trzy dni nie były łatwe, choć każdy z nich był łatwiejszy od poprzedniego. Niemal paniczny strach przed Ifrytem, który odczuwał na początku zdążył powoli osłabnąć. Nadal oczywiście musiał czuwać, ale dotarło do niego, że prawdopodobieństwo, że Ifryt trafi na niego było bardzo niewielkie – musiał tylko unikać wszystkich miejsc, które kiedykolwiek pokazał Drisowi czy o nich wspomniał. O wiele bardziej musiał uważać na próby przejęcia jego jaźni – bo Dris nadal próbował to zrobić, a gdyby znalazł w jego umyśle informację o miejscu pobytu… cóż, to byłby koniec.

Dlatego najbardziej męczyły go noce – bał się głębiej zasnąć, a krótkie, nerwowe drzemki nie przynosiły żadnego wytchnienia. Były raczej koszmarami, przerywanymi gdy otwierał powieki i kontynuowanymi gdy je zamykał.

Lecz jeszcze gorsze było poczucie bezradności, które stopniowo ogarniało całe jego ciało, aż chwilami zaczynał wątpić w sens czegokolwiek. Chciał tylko móc zamknąć oczy i zniknąć, rozpłynąć się niczym dym. Zamknąć ten rozdział i może kiedyś zacząć nowy. Inny. Lepszy.

Ale potem budziła się w nim wściekłość. Stracił wszystko z powodu kogoś, kogo… wychował. I nie zamierzał poddać się mu bez walki aż do końca.

Tylko co mógł zrobić w tej sytuacji?

Rozdziały<< Trzeci Raz – Rozdział XXVIITrzeci Raz – Rozdział XXIX >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz