Trzeci Raz – Rozdział XV

ważną rzecz do zrobienia, zanim pani do nas dołączy! Proszę, proszę!

Mówiąc bez ustanku i nie dając jej nawet dojść do głosu malutki czarodziej zaprowadził ją, a raczej zaciągnął do pomieszczenia obok i pomógł usiąść w przepastnym fotelu.

– Wiem, że pani lubi czytać. Zaraz dam pani coś do poczytania – zaśmiał się i w przezabawny sposób pobiegł do dużego stołu pod oknem.

Zastanawiając się, czy Aidan nie jest spokrewniony ze skrzatami domowymi Hermiona poprawiła się i rozejrzała dookoła. W zasadzie nie było czemu się przyglądać – pomieszczenie było długie i wąskie, sufit niski i na szczęście nie było czarne, ale wyłożone od podłogi po sufit mechatą, brązową wykładziną, sprawiając że czuła się jakby ktoś otulił ją misiastym mugolskim polarem. Przez przysłonięte okno wlewało się łagodnie światło, wydobywając z miękkiego półmroku biurko pokryte równiutko ułożonymi książkami, staranie zwiniętymi rolkami pergaminu, przyborami do pisania oraz dziwnym sprzętem, którego Hermiona nie potrafiła nazwać, ale o dziwo nie czuła potrzeby spytania czy nawet przyjrzenia mu się z bliska. Było jej zbyt wygodnie, żeby się ruszyć.

Aidan sięgnął po cieniutką książkę na wierzchu, złapał dwie fiolki i przydreptał do niej.

– Proszę – usłużnie odkorkował jedną fiolkę. – To jest eliksir przeciwbólowy.

Hermiona nie czuła żadnego bólu, ale wypiła eliksir bez protestów. Swoją drogą protesty przy nim na nic by się nie zdały.

– A to eliksir uspokajający – czarodziej podał jej drugą fiolkę i pokiwał głową. – Proszę wypić, będzie pani potrzebny. To nie będzie specjalnie przyjemne, ale proszę się nie martwić, nic się pani nie stanie. A oto książka. I proszę wziąć do ręki różdżkę.

Przyjemny spokój, który właśnie ją ogarnął odpłynął na widok znajomego turkusowego eliksiru. Ścisnęła w prawej dłoni różdżkę, otworzyła książkę niewiele większą niż bajki dla małych dzieci i usłyszała:

– Proszę zacząć czytać na głos. To nie powinno potrwać dłużej niż dwie godziny.

I na widok dwóch stron zapisanych dość dużymi literami po łacinie poczuła, że znajomy, normalny świat również odpłynął. Lub zaczął kręcić się w przeciwną stronę.

– Aidan… Ale ja nie znam łaciny – wyprostowała się, marszcząc mocno brwi. – Może… Może dasz mi jakąś książkę po angielsku. I GRUBSZĄ.

Malutki czarodziej zaśmiał się krótko i gestem kazał jej osunąć się z powrotem na fotel.

– To nie ma znaczenia.

Hermiona uniosła książeczkę, spojrzała na niego jeszcze raz, odchrząknęła i zaczęła czytać.

– Initium. Tersus Mentis.

Usłyszała swój głos jakby stała obok, wymawiający poprawnie po łacinie każde słowo i coś zaczęło dziać się z jej głową. W środku.

Ale nie była w stanie nic powiedzieć, westchnąć, czy nawet poruszyć się, bo coś, a może ktoś ujął jej głowę, zanurzył w niej dłonie i zaczął nią poruszać.

Momentalnie wszystko rozpłynęło jej się przed oczami i światło złączyło się z mrokiem.

Coś pociągnęło ją w dół, delikatnie, choć stanowczo.

Opadała gdzieś powoli, jak piórko…

Spokojniej, głębiej, ciszej…

I wszystko… znikło…

Zostało…

Nic.

 

W końcu rozkołysana pustka przetarła się odrobinę i ujrzała przed sobą kolejne słowa zawieszone w niczym.

– Detege Mentis.

Pieczenie, ciągnięcie, coś się kręciło, wirowało w każdą stronę. Do tego dołączyło uczucie nagości, ale nie cielesnej.

I trwało i trwało i kołysało…

 

Niewyraźna szara plama przed oczami zbiegła się i przybrała biały kolor, szarość zaś powoli przeszła w brąz i zarysowały się szczegóły, a Hermiona znalazła się z powrotem w długim, wąskim pomieszczeniu wyłożonym brązową wykładziną. O dziwo wciąż siedziała na tym samym fotelu, z książeczką w rękach.

– Jak się czujesz? – zapytał Roger Cox spod ściany naprzeciw.

Patrząc na słowo „Finis” na końcu drugiej strony skupiła się na doznaniach, ale nic jej nie bolało, nie cisnęło, nic nie kołysało się przed oczami… i mogła bez problemu zebrać myśli. Świat wydawał się wrócić do normy. Poza przedziwną książeczką.

– Dobrze. Nic mi nie jest – wyprostowała się i machnęła dwugodzinną lekturą. – Co to jest? I co właściwie się stało?

Aidan siedzący przy biurku na przedziwnym krześle wyglądającym jak rusztowanie podium z drabinką zachichotał cichutko, Cox o wiele głośniej i odebrał jej książeczkę.

– Nasz nowy sposób na zagwarantowanie twojej niewymowności – wyjaśnił. – Wydzieliliśmy… a właściwie ty sama wydzieliłaś w umyśle pewną przestrzeń, w której będą przechowywane wszystkie wspomnienia związane z Departamentem Tajemnic. Możesz z niej korzystać zawsze, nie tylko kiedy tu przebywasz, lecz ta część umysłu nie należy do ciebie, ale do nas. Zabezpieczyłaś ją nie tylko przed sobą, lecz również przed innymi, więc nie tylko nie będziesz mogła podzielić się z nikim tymi wspomnieniami, ale też nawet jeśli ktoś włamie ci się do umysłu, nie będzie mógł ich tknąć. Nawet nie będzie zdawać sobie sprawy, że tam są – zaśmiał się. – A ta książka to nic innego jak wszystkie niezbędne inkantacje. Każdy ma swoje małe sekrety i chyba zgodzisz się ze mną, że o wiele lepiej, że zrobiłaś to sama, niż żeby ktoś zaglądał ci do umysłu?

Zdecydowanie lepiej! przyznała natychmiast Hermiona.

– A czemu powiedział pan, że to nowy sposób? – spytała, gdy pożegnali się z Aidanem i ruszyli do drzwi wyjściowych.

– Bo po tym, jak Sam-Wiesz-Kto wyciągnął z myśli Rookwooda wiadomości, które mu były potrzebne uznaliśmy, że musimy się bardziej zabezpieczyć. Tego – Cox uczynił gest między ich głowami – nie złamie nawet największy Mistrz Legilimencji.

Otworzył drzwi do dużej, okrągłej sali i przepuściwszy gestem przyjrzał się jej z uśmiechem.

Gdy Hermiona wkroczyła do niej… ściany nawet nie drgnęły, zostały na swoich miejscach, nic nie pociemniało, wręcz przeciwnie, głownie pochodni buchnęły płomieniami i zrobiło się jaśniej.

Merlinie… Chyba nie można było odczuć MOCNIEJ, że właśnie dołączyło się do jakiegoś grona osób czy organizacji.

– Tam jest wyjście – Cox wskazał drzwi dokładnie na wprost. – Pierwsze po prawej to mój gabinet, a te przy samym wyjściu to Archiwum – gdy kobieta spojrzała na niego dużymi oczami wybuchnął śmiechem.

Hermiona otworzyła usta, ale nie widziała, na które pytanie się zdecydować, tyle ich było! W końcu wybrała.

– Jak przed chwilą… to znaczy… jak wyszliśmy tu idąc do Wydziału Personalnego, dla pana też wszystko pociemniało i zawirowało?

– Nie – potrząsnął głową Cox.

– Ale przecież…

– To trwało kilkanaście sekund? – spytał domyślnie. – Tylko dla ciebie. Zakrzywienie czasu. W końcu jesteśmy pod tym względem specjalistami – mrugnął do niej okiem, po czym ukłonił się. – Departament Tajemnic wita Niewymowną Hermionę Granger.

 

 

Grimmauld Place nr 12

Po 17-tej

 

Fiuuknąwszy do domu Hermiona szybko dała Krzywołapowi kilka kawałków mięsa, żeby mieć wreszcie chwilę spokoju, przebrała się w luźne jeansy i bluzę, usiadła na kanapie i zakrywszy dłońmi oczy próbowała gorączkowo „wymyślić pomysł” na spotkanie z profesorem Snape’em, który jakoby miała. Ale NIC nie przychodziło jej do głowy i przy tym wszystkim, co wydarzyło się w ciągu dnia skupienie się było praktycznie niemożliwe.

Ostatnio rozmawialiście o wszczepianiu zalążka magii. Pytał o Imperiusa w płynie. I mówił ci, że ktoś się tobą posługuje… Może spróbuj z tym…?

„Ostatnio” było raptem kilka dni temu, kiedy warzyła eliksir z mugolskimi lekami, ale miała wrażenie, że od ich spotkania minęły całe wieki. Takie małe – duże zakrzywienie czasu, uśmiechnęła się do siebie, przypominając sobie dużą okrągłą salę w Departamencie Tajemnic i jej myśli natychmiast zdryfowały w kierunku Arvina. Swoją drogą, ciekawe jak działa. Będziesz musiała go spytać. Może już widać…

STOP! Imperius w płynie! CO, do cholery, masz mu powiedzieć?!

Ale im mocniej próbowała się skupić, tym było gorzej. W końcu w akcie rozpaczy wymyśliła, że po prostu powie, że chciała porozmawiać z nim o zalążkach magii. Wstała i w tym momencie w kominku buchnęły zielone płomienie i dobiegł ją głos Harry’ego.

– Hermiona?

Czym prędzej zdjęła zabezpieczenia i w płomieniach ukazała się głowa przyjaciela.

– Harry! Wejdziesz? – zawołała, podchodząc do niego.

– Cześć! Może raczej ty przyjdź, Ginny nie ma, jestem sam z Jamesem – jakby na dowód Harry spojrzał na moment za siebie i od razu wrócił do niej. – Możesz?

Hermiona przywołała z sypialni pluszowego koalę, którego kupiła w prezencie, osłoniła ramionami, żeby się nie pobrudził i fiuuknęła do kuchni na Grimm.

James siedział na miękkim dywaniku na ziemi, obłożony przeróżnymi zabawkami i widać było, że przed chwilą płakał, a Harry wyglądał, jakby stoczył właśnie walkę z trzema górskimi trollami. Bez różdżki.

– Hej, James – uśmiechnęła się, podchodząc do małego, przykucnęła i podała mu pluszaka. – Merlinie, ależ on urósł! Od kiedy… Od zeszłego miesiąca!

Chłopiec popatrzył na nią, na zabawkę i z powrotem na nią, więc niewiele myśląc zmieniła kolor misia na wściekle czerwony.

– Tak może być? – Sądząc po tym, jak wyrwał jej zabawkę z rąk zdecydowanie mogło być. Hermiona spojrzała na Harry’ego i na widok jego miny nie mogła powstrzymać parsknięcia śmiechem. – Szukasz niani?

 

– Czasem się zastanawiam, czy nie poprosić Gawaina o zgodę, żebym mógł od czasu do czasu rzucać Imperiusa – odmruknął niechętnie Harry, przewracając oczami. – Wiesz, żeby kazać mu przestać płakać.

W sumie owszem, szukał niani, choć nie po to zajrzał do Hermiony. Po tym, jak niedawno powiedział jej, że „zawsze była inna” ich rozmowy stały się niezręczne, nie tak jak kiedyś i było mu z tym głupio, ale nie bardzo wiedział, jak to naprawić. Lecz w ten weekend wreszcie udało mu się wszystko przemyśleć i od razu poczuł się lepiej.

– Bardzo dobrze się składa, że wpadłam, mam pełno rzeczy do opowiedzenia – powiedziała Hermiona i już miała wstać, gdy James wepchnął jej w ręce jakąś piłeczkę. Bezmyślnie mu ją oddała, na co malec podał jej jakieś mocno pogryzione kółko.

– Ja też – ożywił się Harry i usiadł na brzegu ławy. – To zaczynaj! W ogóle to jak ma się Krzywołap? Przeżył opiekę Ginny? I co ty masz na czole?

– Krzywołap ma się świetnie – poddała się, usiadła na wcale wygodnym dywaniku i oddała Jamesowi czerwony klocek.

W wielkim skrócie opowiedziała o długim weekendzie, po czym ciągle wymieniając z małym zabawki przeszła do najważniejszej wiadomości, czyli tego, że zaczęła dziś pracę w Departamencie Tajemnic.

– Powinnam ci o tym powiedzieć wcześniej, ale nie bardzo miałam czas – westchnęła ciężko na koniec. – I humor. Rozmowa z Coxem, kiedy postawi cię pod ścianą nie należy do przyjemności.

Harry podejrzewał, że po prostu nie miała ochoty – w tamten wtorek przekazał jej przecież to, co ustalił dla Snape’a, ale ich rozmowa była bardzo krótka. Ty też nie miałeś ochoty.

– Żaden problem – machnął ręką, patrząc na syna, który przyciągnął do siebie plastikową książeczkę. Masz nieomylny instynkt. Nie ma nic lepszego niż dawanie Hermionie książek. Tylko uważaj, bo ci jej nie odda. – No i jak było?

Drugi raz w ciągu dnia ktoś podał jej małą książeczkę z kilkoma krótkimi zdaniami i Hermiona postanowiła powiedzieć mu o tym, że postarzała się o dziewięć i pół roku kiedy indziej. Nie chciała rozmawiać o takim czymś przerzucając się obślinionymi zabawkami.

– Mogę ci tylko powiedzieć, że… fajnie – uśmiechnęła się, przewracając kartki. – Nic więcej nie uda mi się wymówić, więc musisz przyzwyczaić się, że odtąd będę mieć przed tobą tajemnice. A teraz ty mów, co u ciebie?

Harry poprawił się na ławie i przegarnął włosy, jak to miał w zwyczaju gdy uczestniczył w czymś fascynującym lub jak o tym opowiadał.

– A ja w piątek obstawiałem uroczystość z okazji przejęcia przewodnictwa w ICW. Jako tajniak.

– I jak było?

Harry zmarszczył brwi, bo spodziewał się trochę innego pytania. Tego, które zadawali mu wszyscy znajomi po przeczytaniu Proroka.

– Nie czytałaś gazet?

– Nie. Mówiłam ci, jak wróciłam do domu, byłam ledwo przytomna. Nie wiem nawet, czy zrozumiałabym choć jedno słowo. Więc?

– To nie wiesz, że doszło do małego zamieszania! Na bankiecie pojawił się arabski książę i dobrał do tyłka Toada!

Hermiona poderwała głowę znad książeczki.

– Książę? Taki młody, ubrany na biało i w turbanie?

– No to już wiesz! – zawołał Harry. – Rozmawialiście o tym w pracy? – nie było w tym nic dziwnego, ale zupełnie nie pasowało do zwykłego „I jak było”.

– Nie, ale go dziś spotkałam. Jechaliśmy razem windą. Ale czekaj – oddała książeczkę Jamesowi i usiadła wygodniej. – Przecież u czarodziejów nie ma książąt, dobrze o tym wiemy, więc jak on może być księciem?

Harry pokiwał głową z uśmiechem.

– Bo on jest mugolskiego pochodzenia. I jest autentycznym księciem, synem króla Arabii Saudyjskiej.

Zrelacjonował w nieco mniejszym skrócie całe zajście, reakcję wszystkich gości po tym, jak Toad uciekł, a potem opowiedział o zwiedzaniu toalet, bo reakcja księcia szalenie go rozbawiła.

– A na koniec rozmawialiśmy chwilę o wojnie i o tym, co robiliśmy. I wiesz, on wszystko wie! Mówił mi, że kocha historię – stwierdził, znów mierzwiąc włosy. – Wyraźnie widać, że nie Binns go uczył.

Oboje parsknęli śmiechem i Hermiona machnęła ręką.

– Dobrze, zostaw księcia. Jak się czułeś, pilnując tej Marijke? W ogóle jak oceniasz stopnień zabezpieczenia takiego typu wydarzeń?

Ku jej zdziwieniu przyjaciel skrzywił się lekko.

– Do dupy – Hermiona aż otworzyła usta, bo Harry wyrażał się tak bardzo rzadko i tylko, gdy miał powód. – Wyobrażasz sobie, że wszyscy goście mieli różdżki? Przecież to skrajna głupota!

– No… może i tak, ale trochę trudno odebrać różdżkę większości z nich, nie sądzisz?

– Ja bym to zrobił – oświadczył twardym tonem. – Wszystkim, z Wielką Szychą włącznie. Tylko Służba Bezpieczeństwa i Aurorzy powinni je mieć. I szczerze mówiąc, ludziom ze Służby też nie ufam. W takich wypadkach najlepiej nie ufać nikomu.

Hermiona wpatrywała się w niego, ale miała przed oczami Harry’ego sprzed siedmiu lat. Gdy po tym, jak przenieśli go od Dursleyów do Nory i zginął przy tym Szalonooki zastanawiali się, kto ich zdradził – wtedy Harry oświadczył, że ufa im wszystkim, że muszą ufać sobie nawzajem.

To było siedem lat temu. Dużo się wydarzyło i dużo się nauczyliśmy. I to była zupełnie inna sytuacja.

Ale choć faktycznie tak było, stwierdzenie „najlepiej nie ufać nikomu” z ust Harry’ego nadal brzmiało… szokująco.

– Nie… nie przesadzasz odrobinę? – spytała z lekkim wahaniem.

– Na pewno nie! Kiedy będziesz miała pod swoją opieką ileś tam osób i wiedziała, że jedna z nich może okazać się wariatem, który dla jakichś szalonych celów może chcieć zabić całą resztę, też będziesz tak myślała!

Fakt. Hermiona kiwnęła głową i równocześnie spłynęło na nią olśnienie. Doskonałe! Cele! Temu trzeba się przyjrzeć! Zerknęła na zegarek, który wskazywał już pięć po szóstej.

– Muszę lecieć – oznajmiła i oddała Jamesowi zabawki, które wrzucił jej na nogi. – Mam się zaraz spotkać z profesorem Snape’em.

Ach! Harry westchnął w duchu. Przemknęło mu przez myśl, że dziś nie był poirytowany, nie miał ochoty się kłócić, więc może „to COŚ” to jednak był tylko wymysł Hermiony, ale postanowił siedzieć cicho, bo nie zamierzał niszczyć tego, co właśnie udało im się odbudować.

– No właśnie, gdzie jesteście w tym temacie? Snape coś z tym zrobił? – zapytał zamiast tego.

– Jego zdaniem wszystko wskazuje właśnie na coś na podobieństwo płynnego Imperiusa. Powiem ci więcej później, teraz uciekam, bo inaczej mnie udusi – wstała i pogłaskała Jamesa po głowie, na co chłopiec zaśmiał się i spróbował ją złapać za rękę. – Zmykam, Harry! Pozdrów Ginny. I… – zerknęła na malucha. – Nie wiem, czemu ty tyle marudzisz, masz bardzo fajnego, spokojnego syna.

– Raczej ty masz dryg do dzieci. Pomyśl o tym – odgryzł się natychmiast.

Hermiona westchnęła ciężko w duchu. To miało być miłe, sądziła, że każdy rodzic lubi, jak prawi się komplementy jego dziecku. Natomiast jego aluzja przypomniała jej inne. WIELE innych.

– Harry, mnie to nie śmieszy – syknęła. – Jeszcze raz usłyszę coś takiego od ciebie, to przekonasz się, co znaczy Silencio.

 

 

Mieszkanie Hermiony

Kilka minut później

 

Na wszelki wypadek Hermiona najpierw przypudrowała sobie czoło i przy okazji poprawiła makijaż, a dopiero potem wysłała Patronusa do Severusa Snape’a. Nie miała ochoty, żeby kolejna osoba śmiała się z jej przypieczonego czoła. Zwłaszcza TA osoba. TE żarty byłyby jeszcze bardziej jednostronne niż docinek Harry’ego sprzed chwili.

Wstawiwszy wodę na herbatę stanęła przy półce z książkami i przesunęła palcem po lekko wypukłych, troszkę podniszczonych grzbietach. Sir Arthur Conan Doyle, Agatha Christie… Jej mama była entuzjastką kryminałów, których główna zasada głosiła: ustal motywy to znajdziesz mordercę. Ona sama o dziwo nie przepadała za Sherlockiem Holmesem, za to uwielbiała inspektora Poirot i przeczytała chyba wszystkie książki o nim, jakie były w domu. Korzystając z okazji wyrównała rząd książek, ścierając od razu warstewkę kurzu z wierzchu. Mogła niemal wyczuć pod palcami wibrację zagadek, które ją wołały. Ledwie dojechała do końca, w kominku znów buchnęły zielone płomienie i doszedł ją inny, choć równie znajomy głos.

– Granger.

Uśmiechnąwszy się pod nosem wpuściła swojego byłego profesora, przywitała się, po czym ponowiwszy zaklęcia zabezpieczające zaprosiła go do kuchni. Jakaś jej część odnotowała, że miał na sobie zapięty aż pod szyję surdut spod którego wystawał sam brzeg kołnierzyka białej koszuli i krawędzie mankietów. Merlinie, jak mu nie jest gorąco? No ale tego można się było po nim spodziewać, ten jeden raz, kiedy widziała go luźno ubranego był przypadkiem i zapewne też miał się nigdy nie powtórzyć.

– Niedawno wróciłam z pracy – rzuciła gwoli wyjaśnienia, otwierając szafkę ze szklankami. – Chce się pan czegoś napić? Kawy, herbaty?

– Nie – odparł krótko Snape, wchodząc za nią w głąb mieszkania.

„Nie, dziękuję”, dopowiedziała w myślach i przypomniał się jej jakiś odległy kuzyn, który stwierdził kiedyś „Skoro nic nie biorę, to za co mam dziękować?”. Wyraźnie nie był odosobniony w tym poglądzie.

Wskazała mu krzesło przy stole, nalała wrzątku do szklanki i usiadła po drugiej stronie.

– Szukamy osoby, która COŚ robi i sposobu, w jaki to robi – odezwała się, zanurzając w szklance łyżeczkę do parzenia herbaty. Nie zrobiła wstępu, ale w przypadku czarodzieja naprzeciw był on nie tylko zbędny, ale pewnie też niemile widziany. – Jednak bez wskazówek to… jak szukanie po omacku konkretnego drzewa w Zakazanym Lesie. Musimy wpierw ustalić, CO ten ktoś chce, bo to pozwoli nam zawęzić grono podejrzanych.

 

Snape odchylił się lekko na krześle i przyjrzał jej uważnie. Pięć punktów dla Gryffindoru, panno Granger. Sam o tym nie pomyślał, ale teraz wydawało się to oczywiste. Z tym, że niestety to nie był początek równania, lecz część dalsza.

– Owszem, to… słuszna uwaga – powiedział ostrożnie i dodał po chwili. – Ale do tego też potrzebujemy wskazówek.

Po jego pierwszych słowach Hermiona zamarła z wrażenia. Słuszna uwaga…! Merlinie, ucieszył ją nawet sposób, w jaki zawiesił głos! Reszta zdania sprowadziła ją troszkę na ziemię i dotarło do niej, że siedzi z wyciągniętą ze szklanki łyżką.

Nie wiedzieć czemu jego obecność pomogła się jej skupić.

– Póki co wiemy, że próbuje nas do czegoś zmusić… – zaczęła powoli, przygryzła lekko usta i spojrzała na coś czarnego z boku. – Załóżmy, że to Imperius. Biorąc pod uwagę, że ludzie kłócą się ze sobą, protestują… – Co tam jeszcze było? Hermiona puściła łyżkę i zaczęła się podnosić. – Przyniosę notatki…

– Nie musisz – powstrzymał ją Snape. Pamiętał wszystko, co w nich było, ale nie o to chodziło. – To coś, z czym mamy do czynienia to coś innego. Gdyby to był Imperius i ktoś kazał się nam kłócić, kłócilibyśmy się ze wszystkimi, i to nieustannie. Gdyby kazał protestować, ludzie nie zeszliby z ulic nawet na sekundę. Tak działa to zaklęcie.

– Tymczasem to, co robimy jest strasznie selektywne – dokończyła Hermiona i wróciła wzrokiem do czerni, która okazała się być jego rękawem. – Może… po prostu to, co widzimy to tylko… powiedzmy nasze reakcje wtórne? Czytałam trochę mugolskich podręczników z psychologii, żeby skompletować to, czego uczono nas w CWSL. Ludzie bardzo rzadko wdają się w bijatyki tylko po to, żeby się bić, agresja to najczęściej reakcja wtórna, pozwalająca na ujście emocji – znów przygryzła na chwilę usta. – Czyli każe nam coś innego…

Snape przyglądał się jej, próbując zestawić to z rozmową z Lucjuszem, przestawić myśli na inne tory i wysnuć nowe wnioski. Zrozumieć coś więcej, a nie kręcić się w kółko.

W piątek stwierdził, że ten ktoś zmienia ich wszystkich. Ale potem jego myśli podjęły ten sam trop i zaczął się zastanawiać JAK to robi. Tymczasem faktycznie trzeba było odpowiedzieć sobie na pytanie DLACZEGO. CO chce w ten sposób osiągnąć. A do tego należało wiedzieć JAK zmieniają się ludzie.

Co nie było łatwe. Ludzkie reakcje na ten sam bodziec mogły się bardzo różnić. On sam był poirytowany już na samą myśl o Potterze. Potter też go nie lubił, więc nie było się co dziwić, że skoczyli sobie do gardeł. Ale Granger zwykle była opanowana – zwykle, bo nie mógł zapomnieć, że kiedyś rąbnęła Draco w nos – tymczasem podczas spotkania z nim i Potterem również zaczęła krzyczeć.

Poza tym każdy mógł reagować w zupełnie inny sposób. Jedni na atak odpowiadają atakiem, inni ucieczką. Przed oczami mignął mu obraz z dawnej przeszłości z jakiegoś pubu, w którym siedział z kilkoma Śmierciożercami. Słysząc zaledwie aluzję, nie groźbę, Macnair zerwał się od stołu i wywrócił go na siedzącego naprzeciw Gibbona i kilku innych Śmierciożerców. Podczas gdy Pettigrew, a nawet Greyback podwinęliby pod siebie ogony i stulili uszy.

Ale to, co usłyszał w piątek od Lucjusza było… zupełnie nieoczekiwane. I dobrze byłoby wiedzieć, czy inni reagują w podobny, zupełnie nieoczekiwany sposób.

Hermiona poczuła, jak robi się jej gorąco i zaczynają piec ją policzki. I to wcale nie z powodu herbaty, której się napiła. Severus Snape nie odrywał od niej oczu – był wyraźnie zamyślony i była pewna, że nawet jej nie dostrzega, ale to nie miało znaczenia. Czuła delikatne łaskotanie na policzkach, jakby jego wzrok muskał jej skórę.

A gdy nieświadomie sięgnął do ust i zaczął wodzić po nich długim, wąskim palcem zapłonęły również jej uszy.

O cholera, ­przełknęła z trudem ślinę. O jasna cholera. Oszalałaś. Mogła tylko się modlić, żeby warstewka pudru, którą wtarła w całą twarz okazała się wystarczająca.

– W ostatni piątek widziałem się z Lucjuszem Malfoyem – usłyszała, oboje drgnęli i ich spojrzenia nabrały ostrości.

Na wszelki wypadek udała, że wzięła duży łyk herbaty, sapnęła i powachlowała ręką przed twarzą.

– Gorące…

– Lucjusz powiedział mi, że niedawno uciął sobie długą rozmowę z Arturem Weasleyem – Snape darował sobie komentarz, tylko skrzywił się i ciągnął. – Co powiesz na to, że obu bardzo dobrze się rozmawiało? Omówili zatargi z przeszłości, wszystko sobie wyjaśnili i stali się dobrymi znajomymi. Do tego Weasley zgodził się, że magia to potęga i pozycja w społeczności czarodziejów powinna zależeć od umiejętności i mocy.

Hermiona tak się zdziwiła, że aż zapomniała, że się czerwieniła.

– Artur leżał na czwartym piętrze? Na Oddziale Zamkniętym? – prychnęła i momentalnie się opanowała. – Przepraszam, ale to brzmi jak jeden wielki absurd!

Snape pokiwał głową.

– To jeszcze nie koniec. Lucjusz zapałał nagłą sympatią do czarownic i czarodziejów mugolskiego pochodzenia. Wiesz, jakiego słowa zwykle używał. NIE wymawiaj go – warknął, widząc że kobieta nabrała oddechu. – Od jakiegoś czasu w trakcie naszych rozmów nie mówi nawet o „mugolakach”, tylko właśnie o „czarodziejach mugolskiego pochodzenia”. Za to dostrzegł charłaków, których kiedyś ignorował, uznał że stanowią dla nas zagrożenie i najchętniej pozbyłby się ich wszystkich. Artur Weasley ponoć też.

Słowo „absurd” nabrało innego wymiaru i Hermiona musiała kilka razy zamrugać oczami, żeby wrócić do rzeczywistości.

– Merlinie, to jakieś szaleństwo… Ale nie rozumiem… Co to ma niby wspólnego z… Nazwijmy to Imperiusem, bo jakoś trzeba to nazwać – drgnęła i zmarszczyła brwi. – Myśli pan, że to też objawy tego, co się dzieje??

– Owszem. Zastanów się i powiedz mi, czy widzisz jakieś inne, dziwne reakcje wśród ludzi w twoim otoczeniu.

Jak na dłoni ujrzała dziwne zachowanie Harry’ego z dzisiejszego wieczora i opowiedziała o tym.

– Rozumiem, że w takiej sytuacji chciał zrobić wszystko, żeby zminimalizować ryzyko, ale Aurorem jest nie od dziś, za to pierwszy raz widziałam, żeby zareagował tak mocno.

– Tylko tyle?

– No… – zawahała się, na co Snape uniósł w górę jedną brew, więc wzruszyła ramionami. – Od kilku miesięcy Harry, ale przede wszystkim Ginny powtarzają mi, że czas na męża i dzieci. Nie wiem, czy to dziwne, być może dla Ginny normalne, a Harry przejął pełno przekonań Weasleyów.

– Dla Ginewry Weasley istotnie to może być normalne – zaopiniował Snape. – Aczkolwiek Lucjusz mówił mi coś podobnego o Draco. I że przy coraz większej ilości charłaków młode pokolenie powinno wziąć na siebie odpowiedzialność za szybkie odbudowanie społeczeństwa czarodziejów.

Hermiona zamarła, po jej piersi rozlał się lód, a potem wspiął, złapał ją za gardło i zaczął dławić.

– … zu Chryste… – szepnęła.

I w tym momencie przypomniało się jej dziwne zachowanie Arvina. Który nigdy, przenigdy nie tknąłby kobiety, chyba że Chyba że ktoś… coś go do tego popchnęło! Bo tylko z kobietą mógłby… Boże, mógłby… odbudować społeczeństwo czarodziejów!

– Jezu Chryste – powtórzyła i złapała się za usta.

– Co sobie przypomniałaś?

– O Boże… – Przerażenie, zgroza i dziki protest wybuchły w niej, poderwały z krzesła i pchnęły na ścianę obok.

Gdy Granger podniosła na niego spojrzenie, jej oczy były ogromne i Snape poczuł wzbierającą irytację.

– Granger, CO sobie przypomniałaś?

– Kilka dni temu mój przyjaciel, który woli mężczyzn, nie kobiety. Był u mnie i spróbował mnie pocałować. To znaczy to zrobił i… I się mu wyrwałam. On normalnie nigdy by tego nie zrobił! JAK MOCNY musi być… Ten Imperius, żeby go do czegoś takiego zmusić?! A ja… – urwała i potrząsnęła głową. – Dziś bawiłam się z Jamesem. Choć ciężko dać sobie z nim radę i Harry powiedział, że może mam do tego dryg… Merlinie, ten ktoś chyba nie próbuje nas… nakłonić… jak… jak króliki…?! Bo faktycznie przy charłakach jest coraz mniej magicznych…

Hermiona urwała, bo zrobiło się jej niedobrze. Jeśli faktycznie ktoś podstępnie zmuszał ludzi do… Odbudowania Społeczeństwa… Traktował ich jak jakieś narzędzie, jak zwierzęta, nie licząc się z ich wolą…

– Zauważyłaś u siebie jakieś dziwne oznaki? – nacisnął Severus Snape.

Prócz bawienia się z Jamesem… Chyba nie. Poza tym to wyszło samo z siebie, nie podbiegłaś do niego z okrzykami radości i nie zaczęłaś tulić… Nie masz żadnych inklinacji do małżeństwa…

Chwilowy szok zaczął słabnąć, ale serce wciąż waliło w niej jak oszalałe i to, że przed chwilą czerwieniła się pod jego spojrzeniem wydało się jej nagle błahostką. Tak maleńką, że nawet się nie zarumieniła.

– Nie. Nadal wolę książki, naukę i pracę – oświadczyła zdecydowanym tonem. Niemal odwarknęła. – A pan coś u siebie zauważył?

Severus wwiercił w nią mordercze spojrzenie i kobieta spuściła gwałtownie wzrok.

Od dawna nie był z żadną kobietą, ale to nie był pierwszy raz, za to pierwszy raz na widok durnego ptaka przypomniały mu się kobiece kształty i zapragnął poczuć je pod dłonią. Na widok durnego, cholernego ptaka! Który owszem, był piękny, ale na Merlina, nie miał prawa skojarzyć ci się z kobietą! O cholernej pannie młodej nie mówiąc!

To nie mogło być to! Lecz to zdanie brzmiało bardziej jak błaganie, a nie stwierdzenie faktu.

NIE ZAMIERZAŁ dyskutować na ten temat. Najchętniej nawet by nie myślał, ale od piątku to go dręczyło.

Nie potrafiąc opanować odruchu Hermiona otrzepała się lekko, jakby tym mogła opędzić się od czegoś, co – czuła – klei się do niej i wsiąka w nią. Może już wsiąkło!

– Jak on to robi? Ma pan jakiś pomysł? – spytała i przeklęła się w myślach za lekceważenie tematu. Zamiast oglądać sobie rafę koralową i stracić cztery dni powinna siedzieć nad książkami i przeczytać wszystko o wszczepianiu zalążka magii. W Archiwum Tajemnic nie miała dostępu do sekcji związanej z czasem, a nawet gdyby miała i coś tam znalazła, nic nie mogłaby mu powiedzieć. Westchnęła ciężko i dodała. – Nie było mnie w weekend, ale teraz się tym zajmę i poszukam informacji o zalążku magii. Pewnie poproszę pana o zgodę na wstęp do Działu Ksiąg Zakazanych, jeśli oczywiście w wakacje…

– Możesz sobie darować szukanie – przerwał jej Snape. – Wszczepienie zalążka magii jest szalenie skomplikowane i potrzeba do tego co najmniej dwóch osób. Istnieje kilka udokumentowanych przypadków wszczepiania go w przedmioty stałe, jednym z nich są Zmieniacze Czasu. Jest możliwe wszczepienie go również w ciecz, choć to graniczy niemal z cudem. I teoretycznie jest możliwe wszczepienie go również w gaz, lecz nikomu dotąd to się nie udało.

– Czyli „Płynny Imperius” odpada, ale cały czas w grę wchodzi Imperius w czymś.

– W czymś, co wszyscy, a przynajmniej większość dotyka.

Hermiona chwilę patrzyła mu w oczy, szukając w ich czerni odpowiedzi. Co mogli dotykać wszyscy?

– Prorok – powiedziała nagle głośno. – I to by wyjaśniało, dlaczego nic nie dzieje się u mugoli. Bo wiele osób żyjących wśród mugoli jak ja kupuje jedzenie tu, a nie na Pokątnej, nie wszyscy bywają w Ministerstwie czy Klinice, ale nie ma chyba nikogo, kto nie czytałby choćby pobieżnie tego szmatławca! A praktycznie żaden mugol go nie dotyka!

Snape skinął głową. Merlinie, ona mogła mieć rację!

– Dotykałaś jakąś gazetę od powrotu? Nie? To nie dotykaj. Przez cały następny tydzień nie tylko nie dotykaj, ale na wszelki wypadek nie trzymaj żadnej w domu i staraj się nie przebywać w pobliżu – powiedział autorytatywnym tonem. – Po drugie przyjrzyj się dobrze ludziom dookoła i staraj ustalić, jak się zmienili. To może być wszystko, więc nie sugeruj się reakcją Lucjusza, Pottera i… tego twojego znajomego. Poza tym zmiany mogą być bardzo subtelne. Lucjusz nic nie zauważył, dopóki mu tego nie pokazałem. Potter naturalnie nie zauważył nic, nawet jak mu o tym powiedziałaś.

– Oczywiście – potaknęła gorliwie. – Może dobrze byłoby też ostrzec Harry’ego, skoro już wie o tej sprawie? Tym bardziej, że po nim łatwiej będzie dostrzec, czy te zmiany się cofają.

– Nie – zaprzeczył. – Nie mów o tym nikomu.

Jej reakcja go nie dziwiła – przecież nic nie wiedziała o Mrocznym Znaku. Ale on zamierzał spalić dziś wszystkie egzemplarze Proroka, niszczyć zaklęciem wszystkie następne, które przyniesie sowa z wydawnictwa i każdego dnia porównywać w Myślodsiewni swój Znak. Być może na efekty trzeba będzie poczekać, ale jeśli to faktycznie był Prorok, miał nadzieję, że w ciągu tygodnia COŚ się zmieni. A wtedy będzie musiał ustalić, kto za tym stoi, co nie powinno być trudne, bo ilość osób mających dostęp do wszystkich egzemplarzy gazety była ograniczona.

– Jest pan pewien, że to nie Lucjusz Malfoy? – spytała cicho Granger. – Skoro wiemy, że ma takie poglądy?

Snape westchnął, ale postanowił jej odpowiedzieć.

– Możesz być pewna, że nie. Wiesz, dlaczego został uniewinniony, prawda? Ponieważ zależało mu na rodzinie, przede wszystkim na Draco – uścisnął lekko nasadę nosa. – Zależało mu tak bardzo, że dla nich odwrócił się od Czarnego Pana, choć wiedział co go spotka, jeśli ten wygra. To był argument, który przekonał Wizengamot i ocalił ich wszystkich. Więc wyobraź sobie, co by się stało, gdyby teraz złapano go na czymś takim.

Hermiona mogła sobie wyobrazić, ale to jej nie satysfakcjonowało. Wdając się w coś ludzie często nie myślą o konsekwencjach ani ich nie widzą, przeglądają na oczy dopiero później – tego jednak wolała nie mówić na głos.

– Nie mam napadów nieufności jak Harry, ale dzieckiem też już nie jestem – stwierdziła krytycznie.

Kolejny punkt dla ciebie, Granger. Snape uniósł lekko brew z aprobatą.

– Mnie też to nie przekonało, więc za jego zgodą kilka razy zajrzałem mu do umysłu. Lucjusz zna się odrobinę na Oklumencji, ale nawet gdyby znał się dziesięć razy lepiej, przede mną nic by nie ukrył. I dobrze o tym wie, tak samo jak wie, że jeśli coś mi się nie spodoba, zrobię to jeszcze raz. Takie są nasze układy. Masz jeszcze jakieś pytania?

Severus Snape wyprostował się na krześle – wyglądało na to, że ich spotkanie dobiegało końca. To przypomniało Hermionie zakończenie poprzedniego. „Nie interesuje mnie twoja wdzięczność”. Jeśli nie jej wdzięczność go interesowała, to co?

Do tej pory zakładała, że to była jej wiedza, może znajomości… Ale co, jeśli się myliła? Gdy wyobraziła sobie, co by było, gdyby się myliła i teraz zapytała, co miał wtedy na myśli, mogło to zabrzmieć bardzo… NIEdwuznacznie. Zwłaszcza w świetle tego, co właśnie ustalili.

A potem wyobraziła sobie dokładniej, co by to mogło znaczyć i jakby mogła wyglądać jego odpowiedź na to pytanie i coś ścisnęło się jej podbrzuszu.

– Jedno – powiedziała prędko. – Czy możemy używać innego sposobu komunikacji niż Patronusy? Zabezpieczyłam się na wypadek pojawienia się Patronusa jeśli w pobliżu znajdują się mugole, ale teraz, kiedy zaczęłam pracować to… nie jest najlepszy pomysł. I ciężko o utrzymanie tajemnicy.

– Co proponujesz?

– Monety z Zaklęciem Proteusza. Chyba pan słyszał o naszych galeonach? – gdy Severus Snape skinął głową, uśmiechnęła się lekko. – Zrobię je na jutro.

– Zakładasz, że się jutro spotkamy? – zapytał z lekkim rozbawieniem, wstając i Hermiona przygryzła usta. Lecz zanim zdążyła coś powiedzieć, znów się odezwał, poprawiając surdut. – Co wiesz o Alter Aspectus, Oculos Niger i Pre-magic Signum?

Co przepraszam??? To nie była zmiana tematu o 180 stopni, ale przynajmniej o 500!

– Alter Aspectus to choroba polegająca na całkowitej zmianie aparycji pod wpływem stresu wynikającego ze zbyt częstego przeglądania się w magicznych lustrach – zaczęła mówić powoli, przypominając sobie wszystko, co kiedykolwiek o tym słyszała i równocześnie zastanawiając się, czy to pytanie znaczy to, co myśli, że znaczy. – Pre-magic Signum, zwany też Pre-magiczym Paraliżem to dość rzadko występujący paraliż mięśni… chyba całego ciała. Występuje u dzieci mieszanego pochodzenia, kiedy zaczyna ujawniać się ich magia, ale nie u wszystkich. A o Oculos Niger nigdy nie słyszałam.

Snape sięgnął do mankietu lewej ręki i obciągnął go krótkim szarpnięciem.

– Alter Aspectus to przewlekła choroba, którą leczy się kombinacją kilku eliksirów, z czego największą wagę ma eliksir uspokajający. Ma na celu wyciszenie pacjenta, pozwalające na powrót do własnej postaci. Pre-magic Signum jest nie tyle nieuleczalna co nieWYleczalna, bo objawy mijają z czasem. Jest jednak bardzo uciążliwa. Podczas jej trwania podaje się doraźnie eliksir rozluźniający, co osłabia paraliż. Oculos Niger jest jeszcze rzadszy, za to bardzo trudny do wyleczenia. Niektóre osoby po ugryzieniu przez bahanki doznają ataków przygnębienia i braku wiary w siebie, których efektem ubocznym jest zmienianie koloru wszystkiego, na co spojrzą na czarny. Problem z leczeniem wynika z faktu, że w eliksirze Od-tępienia znajdują się łuski plumpki, których nadmierne spożywanie powoduje napady euforii mogące doprowadzić do szaleństwa. – Podobnym gestem poprawił prawy mankiet i spojrzał na kobietę przed sobą. – Znajdź mi nieszkodliwe mugolskie lekarstwo na uspokojenie albo coś, co w tym pomaga, lekarstwo na porażenie nerwów i coś na te ataki. I nie ciesz się tak, bo w każdej chwili mogę zmienić zdanie co do naszej… współpracy związanej z Imperiusem.

Słuchając go Hermiona nie mogła powstrzymać coraz szerszego uśmiechu, który wypełzł jej na twarz. A więc jednak! Nie myliła się! Udało się jej!

Radość, satysfakcja i triumf eksplodowały w niej jak tysiące fajerwerków, zakotłowały się w klatce piersiowej i czuła, że jeśli zaraz czegoś nie zrobi, nie poruszy się, nie krzyknie, nie… to ją rozniosą!

– To nie będzie łatwe, ale spróbuję – obiecała, przygryzając usta, tym razem żeby się nie roześmiać na głos.

Snape uniósł brew.

– Odniosłem wrażenie, że nie lubisz prostych rzeczy.

– Owszem, zaznaczam tylko, że to może potrwać. Nie mogę dać panu czegoś, od czego ludzie zaczną chorować, więc muszę wszystko dokładnie sprawdzić.

– Cieszę się, że się rozumiemy – stwierdził i ruszył w stronę kominka. – Daj mi znać jutro, najlepiej wieczorem, jak monety będą gotowe.

Nadal się uśmiechając Hermiona zdjęła zabezpieczenia i powiedziała na pożegnanie:

– Bardzo panu dziękuję.

W odpowiedzi Snape ściągnął usta, sięgnął po proszek Fiuu i sypnąwszy odrobinę w palenisko wyszeptał „Spinner’s End”.

– Do widzenia, Granger – rzucił i wszedł w płomienie.

 

 

Spinner’s End

Chwilę później

 

Pierwszą rzeczą, jaką zrobił Snape po powrocie do domu było wylewitowanie przed dom sterty Proroków i Kulisów Magii, które również zamawiał i podpalenie ich. Prócz jego domu, ukrytego przed wszystkimi Zaklęciem Fideliusa, dookoła były tylko ruiny, więc nie miał co obawiać się gapiów.

Dopiero gdy po gazetach została tylko wypalona plama na zarośniętej trawą starej drodze, a wiatr uniósł w powietrze czarne szczątki, wszedł do domu, usiadł na fotelu i nalał sobie szklaneczkę whisky.

Racząc się pierwszymi łykami mocnego alkoholu odchylił głowę na oparcie i przymknął oczy. To był dobry wieczór. Pod wieloma względami. Rozmowa z Granger o dziwo okazała się naprawdę interesująca, nie jak w Hogwarcie i dużo wniosła. Pewnie dlatego, że to była rozmowa. Samemu ciężko było wpaść na nowy pomysł, umysł na ogół odświeżał stare schematy, ruszał tymi samymi, znanymi ścieżkami, ale nowe spojrzenie pozwalało zepchnąć go z nich i odkryć coś nowego.

I odkryli. Nie był na sto procent pewien, że chodziło o Imperiusa w Proroku, ale była na to bardzo duża szansa – ponieważ to zaklęcie po jakimś czasie słabło i by wciąż działało, należało je ponawiać, nie tykając gazety już niebawem miał się przekonać, czy miał rację. Pomysł przyjrzenia się, jak zmieniają się ludzie też był doskonały, choć prędzej to Granger mogła to sprawdzić, bo ilość ludzi, których dobrze znał była szalenie ograniczona.

I były też jego własne eliksiry. Specjalnie wybrał właśnie te – nie było sensu udoskonalać eliksiru przeciwbólowego czy uzupełniającego krew, bo działały doskonale i natychmiast. Żeby myśleć o użyciu mugolskich lekarstw i znaleźć lekarstwo na likantropię musiał wpierw przeprowadzić wiele badań nad samą chorobą i wywarem tojadowym. Natomiast przyspieszenie leczenia Alter Aspectus, powstrzymanie ataków paraliżu w przypadku Pre-Magic Signum i rozwiązanie problemu z Oculos Niger pomogłoby mu zyskać renomę, i to nie tylko w Wielkiej Brytanii, móc odejść z Hogwartu i żyć spokojnie z warzenia eliksirów.

A odnośnie tego, że wszyscy się zmieniali i dość niepokojących motywów…

Na pewno nie ciągnie cię ani do znalezienia żony, ani tym bardziej do dzieciaków. Z dzieciakami spędzał praktycznie całe życie w Hogwarcie i zdecydowanie nie potrzebował własnych. A co do żony… Był prosty sposób, żeby się upewnić, że jego durna reakcja nie miała nic wspólnego z Imperiusem. Jedna czy dwie noce z jakąś kobietą i jego ciało powinno zaznać spokoju.

 

 

Mieszkanie Hermiony

O tej samej porze

 

Ogień w kominku dawno już zniknął, gdy Hermiona stała koło niego i wpatrywała się z uśmiechem w puste palenisko. Fajerwerki zaczęły przycichać, lecz wciąż przepełniały ją uczucia triumfu, satysfakcji i radości. Och, dla tej jednej chwili warto było tyle się uczyć!

Z ulicy dobiegł jakiś hałas i ściągnął ją z planety pod tytułem „Zwycięstwo”.

Gdybyś pisała pamiętnik, potrzebowałabyś dziesięciostopową rolkę pergaminu na opisanie jednego dnia!

Fakt, że ostatnio każdego dnia bardzo dużo się działo. Chciała sobie wszystko przemyśleć, ale nawet nie wiedziała, od czego zacząć. To znaczy wiedziała – od Proroka!

Wszystkie nieprzeczytane gazety leżały na stole, a wybrane strony z najciekawszymi artykułami z poprzednich miesięcy na półce w szafce obok. Bez nawet odrobiny żalu Hermiona rzuciła na nie Evanesco i z ulgą w oczach patrzyła, jak wszystkie znikają.

Na myśl o planie „szybkiego odbudowania społeczeństwa czarodziejów” znów szarpnęła nią wściekłość. Nie wiedziała, kim mógł być ten ktoś i czy faktycznie o to chodziło, ale spotykała się wystarczająco często z narzekaniami ze strony starszych, często wiekowych osób, że teraz młodzież myśli tylko o wielkiej karierze i zabawie i wykazuje zero odpowiedzialności i zaangażowania pod tym względem. ”Bo ja w twoim wieku już dawno…”

Ależ to bydle musiało zaszaleć, skoro nawet Arvin na to zareagował! A jak jeszcze rozejdzie się wiadomość, że masz prawie dziesięć lat więcej, to dopiero się zacznie…! Bo dziś po obiedzie zaniosła do Biura Rejestracji i Usług Wydziału Osobowego notatkę o zmianie jej daty urodzenia i już widziała, jak siedzące tam dwie stare wiedźmy liczą w pamięci. Mogła usłyszeć trybiki w ich mózgach, ciągnące odpowiednie refleksje.

Lecz teraz przyszedł jej do głowy inny aspekt tego cholernego planu. Temu komuś mogło chodzić nie tylko o zwiększenie liczby urodzeń, ale też liczby zawieranych małżeństw. A to mogło mieć związek z… jej dziwnym zachowaniem.

Bo doprawdy, nie pojmowała, czemu czerwieniła się ledwie Severus Snape na nią spojrzał, a już gdy sięgnął do ust, wręcz spłonęła rumieńcem. Tak samo jak poprzednim razem, gdy patrzyła jak wiązał włosy. I czemu tak zareagowała przed chwilą, jak wyobraziła sobie, co mógłby zrobić, gdyby zależało mu nie na jej wiedzy, ale… na niej.

Równie gorąca co zakazana wizja znów pojawiła się jej przed oczami i Hermiona usiadła na kanapie, odrywając od niej z wyraźnym trudem.

Merlinie, oszalałaś. Odbiło ci zupełnie. To szaleństwo. I samobójstwo, jeśli on się zorientuje!

To na pewno musiała być cholerna reakcja na cholernego Imperiusa, bo przecież nic innego to nie mogło być. A ona nie zamierzała pozwolić sobą manipulować!

Więc wszystko jest jasne. ZAPOMNIJ o tym. I przy każdym następnym spotkaniu przypominaj sobie o tym cholernym planie.

W ten sposób szybko wybijesz sobie z głowy Severusa Snape’a.

 

 

Pluckey, Nawiedzony Dwór,

O tej samej porze

 

– Książę z bajki, który bronił w piątek honoru Ministra Shacklebolta jest prawdziwym księciem – przeczytał na głos Rookwood duży nagłówek na pierwszej stronie Proroka, który przyniósł niedawno Dris. – Dziwię się, że jeszcze nie wywęszyli waszego wczorajszego spotkania.

– Mamy szczęście – zaśmiał się na to Dris, odnalazł kolejne zaklęcie na długiej liście Gusa i rzucił je. – Accio.

Ponieważ nie sprecyzował, co chciał przywołać, nic nie przyleciało, ale następnym było zaklęcie odsyłające, więc wskazał buteleczkę z solą, wykonując narysowany ruch różdżką mruknął „Depulso” i odesłał ją byle gdzie.

Byle gdzie okazało się zlewem; buteleczka wpadła wprost na stos brudnych naczyń mało się nie tłukąc, strąciła sztućce i obaj czarodzieje skrzywili się, słysząc okropny brzęk.

– Sól do zlewu? Czyś ty oszalał? – zaśmiał się Rookwood.

– Nie moja wina! Nawinęła mi się pod różdżkę. Zlew też – zachichotał Dris.

Nie wiedząc, ile zaklęć mogą zidentyfikować Aurorzy przez Priori Incantatem Rookwood sporządził dla Drisa listę stu zaklęć, których kolejność występowania była logiczna i od zamordowania Arvina młody Arab rzucał je po kolei.

Starszy czarodziej pokręcił głową i wrócił do lektury.

Sobotnie wydanie Proroka pękało w szwach i jego lwia część poświęcona była incydentowi podczas bankietu. Inne gazety również wypuściły wydanie weekendowe i Dris został przedstawiony jako Wybawiciel, Książę z bajki, Ważniejszy niż Najważniejsi, Tajemniczy Gość i tak dalej. Toad z kolei został zmiażdżony powszechną krytyką, reporterzy wyciągnęli wszystkie jego wpadki i zmiany kursu na przestrzeni ponad dziesięciu lat, a jeden zaszalał i wspomniał nawet o jego pobycie w Hogwarcie.

W dodatku wczorajsza rozmowa z Shackleboltem poszła nadspodziewanie dobrze i Dris był przekonany, że za chwilę Minister zaprosi go na kolejne.

Kolejny krok do przodu w realizacji ich planu. Gigantyczny krok do przodu. Rookwood nie mógł być bardziej zadowolony! I czcił ich sukces od piątku, tyle że po okropnym kacu w sobotę ograniczał się do jednej, maleńkiej szklaneczki whisky z wodą.

– Jakie są plany na jutro? – spytał, odkładając gazetę.

– W południe spróbuję wpaść na Robardsa na stołówce. Naturalnie przez przypadek – Dris mrugnął do niego porozumiewawczo. – Mało rozmawialiśmy i myślę, że przyda mu się takie krótkie spotkanko. I może mi się poszczęści i będę mógł zabrać trochę jedzenia do nas na kolację, bo wybacz mi, mój drogi, widać że pracowałeś jako Niewymowny, a nie jako kucharz – zerknął wymownie na przypalone tosty, posmarowane czymś, co sprawiło, że nagle uznał, iż spalone pieczywo wcale nie smakuje tak źle. – Ani nie mogłeś narzekać, ani nauczyć się gotować.

– Rozbestwiłeś się na żarciu w pałacu, książę – zakpił Rookwood, wstając. – Masz to zjeść zanim wrócę. A potem wybierzemy się wysłać fale.

Chichocząc Dris zgarnął z tostu brązową warstewkę i ugryzł sam brzeg. Słuchając jak Gus odchodzi długim korytarzem śmiał się jeszcze chwilę, po czym wstał, podszedł do kubka, w którym stały fiolki na dziś i wyjął tę z uczuciami. Zerkając w stronę drzwi odkorkował ją, wylał połowę, po czym dopełnił innymi uczuciami z małej fiolki, którą przygotował przed chwilą sam i ukrył w kieszeni.

Zawsze używali po połowie uczuć, przekonań i wspomnień, które razem oddawali, lecz na jutro przygotował coś specjalnego. Jego uczucia były czystą uległością, tak silną, tak zniewalającą, na jaką tylko mógł się zdobyć.

Bo jutro nie interesował go Robards, Robards jak dla niego mógł iść się powiesić. Zamierzał wpaść na Hermionę i umówić się z nią.

Uśmiechając się pod nosem odstawił na miejsce fiolkę, która teraz zawierała śladowe ilości ożywienia, ogólnego zadowolenia i nadziei, które pasowały do nastania nowej władzy i wrócił na swoje krzesło męczyć się z tym czymś, co wymyślił na kolację Gus.

Rozdziały<< Trzeci Raz – Rozdział XIVTrzeci Raz – Rozdział XVI >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz