Trzeci Raz – Rozdział XXV

mogących warzyć eliksiry; biorąc pod uwagę, że niebawem zamierzał wprowadzić zakaz używania niektórych ingrediencji, ułatwiała na przyszłość sprawowanie kontroli.

Lista zaś z pozoru była niewinna, ale w praktyce pozwalała na zajmowanie wielu stanowisk wyłącznie przez mężczyzn.

– Merlinie, odwaliłeś gigantyczną robotę – ocenił z wyraźnym zadowoleniem w głosie Kingsley. – Spałeś choć chwilę w ten weekend?

W odpowiedzi Dris uśmiechnął się i pogładził po eleganckiej bródce. Obie listy były gotowe od dawna, musiał je tylko troszkę zmodyfikować. Po prawdzie większość weekendu spędził na myśleniu, jak wyeliminować z rozgrywki swojego byłego wspólnika, na przygotowaniu kolejnych fal, które wysłał w sobotę wieczorem oraz zaleczeniu do końca ran na plecach.

– Mój drogi, nie zaproponowałeś mi tego stanowiska dla ozdoby – odparł skromnie. – Wracając do spisu…

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi – obaj mężczyźni obrócili się i zobaczyli pannę Brown, jedną z dwóch sekretarek Kingsleya.

– Panie Ministrze, panie Benhammada, proszę wybaczyć, że przerywam, ale przyszedł pan Robards z bardzo ważną sprawą – odezwała się cichutko; tak bardzo, że siedzący trochę dalej Kingsley musiał przekrzywić lekko głowę, żeby lepiej słyszeć. A widząc jej rumieniec przewrócił oczami.

– Niech wejdzie.

Dłoń Drisa zamarła. Na Allaha, tylko nie Gus!! Czym prędzej przywołał na twarz zwykły szeroki uśmiech i zmusił się do gładzenia niby od niechcenia brody.

Gawain przywitał się z nimi mocnym uściskiem dłoni i spojrzał na Araba.

– Wiem, że wam przeszkadzam, ale to nie może czekać. Dris… będę musiał cię przeprosić, to sprawa, o której mogę rozmawiać tylko z Kingsleyem.

Na króciutki moment Drisowi przestało bić serce. To było jedno ze zdań, których tak bał się usłyszeć! Najchętniej spędziłby cały dzień w gabinecie Ministra i równocześnie w Biurze Aurorów – żeby wychwycić WSZYSTKO, co mogło mieć związek z Gusem!

– Jak to powiedziałem przed sekundą – odparł, posyłając Gawainowi chłodne spojrzenie – nie sprawuję stanowiska doradcy Ministra dla ozdoby. Wzięliście mnie, bo potrzebujecie spojrzenia z zewnątrz i już po dwóch tygodniach….

– Dris – przerwał mu Gawain. – Wybacz. Widzę, jak to wygląda i w każdej innej sytuacji prosiłbym, żebyś tu był. Ale to sprawa związana z Departamentem Tajemnic. Po prostu przy tobie nie będę w stanie mówić – wyjaśnił, zerkając na zegarek. – Za chwilę będzie tu Roger.

Na słowa „Departament Tajemnic” w dużych, brązowych oczach Kingsleya coś błysnęło, ale czarodziej natychmiast się opanował.

– Siadaj – wskazał Gawainowi fotel, na którym wcześniej siedział Dris i dodał, zwracając się do tego drugiego. – Jak skończymy, przekażemy ci wszystko, co będziemy mogli.

Nozdrza Araba zadrgały lekko. To nie tylko nie zabrzmiało uspokajająco, lecz wręcz lekceważąco! O ile na to pierwsze nic nie mógł poradzić, po sobotnich falach mógł dać im lekcję posłuszeństwa.

– Doskonale – również sprawdził czas. – Pospieszcie się. Czekam na was w moim gabinecie – skłonił przed nimi lekko przechyloną głowę i wyszedł prędko.

 

 

Ministerstwo Magii, Departament Tajemnic,

09:38

 

– Muszę uciekać, moja droga – sapnął Cox, wstając od biureczka Hermiony i składając wściekle czerwony samolocik, który przed chwilą otrzymał. – Jakbyś miała jakieś pytania, zgłoś je mojej sekretarce, to zajrzę do ciebie jak wrócę – obrzucił ją jeszcze raz ojcowskim spojrzeniem i dodał. – Na pewno dobrze się czujesz?

– Oczywiście – odparła Hermiona. – Wszystko zupełnie jasne, proszę się nie martwić.

Starszy czarodziej poklepał ją po ramieniu i szybko wyszedł. Hermiona odczekała, aż usłyszy stukot zamykanych drzwi i odetchnąwszy głęboko potarła czoło.

Niecałe pół godziny temu, kiedy próbowała zebrać się do zrobienia raportu przyszedł do niej jej szef i zaczął tłumaczyć, w jaki sposób powinna go przygotować. Nie było to nic skomplikowanego, należało po prostu zdefiniować cel badań i zadając odpowiednie pytania zaprezentować w ich kontekście wnioski. Ponoć kilka osób przed nią nie potrafiło zrozumieć o co chodzi, ale to Hermiony nie dziwiło – wszystko sprowadzało się do logiki, z którą nie miała problemów, za to większość czarodziejów owszem.

Udowodniłaś, że to dla ciebie prościzna rozwiązując zagadkę Severusa już w pierwszej klasie.

Na myśl o nim znów westchnęła. Po sobocie powinnaś nazywać go Snape!

Boże, sobota… Choć obiecywała sobie, że nie będzie o nim myśleć, nie będzie rozważać czy oby źle go nie zrozumiała i przede wszystkim nie będzie marzyć, nie była w stanie tego zrobić. I przez całą niedzielę racjonalna część jej umysłu toczyła zaciekły bój z tą zakochaną częścią i… sromotnie przegrywała.

Przecież nie mógł tak po prostu podejść do niej i spytać, czy się przypadkiem w nim nie podkochuje! Poza tym gdyby to zrobił, też pewnie zareagowałabyś podobnie… też uznałabyś, że cię wyśmiewa! Chyba tylko gdyby ją pocałował, nie próbowałaby protestować… Ale też w ich sytuacji było bardzo mało prawdopodobne, by się tak zachował.

Więc wciąż odtwarzała w myślach sceny z soboty i naturalnie teraz, na spokojnie, po przemyśleniu przychodziły jej do głowy różne pomysły na to, jak mogłaby się zachować, co odpowiedzieć. Na przykład gdy powiedział, że powinien ją ukarać za kłamstwo w sprawie jednorożca, mogłaby rzucić z uśmiechem „więc ty mi powiedz”, albo wręcz sięgnąć ku jego twarzy i powiedzieć „mogę ci pokazać, dlaczego”.

Widziała to tak wyraźnie jakby wydarzyło się w rzeczywistości, ale też zdawała sobie sprawę z faktu, że nigdy nie ośmieliłaby się tego zrobić, niezależnie od tego, że przecież ona również kilka razy przyłapała go na przyglądaniu się jej.

Sama już nie wiedziała, czy coś do niej… czuł, czy po prostu chciał ją wyśmiać. Bo po przeanalizowaniu jego zachowania zauważyła, że po powrocie z przerwy na obiad coś się zmieniło… to była bardzo ulotna zmiana, ale wyczuwalna. I pojawiło się to dziwne napięcie między nimi. I gdyby na jego miejscu był jakiś inny mężczyzna, mogłaby powiedzieć, że zachowywał się, jakby mu się spodobała…

Ale Severus Snape?

Jej myśli szalały, ciskając się między dwiema skrajnościami i nawet Cox to zauważył.

Dziewczyno, zupełnie nad sobą nie panujesz, przemknęło jej przez myśl i nagle, zupełnie jakby ktoś zaświecił światło w ciemności, ujrzała to, co umknęło jej w sobotę.

Panowanie nad umysłem!

To było to! To o to chodziło!

Tak Severus określił to, co się dzieje, to co ten ktoś od Imperiusa z nimi robi i jednocześnie tak nazywał się jeden z projektów, których akta porządkowała!

Gwoli ścisłości, projekt nazywał się Mens Dominatio, ale nie wiedzieć czemu niektóre raporty zatytułowane były po angielsku i to przykuło jej uwagę podczas porządkowania akt.

??? Merlinie, zbieżność nazw czy…

Nie, niemożliwe… Niemożliwe!

A może jednak…?

Plik kartek przed nią zniknął, wszystko zniknęło i oczyma wyobraźni widziała tylko przekładane w czwartek dokumenty, poszczególne napisy, wykresy… Nie potrafiła nazwać żadnego z nich, czy powtórzyć choć jednego słowa, ale podejrzenie rosło w niej z sekundy na sekundę i nie była w stanie go powstrzymać. Jak wstającego słońca.

O, Merlinie…

Rzuciwszy na stół pióro wymknęła się z malutkiego pomieszczenia, w którym pracowała i prześliznęła do archiwum. Jakby ktoś się pytał, powiesz że zgubiłaś spinkę. Albo zapomniałaś…

Resztkę myśli rozproszyły szklane kule, które ożyły i zalśniły jasnym blaskiem, gdy otworzyła drzwi – znak, że nikogo tu nie było.

Tabliczki z nazwami projektów, wiszące na brzegu każdego rzędu nie były jej potrzebne – to był jeden ze świeższych projektów, prowadzonych pod sam koniec zeszłego wieku i wszystkie akta znajdowały się w pierwszych regałach. Hermiona podbiegła do nich, zerknąwszy jeszcze przez ramię na drzwi, które właśnie się zatrzasnęły, wyjęła pospiesznie pierwszy, gruby dokument i zanurzywszy się trochę głębiej między półki zaczęła prędko przerzucać kartki, szukając opisu projektu.

Chwilę później świat dookoła zawirował jak szalony, a to, co odkryła cisnęło nią na półki z siłą rozpędzonego Expressu Hogwart.

– … polega na zasugerowaniu podmiotowi pewnych myśli, wartości, poglądów… w taki sposób, by ten przejął je jako swoje… nie zdając sobie z tego sprawy… – wyszeptała urywanym głosem i zsunęła wzrok kilka linijek niżej. – … forma kontroli świadomości, która wywiera głęboki odcisk na psychice zapewniając trwałe zmiany… Merlinie…!

„… wykazuje pewne podobieństwo do Imperiusa…” Imperiusa!!! O Boże… krzyknęło w niej i czytała dalej. „Jednak z uwagi na całkowitą akceptację przesłania, podmiot nie będzie próbował się przed nim bronić, co zapewnia…”

O Jezu Chryste… Próbując złapać oddech Hermiona odchyliła głowę do tyłu i jak przez mgłę zorientowała się, że siedzi na ziemi między półkami.

 

 

Gabinet Kingsleya

09:38

 

Gawain powiódł za nim wzrokiem i skrzywił się.

– Cholera, wiem, że to źle wyszło, ale…

– Co się dzieje? – przerwał mu Kingsley.

– Chodzi o Te-Z-Drugiej-Strony.

W jednej sekundzie atmosfera w gabinecie się zmieniła – sufit wydał się obniżyć, a ściany zawęzić.

Żaden z nich nie miał takich samych uprawnień jak Roger Cox, ale to nie fakt istnienia Tych-Z-Drugiej-Strony stanowił tajemnicę, lecz badania prowadzone przez Niewymownych, o samych stworach uczyli się już w Szkole Aurorów. Poza tym Gawain jako Szef Aurorów, a tym bardziej Kingsley jako Minister Magii dostali na podobieństwo Hermiony cieniutkie książeczki do przeczytania – choć zawartość była trochę inna. Dlatego też na pewne tematy mogli ze sobą rozmawiać.

Teraz starszy czarodziej zamarł na chwilę, po czym westchnął ciężko, pocierając czoło.

– A więc to to… Jakie są najnowsze dane?

– Póki co zgłoszono dwadzieścia dziewięć zaginięć, ale był weekend, więc przypuszczam, że za chwilę ta liczba podskoczy. Co jest najgorsze… są już tuż pod Londynem, a może nawet i w mieście. I mamy świadka, który widział, jak porywają podczas teleportacji – opowiedział o młodym Freddy’m i jego matce.

Sufit obniżył się kolejne kilkanaście cali i obaj mężczyźni tylko z trudem powstrzymali się przed rzuceniem okiem w stronę okna – w niczym by to nie pomogło, ale ciężko pozbyć się odruchów. Być może udało im się tylko dlatego, że do gabinetu wszedł Cox.

– Widząc wasze miny mam ochotę zamknąć drzwi z drugiej strony – zażartował.

I był to ostatni żart, jaki dane mu było wygłosić.

– Moi ludzie odkryli dziś rano otwarty Portal pod Oxfordem – zaczął Gawain, gdy starszy pan siadał w sąsiednim fotelu. – Ciężko go usytuować, bo nie mogli za bardzo się do niego zbliżyć ani spędzić tam za wiele czasu, ale mniej więcej wiemy, gdzie jest – po czym powtórzył to, co mówił Kingsleyowi.

Cox zareagował podobnie – na moment ukrył twarz w rękach i pokręcił głową. Ostatni raz, kiedy Portal się otworzył, to było jakieś… Nieważne. To nie miało teraz znaczenia, tak samo jak liczba Tamtych ofiar.

– Ile czasu zajmie ci znalezienie, jak go zamknąć? – zapytał Kingsley.

– Cholera wie – odparł szczerze Cox. – Po pierwsze nie wiem nawet, czy jest jakiś jeden, sprawdzony i dobrze opisany sposób czy tylko sterta hipotez, mniej lub bardziej działających, których zrozumienie zajmie wieki, a wdrożenie jeszcze dłużej. W dodatku akta zajmują kilka rzędów, ten projekt był…  – urwał i dodał z ożywieniem. – Uczestniczył w nim Rookwood! Który cały czas…

– Siedzi w Azkabanie! – zawołał Gawain.

Wszyscy trzej wymienili błyskawiczne spojrzenia i zrozumieli się bez słów.

– Gawain, wybierz się tam i ściągnij go. Natychmiast. A ty, Roger, zacznij przeszukiwać akta, bo nie wiadomo, czy Rookwood zgodzi się pomóc.

– Nie sądzę, żeby przepuścił taką okazję – zaoponował Gawain. – Nie ten skurczybyk. Wręcz przeciwnie, postawi zwariowane warunki. I na pewno zażąda Wieczystej Przysięgi, zdajesz sobie z tego sprawę? Cokolwiek mu obiecamy, będziemy musieli to spełnić.

Kingsley sięgnął do kolczyka i obracał go przez chwilę.

– Owszem. Powiedz mu, że będzie negocjował bezpośrednio ze mną, tu w Londynie. Jeśli będzie próbował się targować, choć nie sądzę, powiedz mu, że mogę pójść na duże ustępstwa.

– Czegoś takiego na pewno nie przepuści – zawyrokował Cox. – Za to Wizengamot nie będzie zadowolony…

– Chrzanię Wizengamot – warknął Gawain. – Wykłócaliby się przez pięćdziesiąt dni, byle się pokazać i załatwić przy tym swoje prywatne porachunki. Jako Minister masz prawo nawet go ułaskawić – wstał i odrzucił do tyłu długie włosy. – Ale warunki przydałoby się omówić z Drisem. Facet ma o wiele trzeźwiejsze spojrzenie niż my wszyscy.

– Oczywiście – zgodził się Kingsley. – Ściągnij Rookwooda do którejś z cel w areszcie i daj znać, jak tylko się zjawicie. Roger, poczekaj – dorzucił na widok podnoszącego się Coxa.

– I weź może ze sobą kogoś do pomocy – poradził ten, zostając na miejscu. – Rookwood może być w kiepskim stanie.

– Wezmę Harry’ego i Richa – potaknął Gawain. – Dobra, idę. Mam prosić którąś z sekretarek, żeby ściągnęła tu Drisa?

Kingsley skinął głową i spojrzał na Coxa, który uniósł pytająco obie brwi.

– Chciałem tylko prosić cię o zorganizowanie jak najszybciej wtajemniczenia dla niego jako mojego doradcy. Poziom V powinien wystarczyć… Jak myślisz?

– Proponowałbym na razie VI – odparł Szef Departamentu Tajemnic. – Każę Aidanowi się tym zająć. A teraz idę do Archiwum, im szybciej tym się zajmiemy, tym lepiej.

 

 

Kwatera Główna Aurorów

3 minuty później

 

Gawain wpadł jak burza do Kwatery, czym zwrócił uwagę wszystkich obecnych. Spojrzał na boksy Harry’ego i Richa i przywołał ich krótkim ruchem ręki.

– Mam dla was zadanie – powiedział i podniósł trochę głos. – Dla wiadomości wszystkich, ściągamy do aresztu więźnia z Azkabanu. Przekażcie to pozostałym, żeby nikt nie kręcił mi się na dole, nie chcę widzieć tam nawet waszego cienia, jasne? – powiódł ostrym wzrokiem po zgromadzonych i wrócił do obu Aurorów przed sobą. – Rich, ustaw korytarz aportacyjny z Azkabanu do którejś z cel, zgodnie z Procedurą Przenosin B. – Procedura B dotyczyła niebezpiecznych więźniów; ten rozpoznał ją i wytrzeszczył na niego oczy. – Leć już, korytarz ma być gotowy najpóźniej za kwadrans. Jak skończysz, wróć tu, obaj wybieracie się po niego ze mną – Rich potaknął szarpnięciem głowy i rzucił się do drzwi tak szybko, że prędzej można już było się tylko deportować. – A ty Harry chodź ze mną przygotować Regalium*. Dementorom nie spodoba się, że im kogoś zabieramy.

——

* Regalium – za Stanem Krytycznym: kawałek drewna wydrążony w środku, w którym umieszcza się przesłanie dla dementorów w formie uczuć (rozkaz uwolnienia więźnia, prośbę o wizytę itd.) Służy do porozumiewania się z nimi, bo dementorzy nie mówią ani nie widzą, odbierają tylko emocje. Na drewnie wyryty jest znak, który symbolizuje więźnia.

 

 

Gabinet Drisa,

W tym samym czasie

 

Słysząc pukanie, siedzący przy biurku Dris porwał pióro i pergamin i dopiero wtedy rzucił krótkie:

– Proszę!

Panna Brown stanęła w progu i rumieniąc się mocno bąknęła:

– Minister Shacklebolt pana prosi.

Dris posłał jej uśmiech, który nie objął jego oczu, odstawił pióro do kałamarza i podnosząc się poprawił śnieżnobiałą szatę.

– Dziękuję, moja miła.

Wejście do gabinetu Ministra znajdowało się w tym samym korytarzu, ledwie kilkadziesiąt kroków dalej, lecz dziś, gdy silił się na spokojny krok były fatamorganą, bo miał wrażenie, że wcale się do nich nie przybliżał. Za to z każdym kolejnym żołądek skręcał mu się coraz bardziej. Gdy w końcu do nich dotarł, czuł się gorzej niż po pojedynku z Gusem.

Rozsiadł się w „swoim” fotelu i spojrzał w milczeniu na szefa. Wiadomość była jasna: „wciąż czekam na wyjaśnienia”.

– Wizyta Gawaina łączy się z falą zniknięć – zaczął Kingsley i Dris poczuł, jak zapada się w aksamitną miękkość.

Czyli nie Gus. Zagrożenie z nim związane nie znikło, ale oddaliło się, choć na chwilę. Kingsley zaś ciągnął.

– Póki co nie mogę wyjaśnić ci, co dokładnie się dzieje, ale uzgodniliśmy już z Rogerem, że niedługo otrzymasz wtajemniczenie na poziomie, który da ci prawo do poznania podstawowych informacji. Na tę chwilę wiedz, że sytuacja zaczyna być krytyczna. Nawet teraz mogą znikać kolejne osoby, czy też innymi słowy umierać. Roger szuka w tej chwili rozwiązania, ale ono nie rokuje zbyt wielkich nadziei…

Nie Gus. Dris zamrugał oczami, żeby skupić się na rozmowie. Nie wiedział, czy to Kingsley zaczął mówić mętnie, czy też on przestał za nim nadążać.

– Rozumiem.

– Znaleźliśmy inny sposób… Na dobrą sprawę to nieomal jedyna nadzieja dla nas wszystkich. Musimy prosić o pomoc Augustusa Rookwooda. Tylko on jeden wie, jak to powstrzymać.

Jak za strzeleniem palcami Dris ujrzał ostatnie dni z Gusem w zupełnie innym świetle i tylko z wielkim trudem nie wybuchnął śmiechem. Gus! Ty… Powinien nazwać go sukinsynem, ale nie mógł. Gus bez wątpienia był najbardziej szczwanym, kłamliwym człowiekiem, którego kiedykolwiek spotkał. I przy okazji absolutnym geniuszem!

Czyli zorientowałeś się już przynajmniej tydzień temu. Może Gus przyuważył podmienianie przesłania, choć nie miał pojęcia jak, a może zrozumiał, że nie ma co liczyć na prędkie „uwolnienie”… Więc załatwiłeś to sobie sam. Sam, bez niczyjej pomocy! Ty szelmo, ty żmijo, ty gadzino…! Ba, całkiem możliwe, że to Gus pierwszy zaczął go kantować! Och, zdecydowanie zaczynał lubić go coraz bardziej!

Ale co ON, Dris miał teraz zrobić??!

I w tym momencie zobaczył CO.

– Zamierzacie uwolnić wielokrotnego mordercę, zwolennika…

– Kto powiedział, że uwolnić? – potrząsnął głową Kingsley. – Pójdziemy na ustępstwa, właśnie o tym chciałbym z tobą teraz porozmawiać, ale na pewno nie wypuścimy na wolność Śmierciożercy skazanego na dożywocie.

Dris pochylił się i oparłszy łokcie o kolana postukał podbródkiem o złączone dłonie.

– Już się przestraszyłem. Jak chcecie to zrobić?

– Gawain wybiera się właśnie do Azkabanu. Ściągnie tu Rookwooda na negocjacje. Jak daleko twoim zdaniem powinniśmy się posunąć?

Właśnie??! Na Allaha, nie było czasu do stracenia!

– Przyznam, że nie bardzo mi się to podoba, ale z tego co rozumiem, jesteśmy postawieni pod ścianą. W takim razie proponuję pójść na znaczne ustępstwa. Możesz nawet zamienić mu dożywocie na dwadzieścia, trzydzieści lat więzienia, bo dłużej pewnie i tak nie pożyje, nie w tamtych warunkach. ALE – uniósł rękę. – Daj mu bardzo ograniczony czas na zrobienie tego, co ma zrobić, żeby nie próbował pogrywać. Dopóki tego nie zrobi, wraca do tych samych warunków, w jakich siedzi teraz. To znaczy dziś, zaraz po negocjacjach, jeśli nie weźmie się za to coś, wraca do Azkabanu. Natychmiast. Żadnego tymczasowego pobytu w areszcie Ministerstwa. Zobaczysz, to go dodatkowo zmotywuje do szybkiej pomocy – uśmiechnął się. – I jeszcze coś. Z tego, co czytałem to… jak to wy mówicie, szczwany lis. Niech Gawain nie spuszcza go z oka.

Kingsley poklepał go po ramieniu.

– Dziękuję bardzo, Dris. A jeśli chodzi o naszą przerwaną rozmowę…

– Wrócimy do niej jak ludzie przestaną znikać. W tej chwili to jest absolutny priorytet. Zajmijcie się tym z Gawainem i Rogerem, a ja w tym czasie przejrzę kilka nowych projektów ustaw. Chyba, że masz dla mnie coś pilnego?

Kingsley pokręcił głową, więc wstając Dris skłonił mu się lekko i ruszył niespiesznie do wyjścia.

Przez sekretariat przeszedł jeszcze równie powolnym krokiem, po czym zamknął drzwi i… śmiejąc się bezgłośnie puścił się biegiem.

 

 

09:55

Ministerstwo Magii, Archiwum

 

Hermiona skończyła kartkować pierwszy dokument dobrą chwilę temu – nie umiała powiedzieć czy to było minutę, czy pięć minut temu – przez ten czas serce, które tłukło się w niej jak oszalałe, sprawiając że wszystko falowało pulsującym rytmem, wreszcie zwolniło. Fale wygładziły się, uspokoiły, półki, sufit, podłoga nabrały ostrości i próbowała odzyskać równowagę i zebrać myśli. Nie było to proste – z początku myślenie przypominało raczej rozpaczliwy bieg na oślep w labiryncie, podczas którego ciągle wpadała na ściany, wracała do punktu wyjścia, kręciła w kółko, a wyjście, które widziała czasem oddalało się, zamiast przybliżać.

Powiodła wzrokiem po długich rzędach półek, pełnych akt – badań, testów, analiz i znów zakręciło się jej w głowie. Czuła się, jakby to wszystko ją przygniotło i wcale nie dlatego, że cały czas siedziała na ziemi.

Jezu. Boże kochany.

To było szaleństwo. Które podejrzewali. No właśnie – podejrzewali! Musiała zawiadomić Severusa!

Niezgrabnie wyciągnęła z kieszeni galeona, skupiła się i pomyślawszy „HG 12:00 PROSZĘ!!!” stuknęła w niego różdżką.

Na monecie nie było wystarczająco dużo miejsca, żeby napisać dokładniej, o co chodzi, więc pozostało jej mieć nadzieję, że po tonie wiadomości Severus zorientuje się, że to coś poważnego, że po sobocie nie zignoruje jej czy choćby nie przesunie spotkania na później – bo gdyby musiała czekać do wieczora… Merlinie, chybaby oszalała!

Nie myśl o tym. Zajmij się przejrzeniem akt i spróbuj dowiedzieć się jak najwięcej. I niech diabli biorą Coxa i jego durny raport!

 

 

Ministerstwo Magii, Gabinet Drisa

09:57

 

Wpadłszy do swojego gabinetu Dris podszedł prędko do biurka, złapał byle jaką kartkę i wetknął między drzwi i framugę.

Dopiero wtedy przecisnął się między ścianą i dużą palmą, którą ściągnięto specjalnie dla niego; tarasowała przejście, ale dziś bardzo mu to odpowiadało. Rzucił na siebie zaklęcie Kameleona i ułożył na fotelu, który stał w kącie.

Żeby tylko nie było za późno, pomyślał, obracając się w myślach.

Musiał zająć się Gawainem Robardsem. A jeśli ktoś z nim był… Cóż. Miał pecha.

 

 

Ministerstwo Magii, Gabinet Drisa

10:11

To Regalium poza żądaniem wypuszczenia więźnia zawierało również kilka innych uczuć: ostrzeżenie, groźbę i poczucie władzy. Dementorzy bardzo źle reagowali na zabieranie kogoś od nich i należało ich trzymać w ryzach. Choć Rookwooda pozbawili już chyba wszystkich szczęśliwych wspomnień.

Ale Gawaina nie martwił Rookwood, ale Harry. Nie mógł mu wyjaśnić, co się dzieje – powiedział tylko, kogo wyciągają i ujrzał na jego twarzy wyraz absolutnego szoku.

– Wróci tam? – wywarczał Harry przez zaciśnięte zęby, gdy szli pustym korytarzem, a gdy nie odpowiedział, zatrzymał się i niemal wypluł z siebie. – Powiedz mi, że za chwilę go tam odeskortujemy!

– Nie potrafię ci odpowiedzieć, Harry – westchnął ciężko. – Nie mam pojęcia, co zdecyduje Kingsley.

Gdyby drzwi wejściowe nie były z grubego drzewa, z pewnością rozsypałyby się w proch, gdy chłopak je otwierał.

Rich czekał już na nich, opierając się o najbliższe biurko.

– Korytarz gotowy – zaraportował, prostując się natychmiast. – Uprzedziłem też Służbę Bezpieczeństwa, że nikt nie ma prawa się tam pokazać.

Gawain kiwnął głową, spojrzał jeszcze raz na Harry’ego i zawahał się tylko sekundę.

– Dobrze, Rich, zbieramy się. Harry… ty zostajesz.

– CO??! – chłopak poderwał głowę tak gwałtownie, że aż przekrzywiły mu się okulary.

– To, co słyszałeś – odparł równie gwałtownie Gawain i zaklął w myślach. On najwyraźniej też nie oddał wszystkich swoich emocji. – Zostań – dodał już łagodniej. – Nie mogę cię prosić o wyciągnięcie z Azkabanu Rookwooda. Nie ciebie. Oddałeś swoje uczucia, to i tak już dużo i nie chcę prosić o więcej. A ponieważ nie mogę ci zagwarantować, że ten sukinsyn tam wróci, jedyne co mogę dla ciebie zrobić, to zostawić cię tu. Żebyś przynajmniej nie musiał na to patrzeć.

Harry zacisnął kurczowo pięści i wbił wzrok w ścianę, która chyba tylko cudem to wytrzymała. Gawain bez słowa wyciągnął rękę po Regalium. Po dłuższej chwili chłopak oddał mu je, nie odwracając spojrzenia.

– Dziękuję, Gawain – wyszeptał. – Naprawdę ci dziękuję – i odszedł do swojego boksu.

 

 

Morze Północne, Azkaban

3 minuty później

 

W tym miejscu zawsze panował mrok. Zimny, głodny duszy mrok.

Może po prostu odzwierciedlał stan zamkniętych tu ludzi, którym odebrano wszystko co dobre i zostawiono ich na pastwę ich najgorszych koszmarów. Byli niczym żywe trupy, w przegniłych łachach, o oszalałych umysłach, wyjedzonych do cna przez panujące tu stwory i bijących jeszcze cudem sercach. A kiedy trupy umierały, ich panowie grzebali ich w skalnych szczelinach, garście ziemi, wrzucane zwykle przez bliskich za trumną zastępowała garść kamieni, rzucana chudą, liszajowatą ręką. I zapadała dla nich wreszcie upragniona noc.

 

Gdy Gawain i Rich aportowali się na nagiej skale zagubionej pośród bezkresnego morza, ledwo dojrzeli wysoką, wznoszącą się przed nimi fortecę. Blade światło podświetlało ją na tyle, że można ją było odróżnić od ciężkich, ołowianych chmur i równie ciemnych fal, piętrzących się z każdej strony.

Ledwie się pojawili, dryfujące w powietrzu długie sylwetki w poszarpanych szatach wyczuły ich obecność; część z nich została na posterunkach, inne zaś popłynęły powoli ku nim.

Natychmiast owiała ich rozdzierająca rozpacz i Gawain zaklął w myślach. Parszywe ścierwa! Pomimo częstych wizyt na tym końcu świata nigdy się z tym nie oswoił i za każdym razem nienawidził ich coraz bardziej.

– Expecto Patronum! – zawołał Rich i z jego różdżki wyprysnął olbrzymi świetlisty Bażant.

Sekundę później dołączył do niego Niedźwiedź. Na widok dwóch Patronusów dementorzy zwolnili – Gawain i Rich nie mogli tego dostrzec, ale mogli wyczuć – skręcające trzewia uczucie smutku nie porwało ich, tylko złagodniało i w sercach rozlało się ciepło. Tylko smród, który stwory roznosiły nie zniknął i obaj mężczyźni przysłonili sobie usta i nosy dłońmi w całkowicie nieudanej próbie powstrzymania go.

– Statis Patronum! – rozległo się natychmiast, gdy rzucili równocześnie zaklęcie pozwalające utrzymać Patronusa przez cały czas pobytu w tym miejscu.

– Dobrze ci poszło – pochwalił Richa Gawain, uśmiechając się do niego.

Młodszy mężczyzna nie mógł tego dojrzeć, ale z pewnością usłyszał w jego głosie. I faktycznie, te kilka słów z ust szefa zadziałało jak kolejny Patronus.

– Pięć godzin szukałem najlepszego wspomnienia – odparł raźnym tonem i mruknął „Lumos”.

Starszy czarodziej pokręcił głową. Och, Rich, Rich… Pod tym względem jego chłopak zawsze miał tendencję do przesadzania.

Równocześnie z lewej roztrzaskała się z hukiem jakaś fala. Olbrzymi pióropusz spienionego morza trysnął w górę, zawisł na ułamek sekundy i runął z dół; strugi wody zalały głazy przy brzegu, sięgając niemal do ich stóp, a niesione porywistym wiatrem drobiny smagnęły ich gwałtownie. Rich zdążył postawić Tarczę, ale ubranie Gawaina od razu złapało wilgoć.

Czy to gwałtowny ruch głową czy rozbujałe morze tuż obok – Gawain nie umiał powiedzieć, ale wszystko zawirowało mu przed oczami i odbiło się falą w jego czaszce. Jakby mózg pływał w wodzie, zareagował z opóźnieniem na poruszenie głową i z takim samym opóźnieniem naparł lekko na kości czaszki i łagodnie się odsunął.

Rozejrzał się dookoła i odniósł wrażenie, że widzi wszystko po raz pierwszy, choć jednocześnie doskonale wiedział, gdzie jest.

I co należy zrobić.

– Idziemy – rozkazał Richowi, wskazując szczelinę w skale i rzucił Lumos.

Przez wąski, grząski korytarz prowadzący do Wartowni, czyli niewielkiej sali wewnątrz twierdzy przeszedł jak w transie. Światła ich różdżek tańczyły chybotliwie na wilgotnych ścianach, które odbijały ciche plaśnięcia ich kroków. Bażant podążał przed nimi, Niedźwiedź za nimi, lecz o dziwo Gawain nie wyczuwał ani ich obecności, ani poczucia bezpieczeństwa, które zwykle dawał Patronus.

Tak samo nie wyczuł obecności trzech dementorów, którzy na nich czekali. Ledwo docierał do niego ich porażający zwykle fetor.

Minąwszy Richa położył Regalium na dużym, płaskim głazie. Jeden z dementorów podpłynął ku niemu, ale raptownie zatrzymał się w powietrzu i Gawain musiał zrobić dwa kroki do tyłu, by po niego sięgnął.

Stwór chłonął wiadomość bardzo długą chwilę. Potem przesunął liszajowatym palcem po wyrytym w drewnie znaku i dopiero wtedy się wycofał.

Gawain sięgnął po rejestr wizyt. Zanim skończył się wpisywać, półmrok rozświetlił blask ognia. Rzuciwszy różdżkę na głaz gestem kazał wpisać się Richowi i  przyglądał się, jak młody Auror robi to samo – niemal zupełnie na ślepo, bo odchylając się do tyłu nie odrywał wzroku od dementora, który podpłynął wbić pochodnię w dziurę w skale.

– Merlinie, chodźmy już! – zawołał, łapiąc ją i równocześnie odkładając swoja różdżkę.

– Zostajesz tu.

– Zos… Gawain, możesz mnie potrzebować u Rookwooda!

– Zostajesz tu.

Rich kiwnął głową i oddawszy mu pochodnię wziął z powrotem różdżkę i rzucił Lumos, Gawain zaś ruszył za dementorem w stronę schodów. Stwór popłynął szybko do przodu i zwolnił dopiero kilkanaście jardów dalej.

Nigdy nie był u Rookwooda, więc zdał się na dementora i wspinał długimi krętymi schodami w górę. Co kilkanaście stopni wchodzili na nierówny podest, z którego odbiegał wąski korytarz, prowadzący w różne strony twierdzy. Nie liczył kondygnacji, tylko piął się w górę, śledząc wzrokiem osmalone od ognia niskie sklepienie.

Wszedłszy na któryś podest zobaczył w świetle pochodni strzępy przegniłej szaty znikające w korytarzu. Skręcił w niego i ledwie kilka kroków dalej ujrzał dementora otwierającego drzwi do celi i cofającego się gwałtownie.

Pod małym oknem na płaskim kamieniu służącym za łóżko siedział mężczyzna okryty przetartym, brudnym kocem. Gdy Gawain zbliżył się do niego, osłonił ręką oczy i spojrzał na niego przez rozczapierzone palce.

Długie strąki blond włosów sięgały mu za ramiona, długie jasne wąsy i broda przesłaniały połowę twarzy, ale już na pierwszy rzut oka nie był Augustusem Rookwoodem.

Gawain odnotował to bez zaskoczenia.

– Idziemy – rzucił krótko.

Musiał powtórzyć to dwa razy, zanim przypominający mu kogoś więzień zareagował. Mamrocząc coś głośno i gestykulując wstał, dał kilka kroków w stronę kraty i zachwiał się.

– Idziemy – powtórzył Gawain, podpierając go.

Sprowadzenie nieznanego mu mężczyzny nie było proste, bo musiał często go podtrzymywać, a schody były dość wąskie, w końcu jednak zeszli na dół.

Czekający na niego Rich dał krok w ich stronę i zamarł.

– Gawain… Ale… To nie Rookwood…! Gdzie….

– Pilnuj go.

Rich posłusznie przytrzymał mężczyznę.

– Przecież to jest… Il… Gawain, gdzie Rookwood? Co się…

Na płaskim głazie leżały dwie różdżki – Gawaina i więźnia. Gawain odłożył nań pochodnię, zgarnął je, ujął mocno tę obcą i czując zupełnie nieznaną mu żądzę mordu podniósł błyskawicznie i wycelował w swojego Aurora.

– Avada Kedavra!

Zielony promień ugodził Richa prosto w pierś. Mężczyzna urwał w pół słowa i runął martwy na ziemię, Bażant zaś wzbił się pod sklepienie i zgasł.

Gawain złapał Ila i mimo jego protestów, przy słabym blasku własnego Patronusa pociągnął go wąskim korytarzem na zewnątrz.

Tam cisnął jego różdżkę do morza i z odległym uczuciem żalu uniósł swoją.

– Avada Kedavra!

I wskazał nią siebie samego.

Rozdziały<< Trzeci Raz – Rozdział XXIVTrzeci Raz – Rozdział XXVI >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz