Dziś tak łatwo nie będzie. Przyszła bowiem oddać Zmieniacz Czasu i pewnie przy okazji miała zostać dokładnie przepytana z okoliczności używania go. A biorąc pod uwagę, że trochę go nadużywała… Na pierwszym roku nawet bardziej niż trochę…
Spokojnie. Dostałaś go, by studiować na dwóch różnych uczelniach jednocześnie i dokładnie to robiłaś. Z pewnością nie spodziewali się, że zadowolisz się… Zadowalającymi.
Gdy była jeszcze w domu, jakiś cichutki głosik w jej głowie szeptał, że takie wyjaśnienie może okazać się niewystarczające, lecz teraz zagłuszyło go miarowe, zdecydowane postukiwanie obcasów, odbijające się głośnym echem w ciasnym korytarzu. Nie wiedzieć czemu zawsze dodawało jej pewności siebie i sprawiało, że prostowała się i szła z uniesioną głową i dziś było tak samo. Jedyne, czego jej brakowało to różdżki.
Od zakończenia wojny w funkcjonowaniu Ministerstwa zaszło wiele zmian, a jedna z nich dotyczyła właśnie różdżek. Po tym, jak grupka piątoklasistów, poprzedzona grupą Śmierciożerców weszła bez problemów do budynku i dostała się aż do Departamentu Tajemnic, a rok później w Ministerstwie rzucono Imperiusa na Piusa Thicknesse i próbowano zrobić to samo z kilkoma innymi politykami, wprowadzono ustawę, zgodnie z którą wszyscy interesanci mieli zostawiać różdżki w Atrium. Hermiona całkowicie się z tym zgadzała – u Mugoli nikt nie wpuściłby do siedziby Premiera kogokolwiek z nożem, choćby ten zaklinał się, że będzie go używał tylko do rozcinana kopert.
Były od tego oczywiście pewne wyjątki, ale Hermiona się do nich nie zaliczała.
Na szczęście jej nie potrzebowała. Drzwi otwarły się przed nią bezszelestnie i weszła do olbrzymiego okrągłego pomieszczenia skąpanego w czerni: czarny sufit, czarne ściany, dwanaścioro czarnych drzwi i czarna marmurowa posadzka, odbijająca jedynie falujące, błękitnawe płomienie pochodni, niczym lśniące meduzy zawieszone nieruchomo w morskiej toni. Za każdym razem, gdy tu się zjawiała, miała wrażenie, że panuje właśnie głęboka, bezgwiezdna noc, a ona zanurza się w nieruchomej wodzie.
Zgrzytnęło, ściany drgnęły i meduzy popłynęły, ciągnąc za sobą długie, błękitnawe włosy.
Hermiona natychmiast przymknęła powieki, żeby móc potem iść prosto – do dziś pamiętała, jak za pierwszym razem ruszyła w jej przekonaniu przed siebie, ale ciągle ściągało ją na prawo.
– Dzień dobry, panno Granger – płaski głos sekretarki Coxa rozległ się jeszcze zanim ucichł łoskot wirujących ścian. – Proszę za mną.
Hermiona otworzyła oczy i spojrzała przez lewe ramię. Ściana właśnie zwalniała i gdy znieruchomiała, drzwi znalazły się niemal na wprost.
– Dzień dobry, panno Fernbsy – przywitała się, podchodząc do starszej czarownicy.
Roger Cox siedział za biurkiem i mówił w jakimś dziwnym języku do kawałka pergaminu. Na widok Hermiony gestem kazał jej usiąść i ciągnął bez zająknienia; Hermiona mogła dostrzec słowa, pojawiające się na białym tle.
Przysiadła na krześle, poprawiła sukienkę, która podjechała jej ciut powyżej kolan i słuchając czarodzieja jednym uchem, wyjęła z torebki woreczek ze Zmieniaczem Czasu i wytrząsnęła go na rękę. Po pięciu latach używania go bez patrzenia wiedziała, że wypadł miedzianą stroną do dołu.
Ta wersja Zmieniacza bowiem różniła się trochę od poprzedniej – pozwalała cofać się w czasie o całe miesiące i by to ułatwić, obrączka w której zawieszona była klepsydra miała dwie strony, srebrną i miedzianą. W zależności od tego, która z nich przylegała do ciała w momencie obracania klepsydry, jeden obrót oznaczał jedną godzinę lub jeden dzień. Na myśl, że dotyka go ostatni raz w życiu coś ciężkiego osiadło jej na piersi. Do niedawna jeszcze wręcz nie mogła się doczekać chwili, gdy się z nim pożegna, a teraz…
Przesunęła palcem po klepsydrze i obrączkach, które ją przytrzymywały. No właśnie, na pożegnanie. Bo w pewnym sensie żegnała się właśnie ze swoją drugą „ja”. A pięć… czy nawet sześć lat to był doskonały czas na zawarcie przyjaźni, choćby wtedy zupełnie się o tym nie myślało.
– … moja droga… Hermiono? – słysząc swoje imię kobieta drgnęła i podniosła wzrok na wąsatego czarodzieja na wprost. – Dzień dobry.
Lekka nostalgia prysła jak bańka mydlana.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się przepraszająco. – Nie wiedziałam, że jest pan zajęty…
– Żaden problem, po prostu chciałem skończyć raport.
Hermiona położyła Zmieniacz Czasu na aksamitnym czerwonym woreczku i przesunęła ku niemu. Gdy przechyliła się, krzesło zaskrzypiało, więc czym prędzej wyprostowała się i znieruchomiała.
– Proszę. Jest w nienaruszonym stanie. I jeszcze raz bardzo dziękuję za to, że mi go daliście, nie wiem co bym bez niego zrobiła.
– Znając ciebie, pewnie czy tak, czy inaczej dostałabyś same Wybitne. Gratulacje, rzadko kto dostaje takie oceny. A jak poszedł egzamin u Mugoli? – mówiąc to Cox wskazał magiczny przedmiot różdżką i rzucił jakieś zaklęcie.
– Również dobrze. Ale ich egzamin bardzo się różni od… – urwała, gdy klepsydra rozjarzyła się jasnym światłem i wszystkie ziarenka piasku nagle znikły. – Od naszego – dokończyła.
Mogła się tylko domyśleć, że to była jakaś forma dezaktywacji czaru pozwalającego cofać się w przeszłość, ale pozostałe zaklęcia nic jej nie mówiły i poczuła leciutkie ukłucie ciekawości. Nie, żeby to miało jakieś znaczenie, po prostu nie lubiła nie wiedzieć.
– Oddam go zaraz do sprawdzenia – oznajmił Cox, chowając Zmieniacz do aksamitnego woreczka. Jeszcze przez sekundę widziała zwisający łańcuszek, a potem czarodziej wepchnął go palcem do środka i… tak dobiegła końca jakaś część jej życia. Cox ciągnął – Jeszcze nikt nie używał Zmieniacza Czasu tak długo, dlatego jesteśmy bardzo ciekawi, co ujawnią zapisy. I twoje badanie – dorzucił z naciskiem i podał jej malutką karteczkę leżącą z brzegu biurka. – Czwartek o dziewiątej rano w Klinice, na czwartym piętrze.
Czwartek? O dziewiątej?… Na czwartym piętrze??
– Co za zbieg okoli…czności… – jeszcze zanim skończyła mówić to zdanie, miłe zaskoczenie zastąpiła pewność, że wcale tak nie jest. – O jedenastej mam spotkanie w sprawie pracy. Właśnie na czwartym piętrze…
– Wiem – zaśmiał się na to starszy czarodziej, sięgając do swoich wąsów i zaczął się nimi bawić. – Rozmawiałem o tobie z Sergiuszem Carpenterem i wiem, że masz się zjawić, żeby omówić dokładniej warunki pracy od września – położył bardzo lekki nacisk na ostatnie słowo i Hermiona nie musiała być wieszczką, żeby wiedzieć co będzie dalej. – I w związku z tym mam dla ciebie propozycję.
O nie…
– Panie Cox…
– Daj mi skończyć, proszę – przerwał jej. – W zasadzie to nie propozycja, ale prośba o pomoc. Brakuje mi trzech pracowników. To dość niespodziewane i możesz się domyślić, że nie jest tak łatwo się zreorganizować, dlatego cię potrzebuję.
– Ale przecież ja nie dam rady tak od razu ich zastąpić…
– Oczywiście, że nie – uśmiechnął się dobrotliwie, owijając wąs dookoła palca. – Nawet przez moment nie wyobrażałem sobie, żeby zaproponować ci ich stanowiska. Nie, chodzi mi o coś innego. Pewnie się domyślasz, że wszystkie badania są dokładnie dokumentowane i sporządzane są raporty i rozmaite zestawienia. To zajmuje sporo czasu, którego nam brakuje i jednocześnie to jest coś, w czym jesteś dobra. Rozmawiałem z dyrektorem CWSL i Minerwą McGonagall i oboje to potwierdzili. Wiesz, że twoje konspekty do SUM-ów i OWUTEM-ów nadal krążą po Hogwarcie? – dorzucił z lekkim rozbawieniem.
Hermiony nie ruszało, że ktoś wciąż używa jej konspektów, ruszało ją to, co zrobił Cox. Naczelny Kliniki, dyrektor CWSL, profesor McGonagall … Może jeszcze dopadł rektora z King’s?!
Co gorsza, to znaczyło, że ludzie ze Służby Bezpieczeństwa dokładnie się jej przyjrzeli – bo Harry mówił jej kiedyś, że przed zatrudnieniem kogoś w Departamencie Tajemnic jego życie jest brane pod lupę i czasem pomagają w tym Aurorzy.
Nie miała nic przeciw przyglądaniu się jej, ale to oznaczało, że to nie jest niewinna prośba o pomoc… Czuła się jak zwierzę zapędzane do zagrody.
– Czyli miałabym uczestniczyć w waszych badaniach i spisywać wnioski? – spytała bardzo ostrożnie, marszcząc brwi.
– Również nie – zaśmiał się Cox. – Do badań mają prawo tylko członkowie projektów. Po prostu będziesz odbierać ich notatki i sporządzać z nich raporty.
BĘDZIESZ odbierać, a nie mogłabyś odbierać… To nie była sugestia, rozważanie możliwości, ale stwierdzenie oczywistego faktu.
Jakby klamka już zapadła. Nie, nie klamka, bramka zamykająca ogrodzenie.
– A GDYBYM czegoś nie zrozumiała… – zaczęła i doprecyzowała prędko. – Pod warunkiem, że się zgodzę.
– Moja droga, wysłuchaj mnie proszę do końca – Cox pochylił się ku niej i oparł łokciami o biurko. – Wiem, że chcesz zostać Uzdrowicielką, rozumiem to i respektuję. Ale nie przesadzę jak powiem, że mam różdżkę przystawioną do gardła. Potrzebuję pomocy.
I na świecie jestem tylko ja, tak? Poza tym nie „chcę zostać Uzdrowicielką”, ale „JESTEM Uzdrowicielką”!
– To nie jest praca na pełny etat – kontynuował Cox. – W zależności od postępów w badaniach będziesz pracować dwa lub trzy dni w tygodniu. Tylko do września – zaznaczył, unosząc palec. – Oczywiście nie możesz dostawać takiej samej pensji jak moi ludzie, ale mogę ci zaproponować połowę, to znaczy pięć galeonów dziennie. Może być?
Pięć… O, Merlinie!!! Gdyby Hermiona nie siedziała, z pewnością by się przewróciła. Pięć galeonów dziennie to było tylko trochę mniej niż to, co proponowała jej Klinika!
– Póki nie podpiszesz umowy i nie przejdziesz specjalnej procedury dla pracowników Departamentu Tajemnic nie mogę ci powiedzieć, z jakimi projektami będziesz miała do czynienia, choć jestem pewien, że wiele się przy tym nauczysz. Z drugiej strony znasz mnie już odrobinę, po tych wszystkich latach używania Zmieniacza Czasu – to zabrzmiało bardzo gładko i zarazem bardzo znajomo. – Wiesz, że chętnie pomagam, ale teraz to ja potrzebuję twojej pomocy. I w dodatku Ministerstwo potrzebuje argumentów, by móc dalej przygotowywać dla ciebie Klucze* i dawać zniżki na świstokliki.
Gówno, a nie potrzebuje argumentów! Hermiona najchętniej powiedziałaby mu, że znała już jednego hipokrytę i manipulatora i nie miała ochoty poznawać drugiego, bo z każdym jego słowem, każdą drobną, niby niewinną aluzją wbijającą się niczym szpila robiło się jej coraz bardziej niedobrze, ale gdy usłyszała ostatnie zdanie, aż nią szarpnęło!
Kingsley nie potrzebował żadnych argumentów, żadnych! Wręcz przeciwnie, wiele razy jej powtarzał, że po tym co zrobiła w czasie wojny, Klucze do Inter-Portalu i niemal darmowe świstokliki to minimum tego, co Ministerstwo mogło jej zaofiarować!
Za to do zrobienia Klucza potrzebna była pomoc Niewymownych…
Tu koło się zamykało.
Z jednej strony Cox obiecywał jej, że się dużo nauczy i proponował naprawdę interesujące wynagrodzenie, z drugiej dawał do zrozumienia, że Klucze i świstokliki mogą się skończyć, a na to nie mogła sobie pozwolić. Zaś kiedy zacznie tu pracować, obojętnie czy przez miesiąc, dwa czy choćby jeden dzień, de facto stanie się Niewymowną i potem Cox będzie mógł tego używać jako pretekstu by ściągać ją tu częściej.
Zagroda została zamknięta, a nad nią ustawiona klatka. Mogła być złota, to nie miało znaczenia. Cox od dawna chciał, żeby dla niego pracowała i właśnie to dostał.
– Rozumiem – wycedziła, odwracając wzrok i przygryzając usta. – Od kiedy miałabym zacząć?
– Zaczynasz od przyszłego wtorku.
Jej uwadze nie umknęło, że ją poprawił. Nie odpuścisz żadnej okazji, żeby dać do zrozumienia, kto tu rządzi. Ty dupku.
Wyglądało na to, że Dumbledore miał sekretnego brata bliźniaka.
Idąc w stronę windy klęła na czym świat stoi. Merlinie, jak ona nienawidziła być do czegoś zmuszana! I manipulowana! dodała, zatrzymując się przed kratami windy.
To natychmiast skojarzyło się jej z profesorem Snape’em i chyba jeszcze nigdy nie cieszyła się tak na myśl o spotkaniu z nim.
* Klucz – za Tom II Goniąc Szczęście – pozwalał na aktywację Inter-Portalu (skróconego przejścia między dwoma różnymi miejscami). Np. przejście 10 000 mil między Anglią i Australią zajmowało nie więcej niż 10 sekund.
Wtorek, 29 czerwca
Londyn, mieszkanie Hermiony
19:00
W czystej teorii studenci CWSL mieli prawo korzystać z pracowni eliksirów tylko w ramach zajęć i praktyk – warzenie czegokolwiek dla siebie było zabronione. Jednak jak to często bywa, praktyka odbiegała od teorii; niektórzy studenci, ci zdolniejsi bądź mający dobre układy z prowadzącymi mogli warzyć prywatne mikstury, ale nie afiszując się i używając własnych ingrediencji.
Hermiona starała się nie nadużywać tego przywileju, ale teraz, nie mając jeszcze dostępu do pracowni w Klinice nie miała innego wyjścia.
Dlatego wracając z Ministerstwa dokupiła wszystkie potrzebne składniki. To znaczy prawie wszystkie – w żadnej z dwóch aptek na Pokątnej ani w tej w Hogsmeade nie było pyłu z meteorytu, a ten, który kupiła jakiś czas temu, praktycznie jej wyszedł.
Jak tak dalej pójdzie, będziesz musiała wybrać się na Kontynent.
Nie było w tym nic dziwnego, pył z meteorytu był szalenie rzadko używany i drogi, więc rzadko który aptekarz trzymał go na składzie.
Zdążyła dopakować do wyszywanej koralikami torebki książkę „Eliksirotwórstwo – Stopień Zaawansowany 3-ci”, gdy usłyszała, że w kominku w salonie buchnęły płomienie i dobiegł ją poirytowany głos profesora Snape’a:
– Granger!
Pospiesznie wyszła z sypialni, machnięciem różdżki zdjęła zabezpieczenia i zawołała:
– Już może pan przejść!
Snape wyszedł z kominka i przede wszystkim zlustrował dość duże pomieszczenie, które wyglądało na salon i zarazem salę jadalną. Dopiero wtedy, nie chowając różdżki niecierpliwym gestem otrzepał ramiona. Prócz paprochów na rękawach praktycznie nie było sadzy, najwyraźniej przewody kominowe w tym budynku były wyczyszczone i już nigdy nieużywane.
– Zapomniałaś, że umówiliśmy się, że przyjdę do ciebie o… – demonstracyjnie spojrzał na zegarek i dokończył jadowicie – DOKŁADNIE o tej porze?
– Nie, ale tak jak zawsze mam zamknięte drzwi do mieszkania, tak zawsze mam aktywowane zabezpieczenia na kominek. I nie tylko – odparła trochę zjadliwie Hermiona i czym prędzej się opanowała. Od spotkania z Coxem nadal nią trzęsło.
Kogo jak kogo, ale podwójnego szpiega taka odpowiedź chyba powinna zadowolić?
Trudno to było stwierdzić, bo twarz Snape’a była równie nieprzenikniona co zwykle, nie skomentował też odpowiedzi.
– Skoro prosiłaś mnie o spotkanie, przypuszczam, że Potter się odezwał?
Potaknąwszy, Hermiona podeszła do stołu obiadowego w salonie. Ponieważ rodzice rzadko u niej bywali i równie rzadko miewała gości, posiłki jadała w kuchni, natomiast stołu używała jako biurka i zasłany był stertą ksiąg, pergaminów, mugolskich zeszytów i innych szpargałów, a w kubku tkwiły ołówki, długopisy i pióra. Na samym wierzchu leżała kupka rachunków ze sklepów, a lista odwiedzin i adresy wszystkich czarodziejów, które Snape kazał znaleźć Harry’emu znajdowały się pod nimi.
– Harry sprawdził ostatnie osiem miesięcy pod kątem używania Imperiusa – powiedziała, podając mężczyźnie plik pergaminów. – Nie było ani jednego przypadku. Żadnych zgłoszeń, żadnego procesu w toku ani żadnych otwartych czy zamkniętych śledztw. Nie zwolniono też z Azkabanu nikogo, kogo profil mógłby odpowiadać… temu czemuś.
Przeglądający listę Snape uniósł jedną brew.
– Jest tego pewien?
Hermiona kiwnęła głową i odgarnęła kosmyk włosów za ucho.
– Tak. Pół roku temu, pod koniec listopada wyszedł na wolność tylko jeden więzień. Julian Il*. Ale to zwykły zboczeniec, więc odpada. Nawet Aurorzy go nie pilnowali – stwierdziła z obrzydzeniem i pogardą w głosie. – Pewnie to się panu kojarzy.
Powinien spędzić dziesięć LAT, nie miesięcy i to w celi Skazanych!
Facet trafił do Azkabanu ponieważ podawał się za Uzdrowiciela, otworzył prywatną poradnię i wykorzystywał swoich pacjentów. Sprawę starano się wyciszyć, ale Hermiona znała ją „od podszewki”, bo jego przypadek omawiali na zajęciach w CWSL, poza tym wiele „uzdrawianych” przez Ila trafiło do Kliniki i zanosiło się, że będą potrzebować długich terapii. Lecz zdecydowanie nie był to temat, na który miała ochotę rozmawiać z profesorem Snape’em. Czując, że się rumieni powiedziała pospiesznie:
– Na końcu znajdzie pan jeszcze jedną listę… – i urwała gwałtownie.
To była długa lista wszystkich złapanych popleczników Voldemorta – setki imion i nazwisk, wraz z wyrokami. I już kiedy mówiła, przez głowę przebiegła jej myśl, że tego nie można było w ten sposób ująć! To tak, jakby dawała mu ją mówiąc „zobacz, z kim przestawałeś. I co stało się z twoimi kumplami”.
Wizengamot był w tamtym czasie wyjątkowo surowy, nawet jak dla Śmierciożerców i szafował Pocałunkiem Dementora i dożywociem w Azkabanie z wyjątkową łatwością. I choć nie miała współczucia dla tamtych ludzi, przerażała ją myśl, że skażą również profesora Snape’a, a po tym co zobaczyła we wspomnieniach, po tym jak zrozumiała jak strasznie wszyscy mylili się co do niego – jak ONA się pomyliła, nie wyobrażała sobie, że mógłby spotkać go ten sam los.
I widząc jak pochylił głowę, pozwalając długim włosom zakryć twarz przypuszczała, że myślał o tym samym co ona. I zastanawiał się jak niewiele brakowało, by i jego nazwisko znalazło się na tej liście.
Merlinie, jak on musi się teraz czuć…
Powiedz coś, żeby to złagodzić, żeby to nie brzmiało tak…
– To znaczy… – przygryzła wargę, aż zabolało. – Mam na myśli listę… Winnych! Tych, którzy naprawdę stali po stronie Czarnego Pana.
Snape nawet nie drgnął i przeklęła się w myślach. Musiałaś mu to przypomnieć??!
– Panie profesorze… Nie wiem…. Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jak koszmarne musiało być to, przez co pan przeszedł… Naprawdę, bardzo panu…
– Dokończ to zdanie Granger, a będzie ostatnim, jakie będziesz w stanie wypowiedzieć – warknął, podrywając głowę.
Litość. Współczucie. To było coś, czego Severus nie chciał, nie tolerował, czego nienawidził całym sobą. Odkąd pamiętał, zawsze był pomiatany i poniżany, nauczył się dawać sobie z tym radę i nie potrzebował pomocy innych. Nawet od Lily! Szczególnie, że tak naprawdę to nie była pomoc. To było dodatkowe upokorzenie, potwierdzenie, że jest tym brudnym, żałosnym, pogardzanym „chłopakiem od Snape’ów”. „Smarkerusem”. Bo czymże innym mogło być?
Odpychane, starannie ukrywane na dnie umysłu wspomnienie znów wypłynęło na powierzchnię i rozdarło go boleśnie.
– Jak ci poszedł egzamin, Smarku?
– Co zamierzasz zrobić, Smarku, wydmuchać sobie na nas nos?
– Przepłucz sobie usta. Chłoszczyść!
– ZOSTAWCIE GO! Co on wam zrobił?
– To raczej kwestia tego, że on istnieje… – wręcz poczuł jak dławi się mydlanymi bańkami i dusi, wisząc do góry nogami, z szatą na głowie i słyszy śmiech, oklaski i drwiny z jego majtek i zawartości. Chwilę potem kolejny raz spada bezwładnie na ziemię. Lecz ledwo wstaje i udaje mu się zakryć – Merlinie, ZAKRYĆ! i sięgnąć po różdżkę znów pada i całe jego ciało sztywnieje, przy wtórze ryku licznej widowni.
– ZOSTAWCIE GO W SPOKOJU!
Cholerny Potter zdejmuje zaklęcie, a on marzy tylko o tym by umrzeć, by uciec stąd na koniec świata, zejść tym wszystkim ludziom z oczu, nie widzieć ich, nie słyszeć! Niech wszystko i wszystkich szlag trafi!!!
– Masz szczęście, że Evans tu była, Smarkerusie…
Mam szczęście?! Może mam paść jej do stóp i dziękować?!
– Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy! – słyszy swój własny, niemal histeryczny krzyk.
– Świetnie. W przyszłości nie będę sobie tobą zawracać głowy. I na twoim miejscu wyprałabym gacie, Smarkerusie.
„Smarkerusie. Na twoim miejscu wyprałabym gacie. Smarkerusie.”
!!!!!!
A potem znów zaklęcie podrywa go do góry, zawisa głową w dół, a szata znów spada mu na twarz.
– Kto chce zobaczyć, jak ściągam majtki Smarkerusowi?
Może miotać się i szarpać, ale czuje jak majtki podjeżdżają na połowę ud, a dookoła rozlegają się wycia, gwizdy i śmiech.
Och, zdecydowanie wolał umrzeć, niż żeby ktoś się nad nim litował!
Jeden z koszmarów jego życia wciąż huczał mu w głowie, gdy usłyszał gwałtowne wciągnięcie powietrza i wrócił do rzeczywistości.
Granger patrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami.
– Chcia-łam panu podziękować! – cofnęła się o krok i zachwiała, bo praktycznie wpadła na stół. – Za to, co pan dla nas zrobił…
– Nie robiłem nic dla was! Kto jak kto, ale ty powinnaś dobrze o tym wiedzieć – przerwał jej ostro. – Masz mi jeszcze coś do przekazania? Bo nie mam czasu na wzruszające deklaracje.
Oszołomiona tym przedziwnym atakiem Hermiona potrząsnęła przecząco głową i równocześnie przypomniała sobie, że było jeszcze coś, o czym chciała z nim porozmawiać. O pyle z meteorytu! Którego naprawdę potrzebowała!
– Nie, nie mam, ale… To znaczy chciałam tylko spytać o jedną rzecz… – przygryzła lekko usta. – Czy istnieje jakiś zamiennik dla pyłu z meteorytu?
Zamiennik dla pyłu z meteorytu…
Wściekłość, która nim targnęła znikła, gdy zrozumiał, co kryje się za jej pytaniem. Intrygujące. Panna Granger najwyraźniej czymś się bawiła… Czymś o wiele… ciekawszym niż eliksir wielosokowy.
– Po co ci to? – spytał krótko po chwili.
– Chcę uwarzyć eliksir. Dla znajomego.
Snape wydał z siebie pełne zniecierpliwienia westchnięcie.
– Ponieważ zgodnie z panującą ogólnie opinią jesteś inteligentna, odpowiedź na poziomie by mnie nie zszokowała. Spróbuj jeszcze raz.
Kobieta na chwilę odwróciła spojrzenie i przygryzła usta, tym razem mocniej.
– Chcę połączyć eliksir z mugolskim lekarstwem. To nie jest nielegalne i wiem, co robię – zabrzmiało to bardzo obronnie i stanowczo zarazem.
Tym razem udało się jej go zaskoczyć. Snape nigdy o czymś takim nie słyszał. Na większość czarodziejskich przypadłości istniały już odpowiednie specyfiki i z całą pewnością mugole nie mogli wynaleźć nic, co wyleczyłoby nadal nieuleczalne choroby lub stanowiłoby interesującą alternatywę dla Szkiele-Wzro, eliksiru Pieprzowego, Uzupełniającego Krew czy choćby Słodkiego Snu. Co u licha mogła wymyśleć Granger…?
I nagle przed oczami stanęła mu scena ze spotkania z Potterem, gdy czarownica mówiła o płynnym Imperiusie. A Potter nie wyglądał na zdziwionego…!
To nie jest „intrygujące”. To jest CHOLERNIE intrygujące. I obiecujące.
A skoro Granger najwyraźniej wiedziała co robi, czas było się tym zainteresować.
I nawet wiedział jak.
Nie chciała o tym mówić? Żaden problem. Istniał zamiennik – równie rzadki i kosztowny, a do tego bardzo specyficzny w użyciu i nie sądził, by bez jego pomocy dała sobie radę. Należało tylko dać jej trochę czasu, żeby to zrozumiała.
– Małże, które wydały czarne perły – odparł po długiej chwili ciszy. – Do widzenia, panno Granger.
Po czym skinął głową, sięgnął do miseczki z proszkiem Fiuu, która jak niemal we wszystkich czarodziejskich domach stała na belce kominka i sypnąwszy odrobinę w palenisko szepnął:
– Spinner’s End.
Gdy Snape zniknął w zielonych płomieniach, Hermiona przełknęła ślinę i odetchnęła głębiej, żeby uspokoić kołaczące się serce. To było… coś! Gdy wyjaśniła, do czego potrzebowała zamiennika, wyglądał na zaskoczonego, lecz wyraźnie w pozytywny sposób.
Nie było łatwo wytrzymać jego długie, badawcze spojrzenie, ale pierwszy raz w jego wzroku dostrzegła… zainteresowanie? Może odrobinę uznania? A może po prostu to tylko twoje pobożne życzenie?
Jednak pobożne życzenia mają to do siebie, że tak bardzo pragniemy, żeby się spełniły, że często dostrzegamy to, co chcemy i pozostajemy ślepi na resztę.
I właśnie dlatego Hermiona wyprostowała się, na jej twarzy wreszcie pojawił się uśmiech i wszystko naraz stało się łatwiejsze i przyjemniejsze.
Lecz na ogół ten stan nie trwa długo. W tym przypadku skończył się następnego popołudnia.
* Aluzja do angielskiego słowa ill – znaczy chory
Środa, 30 czerwca,
CWSL, Edynburg
Po 15-tej
Przy okazji tego rozdziału chciałam bardzo podziękować mojej Cioci farmaceutce, z którą konsultowałam ten fragment.
Ciociu, jest Ciocia genialna! 😉
Eliksir to mieszanka ingrediencji.
Wydawałoby się, że to nic skomplikowanego, prawda? Więc spytajcie o zdanie któregokolwiek ucznia profesora Snape’a i zdziwicie się, słysząc odpowiedź.
Tak naprawdę eliksir to mieszanina wybranych ingrediencji, z których każda musi łączyć się w magiczny sposób z poprzednią i następną, dodawanych w określonej kolejności, w określony sposób i w ściśle określonym czasie. Zmiana sekwencji, niewłaściwy kąt dodawania, zła ilość obrotów łyżką, nieprawidłowy kierunek mieszania czy nieodpowiednie przerwy między dorzucaniem składników sprawią, że w najlepszym przypadku otrzymacie kolorową wodę, roztopicie kociołek, uwarzycie truciznę zamiast mikstury leczniczej, a w najgorszym wysadzicie całą klasę w powietrze.
Choć profesor Snape, człowiek który z warzenia uczynił sztukę powiedziałby Wam, że eliksir to połączenie doskonałe ingrediencji, magii, wiedzy, instynktu oraz… pasji.
Eliksirotwórstwo, jak każda dziedzina nauki, rządzi się wieloma zasadami. Jedną z podstawowych jest alternacja między składnikami o właściwościach kwasowych i alkalicznych.
Druga, równie ważna to mieszanie składników pochodzenia roślinnego i zwierzęcego.
Kolejna opiera się na magicznych zależnościach między nimi – pozwala ustalić, który składnik w danym przepisie jest składnikiem decyzyjnym, który pomocniczym, a który wiążącym. Określa również ilość i kolejność ich dodawania.
Każdy błąd może kosztować życie – Wasze lub osoby, która dany eliksir wypije.
Użycie liści ślazu zamiast nasion, w połączeniu z asfoldelusem i jemiołą utworzy trujący gaz.*
Śladowa ilość szałwii wieszczej uspokoi, lecz w dużej dawce wywoła halucynacje i ataki paniki**.
Receptury Eliksiru przebudzenia i Eliksiru poronnego zawierają piołun, różnica między nimi polega na momencie dodania go*** i upraszczając, jeden z nich ożywi, a drugi zabije.
Jak w takiej sytuacji Hermiona mogła w trakcie warzenia dodać mugolskie lekarstwa nie tylko nie niszcząc wywaru, ale tworząc jeszcze potężniejszy eliksir?
To wcale nie takie trudne. Po prostu nikt o tym nie pomyślał.
Choć prawda była taka, że tym co pozwoliło Hermionie w głębszym zrozumieniu teorii eliksirotwórstwa i rozpoczęciu komponowania własnych, bardzo specyficznych eliksirów były… mugolskie studia. Ktoś mógłby uznać to za paradoks, ale w rzeczywistości chemia i eliksiry są do siebie bardzo zbliżone, różnią się tylko metodami.
Aby móc domieszać do wywaru ingrediencję spoza receptury, która nie wiązała się w żaden sposób z poprzednią i następną należało wpierw dodać składnik, który miał neutralne właściwości magiczne. Upraszczając, coś co stanowiło rodzaj drzwi, odgradzających ostatnią ingrediencję od tej, którą chciało się domieszać tak, by wywar jej nie odrzucił. A potem te drzwi zamknąć i warzyć dalej.
Można było w ten sposób zmieniać smak, zapach, czasem kolor, ale było to skomplikowane, ryzykowne, a przede wszystkim bardzo kosztowne, więc biorąc to wszystko pod uwagę żaden eliksirotwórca nie zamierzał bawić się w zmienianie smaku Szkiele-Wzro na truskawkowy.
Hermiona jednak regularnie korzystała z tego rozwiązania. Studiując ludzki umysł z punktu widzenia magicznego i mugolskiego odkryła, że poprawienie działania pewnych obszarów mózgu poprzez podanie mugolskich specyfików czyni go znacznie podatniejszym na magiczne formy leczenia. Na przykład pobudzenie płatu skroniowego, który odpowiada za pamięć długotrwałą przy użyciu Nootropów, lekarstw stosowanych przy leczeniu choroby Alzheimera, wzmacnia działanie Eliksiru poprawiającego pamięć.
Choć odkrycie tego nie było takie proste. Na początku próbowała do terapii, którą Uzdrowiciele Umysłu poddawali jej rodziców dodać niektóre mugolskie lekarstwa, takie o których wiedziała, że im nie zaszkodzą, ale to nie zadziałało. Ponieważ cierpieli na magiczną przypadłość, postanowiła więc dodać je podczas warzenia eliksiru poprawiającego pamięć i dopiero potem dodać składnik wiążący, który de facto przemieniał mieszaninę ingrediencji w magiczny napój. Tym samym niejako tchnęła magię w mugolskie leki i rezultat był… oszałamiający. W zaledwie kilka tygodni udało się jej niemal zupełnie powstrzymać u nich krótkotrwałe napady utraty pamięci.
Teraz znów zamierzała skorzystać ze swoich odkryć.
Spojrzała na wywar leniwie bulgoczący w kociołku, na który rzuciła Statis i sięgnęła po dwie duże butelki z mugolskimi substancjami aktywnymi używanymi w farmakologii. W ramach praktyk z neurobiologii często zamawiała różne substancje w hurtowni leków, która współpracowała z King’s i tym razem po prostu skorzystała z oryginalnych bloczków zamówień i podszyła się pod Boots Pharmacy, największą sieć aptek w Wielkiej Brytanii, robiącą wiele leków na zamówienie. Niestety czekanie na nie, a przede wszystkim znalezienie sposobu na odebranie go trochę trwało i dlatego była już bardzo spóźniona.
Pierwsza butelka zawierała piracetam. Żałując, że nie ma wagi proszkowej Hermiona przeniosła na jedną szalkę trzy łyżki białego proszku, na drugiej ustawiła kilka odważników, tak by dostać dokładnie pięć uncji i bardzo ostrożnie zwolniła blokadę. Długa, wąska igła drgnęła i odchyliła się lekko od kreski na szczycie. Czarownica dosypała pół łyżki, odczekała chwilę i dosypała może z dziesięć dramów****, igła przesunęła się o włos i zamarła dokładnie na kresce.
– Genialnie! – mruknęła pod nosem, zablokowała wagę i wskazała różdżką kupkę proszku. – Colligus.
Proszek natychmiast zbił się w nierówną kulę, zupełnie jak śnieg. Nawet wyglądał podobnie.
– Levimaterium – kulka uniosła się, nie pozostawiając na szalce nawet najmniejszego pyłku. Hermiona przeniosła ją do dużego słoika, utrzymując zaklęcie przykryła wieczkiem i dopiero wtedy rzuciła Finite Incantatem. I jak śnieżna kulka, która rozpada się trafiając w cel, proszek momentalnie się rozsypał, pokrywając ścianki cieniutką warstewką.
Ponieważ kobieta miała doświadczenie, odważenie ledwie dziesięciu granów***** chlorowodorku memantyny zajęło jej raptem minutę. Odstawiła go na bok i spojrzała na kupiony tego ranka na Pokątnej jeden jedyny słoik z ostrygami, w których znaleziono czarne perły.
Genialne. Proste i absolutnie genialne!
Pył z meteorytu, który znała był sam w sobie tymi „drzwiami”. Jako ciało obce w stosunku do „ziemskich ingrediencji” nie wchodził w reakcję z żadną z nich. Ostrygi zaś…
Hermiona wiedziała, jak rodzą się perły. Gdy do wewnątrz małży dostaje się jakiś pasożyt, małż broni się przed intruzem wydzielając tę samą substancję, która wyścieła jego muszlę. Broni się… jednocześnie go nie odrzucając. Zatrzymując w sobie i… tworząc prawdziwy cud natury! Tak jak eliksir!
To musiało być to! W tym wypadku neutralną ingrediencją musiała być właśnie ta substancja!
W Zaawansowanym Kompendium Eliksirów sprawdziła, jak przygotowuje się ostrygi. Należało drobno je posiekać i zebrać maksimum wydzieliny. Wydawało się to proste, ale Hermiona dobrze wiedziała, że pomiędzy teorią i praktyką potrafi być czasami istna przepaść. Pyłu z meteorytu miała na ponad połowę wywaru, więc zdecydowała się nie ryzykować. Przelała zaklęciem połowę wywaru do drugiego kociołka, zdjąwszy Statis dodała pył i zamieszała i gdy ostatnie drobinki zniknęły w niewielkim wirze na dnie sięgnęła po słoik z ostrygami.
Całe szczęście, że są bez skorup. Nie potrafiła otwierać ostryg i gdy patrzyła jak robią to inni, zawsze miała wrażenie, że nóż omsknie im się ze skorupy i wbiją go sobie w rękę!
Odetchnąwszy z ulgą odkręciła słoik i… aż zaczęła się dławić. O Boże!!! O Boże kochany!!!
Bo odkryła, że nie były to świeżo złowione ostrygi do jedzenia i nie pachniały morzem!
Pierwsza myśl, jaka przemknęła jej przez głowę była, żeby rzucić słoik i uciekać! Pod wpływem impulsu odstawiła go gwałtownie, woda ze środka chlupnęła jej na rękę i czym prędzej się zmitygowała. Idiotko, jesteś czarownicą czy nie?!
Porwawszy różdżkę smagnęła nią na oślep.
– Aerem! Aerem!!!
Albo nie udało się jej wypowiedzieć zaklęcia wyraźnie, albo było za słabe, bo niewiele pomogło. Na rzucenie zaklęcia Bąblogłowy było już za późno, więc powstrzymując mdłości i chcąc to mieć jak najszybciej za sobą sięgnęła do słoiczka.
Cholera! Jasna cholera! W dotyku ostryga była obrzydliwa – zimna i oślizgła i już od samego dotyku Hermiona WIEDZIAŁA, że śmierdziała jeszcze gorzej.
Kretynko, czemu nie założyłaś rękawic?!
Bo zaśmierdłyby na wieki!
Snape… zabiję cię! Ja cię naprawdę zabiję! Możesz mi odebrać różdżkę, nieważne, po prostu uduszę cię gołymi rękami! Dowcipniś się znalazł…! Niech cię szlag jasny trafi! Będziesz żałował, że przeżyłeś Wrzeszczącą Chatę!
Pomstując w myślach i starając się nie oddychać próbowała posiekać tego cholernego gluta. Glut ślizgał się po deseczce i odjeżdżał przy każdym naciśnięciu noża.
Zebrać dużo wydzieliny! Jasne! I co jeszcze?!
Boże, bydlę, nie ruszaj się!!!!
Dławiąc się, krzywiąc z obrzydzenia i próbując nie otrzeć sobie potu z czoła dziabała zupełnie na oślep i chyba tylko cudem udało się jej nie odciąć sobie palców. Jeszcze chwilę. Jeszcze chwilę. Jeszcze… Jezu, jeszcze…
NIE! KONIEC! JUŻ!!!!
Rozdzieliła cuchnącą masę na pół, odrzuciła nóż, złapawszy przez ścierkę różdżkę zapaliła ogień pod drugim kociołkiem i dosłownie tuż przed zgarnięciem do środka pierwszej kupki przypomniała sobie, że wywar musi zawrzeć.
– Vad Infer! VAD INFER! – zwiększyła płomień i wachlując równie śmierdzącą ręką przed twarzą modliła się do Boga, Merlina oraz wszystkich świętych i próbowała wzrokiem godnym bazyliszka ponaglić wywar.
Gdy w końcu bąbelki powietrza zaczęły odrywać się od dna, Hermiona zamieszała energicznie w kociołku, zgarnęła połowę posiekanej ostrygi wraz z częścią wydzieliny, jaka rozlała się po deseczce i wstrzymała oddech.
Tym razem nie z powodu zapachu.
Zgodnie z podręcznikiem po dodaniu ostryg wywar powinien zastygnąć, a na powierzchni powinny pojawić się leciutkie zmarszczki, które bardzo szybko miały się wygładzić. Jakby nagły podmuch wiatru musnął powierzchnię jeziora i ucichł. Wiatr to by się tu przydał i to porządny!
Porwane wirem kawalątki ostryg opadły na dno. Tylko tyle udało się Hermionie zobaczyć, bo powierzchnię pokryła sieć drobnych, gęstych zmarszczek, aż przestała widzieć dno.
Niech się uda…
Kilka sekund później zmarszczki zaczęły znikać. Hermiona zamrugała oczami i pochyliła się nad kociołkiem. Dostrzegła wciąż wirujące kawałki ostryg, rozchylające się na boki niczym kwiat… zaściełające ścianki…
Ops… Cholera… Merlinie, niech się…
I w tym momencie ostrygi przywarły do kociołka i w ciągu zaledwie dwóch sekund wywar zgęstniał, poczerniał i… Niech to szlag trafi!!!! Stał się klejącą, bulgoczącą mazią!
Szlag, szlag, szlag!!!!!
Całe szczęście, że coś cię tknęło i odlałaś połowę…! Rzadko kiedy czuła taką wściekłość i ulgę jednocześnie!
Nie chcąc się poparzyć (zaśmierdnięcie w zupełności wystarczyło) Hermiona odesłała kociołek zaklęciem do zlewu, rzuciła bez większego skutku Evanesco i napełniła wodą. Część mazi odkleiła się od ścianek i wypłynęła na powierzchnię, ale inne zdążyły już do nich przywrzeć i zanosiło się na wspaniałe popołudnie spędzone na skrobaniu kociołka. Bosko. Po prostu genialnie. Już wiesz, jak czuli się uczniowie na szlabanach u Snape’a.
Ale była też pozytywna strona czyszczenia kociołka. Miała szansę domyć się i przestać cuchnąć przed końcem tygodnia!
Jednak wcześniej miała eliksir do skończenia.
* Za Pet Project (Caeria), rozdział 3, https://www.fanfiction.net/s/2290003/3/Pet-Project
** https://www. narkomania.org.pl/informator-o-narkotykach/inne-rosliny-halucynogenne/)
*** Za HGSS Tom III Cień Ćmy
**** 1 dram = 27 i 11/32 grana = 1,77184519 grama
***** 1 gran = 64,79891 miligrama
Londyn, Benton Road 39, Dom Arvina
17:30
Hermiona zadzwoniła do drzwi, przyjrzała się swojemu odbiciu w szybie maleńkiej, przeszklonej werandy, ale niemal natychmiast jej uwagę odciągnęło odbicie przejeżdżającego ulicą niebieskiego samochodu. Nie było w nim nic szczególnego, lecz jej zdaniem auto było o wiele bardziej interesujące niż ona sama.
Odczekawszy kilkadziesiąt sekund ponownie nacisnęła dzwonek i w tym momencie na werandę wyszła mama Arvina.
– Dobry… popołudnie – przywitała ją z niepewnym uśmiechem. – Co… co chcesz?
Słysząc jej akcent i łamany angielski Hermiona uprzytomniła sobie, że Arvin ściągnął do Wielkiej Brytanii rodzinę ze strony matki raptem dwa lata temu i jego mama nadal miała problemy z porozumiewaniem się.
– Dzień dobry – odpowiedziała z uspokajającym uśmiechem i dodała, mówiąc bardzo wolno i wyraźnie. – Czy jest Arvin?
– Arvin jest w… jakiejś szkole – kobieta odgarnęła z czoła jasnoblond włosy.
– Nazywam się Hermiona. To…
– Hermiona!! Ty! Przecudownie! – zawołała Norweżka, złapała jej dłoń i mocno uścisnęła. – Arvin mówi… często. O ty.
Hermiona oddała lekki uścisk, cofnęła rękę i wyjęła z torby butelkę opisaną „Zintensyfikowany eliksir poprawiający pamięć”
– To jest dla… Arvina – wyjaśniła, podając ją jego matce. Tak naprawdę eliksir był dla jego babci, która zapadła na Lacunę, czarodziejską chorobę zbliżoną do Alzheimera. – Ale zanim to użyje, niech się ze mną skontaktuje – kobiecina zmarszczyła mocno brwi, więc Hermiona uniosła w górę kciuk i wskazała siebie, a potem dodała palec wskazujący i pokazała butelkę.
– Oczywiście! Oczywiście! – Mama jej przyjaciela uścisnęła ją mocno, wzięła ostrożnie butelkę i pokiwała głową. – Oczywiście!
Używając Fundole Hermiona mogła deportować się choćby i ze środka zatłoczonego chodnika, ale mimo to ruszyła wolno przed siebie; spacerując lepiej się jej myślało, a teraz miała do przemyślenia kilka kwestii. Poza tym spędziła niemal cały dzień w zamknięciu i chętnie korzystała z możliwości przebywania na świeżym powietrzu. ZWŁASZCZA świeżym powietrzu!
Eliksiru z mugolskimi lekarstwami starczyło na pół miesiąca, teoretycznie więc miała czas znaleźć gdzieś pył z meteorytu i uwarzyć kolejną, większą dawkę eliksiru. Z drugiej strony pomoc w Departamencie Tajemnic mogła zająć więcej czasu niż Cox mówił, poza tym postanowiła wykorzystać ją dla siebie jak tylko mogła. Mówiłeś, że będę mogła dużo się nauczyć, więc wierz mi, nauczę się BARDZO dużo. Chciałeś to masz. Jeszcze nie wiesz, z kim masz do czynienia. Możliwość korzystania z pracowni w CWSL nie była nieograniczona, no i chciała też mieć jakieś wakacje, choćby tylko dłuższe weekendy i obejrzeć wreszcie Rafę Koralową.
No i zostawała jeszcze kwestia przedziwnej sprawy, nad którą… och, zaszalejmy! pracowała z profesorem Snape’em i Harry’m. To „ich śledztwo”.
I naturalnie zostawał sam profesor Snape!
Gdy zdążyła ochłonąć po zniszczeniu wywaru, doszła do wniosku, że najwyraźniej było coś, czego jej nie powiedział. Albo zapomniał, albo, znając go, zrobił to z czystej złośliwości.
Choć musiała przyznać, że nie mogła powiedzieć by zastosowała się idealnie do przepisu. Ciężko się zastosować, kiedy powietrza starcza raptem na kilkadziesiąt sekund!
Ciekawe, jak on to robi…
Oczywiście było możliwe, że znał jakiś skrót, jak użycie płaskiej strony srebrnego sztyletu czy mieszanie w odwrotnym niż w przepisie kierunku.
Obojętnie, czy Severus Snape coś przed nią ukrył czy nie, jej ambicja nie pozwalała na poddanie się. Musiała wiedzieć jak zastosować ostrygi, musiała się nauczyć!
Ta sama ambicja nie pozwalała jej również na poddanie się JEMU. Jeśli myślał, że nie ośmieli się więcej pytać, zwracać się o pomoc i WYMAGAĆ PEŁNEJ, poprawnej odpowiedzi, to się grubo mylił! W dodatku dostał informacje, jakich potrzebował i teraz winny był jej wyjaśnienia, co udało mu się ustalić!
Po wczorajszym spotkaniu z Coxem wciąż była w wojowniczym nastroju, więc gdy tylko znalazła się w mieszkaniu, przywołała Patronusa i powiedziała do czekającej niecierpliwie Wydry:
– Panie profesorze, czy możemy się jutro spotkać, mam kilka pytań odnośnie składnika, który mi pan doradził. Przed południem mam spotkanie w sprawie pracy, ale potem jestem wolna. Dziękuję.
Zdecydowała się wyjaśnić mu czemu jest zajęta, żeby nie powiedział jej jak ostatnio, że będzie musiała spotkanie przełożyć.
Gdy srebrzysta Wydra jednym susem znikła w ścianie naprzeciw, podeszła do biblioteczki i zaczęła przeglądać książki z Hogwartu. Teraz mogła spotkać się z Juanem, postawić jasno sprawę ich wzajemnych układów i przy okazji udowodnić, że Hogwart absolutnie nie był w tyle jeśli chodzi o poziom wykładanych przedmiotów!
Spinner’s End
Kilka sekund później
Snape porządkował pracownię. Co prawda wszystkie buteleczki, słoje, pudełka i puszki były ustawione w idealnym rządku, kociołki piętrzyły się w równym słupku, żadna z ksiąg nie wystawała ani o cal, a przybory do warzenia lśniły czystością, ale przecieranie ich i poprawianie tak, by opisy były w jednakowej pozycji pozwalało mu rozmyślać.
Po zapoznaniu się z danymi od Pottera musiał przyznać, że znalazł się w martwym punkcie. Sądząc po liście skazanych, Wizengamot złapał wszystkich zwolenników Czarnego Pana, których znał lub o których kiedykolwiek słyszał. Ci, których na niej nie było zginęli w czasie Bitwy o Hogwart.
Wszyscy złapani z wyjątkiem Rowle’a, Traversa i Malfoyów albo zostali ucałowani przez Dementorów, albo dostali różnej długości wyroki w Azkabanie, z przewagą dożywocia. Wielu z nich już zmarło, pozostali nadal tam siedzieli, w tym Lestrange i Rookwood.
Nikt nie został zwolniony. Nikt nie był odwiedzany – ani żywy, ani zmarły, więc jeśli nikt nie powtórzył chwalebnego wyczynu Blacka, Azkaban odpadał.
W ciągu ostatnich ośmiu miesięcy nie było też ani jednego przypadku rzucania Imperiusa.
Jeśli zaś chodzi o Rowle’a i Traversa… Po tym, jak Lucjusz powiedział im, że Severus Snape został nowym Czarnym Panem obaj uciekli. Traversa Severus odnalazł w poniedziałek; jąkając się mężczyzna rzucił mu się do stóp i bez oporów pozwolił zajrzeć sobie do umysłu. Rowle’a udało mu się złapać wczoraj w opuszczonym domku na brzegu klifów w Dower, choć należało raczej powiedzieć – udało mu się połowicznie. Gdy Rowle go zobaczył, akurat podziwiał widoki. Spróbował się deportować, lecz mu się nie udało i się rozszczepił. Głowa i jedno ramię zniknęły, stracił równowagę i runął z wysokości ponad 350 stóp. Do tego, co zostało z niego na dole nie było sensu wzywać Czarodziejskiego Pogotowia Ratunkowego.
Zdecydowanie, jesteś w bardzo martwym punkcie.
Pozostawała co prawda sfera decyzyjna Ministerstwa, ale z każdą chwilą był coraz bardziej przeświadczony, że ten trop wiódł donikąd. Potter i Granger mogli uważać, że problem brał się stąd, że w Ministerstwie zapadały kontrowersyjne decyzje, co przekładało się na coraz bardziej negatywną reakcję społeczeństwa, ponieważ nie mieli pojęcia o Mrocznym Znaku, ale nie on. Jego zdaniem jedynym wytłumaczeniem, że Znak zaczął reagować było to, że ktoś musiał używać bardzo silnej czarnej magii. Naturalnie ten sam ktoś mógł zmusić jedną, dwie, a nawet więcej osób ze sfery decyzyjnej do podejmowania takich a nie innych decyzji, ale decyzje Ministerstwa były tylko Skutkiem, a nie Przyczyną.
Jedyne co mógł zrobić, to przyjrzeć się tym ludziom, zobaczyć czy ostatnimi czasy nie wydarzyło się u nich nic szczególnego – nagła zmiana orientacji politycznej, jakieś problemy rodzinne jak u Croucha, czy na odwrót, zaskakujące pasmo sukcesów, które mogłoby oznaczać dobrowolną lub wymuszoną siłą współpracę, lecz nie robił sobie zbyt wielkich nadziei.
Tak naprawdę jedyny sensowny trop, jaki mu został do sprawdzenia to „płynny Imperius”. I był mu bardzo na rękę…
Przesuwał właśnie długim wąskim palcem po wytartych literach na brzegu jednej z ksiąg, gdy obok pojawiła się świetlista Wydra. Słysząc, że Granger „ma kilka pytań” kącik ust zadrgał mu w uśmiechu – dokładnie na to czekał. Nie odpowiadał mu za to sposób, w jaki prosiła go o spotkanie. Nie prosiła. Oczekiwała i narzucała konkretny dzień.
Wyraźnie się jej spieszyło. Jemu też, ale nie zamierzał jej tego okazać, więc przez kolejną godzinę kontynuował sprzątanie i dopiero wtedy przywołał Jastrzębia i zapytał z nutką szyderstwa w głosie.
– Problemy w trakcie warzenia?
Wydra wróciła niemal natychmiast i z zainteresowaniem odnotował, że Patronus nie był już tak onieśmielony, jak kilka dni temu.
– Ależ pan zgadł!
Wręcz słyszał słowo „WIĘC?!” WIĘC doszedł do wniosku, że trzeba przypomnieć pannie Granger, gdzie jest jej miejsce. Odchrząknął i przemówił do swojego Jastrzębia tonem, od którego bledli wszyscy uczniowie.
– Oczekuję cię jutro przed bramą Hogwartu, punktualnie o dwunastej. Weź ze sobą ubranie robocze i wszystkie składniki.
Chwilę później Wydra znów się pojawiła, rzuciła „Dziękuję bardzo, do jutra!” i znikła.
Panna Granger szybko się uczy, uznał lekko rozbawiony.
Czego innego mieli oczekiwać po Hermionie? 😉Wróć do czytania
Dokładnie 😉 Biorąc pod uwagę KOMU go dają, powinni raczej mieć na nią baczne oko! 😉
Świetne porównanie i w ogóle cudowny pomysł! Trochę to było nielogiczne ze strony RowlingWróć do czytania
No owszem, fakt, że nikt ich nie zatrzymał, że weszli sobie ot tak nie tylko do gmachu Ministerstwa (co jeszcze może przejść), ale szwędali się po salach w Departamencie Tajemnic – które powinny być zapieczętowane na 120 sposobów – to już absurd.
I fakt, że trochę wcześniej wlazła tam banda Śmierciożerców – jest jeszcze bardziej absurdalne.
Żadnej staży tam nie było? Stażników, cieciów, kogokolwiek?
Więc czasem bawi mnie takie poprawianie świata czarodziejów 😉
Weź, Anni, bo jeszcze skończy się jak w FSR! 😉Wróć do czytania
Nie bój się, nie będzie nią kręcić i kręcić i kręcić… i kręcić… i kręcić…
Ale – ale muszę Ci powiedzieć, że w pewnym sensie masz niezłe wyczucie…! 😉
Ale pssst! Nie mogę spojlerować! 😉
Oni się powinni bać wiedząc komu go dają 🤣Wróć do czytania