Trzeci Raz – Rozdział X

Gdy weszła do chłodnego płynu, ubranie pozostało suche, choć widziała jak faluje delikatnie dookoła jej ciała, a niezwiązane włosy rozsypały się wachlarzem po powierzchni, a potem opadły bardzo powoli na plecy.

Nic więc dziwnego, że gdy niezbyt rozmowna czarownica kazała się jej zanurzyć zupełnie, najlepiej położyć na dnie i tam zostać, Hermiona poczuła się zdezorientowana, bo natychmiast przypomniało się jej drugie zadanie Turnieju Trójmagicznego – tylko wtedy była nieprzytomna i nie wiedziała, co się z nią dzieje! A teraz miała to zrobić świadomie? Bez skrzeloziela czy zaklęcia, które rzucił na nią wtedy Dumbledore, czy… Zostać tam – to znaczy jak… „zostać”? Na jak długo? A może miała wstrzymać powietrze? Może czas miał się zatrzymać?

„Proszę się uspokoić i oddychać” – to było wszystko, co usłyszała w odpowiedzi. Pięknie. Jasne. Oczywiście.

Hermiona kochała i wierzyła w magię, w swoim życiu widziała setki różnych, niedających się wyjaśnić rzeczy, ale będąc mugolskiego pochodzenia jakaś część jej umysłu domagała się logicznych wyjaśnień, po drugie zaś nawet jeśli Chciała wierzyć, pozostawał jeszcze instynkt. Spróbujcie zanurzyć się pod wodę i tak po prostu odetchnąć.

Dlatego przeżyła chwilę paniki, gdy kłucie w piersi stało się nie do wytrzymania, nie dała rady już dłużej wstrzymywać powietrza i je wypuściła.

Serce waliło w niej tak, że czuła je wszędzie, nawet w koniuszkach palców. Wszystko w niej oszalało, skuliło się i zawyło w proteście, dzwoniło wściekle w głowie, a widząc banieczki powietrza unoszące się ku górze miała wrażenie, że właśnie opuszcza ją życie. Gdyby zostało jej choć trochę tchu, to by krzyczała!

Ale dłużej nie mogła już czekać i rozpaczliwie odetchnęła.

I nic się nie stało. Zupełnie nic. Jakby była na świeżym powietrzu, na olbrzymiej plaży czy pośrodku szumiącego łagodnie lasu.

„Następnym razem trzeba po prostu słuchać” – głos Niewymownej dobiegł ją, jakby czarownica stała obok.

Trzeba! Po prostu! Słuchać! O jasna! Cholera! Dobrą minutę zajęło jej uspokojenie oddechu, bo dyszała jakby przebiegła maraton swojego życia.

Lecz ledwie dwójka czarodziejów zaczęła ich badania, od razu doceniła zalety unoszenia się w… cokolwiek to było. W ten sposób mieli łatwy dostęp do każdego kawałka jej ciała, a dzięki poświacie widzieli odpowiedź na każde zaklęcie. Czuła się jak… Mała Syrenka, lekka, wdzięczna, pełna uroku… Pewnie dlatego czasem obracała się łagodnie dookoła siebie i zachwycała włosami, muskającymi delikatnie jej twarz, wirującymi powoli dookoła głowy jak woal, wspaniałym uczuciem płynięcia, nieważkości… Ku swemu zdumieniu czuła się piękna.

Doskonale słyszała dwójkę Niewymownych, lecz niewiele jej to mówiło. Czasem wymieniali spostrzeżenia, wdawali się w niezrozumiałą dyskusję, czasem zaś rzucali tylko pojedyncze słowa. To znaczy tak było niemal do końca, do chwili gdy zaczęli oceniać jej wiek. Czy raczej o ile lat postarzał się jej organizm z powodu używania Zmieniacza Czasu.

Do tej pory Hermiona sądziła, że nie więcej niż sześć – rok w trzeciej klasie i pięć ostatnich lat, choć przecież nie cofała się o 24 godziny, nie każdego dnia i nie przez cały rok, więc w sumie… może ze cztery? Dobrze, może pięć. Maksimum sześć, ale nie dziewięć i pół!!!!

Ale nie musiała krzyczeć, jej mina mówiła sama za siebie i gdy złapała za brzegi naczynia i przyciągnęła się do niego mocno, jej serce waliło jeszcze mocniej niż gdy bała się, że się utopi!

– Powiedziałbym, dziewięć lat i pięć i pół miesiąca. Dwadzieścia dni góra – stwierdził autorytatywnie czarodziej.

– Och, przestań! Dwadzieścia pięć. I do tego dwa lata były przestępne – zaprzeczyła jego koleżanka i posłała Hermionie krzywe spojrzenie.

– Niemożliwe. Absolutnie niemożliwe – oświadczyła kategorycznie Hermiona. – Nie wiem kto dał wam moje akta, ale musiał się pomylić! Używałam Zmieniacza Czasu tylko sześć lat! I tylko w ciągu roku szkolnego!

– Dokładnie to jest w pani aktach – potwierdziła czarownica tonem, jakby robiła jej łaskę.  – Więc proszę wybrać co pani woli, dziewiętnasty marca czy dwudziesty piąty, tylko szybko.

Hermiona nie wolała NIC. Skoro tylko sześć lat to czemu dziewięć i pół?! Nie rozumiała tego. Nie ogarniała. Coś było nie tak, na pewno coś było nie tak. Albo śniła! Albo oni nie umieli liczyć! Bo przecież matematyka nie mogła się zmienić?!

Boże, tyle razy oglądała z rodzicami Ukrytą Kamerę i teraz miała wrażenie, że właśnie ktoś robił jej durny dowcip.

– Przepraszam, ale… – uśmiechnęła się lekko i potrząsnęła głową. – Skoro zgadzamy się, że używałam Zmieniacza sześć lat, to postarzyłam się o sześć lat. Prawda?

To było logiczne.

Jednak nie, bo Niewymowni jednocześnie pokręcili głowami.

– Zrobiliśmy dokładne badania i jesteśmy pewni, że dziewięć i pół – odparła sucho czarownica.

– Pięć i pół miesiąca – poprawił ją jej kolega.

– Ciut więcej. Dlatego spytałam, którą datę pani woli. Dziewiętnasty łatwiej zapamiętać, nie ma się co przejmować tymi kilkoma dniami, to przecież tylko do dokumentów.

Abstrakcja. Oni oszaleli. Hermiona miała ochotę się uszczypnąć, ale tylko wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić, bo nie wiedziała, czy powinna śmiać się czy płakać.

Przede wszystkim powinnaś stąd wyjść. Nie mogła prowadzić rozsądnej dyskusji stojąc tuż przy brzegu kretyńskiego lewitującego akwarium z wodą nie-wodą i patrząc z góry na dwójkę analfabetów. Poza tym chciała stąd wyjść, wejść i zacząć jeszcze raz. Z kimś innym.

Czarodziej wskazał ją różdżką i zupełnie nagle Hermiona znalazła się tuż przy ich stoliku, zasłanym stertą notatek. Natychmiast poczuła się strasznie ciężka i czym prędzej usiadła na krześle.

– Proszę mi wybaczyć, ale… jest coś, co mi umknęło? Ktoś może mi to wyjaśnić?

– Z pewnością nie rozumie pani, czemu postarzała się pani o ponad dziewięć lat, skoro używała pani Zmieniacza o wiele, wiele krócej – zaczął Niewymowny, wymieniając spojrzenie z koleżanką.

Zabrzmiało to tak, jakby oboje uznali, że ubawili się już jej kosztem i teraz mogli łaskawie wszystko wyjaśnić, ale w tej chwili Hermionie było to obojętne.

Skoro jesteś taki mądry, to weź i mi to wytłumacz.

– Proces starzenia się na skutek podróży w czasie nie zależy tylko i wyłącznie od sumy ilości godzin, o które się cofnęło – powiedział powoli i Hermiona zamarła. Jedno krótkie zdanie, które mówiło wszystko. Było jak snop oślepiającego światła, które rozjaśniło najgłębsze mroki nocy. Zacisnęła ręce na oparciu, przygotowując się do tego co miała usłyszeć. – Po pierwsze o im więcej godzin cofa się w czasie, tym bardziej rozciągają się cząsteczki ciała i magia między pierwszym i drugim „ja”. Inaczej mówiąc, pani podróże w wieku czternastu lat o jedną godzinę do tyłu praktycznie zupełnie nie wpłynęły na pani wiek. No dobrze, odrobinę. Ale cofanie się o szereg godzin, a nawet cały dzień przez pięć lat niemal bez odpoczynku zdegradowały poważnie cząsteczki pani ciała.

– Mówiąc obrazowo – wtrąciła jego koleżanka z lekkim zniecierpliwieniem – można to porównać z gumką do włosów. Im bardziej się ją rozciąga, tym staje się luźniejsza.

O Boże…

– Po drugie – ciągnął czarodziej – trzeba wziąć pod uwagę energię, jaką te cząsteczki i magia zużywają, by komunikować się ze sobą, która jest analogiczna do okresu czasu. Trzecią sprawą jest częstotliwość podróży, która osłabia zdolność regeneracji. Osłabia i opóźnia – dodał. – To coś na podobieństwo zarwanej nocy. Jeśli jest pani w formie, jedna nieprzespana noc nie zrobi na pani różnicy i szybko ją pani odeśpi, ale jeśli chronicznie pani niedosypia, ta jedna noc zwali panią z nóg.

O mój Boże…

– Do tego dochodzi faktyczny wiek organizmu. Im się jest starszym, tym szybciej się starzeje.

Im się jest starszym, tym szybciej się starzeje… To jak błędne koło.

Nie wiedziała! Nie miała pojęcia! Nikt jej tego nie powiedział, nie ostrzegł, nie…

Oczywiście mówili jej, żeby nie nadużywać Zmieniacza, że trzeba obchodzić się z nim rozważnie, że liczą na jej zdrowy rozsądek… Ale nikt nie powiedział ci DOKŁADNIE, co to znaczy! Że postarzejesz się prawie o dziesięć lat! Niech szlag trafi ich tajemnice, sekrety i… NIEWYMAWIALNE wyjaśnienia!

To, jak ciężko czuła się Hermiona zaraz po wyjściu z dziwnego płynu było niczym w porównaniu do chwili obecnej. Każde słowo było cegiełką, którą brała na ramiona, każde wyjaśnienie głazem i teraz dźwigała na nich cały świat. A im jest ciężej, tym jest ciężej…

– To znaczy… mam teraz prawie… Ponad dziewięć lat więcej – odezwała się słabo.

– Czyli w marcu skończyła pani trzydzieści trzy lata.

Hermiona nawet nie wiedziała, kto to powiedział, dotarł do niej tylko jej wiek. Ktokolwiek to był, była mu po trosze wdzięczna za tę informację, sama nie była w stanie tego policzyć. Jej umysł się zaciął. A może po prostu nie chciała – póki czegoś się nie powie, to nie istnieje.

Rozległo się poskrzypywanie pióra, otworzyła oczy i zorientowała się, że siedzi z nisko opuszczoną głową. Podniosła ją i zobaczyła starszą… a może nie? czarownicę wypisującą jakąś kartę, która zapytała trochę napastliwie.

– Więc dziewiętnasty marca czy dwudziesty piąty?

Hermiona prychnęła dziwnie. Jakby te sześć dni miały cokolwiek zmienić…

– Proszę wpisać dziewiętnasty – odparła, wzruszając ramionami.

Niewymowna zanurzyła pióro w kałamarzu, dopisała dwie cyferki i dmuchnąwszy na pergamin podała go jej.

– Proszę się z tym zgłosić do Biura Rejestracji i Usług Wydziału Osobowego w Ministerstwie, żeby mogli skorygować pani dane.

 

Wyszedłszy na korytarz Hermiona wepchała kartkę do torebki, usiadła na byle którym krześle i odchyliwszy głowę oparła ją o ścianę.

Ale nie dostrzegała ani obdrapanej farby, ani ciemnych smug na wysokości pasa. Zamiast tego jej oszołomiony umysł, poganiany wyrzutami sumienia ruszył tropem cyfr, jakby mogła tym złapać ich na błędzie, udowodnić że się pomylili, przeliczyć wszystko jeszcze raz i odzyskać rok czy dwa, które jej skradziono. Czy, na miłość boską, choćby jeden dzień! Bo zaczynała żałować, że nie tylko nie kłóciła się z nimi, ale dobrowolnie, jak idiotka, oddała sześć dni.

Pieprzony, cholerny tydzień. Niech się już skończy! Jeszcze nigdy nie czuła się tak oszukana. I choć nie była przesądna, zaczynała bać się nadchodzących godzin.

Nie umiała powiedzieć, ile razy na pierwszym roku studiów cofała się o całe dni, ani czy na drugim robiła to o wiele rzadziej, czy naprawdę był sens wybierać się tak często do rodziców… Ledwie pomyślała o rodzicach, przemknęło jej przez myśl, że teraz może są za młodzi na bycie jej rodzicami… i zaczęła gorączkowo wyliczać różnicę wieku między nimi, między nią a Harry’m, Ronem, Ginny, Arvinem…  W którymś momencie tak się zamotała, że nie wiedziała już, czy ma dodawać lata, czy je odejmować i co to w sumie ma dać. Nie wiedziała już nic.

Z tego zwariowanego ciągu wyrwał ją głos Neila Warda, Naczelnego Uzdrowiciela Umysłu.

– Hermiona! Już jesteś! To dobrze, równie dobrze możemy zacząć kwadrans wcześniej – jej przyszły szef uśmiechnął się do niej. – Pokażę ci oddział, to poznasz naszych stałych pacjentów, choć nie na wiele to się zda, bo niektórzy zmieniają osobowość co kilka dni. A potem oprowadzę cię po Klinice…

Z tego wszystkiego Hermionie udało się wyłowić ledwie kilka słów.

– Neil…

Czarodziej urwał i zmarszczył brwi.

– Wszystko w porządku? Ta Nie-rozmowna dwójka nic ci nie zrobiła?

– Nie – pokręciła powoli głową. – Neil… czy możemy omówić detale kiedy indziej? Jak mam coś podpisać to podpiszę, a potem… Możemy porozmawiać? Proszę…

 

 

Hogwart

Południe

 

Snape aportował się w Hogwarcie ledwie chwilę po Hermionie. Obrzucił ją krótkim spojrzeniem, nie skomentował roboczego stroju, tylko podszedł do bramy i stuknął różdżką w łańcuch, który spinał obie połówki. Te natychmiast opadły z głośnym chrzęstem, stanowiącym doskonałą przygrywkę do niemal ogłuszającego cykania świerszczy i brama stanęła otworem.

– Idziemy – rzucił i ruszył w kierunku odległego zamku.

Nie przywitał się, ale Hermiona uznała, że to jej nie przeszkadzało.

Widząc strzeliste wieże i wysokie mury z szeregiem okien poczuła dziwne, przytłumione piknięcie w sercu. W pewnym sensie to było jak powrót do domu, bo przecież spędziła tu wiele lat.

A nawet kilka więcej, szepnął cichy głosik w jej głowie i westchnęła ciężko.

Szeroka droga, którą jeździły powozy zmieniła się w wąską ścieżkę, tak bardzo zarosła wysokimi trawami, jakimiś kwitnącymi na niebiesko, biało i żółto krzakami i jeszcze wyższymi chwastami, na samych brzegach zaś, prawie tuż pod nogami widać było różowy pas chrobotków i Hermiona cieszyła się, że przebrała się jeszcze w Klinice. Gdyby szła tędy w butach na obcasie, z pewnością by się zabiła, jeśli oczywiście wcześniej nie zrobiłby tego Snape – zjadliwymi uwagami lub wzrokiem.

Rozmowa z Neilem bardzo jej pomogła i teraz szła, a nie powłóczyła nogami jak niespełna godzinę temu. Czy raczej biegła.

– Mógłby pan iść trochę wolniej? – zawołała, uchylając się przed jakimś wyjątkowo niskim konarem i podbiegła, by się z nim zrównać.

Snape rzucił okiem na jej buty ze smoczej skóry, zacisnął usta, ale nic nie powiedział tylko zwolnił trochę.

Gdy po kilku minutach stanęli przed drzwiami wejściowymi, Hermionę kłuło w boku. Starając się nic po sobie nie okazywać przyjrzała się, jak Snape w podobny sposób otwiera olbrzymie drewniane drzwi i weszła za nim do olbrzymiego holu wejściowego. Który wcale nie był pusty – u stóp schodów czekał na nich jeden ze skrzatów domowych.

Chyba jeszcze nigdy Hermiona nie czuła takiej sympatii do tych magicznych stworzeń.

– Dzień dobry – uśmiechnęła się do niego łagodnie.

– Dyrektor Snape i profesor Granger! Co oni tutaj robią? – zawołał skrzat, lustrując ich uważnym spojrzeniem.

– Błąd i błąd – skwitował Snape. Jego głęboki głos odbił się echem od ścian i skrzat poruszył dużymi uszami.

– Wszystkie skrzaty sprzątają teraz cały Hogwart. Bo jest dużo do zrobienia – obwieścił im z niejaką dumą.

– Och. Niewątpliwie – Hermiona miała głęboką nadzieję, że skrzaty nie potrafią wyczuć sarkazmu tak jak ludzie. I że stojący obok mężczyzna nie dostrzegł jej zaskoczonej miny. DYREKTOR Snape??

Dyrektor Snape zaś ciągnął podobnym tonem:

– Więc sprzątajcie. Ponieważ życzyłem sobie, by żadne z was nie tykało mojej prywatnej pracowni, nie widzę problemu. Nie będziemy sobie przeszkadzać. Granger – spojrzał na nią i dał wzrokiem jasno do zrozumienia co jej zrobi, jeśli usłyszy choć jedno pytanie. – Idziemy.

Hermiona nie umiała powiedzieć, gdzie znajdowała się prywatna pracownia profesora Snape’a prócz tego, że niewątpliwie była gdzieś w lochach, bowiem doszli tam bardzo szybko, używając niemal wyłącznie skrótów.

Gdy tylko weszli do pomieszczenia, Snape wskazał jej duży stół roboczy pośrodku, rzucił „czekaj na mnie” i zniknął za drzwiami tuż przy wejściu. Odstawiła więc torebkę na blat i rozejrzała się dookoła, wdychając mocną mieszankę ingrediencji, wcale nie nieprzyjemną.

W zasadzie pachniało jak w klasie eliksirów czy w pracowniach CWSL, ale na tym kończyły się podobieństwa. To było jej pierwsze wrażenie i na co by nie spojrzała, tylko je potwierdzało.

Gdy tylko przekroczyli próg, natychmiast zadziałał wyciąg powietrza – wyraźnie czuła delikatne muśnięcia na policzkach. Równocześnie rozbłysły stłoczone pod sufitem kule światła, podryfowały w różnych kierunkach i znieruchomiały w regularnych odstępach. Światło było zbliżone do dziennego, co natychmiast doceniła – z własnego doświadczenia wiedziała, jak ważne jest odpowiednie oświetlenie przy ocenianiu stanu wywarów i ingrediencji czy odczynników chemicznych i reakcji kąpieli.

Pod ścianami ciągnęły się półki z ingrediencjami. Każda fiolka, buteleczka, słój czy pudełko stały w idealnych rzędach, odwrócone etykietą do przodu i nawet z daleka mogła dostrzec wyraźne opisy, tak jak widziała numery kociołków pod ścianą obok, tworzące równie idealną linię.

Ingrediencje nie były ustawione po klasach, co było powszechnie przyjętą regułą ani w porządku alfabetycznym, najwyraźniej profesor Snape miał swój własny system przechowywania składników.

Na półce na wprost drzwi stały perforowane kubełki pełne sprzętu do warzenia; pipet, chochelek, łyżek i różnych mieszadeł o łagodnie wygiętych uchwytach. Obok w specjalnych podstawkach tkwiły rzędy noży i Hermiona aż wciągnęła oddech na widok kilku diamentowych ostrzy. CWSL ma tylko porcelanowe…

Deseczki z rowkami odpływowymi, porcelanowe podstawki na mieszadła, rzędy pustych fiolek w stojakach, miotełki do składników, wagi… wszystko było najwyższej jakości, idealnie czyste, bez śladu plam, smug czy choćby najcieńszej warstewki kurzu.

Merlinie, musi używać jakiegoś zaklęcia, inaczej spędziłby całe życie na odkurzaniu! Lecz nawet jeśli używał zaklęcia, profesor Snape był wyraźnie perfekcjonistą. I profesjonalistą.

Otworzyła torebkę, wyjęła z niej księgę z recepturami i otworzywszy na właściwej stronie zaczęła wystawiać na lśniący blat ingrediencje. Robiła to bardzo ostrożnie, żeby go nie porysować, ale nie tylko o to chodziło. O szacunek dla tego miejsca… o ciszę… Czuła się trochę jak w katedrze, gdzie stąpa się ostrożnie i szepce, bo każdy hałas to profanacja.

– Jak niewątpliwie zdążyłaś już zauważyć, nie toleruję szeroko rozumianego… bałaganu – usłyszała nagle, obejrzała się przez ramię i na widok stojącego przy drzwiach czarodzieja na ślepo odstawiła słoik, chyba tylko cudem nie trafiając na krawędź. Czarodziej zaś ciągnął: – Pozwalam ci używać mojego sprzętu do warzenia, ale wszystko ma wrócić na swoje miejsce w idealnym stanie. Wyraziłem się jasno?

O, Merlinie.

Oczywiście była obyta z ubraniami roboczymi ze smoczej skóry – długimi spodniami zachodzącymi na buty ochronne i dopasowaną do ciała bluzą ze ściąganymi mankietami, żeby wiszącymi połami lub luźnym rękawem nie przewrócić czegoś i nie zbić. Tak samo przyzwyczajona była do ciasno związanych włosów. Wszyscy studenci i wykładowcy w CWSL tak się ubierali, choć niektórzy kwękali na wiązanie włosów, bo wyglądali w nich idiotycznie. Ale nigdy nie widziała tak ubranego Mistrza Eliksirów!

Po człowieku paradującym w długiej, nietoperzej szacie, wirującej dookoła za każdym poruszeniem nie pozostał żaden ślad. Och, tylko kolor był ten sam; czarny, dopasowany strój przypomniał jej dzień, kiedy przyszła do jego kwater zapytać o Mroczny Znak, bo tak samo widać było, jak bardzo był szczupły. Merlinie, nawet związane w kucyk włosy mu pasowały! Wyglądał w nich… młodziej.

– Oczywiście – spróbowała się uśmiechnąć, przełykając ślinę. – I bardzo dziękuję.

– Skończ wyjmować wszystko, co ci jest potrzebne – odparł na to, opierając się plecami o drzwi i krzyżując ręce na piersi.

Hermiona wyjęła z malutkiej torebki z tuzin dalszych słoiczków, zerkając na niego od czasu do czasu. Czarodziej przyglądał się składnikom, lecz ku jej lekkiemu rozczarowaniu torebkę zignorował zupełnie.

– A teraz wyjaśnij.

– Jak warzyłam czy ogólnie co to za eliksir?

– Zacznij od początku.

Gestem wskazał jej stołek, więc Hermiona usiadła i chwilę milczała, zastanawiając się, gdzie tak naprawdę był początek. W końcu skinęła głową i zaczęła mówić.

– Mówiłam już panu, że równocześnie ze studiami na CWSL studiowałam też na mugolskiej uczelni na podobnym kierunku. Po prostu uważałam, że mugolskie spojrzenie na ludzki umysł pomoże mi znaleźć sposób na przywracanie pamięci – dodała i westchnęła ciężko. Snape nie zareagował zupełnie. A czego się spodziewałaś? Okrzyków zachwytu i gratulacji? – Neurobiologia, bo tak nazywa się ta mugolska dziedzina nauki, zajmuje się układem nerwowym. Nie dotyczy tylko mózgu, ale… reszta w tej chwili nie ma znaczenia. Co jest ważne to to, że umysł w rozumieniu magicznym to tylko niewielki fragment mózgu. To, co widzimy zanurzając się w nim to… jakby jeden pokoik w hotelu – przez jej twarz przemknął uśmiech, ale natychmiast spoważniała. – To, co nazywamy czyszczeniem pamięci to tak naprawdę dezaktywowanie połączeń między obszarami, w których wspomnienia są przechowywane i tą częścią mózgu, która je odczytuje. Mugole nie mogą jej wyczyścić, więc u nich istnieje tylko zjawisko naturalnego dezaktywowania się połączeń, coś jak nasza Lacuna i nazywają to obumieraniem lub uszkodzeniem płatów mózgu – odruchowo sięgnęła palcami do skroni. – My używamy do leczenia eliksiru poprawiającego pamięć, który do pewnego stopnia aktywuje te połączenia, mugole zaś wynaleźli substancje, które pobudzają płaty mózgu. Widzi pan? Tak naprawdę to ta sama dziedzina nauki, tylko metody są inne. I mogą wspomagać się nawzajem.

Snape przeniósł spojrzenie na rząd ingrediencji, wyłowił spośród nich słoik z ostrygami oraz dwa inne, z brązowego szkła, z bardzo mugolskimi zakrętkami.

Widział doskonale. I widział już też, co zrobiła. Co jest… no już, wymów to! Genialne!

Coś podobnego podejrzewał i właśnie dlatego tu była.

Jednak czuł lekkie rozczarowanie, po pierwsze gdy usłyszał, że jej wiedza ogranicza się do nerwów, po drugie że do jej zdobycia potrzebowała lat studiów u mugoli. Większość eliksirów, które sprzedawał nie dotyczyło pamięci ani niczego związanego z uszkodzeniem czy stymulacją systemu nerwowego. Choć jej zdolności wciąż stwarzały bardzo interesujące możliwości…

Jeśli zaś chodzi o „płynnego Imperiusa” widział również, co miała na myśli podczas rozmowy z Potterem i mógł z czystym spokojem odrzucić pomysł, że ktoś inny wynalazł podobne rozwiązanie: połączenie mugolskich leków i eliksirów. Pomijając fakt, że byłby to zupełnie nieprawdopodobny zbieg okoliczności, tylko Hermiona Granger zdolna była poświęcić pięć lat na mugolskie studia by pogłębić znajomość magii.

Dojdziemy i do Imperiusa. Nadal intrygował go pomysł „upłynnienia” Zaklęcia Niewybaczalnego, po drugie był to pretekst do ich spotkania – pretekst, który miał jej uświadomić, czemu się na nie zgodził i w dodatku tak szybko.

Póki co słuchał dalej, bo to co mówiła było szalenie interesujące. Nawet bardziej niż szalenie.

– I nasz i mugolski problem polegają na tym, że… próbujemy na pół gwizdka. Przepraszam, to takie powiedzenie – wyprostowała się, wracając do niego wzrokiem. Wcześniej patrzyła gdzieś w przestrzeń. – Ale to niczyja wina. Chodzi mi o to, że mugole próbują tylko pobudzić płaty mózgu, ale ich leki nic więcej nie robią, my zaś próbujemy aktywować połączenia, ale jeśli niektóre części mózgu są w stanie uśpienia, nie daje to jakiś spektakularnych efektów. Ale proszę sobie wyobrazić, jak może zareagować czarodziej, kiedy poda mu się eliksir, który pobudzi jego umysł i zacznie się aktywować wygasłe połączenia… – triumfu w jej oczach nie można było pomylić z niczym. – Po przywróceniu pamięci moi rodzice bardzo często na nowo ją tracili. Czasem na kilka minut, czasem na dłużej. Któryś z Uzdrowicieli określił to „migotaniem połączeń” i ani nasze eliksiry, ani mugolskie lekarstwa podawane osobno nie pomagały. Pomógł dopiero eliksir, który dla nich wynalazłam. Więc wracając do tematu, znam mugolskie leki i ich skutki uboczne, mogę w miarę łatwo zamawiać składniki, które są używane do ich wytwarzania, a w ostateczności mogłabym nawet dodać gotowe leki kupione w aptece, ale ostatnio wyszedł…. zabrakło mi pyłu z meteorytu. A ostrygi… – zerknęła na słoiczek i skrzywiła się strasznie.

Snape podszedł do niej, sięgnął po niego i uniósł pod światło. Pływające w lekko zgęstniałej wydzielinie nieregularne kształty wyglądały mało zachęcająco – już po lekko postrzępionych brzegach widać było, że nie są zbyt świeże.

To musiało być ciekawe.

– Jak wyglądało warzenie?

Kobieta parsknęła cicho i pokręciła głową.

– Proszę mi wierzyć, nie chce pan wiedzieć. I mogę się założyć, że nikt nie dostał u pana na szlabanie tak… zapyziałego kociołka!

Och, TO mógł sobie wyobrazić i to musiało być bezcenne – zobaczyć, jak panna Granger zepsuła swój pierwszy eliksir. Ale nie zamierzał zaakceptować, by tak się do niego zwracała.

– Granger – syknął. – Nie pozwoliłem ci tu przyjść po to, żeby wysłuchiwać durnych odpowiedzi. Jeśli chcesz, żebym ci pomógł, muszę wiedzieć jak wyglądał proces warzenia.

Jak się spodziewał, czarownica zbladła odrobinę, odchyliła o kilka cali i spojrzała lekko rozszerzonymi oczami. I naturalnie przygryzła dolną wargę.

– Przepraszam, nie zrozumiałam pytania. – Cóż, dokładnie o to mu chodziło. – Dodałam ostrygi tuż przed składnikiem wiążącym. Nie… nie pokroiłam ich dobrze, było mało wydzieliny i praktycznie natychmiast wywar zgęstniał, sczerniał i przywarł do brzegów.

Snape milczał chwilę, przyglądając się ostrygom. W końcu odstawił je i ruszył na drugi koniec stołu, mówiąc przez ramię.

– Zacznij warzyć i powiedz mi, kiedy dojdziesz do momentu, w którym powinnaś dodać składnik neutralny – wylewitował przed siebie stojak i wskazał różdżką jeden z kociołków. Wszystkie powyżej uniosły się by robić mu miejsce; wtedy krótkim ruchem lewej dłoni ściągnął go ku sobie i opuścił pozostałe. – Jak mówiłem, możesz używać moich przyborów, ale jeśli czegoś nie jesteś pewna, chcę żebyś spytała, a nie się domyślała.

Kobieta skinęła głową i wstała ze stołka.

– Jeszcze raz dziękuję – uśmiechnęła się. – A co pan będzie robił?

Przywołał pierwszy słoiczek ze sproszkowanym rogiem dwurożca i uśmiechnął się drwiąco.

– Zgadnij.

 

Hermiona zaczęła od przepisania receptury na dużą kartkę pergaminu. Może ktoś inny na jej miejscu próbowałby udawać, że przepis zna na pamięć, ale nie ona. To by w żaden sposób nie zaimponowało Mistrzowi Eliksirów, a wręcz przeciwnie.

„Bezpieczeństwo, bezpieczeństwo i jeszcze raz bezpieczeństwo” – powiedział im na pierwszych zajęciach profesor Rogan w CWSL. „Nie interesuje mnie, jeśli spieprzycie eliksir. Po prostu dostaniecie Trolla i będziecie mogli go poprawić. Jeśli wysadzicie w powietrze ten budynek i zabijecie swoich kolegów, będzie o to o wiele trudniej”. Coś podobnego usłyszała od doktora Laboratoriów w King’s, tyle że podane w nieco grzeczniejszej formie.

W ten sposób nie tylko unikała pomyłek podczas warzenia, ale też była to forma dokumentowania procesu – mogła zapisywać czas, zaznaczać etapy, odchylenia od normy, wyliczać ilości składników jeśli nie wynikały bezpośrednio z receptury czy stawiać kreski, gdy w grę wchodziła duża ilość obrotów.

Potem poprawiła kok – w czasie drogi do zamku poluźnił się i pełno włosów wysunęło się spod gumki, więc związała je zaklęciem ponownie, a kilka niesfornych kosmyków podpięła spinkami.

Dopiero wtedy poustawiała po prawej stronie stołu wszystkie składniki w kolejności używania, a na koniec przyniosła sprzęt do warzenia – miedziany kociołek, mosiężną wagę, porcelanowe podstawki oraz kilka różnych chochelek, łyżek i deseczek.

Oraz noży. Oczywiście nie tych o diamentowych ostrzach!

Nawet zupełnie inaczej się je trzymało. Waga rękojeści musiała być identyczna z ostrzami, bo leżały w dłoni idealnie. I równie idealnie cięły, o czym bardzo szybko się przekonała, skaleczywszy się w palec. Od razu doceniła pomysł lekkiego wygięcia uchwytów łyżek i chochelek – nie tylko łatwiej było się nimi posługiwać, ale po prostu trzymanie ich w ręku sprawiało przyjemność!

Lecz wkrótce wszystko zaczęło się komplikować. Odważenie kilku pierwszych składników, ucieranie i siekanie było na tyle absorbujące, że bez problemów mogła się skupić, jednak podczas mieszania jej koncentracja zaczęła słabnąć i myśli miały tendencję do odpływania.

W różnych kierunkach. Co chwila łapała się na tym, że przypomina sobie daty urodzenia różnych znajomych, ma przed oczami kołyszący się na wodzie katamaran rodziców i nagle za jednym mrugnięciem oka znajduje się w przedziwnym płynie w lewitującym akwarium, czy porównuje w myślach trzymaną w ręku łyżkę z tymi z CWSL albo myśli o pierwszym dniu pracy w Departamencie Tajemnic.

To były ledwie króciutkie przebłyski wspomnień czy wyobrażeń, a nie długie wizje, ale rozpraszały i gdy z piknięciem strachu otrząsała się z nich, czasem miała wątpliwości ile obrotów łyżką zdążyła zrobić lub czy dodała już ten czy inny składnik.

Więc próbowała się skupić; marszczyła brwi, brała głębszy oddech, przygryzała mocniej usta… by za jakiś czas znów odpłynąć na sekundę lub dwie. Była jak dmuchana piłka unosząca się na wodzie i nieustannie spychana wiatrem i nawet jeśli wróciła na brzeg, po chwili znów dryfowała.

Weź się w garść. Granger! Jeśli profesor Snape to zobaczy, nie wyjdziesz stąd żywa! Bo pewnie od czasu do czasu patrzy co robisz.

 

I owszem, profesor Snape od czasu do czasu patrzył co robiła panna Granger. Warzył bardzo prostą bazę do pasty ostrzącej ostrza, więc mógł myśleć o tym, co przed chwilą mówiła i zerkać jak pracuje. Szczególnie, że w stosunku do poprzednich dni zachowywała się raczej dziwnie. O ile wcześniej była zdecydowana, pewna siebie, wczoraj nawet ośmieliła się wyznaczyć mu spotkanie – bo tak można to było odebrać, dziś wydawała się być jakaś przygaszona i zaprzątnięta myślami. Dopiero w czasie wyjaśnień odzyskała tę pewność i jej głos nabrał zwykłego dla niej brzmienia, więc wolał mieć na nią oko. I zdecydowanie nie podobało się mu to, co widział.

Kobieta sięgnęła właśnie po liście miłorzębu i uznał, że to doskonały moment troszkę nią potrząsnąć. Rzucił Statis na swój wywar, ściągnął rękawiczki i podniósł się.

 

Kiedy profesor Snape przeszedł za nią, Hermiona rozcinała właśnie wzdłuż wiotkie listki. Natychmiast wyprostowała się i zlustrowała krótkim spojrzeniem stół dookoła siebie, zerknęła na wywar, a potem na notatki. Zużyte już ingrediencje odstawione były na lewą stronę, wywar miał idealnie zielonkawy kolor, sądząc po bulgotaniu temperatura również musiała być idealna, a każdy już dodany składnik przekreślony. Doskonale.

Wróciła więc do krojenia, lecz jednocześnie próbowała zorientować się, co działo się za plecami. Założyła, że poszedł po coś, czego potrzebował do warzenia, ale nie słyszała ani przestawiania butelek na półkach, ani szmeru przesuwanych pudełek… ani kroków. Jakby zatrzymał się gdzieś i stał nieruchomo. I się przyglądał.

Nóż zsunął się z liścia i przejechał po desce, bo w tym momencie Hermiona poczuła wyraźne mrowienie na karku i wstrzymała oddech.

Merlinie, stał za nią i się JEJ przyglądał! Dosłownie czuła na sobie jego wzrok. Na karku, na plecach, na ramionach…

Zmusiła się do odetchnięcia, ale mięśnie ramion napięły się tak, że ciężko było jej ruszyć rękoma.

– Jeśli to ma być sposób na siekanie liści jakiego uczą w CWSL – niski, aksamitny głos rozległ się tuż za nią – to będę musiał się tam zapisać. Bo jeszcze takiego nie widziałem.

Mówiąc ostatnie słowa musiał się wyprostować, może też odsunąć i Hermiona odważyła się odwrócić i spojrzeć na niego. Ze związanymi w kucyk włosami wyglądał inaczej niż podczas lekcji czy nielicznych rozmów w trakcie jej praktyk, ale czarne oczy wpatrywały się w nią dokładnie tak samo, a brew powędrowała równie wysoko do góry. Z trudem przełknęła ślinę i zupełnie odruchowo zaczęła się podnosić.

– Chcia-zaraz je będę siekać.

Choć stojąc musiała tylko trochę unieść głowę, żeby na niego spojrzeć, miała wrażenie, jakby na powrót była małą dziewczynką.

– Acha. Bo już zacząłem się bać, że dodasz je w takim stanie – wycedził powoli, nie odrywając od niej wzroku, po czym odwrócił się i kilkoma długimi krokami wrócił na swoje miejsce.

Nie miał na sobie obszernej czarnej szaty, ale Hermina mogła przysiąc, że usłyszała jej łopot i poczuła muśnięcie materiału!

Ale Departament Tajemnic, zajęcia w CWSL, znajomi czy katamaran znikli, odpłynęli daleko za horyzont.

 

Jakieś dwie godziny później wywar był praktycznie skończony – został do dorzucenia składnik neutralny, dwie mugolskie substancje aktywne, już odważone oraz składnik wiążący.

Hermiona zamieszała go po raz ostatni i spojrzała na profesora Snape’a. Czarodziej mieszał powoli w kociołku jednocześnie czytając zaznaczony na czerwono fragment w księdze. Odczekała aż dojedzie palcem do ostatniej linijki, skończy mieszać i odłoży długą, wąską metalową szpatułkę.

– Skończyłam – odezwała się półgłosem. – Możemy dodać ostrygi.

Przez cały czas pracowali w ciszy i w pracowni słychać było tylko odgłosy mieszania, siekania, czasem rzucane szeptem zaklęcia, szelest przewracanych stron oraz bulgotanie wywarów – nie wiedziała, co o wspólnej pracy sądzi Snape, ale osobiście była wręcz zachwycona. Jeszcze nigdy wcześniej nie spotkała się z takim poszanowaniem dla innych podczas zajęć grupowych i teraz nie wyobrażała sobie tego wrażenia zbrukać. Dla siebie i być może dla niego.

 

Snape rzucił niewerbalne Statis na swój wywar i podszedłszy do niej zajrzał do jej kociołka. Płyn miał leciutkie żółtawe zabarwienie, to jak banieczki powietrza odrywały się od dna i dryfowały wolno ku powierzchni wskazywało, że konsystencja również jest idealna. Przybliżył twarz do unoszącej się pary i ostrożnie nabrał powietrza; ostry, dla wielu nieprzyjemny zapach żółci niedźwiedzia, którą Granger dodała jako ostatnią nie zrobił na nim wrażenia. Wyczuł w nim nutkę lewizji i nieco mocniejszą woń lawendy i skinął głową.

– Co wiesz o dodawaniu małż? – spytał, prostując się.

– Świeżo wydobyte małże należy otworzyć i wylać całkowicie wodę, która się w nich zbierze, używamy tej, którą… – widząc wędrującą w górę brew urwała. – Każdą małżę z osobna drobno siekamy i do wrzącego wywaru dodajemy zarówno posiekaną masę jak i całą wydzielinę.

– Następnym razem chcę słyszeć tylko to, co nas w danym momencie interesuje, a nie wyrecytowany podręcznik – skomentował lodowatym tonem, czując jak wraca niemal zapomniane poirytowanie.  – Co poszło nie tak?

Ale pomimo tonu głosu nie wyglądał tak srogo jak zawsze, pewnie dlatego, że miał lekko zarumienioną od gorąca twarz i Hermiona tylko potaknęła.

– Po pierwsze nie udało mi się ich należycie posiekać… – przypomniała sobie jego kąśliwą uwagę sprzed dwóch godzin, on najwyraźniej też, bo uniósł brew jeszcze wyżej i pospiesznie sprostowała. – Z powodu zapachu. A po drugie było bardzo mało wydzieliny.

– Accio maść goździkowa!

W następnej sekundzie Hermiona dostrzegła koło siebie jakiś błysk, a czarodziej złapał go lewą ręką. Gdy rozchylił palce, pośrodku dłoni spoczywała maleńka puszeczka. Ledwie ją otworzył, po pomieszczeniu rozszedł się mocny zapach goździków, zupełnie jakby ktoś właśnie utłukł kilka w moździerzu.

Snape rozsmarował sobie cienką warstwę pod nosem i podał jej.

– Aż dziw, że o tym nie pomyślałaś.

– Bo ostrygi znam, ale z talerza – odparła, zanurzając palec w miękkiej, aromatycznej mazi, nabrała odrobinę i przyjrzała się jej sceptycznie. – Jest pan pewien, że tyle wystarczy?

– Po drugie – kontynuował, jakby nic nie powiedziała – kwestia wydzieliny. Zapewne do siekania używałaś zwykłego noża? – gdy potaknęła, wskazał jej głową półkę z przyborami do warzenia. – Podaj mi trzeci nóż od brzegu.

Hermiona spodziewała się któregoś z diamentowym ostrzem i nawet wahała się, czy mogłaby zaproponować swoją pomoc, więc widok normalnego, bardzo wąskiego noża ją rozczarował.

– Myślałam, że Zwykły nóż jest zbyt tępy – położyła go ostrożnie na blat i przesunęła rączką w stronę Snape’a.

Severus rozejrzał się i na jednej z półek dostrzegł złożony na pół dość gruby płócienny woreczek. Miał ich pełno, więc przywołał go, przytrzymał w powietrzu jedną ręką, a drugą zaledwie musnął ostrzem noża.

– O, Merli… – szepnęła Hermiona, gdy odcięta równiutko część spadła na stół. Całe szczęście, że nie wpadło ci do głowy dotknąć ostrza…! Mugolski skalpel przy nim musiał być tępy jak dziecinne nożyczki!

– Srebrny nóż wykonany przez gobliny. Czasem warto zastanowić się dwa razy zanim się odezwie.

Hermiona przełknęła ślinę i nie odpowiedziała. I nie zaproponowała pomocy – po pierwsze była pewna, że Severus Snape by jej na to nie pozwolił (to cud, że dał ci go trzymać!), po drugie by się nie odważyła!

Następne minuty pokazały Hermionie różnicę między warzeniem a sztuką, przeciętnością a geniuszem. Nie miała szansy patrzeć, jak Michał Anioł rzeźbił Pietę, jak Beethoven komponował Sonatę Księżycową ani jak Da Vinci malował swoje płótna, ale nie żałowała. Nie teraz. I jednocześnie miała pewność, że żaden z Tamtych mistrzów nie mógł równać się z TYM.

Dłonie Michała Anioła z pewnością nie miały w sobie tej samej precyzji i zdecydowania, w muśnięciach pędzla Leonarda na pewno nie było aż tyle gracji, kunsztu i finezji, a palce Beethovena nie pieściły klawiszy fortepianu tak pewnie i delikatnie zarazem.

Nie miał żadnych problemów z krojeniem, żadnych. Przytrzymując mocno długimi palcami ostrygę uniósł nóż i jego ostrze rozmyło się w jedną, błyszczącą smugę, niemal ocierając się o opuszki palców i zostawiając cieniutkie, idealnie równe plasterki. Ułożył niewielki kawałek ostrygi trochę inaczej, przytrzymał i znów nie wiedziała, na co patrzeć – na ruchy nadgarstka, nóż, mistrzowsko spreparowaną ingrediencję czy sok, wylewający się obficie i spływający do głębokich rowków.

Z powodu ilości soku drugą ostrygę Severus musiał spreparować na innej deseczce. Hermiona ocknęła się nim skończył i zwiększyła płomień pod wywarem tak, że zawrzał dokładnie w momencie, gdy mężczyzna skończył siekanie. Chwyciwszy srebrną łyżkę zamieszała i zrobiła mu miejsce. Severus jednym płynnym gestem zgarnął posiekaną masę do środka i oboje pochylili się nad kociołkiem.

Drobniutkie kawalątki ostrygi opadły szerokim wirem na dno i raptem wszystko znieruchomiało, jakby zamrożone. Chwilę później powierzchnię pokryły maleńkie, drobne zmarszczki, błysnęły w świetle kul i niemal natychmiast znikły.

Wywar, który ukazał się pod spodem był przeźroczysty jak woda. Idealny.

O mój Boże. Nigdy w życiu nie widziała takiej perfekcji i piękna.

– To… – szepnęła, podnosząc wzrok i urwała, bo zabrakło jej słów.

Snape wyprostował się, zabrawszy ostrożnie nóż spojrzał na zegarek i skrzywił się.

– Do reszty mnie nie potrzebujesz. Pospiesz się, chcę z tobą omówić jeszcze jedną rzecz zanim wyjdziesz.

Hermiona pochyliła głowę, żeby nie dostrzegł jej miny.

Człowieku, jesteś geniuszem, absolutnym geniuszem, ale jeśli chodzi o brak wyczucia jak się zachować również nie masz sobie równych.

 

Skończyła dokładnie pół godziny później. Gotowy eliksir przelała do dużej butelki, opisała i schowała do torebki, tak samo jak wszystkie ingrediencje, rękawiczki i księgę. Wszystkie przybory do warzenia, wyczyszczone i wypolerowane odstawiła na miejsca, deseczkę nawet przemyła wodą, bo Chłoszczyść zostawiło na niej ledwie widoczne ślady. Na koniec odkurzyła stół i podłogę i dopiero wtedy usiadła wyczekująco. Miała nadzieję, że cokolwiek chciał od niej Severus Snape nie zajmie dużo czasu, bo zaczęła głodnieć.

Zaznaczywszy stronę piórem i odłożywszy ją na bok Snape wstał, sięgnął po różdżkę i przeszedłszy wolno koło niej aż pod drzwi oparł się o nie plecami.

– Skoro już skończyłaś… – odezwał się, rozwiązując kucyk, potrząsnął głową i włosy rozsypały się po ramionach. – Jest pewna sprawa, która mnie… nurtuje. Jeśli nie niepokoi.

Hermiona przyjrzała mu się i poczuła muśnięcie czegoś… dziwnego.

– Tak? – spytała, przekrzywiając lekko głowę.

– Jaki związek ma ten eliksir z PŁYNNYM Imperiusem?

Płynnym… Ach. Hermiona potrzebowała chwili, żeby przypomnieć sobie, że faktycznie powiedziała przy nim coś takiego. Odruchowo spojrzała na torebkę i pokręciła głową.

– Żadnego. To tylko ulepszony eliksir poprawiający pamięć. Dlaczego miałby mieć?

Snape milczał chwilę, przyglądając się jej badawczym wzrokiem i dziwne wrażenie się nasilało. W końcu odezwał się, mówiąc powoli, jakby z namysłem.

– W świetle tego co już wiem, to co powiedziałaś podczas rozmowy z Potterem o płynnym Imperiusie jest jedyną możliwą opcją.

No właśnie gapo, śledztwo! Miałaś spytać, co odkrył!

Nie ma związku, przecież nie ma Imperiusa w płynie… A może jest?

Nurtuje go… czy niepokoi…

Jedyną możliwą opcją… To znaczy…

On chyba nie…

Merlinie, on chyba nie myśli…

Te wszystkie myśli eksplodowały w jej głowie w ciągu jednej sekundy. Jednocześnie ZROZUMIAŁA co widzi – drzwi, które sobą zasłaniał. Różdżka, którą obracał w palcach. Poza, którą przybrał, dominująca i onieśmielająca zarazem. To, co insynuował…!

Cholera. O jasna cholera!

– Boże, nie myśli pan chyba, że TO JA?! – zawołała, zrywając się na równe nogi.

– Obawiam się Granger, że tak.

Boże, to było jakieś szaleństwo! Absurd! Merlinie, kolejny absurd tego samego dnia!

– Nie może pan, to absurd!

– Nie mów mi, co mogę a czego nie – warknął, odrywając się od drzwi. – Niby dlaczego miałby to być absurd? Pasuje idealnie.

Hermiona przez chwilę stała z otwartymi ustami, próbując uchwycić słowa, które przelatywały jej przez myśl tak szybko, że nie była w stanie za nimi nadążyć.

– Bo… – potrząsnęła mocno głową i to jej pomogło. – Bo mnie pan zna. Wie jakie mam poglądy, przekonania, wartości…! – gdy uniósł trochę kpiąco brew, krew w niej zawrzała. – Do cholery, ma pan blade pojęcie o drugiej wojnie, więc nie może…

– Zamilcz – syknął, podskakując do niej i Hermiona zachłysnęła się i zachwiała. – Przestań myśleć, że wszystko sprowadza się tylko do ciebie. Mam blade pojęcie o drugiej wojnie, o pierwszej też, zapewniam cię. Malfoy, Yaxley, Macnair, Avery, Nott… Po pierwszym upadku Czarnego Pana połowę złapanych przez Aurorów ludzi Wizengamot wypuścił, ponieważ zaklinali się, że działali pod Imperiusem! Masz wyraźnie krótką pamięć, skoro zapomniałaś jak mówiłem, że można rzucić na kogoś Imperio tak, że nawet nie będzie sobie z tego zdawał sprawy. Jak myślisz, jak trudno byłoby komuś rzucić go na ciebie?

Przez całą jego tyradę Hermiona nie odważyła się oddychać, ale pytanie, a raczej jego sens wycisnął jej dech z piersi.

– Myśli pan… że ktoś się mną posługuje…?

– Dokładnie, Granger. Z ust mi to wyjęłaś – prychnął, odsuwając się.

Mrugając oczami Hermiona osunęła się z powrotem na stołek i starała się zebrać myśli. Owszem, ktoś mógł rzucić na nią Imperiusa. I Severus Snape mógł myśleć, że ten ktoś kazał jej uwarzyć Imperiusa w płynie, ale nie, to nie było możliwe. Na szczęście.

– No więc nie – westchnęła. – To znaczy tak. Ktoś mógłby rzucić na mnie Imperiusa, ale nic więcej. Mam na myśli to, że… – Merlinie, to brzmiało jak bełkot! I było bełkotem! Odetchnęła i spróbowała jeszcze raz. – Jeśli istnieje Imperius w płynie, to o nim nie wiem. Jak rozmawialiśmy z Harry’m po prostu tak mi się powiedziało. Ten ktoś musiałby znać przepis i kazać mi go uwarzyć, ale musiałby potem rzucić na mnie Obliviate. Skoro wiedział, jak to zrobić, równie dobrze mógłby warzyć sam i ukraść to, co mu potrzebne, a nie komplikować wszystko wciąganiem w to mnie i usuwaniem mi potem pamięci. W przypadku Uzdrowicielki Umysłu to raczej kiepski pomysł – dodała już silniejszym głosem. – Jak pan chce, może pan przejrzeć moje wspomnienia, tak na wszelki wypadek, ale opcję, że ktoś się mną posługuje możemy odrzucić.

Snape wpatrywał się w nią długą chwilę, udając zamyślenie. Nie było Imperiusa w płynie, nigdy o czymś takim nie słyszał, ale też nie sądził, żeby Granger wymyśliła to zupełnie na poczekaniu. Musiało być coś, co jej to poddało.

– Skąd wzięłaś pomysł płynnego Imperiusa? – spytał w końcu i uniósł rękę zanim zdążyła odpowiedzieć. – Wierzę ci, że czegoś takiego nie znasz, ja też nie, ale nie wierzę, żeby przyszło ci to do głowy bez jakichś podstaw.

– Rozumiem, co ma pan na myśli – potaknęła Hermiona. Wciąż była lekko wstrząśnięta, ale dochodziła do siebie. – Po ataku terrorystycznym w Madrycie* sprzed kilku miesięcy mugole dużo teraz dyskutują o możliwości ataków chemicznych, polegających na skażeniu powietrza lub wody. Waszyngton opublikował nawet na ten temat raport**. Ludzie się boją, bo wystarczy dodać jakąś truciznę do ujęcia wody pitnej i zabić w ten sposób całe miasta czy nawet hrabstwa. Więc kilka miesięcy temu podczas wizyty w Londynie rodzice pytali mnie i Harry’ego, czy w magicznym świecie istnieją podobne zagrożenia. Na trucizny mamy antidota i bezoar, ale ponieważ wiem, że można rozłożyć na części składowe każde zaklęcie i po odrzuceniu inkantacji i ruchu różdżką zostanie zalążek czystej magii, który można umieścić w… czymkolwiek, zastanawiałam się wtedy nad tym, czy można byłoby posłużyć się… Avadą – zająknęła się i bardzo prędko dodała. – Więc kiedy Harry powiedział, że nie wierzy, że ktoś może biegać po całym kraju i rzucać Imperiusa na tysiące ludzi, to od razu przyszło mi do głowy.

No tak, Fundole, przypomniał sobie Snape. Sztuka tworzenia nowych zaklęć nie była dostępna wszystkim i tym lepiej – gdyby Weasley zaczął wynajdywać zaklęcia, strach byłoby chodzić po ziemi. Ale ktoś, kto stworzył własne doskonale wiedział, jak je skonstruować, a tym samym jak rozkładać. Stąd jednak była jeszcze bardzo długa droga do umieszczania zalążka magii w czymś – w przedmiotach martwych lub żywych stworzeniach.

– I do jakich doszłaś konkluzji?

Hermiona drgnęła lekko i z trudem oderwała wzrok od jego wąskich, lekko rozchylonych ust. W trakcie rozmyślania bezwiednie wodził po nich palcem, tym razem nie odwróciła spojrzenia i stwierdziła, że to strasznie hipnotyzujący widok. O, Merlinie…

– Że… Że… Się nie da. Nie wiem, kto potrafiłby coś takiego zrobić… To znaczy widziałam, znaczy się miałam… wiem o takim czymś, ale to na pewno nie mogłoby być podobne, nic z tych rzeczy, tylko… – czując jak się czerwieni, spuściła głowę i żałowała, że ona sama nie rozpuściła włosów.

– To znaczy?

Tego tonu z pewnością nie można było zignorować.

– Zmieniacz Czasu – odparła niechętnie, przygryzła wargę i nagle poczuła, że to doskonałe usprawiedliwienie! – Wiem, że w klepsydrę został wszczepiony zalążek mocy zmiany czasu. Ale zrobili to Niewymowni, więc nie sądzę, żeby ktoś inny miał pojęcie, jak to się robi.

Wspomnienia Severusa Snape’a związane ze Zmieniaczem Czasu I JEJ UDZIAŁEM tamtego wieczora na pewno nie były przyjemne i mógł sobie wyobrazić, że wolała tego tematu unikać.

Choć to nie z tego powodu się czerwieniła.

Mężczyzna skinął głową i ruszył do swojego kociołka.

– Dobrze, Granger. Myślę, że czas skończyć nasze spotkanie. Ufam, że trafisz do wyjścia, brama jest cały czas otwarta.

– A… Mógłby mi pan powiedzieć, co odkrył? W… naszej sprawie?

– Powiedziałem.

– Powiedział pan tylko, że jedyną możliwą opcją jest płynny Imperius.

Snape zebrał włosy z tyłu i mocno je związał.

– Ktoś taki jak ty z pewnością może… zastanowić się i wysnuć odpowiednie wnioski.

Cóż, wiązanie włosów nie pomagało i Hermiona znów poczuła gorąc, wspinający się na policzki. Zdecydowanie lepiej było, jak sama się zastanowi i wymyśli co dalej, teraz naprawdę był czas skończyć to spotkanie.

– W takim razie do widzenia – mruknęła, sięgając po torebkę. – I naprawdę jestem bardzo panu wdzięczna za pomoc.

Zamykała już drzwi, gdy dobiegły ją ciche słowa:

– Nie interesuje mnie twoja WDZIĘCZNOŚĆ.

Powiedziane tonem, który wyraźnie sugerował, że interesowało go coś innego.

 

Gdy przebrzmiało stuknięcie zamykanych drzwi, Snape podniósł głowę i spojrzał na nie z uśmieszkiem błąkającym się po ustach. Naturalnie zdawał sobie sprawę z tego, że Granger go usłyszała, wychwyciła aluzję i oczyma wyobraźni widział, jak analizuje każde słowo i próbuje zrozumieć, co miał na myśli.

Gdy skończyła mu wyjaśniać, co zrobiła i warząc zaczął nad tym myśleć, początkowe rozczarowanie zniknęło i uznał, że to jest znacznie bardziej interesujące niż pierwotnie sądził. Po pierwsze dzięki jej wskazówkom mógł się wyspecjalizować w warzeniu eliksirów związanych z systemem nerwowym i pamięcią, po drugie u mugoli Granger obracała się w środowisku medycznym – miała kontakt z innymi studentami, z profesorami, ludźmi z praktyk, które niewątpliwie miała, jej rodzice też byli lekarzami, a przy jej inteligencji mogła dowiedzieć się, jakie leki stosują mugole na inne dolegliwości. I sama powiedziała, że może łatwo zamawiać składniki.

Może nawet mógłbyś wynaleźć eliksir uzdrawiający zupełnie NCM! czy likantropię…

W każdym razie wiedział, że kobieta będzie się zastanawiać, czemu zgodził się jej pomóc i doszedł do wniosku, że dobrze będzie, jak pozbędzie się złudzeń i nastawi na to, że będzie jej potrzebował.

Bo Severus Snape wyznawał zasadę: po co prosić, jeśli można oczekiwać.

Teraz więc, mając to już za sobą mógł wrócić do teorii „płynnego Imperiusa”.

 

Uczucie głodu zbladło i idąc powoli do bramy Hermiona próbowała zrozumieć, co profesor Snape mógł mieć na myśli. Jeśli dobrze go zrozumiałaś i nie interesowały go podziękowania, to pewnie oczekuje czegoś w zamian…

Pierwszą odpowiedź, która wszystkim przyszłaby do głowy odrzuciła – był mężczyzną, ale na pewno nie TYM typem. To musiało być co innego. Tylko co….

Dopytywał się o „płynnego Imperiusa” i w pierwszej chwili miała wrażenie, że uważa, że to ona stoi za tym co się dzieje, ale nie, bał się po prostu, że ktoś może się nią posługiwać.

Ale spytał o to na samym końcu. Gdyby tylko o to mu chodziło, spytałby na początku. I nawet nie tu, przyszedłby do ciebie czy wyznaczył spotkanie gdzie indziej. A nie… pomagał ci.

Coś było z tą pomocą dziwnego…

Idąc pogrążoną już w cieniu ścieżką wróciła myślami do początku ich spotkania. Kazał ci wyjaśnić… wszystko od początku. Nie tylko co za eliksir warzyłaś! Ale wszystko!

Dokładnie!

Opowiadałaś mu o mugolskiej nauce, teoriach, lekarstwach i ci nie przerwał. A zwykle kiedy tylko zaczynasz mówić nie na temat, natychmiast ucina wszelkie wyjaśnienia! I wyglądał na zaciekawionego!

Potem kazał ci warzyć i patrzył, jak to robisz. I nie przesadzaj, byłaś tylko odrobinę rozproszona, poza tym wszystko było idealne!

Może…

Severus Snape sprzedawał własne eliksiry. Może szukał kogoś do pomocy? Kto równocześnie mógłby je… ulepszyć? Razem z nim?

Nie łudź się. Marzysz. Oszalałaś.

A jednak uważnie słuchał, jak mówiłaś o czymś, co mogło mu się przydać…

Przestań. Na pewno jest jakieś inne, logiczne wytłumaczenie.

Poza tym… czas pokaże!

Stwierdziwszy to Hermiona uśmiechnęła się do siebie i zorientowała, że stoi pośrodku drogi i patrzy na krzaki. Wybuchnęła śmiechem i ruszyła szybciej przed siebie.

Merlinie, ależ ten tydzień był zwariowany!

——–

* Zamach w Madrycie – seria ataków terrorystycznych 11 marca 2004 roku w Madrycie. Zginęło w nich 191 osób, a 1858 zostało rannych, co czyni ten zamach najkrwawszym aktem terroryzmu w Europie od czasów zamachu z Lockerbie 21 grudnia 1988 roku.

** Terrorism and Security Issues Facing the Water Infrastructure Sector   2004-03-09

LIBRARY OF CONGRESS WASHINGTON DC CONGRESSIONAL RESEARCH SERVICE

Rozdziały<< Trzeci Raz – Rozdział IXTrzeci Raz – Rozdział XI >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz