Trzeci Raz – Rozdział I

Eksir spokoju należał do trudniejszych w programie dla piątej klasy, lecz biorąc pod uwagę etap warzenia, na jakim byli uczniowie była szansa, że uda im się go uwarzyć sporo przed końcem drugiej lekcji. I zdąży zadać im porządną pracę domową.

Zajrzał właśnie do jednego z kociołków i prostując się poprawił poły szaty, gdy ktoś załomotał do drzwi, otworzył je szarpnięciem i wpadł do klasy.

W jednej chwili przestał tłumić lekkie poirytowanie, które odczuwał od rana i już zamierzał warknąć, gdy słowa zamarły mu na ustach – nie dlatego, że rozpoznał Dawida Pratchetta, jednego ze swoich Ślizgonów, ale na widok przerażenia malującego się na jego twarzy.

Chłopiec rozejrzał się po pomieszczeniu, wyłowił go spośród uczniów i postąpił do przodu.

– Panie profesorze…! – wydyszał. – Proszę… To ważne… Może pan ze mną…

Snape uciszył go uniesieniem ręki i podszedł kilkoma długimi krokami.

– Pratchett. Wyjaśnij – rzucił krótko. I lepiej, żebyś miał naprawdę poważny powód.

– To… Steve nie… – usta chłopca zadrgały, zachłysnął się i zacisnął oczy. – Profesor Granger próbowała mu pomóc…. ale… – potrząsnął głową i popatrzył na swoje stopy. – Proszę, chodźmy…

Ale CO. Do poirytowania dołączył niepokój, Snape skrzywił się i pochylił nad nim.

– Ale?

– Ale um-umarł… – wyszeptał.

Snape potrzebował trzech sekund, by przyswoić tę wiadomość. Trzech długich sekund, w trakcie których coś w nim zamarło, po czym wybuchło zrozumieniem.

Gwałtownym ruchem obrócił się w stronę klasy i spojrzał na uczniów takim wzrokiem, że rozmowy ucichły jak za machnięciem różdżki.

– Muszę wyjść – oznajmił cichym tonem, lecz był pewien, że słyszą go wszyscy obecni. – I nie wiem, kiedy wrócę. Za to wiem, na jakim etapie warzenia jesteście. A jak wrócę i choć jedno z was nie poczyni odpowiednich postępów, Hufflepuff i Ravenclaw pożegnają się z dziesięcioma punktami. Od każdego z was, co nam daje… trzysta trzydzieści punktów od KAŻDEGO z Domów. Więc sugerowałbym Nie. Tracić. Czasu. – Po czym machnięciem różdżki otworzył drzwi i rzuciwszy „Pratchett, za mną” wyszedł.

W trakcie jego przemowy Krukoni i Puchoni pobledli i odruchowo wyprostowali się niemal na baczność. Ledwie drzwi zatrzasnęły się z hukiem, wszyscy rzucili się do pracy i kroili, siekali ingrediencje i mieszali w kociołkach o wiele staranniej niż mając za plecami profesora Snape’a.

 

Snape szedł tak prędko, że truchtający koło niego mały Dawid Pratchett musiał co chwila podbiegać, by za nim nadążyć.

– Jest w klasie czy w Skrzydle Szpitalnym? – rzucił, wchodząc po dwa schody na górę.

– Nie… U stóp Wieży… Ravenclawu.

Słysząc, że Granger próbowała mu pomóc Snape założył, że musiał się zdarzyć jakiś wypadek na lekcji zaklęć, na której zastępowała Flitwicka, lecz teraz uzmysłowił sobie, że o tej porze siódma klasa miała Historię Magii. U stóp Wieży Ravenclawu? pomyślał i natychmiast porzucił temat. W tej chwili fakt, że jego Ślizgon najwyraźniej urwał się z lekcji nie miał znaczenia. Żadnego znaczenia.

Po wyjściu z korytarza odruchowo ruszył w kierunku drugich schodów wiodących na Wieżę, ale Pratchett złapał go za rękę i pociągnął ku pierwszym.

To, jak kurczowo ją ściskał powiedziało Snape’owi dwie rzeczy: że musieli być już blisko i że to, co zobaczą, miało być…

O, Merlinie.

 

 

Hermiona nadal klęczała nad leżącym ciałem. Chłód bijący od kamiennej podłogi zaczął dawać się jej we znaki, ale nie potrafiła się ruszyć.

Słysząc zbliżające się prędko zdecydowane, ciężkie kroki podniosła niezbyt przytomny wzrok i aż musiała zamrugać oczami, bo w pierwszej chwili ujrzała tylko rosnącą szybko czarną plamę. Dopiero wtedy zobaczyła nadchodzącego Snape’a, zaś czarna plama dookoła okazała się powiewającą za nim długą szatą.

Być może sprawiła to jego mina, a może fakt, że klęczała, w każdym razie wydawał się o wiele wyższy i poczuła się jak mała dziewczynka wiele lat temu.

– Profesorze… – usłyszała swój zmieniony głos i odchrząknęła. – … Snape.

Czarodziej zignorował ją zupełnie, przyklęknął nad leżącym chłopakiem i zaczął przesuwać nad nim różdżką.

Hermiona podniosła się niezgrabnie i patrzyła, jak rzuca zaklęcia. Nie słyszała wypowiadanych inkantacji, ale niektóre z nich musiały być tymi samymi, których użyła wcześniej. Wyglądało to tak, jakby nie przekonała go kałuża krwi, ani jej diagnoza, jakby nie zamierzał się poddać i zaciekle walczył z oczywistym. Jakby jego upór mógł przywrócić życie.

Jednak z każdym zaklęciem jego ruchy stawały się coraz powolniejsze, aż opuścił różdżkę i na chwilę zastygł ze zwieszoną głową.

Nie można ożywić zmarłych.

W tym momencie Hermionie zrobiło się go żal i coś zapiekło ją w gardle.

Gdy w końcu Snape spojrzał na nią, jego czarne oczy były tak samo puste jak zawsze.

– Co tu się stało – rzucił, wstając.

Hermiona odruchowo rozejrzała się za małym Ślizgonem, który ją tu ściągnął. Chłopiec kulił się pod przeciwległą ścianą, wpatrując szeroko rozwartymi oczami w ciało swojego kolegi i wydawał się nie oddychać. Żeby nie kazać mu się zbliżyć podeszła do niego i delikatnie ujęła za ramię. Drgnął gwałtownie, ale nie odwrócił wzroku.

– Profesor Snape pytał, co się stało – odezwała się łagodnym, cichym głosem. – Możesz nam powiedzieć?

– Pratchett – usłyszała za plecami.

W Hermionie momentalnie aż się zagotowało. On ma imię, ty dupku! Ale zanim zdążyła zareagować, chłopiec przeniósł spojrzenie na Opiekuna swojego Domu i zaczął mówić.

– On… jak przechodziłem, zawołał coś… a potem upadł. I… zaczęło nim rzucać… Chciałem mu pomóc… Panie profesorze, pytałem, co mu jest! Naprawdę! Ale… przestał mówić! I… Ze-zesztywniał i się trząsł. A potem… A potem… – urwał, zacisnął oczy, usta wygięły mu się w podkówkę i zaczął płakać.

Hermiona natychmiast przytuliła go do siebie i skinęła na Snape’a. Oboje z łatwością mogli dopowiedzieć sobie resztę.

– Skrzydło Szpitalne – zdecydował Snape.

Przynajmniej co do tego się zgadzamy. Przesuwając ręką po włosach chłopca, Hermiona wskazała głową ciało na podłodze.

– Musimy zająć się również…

– Sądzisz, że mógłbym go zostawić? – sarknął na to.

Hermiona myślała, że wylewituje zwłoki, ale Snape pochylił się i nie zwracając uwagi na krew wziął je na ręce, po czym podniósł się z wyraźnym wysiłkiem. Nie chodziło tylko o ciężar – bezwładne ludzkie ciało jest bardzo trudno utrzymać. Poprawił uchwyt, szarpnięciem głowy odrzucił kosmyk włosów z oczu i bez słowa odszedł.

Nie puszczając jej ręki mały Pratchett ruszył za nim, ale Hermiona go przytrzymała.

– Poczekaj chwilę.

Musiała rzucić kilka razy Tergeo, żeby usunąć krew z posadzki i ściany. Mając wciąż przed oczami wstrząsająco świeży Mroczny Znak przeniosła kilka kropel do wyczarowanej fiolki i pospiesznie sprzątnęła resztę. Niebawem miały skończyć się lekcje i nie chciała, żeby zobaczyli to uczniowie. Oczywiście mieli się dowiedzieć o śmierci kolegi, ale na Merlina, nie w ten sposób!

– Chodźmy – szepnęła do chłopca.

Gdyby Hermiona nie znała drogi do Skrzydła Szpitalnego, tym razem nie miałaby problemu z jej odnalezieniem. Na podłodze w zależności od koloru posadzki w regularnych odstępach widać było czerwone, bordowe lub czarne ślady. W niektórych miejscach było ich więcej i mogła się tylko domyślić, że Snape musiał zatrzymywać się co jakiś czas i poprawiać ciało na rękach.

Prowadząc chłopca dyskretnie usuwała je wszystkie.

Snape nie mógł iść szybko, lecz sprzątnięcie kałuży krwi zajęło Hermionie sporo czasu i dogoniła go dopiero kilkanaście jardów przed wejściem do Skrzydła. Otworzyła przed nim drzwi i krzyknęła:

– Poppy!

Z gabinetu pielęgniarki dobiegło szurnięcie i ciche kroki.

– Hermiona? Co się… – Czarownica zamarła na sekundę w drzwiach, po czym podbiegła do Snape’a.

Ten potrząsnął głową.

– Za późno. – Wskazał wzrokiem małego Dawida i dodał: – Zajmij się nim.

 

Poppy zawahała się wyraźnie, lecz Severus Snape nie zamierzał czekać, aż się zdecyduje. Steven Hawkins ciążył mu na rękach coraz bardziej i pod koniec drogi do Skrzydła Szpitalnego ledwie mógł go utrzymać, dlatego poprawił uchwyt po raz ostatni i zaniósł go do małej salki tuż koło gabinetu, zarezerwowanej dla nauczycieli.

Salki, którą znał aż za dobrze.

Położywszy Hawkinsa na przykrytym prześcieradłem łóżku wyprostował się i ściskając nasadę nosa patrzył, jak na białej tkaninie, niczym krwawe róże, wykwitają czerwone plamy. Te same róże pojawiły się na jego własnej twarzy – czuł to, ale nie zwrócił na nie żadnej uwagi. Ktoś z jego historią był do nich przyzwyczajony.

Oczywiście wiedział, że Steven Hawkins chorował na NCM – Nimium Cencentratio Magicaem – rzadką chorobę, która objawiała się nagłym kondensowaniem magii w jednym miejscu organizmu, co prowadziło do jej implozji oraz krwotoków. Po każdym ataku narażone na implozję tkanki obumierały, co prędzej czy później kończyło się śmiercią chorego.

Tak było jeszcze do niedawna. W przerwie między wojnami pomagał trochę Mistrzom Eliksirów z pięciu innych krajów w opracowaniu eliksiru, który usuwał krwotoki wewnętrzne i regenerował tkanki oraz innego, który znacznie osłabiał siłę ataków, de facto czyniąc śmiertelną chorobę dość uciążliwą dolegliwością.

Osobiście regularnie warzył dla chłopaka oba, a Poppy miała na niego oko.

Ale nawet zakładając, że Hawkins zapomniał wypić ostatnią dawkę, niemożliwe, żeby miał AŻ TAK silny atak! pomyślał, przyglądając się zalanym krwią uszom, ustom i nosowi i przypominając sobie obryzganą ścianę.

– Panie profesorze? – usłyszał naraz za sobą.

Granger. Snape przymknął na moment oczy, odetchnął głęboko, po czym odwrócił się do stojącej w drzwiach kobiety.

– Zwykle w Skrzydle Szpitalnym spotykam albo chorych, albo tych, którzy mogą w czymś pomóc – wycedził, siląc się na spokój. – A pani co tu robi? – gdy nie odpowiedziała, dodał z wyraźną drwiną. – Zapewniam cię, z nim nie ma sensu… Rozmawiać – zerknął na Hawkinsa i z powrotem na nią. – A ze mną jeszcze mniej.

Dreszcze, które zaczęły przechodzić Hermionę momentalnie ustały, a dławiący żal w gardle eksplodował nagłą wściekłością.

– Żałosne! – syknęła, wchodząc i zamykając drzwi. – Muszę panu…

– Granger!

– … coś pokazać.

Nie zwracając uwagi na krótkie warknięcie ani ostrzegawcze zwężenie jego oczu podeszła do leżącego na łóżku ciała, sięgnęła do rękawa lewej ręki i podciągnąwszy go wysoko przekręciła ją lekko w stronę Snape’a.

 

Czerń i biel. Tylko to widział Severus Snape, gdy świat się zatrzymał.

Czerń splotów, które pożarły kiedyś jego duszę… Czarną czaszkę, odcinającą się od bladej skóry, niczym zwęglone szczątki wyrzucone na dziewiczy śnieg… Kłujący w oczy odrażający symbol śmierci, którego nie spodziewał się ujrzeć już nigdy więcej, prócz swojego własnego, wyblakłego lecz wciąż widocznego, niczym mroczny cień rzucony na jego życie.

Ten jednak był przerażająco świeży. Tak świeży jak… jego Znak, kiedy go otrzymał…

Stopniowo na tle czerni i bieli wypełzły ukryte głęboko w umyśle obrazy Przeszłości. Sceny tortur, gwałtów, mordów niewinnych ludzi, których powinien chronić, a w zamian za to tylko patrzył lub nawet sam to robił. Obrazy płonących domów, zastygłych na zawsze ciał i krwi wsiąkającej w ziemię. I olbrzymiej zielonej czaszki przyglądającej się obojętnie temu wszystkiemu.

Widział to wszystko jakby z dala, jakby stał odgrodzony półprzeźroczystą zasłoną, która tłumiła krzyki i płacz, lecz wciąż pamiętał co wtedy czuł. I wspomnienie tego zalało go jak fala, bez mała zwalając z nóg.

Lecz to wszystko skończyło się lata temu…! To MIAŁO skończyć się lata temu! I pozostać miała po tym tylko historia, uczona w szkole, opowiadana dzieciom przez rodziców… pomniki… oraz wspomnienia i koszmary, dręczące tych, co przeżyli.

Zapomniany na lata odruch sięgnięcia do lewego przedramienia zbudził się na nowo, tak samo jak echo bólu częstych wezwań i z każdym głuchym uderzeniem serca stawał się coraz trudniejszy do opanowania. Severus mógł wyczuć każdy mięsień z osobna, napinający się coraz bardziej. Gorąc rozlewającą się od łokcia aż do dłoni i sztywniejące z wysiłku palce prawej ręki.

Walczył, zdecydowany się nie poddać, lecz prawa ręka zaczęła mu ciążyć, lewa zaś palić, płonąć, aż wreszcie nie mógł już tego dłużej znieść. Szarpnął obiema, pocierając lewym przedramieniem o biodro i przemożne choć fantomowe uczucie wreszcie znikło!

O, Merlinie…!

– Kiedy go zobaczyłaś? – spytał i wzdrygnął się wewnętrznie na dźwięk własnego chrapliwego głosu. Jednocześnie udało mu się oderwać wzrok od Mrocznego Znaku i widok Granger przyniósł mu ulgę. Czarne oczy były tak samo pełne bólu jak tamtej nocy we Wrzeszczącej Chacie, lecz czaiło się w nich coś jeszcze. Do tego doszedł nagły gest i wszystko razem sprawiło, że Hermiona z trudem przełknęła ślinę. Boże, powiedz mi, że jego Znak nie odpowiedział… Że się nie… nie odezwał!

– Jak… jak chciałam sprawdzić jego puls – zająknęła się, odwracając wzrok. – Dlatego po pana posłałam.

Gdy z Poppy położyły Dawida do łóżka i pielęgniarka poszła po eliksiry dla niego, Hermiona trzymała małego chłopca za rękę i pozwoliła mu przez chwilę mówić, by mógł wyrzucić z siebie przerażenie i szok zamiast tłumić je w sobie. Dopiero gdy skończył się usprawiedliwiać, wyjaśniła mu, że zrobił wszystko, co mógł i zachował się nad podziw dorośle.

I wtedy dotarło do niej, że nie można było tego powiedzieć o niej. Nie powinna wysyłać go po Snape’a. Nie powinna pozwolić małemu, zszokowanemu dziecku błąkać się po szkole. Powinna zająć się tym sama i zaopiekować nim!

I ty chcesz, żeby uczniowie przychodzili do ciebie, kiedy mają jakieś problemy!

Ku jej uldze Snape wydawał się o tym nie myśleć.

– Dawid Prattchet go widział?

– Nie – potrząsnęła głową w odpowiedzi. – Poppy też nie mówiłam. Chciałam… Chciałam, żeby wpierw zobaczył go pan – dodała, przygryzła dolną wargę i wyciągnąwszy z kieszeni fiolkę z krwią podała mu ją bez słowa.

Była pewna, że nie musi mu mówić, co to jest.

Na usta cisnęło się jej najbardziej oczywiste pytanie: czy to znaczy, że Voldemort wrócił? Ale było całkowicie idiotyczne: Snape najprawdopodobniej wiedział tyle co ona i bez trudu mogła sobie wyobrazić, jak zareagowałby, gdyby je zadała. Dlatego też zdusiła je w sobie, mówiąc w zamian za to:

– Gdy… sprawdzi to pan, dowie co się stało… powie mi pan?

Snape schował fiolkę do kieszeni i długo przyglądał się kobiecie w milczeniu. Oczywiście, że zamierzał zbadać Znak i dowiedzieć się więcej o okolicznościach śmierci Hawkinsa i o nim samym, ale nie mając pojęcia, co uda mu się odkryć uznał, że będzie lepiej, gdy w tej chwili nikt inny się o tym nie dowie. Wiadomość, że Czarny Pan powrócił wywołałaby panikę, jakiej jeszcze nie widział.

Poza tym taka informacja nie powinna wyjść od uczniów czy nauczycieli, ale od cholernego, coraz bardziej chorego, zdeprawowanego i pazernego rządu durniów i nieudaczników, w którym od pewnego czasu wydawało się, że nie było ani jednego uczciwego człowieka.

Jak wszędzie indziej, przemknęło mu przez myśl. Ale to już nie twoja sprawa. Powiesz im, co odkryłeś i niech się tym zajmą.

– Nie rozmawiaj o tym z nikim – powiedział w końcu z naciskiem. – Ani z McGonagall, ani z Poppy Pomfrey, ani z żadnym z twoich drogich przyjaciół. Zwłaszcza nie z Potterem i Weasleyem.

Oczy Hermiony się rozszerzyły. To znaczy, że… tak??! To stanowiło możliwe wyjaśnienie, dlaczego kazał jej milczeć. Możliwe, ale nie oczywiste! Może… Może…

Ale żadne „może” nie przychodziło jej do głowy, zaś implikacje chwyciły ją za gardło.

– Oczywiście! – wykrztusiła i dodała niemal błagalnie. – Proszę…

Snape szarpnął głową i odwrócił się od niej.

Mogło to być przyjęcie do wiadomości jej odpowiedzi, zgoda na jej prośbę… choć równie dobrze mógł po prostu kazać jej wyjść.

 

 

Londyn, Chalton Street 98, mieszkanie numer 15

Mieszkanie Hermiony

Dwie godziny później

 

Hermiona powinna powtarzać materiał na jutrzejszy egzamin z asymetrii mózgu i lateralizacji, ale nie potrafiła się skupić. Przez jakiś czas próbowała czytać notatki, jednak słowa przypływały i odpływały, zostawiając po sobie pustkę i dotarłszy do końca akapitu nie była w stanie powtórzyć ani jednego z nich. W którymś momencie zorientowała się, że po prostu siedzi wtulona w bezpieczny kąt kanapy i patrzy niewidzącym wzrokiem w zeszyt.

Pomysł, by najmądrzejsza czarownica jej pokolenia miała studiować na mugolskiej uczelni mógł wydawać się co najmniej zaskakujący, szczególnie że dostawszy kilka różnych propozycji pracy mogła łatwo zrobić karierę w Ministerstwie, ale były po temu powody.

Na początku września, raptem trzy miesiące po zakończeniu wojny Aurorzy odnaleźli jej rodziców, Uzdrowiciele ze Św. Munga spróbowali przywrócić im pamięć i okazało się, że nie jest to do końca możliwe. Owszem, państwo Granger odzyskali wspomnienia, lecz dość często zdarzały się chwile, kiedy znów wszystko zapominali i nie poznawali jej, a czasem mieli problemy z rozdzieleniem tożsamości.

Hermiona była zrozpaczona i niewiele brakowało, by się załamała, lecz właśnie wtedy postanowiła zostać Uzdrowicielką Umysłu i im pomóc. Chyba tylko dzięki tej nadziei nie pękła.

Wróciła do Hogwartu by zdać OWUTEM-y, po czym podjęła studia w Czarodziejskiej Wyższej Szkole Leczniczej oraz na mugolskiej Neurobiologii w King’s College London, doszła bowiem do wniosku, że spojrzenie na umysł z mugolskiego punktu widzenia i najnowsze odkrycia dotyczące choroby Alzheimera oraz amnezji mogą pomóc jej wynaleźć zaklęcia, które uleczą rodziców.

Nie byłoby to możliwe, gdyby nie pomoc Kingsleya i Rogera Coxa, szefa Departamentu Tajemnic, którzy dali jej nowiutki, usprawniony zmieniacz czasu. W ten sposób mogła studiować w obu szkołach naraz i mieć praktyki w mugolskim laboratorium zajmującym się neuroobrazowaniem oraz w Hogwarcie, pod kierunkiem Poppy, jako odpowiednik szkolnego psychologa.

Miała rację – mugolska wiedza bardzo się jej przydała i dwa lata temu udało się jej wynaleźć eliksir, który niemal całkowicie uzdrowił jej rodziców.

Do tego czasu państwo Granger-Wilkins mieszkali w Australii – przede wszystkim z powodu problemów z pamięcią, lecz również dlatego, że w pierwszych latach po wojnie Hermiona bała się o ich bezpieczeństwo (niewielka grupa Śmierciożerców, która uniknęła Azkabanu i rodziny skazanych mogli chcieć się na niej zemścić). Po wyzdrowieniu postanowili zostać na zawsze w Australii, bo „życie państwa Wilkins” odpowiadało im bardziej, ale w miarę często zaglądali do Londynu. Ponieważ przed przeprowadzeniem się do Australii sprzedali dom, wkrótce po tym, jak zostali odnalezieni kupili Hermionie wygodne mieszkanie, na tyle duże, że było miejsce i dla nich, gdy się zjawiali.

Fakt, że mieszkanie było mugolskie jej nie przeszkadzał. Tak było łatwiej ze względu na rodziców i mogła zapraszać do siebie niektórych znajomych z King’s, lecz dopilnowała, żeby miało balkon, po którym Krzywołap mógł wchodzić i schodzić na podwórko na tyłach oraz kominek, który naturalnie od razu podłączyła do sieci Fiuu.

Na ogół mieszkała sama. Z Ronem rozeszła się na dobrą sprawę zanim zaczęli na poważnie ze sobą być. Przez jakiś czas miała chłopaka – czarodzieja, którego poznała w CWSL, ale po roku wyjechał gdzieś do Azji i od tego czasu nie znalazła nikogo innego. I prawda była taka, że nie miała na to czasu. Dwa lata temu przyszedł do niej Ron, najwyraźniej chcąc wrócić, ale na to nie miała nie tylko czasu, ale i ochoty.

Bo… cóż, jej związek z Ronem był podobny do marzeń, które okazują się piękniejsze od rzeczywistości.

Po Bitwie o Hogwart zamiast w Norze zamieszkała z Harry’m na Grimm, uznała bowiem, że pogrążonej w żałobie rodzinie należy dać trochę czasu. Ron nie był zadowolony i wkrótce okazało się dlaczego – po prostu bardzo mu się spieszyło. Hermionie nie, ale gdy mu odmawiała, odchodził ciężko obrażony.

Do tego doszły inne problemy. Ponieważ stała się najpopularniejszą czarownicą w całej Wielkiej Brytanii, dostawała niezliczoną ilość listów (w tym Wyjców) oraz prezentów, Ron zaś był chorobliwie zazdrosny o każdy z nich.

Kiedy w czerwcu wraz z Harry’m zaangażowała się w obronę Snape’a, który przeżył i został postawiony przed Wizengamotem, Ron ostentacyjnie odciął się od ich wysiłków i każda, nawet krótka rozmowa z nim kończyła się awanturą.

Przez krótki okres rozdzielona Trójca była równie popularna, jednak w końcu prasa skoncentrowała się na Wybrańcu oraz pannie Granger, a Ron zszedł na dalszy plan. Jak można się było spodziewać, nie przyjął tego dobrze; przez jakiś czas wymyślał straszliwe brednie, byle tylko widzieć swoje imię w gazetach, a gdy w końcu te same gazety zaczęły go wyśmiewać, przestał z nimi rozmawiać.

Choć uczucie do Rona dawno minęło, Hermiona żałowała tego, w jaki sposób wszystko między nimi się skończyło i spędziła wiele godzin siedząc na kanapie, wpatrując się w książkę czy kominek i wspominając. Dokładnie jak teraz.

Lecz dziś na tle stronic przesuwały się zgoła inne obrazy: te sprzed raptem dwóch godzin i inne, sprzed wielu, wielu lat.

Jeszcze dwie godziny temu jej świat wydawał się układać. Za dwa tygodnie miała zdać OTM – Ostateczny Test Magiczny w CWSL, za trzy obronić pracę magisterską w King’s, zamierzała oddać wreszcie zmieniacz czasu, zafundować sobie dwumiesięczne wakacje w Australii, po czym pójść do pracy w Klinice Św. Munga… i być może zacząć móc myśleć wreszcie trochę o sobie… Tymczasem te wszystkie małe i duże marzenia przekreślił jeden Znak, koszmar przeszłości, który powrócił niczym… bumerang.

Z pokoju gościnnego, w którym znajdowało się wyjście na balkon wynurzył się Krzywołap, podbiegł do Hermiony i wskoczywszy jej na kolana zaczął ocierać spłaszczony pyszczek o jej twarz.

Jego ciepłe futerko, mruczenie, a nade wszystko obecność, którą kojarzyła z absolutnym przywiązaniem i troską sprawiła, że przestała walczyć i na siłę odpychać to, co zbierało się w niej od powrotu do domu i wreszcie się poddała. Nie miała już siły się bronić, a przy nim mogła być sobą. Może dla innych to był tylko zwierzak, ale dla niej był najwierniejszym przyjacielem.

Coś osiadło jej na piersi, zaś lekki ciężar, który czuła na ramionach osunął się nagle na nie i stał się o wiele mocniejszy.

– Krzywołapku… – szepnęła, drapiąc go lekko za uszami. – Zrób coś, żeby to nie było TO… I żeby Snape mi o tym powiedział…

Pół-kuguchar miauknął w odpowiedzi i Hermiona zacisnęła oczy i wtuliła twarz w ciepłe, miękkie futerko. Miejmy nadzieję, że to znaczy „tak”.

Jej relacje z profesorem Snape’em nigdy nie należały do najlepszych, a po wojnie jeszcze się pogorszyły. Przede wszystkim dlatego, że czarodziej wiedział, że oglądała wszystkie wspomnienia, jakie przekazał Harry’emu, lecz również dlatego, że broniła go w trakcie jego procesu, co musiał odebrać jako litość, a litości nie tolerował. Poza tym to, przez co przeszedł złamało go niemal doszczętnie i choć skrzętnie to ukrywał, zdawał sobie sprawę, że Hermiona to widzi. Całe szczęście, że wrócił do nauczania po tym, jak skończyła siódmą klasę, ale spotkała go ponownie, gdy zaczęła praktyki. Kilkakrotnie próbowała nawiązać z nim jakiś kontakt, lecz za każdym razem odrzucał jej gesty i unikał jej towarzystwa, zaś kiedy musiał z nią rozmawiać, jego wypowiedzi wprost ociekały sarkazmem, więc w końcu też zaczęła od niego stronić.

Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że mogłaby czekać z niecierpliwością na wiadomość od Severusa Snape’a!

 

 

Hogwart, Skrzydło Szpitalne

O tej samej porze

 

Severus Snape owinął się ciaśniej połami szaty, skrzyżował ręce na piersi i opierając się o ścianę przyglądał się w milczeniu dwóm Uzdrowicielom, którzy kończyli badanie ciała Hawkinsa. W słonecznym świetle wpadającym przez witrażowe okno prześcieradło skrzyło się białym, ostrym blaskiem, a plamy zaschniętej krwi zdążyły już troszkę pociemnieć.

– Dokładnie, to wygląda na bardzo silny atak NCM – powiedział jeden z nich, blondyn, odwracając się w stronę siedzącej na krześle po drugiej stronie sali Minerwy McGonagall.

– Przecież brał na to eliksiry! – zaprotestowała Minerwa i zajrzała do karty chorobowej chłopaka.

Robiła to już chyba dziesiąty raz, jakby w ten sposób mogła znaleźć przyczynę ataku i jakby to mogło cokolwiek zmienić. Zaciskała przy tym usta tak mocno, że w pokrytej siateczką zmarszczek twarzy w ogóle nie było ich widać, za to jej oczy wydawały się zaskakująco wielkie.

– Nawet najlepszy eliksir nie zapewni stuprocentowej ochrony, pani… dyrektor – westchnął drugi, o rzadkich, mysich włosach.

Obaj od początku zwracali się praktycznie tylko do niej, nie tyle ignorując Snape’a, ile panicznie unikając jego wzroku. Mogli skończyć Hogwart ponad dziesięć lat temu, ale jak widać nie zapomnieli profesora Eliksirów.

– To po pierwsze – podjął blondyn. – Po drugie ze wstępnych badań wynika, że coś wpłynęło na jego krew. Nie umiem powiedzieć, czy to coś, co spożył niedawno czy jakaś k-kkk… zaklęcie….

– A może jedno i drugie…

– Ale to będziemy mogli ustalić dopiero podczas dokładnych badań zwłok.

– Dlatego zabierzemy je ze sobą.

Snape odchrząknął cichutko, mężczyźni na chwilę zamarli, po czym bardzo powoli się ku niemu odwrócili. Przez dłuższą chwilę patrzył na nich bez słowa i obaj zaczęli maleć. W normalnych okolicznościach to by go bawiło, ale nie dziś.

Zachowują się jak bliźniacy Weasleyów. Sam nie wiedział, dlaczego mu to przyszło do głowy, może dlatego, że zawsze irytował go sposób, w jaki tamci ciągle wpadali sobie w słowa. Zaś za użycie słowa „zwłoki” miał ochotę wbić im różdżkę w gardło.

– Nie sądzę – odezwał się w końcu. – Ciało pana Hawkinsa zostanie w Hogwarcie…

– Ale…

– … ponieważ tak potwierdziłem w liście jego rodzicom – ciągnął, ściszając lekko głos. Ludzie zwykle w takich sytuacjach go podnosili, ale im ciszej Severus Snape mówił, tym szybciej inni milkli.

– Pomysł dodatkowych badań jest bardzo dobry – wtrąciła Minerwa i skinęła głową w jego stronę – ale profesor Snape ma rację. Państwo Hawkins na pewno będą chcieli porozmawiać ze mną i z nim, jako Opiekunem Domu. Poza tym będzie zdecydowanie lepiej, jak zjawią się tu, gdzie ich syn mieszkał i… to się stało.

A nie w Klinice, gdzie będzie tylko anonimowymi „zwłokami”, dokończył w myślach Severus, a na głos powiedział:

– Więc skoro już… skończyliście, chciałbym zostać sam z moim uczniem.

Ciężko było odmówić takiej prośbie, więc pobrzękując buteleczkami z eliksirami i szeleszcząc pergaminami obaj Uzdrowiciele zaczęli się zbierać. Minerwa przyjrzała mu się uważnie, ale z nią też umiał sobie poradzić. Posłał jej zwykłe puste spojrzenie, tym razem zabarwione odrobiną bólu. Zaledwie odrobiną. Niemal natychmiast odwrócił głowę, jak przyłapany na czymś, czego nikt nie powinien widzieć i wbił wzrok w okno.

Do szelestów dołączyły odgłosy kroków, skrzypnięcie i stukot zamykanych drzwi i nastała cisza.

Kącik ust Snape’a zadrgał lekko. Odczekawszy chwilę rzucił na drzwi Colloportus, Muffliato, Homenum Revelio oraz Homenum Revelio Moneo, które ostrzegało przed pojawieniem się kogoś. Dopiero wtedy podszedł do ciała chłopaka i odsunął lewy rękaw.

Skóra była blada i nietknięta, niczym czysta jeszcze strona pergaminu, lecz tak naprawdę na tej życie napisało już swoją historię; po prostu dwie godziny temu ukrył Mroczny Znak przy użyciu Invisus, zaklęcia, które sam wynalazł i często z niego korzystał. Dopiero wtedy sprawdził, jak się ma mały Pratchett, zawiadomił dyrektorkę i zostawiwszy jej skontaktowanie się ze Św. Mungiem, wybrał się do domu państwa Hawkins. Nie zastawszy ich zostawił krótki list ich skrzatowi domowemu i przesłał bardzo krótką, zdawkową wiadomość Patronusem.

Teoretycznie mógłby próbować ich znaleźć, ale wolał być obecny podczas wizyty Uzdrowicieli.

Pomimo zaklęcia ukrywającego mogli doszukać się czegoś niepokojącego, a póki on sam nie obejrzał przedramienia Hawkinsa, wolał mieć na nich oko.

– Retro Visus – mruknął, przesuwając różdżką nad bladym przedramieniem.

Czaszka, potem czarne grube sploty, na koniec łeb węża pojawiły się z wolna na bladej skórze. Z wahaniem, niechętnie Snape sięgnął ku Mrocznemu Znakowi – nie zapomniał i wiedział, że nigdy nie zapomni tego gestu, który czynił i widział setki razy w życiu, a którego nienawidził całym sobą, tak mocno, że jego palce zawisły nad nim na chwilę zanim go dotknęły.

Starając się ignorować chłód martwego ciała, Snape wodził chwilę długimi, wąskimi palcami po całym Znaku, próbując wyczuć… cokolwiek. Wibracje czarnej magii, echo zaklęcia, którego Czarny Pan używał do znakowania swoich zwolenników, może resztki emocji…

Równocześnie skupił się na reakcjach własnego ciała. W przeszłości jego Mroczny Znak potrafił wyczuć obecność innych, lecz tym razem nie wyczuwał nic. Absolutnie nic. Tylko gładką, miękką skórę.

Czas było sięgnąć do zaklęć Uzdrowicieli i Aurorów. Snape przytknął czubek różdżki do Znaku i szepnął:

– Revelis Contingamus.

Użycie każdego rodzaju magii zostawia ślad zarówno w otoczeniu jak i w ciele osoby, która została jej poddana. Wiele zaklęć wpływa też na jej magię. W ten sposób można ustalić, czy badany został trafiony jakimś nieszkodliwym zaklęciem, urokiem, klątwą, zwłaszcza którymś z Zaklęć Niewybaczalnych czy leczony.* Niestety ślady znikają dość szybko, więc Snape nie zdziwił się, że zaklęcie nic nie ujawniło.

Znał praktycznie wszystkie zaklęcia używane przez Uzdrowicieli oraz Aurorów i użył każdego z nich. Zaklęcia wyszukujące zmiany w mięśniach pod wpływem ostrego, długotrwałego bólu, ujawniające koncentrację magii, ślady połączenia ciała z czymś lub kimś innym, aurę, którą roztaczała czarna magia, analizujące stan tkanek…

Niektóre z nich należało stosować na żywych pacjentach czy ofiarach, lecz spróbował ich mimo to, bo nie miał pojęcia, czego szukać. Miał po prostu nadzieję na odkrycie czegokolwiek.

Część zaklęć reagowała normalnie; znad ciała chłopaka unosiło się kolorowe, pulsujące lub stałe światło, albo lśniące runy, które zbierał na rękę lub czytał z powietrza, inne brakiem reakcji potwierdzały lub wykluczały kolejne teorie, lecz choć dla pewności powtarzał niektóre z nich, wciąż nie znajdował choćby najmniejszego związku z czarną magią.

Co wcale nie świadczyło o tym, że jej tam nigdy nie było. Może śmierć sprawiała, że ten rodzaj czarnej magii znikał z ciała? Może sposób, w jaki działał Mroczny Znak się zmienił, albo fakt, że zdradził Czarnego Pana, który wyszedł na jaw sprawił, że przedziwne połączenie między jego Mrocznym Znakiem a innymi zostało zerwane? Równie dobrze ból po otrzymaniu Znaku mógł być zbyt krótki, by wpłynąć na stan mięśni…

Merlinie, mogło być tysiące powodów, dla których nie mógł nic odkryć!

To jeszcze nie koniec. Gdy magomedycy badający zmarłych zajmą się Hawkinsem, być może coś znajdą. Jeśli będzie to miało związek z czarną magią, z pewnością dowie się o tym Potter i ostrzeże Granger, a ta na pewno mu to przekaże. W tej chwili najważniejsze było to, że bez niego nie mogli odkryć Mrocznego Znaku – to dawało mu trochę czasu na przeprowadzenie własnego śledztwa zanim poinformuje o nim Ministerstwo.

Poza tym miał fiolkę z krwią chłopaka. Granger, w typowym mugolskim odruchu zebrała jej trochę, więc równie dobrze mógł ją dokładnie przeanalizować, choć nie sądził, żeby odkrył coś więcej niż podczas badania ciała, w którym, sądząc po pierwszych bardzo delikatnych zsinieniach w okolicach łokcia, wciąż trochę jej zostało.

Natomiast on sam planował odbyć długą rozmowę ze swoimi Ślizgonami.

 

* Wiem, że w CC uczyniłam założenie, że Avada Kedavra nie pozostawia żadnego śladu – było mi to potrzebne do fabuły, w tym jednak zmieniam tę teorię. Możecie uznać, że w międzyczasie przeczytałam kilka ksiąg i się doedukowałam 😉

Serdeczne podziękowania dla Maji za pomoc w tym rozdziale! 😉

 

 

Piątek, 4 czerwca, po 18-tej.

Hogwart, Gabinet profesora Snape’a

 

Od jakiegoś czasu Hawkins zmienił się, niestety na gorsze i dwóch jego dobrych przyjaciół należało teraz określić raczej jego dobrymi znajomymi, ale mimo to Snape porozmawiał z nimi wczoraj na osobności i dowiedział się kilku interesujących rzeczy.

Poprzedniego lata jego Ślizgon wrócił do szkoły nie ten sam; zaczął używać wulgarnego języka, stał się arogancki i nabrał tendencji do wywyższania się. Pod koszulką zaczął nosić srebrny medalion z czaszką, a rysunek podobnej powiesił nad łóżkiem.

Drugą z nich była wiadomość, że od roku miał dziewczynę, Krukonkę z szóstej klasy.

Trzecią zaś, że aby się spotkać, oboje dość regularnie urywali się z różnych zajęć, co tłumaczyło jego obecność u stóp Wieży Ravenclawu, na praktycznie nieużywanej klatce schodowej.

Snape od razu domyślił się, o którą Krukonkę chodzi.

Gdyby w Hogwarcie istniał zwyczaj przesuwania uczniów o rok wyżej, Emily Russell kończyłaby szkołę lub nawet skończyłaby ją rok temu. Pod pewnymi względami była to druga Hermiona Granger, która zapamiętywała wszystko cokolwiek przeczytała, pojmowała w lot nawet najbardziej skomplikowane tematy, a trafnymi odpowiedziami potrafiła zszokować nawet kołatkę, która zadawała pytania przed przepuszczeniem Krukonów do Pokoju Wspólnego.

Różnica między nią i Granger polegała na tym, że tej drugiej zależało na wiedzy; dużo czytała, szukała w bibliotece dodatkowych informacji by napisać eseje dwa razy dłuższe niż wymagano, w trzeciej klasie wzięła nawet dodatkowe przedmioty i robiła ze swojej inteligencji dobry użytek (co Snape bardzo niechętnie przyznawał, lecz tylko przed samym sobą). Russell była bardzo inteligentna, z pewnością oryginalna, choć nie bardziej niż panna Lovegood, lecz nie próbowała z tą inteligencją nic zrobić. Być może przydzielając ją do tego Domu Tiara liczyła, że to się zmieni, ale póki co nic na to nie wskazywało.

Wczoraj nie miał okazji z nią porozmawiać – spędził prawie cały wieczór z rodzicami Hawkinsa oraz Aurorami, przysłanymi dla porządku, a gdy skończył, Russell była w gabinecie Flitwicka. Wezwał więc do siebie byłych przyjaciół jego Ślizgona, dla świętego spokoju przeanalizował krew i przy śniadaniu kazał dziewczynie przyjść do swojego gabinetu po lekcjach.

Teraz właśnie na nią czekał.

Dziewczyna zjawiła się pięć minut później. Snape gestem wskazał krzesło na wprost i przyjrzał się jej, gdy siadała.

Miała długie do pasa czarne włosy; niektóre splotła w cienkie warkoczyki razem z włosami testrali, pozostałe zaś zostawiła niezwiązane. Blada cera podkreślała starannie wyskubane podwójne ciemne brwi oraz pełne czerwone usta, zaś kiedy się uśmiechała, widać było drobne, białe zęby – pewnie z tego powodu wśród uczniów krążyły historie, że ma coś wspólnego z wampirami. Wczoraj i dziś musiała dużo płakać i z pewnością nie spała, co widać było po lekko zapuchniętych, podkrążonych oczach.

Kiedy się wyprostowała i odgarnęła kilka kosmyków z twarzy, zauważył srebrny kolczyk o dziwnym kształcie i jakiś czarny pasek czy tasiemkę, wystającą odrobinę spod rozluźnionego krawata.

– Panie profesorze – odezwała się, poprawiając szatę tak, by zakrywała kolana. – Zakładam, że chciałby pan porozmawiać o Stevie?

I tak, i nie. Snape był pewien, że dziewczyna widziała Mroczny Znak, nie miała natomiast pojęcia, że on też go widział. I jeśli nie wiedziała nic więcej, tak miało pozostać, dlatego musiał pokierować tą rozmową tak, by powiedziała mu wszystko, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

Nie wiedząc czego się spodziewać musiał zdać się na instynkt, od zdania do zdania dać się poprowadzić jej słowami i zachowaniem. Dlatego musiał zwracać uwagę tak samo na to co mówi, jak i na mowę jej ciała.

Był też pewien, że będzie próbowała kłamać. W normalnych warunkach potrafił zmusić uczniów do wyjawienia prawdy – pytaniami, spojrzeniem, czasem wręcz milczeniem, ale dziś nie chciał nasuwać żadnych podejrzeń.

Oczywiście najprościej byłoby posłużyć się Legilimencją lub podać jej Veritaserum, a potem wyczyścić pamięć, ale dookoła tej sprawy już zaczęli kręcić się Aurorzy i wolał nie kusić losu.

– W rzeczy samej – odparł, odkładając pióro i odsuwając na bok plik esejów.

– Profesor Flitwick, profesor McGonagall i pani Pomfrey już ze mną rozmawiali – westchnęła, patrząc na palce splecione na kolanach – ale oczywiście mogę wszystko jeszcze raz powtórzyć.

Pierwszy błąd, Russell. Snape skinął głową.

– Nie sądzę, żebym miał do ciebie te same pytania. – Dziewczyna zerknęła na niego i czym prędzej opuściła wzrok. I drugi. – Choć niewątpliwie łączą się one z panem Hawkinsem. Po pierwsze chciałbym wiedzieć, od jak dawna oboje uciekaliście z lekcji.

Potem spytał o jej rodziców i rodzeństwo, szkołę do której chodziła przed Hogwartem i dowiedział się, że brat jej ojca był pastorem oraz że oboje z Hawkinsem mieszkali w Birmingham.

Popełniała błąd za błędem i ktoś z jego doświadczeniem mógł czytać w niej jak w otwartej księdze. Odpowiadała bardzo drobiazgowo na każde pytanie, czyniła liczne dygresje i za każdym razem to on musiał jej przerywać. Bywały chwile, kiedy patrzyła mu w twarz, ale wystarczyło, że lekko zmrużył oczy by odwracała wzrok i zmieniał się jej głos. Starała się udawać, że czuje się swobodnie, lecz była zbyt wyprostowana; tylko w połowie odpowiedzi na pytania osuwała się na oparcie, ale gdy czuła, że zbliża się do końca znów sztywniała i napinały się jej ramiona, zaś palce na nowo mięły chaotycznie materiał szaty lub wbijały się w siedzenie krzesła.

Coś było nie tak. O wiele bardziej nie tak, niż Snape przypuszczał. Mogła próbować kontrolować słowa, ale cała jej postawa wręcz to krzyczała. Ona nie jest zdenerwowana. Ona SIĘ BOI…

Powód mógł być tylko jeden. Cholerny Mroczny Znak.

Ani ona, ani Steven Hawkins nie byli typami ludzi, którzy lgnęli do czarnej magii, z drugiej strony przez szeregi zwolenników Czarnego Pana przewinęły się setki, których nikt nigdy by o to nie posądził. Lecz wciąż pomysł, by oboje mogli mieć z tym coś wspólnego mu nie pasował. Było coś, co mówiło mu, że to nie może być to. Że musi chodzić o coś innego… Jej zachowanie? Pochodzenie? Nie… Może wygląd…? Jej… To musiało być gdzieś tu…

Opowiadała właśnie, że w czasie ostatnich świąt Bożego Narodzenia wybrali się razem na koncert, gdy nagle to zobaczył. Ależ oczywiście! To było takie proste! To był powód, dla którego wczoraj nie wyczuł czarnej magii! Jasna cholera!

– Podwiń rękaw – niemal wypluł to z siebie.

Dziewczyna urwała w pół słowa, bynajmniej nie dlatego, że jej przerwał i opadła jak marionetka – jeszcze przed sekundą była wyprostowana jak struna, teraz zaś ramiona jej lekko obwisły, pochyliła się odrobinę i wypuściła urywany oddech.

– JUŻ – to słowo zabrzmiało jak smagnięcie batem.

I tak musiała je odczuć, bo aż podskoczyła i spojrzawszy na swoje dłonie sięgnęła powoli do prawego rękawa. Snape stuknął różdżką o blat i dziewczyna zamarła.

– Dokładnie tak, Russell.

Przez kilka sekund wahała się jeszcze, po czym wyprostowała lewą rękę i jeszcze wolniej odnalazła mankiet koszuli. Chwilę mięła go w palcach, po czym niezdarnymi szarpnięciami podciągnęła go do góry. Lecz nie przekręciła ręki.

– Zapewniam cię, że… będziesz żałować, jeśli ja to zrobię – powiedział niskim, niebezpiecznym tonem.

Wciąż nie patrząc na niego, dziewczyna wolno obróciła rękę w lewo i… oczom Snape’a ukazał się Mroczny Znak. Dokładnie taki sam, jaki widział wczoraj. Świeży, wyraźnie kontrastujący z bladą skórą.

– To… to nie to, co… pan myśli! Panie profesorze! – poderwała gwałtownie głowę i spojrzała na niego błagalnie. – To… to tylko tatuaż! Zwykły mugolski tatuaż! – a gdy milczał, wydyszała niemal łkając. – Tylko tatuaż…

– Wiem.

Oczywiście, że to był tatuaż! Widział już mugolskich chłopaków i dziewczyny z długimi rozpuszczonymi włosami, którzy mieli coś zrobionego z brwiami, noszących czarne kurtki, paski na szyi, srebrną biżuterię i mających wytatuowane na rękach i torsie przeróżne czaszki.

Zwykle Snape lubił znajdować potwierdzenie swoich podejrzeń, ale nie tym razem. Tym razem targnęła nim taka wściekłość, że wręcz czuł, jak krew gotuje mu się w żyłach.

Ale to nie widok Mrocznego Znaku – DRUGIEGO Mrocznego Znaku nim wstrząsnął, nawet nie skrajna bezmyślność dwójki uczniów, którzy potraktowali symbol śmierci i terroru jak zabawkę, lecz splugawienie ofiary złożonej przez tysiące ludzi z ich życia, bólu, krwi i poświęcenia. Przekreślenie tego wszystkiego za cenę rysunku na własnym ciele, którym mogli imponować innym.

Tylko tatuaż…! Dwa słowa, które złapały go miażdżącym uchwytem za gardło i odebrały oddech. Szaleństwo rosło mu w piersi, pęczniało, dusiło coraz bardziej, aż wreszcie eksplodowało, Severus złapał oddech i nagle zorientował się, że stoi.

Żeby nie przekląć jej na miejscu rozluźnił palce dookoła różdżki i spojrzał na dziewczynę z góry.

– Russell – odezwał się. Słyszał swój niski głos, niemal szept dochodzący gdzieś z boku. Jakby wszystko co było w nim żywe, co potrafiło czuć wyszło z niego, cofnęło się w obawie, że mógłby zabić ją gołymi rękoma i została tylko pusta, bezpieczna skorupa. – Gdybym wciąż był dyrektorem tej szkoły, wyrzuciłbym cię z niej Natychmiast. Nie jestem nim. Ale wierz mi, dopilnuję, by to się stało – o ile do tej pory dziewczyna była blada, teraz jej twarz stała się trupio blada. – Nie będę ci tłumaczył, jak nisko upadliście, skoro byliście do czegoś takiego zdolni. Zostawię to Aurorom, którzy mieli odrzucić ewentualne podejrzenie morderstwa. Będą… przeszczęśliwi mogąc wrócić z czymś znacznie poważniejszym. A teraz… Zejdź. Mi. Z oczu – warknął, odwracając się, by jej nie widzieć.

Przez chwilę panowała zupełna cisza. Potem usłyszał trzeszczenie krzesła i szelest szat. Wstrzymując oddech, jakby to mogło pomóc mu zapanować nad kotłującym się w nim szaleństwie zamknął oczy i czekał.

Ciche łkanie… kolejny szelest…

– Ppanie profe….rze…

Snape obrócił się błyskawicznie, oparł rękoma o biurko tak mocno, że stukot różdżki o blat zabrzmiał jak huk i przechylił się gwałtownie ku dziewczynie.

– Wyjdź stąd!

Gdyby nie to, że teleportacja w zamku nie była możliwa, mógłby przysiąc, że Russell się deportowała.

Musiał odczekać kilka minut, zanim był w stanie przywołać Patronusa, by wysłać wiadomość do Granger. Potem opadł na krzesło i odetchnął głęboko.

Nadal był wściekły, ale powoli zaczynała docierać do niego ulga.

 

 

Mieszkanie Hermiony

Kilka chwil później

 

Hermiona zamierzała właśnie dolać wody do niemal pustego czajnika, gdy pojawił się przed nią duży, lśniący Jastrząb i przysiadł na jednym z krzeseł. Nie wiedzieć czemu jej wzrok przykuły ostre szpony, zaciśnięte na oparciu.

Czyj…. zdążyło przemknąć jej przez myśl, gdy Patronus przemówił głosem… profesora Snape’a.

– Możesz się uspokoić, Granger. To tylko zwykły, mugolski tatuaż.

Zupełnie oszołomiona patrzyła, jak Jastrząb mocnym machnięciem skrzydeł poderwał się w powietrze, uchwyciła jeszcze dumny profil i świetlisty Patronus rozpłynął się w ścianie.

– O, Merlinie – westchnęła, niezdolna oderwać oczu od miejsca, w którym zniknął.

Tatuaż. Zwykły, mugolski tatuaż.

Zanim dotarło do niej znaczenie tych słów, czajnik zaczął ciążyć jej w dłoni. Spojrzała na trzymane w dłoni naczynie i uśmiechnęła się lekko. A potem jeszcze bardziej.

– Tatuaż. Merlinie… Szaleństwo…

Odkręciła wodę i w miarę, jak czajnik stawał się coraz cięższy, jej było coraz lżej. Odstawiła go na podstawkę, włączyła i spojrzała znów w miejsce, gdzie zniknął Patronus.

– Jastrząb? – mruknęła, po czym wzruszyła ramionami.

Fakt, że Patronus Snape’a zmienił formę nie miał najmniejszego znaczenia. Najważniejsze było to, że nie musiała się już martwić.

 

 

Pluckey*, Kent, Nawiedzony Dwór

Piątek, 3 czerwca, koło 9:30 wieczorem

 

Okna były szczelnie zasłonięte ciężkimi zasłonami i jedynym źródłem światła były świece. Ich chybotliwe płomienie odbijały się w butelce Ognistej oraz niemal pustej już szklaneczce whisky i wydobywały z mroku dość duże pomieszczenie. Sądząc po kredensie, dużym zegarze stojącym, długim stole i ozdobnym kryształowym żyrandolu była to sala jadalna. A przynajmniej kiedyś, bo teraz wyraźnie było widać, że jej okres świetności minął. Ściany były puste i obdrapane, sufit podniszczony i mocno pociemniały w kątach, marmurowa, czarno-biała podłoga popękana w wielu miejscach, zaś w powietrzu wisiał nieprzyjemny zapach wilgoci, kurzu i stęchlizny, tak typowy dla zamkniętych od dłuższego czasu pomieszczeń.

Ani zapach, ani ciemność, ani nieprzyjemne otoczenie nie przeszkadzały mężczyźnie siedzącemu u szczytu stołu.

Augustus Rookwood bardzo się zmienił podczas swojego trzeciego pobytu w Azkabanie. Jego bujne, kręcone brązowe włosy stały się niemal siwe, tak samo jak krótka broda i wąsy. Bardzo też wychudł – blade policzki miał zapadnięte, a szata o nijakim kolorze wisiała na nim i wydawał się wyższy niż był w rzeczywistości.

Teraz przeglądał plik gazet, które zaściełały niemal połowę stołu.

Naraz drzwi do sali otwarły się gwałtownie i do środka wszedł jego wspólnik. W przeciwieństwie do Rookwooda, na którego żadna kobieta nie spojrzałaby drugi raz, na niego większość nie przestawałaby patrzeć. Był bardzo wysoki, szczupły, o ciemnej karnacji, brązowych oczach, gęstych czarnych włosach oraz równie czarnych wąsach i elegancko przystrzyżonej bródce.

– Zrobione.

– Nie było problemów, Dris?

– Żadnych. Jeszcze kilka emanacji i będą nasi.

Rookwood obnażył lewe przedramię i przesunął palcem po Mrocznym Znaku.

– Będą nasi – szepnął bezgłośnie.

 

* Wioska Pluckey w hrabstwie Kent jest wpisana na światową listę rekordów Guinnessa jako najbardziej nawiedzona wioska w całej Anglii.

Rozdziały<< HGSS Trzeci RazTrzeci Raz – Rozdział II >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 7 komentarzy

  1. no szybka reakcja Snape, jakby ktoś miał zawał albo dostał jakąś klątwą to zdążyłby wykitować zanim byś ruszył szanowne cztery litery.Wróć do czytania

Dodaj komentarz