Trzeci Raz – Rozdział XXI

Przecież masz wyglądać na przybitą! Dlatego poprawiła sukienkę, opuściła lekko głowę i ramiona i dopiero wtedy zdjęła zabezpieczenia.

– Dobry wieczór – mruknęła.

Zakładając je na nowo chłonęła kątem oka czerń surduta oraz wypukłe guziki, które wciąż czuła pod palcami i równocześnie starała się je ignorować. Gdy skończyła, bez słowa zaproszenia wróciła na krzesło. Merlinie, już czuła, że się rumieni!

Snape wszedł do znajomego mieszkania i od razu uderzyło go zachowanie Granger. Zachowanie, postawa, ton głosu… Do tej pory zawsze zapraszała go do środka, tym razem tego nie zrobiła.

Fakt, że nie było to zbyt gościnne zupełnie go nie obchodził – stwierdzenie, że nie był entuzjastą savoir-vivru byłoby eufemizmem, ale jeśli chciała w ten sposób okazać mu… dezaprobatę? Urazę? Chciała dać ci nauczkę po ostatnim wieczorze? Obojętnie co, w każdym razie grubo się myliła, jeśli sądziła, że będzie to tolerował.

– Najwyraźniej szaleństwem z mojej strony było założenie, że po wtorkowym wieczorze poszłaś po rozum do głowy – rzucił, usuwając zaklęciem kocią sierść i siadając na tym samym krześle co ostatnim razem.

Skupiwszy się na Arvinie Hermiona ukryła twarz w dłoniach i westchnęła ciężko.

– To nie to – pokręciła głową. – Przepraszam, po prostu… niedawno dowiedziałam się, że zamordowano mojego przyjaciela. To znaczy bliskiego znajomego. Nie mam… – dorzuciła szybko, bo można to było opatrznie zrozumieć i urwała. – Tego, o którym kiedyś panu mówiłam. Zrobili to mugole. W koszmarny sposób.

Merlinie, czuła się podle, wykorzystując śmierć Arvina do takiego celu, ale i tak zamierzała mu o tym powiedzieć, a po drugie tylko to odsuwało jej myśli od zupełnie innych scen rozpalających jej umysł.

Severus przyglądał się jej chwilę w milczeniu, po czym skinął głową.

– Rozumiem – powiedział. – Ale przypuszczam, że to nie o tym chciałaś ze mną rozmawiać?

Nie było to otwarte współczucie, nie wiedziała nawet czy potrafił je okazywać, ale jego ton głosu był zupełnie inny. Łagodny, miękki… zupełnie inny niż zawsze. To sprawiło, że Hermionie zrobiło się autentycznie smutno – coś złapało ją za gardło i potrzebowała kilku chwil, żeby dojść do siebie.

– Nie – odparła w końcu, mrugając powiekami. – Po pierwsze chciałabym jeszcze raz sprawdzić, czy właściwości ingrediencji eliksirów nie kolidują z reakcjami organizmu na mugolską substancję. Żeby mieć pewność, że nic nie przeoczyliśmy. A po drugie chciałabym wrócić do sprawy Imperiusa – przesunęła palcem po grubszym włóknie na lnianym obrusie. – I pomyślałam, że moglibyśmy zacząć już jutro. Ja jutro nie pracuję, mielibyśmy więcej czasu.

Snape oparł się wygodniej o krzesło i strzepnął jakiś paproch z czarnych spodni. Więc chce się z tobą spotkać? W dodatku jutro?

Przypuszczał, że po tym, jak przypomniał jej na odchodnym, że obiecała mu mugolskie specyfiki Granger chciała mu je dziś wręczyć i oznajmić otwarcie, że w sobotę nie przyjdzie. Ewentualnie podać jakiś wydumany powód, który byłby pretekstem, żeby mogła okazać mu swoje niezadowolenie. Zupełnie nie wyobrażał sobie, że mogła chcieć spotkać się z nim wcześniej. I biorąc pod uwagę wzmiankę o tym, że mogliby mieć więcej czasu – na dłużej.

Zawahał się. Już i tak spotykacie się bardzo często. ZBYT często. 

Och, nie chodziło o to, że ktoś mógł to dostrzec. Już dawno temu przenieśli spotkania z Pokątnej do Hogwartu czy jej mieszkania. Na ogół używał sieci Fiuu, choć ostatnim razem przyszedł do niej w mugolski sposób, ale tylko raz, a żeby zjawić się w szkole Granger użyła aportacji. Nie, prawdziwym powodem, dla którego się wahał i już sam ten fakt był niepokojący – było to, że wcale nie zaprotestowałby przeciw jej towarzystwu.

A jeszcze bardziej niepokojący po wczorajszym wieczorze. Ponieważ na weekend potrzebował pył z meteorytu albo ostrygi, wybrał się po nie do Barcelony. Po zakupach poszedł do znajomego pubu nad morzem i bez większego trudu znalazł towarzystwo na wieczór. Esmeralda (choć wątpił, żeby to było jej prawdziwe imię, tak jak on nie nazywał się John) szukała tego samego co on – chwili zapomnienia, po której mogli się rozstać bez żadnych zobowiązań.

Spodziewał się, że po tym narastające pragnienie kobiety zniknie, lecz tak się nie stało. Cholerny Imperius.

Hermiona Granger wpatrywała się w jego ramię, jakby podniesienie wzroku było dla niej zbyt ciężkie. Przyjrzał się jej twarzy i z trudem zatrzymał tylko na niej.

– Spędziliśmy na tym ponad dwie godziny, sprawdziliśmy wszystko, mogę cię o tym zapewnić. I wyglądałaś na usatysfakcjonowaną. Możesz mi wyjaśnić, co sprawiło, że nagle zmieniłaś zdanie?

– Kiedy zobaczyłam mamę Arvina… tego znajomego, którego zamordowano, w pierwszej chwili myślałam, że coś stało się jego babci, dla której uwarzyłam eliksir na pamięć, z dodatkiem mugolskich składników – wyjaśniła tępym tonem. – I przestraszyłam się, że… albo jej tym zaszkodziłam, albo zabiłam. Może pan sobie wyobrazić, jak się czułam? Dosłownie spanikowałam. Więc chciałabym mieć absolutną pewność, że nikomu się nic nie stanie od tego co… pan uwarzy.

Wyjaśnienie było przekonujące, zwłaszcza dla początkujących eliksirotwórców, a tak Snape mógł ją określić, lecz coś w nim mu nie pasowało. Chwilę milczał, próbując to określić, ale bez skutku.

– Nie sądzę, żebyś mnie do tego potrzebowała – odparł w końcu. – Podałem ci wszystkie niewymienione w podręcznikach reakcje, możesz je przejrzeć, kiedy tylko chcesz. Natomiast muszę przyznać, że zaintrygowała mnie twoja paląca potrzeba porozmawiania o Imperiusie. We wtorek jakoś nie wydawało ci się to takie ważne.

Słysząc jego odmowę Hermiona przygryzła dolną wargę – musiała zgłupieć, że o tym nie pomyślała! Natomiast zjadliwy komentarz ją zabolał.

– To co pan wtedy powiedział było… – sekundę szukała właściwego słowa. – Okrutne.

– Życie często takie bywa. Jak widzisz na przykładzie twojego znajomego.

– To co innego! Myślałam, że był pan po naszej stronie. To Harry’ego trudniej było mi przekonać.

– Więc załóż, że jestem po niczyjej stronie. Czy raczej po swojej. Więc? Coś się wydarzyło? – zignorowanie zaciśniętych mocno ust przyszło mu o wiele łatwiej niż przygryzania ich. – Masz jakiś pomysł?

– Widzę, jak ludzie na niego reagują. Można powiedzieć, że odczułam to na własnej skórze. To jest jakiś obłęd – pokręciła głową. Severus uniósł jedną brew i choć na ten widok przemknęło jej przez myśl, że był piękny, po jego odpowiedzi nie zrobiło się jej gorąco. – W wielkim skrócie niedawno poznałam… kogoś – nie chciała mówić, o kogo chodzi. Już widziała te złośliwe komentarze o unikaniu najlepszej partii w czarodziejskim świecie. Bo o „księciu” by chyba nie mówił. – I na początku ten ktoś twierdził, że nie będzie… to znaczy, że będziemy tylko zwykłymi znajomymi. Teraz zaś zachowuje się, jakby diametralnie zmienił zdanie. A ja nigdy nie dałam mu nic do zrozumienia… wręcz przeciwnie! – zakończyła, wyginając palce.

A niech to szlag, czuła się zupełnie idiotycznie i znów zaczynała się czerwienić, tym razem z innego powodu. Wpierw Arvin, teraz Dris… Co Severus sobie pomyśli? To brzmiało, jakby była jakąś boginią, za którą uganiają się wszyscy mężczyźni. Poza tym na miłość boską, rozmawiała z nim na temat swojego życia intymnego!

– To jest czarodziej? – upewnił się, na co potaknęła niechętnie. – Jak daleko to zaszło?

– CO?? – Granger poderwała głowę i dostrzegł wyraźny rumieniec jej na policzkach.

– Jak daleko to zaszło – Chyba nie chcesz, żebym spytał dosadniej.

– Nigdzie nie zaszło! Nie zamierzam związać się z kimś, komu tylko wydaje się, że się zakochał! – żachnęła się.

Nie marz o wielkich, poważnych uczuciach. Po prostu chce się z tobą przespać. Snape spojrzał na stół, żeby nie przesunąć wzrokiem po jej sylwetce, bo coraz trudniej było mu omijać lekko rozchyloną na wysokości piersi zapinaną na guziki sukienkę.

Choć czemu miałaby odrzucać poważne uczucia? Przecież już ustalili, że ludzie różnie reagowali na Imperiusa, czy co to mogło być, więc równie dobrze ten człowiek mógł być przekonany, że w grę wchodzi wielka miłość. Kolejny szalony, który pewnie jeszcze nie wie, jak życie potrafi z człowieka zadrwić.

– Z mojej strony nigdzie, ale on jest całkowicie pod wpływem tego Imperiusa – głos Hermiony Granger wyrwał go z zamyślenia. – Właśnie o to mi chodzi. Albo ludzie z czasem są coraz bardziej podatni, albo Imperius jest silniejszy. Może pan sobie wyobrazić, jakie za chwilę będą skutki?

– Owszem – odparł z przekonaniem. Mógł sobie wyobrazić. Bardzo… dogłębnie. – I jesteś pewna, że nie zauważyłaś u siebie żadnych dziwnych reakcji?

– Absolutnie nie – zaprzeczyła natychmiast Hermiona, bijąc w duchu dziękczynne pokłony Merlinowi za to, że już była czerwona i nawet choć zrobiło się jej jeszcze bardziej gorąco, Severus nie powinien tego zauważyć.

W jej głowie pojawiły się jej dłonie, rozpinające guziki surduta, jego usta na jej, ich wspólny krzyk… Przestań!

– Może to jest tak, że jak się jest świadomym tego Imperiusa, nie jest się na niego podatnym? – zasugerowała. – Mam na myśli to, że wtedy człowiek może zastanowić się nad tym, co czuje i oddzielić własne poglądy czy… pragnienia od tych narzuconych? Więc przyszło mi do głowy, że może należałoby jakoś ludzi uświadomić.

Sądząc po sobie, Snape mógł z całą pewnością wykluczyć tę teorię.

– Zamierzasz ogłosić to w Proroku czy Żonglerze? Niewątpliwie na tym polu masz pewne doświadczenie, jednakże odradzałbym Żonglera. Lovegood ma pewne drobne problemy z wiarygodnością.

– Nie wiem, nie myślałam jeszcze o tym! – fuknęła. – Moglibyśmy zrobić to anonimowo! Ale przynajmniej coś byśmy zrobili!

– A co chciałabyś im powiedzieć? – spytał jedwabiście Severus, pochylając się ku niej gwałtownie. – Że wszystko co robią od miesięcy może być oparte na fałszu? Sama mówiłaś, że nasze zachowania to tylko reakcje wtórne na to, co się nam każe i że każdy może reagować inaczej – dorzucił, prostując się. – Nie ma żadnej konkretnej wskazówki, którą mogłabyś im dać. Więc teraz TY wyobraź sobie konsekwencje takiego generalnego stwierdzenia.

Hermiona przygryzła mocno usta. Merlinie, miał rację! Zasugerowanie ludziom, że od miesięcy mogą podejmować błędne decyzje mogłoby wyrządzić więcej szkód niż pożytku. W przypadku niektórych zachwiałoby to pewnością co do właściwości ich postepowania, dla innych zaś byłoby swoistym katalizatorem działań, których bez tego być może by nie podjęli.

Pary rozchodzące się z powodu kryzysów w związku, które bez jej ingerencji mogłyby przetrwać, ludzie zaczynający mieć wątpliwości czy to, co czują do bliskich to prawda, porzucający studia lub pracę w przekonaniu, że dokonali złego wyboru… Merlinie, Wizengamot, niepewny jaki wydać wyrok…!

To mogłaby być jeszcze większa manipulacja niż to, co się dzieje.

– Poza tym z bardziej praktycznej strony – ciągnął Snape, sięgnąwszy po leżący obok ołówek i zaczął stukać jego końcem o stół. – To byłaby prawdopodobnie ostatnia rzecz, jaką byś w życiu zrobiła. Nie wiem, jak wielu ludzi zainteresowałaby taka teoria, ale jednego człowieka na pewno.

– O cholera…

Już zaczynając mówić poczuł muśnięcie niepokoju, który nasilił się na widok jej reakcji, niczym podmuch wiatru, który przybrał na sile i jego ręka zamarła. Merlinie, chyba nie była na tyle głupia, żeby mu o tym powiedzieć?!

– Granger, mam nadzieję, że nic mu nie mówiłaś?!

– Nie! – zawołała Hermiona. – Ani słowa! Choć skoro jest pod wpływem tego Imperiusa, to na pewno nie on…

Ostatnie zdanie zabrzmiało po trosze jak pytanie, jednocześnie kobieta spojrzała na niego jakby szukała potwierdzenia, rozwiania wątpliwości, Merlinie – jakby chciała, żeby ją uspokoił i Snape ścisnął ołówek. A potem rozluźnił palce, bardzo wolno odłożył go na stół i splótł ręce na piersi.

– Jesteś pewna, że nic nie mówiłaś.

W jego geście czaiła się większa groźba niż w głosie i Hermiona przełknęła z trudem ślinę.

– Nic mu nie powiedziałam. Chciałam… Zastanawiałam się, jak to zrobić, ale nic mu nie powiedziałam – zapewniła go, patrząc mu prosto w oczy, bo zwykłe zaprzeczenie tu nie wystarczało i jeśli chciała, by jej ufał, musiała być szczera. – To była tylko taka refleksja, że to nie może być on.

Snape milczał przez chwilę, wpatrując się w nią ciężkim wzrokiem.

– Zabroniłem ci kiedyś rozmawiać o tym z kimkolwiek – zaczął bardzo powoli. – Nie bez powodu. Mogę sobie wyobrazić, że człowiek, który jest odpowiedzialny za Imperiusa będzie chciał się przekonać, jak on działa. Na jego miejscu wybrałbym sobie kilka osób i przyglądałbym się, jak się zachowują. Zmieniają.

– Mnie? Niby dlaczego mnie, czarodziejów jest tysiące.

– Zacznij myśleć, Granger – westchnął. – Wybrałbym kogoś… popularnego. Kogoś, kogo przekonania, zasady, sposób postępowania są powszechnie znane. I w kogo zachowaniu można czytać jak w otwartej księdze. Powiedz, nie kojarzy ci się to z kimś?

O, Boże… Przekonanie, że przed chwilą zupełnie nieświadomie tańczyła na samym brzegu przepaści i tylko cudem się w nią nie osunęła sprawiło, że Hermiona aż się zatrzęsła. Poza tym to pasuje również do Drisa! Jest chyba popularniejszy od Ministra, a po występie na bankiecie jego przekonania są jasne dla wszystkich!

– A po drugie kogoś takiego łatwiej wyłowić w tłumie i obserwować bez zwracania na siebie uwagi. Czy to na studiach, czy w pracy, czy nawet na ulicy.

Do tego Dris pasuje jeszcze bardziej niż ty!

– Dlatego radziłbym ci nie tylko nie afiszować się swoją wiedzą wobec nikogo, ale jeśli nie potrafisz udawać entuzjazmu, to choć nie protestować – zakończył Snape.

Hermiona postanowiła nie skomentować jego porady. Rozumiała sens, ale w żadnym wypadku nie zamierzała udawać przed Drisem, że cieszą ją jego awanse. To mogło go tylko skrzywdzić, poza tym był tylko jeden mężczyzna, który ją interesował, ten który siedział koło niej.

Myśli Severusa podążały podobnym torem, z tym że jakaś część jego nie miała nic przeciw ulegnięciu temu, czego chciał, nawet jeśli działo się tak z powodu cholernego Imperiusa.

A jeśli chodziło o Imperiusa – nie planował dziś dłuższej wizyty u Granger, a rozmowa na ten temat z pewnością miała potrwać. W dodatku wciąż nie wiedzieli ani kto, ani jak to robi, ani nawet co chce przez to osiągnąć.

Poza tym w trakcie dzisiejszego spotkania kilka rzeczy nie tyle uderzyło go, co dało do myślenia i zamierzał się tym zająć, a bliskie sąsiedztwo Hermiony Granger go rozpraszało. Ona sama też okazała się pewną zagadką.

– Zrób listę najważniejszych faktów i spisz wszystkie pomysły, jakie masz oraz reakcje ludzi, które mogą być wywołane tym Imperiusem – powiedział, wstając.

Widok podnoszącego się Severusa był zupełnie nieoczekiwany i choć jeszcze nie wyszedł, Hermiona miała wrażenie, że już go jej brakuje. Jednocześnie odczuła ulgę – udało się jej nie wygłupić, Severus nic nie zauważył i lepiej było nie kusić losu. Wiadomo, pierwsze spotkanie po czymś takim jest najtrudniejsze, potem jest już z górki. No właśnie, a kiedy jest „Potem”?

– Kiedy się spotkamy?

Powiedziała to zanim zdążyła pomyśleć, tonem, jakby teraz mieli pocałować się na „do widzenia”. Ops… szlag. Jego brew powędrowała wysoko do góry i Hermiona poczuła, jak ziemia usuwa się jej spod stóp. W momencie, kiedy właśnie dobiegała do mety!

– W sobotę – zdecydował i kącik ust zadrgał mu lekko. – A skoro chciałaś… spędzić ze mną więcej czasu, proponuję szóstą rano. W Hogwarcie.

Jego mina i być może zamierzona dwuznaczna sugestia niczym dwa wagoniki kolejki górskiej tuż przed nią runęły w dół i pociągnęły ją za sobą. Prosto w morze rozpalonej lawy.

– Szsz-szó-stą? – dopiero mówiąc dotarło do niej, co to słowo znaczy.

– Dokładnie – potwierdził, ruszając w stronę kominka. – W ten sposób masz cały jutrzejszy dzień na sprawdzenie właściwości ingrediencji i przygotowanie listy.

Plan! Hermiona porwała szklankę z herbatą jak ostatnią deskę ratunku – bo tym była, przycisnęła do ust i udała, że się zakrztusiła.

Doszedłszy do kominka Snape obrócił się i zdążył zobaczyć, jak kobieta odstawiła gwałtownie szklankę, rozlewając trochę herbaty na stół i dywan i wciąż kaszląc złapała się za pierś.

– Granger…?

Machnęła ręką, lecz jej kaszel tylko przybrał na sile, aż zgięła się w pół. Wyglądało to trochę dziwnie, lecz również niepokojąco, więc wskazał ją różdżką i mruknął:

– Anapneo.

Powietrze wpadło Hermionie do płuc z taką siłą, że aż zachłysnęła się głośno i boleśnie. Nic dziwnego, tego zaklęcia używało się na osobach, które się dusiły, a nie odgrywały komedię. Odgięła głowę do tyłu, żeby uspokoić oddech, zamrugała oczami, żeby pozbyć się łez od wysilonego kaszlu, po czym uśmiechnęła się słabo.

– Dziękuję.

Snape skinął głową, zerknąwszy na ochlapany stół, książki oraz notatki skrzywił się odruchowo i wskazał kominek.

– A teraz, skoro już ci przeszło…

Czując na sobie wzrok Severusa Hermiona zdjęła zabezpieczenia z kominka i zmusiła się, żeby spojrzeć mu prosto w twarz. Nadal się czerwieniła, ale po tak mocnym ataku kaszlu miała chyba do tego prawo?

– Do zobaczenia w sobotę w Hogwarcie. O szóstej rano.

Mężczyzna wrzucił w palenisko garstkę proszku Fiuu, obrzucił ją jeszcze raz uważnym spojrzeniem i mruknąwszy „Spinner’s End” wszedł w zielone płomienie.

OUFFFF!!!

Założywszy na nowo zabezpieczenia Hermiona oparła się o ścianę i przymknęła oczy. Miała dużo do przemyślenia.

 

 

Pluckey,

O tej samej porze

 

– Gus, mój drogi! – usłyszał wraz z odgłosem zbliżających się kroków w korytarzu. – Chciałeś, żebym do ciebie zajrzał wracając i proszę! Oto jestem!

 

Gus podskoczył pod ścianę po lewej od drzwi, tak że wchodzący Arab nie mógł go zobaczyć i zacisnął zęby równie mocno co różdżkę.

Więc chodź tu. Sukinsynu.

Sądząc po dźwiękach, Dris musiał już być nie dalej niż siedem jardów od wejścia.

Sześć. Mógł już rozróżnić odgłos stawiania pięty i palców.

Pięć. Oraz pocieranie galabii o buty.

Cztery. Gus odetchnął głęboko.

Trzy. W drzwiach pojawił się rąbek bieli.

!!!! Gus poderwał różdżkę z niewerbalnym Oszałamiaczem, lecz w tym momencie uderzyła w niego niewidzialna fala i rzuciła o ścianę. Merli…! Ból przeszył mu całe ciało, lecz od razu zastąpił go inny, kiedy niesamowita siła przyszpiliła go do niej, miażdżąc pierś, niemal zdzierając włosy i skórę z twarzy i wyrywając guziki z koszuli.

Protego! Spróbował poderwać różdżkę, którą ta sama siła wepchnęła mu mocniej w rękę, lecz ta ledwo drgnęła.

Bogowie…!!! Uchylił z trudem powieki i zdążył dojrzeć Drisa, stojącego przy drzwiach, gdy przesłoniło go coś ciemnego i rąbnęło z hukiem o ścianę tuż obok. W następnej sekundzie śmignęły ku niemu krzesła oraz talerze, sztućce i garnki ze stołu, sam stół zaś podjechał kawałek z hurgotem. Nie! zdążyło wybuchnąć mu w głowie i coś uderzyło go w ramię, coś w policzek, reszta zaś roztrzaskała się dookoła i kawałki drewna oraz odłamki naczyń poleciały mu na głowę.

– Gus, Gus – Dris pokręcił głową z szerokim uśmiechem.

Pieprz się! Gus zebrał się w sobie, krzycząc w myślach PROTEGO!!!! szarpnął z wysiłkiem ręką w górę i… TAK!! Cała powierzchnia Tarczy eksplodowała natychmiast oślepiającym światłem i pękła, lecz równocześnie miażdżące ciśnienie opadło – tak gwałtownie, że Gus aż się zachwiał.

– Drętwota!!!! – machnął różdżką w stronę Araba.

Dris zniknął i w ułamku sekundy pojawił się kilka kroków dalej. Gus błyskawicznie cisnął w niego kolejnym Oszałamiaczem, lecz zanim czerwony promień zdążył go choćby musnąć, znów zniknął.

Gdzie…??! Gus rozejrzał się i dostrzegł go pod oknem… i kawałek dalej też! I równocześnie pod przeciwległą ścianą, przy drzwiach, przy szafce… CO JEST…??! Ignorując rwący ból z tyłu głowy omiótł wzrokiem kuchnię, w której naraz zaroiło się od ubranych identycznie mężczyzn, a dookoła przetoczył się głośny, chóralny śmiech.

Niektórzy stali raptem o jard od niego – ZA BLISKO!

– Expulso!

Zaklęcie ugodziło najbliższego z nich, czy raczej p r z e l e c i a ł o przez niego, bo mężczyzna zniknął, a błękitny grot uderzył w podłogę z taką mocą, że roztrzaskał posadzkę i cisnął kawałki marmuru oraz stół aż na kredens na przeciwległej ścianie, zdmuchując przy okazji kilku następnych Drisów. Jeszcze nie przebrzmiał łomot, trzask pękających desek, brzęk tłuczonej szyby i huk rozłupywanego muru, gdy znikąd wyrosło pięciu nowych mężczyzn. Jeden z nich dokładnie na wprost, NA MIEJSCU KREDENSU!! I nawet nie drgnął, jak sypnęły na niego drewniane szczątki, odłamki cegieł i szkło.

Kopie! Odbicia! To tylko pieprzone, bezwartościowe odbicia!!

Finite Incantatem by nie pomogło, nie na TEN rodzaj magii, ale Gus znał inny sposób, by znaleźć wśród nich cholerny oryginał!

– Tactus! – smagnął różdżką w poprzek pomieszczenia, postępując przed siebie. – Ostendus Magicae!

Biała, rozedrgana linia Dotyku wyprysnęła w kierunku wszystkich Drisów i połączyła go z nimi, zaś zaklęcie ujawniające magię w ciele człowieka rozbłysło w kontakcie z jednym z nich. MIAŁ GO!

– Petryficus Totalus! – miotnął w niego wściekle zaklęciem.

Żółty promień wystrzelił ku Drisowi, lecz ten błyskawicznie uniósł prawą rękę i wybuchnął śmiechem, gdy zaklęcie zderzyło się z nieforemną, falującą kulą, która go otoczyła i bladożółte języczki rozpełzły się po powierzchni, niezbyt widoczne z powodu rozchodzącego się na boki pyłu.

– Mój drogi – odezwał się. – Nie cieszysz się…

– EXPULSO!

Drisa wyrzuciło w górę. Arab wrzasnął, z głuchym łupnięciem zderzył się z sufitem i z krzykiem poleciał na rumowisko desek, potłuczonego szkła i gruzu.

– PETRYFI…

Naraz podłoga pod nogami Gusa zadrżała gwałtownie, jak podczas trzęsienia ziemi – czarodziej zachwiał się i rozpaczliwie zamachał rękoma, by utrzymać równowagę – przez kilka sekund jeszcze udawało mu się ustać, lecz wtem podłoga zafalowała i nie mając podparcia runął na zasypaną szczątkami posadzkę.

– Nie chcesz ze mną porozmawiać? – warknął chrapliwie Dris, wciąż wskazując dłonią Gusa i zaniósł się kaszlem.

Podłoga pod starszym czarodziejem zakołysała się jeszcze gwałtowniej i nagle zarwała, a pod nim z rykiem otwarła się głęboka, ziejąca czernią dziura.

NIE!!!!!!

– ASCENDIO!! – krzyknął rozpaczliwie tuż przed osunięciem się w nią, magia poderwała go do góry, a on rzucił się całym ciałem w bok, byle dalej!

Upadł tuż koło krawędzi. Kolano i prawy bok przeszył paraliżujący ból, ale Gus w panice przetoczył się raz i drugi, aż rąbnął z jękiem o ścianę tak mocno, że wszystko dookoła rozmyło się na chwilę.

Merlinie, czas było to skończyć! Gus znieruchomiał i leżąc nieruchomo przez przymknięte powieki spojrzał na Drisa. Ten wstał zręcznie, mamrocząc:

– Wierz mi, teraz mnie rozzłościłeś.

Chodź bliżej… Gus ścisnął różdżkę w ręce.

Otrzepując się Dris postąpił ku niemu, dokładnie w miejsce ziejącej czernią dziury… i nic się nie stało!

Kolejne złudzenie! TY BYDLĘ! Fala wściekłości zalała Gusa i smagnął nią w podchodzącego Araba.

– CRUCIO!!!

Młodszy mężczyzna krzyknął, zachłysnął się głośno powietrzem i upadłszy na ziemię tuż obok zaczął się po niej wić, wyjąc bez przerwy. Dysząc ciężko Gus zacisnął zęby, żeby utrzymać zaklęcie i spróbował wstać. Z powodu pyłu oczy piekły go coraz bardziej, gardło drapało, a cały prawy bok odmawiał posłuszeństwa. Podniósł się na czworaka, ale żeby się wyprostować musiał się podeprzeć na lewej ręce. W tym momencie skręcający się w konwulsjach Dris rzucił się ku niemu, chwycił go za nią – i w chwili, gdy palce Araba zamknęły się w miażdżącym uchwycie dookoła jego nadgarstka, świat eksplodował rozpalonym do białości bólem.

Tylko na sekundę. Jedną krótką, porażającą sekundę, lecz gdy Gus otworzył oczy, zobaczył że leży znów na ziemi. Tuż obok leżał Dris; ten wyszczerzył się do niego i sięgnął ręką prosto do jego gardła. A drugą wyrwał mu różdżkę.

NIEMERLINIENIE!!!!! 

Gus szarpnął się i spróbował odepchnąć jego rękę. Arab zacisnął ją mocniej, miażdżąc mu krtań, jednym zrywem przetoczył się na niego i cisnąwszy różdżkę gdzieś w bok przygniótł go do ziemi górną połową ciała.

PUŚĆ MNIE!!!! Mając uwięzione prawe ramię Gus złapał Drisa za twarz i wbił mu palce w oczy. Ten krzyknął coś gardłowo, Gus zaś, zaczynając się dusić zacisnął palce jeszcze mocniej, aż poczuł coś miękkiego i wilgotnego. PUSZCZAJ!!! JUŻ!!!!!!

Nacisk na krtań wzmógł się – w głowie Gusa wybuchła panika, ale natychmiast osłabł, a Dris kantem lewej ręki uderzył go w prawą i odepchnął od twarzy.

– Ścierwo, ja cię…

Lecz tym samym poluźnił odrobinę uchwyt na gardle. Gus złapał gwałtownie powietrze i równocześnie wierzgnął nogami, trafiając kolanem w łokieć Drisa. Poluźniona pięść omsknęła mu się z gardła, wyrżnęła Gusa w brodę i przejechała po twarzy, ale to nie miało znaczenia! Mógł oddychać!!!

Dysząc głośno wierzgnął nogą jeszcze raz, trafiając w coś miękkiego, Dris krzyknął, Gus zaś odturlał się, zerwał chwiejnie na równe nogi, zatoczył na ścianę i rozejrzał po ziemi.

RÓŻDŻKA!!  GDZIE JEST!!  RÓŻDŻKA!! 

Nie dostrzegł jej, za to w jednej sekundzie wszystko dookoła stanęło w ogniu! Olbrzymie palące płomienie liznęły go i Gus zrobił jedyną rzecz, jaka mu pozostała. Deportował się na drugi koniec kuchni.

Wylądował na rumowisku desek, zachwiał się i wtedy ta sama fala co na początku cisnęła nim o przeciwległą ścianę i wszystko pochłonęła ciemność.

 

-… przyznać, że się zawiodłem – dotarł do niego głos Drisa. – Między wspólnikami… – mówił łagodnym tonem, a w jego głosie usłyszał uśmiech, ale taki, od którego wszystkie włoski na karku stanęły mu dęba.

Jeszcze zanim otworzył oczy zorientował się, że pół siedzi – pół leży na czymś miękkim, mocno skrępowany.

– Widzę, że wracasz do siebie – ciągnął Dris. – To dobrze. Ciężko mi z tobą rozmawiać, jak nie odpowiadasz.

Gus uchylił powieki. Znajdowali się w gabinecie. On siedział na fotelu, tuż koło biurka, na którym leżała jego różdżka. Ledwie o wyciągnięcie dłoni, ale nie mógł nawet drgnąć – grube więzy wrzynały mu się w ciało tak, że aż ciężko mu było oddychać.

Dris zaś… Gus spojrzał na niego i wtedy włosy na głowie również stanęły mu dęba. Młodszy mężczyzna stał nad nim, bawiąc się jakby od niechcenia krótkim, zakrzywionym na końcu nożem. Biała, elegancka niegdyś galabija była podarta i pobrudzona, po chuście nie było ani śladu, czarne włosy miał strasznie potargane, oczy mocno przekrwione, a na policzkach ślady krwi.

Dris spojrzał na niego i uśmiechnął się szeroko. Dobrze było widzieć strach w oczach kogoś takiego jak Augustus Rookwood. To mu bardzo pochlebiało.

– Przeniosłem nas, bo kuchnia nie jest w najlepszym stanie. Ani gdzie usiąść, ani jak oddychać – rzucił gwoli wyjaśnienia. – Najwyraźniej doszło między nami do serii nieporozumień. Czasem tak bywa między partnerami – westchnął ciężko, z nie do końca udawanym rozczarowaniem – Ale wierz mi, mój drogi, najważniejsze to umieć się odpowiednio rozstać. A ja nie mógłbym odejść, nie zobaczywszy cię ostatni raz.

– Nieporozumień! – wypluł z siebie Gus. W gardle mu zaschło i zabrzmiało to trochę niewyraźnie. – Ukradłeś fluctumentis, to nazywasz „nieporozumieniem”?!

– Och, Gus, Gus, teraz zaczynasz być drobiazgowy – roześmiał się wyraźnie rozbawiony Dris. – To są niuanse. I widzę, że ciebie również palce świerzbiły i zajrzałeś do komina? – to była dla niego nowość, ale dobrze było wiedzieć. – To znaczy, że chciałeś zapolować na tę samą zdobycz… i niewiele brakowało, abym to ja odszedł głodny – w jego oczach czaił się głód, ale innego rodzaju. – A przecież byliśmy jak bracia.

Bracia, powtórzył w duchu z goryczą Gus i równocześnie rozejrzał się jeszcze raz, szukając jakiegoś wyjścia z tej pieprzonej sytuacji. Jakiegokolwiek! Różdżka naprawdę była tuż-tuż, gdyby nie te cholerne więzy wystarczyłoby po nią sięgnąć… Merlinie, ten sukinsyn położył ją tu specjalnie, żeby napawać się jego bezsilnością!

Dris dostrzegł jego spojrzenie i z uśmiechem pogładził palcem po ostrzu, a jego nozdrza zadrgały lekko, z wyczekiwaniem na ucztę.

– Nie mogę ci jej dać. Sam rozumiesz, prawda? – rozłożył bezradnie ręce. – Ale jest coś, co na pewno będzie miało dla ciebie znaczenie. Mogę ci obiecać, że zrealizuję nasz plan aż do końca. Dzięki tobie wiem, jak wysyłać fale i mogę przygotować przesłanie…

Gus zacisnął bezradnie pięści. Niech cię szlag trafi i twój Allah przeklnie!!

Przechadzając się przed nim powoli Dris zaczął rozwodzić się nad planami, nad pomysłami na ich realizację i swoją wizją świata oraz jego zamiarami względem Granger. Z każdą chwilą jego przewrotny charakter był coraz wyraźniejszy, z każdym nawrotem uchwyt na dżambii coraz mocniejszy i Gus miał obezwładniającą świadomość, że każde słowo przybliża go do nieuchronnego końca. I próbując w myślach spowolnić czas, powstrzymać upływające sekundy czuł, jak zaczyna ogarniać go dławiący strach.

Zaszlachtuje cię tu jak świnię. Za minutę, za pół, może nawet jak się odwróci…

Merlinie, przetrwał Voldemorta – myślał, że nie było już nikogo gorszego?! Przeżył Azkaban, był wolny…. I miał teraz umrzeć? Z rąk człowieka, któremu zaufał?!

Właśnie, któremu zaufałeś, któremu powierzyłeś TWÓJ projekt! Bo to był TWÓJ projekt! Tymczasem ten sukinsyn to wykorzystał i teraz użyje go, żeby wprowadzić swoje idiotyczne marzenia! I wdeptać w proch twoje!

Wyjąca w nim coraz głośniej świadomość, że wystarczył kwadrans, pieprzony kwadrans, żeby WSZYSTKO wyglądało inaczej, pęczniejąca w piersi frustracja na widok różdżki, leżącej tak blisko, a jednocześnie tak daleko, panika, z każdym biciem serca wbijająca w niego coraz mocniej swoje szpony i narastająca wściekłość na myśl o porażce porwały go. Szum krwi pulsującej w skroniach go ogłuszył, zapłonął każdy miażdżony więzami mięsień, przeraźliwe ciśnienie rozsadziło pierś…

NIE!!!!!!! 

Gus ryknął – z bólu, szaleństwa, niemocy i…

Rozległ się przeraźliwy, ostry zgrzyt.

…?….

Co, na Allaha…

Krzyk zamarł Gusowi na ustach, tak jak słowa na ustach Drisa. Obaj spojrzeli po sobie i na sekundę zapadła cisza, jakby zamarł cały świat…

A potem szyby w oknach eksplodowały i runęły, lecz nie na ziemię, a na stojącego Araba! Zaś chwilę potem napięte więzy trzasnęły i opadły!

Gus porwał różdżkę i zrywając się z fotela smagnął nią w kierunku chroniącego się przed istną ścianą szklanych odłamków Drisa.

– PETRYFICUS TOTALUS! INCARCEROUS!

Ledwo żółty promień uderzył go w pierś, czarodziej zesztywniał, a ręce przylgnęły mu do ciała. W tym momencie znikąd pojawił się sznur i spętał go od stóp do głów.

Dris stał jeszcze chwilę, na pozór nieczuły na kilka odłamków szkła, które wbiły mu się w czoło, ramię i dłoń. Na skórze wykwitły jak róże pierwsze krople krwi – wtedy w powolny, groteskowy sposób przechylił się i runął na ziemię.

O, Merlinie. Święty Merlinie, dzięki ci!!!! Gus odetchnął głęboko, wypuścił powoli powietrze i ściskając różdżkę w ręku, jakby chciał się z nią przywitać, podszedł do leżącego czarodzieja.

– Drętwota – mruknął, dotykając nią jego obu dłoni. – Wolę unieruchomić ci twoje cholerne, pieprzone łapska.

Dopiero wtedy zaklęciem przysunął fotel i usiadłszy w nim odpetryfikował Drisa. Krew, ściekająca z rozcięcia na czole zalśniła na szklanych drobinkach.

– Nie wziąłeś pod uwagę czegoś takiego jak NASZA magia bezróżdżkowa – powiedział. – Jak byłem mały i coś mnie wyprowadziło z równowagi, na ogół leciały wszystkie szyby w oknach, albo roztrzaskiwałem matce całą zastawę w kuchni.

Dris wybuchnął krótkim śmiechem i od razu skrzywił się, bo poruszył brwiami i przy okazji wbitym w skórę kawałkiem szkła.

– Najwyraźniej zbyt mało rozmawialiśmy. Niepowetowana strata, nie sądzisz?

– Teraz trochę za późno na żale. Bracie – dorzucił z kpiną i zerknąwszy na maleńką kałużę krwi przy głowie Drisa i przesiąkającą nią białą tkaninę zdecydował się nie przedłużać TEJ rozmowy. – Wracając do naszej rozmowy sprzed chwili. Fluctumentis. Gdzie go ukryłeś?

– Gus, kto jak kto, ale ty rozumiesz doskonale znaczenie tajemnicy. Jaki byłby sens ukrywania czegoś, skoro zaraz potem miałbym ci o tym powiedzieć?

Gus przyłożył mu różdżkę do piersi.

– Wierz mi, lata spędzone na służbie Voldemorta nauczyły mnie wyciągać najbardziej skrywane sekrety.

– I znów wyskoczysz z tym waszym Crucio? – westchnął ze znużeniem Dris. – Nie mówiłeś, że to Zaklęcie Niewybaczalne?

Gus też westchnął, bo doskonale odczytał aluzję w jego głosie. Prócz tego Niewybaczalnego istniało inne, które zadziałałoby na wszystkich i dostałby odpowiedź – długą, wyczerpującą i szczerą. Na wszystkich z wyjątkiem Drisa. A jeśli chodzi o trzecie… Obaj doskonale zdawali sobie sprawę, że ich znajomość dobiegła końca i dziś tylko jeden z nich może wyjść stąd żywy.

Nie siląc się na delikatność wyciągnął szklane odłamki z ciała Drisa i zatamował upływ krwi, bo jednak zanosiło się, że ich rozmowa jednak potrwa.

– Masz rację, w sumie Crucio jest bardzo prymitywne. Boli tylko przez czas utrzymywania zaklęcia – przez twarz przebiegł mu grymas i wstając rzucił: – Ardeo.

W pierwszym momencie Dris poczuł tylko ciepło bijące od podłogi. Zdążył się zaśmiać, gdy ciepło buchnęło gorącem, a w sekundę później zaczęło parzyć w plecy i nogi. Paliło! Stop! Stop! Na Allaha! STOP!!

Odruchowo przetoczył się na bok; wtedy zapłonął cały jego bok! NIE!!! Szarpnął się gwałtownie, opadł z powrotem na plecy i wszystko w nim wybuchło palącym bólem! NI-AAHHH!!!! Odruchowo wygiął plecy, lecz wtedy coś ciężkiego uderzyło go w pierś, wgniotło w morze żaru i świat stanął w płomieniach, pożerając go całego.

Szarpał rękoma, nogami, głową, wszystkim, każdą cząstką płonącego ciała, rzucał się, byle uciec, byle dalej, byle gdzie, byle to skończyć, SKOŃCZYĆ WSZYSTKO! I darł się! W rozpalonych płucach brakło powietrza, brakło mu sił, lecz wciąż się darł, wył, skowyczał!!!

Gus doliczył do ośmiu, cofnął zaklęcie i zdjął nogę z piersi rzucającego się i krzyczącego Drisa.

Młodszy czarodziej osunął się na ziemię, przestał się szarpać, tylko zaczął kołysać się na boki, dysząc i pojękując głucho, wyraźnie półprzytomny.

Wyglądał… Gus aż skrzywił się na widok byłego wspólnika, człowieka, który kiedyś nazwał go bratem. Brązowa skóra na twarzy i szyi przybrała niemal bordowy odcień, lśniąc od potu, który spływał strugami, łącząc się z krwią i nadając jej niemal szkarłatną barwę.

Sam chciałeś. Jak mu powiedział, tylko po Crucio ból znikał w chwili zakończenia klątwy. Ardeo na swój sposób było gorsze, wiedział to z własnego doświadczenia – wyczarowywało palącą gorąc i zetknięcie z nią było jak dotknięcie rozżarzonej metalowej płyty. Już po kilku sekundach skóra pękała i spływała krwią, pojawiały się olbrzymie bąble i przerwanie zaklęcia przynosiło tylko częściową ulgę.

Ile razy on sam po długiej sesji tortur bujał się godzinami, jęcząc i trzęsąc się z szoku, a potem z zimna, zanim Voldemort nie pozwolił komuś się nim zająć…

Odczekał teraz dobre kilka minut, przyglądając się Drisowi i rozpoznając kolejne etapy dochodzenia do siebie. Gdy mężczyzna znieruchomiał i tylko drżał lekko, odchrząknął cicho.

– No więc jak? Zmieniłeś zdanie?

Uchyliwszy nabiegłe krwią oczy Dris spojrzał na niego, uśmiechnął się… i obrócił w myślach.

Yalla. Hadi. (po arabsku. Prędzej. Cicho)

 

Niech go szlag jasny trafi! zaklął w myślach Gus. Jak do jasnej cholery miał wyciągnąć z niego miejsce ukrycia naczynia?

Owszem, miał doświadczenie w przesłuchaniach, potrafił wydzierać z ludzi ich najgłębsze tajemnice, ale tylko dlatego, że wszyscy zawsze się poddawali, zawsze! Widział to w nich! Lecz w Drisie dostrzegał tylko dziki, zawzięty upór. Ten idiota się nie podda…

Przez wybite okna wpadł mocniejszy powiew wiatru, który poruszył lekko pergaminami na biurku i musnął jego włosy i kark.

Merlinie, przecież nie możesz zaproponować mu żadnej współpracy!

Gdzieś za nim usłyszał cichutkie stuknięcie – zerknął przez ramię i zobaczył tylko rulonik pergaminu, który stoczył się na ziemię. Krzywiąc się odwrócił głowę.

W tym momencie rulonik zakręcił się w miejscu, lecz Gus już tego nie zobaczył.

– Posłuchaj, Dris. Nie wiem jak ty, ale ja…

– Tracisz tylko czas – przerwał mu głośno Dris. – Fluctumentis jest bezpieczny! W miejscu, którego na pewno nie znajdziesz! I wierz mi…

Kolejny podmuch wiatru porwał czarno-białe pióro; kręcąc się dookoła własnej osi sfrunęło pionowo w dół i dołączyło do obracającego się bezgłośnie ledwie cal nad ziemią rulonika pergaminu.

– Zdajesz sobie sprawę…

– … mój drogi, nie zamierzam…

Bialutki puch u nasady pióra i jasna część chorągiewki zabarwiły się na beżowo i niemal natychmiast przeszły w ciemny brąz. Dokładnie jak kolor spalonego słońcem piasku, który sypnął znikąd i momentalnie utworzył chwiejny stożek.

– … to nie ma najmniejszego….

– … NICZEGO CI MÓWIĆ!

– ….sensu, w tej chwili…

– GUS! POSŁUCHAJ MNIE…!

 

Czy to uczucie gorąca za plecami, czy cień, DZIWNY CIEŃ, który wyrósł nagle za nimi i pogrążył Drisa w półmroku, czy może krzyk tego ostatniego – a może wszystko razem wdarło się nagle w świadomość Gusa i w ułamku sekundy wybuchło w nim zrozumienie!

Jakaś niewielka cząstka w nim kazała mu spojrzeć na dłonie Drisa, wciąż skrępowane i nieruchome!!!, lecz cała reszta poderwała go z fotela. I to ta sama reszta złapała różdżkę, wydarła się w jego umyśle „Dom Spencera”!!!!, chwyciła go za ramię i obróciwszy pchnęła w nicość sekundę przed tym, gdy wir musnął fotel, porwał go i zaczął go miażdżyć w swoich splotach.

 

Widząc znikającego Gusa Dris zawył z wściekłości, lecz momentalnie się opanował.

– Aiqtarab. Bihirs. (ar. Zbliż się. Ostrożnie)

Szczątki fotela wystrzeliły z samej góry wiru i sypnęły dookoła gradem połamanego drewna i porwanej tkaniny, a sam wir podpłynął bardzo powoli do leżącego Araba.

– Qf! (ar. Stój) – rzucił gardłowo, gdy lej zbliżył się tak, że zaczął targać jego ubraniem.

Przekręcił się na bok, centymetr po centymetrze przemieścił w kierunku samego dołu wiru i jak najostrożniej przysunął do niego grube więzy na kolanach.

Trzask, odgłos darcia i pieczenie zlały się w jedno. Równocześnie sznur pękł i natychmiast wszystkie sploty się poluźniły.

Dris cofnął się, krzywiąc z bólu wyswobodził się kilkoma ruchami i uniósł jeszcze trochę bezwładną prawą rękę, po czym zaczął zrzucać z siebie poluźnione więzy. Gdy skończył, wir zdążył zniknąć, a tuż przed nim unosiła się niewyraźna mgła, w której jarzyły się dwa jasne punkciki.

– Znasz człowieka, który przed chwilą stąd uciekł – warknął do Ifryta. – Znajdź go. I zabij.

Rozdziały<< Trzeci Raz – Rozdział XXTrzeci Raz – Rozdział XXII >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz