Trzeci Raz – Rozdział V

Zostaje im zaprezentowanych kilka przypadków i muszą podjąć odpowiednie decyzje, zasugerować odpowiednią kurację i dobrać właściwe eliksiry czy maści. Mogą korzystać z tych samych poradników, raportów i konspektów, do których mają dostęp Uzdrowiciele, lecz ci którzy myślą, że to ułatwienie bardzo się mylą – ograniczony czas nie pozwala na wertowanie ksiąg w poszukiwaniu wskazówek. Albo masz temat w jednym palcu, znasz doskonale podręcznik i wiesz, gdzie szukać, albo… możesz się pożegnać z marzeniami o byciu Uzdrowicielem w tym roku.

Specjalna kilkuosobowa komisja ocenia nie tylko praktyczną i teoretyczną wiedzę kandydatów, ale również ich umiejętności pracy w grupie i radzenia sobie z pacjentami. Nie ma się co dziwić, że po wyjściu z egzaminu studenci sami nadają się do przyjęcia na różne oddziały w Klinice…

Lecz tegoroczny test wydawał się być jeszcze cięższy.

– Merlinie, mało mnie nie udupiłeś! – syknął jeden z czarodziejów, ledwie drzwi do sali egzaminacyjnej zamknęły się z łomotem za wychodzącą na korytarz grupą.

Jego głos ledwo przebił się przez ogólny gwar i tylko kilka osób siedzących na ławkach przy najbliższej sali spojrzało na nich mętnym wzrokiem i czym prędzej wróciło do przeglądania notatek „na ostatnią chwilę”.

– W przypadku nieprzytomnych pacjentów do ingerencji w ich umysł potrzebna jest zgoda jednego członka rodziny do trzeciego pokolenia wstępującego lub zstępującego włącznie, więc żądanie konsultacji międzyoddziałowych było błędną decyzją – odparł spokojnie drugi, poprawiając okulary. – Było się douczyć, cymbale.

– Było wyczyścić okulary. I uszy – warknął przyjaciel pierwszego, zachodząc drogę okularnikowi. – Paragraf sześćdziesiąt osiem, punkt B mówi, że podejrzenie stanu zagrażającego bezpieczeństwu ogólnemu zwalnia z obowiązku posiadania zgody. Nie słyszałeś, że Jeremy podejrzewał wirusowe zapalenie ośrodków magicznych?!

– Zdaliście? Zdaliście. Więc przestańcie się żreć – wtrąciła się idąca za nimi jedna z dwóch dziewczyn.

– I tak oczywiście liczyło się zdanie naszej Przyszłej Szefowej – dodała, wypowiadając z przekąsem dwa ostatnie słowa.

– Zdałem, ale na OZ! – prychnął pierwszy chłopak. – Z Okropnie Zadowalającym będę zmywał podłogi w Klinice przez pierwsze dziesięć lat.

– Ciesz się z OZ, mogło być gorzej – podsumował go okularnik. – A teraz, proszę państwa, będę się z wami żegnał. Może kiedyś się jeszcze spotkamy – kiwnął głową i nie czekając na odpowiedź odmaszerował.

– Mam nadzieję, że nie – mruknął Jeremy.

Obie dziewczyny zignorowały go i równocześnie zerknęły na zamknięte drzwi.

– Nie pojmuję – fuknęła jedna. – Te trolle z Komisji nie mogły się jej nachwalić! „Wybitny, panno Granger!”, „Cóż za nowatorskie spojrzenie i wyjątkowo trafne decyzje, panno Granger!”… Ten długowłosy aż się ślinił na jej widok, zauważyłaś?

– Też nie wiem, co oni w niej widzą. W Hogwarcie było… – zaczęła jej koleżanka, ale w tym momencie drzwi za nimi otwarły się i na korytarz wyszła Hermiona.

– Hermiona! – zawołał na jej widok siedzący trochę dalej bardzo korpulentny brodaty blondyn i dźwignąwszy się z ławki kiwnął na nią ręką. – No i jak?!

– Zdane! – uśmiechnęła się na to czarownica, podbiegła do niego i uściskała go serdecznie, po czym machnąwszy na pożegnanie koleżankom i kolegom z grupy egzaminacyjnej pociągnęła go w kierunku schodów. – Chodź, idziemy!

Jedna z dziewczyn znów zerknęła na drzwi prowadzące do sali.

– Z tego co wiem, to ten długowłosy ma tak samo brudną krew jak ona – powiedziała z odcieniem nienawiści. – Dlatego tak się podniecał jej nowatorskim spojrzeniem.

Obaj czarodzieje wytrzeszczyli na nią oczy.

– Co ty… popieprzyło cię? W Slytherinie byłaś? – spytał Jeremy, starszy o kilka lat od całej reszty.

– Owszem – potwierdził jego przyjaciel. – Chodź do jakiegoś pubu. Po takim tekście nie marzę o niczym innym niż o płynnym zaklęciu zapomnienia.

 

Biorąc pod uwagę, że poza jej Wybitnym tylko Tom dostał Powyżej Oczekiwań, a wszyscy pozostali otrzymali co najwyżej Zadowalające Hermiona domyślała się ich nastawienia, lecz nie zamierzała psuć sobie humoru dyskusją z nimi. Po ogłoszeniu wyników profesorowie i Uzdrowiciele z Komisji złożyli jej gratulacje, a widok Arvina na korytarzu jeszcze tylko polepszył jej nastrój.

O dziesięć lat starszy Norweg był dopiero na trzecim roku Zatruć. Wcześniej pracował jako dziennikarz, ale zupełnie mu się to nie podobało, więc postanowił całkowicie zmienić zawód. Musiał się podciągnąć z wielu przedmiotów, wiele sobie przypomnieć, więc spędzał dużo czasu w bibliotece na uczelni i tak poznał Hermionę i stali się przyjaciółmi.

Przyjaciółmi – i tylko przyjaciółmi. Arvin preferował mężczyzn i Hermiona odkryła, że przyjaźń z homoseksualistą może być naprawdę wspaniała. Jak to określił sam Arvin – przynajmniej miała stuprocentową pewność, że nie będzie próbował jej poderwać. Biorąc pod uwagę, że było sporo chętnych, by przespać się ze słynną Hermioną Granger, bardzo jej to odpowiadało.

– Nie pędź tak, zatchnę się! – zawołał Arvin, gdy niemal zbiegli dwa piętra po kręconych, strasznie niewygodnych schodach.

– Nie przejmuj się, znam się na mugolskiej reanimacji – zaśmiała się Hermiona, ale zwolniła.

– Fuj – skrzywił się Arvin. – No więc jak… Uzdrowicielko Granger?

– Chodźmy do mnie, napijemy się czegoś i wszystko ci opowiem, obiecuję!

Arvin nie był mistrzem aportacji, więc po wyjściu przed niezbyt okazały budynek CWSL Hermiona złapała go mocno pod rękę, rzuciła Fundole* i aportowała na podwórko na tyłach bloku, w którym mieszkała. Czasami czekał tam na nią Krzywołap, ale nie tym razem.

– Przede wszystkim najważniejsza wiadomość, dostałam Wybitny! – powiedziała z dumą Hermiona, wchodząc na klatkę schodową i skręciwszy na schody ściszyła bardzo głos. – Było nas sześcioro i dostaliśmy czterech pacjentów. I wyobraź sobie, jeden z nich cierpiał na okresową utratę pamięci, niemal dokładnie taką samą jak moi rodzice!

– No to już rozumiem skąd Wybitny.

– Dokładnie. Bardzo pomogły mi w tym moje eliksiry – zaśmiała się Hermiona.

Prócz eliksirów bardzo pomogła jej mugolska wiedza, ale poza bardzo wąskim gronem przyjaciół nikt nie wiedział, że studiuje równocześnie na mugolskiej uczelni, a jeszcze mniej osób wiedziało, że na weekendy Hermiona wybiera się do Australii. Wiele osób chętnie skorzystałoby ze zmieniacza czasu, dostępu do Inter-Portalu i zniżek na świstokliki międzynarodowe.

Zaczęła mu wyjaśniać na czym polegały następne przypadki i była przy trzecim, gdy doszli pod jej drzwi.

– Twierdził, że widzi spacerujące między nami konie. Nie pegazy, ale zwykłe konie i co chwila wstawał z krzesła i próbował je dosiadać albo odganiać, bo ponoć próbowały łapać zębami włosy moje i jeszcze jednej dziewczyny – Hermiona sięgnęła do kieszeni, wyjęła pęk kluczy i zaczęła szukać tego do drzwi. Korytarz był długi i w każdej chwili ktoś mógł na niego wyjść czy patrzeć przez wziernik, więc nigdy nie używała Alohomory. – A na koniec mieliśmy małe dziecko, może czterolatka, z bardzo silnymi objawami magii. Bardzo rzadko to się trafia, ostatnio w Klinice mieli taki przypadek jakieś dwadzieścia lat temu. Jego rodzice są zrozpaczeni, bo nie mogą wypuścić go nawet na chwilę z domu, a wieczorami, z uwagi na sąsiadów muszą zasłaniać okna…

– Jakiś facet się na ciebie gapi – przerwał jej Arvin, który oparł się plecami o ścianę i miał doskonały widok na korytarz.

Hermiona odwróciła się, dostrzegła młodego mężczyznę, który wyszedł przed drzwi kilka mieszkań dalej i istotnie się na nią patrzył. Pomachała mu ręką, po czym uniosła kciuk do góry, na co ten powtórzył gest i kiwnąwszy głową wrócił do środka. Kilka sekund później dało się słyszeć wyraźny stukot zasuwki.

– Juan. Nowy sąsiad – powiedziała uspokajająco Hermiona, otwierając drzwi do własnego mieszkania i dodała. – I do tego magiczny. Właśnie się wprowadził, poznał mnie i przyszedł się przywitać. I wydaje się być całkiem fajny – gestem kazała mu wejść pierwszemu.

Arvin zerknął nieufnie jeszcze raz w tamtym kierunku.

– Dziwne, nie sądzisz? Londyn to cholernie duże miasto, a tu nagle do tego samego bloku, na to samo piętro wprowadza się czarodziej mniej więcej w twoim wieku.

– Och, masz nadal dziennikarskie zapędy i szukasz sensacji, wiesz? – zaśmiała się, zatrzaskując drzwi. – Myślisz, że wybrał to mieszkanie tylko z uwagi na mnie i będzie próbował mnie uwieść?

– Biorąc pod uwagę jak wyglądał, to ostatnie jest więcej niż pewne, więc uważaj. A teraz mów co dalej było z tym małym dzieckiem?

—–

* Fundole – zaklęcie wymyślone przez Hermionę. Pozwala na bezpieczne aportowanie się wśród Mugoli, którzy przez kilkanaście sekund nie widzą aportującego się, a potem mają wrażenie, że widzieli go już od dawna. Więcej w HGSS Tom II Goniąc Szczęście.

 

 

Pluckey, Nawiedzony Dwór

Koło 21-szej

 

Rookwood czytał akurat „Przegląd wybitnych czarownic i czarodziejów XX wieku” w gabinecie na piętrze, gdy na dole łupnęły drzwi wejściowe i już po chwili usłyszał spieszne kroki na schodach. To mógł być tylko Dris, żaden z miejscowych czy szalonych turystów – poszukiwaczy duchów nie odważyłby się wejść do środka, a nawet gdyby, nie wbiegałby jak oszalały na górę.

Odłożył książkę i spojrzał na drzwi dokładnie w momencie, gdy te otwarły się gwałtownie i stanął w nich jego wspólnik.

Jego radosnego uśmiechu nie można było pomylić z niczym.

– Cudowne nowiny, Gus! – zawołał młody Arab, unosząc obie ręce do nieba, po czym podszedł do niego, niecierpliwym ruchem ściągając z siebie pelerynę. – Nie tylko ją spotkałem, ale też mam pomysł, jak ją podejść!

Rookwood odpowiedział równie szerokim uśmiechem i odchylił się mocno do tyłu w fotelu.

– Jesteś prawdziwym geniuszem! – odparł.

– Urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą, ciągle ci to powtarzam.

– A jak Feleo?

– Zwierzyna w drodze, daj mi trochę czasu.

– Jasne, ty chodzące szczęście. Opowiedz mi wszystko.

– Opowiem i zmykam pomieszkać w mojej posiadłości.

 

 

Wtorek, 22 czerwca, Spinner’s End

Późny wieczór

 

Idealna gładkość miedzi i chropowatość mosiądzu, chłód cyny i paląca gorąc złota cieszyły stęsknione palce, przebiegające w nieskończoność brzegi kociołków jakby to był ten pierwszy, tak bardzo wyczekiwany dotyk.

Delikatny szmer bulgoczących wywarów w aksamitnej ciszy pracowni stanowił najpiękniejszą muzykę, jaką Natura była w stanie skomponować. Tak samo jak zdecydowane pociągnięcia noża rozcinające z nieopisanym kunsztem korzonki stokrotek.

Słoneczna żółć kaczeńca, krwista czerwień płatków róży, błękit niezapominajek czy połyskująca granatem czerń ziaren maku cieszyły zmysły tak samo jak miękkość piór dirikraka, łaskotanie skrzydełek elfów czy bolesne ukłucia kolców kaktusa.

Roziskrzona para unosząca się łagodnymi spiralami znad kociołka była niczym srebrny woal kochanki, kuszący by unieść go i odkryć jej piękno; niosła ze sobą oszałamiającą mieszankę zapachów, w której tylko Mistrz mógł rozpoznać składniki.

Dotyk, dźwięki, kolory, zapach… Wszystkie były częścią Sztuki, którą z warzenia uczynił Severus Snape.

Tak samo jak jego pracownia w Spinner’s End. Piwnicę ubogiego domu, bez okiem, z niskim sufitem przemienił w swój prywatny Raj. Sufit stanowił wrota do Niebios, zaś gdy schodził tu i dawał się uwieść swojej pasji, otwierały się okna do jego duszy i serca.

Zaraz po powrocie z Hogwartu porzucał nauczycielskie szaty, zakładał robocze ubrania i spędzał tu kilka dni praktycznie nie wychodząc. Sprzątał, spisywał wszystkie składniki, planował zakupy oraz warzył i z każdą chwilą czuł się, jakby odradzał się na nowo.

Tym razem jednak gdzieś w nim zalęgło się dziwne uczucie, nieustannie odrywające jego myśli od tego, co akurat robił. Po części było to zupełnie irracjonalne poirytowanie, którego nie umiał się pozbyć; wytrącało go z równowagi, sprawiając że wszystko było inne niż zwykle. Płaskie, wyblakłe, monotonne. Nawet jego ubranie robocze, lekkie i tak wygodne, że zazwyczaj nie chciał go zdejmować dziś drażniło go przy każdym ruchu.

Lecz było jeszcze coś, czego nie potrafił określić. Niechęć, może… znużenie? Nietypowa dla niego niemożliwość skupienia się? Niepokój?

Severus spojrzał na skończony wywar w kociołku, którego konsystencja i kolor były poprawne, ale nie idealne, krzywiąc się ściągnął nagłym gestem rękawice i rzuciwszy je na uprzątnięty już stół poprawił drapiący w rękę lewy rękaw bluzy, po czym wyszedł z pracowni na dwór w nadziei, że chłód wieczoru ostudzi jego emocje. I może znajdzie wreszcie przyczynę przedziwnego stanu.

Patrząc w pofalowaną ciemność przed sobą przebiegł myślami ostatnie wydarzenia.

Na pewno nie spowodowała go sowa od Lucjusza z zaproszeniem na najbliższy weekend „w bardzo ważnej sprawie” – zamierzał powiedzieć mu, że ma równie ważną sprawę, z powodu której nie może przyjść. Za to niewątpliwie irytował go fakt, że tego roku Slytherin przegrał zaciętą walkę z Gryffindorem o pierwsze miejsce zaledwie o trzy punkty.

Furia spowodowana „tylko mugolskim tatuażem” zdążyła przycichnąć, ale nie znikła zupełnie.

Wczorajszy list z Wydziału Regulacji i Autoryzacji z Departamentu Edukacji z pewnością byłby irytujący, gdyby nie był żałosny. Ministerstwo informowało w nim, że zgodnie z nową ustawą, od września usuwa tytuł Mistrza Eliksirów z listy tytułów i uprawnień zwalniających z wymogu posiadania ministerialnych Kropel*, które były niezbędne do warzenia i sprzedawania wszelkich substancji magicznych. I jakiś półgłówek sugerował zawnioskowanie o otwarcie procedury nadania trzeciej Kropli. Którą dostałby nawet Longbottom.

A à propos Longbottoma – świadomość, że od września ta ofiara losu będzie jego KOLEGĄ po fachu bez wątpienia miała go dręczyć przez całe wakacje! To doskonale mogło wyjaśnić niechęć, jaka go przepełniała.

Nie będziesz już miał na głowie Granger, brylującej w pokoju nauczycielskim i wciskającej uczniom do głowy….

Snape urwał nagle. Owionęła go jakaś niejasna myśl, dosłownie poczuł lodowate muśnięcie na karku, które, mógł przysiąc, nie miało nic wspólnego z tym, że stał przed domem w wietrzną noc.

Granger…?

Nie bardzo mógł sprecyzować, co dokładnie go w tym zaniepokoiło, ale czuł wyraźnie, że to uczucie łączy się właśnie z nią.

A może właśnie nie przestaniesz jej mieć na głowie…? Kto powiedział, że nie będzie chciała kontynuować swoich dyżurów równocześnie z pracą w Klinice? Kto jak kto, ale ona była do tego zdolna!

Taka opcja faktycznie mogła być niepokojąca, ale jednocześnie to nie o to chodziło. To musi być coś innego…

– Poza tym żegnała się z tobą i sama mówiła, że być może…. nigdy…. się…

Być może pomógł księżyc, który wychynął właśnie zza chmury, zalał lekką poświatą wąską uliczkę oraz ściany na wpół zrujnowanych budynków tuż koło jego domu i Severus ujrzał podobny widok – korytarz w lochach, który tuż przy drzwiach do jego komnat był rozjaśniony pochodniami, a dalsza część tonęła w mroku i Hermionę Granger mówiącą:

– „… Chciałam porozmawiać. Na temat tego chłopca, który umarł. I Mrocznego Znaku… zdałam sobie sprawę, że ogólnie coś jest nie tak… Mam wrażenie, że atmosfera zaczyna przypominać tę sprzed wielu lat… Widzę to też po Harrym… Nie wiem, czy boli go blizna, ale pamiętam, jak się wtedy zmieniał. I teraz zachowuje się podobnie. Więc zastanawiam się, czy to wszystko się ze sobą nie łączy.”

Skojarzenia potoczyły się lawinowo.

Blizna.

Mroczny Znak!

Przed oczami stanął mu Lucjusz, pocierający mocno lewe przedramię i krótki błysk paniki w jego oczach, gdy spytał czy wszystko w porządku, a potem….

Jego własny Mroczny Znak, który oglądał w swoich komnatach…

I niekomfortowe uczucie, które sprawiło, że ostatnio poprawiał i POCIERAŁ SWOJE lewe przedramię!

Merlinie! Błagam, wszystko, tylko nie to!! WSZYSTKO, TYLKO NIE TO!!!

Jak szalony wpadł do domu. Smagnięciem różdżki zapalił wszystkie światła w saloniku i ogień na kominku, niemal zdarł z siebie bluzę i czując dławienie w gardle wpił wzrok w przedramię.

Mroczny Znak wyglądał… zwyczajnie. Choć biorąc pod uwagę, że widział go kilka razy dziennie – biorąc rano prysznic, czasem pracując z podwiniętymi rękawami, rozbierając się na noc, ciężko byłoby mu dostrzec bardzo powolne zmiany.

Ale doskonale pamiętał dziwne wrażenie, jakie odniósł dwa tygodnie temu, że Znak był wyraźniejszy.

Sięganie do wspomnień nie miało sensu – po pierwsze Znak bladł stopniowo od końca wojny, więc w tych sprzed roku czy dwóch na pewno był ciemniejszy, po drugie zaś zawadzał o niego tylko wzrokiem, nie zwracając większej uwagi.

W każdym razie na pewno nie wygląda tak jak przed powrotem Czarnego Pana. Wtedy zmiany były wyraźne i nie miał wątpliwości, co oznaczały.

Z drugiej strony nie masz pojęcia, jak może się zachować w przypadku… kolejnego powrotu. Magia Znaku nie była przestudiowana, opisana w księgach i Severus nie miał pojęcia, jakie mogą być oznaki Drugiego powrotu, po tak wielu latach i po tym, jak jego zdrada wyszła na jaw.

Chwilowa panika – bo to była panika, do tego przed sobą Severus mógł się przyznać – zaczęła słabnąć. I jednocześnie jego wyszkolony przez lata szukania rozwiązań umysł zaczął mu je podsuwać.

Po pierwsze spotkaj się z Lucjuszem. A po drugie… z Potterem.

——-

* – Kropla – za Stanem Krytycznym – w środowisku eliksirotwórców Krople działają podobnie jak gwiazdki w np. hotelach. Trzecia Kropla nie wymaga specjalnie wysokich kwalifikacji…

 

 

Środa, 23 czerwca

Mieszkanie Hermiony

Przed południem

 

Pierwszy dzień wolności zupełnie mijał się z oczekiwaniami Hermiony.

Miał być leniwy – zamierzała długo pospać, zjeść śniadanie przed telewizorem, a potem rozsiąść się na kanapie i czytać kryminał, który poleciła jej mama.

Na zamiarach się skończyło.

Zbudziła się trochę po siódmej i udało się jej wyleżeć równy kwadrans, walcząc z idiotycznymi wyrzutami sumienia z powodu marnowania czasu. Jedząc śniadanie próbowała oglądać telewizję, lecz tylko przerzucała programy, bo nic jej nie interesowało.

Zrobiwszy sobie herbatę zaczęła czytać, ale od lektury raz po raz odrywało ją poczucie winy i niepokoju czasami wręcz przeradzającego się w piknięcie paniki i jakiś głosik w jej głowie powtarzał na okrągło: „co ty robisz, oszalałaś!”, „nie zdążysz z powtórkami!” czy „powinnaś się uczyć!”.

Za każdym razem Hermiona powtarzała sobie, że wreszcie odpoczywa, że nie ma już ŻADNYCH powtórek i nie, NIE MUSI SIĘ JUŻ UCZYĆ!, ale przeklęty głosik milkł tylko na moment, by chwilę potem wydrzeć się jeszcze głośniej.

– Z tobą naprawdę coś jest BARDZO nie w porządku! – wybuchła, gdy za którymś kolejnym razem aż ścisnęło się jej gardło i z trzaskiem zamknęła książkę.

Zbudziła tym śpiącego koło niej Krzywołapa – kot posłał jej urażone spojrzenie, wstał i przeciągnąwszy się z godnością, przeniósł się w drugi róg kanapy.

Czując, że jeśli będzie dłużej tak siedzieć to zwariuje, Hermiona podniosła się i potoczyła wzrokiem dookoła. Nie zamierzała sięgać po żadne księgi, nic co miało cokolwiek wspólnego ze szkołą, ale przecież COŚ musiała robić, żeby się zająć!

Jej wzrok padł na malutkiego pluszowego koalę, ten skojarzył się jej z poprzednim weekendem i rozmową z rodzicami o tym, co się dzieje w czarodziejskim świecie i nagle ją oświeciło. No jasne! Teraz mogła wreszcie zająć się tym tematem!

 

 

Londyn, Pokątna

Redakcja Proroka Codziennego

 

Kwadrans później pchnęła drzwi do redakcji Proroka, zerknęła na dzwoneczek, który zadźwięczał tuż nad jej głową i weszła do niewielkiego, pustego holu. Nie zdążyła ich zamknąć, gdy zza kontuaru wynurzyła się głowa i ramiona bardzo leciwego czarodzieja, który obrzucił ją czujnym, podejrzliwym spojrzeniem.

– Dzień dobry – przywitała się Hermiona.

Staruszek wyjął z ust fajkę, wcisnął pospiesznie na nos okulary, które powiększyły jego oczy do absurdalnych rozmiarów i jego twarz się rozpogodziła.

– Panna Granger, jak mniemam! – zawołał słabym głosem. – Och, a już się zastanawiałem czy kiedykolwiek będzie mi dane… – dalsze słowa zginęły w szuraniu kapci, które nakładał pospiesznie na nogi. – Przyszła pani szukać pracy?

Pracy? W Proroku? Chroń Merlinie!

– Nie, chciałam tylko przejrzeć niektóre wydania Proroka, a wiem, że macie tu archiwum…

Staruszek zgasił fajkę zaklęciem i wyczłapał zza kontuaru, podpierając się drewnianą laską.

– Jaka szkoda! Zawsze mówiłem tym na górze, że Prorokowi brakuje świeżej krwi.

Chcesz świeżej krwi, napuść Skeeter na kogoś nowego. Hermiona wzdrygnęła się i od razu zmusiła do uśmiechu, bo czuła, że niechęć w jej spojrzeniu wykończyłaby i bazyliszka.

– Nie wątpię, że wasi reporterzy dadzą sobie z tym radę.

– Nie wiem, moja droga, nie wiem. A z pani to urodzona reporterka…

Merlinie, dziadku, co ty palisz… Nie chcąc kontynuować tematu, żeby nie usłyszeć jeszcze większych bredni, Hermiona pospiesznie wróciła do powodu jej wizyty.

– No więc słyszałam, że macie tu wspaniałe archiwum.

Staruszek pokiwał energicznie głową, poprawił okulary i wskazał ciemny, wąski korytarz.

– Oczywiście, oczywiście! – rzucił Lumos i ruszył, szurając nogami. – Teraz młodzież nie kwapi się do czytania, a taka szkoda! Tylko im głupoty w głowach!

Przy wtórze szurania i miarowego postukiwania laski przeszli na tyły budynku.

– Proszę – powiedział, otwierając wąskie, dość niskie drzwi, w środku rozbłysło światło, a czarodziej dodał głosem pełnym dumy, jakby zapraszał do komnat samego Merlina. – Archiwum Proroka Codziennego!

Archiwum przywitało ich chłodem zamkniętych pomieszczeń, mocnym zapachem pergaminu i kurzu oraz miękką, pochłaniającą wszystkie odgłosy ciszą.

Pośrodku stało kilka stolików i koślawych krzeseł, ale to widok dookoła przykuł uwagę Hermiony. Na trzech ścianach od podłogi do sufitu ciągnęły się półki pełne zwiniętych w ciasne ruloniki wydań Proroka. Te tuż przy wejściu musiały być bardzo stare; pergamin był bardzo pożółkły i podniszczony, ale pozostałe musiały być o wiele nowsze. Gdy Hermiona zbliżyła się do nich, dotarła do niej oszałamiająca woń i czując ogarniający ją spokój zaczerpnęła głębiej powietrza.

– Na tych dwóch ścianach jest Prorok Codzienny od XVII wieku – dobiegł ją głos staruszka i otworzyła zamknięte nie wiedzieć kiedy oczy. – A tu, po lewej Prorok Wieczorny, Prorok Niedzielny i Dodatki Specjalne.

– To są wszystkie wydania od 1643 roku??! – wykrztusiła Hermiona. Owszem, ruloników było dużo, ale na pewno nie ponad tysiąc!

Staruszek zachichotał cichutko i poklepał półkę z pożółkłymi zwojami, a ta obróciła się o 180 stopni, ukazując trochę nowsze.

– Oczywiście, że tak! Tu mamy wiek XVIII – klepnął brzeg półki, ta znów się obróciła. – Część XIX-go… – wskazał półkę na drugiej ścianie. – Dalszą część XIX i połowę XX-go… Resztę XX-go… I wreszcie wydania od roku 2000 wzwyż.

O, Merlinie…!

Hermiona przyglądała się temu w nabożnym podziwie. Co prawda nigdy nie uważała Proroka za gazetę wysokich lotów, ale zafascynował ją fakt, że miała przed sobą niemalże całą historię Wielkiej Brytanii. Tak łatwo mogła cofnąć się do przeszłości, zanurzyć w niej, przeżyć, zamiast czytać krótkie streszczenia w księgach…

– …egzemplarzy! – usłyszała i wróciła do rzeczywistości.

– Przepraszam?

– Powiedziałem, pod żadnym pozorem nie dotykać egzemplarzy – powtórzył stary czarodziej i kontynuował pouczającym tonem. – Przywołać używając Accio i wymawiając żądaną datę. Egzemplarz sam się otworzy. Strony przewracać dotknięciem różdżki, a po zakończeniu czytania odesłać na miejsce.

– Oczywiście – potwierdziła prędko Hermiona, bo staruszek miał zaniepokojoną minę.

– Który wiek panią interesuje?

Wiek? Cokolwiek się dzieje, na szczęście nie trwa wieki!

– Wydania z ostatnich dwunastu miesięcy.

Staruszek upewnił się, że na półce znajdują się najnowsze wydania i postukał sękatym palcem w zegarek.

– Redakcja otwarta jest dla odwiedzających od ósmej do piątej, więc gdyby pani nie skończyła czytać, przyjdę po panią za kwadrans piąta.

Hermiona przebiegła głodnym wzrokiem wszystkie półki i czując znajomy dreszcz ekscytacji skinęła odruchowo głową, choć prawda była taka, że starszy pan mógłby zionąć ogniem, a i tak pewnie nie zwróciłaby na to uwagi.

Usiadła przy najbliższym stole, naprawiła rozjeżdżające się nogi krzesła i wskazawszy różdżką półkę mruknęła „Accio środa, dwudziesty trzeci czerwca dwa tysiące czwarty”. Z wierzchu niewielkiej kupki ruloników poderwał się jeden, podleciawszy do niej zawisł jakieś trzy stopy od twarzy i rozwinął się na pierwszej stronie.

Nie wiedząc czego szukać zaczęła przeglądać wszystkie wydania Proroka od dzisiejszego wstecz. Niektóre działy pomijała zupełnie – Smakowity Kociołek czyli dział kulinarny nie interesował jej zupełnie, tak samo jak Sekcja Magizoologiczna czy sportowa, za to zaglądała do ogłoszeń o zawartych związkach małżeńskich, narodzinach i zgonach, do Porad Osobistych oraz listów od czytelników.

Na ogół zerkała tylko na nagłówki artykułów, które przecież znała, czasem przeskakiwała wzrokiem po akapitach starając się dostrzec wzorzec zachowań i wyłapać ogólny sens, atmosferę i tendencję.

I w miarę jak cofała się o kolejne tygodnie, powoli, bardzo powoli zaczęły się one rysować.

O cholera. O jasna cholera… pokręciła głową z niedowierzeniem i odgarnąwszy niecierpliwie włosy z twarzy przywołała wydanie z końca marca.

 

 

Londyn, Klinika Św. Munga,

I Piętro – Urazy Magizoologiczne

O tej samej porze

 

Artur skrzywił się odruchowo, gdy korytarzem przeszedł jakiś pacjent, mający całe plecy wysmarowane zielonkawą, straszliwie cuchnącą maścią, spojrzał na zegarek i skrzywił się jeszcze bardziej.

Niech ich wszystkich Merlin kopnie, siedział tu już pół godziny czekając na zrobienie maści dla George’a! Wystarczyło zmieszać tylko trzy składniki – jakieś żabie gluty, starte skrzydła innego fruwającego dziadostwa i jakieś zielsko, ale miał wrażenie, że Uzdrowiciele dopiero poszli je siać! Gdyby znał proporcje, sam by to zrobił, tymczasem siedział na niewygodnym krześle, musiał wąchać jakiegoś pryszczatego młodzieńca spacerującego od ściany do ściany, oblezioną przez toksyczka starą czarownicę, która ciągle mdlała i osuwała się na niego (do chwili, gdy jak najciszej się przesiadł – to było wspaniałe!) i tego tam zielonego z kolcami.

W swoim życiu bywał w Klinice już wiele razy, ale nigdy dotąd nie widział, by pracujący tu ludzie tak się guzdrali!

I w chwili, gdy zaczął się zastanawiać, jak dyskretnie rzucić urok omsknogi* na spacerującego pryszczatego, usłyszał znajomy głos:

– Arturze…?

Podniósł głowę i ku swemu zdziwieniu ujrzał stojącego tuż przy schodach Lucjusza Malfoya. Elegancko ubrany arystokrata puścił poręcz i podszedł do niego, przekładając do lewej ręki swoją laskę ze srebrną głową węża.

– A już myślałem, że mnie oczy mylą! – zawołał i uśmiechnąwszy się do Artura wyciągnął ku niemu rękę.

Rudowłosy czarodziej zawahał się wyraźnie, lecz dostrzegłszy zachwyt w oczach starszej czarownicy i zaintrygowane spojrzenia pryszczatego i tego z kolcami, których Malfoy zignorował, wstał i uścisnął mu lekko rękę. Bardzo lekko i bardzo szybko cofnął swoją.

– Lucjuszu – wymamrotał na powitanie.

– Miło cię widzieć, ale zdecydowanie bardziej wolałbym spotkać cię w innym miejscu. Coś się stało? Co tutaj robisz?

– Nic takiego się nie stało. A co TY tutaj robisz? Malfoyowie nie mają swoich własnych Uzdrowicieli do dyspozycji? – zadrwił lekko.

Lucjusz wybuchnął śmiechem i postukał lekko laską w czubek błyszczącego, czarnego buta.

– Ludzie wymyślają niestworzone historie, sam dobrze wiesz. Nie, przyszedłem porozmawiać z Sergiuszem. Carpenterem – dodał trochę głośniej, jakby chciał, żeby usłyszeli go pozostali. – Chciałbym wykupić Klinikę, rozumiesz. – Artur już zamierzał powiedzieć coś o robieniu sobie reklamy, gdy jego rozmówca dodał. – Tylko popatrz! – potoczył wymownym spojrzeniem dookoła. – Jak to miejsce wygląda! Klinikę trzeba odnowić, stworzyć odpowiednie warunki i dla Uzdrowicieli i dla pacjentów! Ministerstwo nie ma pieniędzy, a ja nie wiem, co z nimi zrobić… Ministerstwo jest szalenie krótkowzroczne, ale na szczęście Sergiusz jest o wiele bardziej otwarty na propozycje.

Artur przesunął wzrokiem po pociemniałym, obłuszczonym suficie, brudnych, porysowanych ścianach, nierównej podłodze, przypomniał sobie rozjeżdżające się krzesło i musiał przyznać, że coś w tym było. Nigdy nie słyszał, by w Klinice został zrobiony remont i naturalnie pacjenci zasługiwali na odpowiednie warunki.

No i z pewnością Ministerstwo było krótkowzroczne, co do tego zgadzał się absolutnie!

Starsza czarownica wyglądała, jakby miała zemdleć, tym razem z podziwu, a obaj czarodzieje wpatrywali się w Malfoya jak w obrazek.

– Lecz nie odpowiedziałeś, co tu robisz – zauważył młodszy czarodziej.

Artur wzruszył ramionami.

– Czekam na zrobienie maści dla Georege’a. Poparzył się, wypróbowując jakąś nową miksturę do Magicznych Dowcipów Weasleyów. Nie jest skomplikowana, ale…

– Ale to trwa – domyślił się Lucjusz i pochyliwszy się ku niemu ściszył głos. – Poczekaj tu, zaraz to załatwię, tak się składa, że znam kilku Uzdrowicieli na tym…

– Nie, dziękuję. Nie potrzeba – przerwał mu gwałtownie Artur. Mógł zgodzić się na rozmowę z Malfoyem, ale nie chciał mu niczego zawdzięczać!

Lucjusz musiał domyśleć się jego reakcji, bo uśmiechnął się pobłażliwie.

– Arturze, Arturze. Pora przestać się dąsać i zapomnieć o niesnaskach. Obaj żyjemy teraz w innym świecie, czyż nie? – widząc, że starszy czarodziej nie odpowiada, eleganckim gestem dłoni wskazał korytarz. – Przejdźmy się.

Artur znów się zawahał, ale w końcu skinął łaskawie głową i ruszył w kierunku schodów.

– Odnoszę wrażenie, mój drogi, że uważasz że powinienem być w Azkabanie. I że zupełnie niesłusznie mnie uniewinniono – rzucił Lucjusz pytającym tonem.

– Owszem. Wizengamot uniewinnił cię dlatego, że przeszedłeś na naszą stronę. Ale jak dla mnie zrobiłeś to, bo widziałeś, że przegrywacie i postanowiłeś dołączyć do zwycięzców.

– To niesprawiedliwe – odparł Lucjusz. – Odwróciliśmy się od Czarnego Pana o wiele wcześniej. O wiele, wiele wcześniej – dodał w zadumie. – Już dwa lata wcześniej Narcyza za moją zgodą poszła prosić Severusa Snape’a o pomoc, czym przeciwstawiła się woli Czarnego Pana. Draco udał, że nie rozpoznał Harry’ego Pottera, gdy szmalcownicy złapali go z jego przyjaciółmi. Potem tuż przed Bitwą, w lesie, Narcyza skłamała, powiedziała, że Potter nie żyje. I nie walczyliśmy z wami. Walczyła Bellatrix, walczyli wszyscy inni, ale żadne z nas nie podniosło na was różdżki. Wiesz czemu?

Na tle powoli przesuwających się płytek na podłodze Artur widział tamte wydarzenia. Z procesu Malfoyów znał też oficjalny powód, który do niego nie przemawiał.

– Ponoć z miłości. Jeśli chodzi o Snape’a owszem, wierzę w to, bo było pełno innych argumentów na poparcie tej teorii, ale w twoim…?

– Uważasz, że nie potrafię kochać?

– Ujmijmy to tak: nie bardzo wierzę w układane małżeństwa. Jesteście strasznie… zimnokrwiści.

– Moje małżeństwo z Narcyzą nie było układane – zaoponował natychmiast Lucjusz. – Kocham ich oboje i to bardzo.

Przez chwilę obaj szli w milczeniu; Lucjusz miarowo stukał laską w czubek buta, mocniej niż wcześniej, jakby był wzburzony.

– No dobrze, a co z tym co robiłeś wcześniej? – odezwał się Artur.

– Z początku owszem, wierzyłem w to wszystko – przyznał Lucjusz. – Potem to, w co wierzyłem zaczęło się zmieniać, ale nie miałem innego wyjścia.

– Zawsze jest wyjście – stwierdził ostro Artur. – Zawsze.

– Oczywiście, że nie.

– Snape mógł przejść na naszą stronę, Karkarow….

– Karkarow długo nie pożył.

Doszli do końca korytarza i stanęli przy oknie, które wychodziło na ulicę, po której jeździły samochody i przechodzili mugole. Lucjusz patrzył na nich przez chwilę, wyławiając wzrokiem pary czy rodziny z dziećmi.

– Severus był sam. Karkarow był sam. Dlatego podjęli takie decyzje. Gdybym zrobił to, co oni… Czarny Pan na pewno zabiłby Narcyzę i Draco. Na pewno – dodał z zacięciem.

Na moment znów zapadła cisza, którą przerwał podobnym tonem Artur.

– Nigdy, za nic na świecie nie zrobiłbym nic dla Voldemorta!

Odpowiedział mu cichy, pełen bólu śmiech Lucjusza.

– Nie wiesz, co mówisz, Arturze. Nie widziałeś tego, co ja. Oczywiście, że byś zrobił, jeśli nie ze strachu o własne życie to próbując chronić innych. Czarny Pan mógłby zabić dziesiątki, setki, mówiąc ci, że to przez ciebie umierają. Zabijałby tak długo, aż byś się poddał. Poza tym – ciągnął, odnalazłszy wzrokiem młode małżeństwo z małym chłopcem idącym między nimi – wiem, że na wojnie zginął twój syn…

– Jak śmiesz! – syknął Artur, podrywając głowę jak ukąszony.

– Nie chciałem cię urazić – zaoponował natychmiast Lucjusz. – Ale powiedz mi, jesteś teraz szczęśliwy, otoczony dziećmi i wnukami. Odwiedzają was w weekendy, możesz bawić się z małymi brzdącami, Molly pewnie też jest przeszczęśliwą babcią… Tak? – Artur bardzo powoli potaknął i Lucjusz pokiwał głową. – Zginął twój syn, ale miałeś innych, dla których mogłeś żyć. Ja nie miałbym. Dlatego robiłem co musiałem, żeby chronić Draco i Narcyzę.

Młode małżeństwo zdążyło zniknąć z widoku, tak samo jak wiele innych par, sznur samochodów kilkakrotnie zatrzymał się i ruszył zanim obaj oderwali od nich spojrzenia.

– Więc uważasz, że się zmieniłeś? – odezwał się Artur, odwracając od okna i ruszając korytarzem z powrotem. – Chyba nie powiesz, że… lubisz mugoli? – chciał powiedzieć „kochasz”, ale w ostatniej chwili się pohamował.

Przywitali to z ulgą – jakby droga w tę stronę zamknęła jeden, bolesny temat i otworzyła inny. Być może łagodniejszy.

– Powiedzmy, że zmieniłem trochę punkt widzenia – zaśmiał się Lucjusz. – Niech sobie będą. Ale nie zaprzeczysz chyba, że czarodzieje są lepsi od mugoli?

– Magia to potęga? – rzucił kwaśno Artur. – Taki był napis na pomniku w Ministerstwie za czasów Voldemorta.

– Jest w tym jakaś racja. Magia daje nam możliwości, których mugole nie mają. Jeśli tylko zechcemy, zawsze możemy przenieść się do ich świata i żyć bez magii. Ale oni nie mogą przenieść się do nas. Mamy coś… wyjątkowego, czego nie mają oni. I czego nigdy nie zdobędą, nigdy się nie nauczą. Popatrz choćby na aportację – mówił Lucjusz. – Wystarczy, że obrócisz się na pięcie i możesz przenieść się… choćby do Australii. Ile czasu potrzebują mugole, żeby się tam dostać? Twój latający samochód to doskonały przykład. Dla mugoli był tylko zwykłym autem, ale ty za pomocą magii mogłeś go usprawnić.

Artur szedł przed siebie tym razem nie dostrzegając podłogi. Kiedy Lucjusz to tak przedstawił… musiał przyznać, że brzmiało to… sensownie. Nie, żeby to oznaczało, że mugole byli gorsi, nie… To znaczy… Inaczej, mugole byli NORMALNI, a czarodzieje byli LEPSI. Tak. Lepsi. Nie należało się wywyższać z tego powodu, ale… cieszyć.

– A czarodzieje mugolskiego pochodzenia? – spytał. – Co o nich sądzisz?

– Mają w sobie magię, to najważniejsze. Wystarczy spojrzeć na Hermionę Granger. Wierz mi, jej przykład otworzył mi oczy – zapewnił go Lucjusz. – Oczywiście ważne jest, żeby poznali nasze zwyczaje, tradycje i zaczęli się do nich stosować. W tej chwili wkraczają do naszego świata i próbują dopasować go do swojego, a powinno być właśnie na odwrót. Na przykład małżeństwo. Za dawnych czasów małżeństwa czarodziejów były nierozerwalne! – Artur pokiwał głową, bo zgadzał się z tym jak najbardziej, a Lucjusz ciągnął. – Noc poślubna była nieodłącznym elementem rytuału zaślubin, to ona pieczętowała związek! Magia, która się wtedy wyzwalała przechodziła na dziecko, które już tylko z tego powodu było obdarzone mocą. A teraz co? Czystość przedmałżeńska nie istnieje. Duża część dzieci pochodzi z nieślubnych związków. Nic dziwnego, że jest coraz więcej charłaków, skoro odchodzimy od tradycji! – Lucjusz spojrzał na swojego rozmówcę i dodał, choć nie wiedział skąd przyszło mu to do głowy. – Dlatego moim zdaniem musimy wrócić do korzeni, do NASZYCH zwyczajów, pozbyć się bezużytecznego charłactwa i jak najszybciej odbudować czarodziejskie społeczeństwo. Ci, którzy mają najwięcej mocy, obojętnie jakiego pochodzenia, będą mieli w tym kluczowe znaczenie.

Artur już od jakiejś chwili energicznie mu potakiwał. Zdecydowanie, Lucjusz miał rację!

Doszli do klatki schodowej, skąd mógł zobaczyć pokój Uzdrowicieli. Ktoś tam był, ale najwyraźniej maść dla niego nadal nie była gotowa.

– Lucjuszu…. Czy mógłbym cię o coś prosić? – spytał nieśmiało młodszego czarodzieja. – Mógłbyś poprosić, żeby zrobili jak najszybciej maść dla George’a Weasleya?

Lucjusz poklepał Artura poufale po ramieniu.

– Ależ oczywiście, mój drogi!

——————

* Za moją propozycją tłumaczenia „Trip Jinks” z Goniąc Słońce

Rozdziały<< Trzeci Raz – Rozdział IVTrzeci Raz – Rozdział VI >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 3 komentarzy

Dodaj komentarz