Trzeci Raz – Rozdział XVII

– Albo po przejechaniu się windami w Ministerstwie zachwycają cię wszystkie, które nie szarpią i nie podzwaniają łańcuchami – dodała. – Dobry wieczór.

Dris spojrzał na dźwig, który zatrzymał się łagodnie na parterze czy pierwszym piętrze – ciężko to było ocenić i elegancko ubrani ludzie zaczęli z niego wysiadać.

– Coś w tym jest – przyznał. – Chodź, idziemy.

Dris przepuścił w drzwiach starszego pana i wszedł do środka pierwszy, co znów wywołało u niej uśmiech, bo przypomniała sobie dyskusję sprzed kilku lat z dość wiekowymi znajomymi rodziców na temat tego, że nie zawsze kobieta ma pierwszeństwo. Dowiedziała się wtedy, że przepuszczanie kobiet do restauracji przodem to błąd, bo to właśnie mężczyzna powinien wejść pierwszy – zasada ta wzięła się z dawnych czasów, gdy wejście do baru czy gospody mogło skończyć się oberwaniem nadlatującym krzesłem. Tak samo w sytuacji, gdy drzwi otwierały się do środka – nie należało ich popychać, przepuszczać pań i patrzeć, jak drzwi wracają i uderzają je w twarz.

W niemagicznym świecie zasady savoir-vivre w dużej mierze przestały obowiązywać, w czarodziejskim wciąż były bardzo popularne, ale Hermiona nigdy nie przykładała do nich wagi (a gdyby przykładała, lata przestawania z Harry’m i Ronem – zwłaszcza z Ronem! – skutecznie by ją z tego wyleczyły). Teraz więc uśmiechnęła się tylko dlatego, że zastanawiała się, czy Dris postąpił tak z powodu znajomości zasad, lecz coś jej mówiło, że raczej nie.

Od wejścia otoczył ich tak mocny zapach, że Hermiona mogła przysiąc, że tuż obok palona jest właśnie kawa. Że za ścianą stoją olbrzymie piece, w których na różnych poziomach prażą się ziarenka, stopniowo zmieniając kolor z białożółtego na beżowy, potem brązowy, aż wreszcie stają się niemal zupełnie czarne. Lubiła wyobrażać sobie, że co jakiś czas ktoś je otwiera – wtedy z pieca bucha gorąc i wspaniały aromat. I ten ktoś przegarnia ziarna olbrzymimi drewnianymi grabiami, pilnując by wypaliły się równomiernie i by wydobyć z nich kwintesencję smaku i aromatu.

A potem parujące czarne ziarna przesypuje się do wielkich płóciennych worków. Ktoś inny otwiera je, zanurza ręce w czarnym złocie i przesypuje je do drewnianego młynka, a następne przy wtórze chrzęstu miażdżonych ziaren obraca korbką, aż w szufladce na dole zbierze się miałki proszek…

– Wspaniale pachnie – zauważyła z rozmarzeniem, wdychając głęboko powietrze.

– Pewnie dlatego aż tyle tu osób – stwierdził na to Dris.

O tej porze było to całkowicie normalne, na szczęście spora kolejka do kasy przesuwała się bardzo szybko i ledwie mieli czas zdecydować się, co zamówić. Hermiona kupiła sobie cappuccino, Dris herbatę, wziął garść saszetek z cukrem i przeszli na tyły kawiarni, gdzie udało im się znaleźć wolny stolik.

– Wiem, że nie możesz mi powiedzieć dokładnie, jak minął dzień, ale tak ogólnie? – zagadnął, rozrywając dwie saszetki naraz.

– No niestety – odparła, również sięgając po cukier. – Ale ogólnie bardzo dobrze.

– To… dobrze – Dris zawiesił głos, rozglądając się dookoła.

Hermiona też to zrobiła. Siedzieli pod ścianą, najbliższe stoliki były za i przed nimi oraz po drugiej stronie przejścia, więc przy gwarze rozmów, grającej wcale nie cicho muzyce, szumie ekspresów, szczękaniu filiżanek i talerzyków nikt nie powinien ich słyszeć, ale mimo to wolała rzucić Muffliato.

Sięgnęła pod stolikiem do małego plecaka, który postawiła pod ścianą, dyskretnie wyciągnęła różdżkę i rzuciła zaklęcie.

– Teraz możemy swobodnie rozmawiać – uśmiechnęła się i w wielkim skrócie wyjaśniła mu, co zrobiła i jak to zaklęcie działało.

Dris zamarł z dwoma kolejnymi saszetkami w ręku i słuchał jej, nie odrywając od niej oczu. I rozkoszując się okazją.

– Czytałem o nim. Jest… bezcenne! Będziesz musiała mnie go nauczyć – odezwał się, gdy skończyła i w jego głosie zabrzmiał podziw i fascynacja. – Mogę sobie nawet wyobrazić, że w moim kraju może ocalić życie!

Fascynacja nią samą, nie zaklęciem, którego nauczył go Gus, ale o tym nie musiała wiedzieć.

– Żaden problem – zapewniła go Hermiona, bo ostatnie zdanie złagodziło nieprzyjemny wydźwięk poprzedniego. – Nam też na pewno nie raz je uratowało. A tobie jak minął dzień? – zagadnęła, po trosze bo tak wypadało, a po trosze żeby zmienić temat.

– Udało mi się znaleźć trzy bardzo ciekawe książki – zdradził i wyjąwszy z torby jedną podał jej. – Pozostałych nie mogę pokazać, bo twoje Muffliato niestety nie ukrywa tekstu. „Geneza powstania ideologii czystej krwi” i „Azkaban – od wyzwolenia do piekła” – wymienił tytuły, niby odruchowo ściszając głos i przechylając się ku niej, tak że mógł wyczuć ulotny kwiatowy zapach. – Szczególnie ta pierwsza pozwoli mi zrozumieć lepiej, czemu wybuchły u was dwie wojny.

Książka okazała się być mugolską historią gospodarczą XX wieku. Hermiona przejrzała spis treści, jednocześnie powtarzając w myślach dwa inne tytuły. Nigdy na nie nie trafiła, pewnie dlatego, że średnio interesowała się polemiką na temat Azkabanu, a idea czystej krwi ją odrzucała, jednak teraz, kiedy Dris o nich mówił i wiedziała, że obie książki są zaledwie o wyciągnięcie ręki chętnie by do nich sięgnęła. Do historii gospodarczej również, bo zdawała sobie sprawę z tego, że wszystko co się wydarzyło – krucjaty, odkrycie Ameryki, wojny, takie a nie inne decyzje polityczne, fakt że niektóre kraje stały się potęgą – miały swoje podłoże właśnie w gospodarce.

Ale to przypomniało jej o książkach leżących na jej stole, dotyczących trzech magicznych chorób, magicznych ingrediencji oraz porażenia systemu nerwowego. I przede wszystkim o powodzie, dla którego je przeglądała. Dla Kogo.

W jednej sekundzie jak olbrzymia fala, zupełnie bez udziału jej woli, zalała ją mieszanka odczuć, obrazów i wizji.

Szczupłych dłoni z ich ostatniego spotkania. Kształtnych palców wodzących wolno po ustach. Świadomość – teraz nie nieprzyjemną, za to… gorącą, że stoi tuż za nią. Niski pomruk, od którego jeżyły się jej włoski na karku, gdy dyktował jej właściwości ingrediencji… „Nie interesuje mnie twoja wdzięczność”… Usłyszała to zupełnie jakby szeptał jej to prosto do ucha… I POCZUŁA, co INNEGO mogło to znaczyć…

Trwało to zaledwie krótką chwilę, lecz Hermionie zrobiło się dziwnie miękko, książka zadrżała w dłoniach i ledwo zdołała ją utrzymać.

– Ciekawe – powiedziała głośno, składając ją gwałtownie i oddała Drisowi. Przestań. Sama dobrze wiesz, że to tylko wynik czyjejś manipulacji! – Przepraszam… zamyśliłam się.

Dris spojrzał w jej lekko rozszerzone oczy i roześmiał się.

– Ciekawa reakcja – schował książkę z powrotem do torby. – Mam nadzieję, że uda mi się wszystko zrozumieć, choć widząc jak fascynują cię książki, już widzę cię w roli tłumacza. Czy raczej pani profesor.

Hermiona nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Nie miała czasu, ciągnęło ją do czegoś… Kogoś innego, choćby nawet nie były to jej własne pragnienia. Poza tym pomysł znalezienia mugolskich leków, żeby ulepszyć eliksiry był rewelacyjny i naprawdę chciała udowodnić Severusowi Snape’owi, że potrafi! TO na pewno było jej pragnieniem. Z drugiej strony nie mogła przecież odmawiać, jeśli ktoś prosił ją o pomoc.

Do tego doszła jeszcze „trzecia strona” – zachowanie Drisa ciągle kojarzyło się jej z próbami poderwania jej, choć przecież zapewnił ją, że tak nie jest. Poprzednim razem źle zinterpretowała jego zachowanie, potem czuła się strasznie głupio i wolała tego nie powtarzać. Może w jego kulturze ludzie się tak zachowują?

I nagle znalazła rozwiązanie!

– Doskonale mówisz po angielsku – zapewniła go. – Oczywiście z akcentem, co jest całkowicie normalne – dodała i zawahała się lekko. – Wiesz… Arabski na pewno nie jest podobny do francuskiego, ale… czasem jak mówisz, niektóre słowa, dźwięki, brzmią jakby z francuskim akcentem.

Serce Drisa zabiło gwałtownie, a po piersi rozlał się nagły chłód. Ostatni raz, gdy coś takiego poczuł zdarzył się, gdy mugolskie władze osaczyły go w Arabii Saudyjskiej i mało brakowało, a by go złapały. Naturalnie jako czarodziej uciekłby im, ale poznaliby jego tożsamość.

Jak większość Marokańczyków znał francuski od urodzenia, bo choć od dziesiątek lat językiem urzędowym był arabski, francuski de facto stał się drugim oficjalnym językiem w kraju. Używał go na tyle często, że gdy mówił po arabsku, można było doszukać się śladów francuskiego akcentu. Tak samo gdy mówił po angielsku, bo tego języka nauczył się od Francuzów i ludzi mówiących jak on płynnie w tym języku.

Dzięki Allahowi, że to przewidziałeś! Dlatego też teraz spojrzał w przestrzeń z uśmiechem i odetchnął głęboko, jakby z rozrzewnieniem.

– Bo z kilku języków obcych, których uczyłem się równocześnie, najbardziej podobał mi się francuski. Więc przez jakiś czas starałem się nim mówić kiedy tylko mogłem – wyjaśnił lekkim tonem, który o dziwo wyszedł mu nadspodziewanie dobrze. Fakt, że to przewidział nie znaczył, że jej słowa nie były niemiłym zaskoczeniem. –  Ale nie sądziłem, że mogę mieć francuski akcent! To… w pewnym sensie wspaniały komplement! – ucieszył się. – Szkoda, że nikt mi tego do tej pory nie powiedział. Jesteś pierwsza!

– Może dlatego, że dobrze znam francuski.

– Vraiment?! – ucieszył się Dris, prostując się. – Alors on peut parler français et on n’a pas besoin de s’embêter avec ton Muffliato! (fr. Naprawdę? Więc możemy mówić po francusku i nie musimy zawracać sobie głowy twoim Muffliato!) – Tym razem wymówił wszystko z tak silnym arabskim akcentem, jak tylko mógł.

Co proszę?? Hermiona wychwyciła z tego nazwę zaklęcia i kilka innych słów, reszty mogła się tylko domyślić.

– Zostańmy przy angielskim – zaśmiała się. – Mój francuski nie dorównuje twojemu. Nawet ciotka i wujek by cię nie zrozumieli. A o Muffliato nie masz się co martwić, działa doskonale.

Dris odetchnął skrycie z ulgą i dosypał sobie kolejną saszetkę cukru.

– Będziemy nim czasem mówić – zdecydował. – To cudownie, znaleźć kogoś, kto zna ten język. Ale spróbuję mówić wyraźniej.

Hermiona znów odniosła nieprzyjemne wrażenie i jakaś jej część miała ochotę zaprotestować. Ale tylko jakaś część. Daj spokój, nie będziecie się kłócić o coś, co być może nigdy nie nastąpi. Poza tym jeśli mówiłby wyraźniej, może to nawet dobry pomysł? Ale zanim zdecydowała jak się zachować, dotarło do niej, co widzi. Przynajmniej z dziesięć pustych saszetek cukru koło filiżanki Drisa!

– Merlinie, wsypałeś cały ten cukier? – spytała z niedowierzeniem. – Jak ty to wypijesz? Przecież to musi być ulepek!

Doskonale, Słońce. Dris był pewien, że kobieta nie zaprotestuje, ale za każdym razem jej uległość sprawiała mu satysfakcję. Starając się nie stukać łyżeczką zamieszał herbatę, uniósł filiżankę, upił odrobinę i uśmiechnął się z ukontentowaniem.

– Wy, Europejczycy, nie wiecie co to znaczy dobra herbata.

– Gdyby to widzieli moi rodzice, posadziliby cię od razu w fotelu dentystycznym i skontrolowali całe uzębienie. Używają cukru, ja też, ale nie w takich ilościach!

– Tak jak ci powiedziałem, nie znacie się – roześmiał się. – Kiedyś zaparzę ci herbatę po mojemu i gwarantuję, że nie będziesz więcej chciała pić waszych. Po pierwsze herbata musi być bardzo mocna. Po drugie bardzo słodka. A po trzecie gorąca – powiedział, wodząc wzrokiem po jej twarzy.

Herbata musi być jak miłość – mocna, słodka i gorąca. Hermiona powtórzyła w głowie znane powiedzenie i zrobiło się jej jeszcze bardziej nieswojo. Dris na pewno nie miał tego na myśli, ale doprawdy, czuła się coraz niezręczniej. A może on też reaguje na tego Imperiusa? Jak Arvin?

– Nie przepadam za zbyt słodkimi napojami – mruknęła.

– Wypijesz i się przekonasz – odparł zdecydowanym tonem. – I uzależnisz.

Mając przed oczami wizję ich pierwszego wspólnego wieczoru w jego posiadłości, który miał się zacząć od herbaty, ale skończyć o wiele goręcej, podczas którego miał jej pokazać wiele spraw i uzależnić również od siebie, Dris wypił kilka łyków i oblizał usta. Niedługo, Habibti (po arabsku – moja kochana). Kobieta naprzeciw wyprostowała się i objęła lekko ramionami, ale nawet ta pełna dystansu poza mu nie przeszkadzała. To ja decyduję. Nauczysz się nie tylko to tolerować, ale i polubisz. Zobaczysz. Póki co jednak mógł trochę odpuścić. Polowanie na zwierzynę polega na tym, by podchodzić ją powoli.

– Swoją drogą często widujesz się z rodzicami?

– Za rzadko – odpowiedziała odruchowo Hermiona, bo zawsze tak reagowała na takie pytanie. Gdyby wyszło na jaw, że dostaje darmowe Klucze do Inter-Portalu i zniżki na świstokliki, nie postawiłoby to Kingsleya w dobrej sytuacji. A przecież Dris mógł chcieć odwiedzać swoją rodzinę w Arabii. – Do tej pory studiowałam, więc nie miałam za wiele czasu. – Prawda, o podwójnych studiach też nie wiedział i wolała tego nie mówić. Zmieniacz Czasu miał pozostać tajemnicą. Merlinie, czas zmienić temat! I pospieszyć się.  Miała jeszcze pełno rzeczy do sprawdzenia w JEJ książkach! – Więc o co chciałeś mnie zapytać, jeśli chodzi o Kingsleya?

Dris zmarszczył brwi, bo myślał, że pytając o rodziców sprawi jej przyjemność i Hermiona się odpręży, tymczasem wyglądało na to, że coś tu było nie w porządku.

– Powiedz mi, jak on reaguje na wzmianki o tym, że miał być tymczasowym Ministrem? – spytał, poważniejąc. – Czytałem, że niektórzy do tej pory mu to wypominają.

Hermiona sięgnęła po jeszcze jedną saszetkę cukru i zastanawiając się, nasypała go do filiżanki, niszcząc zupełnie wdzięczne czekoladowe serduszko na białej piance.

– To zależy – odpowiedziała w końcu i zamieszała kawę, udając że nie dostrzega wymownego spojrzenia Drisa na resztki serduszka. – Wszyscy znają jego zasługi i odwagę, wiedzą że nie został wybrany bez powodu, więc nie sądzę, żeby go to dotykało. Ze strony zaprzyjaźnionych osób potraktuje to jako dobry dowcip, bo w sumie Kingsley ma duże poczucie humoru. Prasę będzie ignorował. Oponentów, zwłaszcza głupich jak Toad do pewnego stopnia też. Ale też ma duże poczucie HO-noru, więc nie pozwoli na zbyt wiele pod tym względem.

– A jeśli on sam o tym wspomni?

Hermiona upiła cappuccino i otarła usta serwetką zamiast je oblizać, tak na wszelki wypadek. Nie przypominała sobie Kingsleya ⁷ za czasów wojny ani podczas pierwszych procesów Śmierciożerców, ale potem ich spotkania zawsze okraszone były dobrą dozą śmiechu. Pamiętała, że po jego wyborze na Ministra nie bardzo wiedzieli z Harry’m, jak się zachować – chcieli pozostać z nim w bliskich stosunkach, ale jednocześnie mieli świadomość, że czarodziej przed nimi to już nie zwykły zaprzyjaźniony Auror, a Głowa Państwa. Kingsley widział ich wahanie i pewnie żeby ich ośmielić, żartował jeszcze bardziej niż zwykle.

Lecz nie przypuszczała, by zachowywał się tak w stosunku do świeżo poznanego człowieka. A gdyby jednak tak robił… pewnie należało się zaśmiać i odpowiedzieć subtelnym żartem.

Gdy to wyjaśniła, Dris zadał kolejne pytanie. I następne. Oceniła, że każde z nich było niewinne, bez podtekstów politycznych, nie musiała też opowiadać się jednoznacznie za lub przeciw Ministrowi czy rządowi, więc starała się odpowiedzieć najlepiej jak potrafiła. Na szczęście pytań dużo nie było.

Nie wiedzieć jak zeszli na jej, a potem jego studia. I choć Dris opowiadał równie ciekawie co wczoraj podczas obiadu, z każdą chwilą Hermiona coraz bardziej marzyła o powrocie do domu. I o tym, co się z tym wiązało.

Dlatego gdy Dris skończył snuć wspomnienia z jakiegoś tam egzaminu dopiła kawę, odstawiła filiżankę i rozejrzała się wymownie dookoła.

– Chcesz jeszcze jedną kawę? A może herbatę? – spytał z uśmiechem Arab, akcentując ostatnie słowo.

Hermiona zerknęła na zegarek i potrząsnęła głową.

– Dziękuję, ale będę już uciekać. Mam jeszcze pełno rzeczy do zrobienia w domu.

– Odprowadzę cię – zdecydował, zgarniając jednym ruchem wszystkie puste saszetki i wrzucił je do filiżanki.

Na dźwięk tego słowa coś się w Hermionie szarpnęło – zdecydowanie miała dość chętnych do odprowadzania jej! Poza tym nie pasował jej ton jego głosu, niepozostawiający jej wyboru. Może to nie kwestia kultury, ale pochodzenia?

– Nie potrzeba, dam sobie radę – zapewniła go, sięgając po różdżkę do plecaka.

– Z pewnością, ale chcę mieć pewność, że nikt cię nie zaczepi – zaoponował Dris. – Choćby ci ludzie kłębiący się koło kasy.

Rzuciwszy dyskretnie Fundole Hermiona wstała i pokręciła głową.

– Nie będą mieli szans, bo aportuję się do siebie stąd.

– Stąd? Nie możesz, przecież jesteśmy wśród mugoli…!

– Nikt nic nie zobaczy. Uwierz mi – zaśmiała się, zarzucając plecak na ramię, pomyślała o domu i obróciwszy się na pięcie znikła z lekkim pyknięciem.

Ledwo przebrzmiał odgłos deportacji, Dris starł z twarzy wyraz zaskoczenia i uśmiechnął się szeroko. Fundole. Doskonale, Słońce ty moje. Cudowny pretekst, żeby o to zapytać przy następnym spotkaniu.

Bo następne miało być, tego był pewien. Może nawet jutro. Jutro pasowało idealnie ponieważ dziś wieczorem mieli z Gusem wysłać fale, do których zamierzał dodać pragnienie poddania się i pragnienie bycia z kimś. Poprzednie wysłali w niedzielę, więc ich moc osłabła, pewnie z tego powodu Hermiona nie była mu całkowicie uległa, ale zamierzał zadbać by już jutro była jak rozgrzany wosk, który podda się jego dłoniom i który ulepi tak, jak zapragnie.

– Przepraszam, mogę się dosiąść? – usłyszał nieśmiały głos i dostrzegł młodą dziewczynę z kubkiem kawy i jakimś ciastem w ręku. – Nigdzie nie ma wolnego miejsca, a pan siedzi sam, więc chyba nie będę przeszkadzać?

—————————-

* Z tego, co wyczytałam, Leadenhall Market zainspirował Rowling do umieszczenia tam wejścia na ulicę Pokątną – tak więc ja znalazłam tam kawiarnię, do której wysłałam Hermionę i Drisa 😉

 

 

Piątek, 9 lipca

Pluckey, Nawiedzony Dwór

19-sta

 

– Wspaniała nowina – przyznał Rookwood, patrząc na pierwszą stronę Proroka Wieczornego i zaczął czytać na głos.

 

Korzystając z pewnych źródeł Prorok dowiedział się, że w poniedziałek Idris Benhammada zostanie mianowany doradcą Ministra Shacklebolta. Nie mamy wątpliwości, że nadzwyczajna konferencja prasowa, na którą zostali zaproszeni reporterzy wszystkich gazet oraz przedstawiciele Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej, a która ma odbyć się w poniedziałek w południe, dotyczy ogłoszenia tej właśnie nominacji.

W ciągu tygodnia Idris Benhammada pojawiał się regularnie w Ministerstwie. Raz widziano go w towarzystwie Hermiony Granger, która – jak przypominamy, zaczęła właśnie pracę w Departamencie Tajemnic (więcej szczegółów we wczorajszym wydaniu). Nasi reporterzy starają się ustalić, czy zatrudnienie panny Granger ma z tym jakiś związek.

Dla przypomnienia, Idris Benhammada przybył do Wielkiej Brytanii trzy miesiące temu, ale przed społecznością czarodziejów zabłysnął broniąc honoru Ministra….

 

Dalej gazeta powtarzała wszystko to, co zdążyła dotychczas wydrukować na ten temat. Rookwood odepchnął ją na stół z lekkim prychnięciem.

– Jak oni to wyszperali? Bo przecież tego strażnicy powiedzieć im nie mogli?!

Dris kończył właśnie przyrządzać tadżin z kurczakiem. Pochylił się nad parą unoszącą z glinianego garnka i wciągnął ją z lubością.

– Nie tylko strażników można przekupić, są jeszcze sekretarki, dział kadr… Albo ktoś podsłuchuje Shackle… Przepraszam, Ministra Shacklebolta – zaśmiał się. – Muszę wyrobić sobie nawyk mówienia o nim z szacunkiem. Ale to nie jest nasze zmartwienie, przynajmniej póki co, a jak zrobimy porządek w Ministerstwie, problem pewnie sam się rozwiąże.

– A jak nie, to pomożemy mu się rozwiązać.

– Dokładnie, mój drogi. Z ust mi to wyjąłeś. Jak na mój gust jeszcze kwadrans i kolacja będzie gotowa – zmienił temat, przykrywając garnek i wstawił go na powrót do duchówki.

Gus kiwnął głową, ale choć potrawa pachniała oszałamiająco, nie interesowała go. Zamiast tego spojrzał na plan, który naszkicowali i przeniósł kolorowy pasek pergaminu, oznaczający nominację Drisa z sierpnia na najbliższy poniedziałek.

Nie spodziewali się, że stanie się to tak szybko, sądzili że nastąpi to w drugiej połowie sierpnia, kiedy większość ludzi jest jeszcze na wakacjach i największym nadchodzącym wydarzeniem będzie dla nich wyprawienie dzieci do Hogwartu. Dris miał odczekać do początku września, żeby ludzie oswoili się z jego obecnością i dopiero wtedy zacząć wprowadzać zmiany.

Ale nie mogli zgadnąć, że Granger uwarzy dla nich „cudowny eliksir”, od którego ludzi można było urobić jak miękkie ciasto.

To była ta dobra nowina. Zła dotyczyła Granger. Podwójnie zła. Po pierwsze… Cholera, sam nie wiedział już, co było bardziej niebezpieczne. Po pierwsze teraz Dris mógł mieć z nią łatwy kontakt. A fakt, że nie wspomniał mu, że się z nią spotkał był bardzo niepokojący – zwłaszcza przy jego obsesji na jej tle i tym, że do tej pory mówił mu o wszystkim. Do tej pory dziób mu się nie zamykał. Normalnie przybiegłby tu w podskokach się pochwalić.

Drugą złą nowiną był fakt, że pracowała w Departamencie Tajemnic.

– Spróbuj nawiązać kontakt z Severusem Snape’em.

– Po co? Potrzebujesz jakichś eliksirów?

– Dobrze byłoby zajrzeć do umysłu Granger. Żeby wiedzieć, czym się zajmuje.

 

Dris zmarszczył brwi. Nie podobał mu się ten pomysł. I nie chodziło o to, że w ten sposób Gus mógłby dowiedzieć się o ich spotkaniach, nie chciał żeby ktokolwiek miał z nią relacje wychodzące poza „oficjalne”, a spoglądanie w oczy i przeglądanie myśli było bardzo intymne. Nie zamierzał pozwolić nawet na to.

– Niepokoi cię to?

Rookwood posłał mu pełne niedowierzenia spojrzenie.

– Niepokoi? Niepokoi to niedopowiedzenie. Co, jeśli przez przypadek natrafi na projekt panowania nad umysłami?

Dris uśmiechnął się uspokajająco.

– Mój drogi, teraz to przesadzasz. Jak ma natrafić? Powie jej ktoś?

– Nie musi, jest takie coś jak Archiwum.

– To jak szukanie kwadratowego ziarnka piasku na pustyni – wybuchnął śmiechem. – Poza tym nawet jakby znalazła, jak niby ma połączyć to z czymś, o czym nie wie?

– Skoro jesteś takim jej wielbicielem, to chyba wiesz, że od kiedy tylko znalazła się w Hogwarcie, przez całe siedem lat trafiała przez przypadek na rzeczy, które wszyscy dookoła ignorowali – odparł kwaśno Gus. – Wiesz, może się okazać, że ona też ma szczęście.

– Oczywiście, że ma, trafiła na mnie – zgodził się z nim Arab. – Myślę, że naprawdę trochę przesadzasz, ALE przyznaję, że jest ryzyko. I myślę, że mam sposób na to, żeby je wyeliminować.

Merlinie, tylko nie to. To była kolejna nowina, która Gusowi się nie podobała.

– Dris – odezwał się ostrzegawczym tonem, mrużąc lekko oczy. – Jeśli ją złamiesz… Jeśli cokolwiek się jej stanie, wszyscy zwrócą na to uwagę. Masz najlepszy dowód – wskazał brodą Proroka. – Wtedy ludzie zaczną się niepokoić i zastanawiać, a to przekreśli nasz plan. Czy wyraziłem się jasno?

Dris pokiwał głową z szerokim uśmiechem.

– Gus. Nie wychodzisz stąd, bo nie możesz, więc nie wiesz co się dzieje. Jacy są ludzie. Ale uwierz mi, w tej chwili możesz rozkazywać im samym wzrokiem. Są miękcy jak roztapiające się masło. Zajmę się nią tak, że za moment rzuci dla mnie wszystko. Daj mi kilka dni i gwarantuję ci, że problem zniknie.

Cholera, on NIC nie rozumie!

– NIE CHCĘ, żeby rzucała wszystko! – zaprotestował Gus. – Jeśli nie ma styczności z moją sekcją, problem nie istnieje, za to jej obecność w Ministerstwie może się nam przydać, rozumiesz? Ludzie nie tylko chłoną to, co im przekazujemy, ale patrzą też na to, co ona robi. Może być idealnym przykładem osoby mugolskiego pochodzenia, której dobrze się powodzi pod naszymi rządami, co nas uwierzytelni i….

– NIE.

To jedno krótkie słowo zostało wypowiedziane z taką zawziętością, że Rookwood urwał w pół słowa.

– Nie chcę, żeby ktokolwiek ją dotykał, żeby ktokolwiek na nią patrzył – dokończył Dris. – Będzie zaiste idealnym przykładem kobiety, która spełni się w nowej rzeczywistości – zerknął na zegarek i kiwnął głową. – Wezmę połowę kolacji i wracam do siebie. Czas trochę pomieszkać.

 

Ledwie Dris wyszedł, gliniany dzbanek roztrzaskał się o ścianę. A potem Gus poderwał smagnięciem różdżki skorupy oraz zawartość i cisnął o ścianę jeszcze raz. I jeszcze!

Robił to dopóki na ziemi nie zostało praktycznie nic, co można było zbierać.

Dopiero wtedy osunął się na oparcie krzesła, zamknął oczy i w milczeniu spróbował uspokoić się zupełnie. Furia minęła, ale wściekłość nadal się w nim kłębiła.

Czwartą złą nowiną było to, że nie panował nad Drisem. Zupełnie. I nie miał żadnej możliwości tego zmienić. Minęły czasy, gdy mieszkali razem, jak bracia, dodał kwaśno, przypominając sobie słowa Drisa sprzed raptem kilkunastu dni. Gdy razem planowali i miał wrażenie, że dobrali się idealnie.

W tej chwili był uzależniony od Drisa pod każdym względem. Nie mógł wyjść i nikomu się pokazać, musiał czekać, aż Dris „wypuści go z Azkabanu”. Zaś Dris na tym etapie planu musiał pokazywać się publicznie, dbać o zachowanie pozorów i o swoją przykrywkę, co równocześnie oznaczało, że mieli praktycznie się nie widywać. A to oznacza, że może robić, co zechce, a ty dowiesz się o tym z gazet.

Pod warunkiem, że ci je dostarczy.

Przyszło mu do głowy, że Granger w pewien sposób uwierzytelniłaby jego samego. Dalszy plan zakładał, że z Drisem mieli się zaprzyjaźnić i rządzić wspólnie – jeśli podczas ich rządów czołowa mugolaczka miała zrobić karierę, choćby tymczasowo, pokazałoby to ludziom, że ich idee nie są równe ideom Śmierciożerców i skłoniłoby ich do zaufania mu. Lecz oczywiście mógł o tym zapomnieć – ponieważ Dris nie chciał poczekać choć trochę. Nie chciał, żeby ktoś na nią patrzył!

Merlinie, co za idiotyzm!

W tej chwili jego jedyną szansą było przeczekać tę część planu.

Ale nie biernie. Musiał tak poprowadzić Drisa, żeby ten jak najszybciej go uwolnił. A potem…

Zadbasz, ale nie o to, żeby się potknął. Tylko żeby skręcił sobie kark.

 

 

Sobota, 10 lipca,

Spinner’s End

Koło 10-tej

 

Ledwie sowa z wydawnictwa zostawiła na parapecie nowy egzemplarz Proroka, Snape zaklęciem odrzucił go aż pod ścianę na wpół zawalonego domu naprzeciwko i rzucił Evanesco.

Czwarty dzień, kiedy nie tykał żadnej gazety. Czwarty dzień, kiedy nie wiedział, co się działo w świecie czarodziejów. I przede wszystkim czwarty dzień, kiedy Mroczny Znak powinien zacząć blednąć. Niestety nic takiego się nie działo, wręcz przeciwnie. Gdy rano porównał w myślodsiewni dzisiejszy Znak z poprzednimi stwierdził, że pociemniał – zaledwie odrobinę, ale jednak.

Były dwie możliwości. Albo to nie był Prorok, albo na to potrzeba było czasu. A może tak jak z niektórymi chorobami, musiało się pogorszyć, zanim się polepszyło?

W każdym razie dał sobie jeszcze dzień lub dwa. Do następnego spotkania z Granger.

Wyjął z kieszeni kontaktowego galeona, przesunął palcem po wypukłym napisie 7 7 20:00 HG i uśmiechnął się krzywo. Kiedy kilkanaście lat temu usłyszał o nich od Dumbledore’a, poczuł się zaintrygowany, ale nie zamierzał brać żadnego do ręki, nawet gdy ci durnie z Brygady Inkwizycyjnej przynieśli mu jeden. Co prawda stworzyła je Panna-Wiem-To-Wszystko, ale zrobiła to dla Pottera, to Potter przekazywał dzięki niemu wiadomości, a on nie chciał tykać niczego, co miało z nim związek.

Nigdy nie przyszło mu do głowy, że jakiś czas później Hermiona Granger zrobi je ponownie, dla nich obojga.

Przez chwilę obracał w palcach monetę, zastanawiając się, co dały jej rozmowy z Uzdrowicielami i kiedy się odezwie. Wyglądało na to, że w weekendy jej nie ma, albo jest zajęta, bo zwykle kontaktowała się z nim w poniedziałek lub wtorek. Czyli powinna przesłać wiadomość za jakieś dwa, trzy dni.

Mogło być. Mógł poczekać dwa, trzy dni, a potem… A potem, jeśli Mroczny Znak nie zacznie blednąć, będziesz musiał jej o nim powiedzieć.

Rozdziały<< Trzeci Raz – Rozdział XVITrzeci Raz – Rozdział XVIII >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz