Trzeci Raz – Rozdział XXXIV

No cóż… przechodzimy do najważniejszej części całej tej historii.

Chciałam tylko uprzedzić, że ten i pozostałe rozdziały nie będą łatwe…

ranem rozbolała ją głowa, więc wzięła dwa mugolskie proszki przeciwbólowe; ból głowy minął, za to rozbolał ją brzuch. Lecz na TEN ból nie było innego lekarstwa niż czas.

I teraz nie przerażała jej już świadomość tego, PO CO ma się spotkać z Drisem – lecz sam fakt spotkania z nim.

Przy pomocy zaklęć przerobiła trochę ubranie i teraz miała na sobie luźne błękitne jeansy i zupełnie niekobiecą, wiszącą na niej białą bluzkę i modliła się, żeby to go ostudziło i dzięki temu nie uparł się, że mają przenieść się do Kelty razem.

– Dzień dobry – mruknęła

Severus obrzucił ją krótkim, obojętnym spojrzeniem i przywoławszy szklankę nalał sobie wodę z różdżki.

– Będę się zbierać – dorzuciła, patrząc niewidzącym wzrokiem na podłogę. W zasadzie miała jeszcze czas, ale nie zniosłaby tego napięcia między nimi.

– Przydałoby się. Jeśli chcesz się na coś przydać.

Żołądek skurczył się jej tak gwałtownie, że mało nie zwymiotowała wody, której się napiła. O, Merlinie…

Wcześniej miała nadzieję, że zrozumie, czemu wczoraj tak postąpiła, ale teraz zdała sobie sprawę, że najwyraźniej tego nie zrobił. Po prostu uznał, że go odrzuciłaś, zraniłaś go tym i teraz się odgryza. I pewnie cię nienawidzi.

O Boże…

– Posłuchaj… Wczoraj…

– Granger, przed chwilą miałaś całkiem dobry pomysł.

Hermiona nie miała pojęcia, że użycie jej nazwiska może tak boleć. Jakby za każdym razem wbijał jej sztylet w serce.

– Granger…? Tak się teraz nazywam?

Severus popatrzył na nią beznamiętnie; w czarnych oczach nie tliła się ani odrobina ciepła, zupełnie jakby była obcą mu osobą. Jakby niewiele różniła się od powietrza.

– Skoro zapominasz, jak masz na nazwisko… Granger, zaczynam się bać, że mogłaś również zapomnieć, jaki jest plan – ton jego głosu był równie lodowaty co biegun północny. – Proszę, powiedz, że wiesz co masz zrobić.

Hermiona zamknęła oczy i po chwili wypuściła powoli powietrze. Nie było sensu teraz rozmawiać. Tak samo nie było sensu życzyć mu, żeby na siebie uważał.

– Idę – sięgnęła po torebkę i wyszła do korytarza.

Doszła już do drzwi wyjściowych, gdy usłyszała za sobą:

– Pamiętaj, pod żadnym pozorem nie wchodź do niego do domu.

 

Gdy wyszła, Severus cisnął z całej siły szklanką o ścianę, a z gardła wyrwał mu się bolesny jęk.

– Żałosny idioto!

 

 

Druga posiadłość Malfoyów

08:10

 

– Ty chyba oszalałeś! – krążący pod oknem Gus aż złapał się za włosy. – Przecież wczoraj wszystko ustaliliśmy! Jak do cholery mamy wiedzieć, co się dzieje, czy wszystko toczy się zgodnie z planem, jeśli jej tam nie będzie?! Ona MUSI być z nim!

– Nie – rzucił krótko opierający się o ścianę Severus i splótł jeszcze mocniej ręce na piersi.

– Zgadzam się z Augustusem. Co będzie, jeśli zapukam do drzwi, a on mi nie otworzy? – zapytał słodkim głosem Lucjusz.

– To zapukasz głośniej.

– Przestań – prychnął Gus, zatrzymując się przed Severusem. – Ta dziewczyna ma być naszymi oczami i uszami. Pozbycie się Drisa leży również w jej interesie, jak to zrobicie…

– A jeśli się nam nie uda? – dalsza część zdania była krystalicznie jasna.

– Pieprzę Granger! Musimy…

Następne słowo przerodziło się w głuche stęknięcie, gdy Severus cisnął nim o ścianę i wbił mu różdżkę w gardło.

– Ja też – syknął, pochylając się ku niemu. Co prawda należało użyć czasu przeszłego, ale dla nich to nie miało znaczenia. – Więc zrobimy tak, jak zdecydowałem.

Patrząc mu w oczy Gus odsunął ręką różdżkę, a potem odepchnął mocno samego Severusa i odszedł na drugą stronę salonu.

– Jeśli coś pójdzie nie tak…

– Pozwól mi zgadnąć… Zaczniesz żałować, że to wszystko zacząłeś?

Lucjusz, który już otworzył usta zamknął je i popatrzył na Draco, który niedawno wrócił po wysłaniu drugiego listu Gusa. Chłopak oddał mu zagubione spojrzenie.

Dziś rano zdecydowanie bezpieczniej było drażnić Rogogona Węgierskiego niż Severusa.

 

 

Maroko, Rabat, Ministerstwo Magii

Wydział Bezpieczeństwa

08:15

 

Trzech arabskich czarodziejów, wysokiej rangi pracowników Wydziału Bezpieczeństwa pochylało się nad rozłożonym na stole listem i próbowało zdecydować, co należy zrobić. Ich podniesione głosy odbijały się od gładkich ścian, wyłożonych kolorową mozaiką oraz wysokiego sklepienia.

– Szukamy człowieka od lat. Jeśli nie skorzystamy z tego listu, będziemy przeklęci, przez ludzi i przez Boga! – zawołał Abdoul.

– Zobaczcie, jak ten list jest podpisany! „Życzliwy informator”! Nie podoba mi się to – oświadczył Nasir, machając zamaszyście rękoma. – Nikt, czyje intencje są czyste, się nie ukrywa. Jeśli to nie jest prawda, a zaczepimy zastępcę ich Ministra…

– Dlatego mówiłem, żeby tylko go poobserwować – wtrącił Omar.

– A ja ci mówiłem bracie, że jeśli to faktycznie on, to się zorientuje i ucieknie! – krzyknął Abdoul. – Zaś jeśli spotka tego, kto go będzie obserwował, od razu go zabije! Przysięgam wam, na głowy całej mojej rodziny, to najniebezpieczniejszy człowiek na świecie! Wiem, bo…

– Dokładnie – przerwał mu Nasir. – Dlatego zanim cokolwiek zrobimy, musimy to bardzo, bardzo dobrze rozważyć.

– A jeżeli nam ucieknie?!

Omar rozłożył ręce w uspokajającym geście.

– Zapewniam was, nie ucieknie. Muszę przyznać, że nie rozumiem, czemu to takie pilne. Skoro ten Benhammada jest zastępcą i doradcą samego Ministra, na pewno się stamtąd nie ruszy. Czy któryś z was by się ruszył, będąc na jego miejscu? – pokiwał kilka razy głową i dodał. – I zanim wykonamy jakikolwiek ruch, skontaktowałbym się z Saudyjczykami.

Wszyscy trzej spojrzeli na Hassana, stojącego przy osłoniętym od słońca arabeskami oknie.

Mężczyzna sięgnął po koniec chusty i przesuwając ją między palcami rozważał wszystkie za i przeciw.

Z jednej strony faktycznie, z uwagi na stanowisko Benhammady o żadnej oficjalnej interwencji nie mogło być mowy. Szczególnie że biorąc pod uwagę możliwości TEGO Ifryta, mógł już podporządkować sobie wszystkich, więc nie mogli porozumieć się z tamtejszymi Służbami Bezpieczeństwa. Kontakt z Saudyjczykami był równie ryzykowny – w obu przypadkach mogli bardzo szybko znaleźć się w Raju.

Wysłanie Aurorów do Wielkiej Brytanii z tajną misją groziło poważnymi reperkusjami w razie odkrycia, pozbawiało ich oficjalnej pomocy i na dobrą sprawę odbierało im możliwość obrony.

Z drugiej mieli wreszcie szansę złapać człowieka bez nazwiska i bez twarzy, na którego polowali od lat i takiej okazji nie mogli przepuścić.

– Wszyscy macie rację i dziękuję wam za wasze nieocenione uwagi – powiedział w końcu. – Musimy mu się przyjrzeć, ale istotnie, mamy tylko jedną szansę, jak jedno jest życie. Więc zwrócimy się o pomoc do Mahallalów. I zaplanujemy to dokładniej niż wszystko, cokolwiek kiedykolwiek zrobiliśmy.

 

 

Ministerstwo Magii, Gabinet Drisa

10:02

 

Dris przyjrzał się, jak jego drugie „ja” znika w kominku – jak zwykle wybrał się do Wydziału Pocztowego – i już miał wyjść, gdy rozległo się pukanie do drzwi.

– Proszę – rzucił krótko.

Do środka zajrzała panna Brown, lecz o dziwo tym razem nie zaczerwieniła się na jego widok. Wręcz przeciwnie, wyglądała na rozzłoszczoną.

– Panie Benhammada… Proszę mi wybaczyć, wiem, że jest pan zajęty, ale… Panna Granger przyszła już drugi raz i DOMAGA się spotkania z panem.

Ach! Wyglądało na to, że Hermiona doszła do odpowiednich wniosków – to musiało być to! Dris uśmiechnął się szeroko i tym razem sekretarka oblała się lekkim rumieńcem.

– Wpuść ją. I niech nikt mi nie przeszkadza.

Młoda czarownica posłała mu na poły zdezorientowane, na poły zranione spojrzenie i wyszła, a chwilę potem do gabinetu weszła Hermiona.

Ubrała się praktycznie na biało – jak on, wyglądała jak Anioł i Dris uznał, że to musi być Znak.

 

Kobieta zdążyła zrobić ledwie trzy kroki, gdy usłyszała trzaśnięcie drzwi – och, sekretarka z pewnością nie ośmieliłaby się czegoś takiego zrobić, ale Hermiona poczuła to całym ciałem; została zamknięta w pułapce i wzdłuż kręgosłupa przeszedł ją wyraźny dreszcz.

Natychmiast zatrzymała się, jej oczy odruchowo powędrowały do okien, a potem, już o wiele świadomiej, odnalazły kominek. Dopiero wtedy spojrzała na Drisa, opierającego się biodrami o biurko.

Wyglądał identycznie jak przedwczoraj czy w poprzednim tygodniu; młody, elegancko ubrany, przystojny, uśmiechnięty – taki trochę mały chłopiec, ale jednocześnie dla niej od wczoraj zupełnie inaczej. Patrząc na młodego Toma Riddle’a też nikt nie pomyślałby, że ma przed sobą maniakalnego czarnoksiężnika, przemknęło jej przez myśl i uśmiechnęła się z wysiłkiem.

– Dzień dobry, Dris. Przepraszam, że przeszkadzam…

– Ty nigdy nie przeszkadzasz – przerwał jej i gestem kazał podejść do siebie. – Wręcz przeciwnie, to wspaniały początek dnia! Ale gdzie moje dobre maniery – zaśmiał się. – Dzień dobry, moja droga. Coś się stało?

– Nie, nic. Tylko… – z każdym krokiem ściany wydawały się zamykać dookoła niej, spychając w jednym kierunku i potrzebowała całej siły woli, żeby iść przed siebie.

 

Dris nie tak wyobrażał sobie moment, gdy Hermiona będzie szła w jego ramiona. I o ile jeszcze mógł zrozumieć początkowy brak entuzjazmu – w końcu zamierzał smakować nauczenie jej go, niepokoiła go cała reszta. Zachowuje się zupełnie jak przelękniona gazela…

– Hermiono? CO się stało? – oderwawszy się od biurka podszedł do niej prędko i ujął za ręce.

Hermiona spróbowała cofnąć dłonie, lecz Dris przytrzymał je mocniej i zajrzał uważnie w twarz.

– Wyglądasz naprawdę mizernie. Jeśli ktokolwiek cię tknął…

– Och nie, nic z tych rzeczy – uśmiechnęła się blado. – Chodzi o Rogera Coxa. Kingsley powiedział nam o nim wczoraj po południu i wciąż trudno mi się z tym oswoić.

– Rozumiem. Ja dowiedziałem się rano i też byłem w szoku. Więc skoro nic innego się nie stało… – przyjrzał się jej badawczo – to co cię do mnie sprowadza?

 

Hermiona znów poruszyła rękoma. Dotyk Drisa sprawiał dyskomfort bardziej psychiczny niż fizyczny; jego uścisk poluźniał, na swój sposób był nawet delikatny, lecz chodziło o to, co oznaczał.

I jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że to było jeszcze nic w porównaniu do tego, co miało stać się za chwilę.

Widzisz go ostatni raz. Ten i już nigdy więcej. Przetrwaj to, cokolwiek będzie się działo. I daj z siebie wszystko.

Zebrawszy się w sobie spojrzała z wymownym uśmiechem na ich złączone ręce.

– Po prostu chciałam wrócić do naszej ostatniej rozmowy – zacisnęła lekko palce i podniosła wzrok na jego oczy. – Myślałam o tym, co powiedziałeś… I sądzę, że… że możemy spróbować.

Spróbować! Dris wybuchnął śmiechem. Tu nie było co próbować, był całkowicie pewien. Chciał jej, miała być jego, a przyzwyczaił się do tego, że dostaje to, czego chce.

– A on? Powiedziałem ci, że ma zniknąć – zapytał, poważniejąc, a widząc jak prędko pokiwała głową zmarszczył brwi. – Nie miałaś żadnych problemów? Jesteś pewna?

– Nie, żadnych. Nie mieliśmy takiej samej wizji związku – mówiąc to Hermiona usłyszała gorycz we własnym głosie. – Taki układ nie miał prawa przetrwać.

Dris uśmiechnął się i ujął delikatnie jej twarz.

– Od teraz, słońce moje, nie będziesz musiała przejmować się takimi rzeczami – przesunął wzrokiem po jej czole i brwiach. – Teraz ja się wszystkim zajmę – zahaczył nim o jej nos i osunął na usta. – I będzie cudownie, wierz mi – po czym pochylił się i ją pocałował.

Pomimo tego, że jego spojrzenie wyraźnie to zwiastowało, że od wczoraj się na to nastawiała, Hermiona zupełnie odruchowo poderwała ręce… i dopiero wtedy udało się jej nad sobą zapanować. Bardzo delikatnie oparła czubki palców na jego ramionach i wstrzymując powietrze i zaciskając oczy zmusiła się, by go nie odepchnąć… by się rozluźnić… i by choć odrobinę mu odpowiedzieć.

Nie. Nie. Przestań. Proszę. Błagam, niech skończy. Niech to się SKOŃCZY. JUŻ! PROSZĘ, NIECH…

Gdy jego pocałunek stał się zbyt intensywny, albo zaczęła się dusić, albo krzyk w głowie zaczął ją ogłuszać, a może wszystko naraz, sama już nie wiedziała! odchyliła się i spojrzała mu błagalnie w oczy.

– Dris… Potrzebuję czasu… Rozumiesz? Ja… lubię cię, nawet bardzo, jesteś… – przytrzymała go lekko, by się nie przybliżył. – Ale to dla mnie nowe… Więc proszę, daj mi kilka dni… – miała prosić go nawet o tydzień, żeby to wyglądało wiarygodnie, ale widząc jego spojrzenie poczuła, że to byłoby za dużo. Nieważne. Umów się z nim w Kelty i uciekaj.

Słysząc to Dris zaśmiał się i bez trudu odsunął jej dłonie.

– Nie, Habibti. Nie potrzebujesz kilku dni – oplótł je sobie wokół talii. – A ja na pewno nie zamierzam czekać.

– Proszę… Dris…

– Czekałem na ciebie zbyt długo, by teraz stracić choć sekundę. Po prostu musisz to zaakceptować. A to przyjdzie z czasem, zobaczysz. Szybko cię tego nauczę – dodał i pocałował ją jeszcze raz.

Zrobił to o wiele mniej łagodnie, przyciskając jej jedną rękę do pasa, a drugą przytrzymując mocno twarz i Hermionę ogarnął popłoch. Co prawda zakładali, że Dris może zignorować jej prośbę i nie zostawić jej tak łatwo, ale wyglądało na to, że zupełnie nic sobie nie robił z jej słów.

– Spróbuj. Musisz spróbować – wyszeptał urywanym głosem. – Im szybciej zaczniesz, tym szybciej będzie po wszystkim.

Opierając się na jego ramionach i równocześnie odpychając go i wmawiając sobie gorączkowo, że to Severus, Hermiona oddała pocałunek.

Smak był inny i zapach… i dotyk i cichy pomruk… Wszystko było inne! Gdy poczuła w ustach jego język, jęknęła w niemym proteście. A gdy jego ręce wsunęły się pod bluzkę, zalała ją panika. Boże, on chyba nie zamierza…???!!! Próbowała nad sobą panować, wmawiać sobie, że to zaraz się skończy, że już nigdy więcej jej nie dotknie, powtarzała sobie, że od tego zależy plan Severusa i musi wytrzymać, musi grać, ale z każdą sekundą stawało się to coraz trudniejsze. I nie wiedziała już, czy to ona czy ręce Drisa zaciskają jej gardło, miażdżą ramiona, piersi, brzuch, palą, zabierają powietrze, duszą, dławią…!!

-… is! – oderwała się od niego, chwytając łapczywie oddech.

Dris odsunął się, również ciężko dysząc i spojrzał na nią z uśmiechem. Och, jego Hermiona…! Czy to z powodu fal, czy jego uroku, widział że szybko nauczy się go akceptować, a nawet to polubi. A on zamierzał przyłożyć się do uczenia jej.

Zaś na myśl o przykładaniu się…

– Chodź – poprawił przekrzywioną chustę na głowie i objąwszy ją w pasie pociągnął w kierunku drzwi. – Idziemy.

– Gdzie…?

– Do mnie.

Jedna fala paniki jeszcze się nie cofnęła, gdy z całą mocą na Hermionę chlusnęła druga. NIE WOLNO CI! NIE DO NIEGO!

– Dris, poczekaj…! – wydyszała, zatrzymują się raptownie. – Jesteś zajęty! I lepiej, żeby… nikt nas nie zobaczył. Nie w tym stanie…

– Powiedzmy, że nie jestem niezastąpiony – z uśmiechem sięgnął pod galabiję.

– A ja muszę już wracać na dół. Wyszłam tylko na… chwilę – spojrzała na Zmieniacz Czasu i w ostatniej chwili przypomniała sobie, że powinna wyglądać na zaskoczoną.

Wyraz twarzy Drisa zmienił się błyskawicznie i w oczach zapłonęła ta sama dzika furia, co ostatnio.

– … Na dół?

– Do… do pracy.

– Powiedziałem ci już raz – syknął. – Że koniec z pracą. Teraz mówię ci to drugi. Ale to jest ostatni. Nie lubię się powtarzać.

Hermiona spróbowała przełknąć ślinę, ale się jej nie udało. Boże, Severus Snape również czasami mówił, że nie lubi się powtarzać. Lecz jego ton głosu i zachowanie sprawiały, że bladła i nie ośmieliłaby się mu sprzeciwić, tylko tyle. Od tonu głosu Drisa i jego wzroku miała wrażenie… nie, czuła! że uciekając dobiegła na samą krawędź przepaści, dookoła zapadł wieczny mrok i zrozumiała, że nadchodzi koniec. Taki czy inny.

– Ro-rozumiem.

Ta nagła zmiana tematu pozwoliła Drisowi ochłonąć i zacząć myśleć. Wciąż jej chciał, ale nie tak. Ich pierwszy raz miał być szczególny, a nie na ministerialnym biurku, czy nawet u niego, ale po którym Hermiona miałaby jeszcze wyjść. Po nim miała być jego i już tylko jego.

Teraz zaś mógł pokazać jej, że nie warto mu się sprzeciwiać.

– Nie wrócisz już tam – zdecydował i złość w głosie zaskoczyła nawet jego. – Dziś przeniesiesz się do mnie. Mieszkanie sprzedam, oddam, obojętnie, nie będzie ci już potrzebne.

Hermiona pokiwała głową, bojąc się oddychać. Tak, tego się trzymaj. Rozmawiajcie o tym. Umów się z nim.

I UCIEKAJ!!!

– Kkiedy?

Powinna wysuwać różne argumenty, cały czas żeby wyglądało to naturalnie, ale potrafiła już tylko rzucić się na oślep prosto ku wyjściu z płonącego budynku, które nieoczekiwanie się przed nią otwarło.

– Idź teraz do siebie i spakuj najbardziej potrzebne rzeczy. Książki, kosmetyki… Nie będziesz wiele potrzebować – uśmiechnął się wymownie. – Zajmę się tobą tak, że nie będziesz się nudzić. Ja pójdę na dół uprzedzić Fernbsy, że już nigdy nie wrócisz. Potem mam spotkanie, nie wiem ile potrwa, ale zjawię się u ciebie tak szybko, jak będę mógł.

O Jezu… „Zajmę się tobą”… Hermiona bez trudu mogła sobie wyobrazić, co miał na myśli. Płonące żagwie padały ledwie kilka cali od niej, a droga do wyjścia wcale nie była taka prosta.

Zgodnie z założeniem Dris miał zjawić się w Kelty. Co prawda może jej mieszkanie też mogło się nadać, ale musieliby prędko zmienić plany. Nawet bardzo prędko, skoro Dris wyraźnie się spieszył. A gdyby nie udało się im go… zabić, za to on złapałby ją i się z nią deportował…

To byłby koniec.

Boże, wybacz, ale w tym momencie pomysł zabicia go absolutnie jej nie odstręczał!

Ale na szczęście wracali na ścieżkę, którą przygotowali i omówili z Severusem – na szczęście, bo sama nic nie byłaby w stanie wymyśleć.

– Może zróbmy tak – zaczęła i udała, że się zająknęła, żeby nie wzbudzić w Drisie podejrzeń. – Wrócę do siebie i spakuję rzeczy… I zajmę się Krzywołapem. Krzywołap to mój kot, pół-kuguchar. Podrzucę go do Magicznej Menażerii na Pokątnej… Trochę choruje, a zna tamtych… To znaczy z wiekiem coraz trudniej akceptuje nieznanych ludzi, a tamtych zna – tym razem nie musiała nawet udawać.

To był jeden z jej kilku pomysłów na to, by Dris zostawił ją samą przed przeniesieniem się do niego. Severus zgodził się, że była szansa, iż Dris czytał o kugucharach i wiedział ze wspomnień Arvina lub z gazet, że Krzywołap ma wyjątkowego nosa do rozpoznawania ludzkich intencji. A w takim wypadku powinien trzymać się od niego z daleka i z chęcią przystać na tę propozycję.

Ale tak bardzo chciała mieć tę rozmowę już za sobą i wyjść stąd SAMA, że nie panowała nad tym, co mówiła.

– A potem zjawię się u ciebie – dodała, patrząc na zegarek. – Powiedzmy… o jedenastej?

Za pięćdziesiąt minut. Raptem za chwilę. Złap się na to. Błagam, złap się.

Severus naciskał, by umówiła się z nim jak najszybciej – im dłużej czekali, tym większe było ryzyko, że Dris spróbuje zajrzeć do ich jaźni.

Arab przyglądał się jej chwilę, próbując zaplanować dzisiejszy dzień. W sumie… Równie dobrze mógł kazać sekretarkom Kingsleya zająć się sprawą Hermiony i wyskoczyć szybko do Aurorów. O jedenastej zaczynała się kolejna narada, lecz na nią równie dobrze mógł wybrać się „ten drugi Dris”. On zaś mógł wrócić do Kelty na resztę dnia i po prostu wieczorem cofnąć się w czasie o kilkanaście godzin.

Więc propozycja Hermiony jak najbardziej mu pasowała. Pomysł pozbycia się jej kota również. Ale jednocześnie było w niej coś dziwnego.

Może zmieniła zdanie i myśli, że w ten sposób ucieknie?

Nie, najdroższa, za późno.

– Całkiem dobry pomysł – powiedział, biorąc ją za ręce i splatając ich środkowe palce.*

Zgodził się? Hermiona zamarła, czekając na jego kolejne słowa i z roztargnieniem zerknęła na to, co robił. Wygląda na to, że tak. Boże, proszę…

Trzymanie jej za palce było o wiele mniej intymne niż trzymanie za dłonie – w zasadzie było DZIWNE, a nawet śmieszne.

– Więc… – spytała łagodnie, bo nie chciała go ponaglać, żeby przez przypadek nie zmienił zdania.

Dris odpowiedział coś cicho, ale nic nie zrozumiała.

– To może… – spróbowała cofnąć ręce, lecz Dris zaczął szeptać po arabsku, a jej palce…

???!!!… Merlinie… Nie była w stanie ich rozewrzeć, odsunąć, nawet nimi poruszyć! Chciała coś powiedzieć, ale naraz zabrakło jej słów i mogła tylko bezwolnie stać, patrzeć i… czuć, jak między ich dłońmi przelewają się fale magii.

Raz odpływały ku niemu, ciągnąc coś w niej tak mocno, że ogarniała ją dziwna, chłodna pustka. Po chwili wracały, a sekundę potem jego magia wlewała się w nią, wspinała po rękach do ramion i rozlewała gorącymi kroplami. Przed oczami zaczęły tańczyć jej czerwone i czarne plamy. Tańczyć, wirować i… Merlinieciemnieć z każdą chwilą. Coraz bardziej. O Boże. Coraz mocniej, coraz czerniej, coraz…

Wtem wszystko runęło ku niemu, czerń zaczęła szybko blednąć, świat pojaśniał gwałtownie, a potem…

Czując, jak robi się jej słabo Hermiona rozwarła gwałtownie oczy i ujrzała dookoła normalne kolory; białą galabiję oraz śniade męskie dłonie tuż koło swoich, o wiele drobniejszych i jaśniejszych.

Równocześnie Dris rozluźnił swoje palce, wysunął odrobinę z jej i patrząc na nią opuszkami zaczął kreślić u ich nasady linie. Obrysowywał je, zataczał kółka, szepcząc coś gardłowo, aż w końcu złączył ich palce na powrót.

A potem łagodnie odwrócił jej dłonie i oczom Hermiony ukazały się na nich jakieś czarne znaczki.

– Teraz już możesz bezpiecznie iść – odezwał się na powrót po angielsku, wpatrując się w nie z zachwytem.

„Teraz już”… Boże, co to jest?! On chyba… to nie był cholery arabski ŚLUB??!!

– Dris… Co to jest??? – wykrztusiła, wyrywając je i przyjrzała się im z bliska.

Niemal całkowicie oplatały oba palce, jak… obrączki i każdy z nich wyglądał inaczej.

– To znaczy, że teraz jesteś moja – odparł.

– Ty… To był… Jestem teraz twoją… – Boże, nie była w stanie wymówić tych słów, w obawie że to była prawda!

– Jesteś światłem moich oczu. Moim sercem, moim wschodem słońca….

– Dris…??!

– Jutrzenką…

– Dris, proszę!

Arab otworzył rozmarzone oczy i uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– To znaczy, że teraz naprawdę należysz do mnie – odpowiedział rzeczowym tonem. – Tak tu jest napisane. To stara arabska magia, zapewniająca… opiekę nad żonami.

Nad żonami…

Czując jak świat dookoła zaczyna kręcić się zdecydowanie zbyt prędko Hermiona przeniosła wzrok na jego dłonie, ale nie zobaczyła żadnych znaczków. Nic. On nie był… Oznakowany.

O Boże. O Jezu…

Widząc to Dris wybuchnął śmiechem i pokręciwszy głową ujął delikatnie jej brodę.

– Idź prędko załatwić to, co musisz. I do zobaczenia u mnie o jedenastej – pocałował ją delikatnie i pchnął w stronę drzwi. – Habibti.

Droga była długa; wszystko płynęło koło niej w jasnej ciszy, zakłócanej tylko cichutkim śmiechem i choć stawiała przed siebie nogi, drzwi przybliżały się ledwie odrobinę. A jednocześnie ściany, okna, meble… zdawały się pędzić gdzieś w nieznane.

Dotyk klamki, kiedy wreszcie nadszedł, był chłodny i delikatny. Tak samo jak tej z drugiej strony…

Otrzeźwił ją, nie wiedzieć czemu, widok korytarza i zwykłych, normalnych, WOLNYCH ludzi oraz codzienne odgłosy kipiącego życiem gmachu Ministerstwa.

Spłoszona spojrzała za siebie i bojąc się, że za sekundę Dris zmieni zdanie i po nią wyjdzie, ruszyła prędko przed siebie.

A potem rzuciła się biegiem w kierunku wind…

 

Z drogi do swojego mieszkania nie pamiętała nic; kojarzyła jeszcze tylko trwającą zbyt długo jazdę windą, ale nie przypominała już sobie ani biegu przez Atrium, ani ludzi, nic.

Wypadłszy jak szalona z kominka wyszarpnęła galeona, pomyślawszy „Kelty, 11.00” stuknęła w niego różdżką, po czym dotarło do niej, GDZIE jest. A jeśli Dris po nią przyjdzie?! Tak samo, jak nie mogła ukryć się w Departamencie Tajemnic, nie mogła być i tu!

Ściany, sufit, dywan, meble… wszystko pulsowało jej przed oczami. Z kuchni wyszedł chwiejnie dziwnie pofalowany Krzywołap i zamiauczał głośno, tak jak zwykle robił, gdy dopominał się o jedzenie.

Niewiele myśląc Hermiona pobiegła do kuchni i telepiącymi się dłońmi nasypała mu suchej karmy; sporo rozsypała na ziemię, bo robiąc to widziała tylko arabskie napisy. Opiekę nad żonami…! Boże, jesteś jego żoną! Żołądek znów skurczył się jej gwałtownie i podnosząc się mało nie zwymiotowała.

W tym momencie na nowo dotarło do niej, że jest w domu. Znikaj stąd!

Złapawszy różdżkę wyskoczyła do salonu, dała dwa kroki w stronę korytarza… i jej umysł rozdarł nowy pomysł. A może Dris stoi właśnie pod drzwiami?! Oczyma wyobraźni widziała, jak otwiera drzwi, a tuż za nimi stoi ON! Nie, nie, Boże, NIE!!

Nie mógł wejść przez kominek, drzwi były jedynym możliwym sposobem!

Tak szybko? Chybaby nie zdążył… A może?

Rozejrzała się w popłochu dookoła i przez kilka sekund nawet rozważała ucieczkę przez balkon; nawet jeśli ktoś by ją zobaczył, nie zdziwiłby się, że przeżyła skok z pierwszego piętra…

Ale każda chwila niezdecydowania tylko zwiększała ryzyko, więc podeszła na palcach do drzwi. Czując, jak przedramiona pokrywają się jej gęsią skórką, a włoski na karku stają dęba odsunęła jak najdelikatniej zaślepkę wizjera… po czym wstrzymując powietrze i gotowa natychmiast się odsunąć, wyjrzała na klatkę schodową.

PUSTĄ klatkę schodową!

Och, mógł rzucić na siebie jakieś zaklęcie niewidzialności, mógł mieć jakąś arabską pelerynę niewidkę, cokolwiek, ale nie miała wyjścia. Otworzywszy prędko zamek wypadła z mieszkania i nawet go nie zamykała – zatrzasnęła tylko za sobą drzwi i z różdżką w ręku rzuciła się biegiem długim korytarzem w stronę drugich, dalszych schodów.

Zaczęła żyć dopiero, gdy zaszyła się w krzakach na wewnętrznym podwórku i ukryła się pod Kameleonem. Dopiero wtedy odważyła się odetchnąć, a gdy serce przestało tłuc się w niej jak spłoszony ptak spojrzała znów na arabskie znaczki; z powodu zaklęcia ujrzała tylko ciemną ziemię i trawę, lecz widziała je oczyma wyobraźni i wiedziała, że wciąż tam są.

– Jezu.

Bała się ich dotknąć, kojarzyły się jej z Mrocznym Znakiem, który chcieli dotknąć Lucjusz Malfoy i Bellatrix, by przywołać Czarnego Pana. Nie miała pojęcia, jak mogły działać, czym były, czy faktycznie to był ślub, ale uznała, że należy o tym powiedzieć Severusowi.

Przypomnienie sobie jakiegokolwiek szczęśliwego momentu z życia graniczyło z cudem, a gdy jej się to w końcu udało, zwykle wyraźna, pełna energii Wydra wyglądała jak rozlana półprzeźroczysta srebrna mgiełka.

– Severus… Nie wiem, czy to ważne. Dris… on… Odprawił jakiś… coś jak rytuał, wytatuował mi coś na rękach, a potem… Powiedział, że teraz należę do niego. Chyba… jestem jego żoną – wykrztusiła roztrzęsionym głosem. – I jeszcze coś. Nie mogłam wrócić do Departamentu Tajemnic. Muszę się gdzieś ukryć.

Chciała dodać jeszcze coś, ale nie miała pojęcia co, więc po chwili machnęła różdżką i niewyraźna mgiełka znikła.

Boże kochany…

Ale z każdym coraz spokojniejszym oddechem wracała jej jasność myślenia.

Nieważne, czy to był ślub, czy nie. Co najwyżej za chwilę będziesz wdową. Jeszcze… czterdzieści minut i to nie będzie miało żadnego znaczenia.

Teraz najważniejsze, żeby Severus na siebie uważał. Żeby mu się udało.

Boże, Merlinie, ktokolwiek, spraw, żeby im obu się udało.

————————

* Zanim wyjaśnię skąd pomysł złączenia środkowych palców – chciałam podkreślić, że Dris nie jest tu przykładem religijnego Araba. Ma tyle wspólnego z islamem, co inni moi bohaterowie z chrześcijaństwem – ich zachowania, powiedzenia wynikają z wychowania w takiej czy innej kulturze. Chciałabym, żeby było absolutnie jasne, że ten fick nie traktuje o religii, nie porównuje ich i nie piętnuje, tudzież żadnej nie gloryfikuje.

Wracając do środkowych palców – podczas arabskiej ceremonii ślubnej przyszli małżonkowie trzymają się za środkowe palce.

Obrączki generalnie w islamie nie istnieją – jeśli małżonkowie je noszą, mają prawo być tylko ozdobą, nie mogą mieć dla nich żadnego innego znaczenia (byłoby to sprzeczne z wyznaniem, więc surowo zakazane).

Rytuał, który wymyśliłam na potrzeby tego ficka nie jest więc ślubem. Po prostu był mi (i Drisowi 😉) potrzebny do dalszej akcji.

Arabski – Hermiona Granger Własność Idrisa Benhammady

 

 

 

Druga posiadłość Malfoyów

Dwie minuty wcześniej, 10:17

 

– Jedenasta, w Kelty – powtórzył Gus, posyłając Severusowi wymowne spojrzenie.

W odpowiedzi Severus wzruszył ramionami i schował galeona do kieszeni. Więc udało się jej. Nie tylko zwabić go do Kelty, ale i od niego wyjść. Sam nie wiedział, co było ważniejsze.

– Powinieneś się chyba cieszyć, że za… trzy kwadranse będzie już po wszystkim – odparł, zerknąwszy na zegarek i usiadł wygodniej, zakładając nogę na nogę.

– A jeśli faktycznie nie otworzy, bo będzie czekał na Granger? – jego miłość do osób mugolskiego pochodzenia topniała jak lód.

– Och, bo naturalnie będąc z nią rwałby się do tego, by ją zostawić i wdać się w długą, towarzyską pogawędkę z Lucjuszem.

Widząc jego pełen drwiny uśmiech Gus zacisnął zęby, ale nie odpowiedział. W sumie Severus miał rację – jeśli Dris na spotkanie z Granger miał takie plany, jakie zakładali że miał, Severus i Lucjusz mogli czekać na niego nawet i do wieczora.

Co prawda nadal nie mieli rozwiązania na wypadek, gdyby Dris tych przeklętych drzwi nie otworzył, ale postanowił nie ciągnąć dyskusji. To będą improwizować. Ale najprawdopodobniej otworzy i już niebawem będziesz miał z głowy Drisa i tego cholernego Ifryta.

– Może zapukajcie do niego, jak tylko zobaczycie, że się zjawił, nawet jeśli to będzie przed jedenastą – odważył się zasugerować Draco, patrząc na ojca tak, by kątem oka widzieć Severusa. – Rozumiecie, chodzi mi o to, że skoro będzie miał jeszcze trochę czasu, to na pewno nie będzie się wahał.

– Dobra rada, synu – pochwalił go Lucjusz, wstając. – I w takim razie któryś z nas może czekać na niego przy tarasie, może o tej porze nie będzie ukrywał się pod Kameleonem. Idę zmienić frak i możemy się zbierać.

Gus wymienił z Severusem spojrzenie i przewrócił oczami. Merlinie, ten Lucjusz… westchnął w duchu i przyciągnął do siebie tackę z ciastem.

 

Gdy starszy Malfoy wyszedł, w salonie zapadła cisza – pełna napięcia, lecz zupełnie innego niż przed chwilą. Ich plan wreszcie stawał się rzeczywistością. Na szkicu, który robili pojawiło się kilka pociągnięć pędzla, ożywiło go i nagle zamiast niepewnej gmatwaniny kresek zaczął wyłaniać się obraz mający kolory i kształty.

Każdy z obecnych przypatrywał się mu, czyniąc w myślach kolejne pociągnięcia, malując tło i plan pierwszy, uwypuklając jakiś szczegół tu czy tam i z każdą chwilą widząc coraz więcej.
I gdy brakowało już kilku ostatnich muśnięć, by ujrzeć całość, na obraz spadła zasłona: przed Severusem pojawiła się niewyraźna mgiełka i odezwała się cicho głosem Granger.

– Severus… Nie wiem, czy to ważne. Dris… on… Odprawił jakiś… coś jak rytuał, wytatuował mi coś na rękach, a potem… Powiedział, że teraz należę do niego. Chyba… jestem jego żoną – jej głos się załamał. – I jeszcze coś. Nie mogłam wrócić do Departamentu Tajemnic. Muszę się gdzieś ukryć.

To był prawie szept, lecz w głowie Severusa brzmiał jak ogłuszający krzyk. Pełen zgrozy i paniki.

– Cholerny świat! – wypluł z siebie, gdy niecielesny Patronus zniknął i poderwał głowę w stronę Augustusa. – Wiesz, o czym ona mówiła?

– Pojęcia nie mam – odparł bezradnie Gus. – Mówiłem wam, nie znam się na ich zwyczajach, wiem tylko to, co widziałem, czy o czym ten sukinsyn mi opowiadał.

Sukinsyn. Dokładnie. Severus wbił wściekłe spojrzenie w ścianę. Gdyby myślami można było zabić, Dris byłby martwy już dziesięć razy.

Obojętnie na czym polegał czy czym był ten rytuał, niepokoiły go konsekwencje, z każdą sekundą coraz bardziej.

Proponując Benhammadzie przeprowadzenie się do niego Hermiona zgadzała się z nim być. De facto dostał więc to, co chciał – za godzinę miała już być jego. Jeśli nie chciał czekać tej jednej godziny i ją w jakiś sposób do siebie przywiązał…

Szlag, szlag, szlag!

Nie rozumiał też, czemu nie mogła wrócić do Departamentu Tajemnic. Jedynym wyjaśnieniem, jakie przychodziło mu do głowy było to, że była w stanie, w którym nie mogła pokazać się ludziom na oczy.

Lata służby u Czarnego Pana zostawiły w jego pamięci aż nadto obrazów, gdy zaś wyobrażał sobie na miejscu tamtych kobiet Hermionę, krew zaczynała mu wrzeć w żyłach.

Jeśli coś jej zrobił, jeśli COKOLWIEK jej zrobił… I to z powodu durnego pomysłu Augustusa… Severus spojrzał w stronę siedzącego obok czarodzieja i czym prędzej odwrócił wzrok. Rzucenie mu się do gardła nie miało sensu. Natomiast czas wybrać się do Kelty i zatłuc tego arabskiego sukinsyna na miejscu, obojętnie w jaki sposób!

Pospiesznie postawił Osłony, tak jak za dawnych czasów i czując jak wraca mu panowanie nad sobą przywołał Patronusa.

– Wymyśl prędko, dlaczego nie wróciłaś do pracy i aportuj się na Pokątną. MUSISZ to zrobić. Czekaj na wiadomość ode mnie, napiszę na galeonie. W razie najmniejszych podejrzeń przejęcia jaźni zawiadom mnie w ten sam sposób. NIE wysyłaj już Patronusa – dodał, odganiając resztki koszmarów i smagnięciem różdżki wysłał do niej.

Ledwie Jastrząb zniknął w najbliższej ścianie, w korytarzu rozległy się kroki i chwilę potem w drzwiach stanął Lucjusz. Stanął i zamarł – powietrze było tak gęste od tłumionej furii, że wręcz można było jej dotknąć i niczym ściana blokowało wejście.

– Dris zawarł z Granger coś w rodzaju ślubu – wyjaśnił bez wstępów Gus. – Albo jest niecierpliwy, albo zaczął coś podejrzewać.

Severus tego nie skomentował, ale nie musiał. Życie nauczyło go nie szukać łatwych rozwiązań. I nie tylko jego, Lucjusz zacisnął mocniej laskę i podszedł do nich.

– Albo też zajrzał do jej jaźni i wie wszystko. Co to znaczy dla nas?

– Jeśli coś podejrzewa… w zasadzie chyba niewiele – powiedział powoli Gus.

– Więc może przejrzyjmy jeszcze raz nasz plan pod tym kątem.

Pierwszej opcji żaden z nich nie brał pod uwagę.

Zaś w przypadku trzeciej…

 

 

Ministerstwo Magii, Gabinet Drisa

O tej samej porze, 10:19

 

Opierając się biodrami o biurko Dris patrzył w zamyśleniu w miejsce, gdzie jeszcze kilka minut temu stał z Hermioną. Przed chwilą kazał pannie Brown zawiadomić Paula, że się spóźni i wrócił myślami do spotkania z jego… no nie żoną. Hermiona nie była jego żoną – to, co z nią zrobił nie było ślubem, tylko potwierdzeniem prawa własności. W dzisiejszych czasach używane było już tylko w sferze handlowej, lecz kiedyś faktycznie mężczyźni stosowali je do oznaczania swoich kobiet i sprawowania nad nimi kontroli. Znalazłszy je w jednej z ksiąg kilka dni temu postanowił wykorzystać i dla własnej satysfakcji użył do tego jej środkowych palców.

Jak znalazł.

Wciąż czuł smak jej ust, dotyk jej dłoni, jej palców, a za niecałą godzinę miał dostać znacznie, znacznie więcej – Wszystko, co chciał, więc powinien tańczyć z radości, lecz zamiast tego czuł narastający, jątrzący umysł niepokój. Coś było nie tak.

Rozum podpowiadał mu, że Hermiona się przestraszyła, zmieniła zdanie i zamierzała teraz go unikać. Jakby to było możliwe, zaśmiał się pod nosem na wspomnienie napisu widniejącego na jej dłoniach. Bo tak jak właściciele mogli przyzywać zagubione czy ukradzione wielbłądy, tak teraz on mógł przywołać ją. Więc nie możesz już mi uciec, Habibti.

Ale mimo to instynkt szeptał, że coś było bardzo nie tak. Coś, co przegapił…

Więc sprawdź to.

Przez moment wahał się, bo przejęcie jaźni Hermiony to było właśnie to, czego chciał uniknąć.

Ten jeden, jedyny raz. Nawet jak to poczuje, nie domyśli się przecież, co się dzieje. Że to ty.

Przechodząc za palmę rzucił na siebie zaklęcie Kameleona, rozsiadł się wygodnie w fotelu i zamknąwszy oczy obrócił się w myślach. Bardzo, bardzo delikatnie. Najdelikatniej jak tylko potrafił.

Kilka sekund później przekonał się, że nie miał czym się przejmować. Wchodzenie do jej jaźni wyglądało zupełnie inaczej niż w przypadku Norwega, Robardsa czy kogokolwiek innego – po prostu wszystkie jej uczucia, myśli, wspomnienia były dla niego szeroko otwarte. Jakbyś był u siebie. A to dowód na to, że Hermiona naprawdę należy do ciebie. Całkowicie!

Uśmiechnął się z zadowoleniem. Zaiste, świat zaczynał być cudowny!

Zobaczył Severusa Snape’a – w jakiejś kuchni, w…

??????????!!!!!!!!!!!!!!!!

W tym momencie rzeczywistość wybuchła mu prosto w twarz na widok kolejnej osoby: Gusa, siedzącego przy tym stole co ona!

??????????

Dris zdążył dojrzeć jeszcze scenę, jak wszyscy troje siedzą w fotelach i inną, jak Gus wyjmuje jej różdżkę z ręki, gdy zrozumienie niczym podmuch eksplozji wydarło go z jej jaźni i cisnęło gdzieś boleśnie, zaś rozdzwonione szczątki jego marzeń rozdarły się krzykiem w umyśle. NIE!!!!!!!!!

!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Ogłuszony otworzył gwałtownie oczy i dopiero po chwili zorientował się, że półklęczy – półleży na podłodze.

NIE!!! NIE!!! NIE!!!

NIECH TO PIEKŁO POCHŁONIE!!!!!!

Rozdziały<< Trzeci Raz – Rozdział XXXIIITrzeci Raz – Rozdział XXXV >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz