Nie, żeby było w niej coś, czego jeszcze nie znał – obaj przeczytali już wszystkie, ale dobrze było móc spojrzeć na ostatnie wydarzenia z pewnej perspektywy, by zobaczyć, że ich plan działał.
– „Starcie między charłakami i transwestytami na Pokątnej zakończyło protesty obu grup. Ministerstwo zaciera ręce” – obrócił na chwilę wydanie Kulisów Magii w stronę Rookwooda, poprawił się na krześle i zadowolony zaczął czytać na głos. – W środę doszło do regularnej bitwy między uczestnikami dwóch marszów protestacyjnych, w wyniku której zniszczonych zostało kilka sklepów, w tym Twilfitta i Tattinga oraz Janusa Golloglassa i ponad piętnastu uczestników trafiło do Kliniki Magicznych Chorób i Urazów Św. Munga. Więcej na temat tego, co ma rząd do transwestytów na stronie drugiej. Kim są charłacy i czemu jest ich tak wielu na stronie trzeciej. O porzuconej ustawie o charłakach….
Rookwood przestał go słuchać. Sięgnąwszy po najnowszego Proroka zerknął na artykuł o zgonie jakiegoś ucznia w Hogwarcie, ale gówniarz go nie interesował, więc kartkował dalej.
Obecną sytuację zawdzięczał pracy w Departamencie Tajemnic – stanowisko Niewymownego dawało pewne przywileje, a on ochoczo z nich skorzystał.
Uczestnicząc w badaniach nad ludzkim losem potrafił na niego wpływać – kiedy jeszcze pracował w Ministerstwie, udało im się wynaleźć zaklęcia pozwalające skracać wydarzenia z przyszłości. Polegało to na swoistym zawiązaniu nad nimi czasu, co oczywiście zrobił, dlatego wiedział, że zawsze uda mu się wydostać z Azkabanu.
Inne, o wiele ważniejsze dla niego badania dotyczyły ludzkiego umysłu i to na nich opierał się ich plan.
Po co szukać zwolenników i walczyć z oponentami, jeśli możesz sprawić, że wszyscy odrzucą swoje poglądy i przejmą twoje? Zrobią to nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Nie będzie spisków, zdrajców czy silnych przeciwników. Nie będzie żadnych podwójnych szpiegów. Nawet Złota Trójca dołączy do ciebie z ochotą.
Badania zawieszono z uwagi na nieetyczny charakter, ale jemu brak etyki nie przeszkadzał. Tak samo jak Drisowi, którego poznał po tym jak został wypuszczony z Azkabanu pod koniec listopada zeszłego roku, a który okazał się idealnym… Partnerem. Równie błyskotliwy i sprytny co zdeprawowany i bez skrupułów, widział świat tak samo jak Augustus i postawił jeden warunek współpracy: partnerstwo. Między nimi dwoma nie mogło być mowy o karaniu za błędy, o tajemnicach czy jakiejkolwiek podległości.
Rookwood zgadzał się z tym absolutnie. Przez całe lata jako Śmierciożerca przyglądał się błędom popełnianym przez Voldemorta i wyciągał wnioski. Gdyby Tom Riddle nie stał się zadufanym w sobie bufonem, nie przeraził wszystkich swoich zwolenników z Wewnętrznym Kręgiem włącznie, nie straciłby kontroli nad sytuacją, a właśnie to doprowadziło do jego upadku.
Ale na błędach można się uczyć, prawda?
Więc od pół roku pracowali razem. Zbudowali fluctumentis – naczynie, w którym umieszczali mieszankę negatywnych uczuć, sugestywnych wspomnień oraz przekonań i transmutowali je w fale, które niczym trujące opary sączyły się w umysły czarodziejów i powoli ich zmieniały. Ich samych fale nie obejmowały, bowiem regularnie pili eliksir ochronny, który dla nich uwarzył, dokładnie taki sam jak ten używany kiedyś w Ministerstwie.
Emanacje odbywały się w każdy piątek, bo mniej więcej po tygodniu fale zaczynały zanikać.
I zaczęli już zbierać żniwo. Ludzie stali się poirytowani, coraz bardziej wrogo nastawieni do wszystkiego i wszystkich i wychodziło z nich wszystko co najgorsze, co najbardziej widać było u tych będących przy władzy. Równocześnie obojętnieli, odcinali się od innych i nie potrafili zjednoczyć nawet mając te same cele – a osoby samotne, nawet tylko w ich głowach, są łatwymi ofiarami.
A jeśli chodzi o Mroczny Znak – fakt, że pociemniał był jakimś efektem ubocznym, którego zupełnie nie brał pod uwagę, ale wcale mu nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie. Patrząc jak ciemnieje widział przynajmniej jak ich plan posuwa się do przodu.
Plan, który składał się z dwóch faz. Pierwsza z nich polegała na podważeniu wizji świata, co prowadziło do irracjonalnego lęku i na subtelnym kontrolowaniu ludzkich myśli. W drugiej fazie mieli się pojawić i przynieść odpowiedź na wątpliwości czarodziejów, zaproponować drogę, która odpowiadała ich nowym przekonaniom.
Szczególnie, że ich wizja odeszła dość daleko od dogmatu głoszonego przez Voldemorta. Ten stawiał na piedestale czarodziejów czystej krwi, a mugolaków na równi z mugolami, zdaniem Rookwooda zaś, mugolaki mogły być potężnymi czarodziejami.
Kalejdoskop gazet nieoczekiwanie znikł i Rookwood ujrzał scenę sprzed praktycznie pół roku.
Obaj siedzieli w ciemnym gabinecie, w podniszczonych, ale wygodnych fotelach przed kominkiem, w którym huczał ogień. Było przeraźliwie zimno, nawet jak na połowę stycznia – Rookwood nie lubił takiej pogody po pobycie w Azkabanie, a Dris, bo w Maroku nie istniała. Lubili za to omawiać drobiazgowo ich plany na przyszłość.
– Wystarczy popatrzeć na Granger. Z tego, co wyczytałem w „Ostatecznym Zwycięstwie”, gdyby była wtedy po waszej stronie, wygralibyście zanim jeszcze na dobre zaczęła się druga wojna – powiedział Dris, poprawiając na krześle wyciągnięte w stronę kominka nogi. – Muszę to przyznać, nawet jeśli to kobieta.
– Jakby ci tu powiedzieć… Nawet jeśli ktoś myślał podobnie, ciężko byłoby mu wyjaśnić Voldemortowi, jak bardzo jest ograniczony – odparł Rookwood. – Dla mnie nie liczy się pochodzenie, ale zdolności magiczne. To od nich powinna zależeć pozycja w hierarchii społecznej. Dlatego będziemy musieli obsadzić stanowiska w Ministerstwie czarodziejami, którzy mają najwięcej mocy.
– Nie tylko w Ministerstwie. Wszędzie – poprawił go Dris. – Zaczniemy stamtąd i zakończymy na najmniejszej dziurze. Ale do tego będziemy musieli najpierw sprawdzić poziom zdolności magicznych.
W kominku strzeliło głośno i obaj odruchowo spojrzeli w płomienie zanim Dris podjął:
– Zajmie to trochę czasu, ale w końcu wyeliminujemy w ten sposób tych, którzy mają mierne zdolności czarodziejskie. A kobiety odeślemy tam, gdzie ich miejsce.
W sumie Rookwood miał względem kobiet całkowicie ambiwalentne uczucia. Pamiętał, że służąc Voldemortowi nie raz zastanawiał się, po cholerę ten trzymał przy sobie Bellatrix – prócz czołgania się przed nim i jęczenia „panie mój, panie mój” nie przydała się na zbyt wiele, lecz nauczył się ją ignorować. Podejście Drisa było bardzo stanowcze, ale też Arab przyznał, że trzeba je złagodzić. Każdy z nich zmienił trochę swoje spojrzenie na tę kwestię i całkowicie naturalnie ich oczekiwania się zbiegły. Szczególnie biorąc pod uwagę inne punkty ich programu, które już uzgodnili.
– A co robimy z charłakami? – zagadnął Rookwood. Znał już odpowiedź, ale chciał usłyszeć ją jeszcze raz, bo było warto.
Coś błysnęło w brązowych oczach i nie było to odbicie ognia. Nienawiść jest znacznie gorętsza.
– Dokładnie to, na co zasługuje robactwo. Nie ma dla nich miejsca ani pośród czarodziejów, ani mugoli. Żyją jak pasożyty na naszym dorobku biorąc, lecz nic nie wnosząc. Stanowią zagrożenie dla całego czarodziejskiego świata, obojętnie czy w Europie, Afryce czy jakimkolwiek innym kontynencie!
Starszy czarodziej uśmiechnął się z aprobatą.
– Skoro o mugolach mowa. Mugoli widzę jako służących czarodziejom. Mogą sobie żyć, ale będą nam podporządkowani.
Dris pokiwał energicznie głową i sięgnął do krótkiej bródki.
– Zdrowe podejście – ocenił. – A jak w tym kontekście widzisz związki między magicznymi i niemagicznymi?
Rookwood wzruszył ramionami.
– Czemu nie? Voldemort był pół na pół. Snape też. I Merlinie, ten to miał jaja! – dodał z nutą podziwu.
– Nie przeszkadza ci, że grał przeciw wam wszystkim?
– Szczerze? Od kiedy Voldemort podzielił swoją duszę, przestał być normalny i od tamtego momentu każdy dbał tylko o własną dupę. Chyba tylko Bella i kilku najbardziej szalonych tak naprawdę w niego wierzyło – pokręcił głową. – Ale teraz nie będzie już niebezpieczeństwa, że nasz drogi Severus się od nas odwróci – w jego głosie zabrzmiała głęboka satysfakcja. – A wracając do tematu, niech mugole i czarodzieje się żenią, nie przeszkadza mi to. I tak los dzieciaków i ich pozycja w naszym świecie będą zależały od tego, czy będą magiczne czy nie i ile będą miały mocy.
– Ważne, żeby mugole znali swoje miejsce – uzupełnił Dris. – Poza tym jakakolwiek próba ograniczenia pod tym względem spowolniłaby odbudowywanie społeczeństwa czarodziejów, a to priorytet.
Rookwood przybrał dość sceptyczny wyraz twarzy.
– Muszę przyznać, że to akurat najbardziej mnie niepokoi. W Europie praktycznie wszystkie małżeństwa zawierane są z wyboru i wprowadzenie prawa małżeńskiego może wywołać falę sprzeciwów…
– Więc jeśli ludzie mają już swoje wybranki, tym lepiej dla nich – odparł trzeźwo Dris. – Pozostałym trzeba będzie pomóc i tyle.
– Nie przerywaj starszym, bo to nieładnie. A kobiety mają tu większe aspiracje niż gromadka skaczących dookoła… dzieciaków – Rookwood w ostatniej chwili powstrzymał się przed powiedzeniem „bachorów”. On sam nienawidził dzieci i żadnych nie planował, ale jego wspólnik miał pod tym względem wielkie marzenia.
Dris przechylił się ku niemu w fotelu i wyszczerzył śnieżnobiałe zęby.
– Gus. Pieprzę ich aspiracje. Liczy się obowiązek.
Śmiech ze wspomnień zmieszał się z tym realnym i Rookwood wrócił do rzeczywistości. Dris przyglądał mu się i kręcił lekko głową.
– Rozmarzyłeś się. Wyobrażasz sobie reakcję twoich kumpli na widok ich Mrocznego Znaku czy zastanawiasz się, czyj szybciej pociemnieje?
– Myślałem o naszych założeniach – odpowiedział starszy czarodziej. – Ale jeśli zdobędziesz jakoś dyskretnie wielosokowy i jakieś kłaki, chętnie bym ich podpatrzył.
– To zbyt ryzykowne, wystarczy, że się zagapisz i… koniec. Cierpliwości, jeszcze trochę i porozmawiam sobie z nimi i ci wszystko opowiem. Powiedz mi tylko od którego z nich mam zacząć.
Wtorek, 8 czerwca
Hogwart, przed 18-tą
Salonu profesora Snape’a na pewno nie można było określić mianem „przytulny”.
Nie było w nim okien, światło dzienne brało się znikąd, a jego natężenie można było regulować zaklęciami, ale nawet kiedy Snape pozwalał zaglądać tu promieniom słońca, nie było w nich tego samego ciepła co w tych prawdziwych, więc nawet w czerwcu w kominku wieczorami na ogół palił się ogień.
Jak na prawdziwego bibliofila przystało, na trzech ścianach pomieszczenia piętrzyły się półki z księgami. Większość woluminów była stara i na podniszczonych grzbietach ciężko było nawet dojrzeć pozłacane napisy, jakby starały się ukryć swoją tajemnicę przed wszystkimi z wyjątkiem ich najwierniejszego czytelnika, lecz pomiędzy nie wciśnięte były nowiutkie tomy, połyskujące niczym gwiazdy na wczesnym wieczornym niebie. Niektóre księgi zostały cofnięte i przed nimi stały kubki z pękami piór i cieniutkimi deseczkami opisanymi runami, najwyraźniej stanowiącymi zakładki.
Olbrzymi kominek zajmował prawie połowę czwartej ściany. W tej chwili trzaskały w nim płomienie i w ich świetle nawet kamienna podłoga i przetarty dywan nabrały ciepłego odcienia, lecz gdy ogień się nie palił, musiał stanowić ciemną plamę, ziejącą pustką i chłodem. Na gzymsie powyżej prócz licznych świec można było dostrzec słój, który jarzył się dziwną, błękitną poświatą oraz szkatułkę z proszkiem Fiuu.
Po lewej stronie kominka piętrzył się stos grubo ciosanego drewna, obok zaś stał olbrzymi kufer z ciężkimi okuciami, bynajmniej nie w formie węży, smoków czy czaszek, a po prawej masywna dębowa szafa z pełnymi drzwiami.
Całość wystroju salonu dopełniały dwa ciemnozielone fotele ustawione w pobliżu kominka i mahoniowy, lakierowany stolik, zaś z sufitu pośrodku zwieszał się okrągły żelazny żyrandol z dziesiątkami świec.
W powietrzu unosił się specyficzny zapach ksiąg – skórzanych okładek, kleju i starego pergaminu, aromatyczna woń palonego drewna i rozgrzanego wosku oraz przedziwnej mieszanki ingrediencji, ani przyjemna, ani nieprzyjemna. Lecz było w nim coś jeszcze… Ulotnego, wyczuwalnego bardziej sercem i duszą niż jakimkolwiek zmysłem.
Jak każde pomieszczenie, ten salon również przesiąkł wspomnieniami właściciela; niemal słychać było jeszcze odległe echo jego myśli, a uczucia malowały cienie na wszystkim dookoła. Pewnie dlatego wysoki sufit wydawał się wisieć tuż nad głową, niczym wieko trumny, a dwa przepastne aksamitne fotele wcale nie zapraszały, by się w nich zanurzyć.
A przynajmniej jeden z nich, bo w drugim siedział właśnie Severus Snape. Na kolanach trzymał rozłożoną księgę i zupełnie nieświadomie jednym palcem bawił się brzegiem stron. Wyglądał jakby czytał, ale tak naprawdę pochłonięty był rozmyślaniami.
Uzdrowiciele ze Św. Munga potwierdzili wreszcie, że Hawkins wypił w ciągu ostatnich dni kilka doz eliksiru Płynnej Ponadprzeciętności – najwyraźniej w nadziei, że pomoże mu w OWUTEM-ach, które zaczęły się w tym tygodniu. Snape wątpił, żeby eliksir bardzo pomagał, ale niektóre jego składniki pobudzały magię, a liście miłorzębu poprawiały ukrwienie mózgu.
Co za idiota, zdążył stwierdzić i jego myśli zdryfowały na inne tematy.
McGonagall była wstrząśnięta tatuażem zarówno Hawkinsa jak i Russell, ale uznała, że wydalenie Krukonki ze szkoły nie byłoby właściwym posunięciem. Nie zaprotestowała jednak przed powiadomieniem Aurorów, którzy byli znacznie mniej łagodni i po egzaminach dziewczyna miała stawić się na przesłuchanie przed Wizengamotem. Oczywiście ze zrozumiałych względów sprawa miała charakter zamknięty – Snape miał pewność, że z tych samych względów skończy się na krótkiej wzmiance w jej aktach, lecz ponieważ to miało ciągnąć się za nią przez całe życie, był usatysfakcjonowany.
Dokładnie tak samo, jak całe życie będzie nosić ten „tatuaż”. Ponieważ w swoich kwaterach nie nosił surduta, teraz z łatwością podwinął rękaw białej koszuli i przyjrzał się Mrocznemu Znakowi.
Od wielu lat w zasadzie nie zwracał już na niego uwagi. Obrzydliwy stygmat stał się częścią jego przeszłości… i w pewien przewrotny sposób symbolem jego osobistego zwycięstwa.
Prócz niego i dwóch Uzdrowicieli z Kliniki nikt nie miał pojęcia, jakim cudem przeżył ukąszenie Nagini. Nie był to jednak temat, na który miał ochotę z kimkolwiek dyskutować, poza tym rozmowa była zupełnie bezprzedmiotowa, więc nie zamierzał tracić na nią oddechu.
Gdy Artur Weasley został pokąsany przez Nagini, Dumbledore natychmiast kazał ściągnąć Snape’a do Kliniki. Okazało się, że w organizmie czarodzieja nie ma ani śladu toksyn, natomiast okolice ukąszeń były wręcz skąpane w czarnej magii. Snape’owi udało się w końcu uwarzyć rodzaj antidotum, by pozbyć się jej całkowicie, w przeciwieństwie do tej w ręce Dumbledore’a kilka miesięcy później; być może dlatego, że dyrektor zwlekał z wezwaniem go, a może dlatego, że Weasley był o wiele młodszy i jego organizm był silniejszy.
Ukąszenia Nagini były śmiertelne – sam to nieraz widział, ale najwyraźniej nie z powodu toksyn znajdujących się w jej jadzie. Po dłuższej dyskusji z Dumbledore’em doszli do wniosku, że tym co zabijało musiała być magia horkruksa. Toksyny najprawdopodobniej zanikły po tym, jak niemal dwa lata wcześniej przez wiele miesięcy Pettigrew zbierał codziennie jad węża, by uwarzyć dla Czarnego Pana eliksir pozwalający mu przetrwać w prymitywnym ciele.
Magia horkruksa była bardzo potężną czarną magią. I gdy wąż ukąsił go we Wrzeszczącej Chacie, wniknęła w jego ciało i napotkała inną, równie potężną czarną magię – magię Mrocznego Znaku. Obie rozpoznały się, niczym siostry i tylko dlatego ta pierwsza nie próbowała go zabić i być może nawet w pewien sposób podtrzymała przy życiu.
To znaczy do czasu. Kiedy jego zdrada wyszła na jaw lub gdy zginął Czarny Pan, magia Mrocznego Znaku musiała wygasnąć. I gdyby nie to, że został znaleziony praktycznie natychmiast i przeniesiony do Św. Munga, nie przeżyłby. Jeden z Uzdrowicieli, którzy pomagali mu kiedyś leczyć Artura Weasleya zdołał uratować i jego, lecz rekonwalescencja potrwała ponad miesiąc.
Gdy tylko Severus Snape doszedł do siebie, został postawiony przed Wizengamotem. W jego stanie nie wytrzymałby pobytu w Azkabanie, więc pomiędzy rozprawami przebywał w areszcie w Ministerstwie.
Spędził tam miesiąc – praktycznie cały miesiąc. Ponieważ osobiście zamordował jedyną osobę, która wiedziała o jego podwójnej roli, a po Potterze nie spodziewał się niczego więcej niż nienawiści, był przekonany, że zostanie skazany na Pocałunek Dementora lub dożywocie w więzieniu czarodziejów. Lecz wtedy ku jego zdumieniu a potem zgrozie, Złote Trio pojawiło się na nowo. Czy może raczej Duo, bo Weasley… cóż, zachował się jak na Ronalda Weasleya przystało. Święty, przeklęty Wybraniec Potter wyjawił całemu światu większość jego wspomnień i stanowczo domagał się nie tylko uniewinnienia go, ale i uznania za bohatera wojennego, zaś równie święta Granger zorganizowała całą kampanię na rzecz jego obrony, podczas której zaczęła przekonywać wszystkich, jak ciężkie miał życie i jak niesprawiedliwie został potraktowany.
Merlinie, oboje mieli szczęście, że nie miał wtedy różdżki, bo przekląłby ich na miejscu, bez względu na konsekwencje!
Życzenie Pottera spełniło się połowicznie – został oczyszczony z zarzutów, ale nie otrzymał Orderu Merlina. Co bardzo dobrze się złożyło, bo od Ministerstwa nie przyjąłby ani odznaczenia, ani nawet złamanego knuta.
Następne dwa lata spędził w Spinner’s End. Miał trochę złota odłożonego w banku Gringotta, a do tego zaczął warzyć i sprzedawać eliksiry, ale sprzedaż wcale nie była prosta. W Wielkiej Brytanii z oczywistych względów nie miały one wielkiego popytu, na Kontynencie za to sprzedaż bez licencji ograniczona była tylko do tych do Trzeciej Kropli włącznie, czyli do tych najprostszych. Za nie zaś nie mógł nawet marzyć, że się utrzyma.
I gdy zastanawiał się, jak przyzwyczaić ludzi do swojego nazwiska i zapracować na dobrą reputację, napisała do niego Minerwa McGonagall i zaproponowała mu stanowisko Mistrza Eliksirów i Opiekuna Slytherinu.
To była znakomita okazja – posada w zamku, stałe wynagrodzenie i powrót między ludzi, ale w ograniczonym zakresie. Zanim jednak wyraził zgodę, upewnił się co do dwóch rzeczy: że będzie mógł ciągnąć swój prywatny biznes i że Granger, o której wiedział, że wróciła do szkoły, ją skończyła.
Gdyby miał choćby szczątkowy dar widzenia przyszłości, z pewnością zażądałby umieszczenia w kontrakcie klauzuli wykluczającej nabór niektórych praktykantów tudzież zastępców niektórych profesorów – ale nie miał i w ten sposób od dwóch lat miał wątpliwą przyjemność widywania panny Granger w ramach jej praktyk na Uzdrowicielkę Umysłu i coraz częstszych zastępstw Filiusa Flitwicka.
Któraś belka osunęła się z chrzęstem krzesząc snop iskier, płomienie buchnęły mocniej i aż liznęły nadproże. Snape spojrzał na nie przelotnie, po czym wrócił wzrokiem do Mrocznego Znaku.
I coś w nim przykuło jego uwagę. Rysunek na splotach węża…? Może otwarta paszcza…? A może coś z czaszką…?
Marszcząc brwi przyglądał się Znakowi, nie potrafiąc powiedzieć co to mogło być… Przechylił nawet rękę w stronę ognia, poruszył nią… i nagle zrozumiał.
Po prostu w świetle płomieni Mroczny Znak był wyraźniejszy niż zwykle.
Wraz z biegiem czasu po upadku Czarnego Pana Znak zbladł i wyglądał jak jasnoszara plama, w której tylko dzięki wspomnieniom Snape odnajdował szczegóły, lecz teraz widział je wyraźniej.
Zadziwiające, jak wiele może zmienić oświetlenie.
Pozostałe belki w kominku osunęły się z o wiele głośniejszym chrzęstem, płonące jeszcze głownie doleciały aż do jego stóp i Snape szarpnięciem ręki strzepnął podciągnięty rękaw koszuli i zajął się ogniem.
Trochę przesadził z dorzucaniem szczap i w salonie zrobiło się stanowczo za gorąco.
Piątek , 11 czerwca
Okolice Melbecks, Yorkshire Dales National Park – Old Gang Smelting Mill
20:45
Gdybyście mieli postawić na mapie Wielkiej Brytanii cyrkiel tak, by móc narysować okrąg na tyle duży, by objąć nim Plymouth na samym południu Anglii i okolice Aberdeen na samej północy Szkocji, nóżka pewnie trafiłaby koło Melbecks. Poza Wielką Brytanią okrąg objąłby dużą część Irlandii, lecz na kontynencie liznąłby tylko francuskie Calais i okolice.
W tej okolicy nie znajdziecie za wiele miast czy nawet wiosek – w tej pagórkowatej części hrabstwa Yorkshire przeważają zielone pastwiska dla owiec, poprzecinane gęsto kamiennymi białymi lub szarymi murkami. Są tu też wrzosowiska, malujące fioletowo-brązowe pasy na zboczach. W tym regionie jest również słynny wiadukt Ribblehead, po którym przejeżdża Express Hogwart.
Wiatr wieje ciągle, jakby nieustannie rzeźbił doliny i wyżyny, wygładzał dziś to co zmierzwił wczoraj i zabawiał się tańcem z trawą.
Ten sam wiatr targnął pelerynami dwóch mężczyzn, którzy aportowali się w ruinach kopalni ołowiu – tak zwanym Old Gang Smelting Mill. Na wszelki wypadek rozejrzeli się uważnie dookoła, ale nigdzie nie dostrzegli nawet pojedynczej ludzkiej sylwetki, co biorąc pod uwagę porę, nie było niczym dziwnym. Nieliczni turyści, którzy tu przychodzili, znikali na długo przed zachodem słońca.
– Chodźmy, im szybciej to zrobimy, tym lepiej – skrzywił się wyższy z nich, przekręcając głowę tak, by wiatr nie gwizdał mu do ucha.
Kilka jardów dalej wznosił się o dziwo doskonale zachowany, wysoki komin. Przy wtórze zgrzytającego im pod stopami żwiru podeszli do niego i z ulgą schowali się przed mocnymi podmuchami za częściowo ostałą ścianą. Dris oparł się o kamienny mur i przyglądał się Rookwoodowi. Starszy czarodziej nauczył go przesyłać fale i na ogół to on to robił, ale zawsze dobrze było móc przyjrzeć się mistrzowi.
Bo Augustus pod tym względem był niekwestionowanym mistrzem.
Mężczyzna zdjął zaklęcia maskujące i wylewitował z paleniska dużą, kamienną myślodsiewnię. Liczne złote zdobienia natychmiast zalśniły w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Naczynie kosztowało majątek, ale to nie splendor czy walory artystyczne grały tu rolę – Augustus starał się odtworzyć oryginalny fluctumentis, którego używał w Ministerstwie, a który wykonany był ze skały z dużą zawartością korundu, jednego z najtwardszych minerałów na ziemi.
Pomysł użycia myślodsiewni był genialny również z innego powodu. Fluctumentis miał formę wysokiego, wąskiego wazonu, wewnątrz którego gobliny, w znany tylko im sposób, wyryły znaki runiczne i równania numerologiczne ciągnące się aż do samego dna. Oni nie mieli takich możliwości, za to szerokie ścianki myślodsiewni nadały się do tego znakomicie. Jedynym mankamentem było tylko to, że ich fluctumentis nie mógł pomieścić zbyt wiele mieszanki uczuć, wspomnień i przekonań, więc musieli napełniać go co tydzień.
Rozpisanie, a następnie wyrycie równań numerologicznych oraz runów zajęło ponad tydzień. Dris nie znał się na runach zupełnie, więc Augustus wytłumaczył mu ich znaczenie: Thurisaz był symbolem zmiany, którą rozpoczynali, Dagaz – przełomu, przebudzenia się, Wunjo oznaczało stowarzyszenie ludzi o tych samych wartościach – ich przyszłych zwolenników, zaś Laguz – odrodzenie, Nową Erę, którą mieli zapoczątkować.
Równania numerologiczne były o wiele trudniejsze. Były ich przesłaniem, opowiadały bowiem historię i zawierały ich cele i wartości, które fale miały unieść do adresatów. Wszystkie musiały kończyć się Mistrzowską Liczbą 22, oznaczającą władzę, co było bardzo trudne do osiągnięcia – wystarczyło dodać jeden element i całe równanie zmieniało się zupełnie. Dlatego też niektóre wiły się niczym wstęgi od dna do brzegów misy, ukazując znawcom tej dziedziny magii przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, kusząc i jednocześnie stawiając granice. Dris mógł nawet dostrzec niektóre cyfry wycięte w kamieniu i złocie, bo słońce inaczej się w nich odbijało.
Rookwood wyciągnął z kieszeni szaty trzy fiolki i wybrał tę z uczuciami. Oddanie ich, a przede wszystkim zdobycie się na odczuwanie tak niesamowicie negatywnych emocji kosztowało ich obu sporo wysiłku, lecz wyraźnie się opłaciło. Białawe smugi były gęste i ciężkie i trudno było je przelać do naczynia. Gdy w końcu wszystkie wypłynęły z fiolki, opadły na dno i znieruchomiały tam i nawet podmuchy wiatru, które do nich docierały nie były w stanie ich poruszyć.
Zupełnie inaczej zachowywały się wspomnienia, choć należało je raczej określić przebłyskami scen z rajdów Śmierciożerców, zawierającymi nie tylko obrazy, ale i zapachy, dźwięki oraz odczucia, fizyczne i psychiczne. Kotłująca się w fiolce szlamowata masa nie miała żadnego konkretnego koloru. Zanim Rookwood ją odkorkował, wskazał różdżką, unieruchomił i dopiero wtedy wygarnął zaklęciami nieforemne grudki.
Ostatnia fiolka zawierała przekonania. Ni to płynna, ni gazowa substancja pokryła uczucia, zaś grudki wspomnień wystawały ponad nią niczym góry ponad warstwę chmur.
Rookwood obrysował brzegi naczynia końcem różdżki i zawiesił ją kilkanaście cali ponad nim.
– Fusio – mruknął.
Przez kilka sekund jak zwykle nic się nie działo. A potem nagle nieforemne grudki zaczęły zapadać się w sobie i niknąć pod powierzchnią, która przez chwilę poruszała się mocno, po czym znieruchomiała.
Dris nie musiał słyszeć następnych słów, bo pojawiły się w jego głowie:
– Ascendere Simitu Anima-Cor-Mens.
Zupełnie nieświadomie pochylił się ku naczyniu, by nie stracić nic z niesamowitego widowiska tworzących się fal.
W jednej chwili powierzchnia zawrzała gwałtownie. Setki drobinek eksplodowały, trysnęły w górę i na wszystkie strony i niemal natychmiast niewidzialna siła ściągnęła je z powrotem i z niesamowitą mocą pchnęła w kipiącą masę. Zderzając się z kolejnymi drobinkami zapadły się w środek naczynia, wzniecając kolejną falę rozbryzgów. I jeszcze jedną. I następną.
Wybuchy nasiliły się, pióropusze mikroskopijnych cząsteczek rozbryzgiwały się coraz gwałtowniej, jakby chciały się wyrwać i wystrzelić ku słońcu, lecz potężna siła ciskała je z furią na dno, a kolejna fala wbijała je jeszcze głębiej. Jednocześnie wszystko odbywało się w absolutnej ciszy, niczym niemy spektakl władzy i poddania.
Z każdą chwilą masy przybywało, na wrzącej powierzchni pojawiły się buzujące gejzery i rozrywany szaloną mocą fluctumentis zaczął się trząść, a potem kołysać niebezpiecznie na boki.
Jeszcze chwila, przemknęło Drisowi przez myśl i wstrzymał oddech.
Z kotłującej się wściekle substancji zaczęła wydobywać się roziskrzona, srebrna para. Gęstniała, przesłaniając im widok coraz bardziej, aż przestali cokolwiek widzieć, a para rozeszła się już szeroko na boki i tylko słychać było zgrzytanie piasku pod telepiącym się fluctumentisem.
Już. Na Allaha, JUŻ!
– Finite! – jakby czytając w jego myślach, Augustus dotknął pary różdżką.
W ciągu jednej sekundy para zapadła się w dół, wszystkie szalejące drobiny runęły ku środkowi i zmiażdżone znieruchomiały. Równocześnie dookoła rozeszła się fala tak potężna, że Augustus poleciał do tyłu na ziemię, a jego pchnęła z powrotem na ścianę. Och, kochał to!
Ale to jeszcze nie był koniec. Obaj pozbierali się i skierowali wzrok na powrót na fluctumentis.
W tym momencie substancja stała się zupełnie przeźroczysta, niczym woda, lecz gdy przyjrzeli się dokładniej, dostrzegli przedziwny ruch pod powierzchnią.
Coś niewidzialnego drgnęło na samym dnie.
Odnalazło pierwsze cyfry równań numerologicznych i zaczęło pełznąć ich śladem ku górze.
Tak jak równania, wspinało się niemal prosto lub wiło się po ściankach. Lizało kolejne cyfry, spijając z nich przesłanie jakie niosły. Chłonęło obietnicę i nadpełzało. Było coraz bliżej.
Dris odnalazł wzrokiem najkrótsze równanie. Dokładnie na czas. W miejscu, gdzie cyfry wyłaniały się spod powierzchni trysnęła w górę maleńka kropelka i w świetle słońca obaj czarodzieje dostrzegli lekki połysk, który wspinał się w stronę brzegu. Przy cyfrze 22 zanikł zupełnie.
Ale to nie miało znaczenia. W tej chwili wzbijało się w powietrze ich kolejne przesłanie. Miało wznieść się na wysokość czterech tysięcy stóp, rozejść się na szerokość trzystu mil i zacząć osiadać na ziemię. I zgodnie z zaklęciem, wnikać w dusze, serca i umysły wszystkich istot magicznych.
Już jutro wszyscy mieli obudzić się w świecie w nim skąpanym i… zupełnie bezwolnie je chłonąć.
Rookwood spojrzał na Drisa i uśmiechnął się do niego, a młody czarodziej odpowiedział tym samym i mrugnął okiem.
– Wiem, że już ci to mówiłem, ale powtórzę. Jesteś genialny.
– Nie będę się wzbraniał – roześmiał się Rookwood. – Czarny Pan nie lubował się w komplementach.
– Nie jestem czarny.
– Ani tym bardziej pan, więc przestań się rzucać.
Starszy czarodziej wylewitował ostrożnie fluctumentis do paleniska, rzucił zaklęcie maskujące i ponowił niezbyt silne zaklęcie antymugolskie, które pozwalały mugolom zbliżyć się do komina, ale nie zaglądać do niego. Gdy się odwrócił, ostatni promień słońca właśnie zgasł za pagórkami i świat natychmiast stał się ciemniejszy i chłodniejszy.
Taki jaki miał być już niebawem.
To chyba do Polski też dotarło 😉Wróć do czytania
a wypchaj się gnojuWróć do czytania
no kobiety walą w szyję i uzależniają się po 2 latach picia, co ty, nie wiesz?Wróć do czytania
tez wiem 🙂 ze taki jeden badania przeprowadzil i wysnul odpowiednie wnioski
Jak ktos dzwoni do Ciebie zawsze w porze obiadu – to naturalnie z powodu zupy 🙂
Zresztą dałby jakieś +500 czy inne cholerstwo i by się niektórzy mnożyli jak królikiWróć do czytania
Jest 1:35 i ciężko mi już myśleć, ale muszę przyznać, że świetnie wszystko opisujesz! Te niewidzialne coś było przerażające, a opis fal wspaniały. Zżera mnie ciekawość, ale zostawiam resztę na jutro (znaczy dziś, po obudzeniu), bo fanfick zdecydowanie zasługuje na większe rozbudzenie i świadomość 😉
och doskonale wiem!
Ten fick bedzie pelen aluzji, bo mi tez sie przelewa, choc tylko z dala sie temu przygladamWróć do czytania
Sky, dam po lapach za slownictwo! 🙂Wróć do czytania