Kochani, chciałam ostrzec, że ten rozdział jest BARDZO +18 z uwagi na drastyczną scenę, jaką zawiera.
– Hermiona! – zawołał chłopak i wchodząc do środka spytał: – Mogę?
– Dobrze, że zapytałeś – skomentowała i dodała z uśmiechem. – Spokojnie, żartowałam. Widzę, że twoja mama przekazała ci wiadomość?
Potężny Norweg kiwnął głową i zawahał się, bo nie bardzo wiedział, jak powiedzieć, że jego matka podziała gdzieś butelkę z eliksirem. Naturalnie twierdziła, że od chwili, gdy mu ją wręczyła nawet jej nie tknęła, więc dziś rano przeszukał cały dom, zaklęciami i po mugolsku, dosłownie przewrócił go do góry nogami, ale nigdzie jej nie było! I teraz czuł się cholernie głupio. Jak stąd do Asgardu.
Hermiona przeszła do salonu i Arvin ruszył za nią powłócząc nogami.
– Tak i nawet zajrzałem do ciebie przed południem, lecz cię nie było. Wiesz, jesteś bóstwem, ale…
– Bóstwem to dopiero będę – odparła i wyciągnęła z torebki inną, o wiele większą butelkę.
Arvin, któremu ze zdenerwowania zaschło lekko w ustach rozdziawił je i wstrzymał oddech. Czyżby to… czyżby to był… Na Odyna… Nieśmiała nadzieja zmieszała się z nie bardzo zrozumiałym uczuciem triumfu oraz nieco bardziej zrozumiałym uwielbieniem i spojrzał na Hermionę wielkimi oczami.
Pluckey, Nawiedzony Dwór
W tym samym czasie
– Dris? – zawołał Rookwood, zaglądając do salonu.
Dostrzegłszy stopy Araba wystające zza odwróconego niemal tyłem do wejścia fotela podszedł do niego mówiąc:
– Przyszła wreszcie lista uczestników…
Już idąc miał wrażenie, że coś jest nie tak – Dris nie tylko nie odpowiedział, ale nawet się nie poruszył. Rookwood spojrzał na niego i od razu zorientował się, co się dzieje. Merlinie, właśnie teraz…?
Młodszy czarodziej leżał bezwładnie w fotelu, z przymkniętymi oczami i pustym wyrazem twarzy. W padającym od okna świetle widać było, że gałki oczne poruszają mu się pod powiekami, rozrzucone na boki ręce drżały lekko, a z ust ciekła ślina, zaś na białych fragmentach marmurowej podłogi widać było kilka smużek ciemnobrązowego piasku.
Mieszkanie Hermiony
W tym samym czasie
Kręcąc głową z uśmiechem Hermiona podała butelkę Arvinowi.
– Już ci wszystko wyjaśniam. Swoją drogą, chcesz się czegoś napić? Kawy, herbaty, soku?
Och, było mu obojętne! Przeszli do kuchni, mężczyzna usiadł przy stole i wodząc za nią wzrokiem patrzył, jak zagląda do szafek i lodówki i nalewa im sok z dyni.
– W ogóle to masz szczęście, że udało mi się uwarzyć drugą porcję – powiedziała, siadając i podając mu szklankę.
– Oczywiście. Jestem urodzony pod szczęśliwą gwiazdą, nie mówiłem ci?
– Pod szczęśliwą gwiazdą? – Hermiona posłała mu rozbawione spojrzenie, upiła niewielki łyk i oblizawszy lekko usta zaczęła wyjaśniać. – To dobrze. Więc do rzeczy. Można powiedzieć, że w obu butelkach jest zintensyfikowany eliksir poprawiający pamięć. Choć tak naprawdę to mieszanka naszego eliksiru i mugolskich lekarstw, które potęgują jego działanie.
– Mugolskie lekarstwa mogą spotęgować działanie magicznego eliksiru…? – spytał z nutką nieufności. – Nigdy o czymś takim nie słyszałem.
– Nikt nie słyszał. To mój wynalazek – odparła z uśmiechem.
– Twój… Hermiono… Jesteś genialna! Jesteś… jesteś najwspanialszą czarownicą na świecie! – zawołał, wznosząc ręce do nieba. – Czemu nie poznałem cię wcześniej?!
Pluckey, Nawiedzony Dwór
W tym samym czasie
Miejmy nadzieję, że tym razem ci się uda, pomyślał Rookwood. Ich plan stał się ostatnio bardzo napięty, ale wyglądało na to, że wszystko się układa.
Dłonie Drisa poderwały się w górę o kilkanaście cali w imitacji jakże znajomego gestu, a mężczyzna wymamrotał coś i znieruchomiał.
Tylko trzymaj ręce przy sobie. Nie wiedzieć czemu miał ponure podejrzenia, że akurat to życzenie się nie spełni.
Londyn, mieszkanie Hermiony
W tym samym czasie
Kobieta wybuchnęła głośnym, dźwięcznym śmiechem.
– Wcześniej niewiele bym ci pomogła, więc raczej żadna strata – odparła, gdy już przestała się śmiać. – Ale dziękuję. To… miłe – wyraźnie było widać, że sprawiło jej to przyjemność. – W każdym razie wracając do tematu. Nie będę robić ci wykładu, ale… wiesz, że jestem mugolskiego pochodzenia.
Mówiąc to spoważniała. Arvin również spoważniał i wpatrzył się w nią uważnie, gdy mówiła dalej.
– Moi rodzice są lekarzami, dlatego znam się trochę na ich sposobach leczenia. Więc w wielkim skrócie ludzki mózg składa się z kilku części, z których każda ma inną funkcję. Ta część tu – przyłożyła drobne, kształtne dłonie do skroni – odpowiada za rozumienie tego, co do nas dociera, przetwarzanie tych informacji i łączenie ich z emocjami oraz, co nas najbardziej interesuje, za pamięć długotrwałą i zapamiętywanie nowych faktów.
– To znaczy…
– To znaczy za wspomnienia twojej babci z dzieciństwa, z młodości, nawet ostatnich kilku lat* – podchwyciła Hermiona. – ORAZ za przyswojenie tego, czego się właśnie dowiedziała.
– Czego się właśnie teraz dowiedziała? – upewnił się z napięciem w głosie. – Usłyszała, zobaczyła czy… ktoś jej przekazał? Obojętnie w jaki sposób?
– Tak – potaknęła czarownica. – Dlatego będziecie musieli z twoją mamą nad nią popracować. Teraz jest za późno, żeby wyciągnąć od niej wspomnienia i jej pokazać, ale możecie zabrać ją do waszych. Tylko do tego będziecie potrzebować pomocy Uzdrowiciela Umysłu, więc jak chcesz, możemy wybrać się razem do Kliniki i zaklepać pierwszą wizytę – Arvin otworzył usta, lecz zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Hermiona potrząsnęła głową. – To żaden problem, naprawdę. Poza tym macie chyba jakieś zdjęcia, pamiątki? Więc pokazujcie je jej, opowiadajcie o tym, co się wydarzyło, wyjaśniajcie kto jest kim, gdzie mieszka… To nie przywróci jej wspomnień, ale… powiedzmy, że w ten sposób twoja babcia zgromadzi je na nowo. Przejmie je od was, rozumiesz?
Przejmie je od was… PRZEJMIE! Oczywiście, że rozumiał i aż bał się uwierzyć w swoje szczęście!
– A… To co mówiłaś wcześniej, o rozumieniu i emocjach…? – nie umiał tego ubrać w słowa, ale musiał się upewnić! To było bardzo ważne, żeby wiedzieć dokładnie, jakie możliwości daje ten eliksir. – Jeśli powiedzmy… pokażę jej jakieś wspomnienie…
– Jakby ci to wyjaśnić… – Hermiona spojrzała na chwilę na szafki kuchenne. – To akurat jest dla nas mało istotne. W skrócie chodzi o to, że praktycznie wszystko co widzimy wyzwala jakieś emocje. Strach, radość, smutek… Bez tej części mózgu widziałbyś obrazy, ale po pierwsze nie rozumiałbyś ich, nie trafiałyby do ciebie, a po drugie nic byś nie czuł. Byłyby puste.
Przejmowanie wspomnień, rozumienie ich i odczuwanie odpowiednich emocji… Arvin skinął głową, starając się stłumić wybuch radości, która już zaczynała go porywać.
– My leczymy Lacunę podając chorym eliksir poprawiający pamięć, z całkiem dobrymi rezultatami. U mugoli istnieje podobna choroba i leczą ją pobudzając właśnie płaty skroniowe – kontynuowała kobieta. – A teraz wyobraź sobie… Jak może zareagować umysł, gdy podasz komuś eliksir poprawiający pamięć w momencie, gdy jego umysł jest pobudzony i tylko na to czeka? A potem pokażesz wspomnienia. To jest… To jakbyś stanął przed szafkami, żeby poukładać rzeczy i nie musiał otwierać szuflad, bo same już by się pootwierały! I tylko na ciebie czekały!
To jest…To jest dokładnie to czego potrzebujesz! DOKŁADNIE! Arvin nie wiedział, jakim cudem jeszcze siedzi, a nie unosi się nad krzesłem, bo czuł się, jakby mógł wznieść się w powietrze bez użycia magii! A może już to robił? Nieważne! Nawet nie wydychał zupełnie powietrza, gotów krzyczeć i tańczyć i zaczynało kręcić mu się w głowie.
Hermiona wskazała ręką butelkę.
– Zmniejszyłam odrobinę dawki mugolskich lekarstw, tak na wszelki wypadek, choć nie mogą wejść w interakcję z innymi bo twoja babcia żadnych nie przyjmuje i dopasowałam je do zalecanych dawek naszego eliksiru. Biorąc pod uwagę pół łyżeczki rano i wieczorem ta butelka wystarczy na miesiąc, ta wczorajsza na pół – zakończyła rzeczowo i uśmiechnęła się skromnie. – I oczywiście zawsze mogę zrobić więcej. Może być?
Radość – nie, euforia! dosłownie w nim eksplodowała.
Na miesiąc… Odynie, na miesiąc! Masz eliksir na cały miesiąc! I Hermiona zrobi więcej, więc zapomnij o tej cholernej zgubionej butelce!!! „Może być”?! Oczywiście, że może!
Łyżeczka dziennie… czyli masz razem czterdzieści pięć doz… CZTERDZIEŚCI PIĘĆ DOZ!
??? Nie czterdzieści pięć, przecież ta mniejsza butelka zginęła…
TAK! Macie eliksir wzmacniający na pół roku! I to JAKI eliksir! Idealny! „Może być?” Kochanie, oczywiście, że może być, nie wiesz nawet jak bardzo!!!!!
Dris nie żałował swojego braku opanowania ani sekundy, nie w tej sytuacji! Zwalisty Arvin nie był mu już potrzebny! Nigdy już nie miał być mu potrzebny! Mieli to, czego z Gusem potrzebowali…
Więc równie dobrze mógł dostać choć namiastkę tego, czego on sam chciał!
Zamiast tylko czuwać przejął nad Arvinem kontrolę i mężczyzna zerwał się od stołu, chwycił tę cudowną kobietę za ręce i przyciągnął do siebie.
– Hermiono… Hermiono… – rozkoszował się brzmieniem jej imienia na ustach i dotykiem jej ciała. – Wierz mi, jesteś cudem, jesteś jutrzenką**!
Kobieta wybuchnęła śmiechem, poklepała go po plecach i poruszyła się, jakby próbowała się odsunąć. Pozwolił jej na to, ale przytrzymał w wyciągniętych ramionach i chwilę patrzył na nią z zachwytem.
– Dziękuję ci!
Po czym ujął delikatnie jej twarz i pocałował mocno. Bardzo mocno.
Trwało to sekundę, może dwie i kobieta odchyliła się gwałtownie. Dostrzegł jeszcze dziwny wyraz jej twarzy, na poły zszokowany, na poły roześmiany i obrócił się w myślach.
Momentalnie sypnęło piaskiem, jego jaźń złączoną z duchem porwał szalony wir, wyrwał z jaźni Arvina i uniósł do świata zewnętrznego.
I jedynym śladem po nich zostało kilka drobin brązowego piasku na podłodze kuchni.
Arvinowi świat zawirował przed oczami tak mocno, że miał wrażenie, że jego mózg również się zakołysał. Puścił ją jak oparzony i odsunął się o krok. Wręcz odskoczył! Hermiona również się odsunęła i zamarła, wstrzymując oddech. Merlinie, co TO miało być??!
– A-A-Arvin…!
– Prze…. przepraszam, Hermiono… janapra… nie… to… – wybełkotał czarodziej, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami, ale wcale nie dlatego, że świat dookoła wciąż wydawał się być trochę niestabilny. – Wybacz, nie wiem, nie wiem co mnie napadło!
Ach, bo to nie był wygłup???!! Hermiona z trudem powstrzymała się od dotknięcia ust, na których mogła przysiąc, wciąż czuła dotyk bujnej brody i wąsów i chyba coś wilgotnego. O Boże… Powstrzymała się też od wzdrygnięcia i skrzywienia z obrzydzeniem.
Merlinie, co mu odbiło?! Arvin był jedynym znanym jej mężczyzną, co do którego była pewna, że nigdy, przenigdy nie zrobi… tego, co właśnie zrobił! Czuła się przy nim swobodnie i… swobodę właśnie szlag trafił.
Na dłuższe przemyślenie tego wszystkiego potrzebowała czasu, teraz postanowiła to zbagatelizować. I spróbować ochłonąć, choć serce dopiero teraz zaczęło w niej łomotać.
– Hermiono, wybacz! – jęknął niemal rozpaczliwie Norweg.
– Oczywiście, Arvin! – odparła i zmusiła się do uśmiechu, tak szczerego jak to tylko było możliwe. Aż czuła, jak napina się jej skóra na policzkach. – Nie ma sprawy. Nic się nie stało. Musiało… wiesz, ponieść cię. Z radości.
– Chyba tak… Albo zdurniałem – na jego twarzy pojawił się blady uśmiech. – Z radości.
Oboje spojrzeli na siebie, ale radosna atmosfera sprzed chwili znikła jak za klaśnięciem dłońmi, pozostawiając po sobie niezręczność, napięcie i… nieufność.
– Chyba już pójdę – bąknął Arvin, cofnął się o krok, by sięgnąć po butelkę, ale nie zbliżyć w ten sposób do Hermiony. – To na razie – machnął ręką na pożegnanie i prędko ruszył do wyjścia.
Im prędzej tym lepiej! Dziewczyna stanęła w drzwiach do kuchni, więc otworzył zamek, kiwnął jej głową na pożegnanie i praktycznie wypadł na korytarz.
Na Odyna, co się z tobą dzieje?!
„Kochanie”????!!!! Zdarzało mu się objąć kobietę, czy to na powitanie, czy żeby uściskać z jakiegokolwiek powodu, ale nigdy żadnej nie pocałował! I wrażenie było… obrzydliwe! Aż robiło mu się niedobrze na samo wspomnienie!
Spokojnie. Przeprosiłeś, Hermiona cię nie zabiła, nigdy w życiu już tego nie zrobisz, teraz najważniejsze to zanieść eliksir do domu i dobrze go schować!
* za emocje odpowiada kilka różnych obszarów mózgu, nie tylko płat skroniowy, ale ponieważ to nie jest praca doktorska, na potrzeby tego ficka ograniczyłam się do tylko do niego
** – jutrzenka – zgodnie z wierzeniami muzułmańskimi jutrzenka płoszyła złe dżiny napadające i mordujące samotnych wędrowców
Pluckey, Nawiedzony Dwór / Londyn, dom Arvina
W tej samej chwili
Ledwie jaźń Drisa opuściła Arvina, młodemu Arabowi zaczęła wracać świadomość. Poczuł lekki skurcz u nasady karku, kłucie w oczach i równocześnie ujrzał wąską, jasną i niewyraźną plamę. Prostując się dość niezręcznie na fotelu zamrugał oczami i ziewnął, żeby nawilżyć wyschnięte gałki oczne, lecz minęło kilkanaście długich sekund, zanim ból ustąpił.
– Następnym razem się połóż – mruknął, energicznie ruszając ramionami i kręcąc głową.
Pod koniec zeszłego tygodnia, po tym jak posiadł umysł i ciało tamtego czarodzieja na ponad godzinę zafundował sobie porządną, gorącą kąpiel. Teraz też chętnie by to zrobił, nie dlatego, że fizycznie tego potrzebował, ale żeby móc raczyć się wspomnieniem pocałunku, lecz nie mógł sobie na to pozwolić.
Już niedługo, kochanie, pomyślał, strzepnąwszy piaskowy pył z rękawa i przeciągnął się. Ze zmrużonymi oczami oraz pełnym wyczekiwania i pewności siebie uśmieszkiem wyglądał jak dziki, niebezpieczny kot. Szykujący się by rzucić się na niczego niespodziewającą się ofiarę.
Każdy inny na miejscu Drisa musiałby zastanowić się, co teraz zrobić – jak osaczyć Arvina, odebrać mu eliksir i się go pozbyć, ale nie on. Zdążył poznać Norwega na tyle, że wiedział gdzie, z kim i jak mieszka, zaś wczorajsza krótka wizyta, podczas której znalazł się u niego w domu FIZYCZNIE dodatkowo wzmogła jego pewność siebie. Choć prawdę mówiąc zupełnie tego nie potrzebował.
W domu Arvina nie było żadnych zabezpieczeń, więc aportował się bezpośrednio do jego pokoju. To było o wiele lepsze rozwiązanie niż pojawienie się na ruchliwej ulicy. Oczywiście istniało ryzyko, że w środku będzie akurat babka lub matka chłopaka, ale nie stanowiły dla niego żadnej przeszkody. Babka była stara, poza tym pewnie i tak zaraz by zapomniała, że cię widziała, a matka…
Dris rozejrzał się po niewielkim pustym pokoju i położywszy się wygodnie na łóżku rzucił na siebie zaklęcie Kameleona – jedno z użyteczniejszych, których się nauczył i podłożył sobie ręce pod głowę. A matką chętnie byś się zajął.
Bo należało. Ta charłaczka nie miała prawa bytu i fakt, że chodziła po ziemi był obrazą Boga. Jej rodzice powinni ubić ją w momencie, gdy tylko stwierdzono u niej brak magii – wyrządziliby tym tylko światu przysługę.
Tym również niedługo się zajmiesz. Och tak.
Rozglądając się po znajomym-nieznajomym pokoju Dris czekał cierpliwie na Arvina. Biorąc pod uwagę to, do czego go zmusił był pewien, że chłopak nie posiedzi długo u Hermiony, tak samo jak to, że drogocenną butelkę schowa w swoim pokoju. Żeby mamusia mu jej nie zgubiła.
I istotnie, kilka minut później usłyszał jego tubalny głos, a chwilę potem drzwi do pokoju otwarły się i zwalisty Norweg wszedł do środka. Dris poczekał, aż chłopak wyjął z kieszeni butelkę i odstawił ostrożnie na biurko. Dopiero wtedy wstał niespiesznie, zdjął z siebie Kameleona i smagnięciem różdżki rzucił na niego Silencio, po czym strzelił palcami. Znikąd wystrzeliły grube sznury i spętały go mocno od stóp aż po ramiona.
– Wybacz, mój drogi – mruknął, przechodząc na bok, tak by Arvin mógł go widzieć.
Ten spojrzał na niego wielkimi oczami i wyraźnie próbował krzyknąć, ale tylko poruszał ustami, niczym ryba wyrzucona na brzeg. Spróbował również się uwolnić, szarpnął mocno, lecz to tylko zachwiało jego równowagę i osunął się na ścianę tuż obok. Widząc to Dris zaśmiał się cicho.
– Arvin Olafsen – powiedział półgłosem. – Znamy się i się nie znamy, więc pozwól, że ci się przedstawię. Idris Benhammada – skłonił się, przekrzywiając lekko głowę. – To moje uczucia i myśli przed chwilą odebrałeś, co wierz mi, powinieneś uważać za zaszczyt. Normalnie zaproponowałbym ci, żebyś mówił do mnie „Dris”, ale w tej sytuacji myślę, że to nie ma sensu.
Arvin znów się szarpnął i zaczął osuwać po ścianie na podłogę. Dris błyskawicznie podtrzymał go i z niemałym wysiłkiem pomógł stanąć pionowo.
– Och, przestań się rzucać. Jak będziesz leżał na ziemi, będzie nam o wiele trudniej rozmawiać – sapnął z wyrzutem, na co Arvin zmarszczył brwi i znów poruszył ustami. – Widzisz, mam z tobą pewne rachunki do uregulowania. A w moim kraju niedobrze jest je mieć.
Mówiąc to pokazał mu prawą rękę i w tym momencie różdżka zmieniła się w dżambię, krótki nóż o wygiętym końcu.
Oczy Arvina rozszerzyły się gwałtownie i chłopak bez mała wcisnął się w ścianę. Dris znów przekrzywił lekko głowę i z uśmiechem przyglądał się chwilę jego falującej gwałtownie klatce piersiowej, zaciśniętym kurczowo pięściom i odchylonej do tyłu głowie. Jakby to mogło w czymś pomóc. Sądząc po poruszeniu brody, usta musiały mu drżeć – może próbował coś mówić, a może tylko się trząsł. Nagle na podłodze koło jego prawej stopy ujrzał niewielką, ale powiększającą się kałużę i zacmokał uspokajająco.
– Arvin, Arvin, nie ma się czego bać. Popatrz na swoje życie. Nie masz szczęścia. Mieszkasz w mugolskiej norze, z babcią, która cię nie poznaje i robactwem, które powinno się zdeptać ledwie przyszło na świat. Nie masz perspektyw, mój drogi – pokręcił głową i dodał, krzywiąc się. – Poza tym nie chcesz mieć kobiet. I wierz mi, naprawdę nie wiesz, co tracisz. A ja ci pomogę – uśmiechnął się niemal z czułością – i już za chwilę będziesz się cieszyć wiecznością ze swoim Odynem, czy jak go tam zwiesz, więc powinieneś być mi wdzięczny, nie uważasz?
Arvin zaczął dygotać, z oczu popłynęły mu łzy, ale natychmiast znikły w obfitej brodzie.
– Wracając do naszych porachunków – ciągnął już rzeczowym głosem Dris. – Wiesz o mojej obecności w tobie i że w ogóle istnieję, a to nie pasuje do moich planów.
Błyskawicznym ruchem uniósł nóż i ciął nim lekko pierś Arvina, dokładnie między więzami. Rana nie była zbyt głęboka, ale krew buchnęła natychmiast i opryskała mu rękę i rękojeść noża.
Widząc czerwone rozbryzgi Dris zwęził oczy i oblizał usta, a nozdrza mu zadrgały, zwiastując nadchodzącą burzę.
– Po drugie masz coś, co mi jest potrzebne – wskazał wzrokiem butelkę na biurku. – W każdym razie ja zrobię z tego eliksiru o wiele lepszy użytek niż ty, więc niestety muszę ci go zabrać.
Druga rana była równie płytka co pierwsza, lecz Dris jeszcze nie skończył. Spojrzał na łkającego bezgłośnie mężczyznę przed sobą, a jego twarz wykrzywił wściekły grymas.
– Po trzecie – powiedział z obnażonymi zębami. – Śmiałeś jej dotknąć. Wiem, że miałeś zupełnie niewinne zamiary, ale… Ale ona należy do mnie. TYLKO do mnie! I na to nie pozwolę!
Świst ostrza, odgłos rozcinanej głęboko chrząstki i gulgot krwi, którego nie uciszyło Silencio, zupełnie zagłuszyły ostatnie słowa. *
Arvin szarpnął się gwałtownie do przodu, ale tym razem Dris już go nie podtrzymał i Norweg groteskowo wolno przechylił się i runął na krzesło, a z krzesła stoczył się na ziemię. Na drewnianej podłodze momentalnie pojawiła się czerwona plama i zaczęła powiększać w pulsującym rytmie. Arvin poruszał rozpaczliwie dłońmi i wił się, krztusząc się bez słów, dusząc i tonąc we własnej krwi.
Dris otarł dokładnie dżambię o koszulę i więzy na jego plecach, strzelił palcami i momentalnie w dłoni pojawiła się na nowo różdżka o bogato zdobionej rękojeści.
Ignorując umierającego otworzył drugą szufladę biurka i sięgnął po niezbyt gruby portfel z mugolskimi pieniędzmi, które Arvin trzymał dla matki „na czarną godzinę”. Plik banknotów go nie interesował, więc włożył go do kieszeni szaty i wysypał na rękę garść monet.
– Doskonale – szepnął, wyławiając jednopensówkę.
Resztę również włożył do kieszeni, pusty portfel wrzucił niedbale do szuflady, zaś małą monetę pod biurko i lekkim pchnięciem otworzył szeroko okno.
– Naprawdę doskonale – ocenił, rozglądając się dookoła.
Był z siebie bardzo zadowolony – dla mugolskiej policji to była idealna scena morderstwa.
Arvinem wstrząsały drgawki; wiedząc że nic już mu nie pomoże Dris schował pieczołowicie butelkę za pazuchę i obróciwszy się na pięcie deportował z cichym pyknięciem.
* Zakładam tu, że Silencio działa na struny głosowe, nie na odgłosy wydawane przez ciało. W tym przypadku jest to odgłos „czysto fizyczny”
Londyn, mieszkanie Hermiony
Kilka chwil później
Hermiona patrzyła na drzwi w korytarzu i usilnie próbowała zrozumieć, co się właśnie stało. Klucz, który rozkołysał się mocno, gdy Arvin zatrzasnął je za sobą uciekając znieruchomiał już dawno temu, ale nie była w stanie oderwać od niego wzroku.
Boże… co mu odbiło, żeby…
Z radości mógłby ją uściskać, w napadzie szaleństwa mógłby nawet okręcić ją dookoła, ale nie całować! Merlinie, nigdy, przenigdy nie widziała, żeby Arvin się tak zachował! Zdecydowanie wolał mężczyzn i nigdy nie rzucił choćby nawet niedwuznacznej sugestii względem kobiet. Nic w tym dziwnego, to tak, jakbyś nagle ty zaczęła zastanawiać się, czy całować się z… choćby z Ginny!
Wrażenie dotyku i wilgoci na ustach wróciło ze zdwojoną siłą i Hermiona gwałtownym ruchem otarła całą twarz. Ale to pomogło się jej ruszyć i w zamyśleniu wróciła do kuchni.
Zdecydowanie, to było… Słowo „dziwne” było niedopowiedzeniem. Zupełnie jak nie on.
Stop, wróć! Jak nie on??
Jej wspomnienia z wielosokowym nie były najlepsze, zarówno jako przemieniającej się jak i osoby, którą w ten sposób oszukano i pewnie dlatego w tego rodzaju sytuacjach miała natychmiast negatywne skojarzenia.
Spokojnie. Nie przesadzaj.
Rozmawialiście raptem… kwadrans? Więc teoretycznie to możliwe, ale… Ale po co?
Prócz idiotycznego pocałunku nic jej nie zrobił – nie okradł ani nie zabił, a chyba tylko to mogło wyjaśniać użycie wielosokowego i podszywanie się pod kogoś. Niemożliwe, żeby to był ktoś, komu wpadłaś w oko i zafundował sobie mało przyjemną przemianę tylko po to, żeby cię pocałować! I ryzykować, że dostanie po pysku!
Arvin przyszedł porozmawiać o eliksirze. O którym prócz niego wiedział tylko Severus Snape i na pewno nie był to on! Temu to nawet po przemianie jad skapywałby z ust i nie powiedziałby ci, że jesteś cudem, jutrzenką i najwspanialszą czarownicą na świecie! Prędzej by się zadławił!
Zapalając gaz pod garnkiem z wodą wyobraziła sobie jak to mogłoby wyglądać i aż parsknęła śmiechem.
Poza tym poprzednim razem, jak Arvin mówił, że ma problem i potrzebuje pomocy rozmawialiście ponad godzinę, więc zauważyłabyś jakby zeszczuplał, sczerniały mu włosy i oczy, a nos wydłużył się i zakrzywił.
Jednak myśl o Severusie Snape’ie przywiodła jej na myśl ich sprawę i Hermiona momentalnie spoważniała i przygryzła usta.
Czy możliwe było, żeby Arvin tak dziwnie reagował na… na to coś, co się działo?
Z salonu dobiegło ją głośne miauknięcie i do kuchni wszedł Krzywołap, ocierając się o framugę.
– Jak zawsze wiesz, kiedy wrócić – powiedziała i przykucnąwszy wyciągnęła rękę, żeby go pogłaskać.
Kot dał dwa kroki w jej kierunku, lecz nagle przystanął, bo jego uwagę zwróciło coś na ziemi. Wyciągnął ku temu czemuś głowę, niuchnął i natychmiast najeżył się, położył po sobie uszy i zaczął mocno machać napuszonym ogonem.
– Co ty tam znalazłeś…?
Durnowaty kot potrafił podobnie reagować na biedronki, pająki, a czasem na zapach niektórych ingrediencji, jeśli przez przypadek jakieś drobinki przyczepiły się jej do ubrania i przyniosła je na sobie do domu. Za to kocha zapach waleriany, Hermiona uśmiechnęła się na wspomnienie napadu szaleństwa, w które wpadł rok temu, gdy obwąchał jej fartuch z praktyk w King’s.
Pochyliła się, ale nawet z bliska nic nie zobaczyła – w przeciwieństwie do pół-kuguchara, który warcząc głucho obwąchiwał niewielki fragment podłogi.
Może Arvin w coś wdepnął.
I to drugi raz, bo poprzednim razem Krzywołap też podobnie obwąchiwał podłogę po jego wizycie, uzmysłowiła sobie.
– Zostaw to, następnym razem będzie chodził po domu boso. Chcesz kawałek wołowiny?
Zapach świeżego mięsa wygrał i Hermiona musiała podzielić się nim z kotem.
Gotując makaron i jedząc kolację zastanawiała się nad tym, co mogło dziać się z Arvinem, jednak nie doszła do żadnych wniosków.
Ale ten tydzień był zbyt skomplikowany, dzisiejszego dnia nic nie mogło przebić i po prostu nie była już w stanie się skupić, dlatego postanowiła wrócić do rozważań za kilka dni, a póki co zajęła się pakowaniem najwygodniejszych ubrań, kilku prezentów oraz słodyczy, które kupiła rodzicom w Miodowym Królestwie.
Pluckey, Nawiedzony Dwór
W tym samym czasie
Wróciwszy do dworu Dris zastał Rookwooda w gabinecie. Starszy czarodziej powiększył biurko, rozwinął na nim długą rolkę pergaminu z planem rozpisanym szczegółowo na kilka tygodni do przodu i teraz różdżką przenosił różnokolorowe skrawki pergaminu oznaczające różne wydarzenia.
– Gus! Nie zgadniesz! Nie mam Dobrych nowin… Mam WSPANIAŁE nowiny! – obwieścił jeszcze lekko zdyszany, podchodząc do niego i stawiając butelkę na niewielkim pustym kawałku blatu.
Rookwood spojrzał na nią z uśmiechem, jego wzrok zawadził o plamy krwi na jasnoszarej szacie Drisa i oczy mu się rozszerzyły.
– Merlinie, coś ty…
– To nie moja krew – odparł lekceważąco.
– Tego się domyślam, ale…
– JEJ też nie. – TO powinno być oczywiste! Mógłby zabić za niewierność, ale w przypadku Hermiony tego się nie obawiał. Kiedy się nią zajmie, będzie się uważać za najszczęśliwszą żonę na świecie!
– TEGO też się domyślam – odparł z podobną intonacją Rookwood, rzucił Evanesco i plan zwinął się razem z kolorowymi skrawkami. – Co się stało?
Dris przesunął dłonią nad plamami krwi i wszystkie znikły.
– Zapewniłem Arvinowi wieczne szczęście – wyszczerzył radośnie zęby i słysząc jak Gus zaklął dodał: – Spokojnie, nie będziemy już go potrzebować.
Rookwood zaklął w myślach jeszcze bardziej. Butelka przyciągała wzrok jak magnes, ale jednocześnie przez głowę przelatywały mu dziesiątki pomysłów, co jeden to gorszy. Na WSPANIAŁE nowiny był jeszcze czas, teraz chciał poznać te znacznie mniej wspaniałe. Kiedy człowiek zaczyna się czymś zbyt zachwycać lub cieszyć, ostrożność i rozwagę szlag trafia. Poza tym stracili dojście do Granger i to w takim momencie!
– Co się, do cholery, stało – rzucił ostro. – Wyczuł twoją obecność? – to była najbardziej prawdopodobna i zarazem najmniej niebezpieczna opcja.
Dris rozsiadł się wygodnie na krześle naprzeciw i spojrzał na niego krzywo.
– Mamy do wysłania fale, mamy eliksir, wreszcie wiem jak działa, a ciebie interesuje ten brodaty pies? – westchnął demonstracyjnie i zaczął wyjaśniać. – Owszem, w którymś momencie nie udało mi się biernie słuchać i musiał się zorientować, bo nawet mi odpowiedział. Więc żeby nie narażać naszych misternie utkanych planów musiałem się go pozbyć. Poza tym musiałem odebrać mu drugą butelkę i nawet taki bezmyślny ghul jak on nie uwierzyłby, że znów mu zginęła. Scena zabójstwa wyszła mi fenomenalnie, skierowałem podejrzenia na mugoli i nie ma absolutnie żadnego ryzyka.
Pamiętając reakcję Gusa sprzed kilku dni postanowił nie wspominać o trzecim powodzie. To miała być jego słodka, słodka tajemnica.
Rookwood oparł się o oparcie krzesła i przyglądał mu się w milczeniu. Wyglądało na to, że plan nie był zagrożony – to go uspokoiło, ale nadal irytował go fakt, że stracili kontakt z Granger.
– Chcesz mi powiedzieć, że byłeś w stanie posiąść jego umysł i ciało, potrafiłeś wmówić mu, że nagle potrzebuje jakiegoś zaklęcia, które by wzmocniło pamięć jego babki i mogłeś kazać mu powiedzieć o tym Granger tak, że nawet nie zdawał sobie sprawy, że to nie był jego pomysł, a nie potrafiłeś słuchać w spokoju… ilu, piętnasto, dwudziesto, góra półgodzinnej rozmowy?
– Jak usłyszysz to co ja, być może też ci się nie uda? – zasugerował Dris, pochylając się ku niemu. – Więc?
Przez krótką chwilę obaj patrzyli na siebie w milczeniu. Było w tym coś ze spotkania dwóch drapieżników; żaden z nich nie zamierzał ustąpić ani na cal, lecz też nie chciały walczyć.
Brązowe i stalowe oczy skrzyżowały się, aż w końcu Rookwood kiwnął głową.
– Mów – rzucił rozkazującym tonem.
Dris skinął głową i opowiedział wszystko, co wytłumaczyła mu Hermiona, ale o wiele barwniej, kładąc nacisk na to, że eliksir był idealny do ich celów.
– Gus, teraz ludzie nie będą Przejmować naszych przekonań. Oni je będą chłonąć jak… jak ziemia na pustyni chłonie deszcz, rozumiesz?! – powiedział na koniec żarliwie. – Zaakceptują i uwierzą we wszystko, co im przekażemy! Absolutnie wszystko! Pamiętasz, martwiłeś się, że niektóre pomysły będzie ciężko przeforsować… Więc zapomnij o tym! Mamy czterdzieści pięć doz, możemy wysyłać fale codziennie, przez ponad miesiąc! Tak mocne, że zwalą wszystkich z nóg, nawet największych przeciwników prawa małżeńskiego czy obrońców charłaków! Już lada chwila wszyscy będą nasi!!
Rookwood nieraz mawiał, że Dris potrafi czarować słowami, byłby w stanie sprzedać niewidomemu obraz i tamten by się jeszcze ślinił z radości. Na niego też to działało – każde słowo zdejmowało cieniutką warstewkę obaw i wątpliwości i słuchając go pomimo wcześniejszej niechęci niemal dał się porwać jego euforii.
Niemal. Bo gdzieś na dnie jego umysłu ostała się jeszcze jakaś resztka rozsądku.
Może po prostu dlatego, że Dris za szybko skończył mówić o eliksirze i zaczął zachwycać się nad Granger.
-… chyba nie zaprzeczysz, że ona jest cudowna! To cud, który zesłało nam niebo, żeby pokazać, że jest z nami!
Jakaś myśl przemknęła Rookwoodowi przez umysł, ale znikła jeszcze szybciej niż się pojawiła, pozostawiając za sobą wrażenie, że coś mu umknęło.
Cholera, co to mogło być? Coś ważnego – czuł to. I na nic zdały się próby przypomnienia sobie – ilekroć próbował, widział tylko pustkę, a gdy się poddawał, przedziwne wrażenie, że jest już tuż-tuż, zaraz obok jeszcze bardziej się nasilało. Lecz za każdym razem coś mówiło mu, że to wiązało się z Granger.
– Jasne. Oczywiście – rzucił ze zniecierpliwieniem, zaciskając pięść, bo niewiele brakowało, a zamknąłby oczy i próbował po to coś sięgnąć. – Jak mamy to dozować?
Dris, który już otwierał usta zawahał się na moment. Jak to „jak mamy to dozować”…?
– Mój drogi, co ja z tobą mam! Ty chyba w ogóle mnie nie słuchałeś. Pół łyżeczki rano i wieczorem przywróciłoby pamięć zapominalskiej babci, mówiąc ogólnie, więc biorąc pod uwagę proporcje, sądzę że możemy dodać do naszej mieszanki jedną, może nawet dwie.
– Sądzisz. Szkoda, że nie mamy pewności.
Dris zrozumiał niewypowiedzianą aluzję i błyskawicznie się odgryzł.
– Chciałbyś, żeby Arvin spytał, ile eliksiru dodać do fal? Może jeszcze powinienem mu wyjaśnić, co robimy, żeby wiedział o co dokładnie pytać?
Lekkie poirytowanie, które Rookwood wciąż odczuwał wezbrało w jednej chwili.
– Istotnie, z tym byłoby ciężko – przyznał. – Gorzej jeśli się okaże, że ten eliksir nie działa.
Nie sądził, żeby Dris przyznał mu otwarcie rację, ale mógł posłać mu urażoną albo skruszoną minę. Lecz TEJ reakcji zupełnie się nie spodziewał. Młody Arab wybuchnął głośnym śmiechem, aż pochylił się i dotknął czołem biurka, po czym wyprostował tak gwałtownie, że niewiele brakowało, a poleciałby do tyłu.
– Nie działa?? Ten eliksir miałby nie działać?! Gus, o czym ty mówisz?! – wykrztusił i pokręcił głową z niedowierzeniem. – To nie jest byle jaki eliksir, ale stworzony przez Hermionę. I ponieważ nie wiesz, to zdradzę ci, że niedawno zaliczyła egzamin na Wybitny właśnie dzięki temu odkryciu, a wcześniej dzięki niemu przywróciła pamięć swoim rodzicom. Arvin był dla niej pełen podziwu!
Na jaja Merlina… On zwariował na jej tle. Naprawdę zwariował! uzmysłowił sobie osłupiały Rookwood. To nie był żart czy poza pana i władcy, którą Dris często przyjmował, o nie, on najwyraźniej dostał na jej tle obsesji!
Ale nie skomentował tego, bo doznał déjà-vu – myśl, którą tak usilnie próbował złapać chwilę temu znów błysnęła mu w głowie i znikła jeszcze szybciej.
– Więc zbieraj się, jak sam mówiłeś, mamy fale do wysłania – powiedział, wstając i dodał. – I zetrzyj krew z twarzy.
Melbeck, Old Gang Smelting Mill
Kwadrans później
Słońce jeszcze nie zaszło, ale grube pokłady chmur zupełnie je przesłoniły. Szare niczym popiół wisiały nisko, wydawało się, że tuż nad głową i odbierały wszystkiemu barwę, lecz co najdziwniejsze, pomimo olbrzymiej przestrzeni rozpościerającej się dookoła przyprawiały o dziwne, klaustrofobiczne wrażenie. Nawet wiejący wiecznie wiatr ustał i wszystko zamarło w wyczekiwaniu na coś, co miało nadejść.
Taka pogoda niewątpliwie zniechęcała turystów, ale Rookwood zamiast się cieszyć czuł się przytłoczony. Pierwszy raz od pobytu w Azkabanie.
– Może na wszelki wypadek nie wlewajmy wszystkiego co jest w fiolkach – zasugerował Dris, wylewitowawszy fluctumentis z paleniska komina. – W razie czego wrócimy tu pojutrze i wyślemy kolejne fale.
Pomysł nie był zły, nie mieli pojęcia jak mógł zareagować eliksir, a wspomnień, uczuć i przesłania lepiej było nie stracić, bo nie wiedząc, czy Granger im pomoże, skupili się na ich oddawaniu wyjątkowo mocno. Skinął głową, więc młody Arab zakołysał fiolką z uczuciami i przelał do zupełnie pustego naczynia tylko połowę zawartości. Tym razem nie były to negatywne emocje, ale wrażenie przymusu, konieczności i równocześnie chęć poddania się temu bez cienia protestu. Całkowitej uległości – to było bardzo ważne na tym etapie planu – pewnie też dlatego białe smugi zastygły bezwolnie na dnie, dokładnie tam, gdzie je wylał. Prócz tego zawierały rodzącą się nadzieję i wyczekiwanie, które miały pomóc ludziom w zaakceptowaniu zmian.
Wspomnienia nie były tak naprawdę wspomnieniami, ale ich marzeniami, obiecującymi nowy, lepszy świat. Ukazującymi odrodzone czarodziejskie Imperium, silne, liczne, rządzone przez potężnych panów, dających każdemu tyle, na ile zasłużył. Ponieważ była to bardzo pozytywna wizja, fiolka jarzyła się jasnobłękitnym światłem, a wspomnienia tłoczyły się tuż pod korkiem. Gdy Dris zamroził je i wygarnął, mniejsze i większe lśniące kulki usiały dno misy niczym błękitnawe perły skrzące się na śniegu, a od ich blasku rozbłysło złoto na brzegach i na rękojeści jego różdżki.
Przekonania, takie same jak zawsze pokryły je niczym najcieńszy woal utkany z mgły.
Dris najchętniej dodałby dwie łyżeczki eliksiru Hermiony – biorąc pod uwagę proporcje, byłaby to co prawda zbyt wielka dawka, ale dusza mówiła mu, że eliksir jest idealny i pchnęłoby to ich plan potężnie do przodu, a jego dusza się nie myliła nigdy.
Zerknął przez ramię na stojącego nieopodal Gusa; starszy czarodziej patrzył na zawartość naczynia w szalonym napięciu. Zdradzał to nie tylko nieruchomy wzrok i zmarszczone brwi, ale zaciśnięte mocno szczęki i palce wystukujące miarowy rytm na różdżce. Na krótką chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały i Dris poczuł nieprzyjemne mrowienie na karku.
Och, niech ci będzie. Starannie odmierzył jedną łyżeczkę eliksiru, dolał do reszty i siląc się na spokój ustąpił mu miejsca.
Gdy Rookwood rzucił „Fusio”, biaława masa zafalowała, lśniące błękitnawe perły zapadły się pod powierzchnię niczym kostki cukru zanurzone we wrzątku i wszystko ustało, jarząc się lekką poświatą.
Oglądanie tworzenia się fal zawsze było niesamowite, lecz ten raz miał być wyjątkowy. Wspaniały. Boski. Jego zmysły, już i tak pobudzone morderstwem i równie ekscytującym zakończeniem spotkania z Hermioną, pulsowały teraz, niecierpliwe, zachłanne, przygotowując się na nadchodzącą ucztę.
Starszy czarodziej przezornie się odsunął i wskazał różdżką fluctumentis.
– Ascendere Simitu Anima-Cor-Mens…
Ostry błysk ich poraził. Połączone substancje zbiły się w jedną lśniącą kulę, która wystrzeliła w górę i wybuchła, a wokół rozległo się przygłuszone dudnienie. Przez chwilę płonęła na wysokości jarda, a potem zaczęła zbiegać się w sobie.
– Merlinie… – szepnął Rookwood.
Dris zamarł, wstrzymując powietrze. Nigdy dotąd tworzeniu fal nie towarzyszył dźwięk. Może coś było nie tak…?
Mała kulka zbladła, pozostawiając na siatkówce czarną plamę i… nagle eksplodowała z hukiem. Dziesiątki błyszczących punkcików pomknęło natychmiast we wszystkie strony, rozprysło się szeroko jaskrawym blaskiem zderzając się ze sobą i tworząc kipiącą błękitnawą plamę światła, a powietrze rozdarł odgłos kolejnej eksplozji. Lecz ani jedno światełko nie dotknęło ziemi, bo niewidzialna siła pośrodku szarpnęła je wszystkie ku sobie, wzniecając tym jeszcze większe oślepiające pióropusze.
I wzbijając fajerwerki wspomnień, przekonań i uczuć coraz wyżej. Równocześnie fluctumentis zaczął drżeć na kamieniach, trząść się, aż wpadł w silne wibracje.
Lecz ani Dris, ani Rookwood tego nie widzieli. Ogłuszeni, praktycznie oślepieni wpatrywali się w niesamowite zjawisko, niezdolni oderwać od niego szeroko rozwartych oczu.
Do chwili, gdy do Rookwooda dotarło, że musiał unieść głowę. Merlinie!
– Finite! – zawołał, zanurzając koniec różdżki w nieforemnym blasku.
Momentalnie fajerwerki zapadły się w sobie i runęły w dół świetlistą smugą. Złote zdobienia na brzegach zapłonęły ognistymi językami, zgasły i wszystko spowił jeszcze głębszy niż wcześniej mrok.
I wtedy targnęła nimi potężna siła; Dris przekoziołkował z krzykiem dobrych kilka jardów, a Rookwooda cisnęła przez dziurę w miejscu drzwi na zewnątrz. Pewnie też by krzyknął, ale fala wypchnęła mu dech z piersi.
Ignorując ból, młodszy czarodziej zerwał się i rzucił z powrotem ku naczyniu. Rookwood również się pozbierał i podbiegł kuśtykając. Dokładnie na czas.
Nadal niewiele widzieli, ale CZULI, jak fale wspinają się śladem równań ku górze misy. Czuli to zupełnie jakby niewidzialna moc sunęła po ich ramionach prosto do umysłów.
Mrugając pospiesznie oczami by pozbyć się ciemnawej plamy, Dris zbliżył głowę do naczynia i wysłuchiwał znajomego pyknięcia, gdy fala przebijała się przez powierzchnię, lecz nic nie usłyszał.
Może to się już stało? Nie mogąc powstrzymywać dłużej zniecierpliwienia uniósł głowę i aż krzyknął.
– Gus! Patrz!!
Dokładnie nad nimi gruby pokład chmur rozstąpił się. Lecz nie była to gładka szczelina, wyglądała jak rozerwana czymś… potężnym, co przebiło się ku niebu. Słońce było zbyt nisko, by dostrzec jego promienie, ale na tle ciemnoszarych skłębionych warstw wyrwa w chmurach płonęła białym blaskiem.
– Och tak! Na Allaha, tak!!!! – zawołał i osunąwszy się na plecy na ziemię, zaniósł się radosnym, szalonym, niemal histerycznym śmiechem.
Rookwood przyjrzał się wyrwie w chmurach i przesunął wzrokiem po słupie fal wzbijających się z fluctumentisa ku niebu. Były jak zawsze niewidoczne, lecz nie miał wątpliwości ani co do ich obecności, ani mocy, bo widział wyraźnie, jak odrywają z brzegów kolejne strzępy ciemnoszarych obłoków.
Powinien być zachwycony. Merlinie, nie, nie zachwycony! Powinien być w euforii, jak jego wspólnik, który teraz kołysał się z radości na boki. Ale nie potrafił. Owszem, cieszył się, lecz to uczucie zbrukane było innym, które zaczęło w nim kiełkować, spętało go i nie pozwalało mu reagować tak, jak zawsze.
Dlatego bez słowa wylewitował naczynie z powrotem do paleniska i zaczął rzucać zaklęcia maskujące i antymugolskie.
– Robisz to idealnie – odezwał się Dris, gdy skończył. – Ten zawijas różdżką na końcu… Wygląda zupełnie jak podpis! Wiem, że jestem zdolny, ale tobie nigdy nie dorównam!
W jego głosie brzmiał nieskrywany podziw i Rookwood był przeświadczony, że był prawdziwy, nie skomentował go jednak.
Chwilę stali w milczeniu; Dris sycił się widokiem wzbijających się fal, Rookwood zaś próbował pozbyć się niechęci. W końcu poddał się i spróbował zająć myśli czymś… pozytywnym.
– Dostaliśmy wreszcie listę wszystkich uczestników. Podczas całego bankietu będzie kręcić się tam Potter i siedmiu jego kolegów, udając gości. I na pewno będzie tam też Robards. Mam nadzieję, że jesteś gotowy?
Dris spojrzał na niego oczami płonącymi szczęściem.
– Oczywiście, że tak. Gus, wierz mi, będę… księciem wieczoru!
Jednak Gus nie potrafił odwzajemnić tego uczucia, wręcz przeciwnie. „Księciem wieczoru”… Dlaczego?! Cholera jasna, dlaczego?!
Zanim się deportował, zerknął w górę. Słońce musiało zajść już za horyzont, bo szczelina przestała jarzyć się bielą.
Cholera.
Tekst o skapywaniu jadu z ust tak mnie rozbawił. Kocham <3Wróć do czytania