Trzeci Raz – Rozdział VIII

– Narcyzo – rzucił krótko i rozejrzał się po holu, żeby udać, że tego nie zauważył.

– Lucjusz i Draco czekają w gabinecie. Pozwól, że cię zaprowadzę – uśmiechnęła się słabo i ruszyła w kierunku korytarza prowadzącego na tyły dworu. – Astoria wyjechała dziś rano do swojej rodziny i nie będzie jej przynajmniej do jutra. Nie jestem pewna, zdaje się, że coś przydarzyło się jej siostrze. Ale wybacz, nie będę cię zanudzać rodzinnymi historyjkami – zaśmiała się krótko. – W każdym razie nie mamy dziś żadnych gości, więc możesz… nie musisz się… Nikt nie będzie wam przeszkadzał – dokończyła z wahaniem.

Wygląda na to, że Lucjusz faktycznie zadbał o to, by nikogo nie było. Niewątpliwie w swoim własnym interesie. Snape skinął głową nie komentując tego i przez chwilę szli w milczeniu. Echo ich kroków odbijało się od wysokiego sklepienia, a ze ścian spoglądali na nich liczni członkowie rodu Malfoyów. Bez mała mógł wyczuć ich wzrok na plecach.

Gdy zbliżyli się do drzwi gabinetu, Narcyza zatrzymała się raptownie i złapała Snape’a za rękę.

– Severusie… Porozmawiaj z nimi… Od jakiegoś czasu Lucjusz dziwnie się zachowuje. Jakby miał jakiś problem. Draco ostatnio też… I nie chcą mi nic powiedzieć! Sprawdź, co się dzieje i powiedz… to znaczy jeśli mogę w czymś pomóc… Zrobię wszystko, tylko powiedz mi! Dobrze? Mogę na ciebie liczyć? Severusie, proszę!

Z każdą chwilą jej drobne palce zaciskały się na jego nadgarstku i dotyk, który z początku wydawał się delikatny zaczął boleć.

– Że z nimi porozmawiam? – spytał z całkowicie obojętną miną. – Oczywiście.

Narcyza jeszcze chwilę ściskała jego rękę w milczącym, błagalnym geście, zupełnie jak kilkanaście lat wcześniej, ale ponieważ nic więcej nie powiedział, westchnęła rozdzierająco i puściła go.

– Dziękuję – szepnęła, ujmując klamkę i zanim ją nacisnęła, powtórzyła. – Dziękuję.

Po czym uśmiechnęła się szeroko, zapukała i weszła do przestronnego gabinetu.

– Moi drodzy, zjawił się nasz długo oczekiwany gość! Zostawię was i pójdę wydać Fanny dyspozycje na przyszły tydzień, więc jakbyście mnie potrzebowali, będę w małym salonie.

Na ich widok siedzący w fotelu Lucjusz odstawił na stolik kieliszek z brandy, stojący pod oknem Draco odwrócił się i obaj podeszli się przywitać.

– Nie przeszkadzaj sobie – zaprotestował Lucjusz, zwracając się do żony i poklepał Severusa po ramieniu. – Jakbym przyszedł, pewnie chciałabyś, żebym ci doradził, a doskonale wiesz, jaki mam talent w układaniu listy posiłków.

– Och tak, wiem! Zwłaszcza po tym, jak zażyczyłeś sobie na kolację cyrkonie zamiast cykorie – wybuchnęła śmiechem Narcyza, spoważniała i przyjrzała się im niemal z czułością. – Wiecie… wyglądacie zupełnie jakbyście przeglądali się w Zwierciadle Przeciwieństw!

Istotnie, Lucjusz i Severus obok siebie wyglądali prawie jak symbol Yin Yang, zwłaszcza dziś. Czarnooki brunet w czarnym surducie zapiętym tak wysoko pod szyję, że widać było tylko wąski pasek białego kołnierzyka oraz blondyn o jasnoszarych oczach, ubrany w srebrny frak i czarną koszulę, pierwszy z nich poważny, drugi uśmiechnięty.

Draco uścisnął rękę swojego byłego Opiekuna Domu i zerknąwszy na matkę zażartował:

– Widzę, że będę musiał zapuścić włosy, żebyś zaczęła mnie zauważać. Ale jak Astoria będzie miała pretensje, odeślę ją do ciebie.

Narcyza przesunęła ręką po jego głowie, uśmiechnęła się do męża i wyszła, zamykając cicho drzwi.

I miało się wrażenie, że zabrała ze sobą całe ciepło, lekkość i spokój. Temperatura w pomieszczeniu momentalnie opadła, a atmosfera zgęstniała tak, że wręcz można było jej dotknąć.

– Brandy, gin, Ognista? – spytał Lucjusz zupełnie innym tonem, podchodząc do stolika z barkiem.

Snape rozsiadł się w fotelu naprzeciw i odruchowo poprawił poły surduta.

– Patrząc na was zdecydowanie Ognista.

Lucjusz zajął się nalewaniem mu alkoholu. W tym czasie Snape przyjrzał się Draco, który wrócił pod okno i wyglądał na zewnątrz. Jeśli do przyjścia tu miałby jakiekolwiek wątpliwości co do powodu tego spotkania, teraz pozbyłby się ich zupełnie.

Gdy starszy czarodziej podał mu szklaneczkę, wciągnął bogaty aromat i na chwilę przymknął oczy, po czym uniósł lekko brew.

– Więc jak, oświecisz mnie? Oczywiście jeśli chcecie mogę użyć Legilimencji, ale szczerze wątpię, żeby to był najlepszy pomysł na… towarzyską rozmowę.

Draco odwrócił się gwałtownie, jak uderzony batem, a jego ojciec uśmiechnął się.

– Z pewnością się domyślasz.

– Nigdy nie pasjonowało mnie wróżbiarstwo, Lucjuszu.

Zwykle w takich sytuacjach jego były stary przyjaciel rzucał jakiś dowcip, aluzję czy wręcz mniej lub bardziej zawoalowaną groźbę. Teraz zdjął frak, siadając na brzegu fotela rozpiął mankiet koszuli, podwinął rękaw aż do łokcia i raptownym gestem wyciągnął ku niemu rękę, wewnętrzną stroną przedramienia ku górze.

Mroczny Znak był równie czarny co za czasów Czarnego Pana. Snape dostrzegł kilka siniaków i czerwone pręgi na bladej skórze i przed oczami stanął mu obraz Lucjusza w Hogsmeade, drapiącego się wściekle po przedramieniu.

Mimo, że idąc do Malfoyów Severus nastawił się na ten widok, jego serce zatrzymało się na króciutką chwilę, po czym zaczęło walić ciężko w piersi. Drugi wyraźny Mroczny Znak, tym razem PRAWDZIWY, dwóch Śmierciożerców siedzących przed nim, to miejsce… To wszystko obudziło wspomnienia i przez kilka sekund miał wrażenie, że to się nie skończyło. Że koniec wojny, te wszystkie lata potem to był tylko sen, jego marzenie i właśnie się obudził i że za chwilę zjawi się Czarny Pan. I że właśnie TO jest rzeczywistość.

Merlinie, przestań! To niemożliwe! Błyskawicznie postawił Osłony, założył na twarz pustą, beznamiętną maskę i przeniósł spojrzenie na Draco.

Młody czarodziej podszedł do nich, podciągnął rękaw i pokazał swój Znak. Wyglądający dokładnie tak samo jak jego – pociemniały, z niezbyt zarysowanymi konturami. Jedyną różnicą były wyraźne ślady po drapaniu, których on uniknął aplikując na skórę gęstą maść na smoczą ospę.

Obaj mężczyźni wbili w niego wzrok, więc Snape odstawił szklaneczkę whisky, pomny na Narcyzę rzucił Muffliato i dopiero wtedy podwinąwszy swój rękaw wyciągnął ku nim przedramię.

– O bogowie – wyszeptał roztrzęsionym głosem Draco, wodząc wzrokiem między trzema znamionami. – On… wrócił!

– Draco – odezwał się cicho Snape.

– On wrócił! Albo wróci! Jak w czwartej klasie! – chłopak poderwał głowę i spojrzał w panice na ojca.

– Draco…

– Pamiętasz?! Mówiłeś mi, że wtedy też Znak poczerniał! I ci, którzy nie stawili się na wezwanie zostali zabici! Z wyjątkiem ciebie! – krzyknął, zwróciwszy się gwałtownie do Snape’a. – Ale tym razem nie ma żadnego wyjaśnienia! Żadnego! Tym razem nie mamy wyjścia! Chyba że…

– Draco, posłuchaj…

– Że uciekniemy! Daleko, choćby… choćby do Australii! Gdzieś, gdzie nas nie znajdzie! Ojcze, ja…

– Przed Czarnym Panem nie ma ucieczki – rzucił ostrym tonem Snape, Draco, który już zamierzał coś powiedzieć zamknął usta i spojrzał na niego z przerażeniem czającym się w oczach. – Nie wiem, czy to znaczy, że ON wraca czy to coś innego.

Żeby wyjaśnić im, że to na pewno nie Czarny Pan musiałby ujawnić, że spotkał się z Potterem i Granger, a spokój ducha obu Malfoyów nie miał dla niego aż takiego znaczenia.

– Coś innego! – parsknął Lucjusz i szarpnięciem odwinął rękaw koszuli. – Jak możesz mówić, że coś innego, to MUSI być to!

– Nie czuję tego samego, co ostatnio. Nie czuję jego obecności.

To był bardzo przekonujący argument, nikt kto doświadczył tego uczucia nie mógł go zignorować.  Wrażenie było podobne do tego jak patrzymy na kogoś stojącego tuż przed nami, a potem zamykamy oczy – znika obraz, ale pozostaje świadomość. Pewność.

W tym wypadku przerażająca, obezwładniająca Pewność.

– Rozmawiałem z Rowle’em i Traversem i ich Mroczny Znak wygląda dokładnie jak mój – zaoponował starszy Malfoy.

– Co świadczy tylko o tym, że Mroczny Znak wszystkich z nas reaguje w ten sam sposób – odparł z niezachwianą logiką Snape.

– Skąd możesz wiedzieć, jak wyglądają jego powroty? – spytał z wyraźnym powątpiewaniem Draco i spojrzał z obrzydzeniem na pociemniały Znak. – Nikt tego nie wie. Nikt tego nie zbadał!

Po jego wzroku Snape widział, że młody czarodziej chciałby zedrzeć go i odrzucić jak najdalej. On sam też kiedyś o tym marzył. Żeby zerwać go jak ubranie i móc zapomnieć. Być wolnym.

Ale to niestety nie było możliwe. To była część ich samych, magia Czarnego Pana zespolona z ich magią, z ich życiem i tylko śmierć mogła sprawić, że to połączenie wygasało. Że służba się kończyła.

I wcale nie dziwił się Draconowi, z nich trzech chłopak miał najmniej wspólnego z ideą Śmierciożerców. Och, oczywiście za szkolnych czasów nie cierpiał mugoli i czarodziejów mugolskiego pochodzenia – niewątpliwie z powodu przekonań, które wyniósł z domu, ale stąd było jeszcze daleko do Śmierciożerców, zaś Mroczny Znak przyjął, bo nie miał innego wyjścia.

A to co zobaczył i przeżył, zachwiało wszystkim, co mu wpojono.

Teraz Draco przysiadł na samym brzegu trzeciego fotela. Podobnie jak Lucjusz, lecz bynajmniej nie dlatego, że w tej pozycji było mu łatwiej rozmawiać, nie. Było łatwiej uciec.

– Draco, jeśli koniecznie chcesz wierzyć, że to powrót Czarnego Pana, to nic nie stoi na przeszkodzie, wierz w to – powiedział Severus bardzo spokojnie, tak jak się mówi do przerażonego dziecka. – Ale w takim razie nie widzę powodu, by przedłużać moją wizytę – zamilkł na chwilę, lecz obaj Malfoyowie się nie odezwali. – Popatrzcie na to inaczej. Jeśli to faktycznie oznacza powrót Czarnego Pana, to nic nie możemy zrobić. NIC. I rozważanie tego nie ma sensu. Za to możemy zająć się drugą opcją: że to coś innego.

Draco spojrzał niemal błagalnie na ojca, a ten spytał ostrożnie.

– Czyli?

– Co powiesz na to, że coś się dzieje w Ministerstwie? Wystarczy popatrzeć na uchwalane ostatnio absurdy i na reakcję ludzi. Na te wszystkie protesty, ogólną frustrację, niechęć i coraz większy podział w społeczeństwie.

To że nie chciał mówić o Granger nie znaczyło, że nie mógł skorzystać z jej analiz.

– I to twoim zdaniem ma dowodzić, że to nie Czarny Pan?

– To dotyka w równym stopniu czarodziejów mugolskiego pochodzenia i czystej krwi. Czarny Pan nigdy nie potraktowałby ich jednakowo.

Lucjusz i Draco milczeli przez chwilę; promyczek nadziei musnął właśnie ich dłoń, lecz bali się ją zacisnąć, żeby nie stracić go z widoku, tak był ulotny. W końcu odezwał się Lucjusz.

– Nie przeczę, że ciekawe. Ale czemu reaguje Mroczny Znak?

– Z tęsknoty – odparł zjadliwie Snape. – Wiem, że pokładacie we mnie olbrzymią nadzieję, lecz muszę was rozczarować. Nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania tego świata. Może ten ktoś, kto za tym stoi używa czarnej magii? W takiej ilości, że obudziła tę, która drzemie w Mrocznym Znaku? A może to któryś z naszych, jego Znak zareagował, a ponieważ wszyscy jesteśmy połączeni, nasze też odpowiedziały? Jak mówił Draco, nikt nigdy nie miał okazji go zbadać, więc ze wszystkim co się z nim łączy wchodzimy na nieznany obszar.

Na dźwięk swojego imienia chłopak drgnął, jakby się przebudził.

– Kto prócz nas jest na wolności?

– Tylko Rowle i Trawers – odpowiedział Lucjusz. – A w Azkabanie wciąż siedzą Rudolf i Augustus. Reszta nie żyje.

Snape powstrzymał drgnięcie kącika ust. To było dokładnie to, do czego zmierzał. Nie wiedział, co da sprawdzanie różnych opcji, ale tak jak nie chciał, by Lucjusz i Draco wiedzieli o Potterze i Granger, tak samo chciał trzymać tamtą dwójkę z dala od pomysłu, że to może mieć związek ze Śmierciożercami.

– Rowle i Trawers… – powiedział, sięgając palcem do ust i zaczynając wodzić nim powoli. Przez chwilę milczał, udając zamyślenie, zanim dodał. – Spotkaj się z nimi ponownie i powiedz, że twoim zdaniem jestem drugim Czarnym Panem i dlatego Mroczny Znak reaguje.

– Oczywiście, że mogę im to powiedzieć, ale naprawdę sądzisz, że jeśli to któryś z nich coś robi, to się przede mną odsłoni?

– Oczywiście, że nie – tym razem Snape pozwolił sobie na uśmieszek. – Ale po tobie spotkam się z nimi ja. I jeśli to nie oni, ich reakcja na mój widok będzie… bardziej niż ciekawa.

Lucjusz wybuchnął śmiechem, Draco zaś wyglądał jakby zdjęto mu z ramion ciężar wielkości Hogwartu. Ciekawe, jak wiele potrafi zdziałać promyczek nadziei, gdy człowiek ma wrażenie, że znalazł się w czarnym korytarzu bez wyjścia.

– A jeśli będą udawać to i tak będziesz to wiedział! – uderzył ręką w udo, zerknął na ojca i z powrotem na swojego byłego nauczyciela. – Severus, to jest genialne! A swoją drogą wiecie, czemu udało im się uniknąć więzienia?

– Opowiedzieli wzruszającą historię o byciu pod Imperiusem i o wielkiej skrusze – wyjaśnił mu ojciec.

– I Wizengamot w to uwierzył??

– Ich proces był ostatnim, tuż przed moim – Snape sięgnął po szklaneczkę whisky. – Do tego czasu ludzie przestali się już tak ekscytować tematem i Wizengamot najwyraźniej uznał, że wykazał się już wystarczająco i może teraz okazać swoje dobre oblicze.

– Przez co na nowo znalazł się na pierwszej stronie Proroka – dodał Lucjusz i rzucił mu rozbawione spojrzenie. – Choć nie na długo, bardzo szybko ich miejsce zajął Severus.

Snape upił łyk whisky i chwilę trzymał w ustach, racząc się smakiem.

Rowle i Trawers nie byli… specjalnie błyskotliwi, w przeciwieństwie do Rudolfa Lestrange i Augustusa Rookwooda. Lestrange uchodził za jednego z najwierniejszych sług Czarnego Pana, ale stawiał bardziej na brutalną siłę niż na rozum, za to Augustus… był prawdziwym geniuszem.

Ale skoro obaj znajdowali się w Azkabanie, nie było sensu się nimi zajmować i należało skupić na możliwych opcjach.

 

 

Wtorek, 29 czerwca

Londyn, Ministerstwo Magii, Kwatera Główna Aurorów / Archiwum

11:20

 

Trzymając w ręku dwa dość grube pliki akt Harry zapukał do gabinetu Gawaina Robardsa i wszedł do środka.

– Rich poszedł na badania do Kliniki, a ja idę do Archiwum oddać akta, które wypożyczyłem do naszych spraw – rzucił na pozór obojętnym głosem, starannie omijając wzrokiem sporą stertę pergaminów piętrzącą się na biurku jego szefa.

Gawain podniósł głowę i odgarnął długie, proste włosy.

– Dobrze, Harry… ale czemu mi to mówisz?

– Bo znając Liz ugrzęznę tam na godzinę – Harry przewrócił wymownie oczami – Richa będą maltretować w Klinice jeszcze dłużej, a nie chciałbym, żebyś pomyślał, że nawialiśmy.

Przez szczupłą, trochę wymizerowaną twarz Gawaina przemknął cień uśmiechu.

– Rozumiem. Leć.

AKTA, Gawain, AKTA. Archiwum. Połącz to, do cholery! Lecz Gawain już spojrzał z powrotem na rozwiniętą rolkę pergaminu, więc klnąc w duchu Harry sięgnął do klamki.

Niech to szlag! Ale dasz sobie ra…

– Wiesz co, skoro idziesz do Archiwum, oddaj i te.

No! Wreszcie! Stłumiwszy wybuch radości odwrócił się i spojrzawszy na dużą kupkę, którą wskazywał Gawain, wytrzeszczył oczy i parsknął śmiechem.

– Jasne! Tylko mam nadzieję, że są spięte przepisowo, bo inaczej nie wyjdę stamtąd do Bożego Narodzenia!

– To są stare akta, więc wszystko z nimi w porządku – Gawain nawet nie wyłapał dowcipu. – A jak Liz będzie zrzędzić, powiedz jej, że po rozprawie pofatyguję się do niej osobiście.

– Będzie zachwycona! – Harry zebrał akta, podszedł do drzwi i zawahał się. – I Gawain… – rzucił niepewnym tonem. – Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.

Wisiało mu, czy rozprawa dyscyplinarna dwóch chłopaków za zbyt ostre przesłuchiwanie podejrzanego skończy się dobrze czy źle, ale stanowiła doskonały pretekst.

Archiwum było ostatnie na liście miejsc, do których musiał zajrzeć, żeby sprawdzić podejrzenia Hermiony. Planował wymknąć się tam od rana, ale właściwy moment trafił się dopiero teraz – Rich, jego partner, wyskoczył do Munga na obowiązkowe badania, a Gawain szedł zaraz na rozprawę. A gdy w dodatku zobaczył, jak szef przygotowuje akta do zwrotu, przyszedł mu do głowy pomysł jak zająć pracującą w archiwum Liz.

Gdy mając w głowie wyjaśnienia przyjaciółki Harry przyszedł wczoraj do pracy, spojrzał na wszystko z innej perspektywy i wiele niezauważanych dotychczas szczegółów rzuciło mu się w oczy. Niektóre wręcz go uderzyły. Jak choćby wygląd samej Kwatery.

Kiedyś mimo faktu, że każdy zespół miał swój boks miało się wrażenie, że wszyscy pracują razem, stanowią jedną ekipę. Teraz ludzie próbowali na wszelkie sposoby odgrodzić się od innych – wierzch boksów przypominał szczyty gór z powodu wystających zdjęć, usztywnionych wycinków z gazet czy kalendarzy, na haczykach wbitych w ścianki wisiały peleryny, kapelusze oraz szaty Aurorów, na brzegach biurek zaś, niczym mur, piętrzyły się stosy ksiąg, raportów i leżały teczki albo torby.

Innym drobiazgiem, który go uderzył były drzwi do biura Gawaina. Kiedyś zawsze były otwarte – zawsze. Jeśli Gawain je zamykał, był to powód do niepokoju. Od jakiegoś czasu były zamknięte, ale nikt nie zwracał już na to uwagi, więc to musiało zacząć się już jakiś czas temu, choć nie umiał powiedzieć kiedy. Tak samo nie przypominał sobie, kiedy ostatni raz umawiali się w kilka osób, by wyskoczyć na obiad na Pokątną.

Do tego można było dorzucić atmosferę pełną nieufności i podejrzliwości, która zapanowała między wszystkimi. Nie tylko w Kwaterze, ale ogólnie w całym Ministerstwie.

Właśnie ze względu na nią zwlekał wczoraj z przejrzeniem listy odwiedzin więźniów oraz spisu wszystkich aktualnie prowadzonych przez Aurorów spraw i stanu ich zaawansowania.

Listę odwiedzin, którą chciał Snape, Harry zrobił bardzo szybko. Każdy odwiedzający kogoś w Azkabanie musiał na Wartowni wypełnić rejestr, podając swoje imię, nazwisko, datę oraz symbol więźnia. W Kwaterze znajdował się siostrzany rejestr, który uzupełniał się automatycznie. Aurorzy używali go do monitorowania wizyt, ale tak naprawdę praktycznie nie było co monitorować – przepisanie go zajęło Harry’emu raptem kilka minut.

Przejrzenie ogólnie dostępnego spisu trwało o wiele dłużej. Gawain nalegał na aktualizowanie go jak najczęściej w nadziei, że jeśli jeden zespół natknie się na jakiś ślad ważny dla innego, nie zostanie on zignorowany i pchnie śledztwo do przodu, ale z Richem mieli tylko jedną sprawę, nie dostali jeszcze nowego przydziału i zaglądanie do niego mogło być podejrzane. A już na pewno przeglądanie spisów z dwóch poprzednich miesięcy.

Nie znalazł żadnego przypadku posługiwania się Imperiusem, lecz to go nie dziwiło, prócz spisu Gawaina ludzie rozmawiali przecież ze sobą, o czym jak o czym, ale o tym na pewno by się mówiło i musiałby o tym usłyszeć.

Lecz to nie wystarczyło, Hermiona prosiła o sprawdzenie ośmiu miesięcy, więc musiał przetrząsnąć również akta śledztw z ostatniego półrocza. Te znajdowały się w Archiwum, zaś w przypadku procesów w toku były przenoszone do Sali Arbitrażowej na dziesiątym piętrze i trzymane tam aż do wydania wyroku przez Wizengamot.

Dlatego Harry został dłużej, aż w Ministerstwie się przerzedziło i dopiero wtedy wybrał się na dół. Sala Arbitrażowa świeciła pustkami, spraw w toku było zaledwie kilka, a te dotyczące Niewybaczalnych zawierały oznaczenie ZN, więc już po minucie miał pewność, że żadna z nich nie dotyczy używania Imperiusa.

To było wczoraj. Na dziś została mu bardziej skomplikowana część i gdy teraz podzwaniając łańcuchami winda wspinała się powoli na pierwsze piętro, z każdym calem rosła w nim złość. Na siebie samego, na Hermionę, na Snape’a… Ogólnie na wszystko.

Po tym jak Hermiona wydarła się na nich w sobotę, poczuł się, jakby nim zdrowo potrząsnęła i uznał, że faktycznie coś jest nie tak i trzeba się tym zająć. Sam nawet nie wiedział, czemu dał się jej tak łatwo skołować… może dlatego, że miał satysfakcję, że wydarła się również na Snape’a.

Ale potem przekonanie zaczęło słabnąć, zwłaszcza wczoraj, gdy zszedł do Sali Arbitrażowej i otworzył szufladę z rejestrem spraw w toku ze świadomością, że zostało to odnotowane w rejestrach. Za chwilę miał przejrzeć jeszcze więcej akt i zostawić za sobą jeszcze więcej śladów.

Wszystko co od tej pory powiesz, zrobisz lub pomyślisz, może być użyte przeciw tobie – słowa Magicznego Nadzoru pojawiły mu się nagle w głowie, usłyszał dźwięk dzwonka i przy wtórze zgrzytu rozsuwanej kraty rozległ się damski głos:

– Biuro Ministra Magii wraz z Sekretariatem i Służbami Pomocniczymi, Wydział Personalny, w tym Biura Administracyjne, Wydział Prawny…

– Zamknij się! – warknął przez zaciśnięte zęby Harry, wychodząc na korytarz.

Liz, stara czarownica pracująca w Archiwum zyskała wdzięczne przezwisko „bazyLIZek” nie bez powodu. Gdy tylko wszedł do środka, wychyliła swój łeb zza którejś z półek i poprawiła okulary ze szkłami grubymi jak denka od butelek.

– Potter – sapnęła, rozpoznawszy go. – Czego chcesz! – to w żadnym wypadku nie brzmiało jak pytanie.

– Dzień dobry, Liz – przywitał się przesadnie ugrzecznionym tonem Harry, podchodząc do szerokiego kontuaru oddzielającego ludzi od jej królestwa. Matka i babcia Snape’a musiały zachowywać się podobnie. – Mam kilka dokumentów do zwrotu…

Liz wyłowiła wreszcie wzrokiem jedyną rzecz, jaka jej zdaniem liczyła się na świecie. Akta.

– Oddaj mi to! – smagnęła różdżką, pliki pergaminu wyrwały mu się z rąk i wylądowały miękko na drewnianym blacie. – Kilka dokumentów, tak? Zdajecie, zabieracie, oddajecie… i za każdym razem wszystko wraca zniszczone! Pozaginane rogi…  poplamione kartki… porozpinane, pomieszane… Potem trzeba wszystko po was poprawiać!

Mówiąc to przewracała uważnie poszczególne strony, niemal wpychając w nie nos. Pani Pince przy niej to skrzyżowanie puszka pigmejskiego z nieśmiałkiem. Ale tym razem jak najbardziej mu to pasowało.

– Gawain prosił mnie, żeby je oddać – rzucił głośno, rozglądając się za Annabelle, stażystką z którą można się było dogadać. Przynajmniej na razie, póki nie przejdzie wredotą swojej przełożonej.

– Gawain, Gawain… Nie lepszy od was! Niby szef a…. CO TO JEST?! – czarownica niemal wepchała mu w twarz którąś z kartek i Harry odchylił się gwałtownie.

– Nie wiem, do cholery! – Na górze widniało kilka plamek od czerwonego atramentu. Gawain często go używał do robienia własnych notatek i pewnie musiał niechcący ochlapać jakiś raport. – Chcesz, to ci to wyjaśni! Ja przyszedłem, bo muszę zerknąć do kilku akt i rejestrów.

Liz już otworzyła usta, żeby na niego naskoczyć, lecz zawahała się na moment.

– Na wynos czy na miejscu?

– Na miejscu. Dobrze posolone i z ketchupem.

– Harris! Chodź tu! – zawołała Liz i gdy młodziutka dziewczyna wyszła z pobliskiego rzędu półek, wskazała go brodą. – Daj mu co chce. Na pięć minut!

Po czym posłała mu iście bazyliszkowe spojrzenie, pieczołowicie zebrała wszystkie akta i przycisnąwszy je do piersi poczłapała z nimi na tyły archiwum. Do swojego legowiska.

Na to właśnie liczył Harry. Przeglądanie akt na miejscu oznaczało co prawda, że Liz czy stażystki musiały dostarczyć mu je natychmiast, ale z drugiej strony zwracał je również od razu i nie musiały przesyłać upomnień. Poza tym był pewien, że stara wiedźma będzie teraz przeglądać wszystkie akta cal po calu, co zajmie jej sporo czasu.

Westchnąwszy ciężko przewrócił oczami i uśmiechnął się do Annabelle.

– Dzień dobry, moja droga. Jak miło cię widzieć!

– Harry! – czarownica oddała mu promienny, pełen uwielbienia uśmiech.

Po tylu latach od wojny wciąż się z tym spotykał ze strony ludzi, którzy jeszcze nie zdążyli przyzwyczaić się do znajomości z nim. Och, ten słynny Harry Potter… Miał tego dość, ale czasem się przydawało. Modląc się, żeby nie dowiedziała się o tym Ginny pochylił się ku niej lekko i szepnął.

– Nie wiem, jak ty z nią wytrzymujesz.

– Ja też nie wiem – zachichotała Annabelle i złapała się wstydliwie za usta. – W czym mogę ci pomóc, Harry?

Czas było zmienić lekko podejście.

– Potrzebuję listę Śmierciożerców skazanych po drugiej wojnie na Azkaban oraz listę wszystkich zmarłych w więzieniu i wypuszczonych w ciągu ostatnich dwóch lat. Czy to z uwagi na zakończenie kary czy przedwczesne zwolnienie – odezwał się rzeczowym, wymagającym tonem. – Ach, jeszcze coś. Daj mi teraz Rejestr Akt z tego roku, muszę coś sprawdzić jak będziesz szukać dokumentów.

Oczy Annabelle rozszerzyły się i dziewczyna wciągnęła mocno powietrze.

– Harry…! Merlinie, czy…

– Spokojnie, nie bój się. W końcu od tego właśnie jesteśmy, prawda? – mrugnął do niej okiem. – A teraz przynieś szybko akta, spieszy mi się. I pamiętaj, ani słowa. Wiesz, jak rygorystyczne są pod tym względem przepisy!

Czarownica zbladła, otworzyła usta, ale natychmiast potaknęła i wyciągnęła spod blatu dość grubą księgę.

– Oczywiście! – zawołała i podskoczyła do szafy, w której znajdował się indeks haseł.

Każdy nowy dokument musiał być wpisany do rejestru wraz z podaniem inicjałów jego autora, daty, godziny, Departamentu oraz opisu. Ponieważ Rejestr był jeden dla całego Ministerstwa, w ciągu ostatniego półrocza było ich setki, ale Harry nie musiał czytać każdego opisu. Po prostu sunął powoli palcem po każdej stronie szukając, jak wczoraj, dwóch literek „ZN”, przewracał ją i sprawdzał wcześniejszą. I jeszcze wcześniejszą. I jeszcze…

Aż dotarł do początku. Do pierwszej linijki z datą 04.01.2004 i opisem niemającym nic wspólnego z Niewybaczalnymi.

– Proszę, Harry – usłyszał cichy, niepewny głosik kilka chwil później i Annabelle podała mu trzy pliki dokumentów. – To wszystko.

Gdyby Harry nie widział, jak działa magiczne indeksowanie haseł, mógłby mieć wątpliwości, czy istotnie są to wszystkie dokumenty, ale widział to kilka razy i był pod wrażeniem.

W indeksie znajdowały się tysiące, może nawet dziesiątki tysięcy słów w kolejności alfabetycznej z przypisanymi działami, tematami przewodnimi oraz opisami dokumentów, które je zawierały. Czasem nawet można było znaleźć numer stron. Dzięki zaklęciu przeszukującemu indeks uzupełniał się automatycznie, gdy zdawało się nowe akta.

Teraz wystarczyło wyszukać jedno hasło: „Azkaban”, wybrać „Proces” z działu „Druga Wojna Czarodziejów” oraz „Zwolnienia, zgony” z działu „Skazani” i przywołać wylistowane dokumenty.

Gdy otworzył pierwszy z nich, zatytułowany „Sentencje wyroków Śmierciożerców Maj ’98 – Grudzień ‘99”, na brzegu, na dole długiej listy pojawił się jego numer identyfikacyjny A-113 oraz data.

– Chcesz coś do pisania? – zaproponowała usłużnie czarownica.

– Nie, ale dziękuję – mruknął, odwracając powoli strony.

I naprawdę nie potrzebował. Po Bitwie o Hogwart przez niemal trzy lata trwało istne „polowanie na czarownice”. Ostre, czasem wręcz brutalne przesłuchania, ciężkie wyroki i łagodzenie kar w zamian za wydanie dawnych kompanów, pomoc ICW i rządów poszczególnych państw (pewnie z mało altruistycznych powodów) zagwarantowały, że praktycznie wszyscy zwolennicy Voldemorta zostali wyłapani. Ci, którzy zostali, musieli być naprawdę małymi płotkami.

Harry był jednym z głównych świadków na niemal każdym procesie zarówno tych noszących Mroczny Znak jak i pozostałych i teraz musiał przypomnieć sobie po prostu wyroki i rewizje wyroków.

Zdecydowana większość z pierwszej grupy, szczególnie członkowie tak zwanego Wewnętrznego Kręgu zostali skazani na Pocałunek Dementora, Lestrange, Nott, Rookwood, Selvyn i Yaksley na dożywocie i tylko czterech uniknęło więzienia: obaj Malfoyowie, Rowle i Travers. Pięciu jeśli liczyć Snape’a.

Lista tych bez Mrocznego Znaku była o wiele pokaźniejsza i większość z nich odsiadywała różnej długości wyroki w Azkabanie. Powtórzył w myślach nazwiska dwunastu czarodziejów i czarownic, którzy z różnych powodów pozostali na wolności i sięgnął po drugi, o wiele cieńszy dokument o podobnym tytule, obejmujący lata 2000 – 2001. Po chwili dodał trzy inne nazwiska do swojej listy i otworzył rejestr Zwolnień i Zgonów.

Pierwsza część dotyczyła zgonów w więzieniu. Do tej pory zmarli Nott, Selvyn i Yaksley, ośmioro innych z drugiej grupy i jakaś kobieta, która trafiła do Azkabanu raptem rok temu za zamordowanie rodziców. Pomny na przypadek młodego Croucha Harry zapisał sobie jedenastu mężczyzn w pamięci, przewrócił kartkę i zerknął na listę zatytułowaną „Zwolnienia, ułaskawienia”…

???!!

– Pięć minut minęło, Potter – rozległo się warknięcie Liz i dokument wyfrunął mu z rąk. – Wystarczy!

Pieprzona wiedźma! Tobie też należałoby wykłuć oczy, jak twojemu kumplowi z Komnaty Tajemnic!

– Następnym razem po prostu zamówię połowę tego archiwum – odwarknął. – I będę trzymał zapieczętowane w biurku przez pół roku!

Mógłby próbować się z nią wykłócać o ten pieprzony szpargał, ale nie było takiej potrzeby. Dowiedział się tego, czego chciał i mógł wreszcie stąd wyjść.

 

Rozdziały<< Trzeci Raz – Rozdział VIITrzeci Raz – Rozdział IX >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 5 komentarzy

        1. No co do Lucjusza to kwestia gustu 😉 Akurat jest całkowitym przeciwieństwem tego, co mi sie podoba, ale nie mogę powiedzieć, że wygląda źle.
          Za to owszem, to co musiała przejść przy Voldemorcie musiało być dla niej istnym koszmarem.

Dodaj komentarz