Monika pacnęła go po głowie rękawicą kuchenną i od razu zamilkł.
– Danny chciał pożyczyć od ciebie coś… takie duże kółko z zębami na końcu wiertaki do robienia dużych dziur.
– To się nazywa otwornica – podsunął, odkładając gazetę. Nigdzie się nie paliło i to dosłownie, a kiedy kobieta nie dość, że wyjeżdża z takim tekstem, to jeszcze interesuje się majsterkowaniem, wszystko inne musi poczekać.
– Więc idź dziś mu ją zanieść. Najlepiej po południu i idźmy razem, we troje.
Wendell wytrzeszczył oczy.
– Monika? – parsknął śmiechem. – Po pierwsze rozwali mi ją. On wszystko rozwala, ma dwie lewe ręce. A po drugie jest coś, o czym nie wiem? Kochanie, wszystko w porządku?
– Danny jest psychiatrą – powiedziała ciszej, zerkając w stronę pokoju córki, która jeszcze spała. – A psychiatra leczy nerwice.
– O Boże kochany – westchnął, również zerkając na zamknięte drzwi. – To się nazywa zacząć rozmowę, za przeproszeniem od dupy strony. Chodzi ci o jej poszukiwania leków na uspokojenie, tak?
– Dokładnie. I nie filozofuj mi tu, kto ostatnio przez pół godziny narzekał na to, że koszule są pogniecione, żeby w końcu zaproponować kupno nowej szafy?
Wendell od razu spotulniał, choć jego zdaniem akurat był to oczywisty rezultat rozumowania.
– Nie odniosłem wrażenia, żeby się jej jakoś strasznie spieszyło. Owszem, zależy jej na tym, ale ona zawsze chce wszystko zrobić porządnie, więc pogadam z nim w ciągu tygodnia.
Monika uniosła błagalnie oczy w górę. Boże, ależ ci mężczyźni byli ślepi…!
– To prawda, że Hermiona zawsze chce wszystko zrobić porządnie, ale tym razem zależy jej raczej na tym kimś, dla kogo to robi.
– Co…? – w porównaniu do tego, jak teraz Wendell wytrzeszczył oczy, wcześniejsze można było nazwać raczej zmrużeniem ich.
– Opowiedziała nam wczoraj pełno rzeczy. O nowej pracy, o psie sąsiadów, o tym jakimś Drisie, o Arvinie, o… – machnęła ręką i patrząc na zamknięte drzwi jeszcze bardziej ściszyła głos. – Znamy imiona jej znajomych, a tu nagle mówi, że potrzebuje listę leków „dla kogoś”. Wierz mi, kiedy dziewczyna zaczyna mówić „o kimś” zamiast używać jego imienia, to na ogół nie bez powodu.
Wendell poprawił się na krześle, zrzucając gazetę, ale to nawet do niego nie dotarło.
– Myślisz, że…
– Myślę – uśmiechnęła się Monika. – Poza tym zupełnie inaczej się zachowuje. Pamiętasz, jeszcze niedawno się o nią martwiliśmy, bo zjawiała się wściekła, podminowana, nic jej nie pasowało i warczała na wszystko i wszystkich. Choćby na tych Aborygenów – jej mąż pokiwał gorliwie głową. – Wczoraj była zupełnie inna. Jak kiedyś. Pełna energii, entuzjazmu… najchętniej by światu nieba przychyliła.
Oboje chwilę patrzyli na siebie, po czym Wendell skinął głową.
– Dobrze. Niech Danny rozwali mi tę otwornicę. Spróbuję się wprosić na popołudnie.
– Tylko pamiętaj! Żadnych uwag, aluzji ani nic z tych rzeczy, jak rozmawiasz z Hermioną!
– Żadnych. Ale ja sobie tego tajemniczego ktosia będę musiał dokładnie obejrzeć.
Niedziela, 11 lipca,
Pluckey / West Wood pod Oxfordem
Po 22-giej
– No i jak, gotowy na pierwszy dzień pracy? – zagadnął Rookwood, wchodząc do dworku i odsyłając zaklęciem pelerynę na wieszak.
– Jak jeszcze nigdy w życiu! – roześmiał się Dris. – Wiesz, nigdy nie sądziłem, że to może być tak ekscytujące.
– Może to zależy od stanowiska i rodzaju pracy?
– Raczej od tego, co się za tym KRYJE, rozumiesz, mój drogi? – Dris przybrał rozmarzoną i zarazem pełną drwiny minę. Ta druga była bardziej pod adresem jego wspólnika niż Shacklebolta, lecz „drogi Gus” nie miał o tym wiedzieć.
Dziś nie bawił się w odlewanie części uczuć jak ostatnim razem, to było zbyt ryzykowne, po prostu podmienił fiolkę i to, co właśnie zaczęło wzbijać się w niebo było szalenie obiecujące. Oczywiście dla jego własnych celów. A ponieważ obaj z Gusem regularnie pili eliksir, który uwalniał ich spod wpływu fal, miał pewność, że starszy czarodziej nic nie wyczuje. Nie padnie ci w ramiona i nie zgodzi się na wszystko, co zechcesz. Choć w pewnym sensie się zgadza, tyle że zupełnie nie z tego powodu.
Na tę myśl Dris zachichotał cichutko i wszedłszy do kuchni zajrzał do garnka. Była w nim jakaś resztka podeschniętych ziemniaków.
– Tak à propos – Gus rozsiadł się na krześle, które zatrzeszczało lekko i zaczął rozwiązywać buty. – Dwie ważne rzeczy, nie wiem która ważniejsza. Przynieś mi szybko jakieś żarcie i nasze rozpiski – mrugnął okiem do Drisa. – Ty to się teraz stołujesz w Ministerstwie, a ja za chwilę zacznę przymierać głodem.
– Podrzucę wszystko jutro. Jak tylko uda mi się wyrwać z objęć Ministra.
– Po raz pierwszy marzę, żeby cię wykopał – zaśmiał się Gus, oparł lewą nogę o prawe kolano i z lekkim stęknięciem ściągnął but.
Dris również marzył, żeby jutrzejszy dzień długo nie potrwał, bo na wieczór miał swoje plany, które nie obejmowały towarzystwa Shacklebolta ani jego ekipy.
Porozmawiali jeszcze trochę o tym, jak mogły wyglądać najbliższe dni i Dris zebrał się „pomieszkać w Kelty na potrzeby Aurorów”.
Ledwie drzwi zatrzasnęły się za nim, Gus pochylił głowę i ukrył twarz w dłoniach. Gdy po chwili podniósł ją, przesuwając powoli palcami po policzkach, miało się wrażenie, że zdziera maskę. Uśmiechu, zadowolenia, spokoju i radosnego ożywienia.
Spod niej wyłoniła się czysta wściekłość, groźba i dzika determinacja. Twarz człowieka, który widzi, że biegnąc przed siebie sam wpadł w ślepą uliczkę, nie ma odwrotu, a dookoła widnieją tylko wysokie ściany.
Już od jakiegoś czasu czuł, że zboczyli z JEGO ścieżki i podążali inną, lecz cały czas widział przed sobą ostateczny cel. Ostatnie sukcesy uśpiły jego czujność, jednak piątek zmienił wszystko. Dostrzegł ścianę. Potrójnie wysoką: zwariowane poglądy Drisa, które zamierzał wprowadzić w życie, a których on nie mógł kontrolować, całkowitą od niego zależność oraz fakt, że Granger pracowała w Departamencie Tajemnic.
Zaś realia dzisiejszego wieczora rzuciły nim na nią z całym rozmachem.
Przez weekend analizował całą sytuację, rozkładał ją na czynniki pierwsze, przyglądał się każdemu z nich, jak klockom i próbował ustawić inaczej. Znalazł rozwiązanie, ale wciąż miał wątpliwości, czy nie przesadza. Aż do teraz.
Do cholernej fiolki z uczuciami, która na pewno nie była tą, którą przygotowali na dzisiejszy wieczór! Miał co to tego absolutną pewność – ponieważ wciąż istniało ryzyko, że Aurorzy mogą chcieć skontrolować różdżkę Drisa, to on wysyłał fale. Odkorkowując fiolkę z uczuciami nastawił się, że to nie będzie łatwe, bo wczoraj po przelaniu do niej uczuć zbyt głęboko wepchnął korek, próbując go wydłubać niemal rozsadził kruche szkło, ale udało mu się go tylko trochę obskubać. Korek fiolki, którą dziś użyli do wysłania fal był idealny i dość płytko wsadzony.
Gdy jego palce odnalazły wystającą gładką wypukłość to nie fiolka pękła z hukiem, ale wszystko dookoła.
Ależ z ciebie głupiec! A myślał, że przeanalizował wszystkie błędy Voldemorta i się na nich nauczył!
Lecz prawda jest taka, że nawet ucząc się na cudzych błędach człowiek popełnia nowe.
Tom Riddle przeraził swoich zwolenników i stracił panowanie nad sytuacją – ale bratanie się z nimi i głaskanie ich po głowie nie uchroniło go od tego samego.
Nie miał innego wyjścia. Przywdział więc maskę podobną do tej noszonej kilka lat temu i pod jej osłoną już zaczął wprowadzać w życie plan.
Pierwsza część polegała na odebraniu Drisowi ich notatek. Jednym z powodów był fakt, że końcową fazę omawiali dość pobieżnie i był pewien, że bez dokładnego planu jego wspólnik będzie bezradny, innym to, że chciał ukryć swój udział w tej sprawie. Wizengamot bardzo rzadko akceptował wspomnienia, bo można je było sfabrykować, Dris na pewno nie poddałby się Legilimencji, ale notatki pisane jego charakterem pisma były namacalnym, bardzo obciążającym dowodem.
Teraz zaś nadszedł czas zająć się drugą częścią – w której miał uniezależnić się od Drisa: Shacklebolt i Robards będą go niebawem potrzebować i złożą mu wizytę w Azkabanie, a odkrywszy, że został wypuszczony przez pomyłkę zamiast Ila, z pewnością będą próbować nawiązać z nim jakiś kontakt.
Miał pomóc im ocalić społeczność czarodziejów i dzięki temu móc ułożyć się z Brytyjskim Ministrem Magii.
Biorąc pod uwagę sytuację nie mógł czekać, aż Dris się poślizgnie i skręci sobie kark. Sam musiał mu go skręcić.
Rookwood owinął się porządnie peleryną i deportował do West Wood pod Oxfordem.
Pojawił się na plaży, tuż koło niewielkiego jeziora, nad którym w gęstym lesie leżała czarodziejska wioseczka.
Noc była pogodna, granatowe niebo usiane gwiazdami, tylko tuż ponad czarną, poszarpaną linią drzew widać było niewielką białawą chmurę. Olbrzymi księżyc, płonący żółtopomarańczowym, niemal krwawym blaskiem wisiał nisko, tuż nad nią. Wyglądał jakby dopiero zbudził się, odrzucił puchową kołderkę i wyruszył w swą odwieczną wędrówkę po niebie. Rozchwiana smuga, którą zostawił na wodzie sięgała aż do stóp mężczyzny.
Miękką ciszę przerywało pohukiwanie sów, cykanie świerszczy i regularny rechot żab, dochodzący z pobliskich trzcin. Gdy Gus przyglądał się okolicy, coś plusnęło głośno w jeziorze, a chwilę potem dobiegł go trzask łamanej gałęzi i oddalający się prędko tętent.
Mruknął „Accio jeden kamień” i od razu postawił Tarczę – słyszał historię o czarodzieju, który nie sprecyzował, że chodzi o jeden, nie osłonił się i… To był pierwszy przykład samo-ukamienowania się.
Sekundę później kamień wielkości pięści uderzył w Tarczę i upadł u jego stóp.
Doskonale. Wycofał się aż do lasu za plecami, wszedł za pierwsze drzewa i rzucił Homenum Revelio w kilka różnych stron, by mieć pewność, że jest sam. Jeśli ktokolwiek by tam był, musiałby to być czarodziej, bo okolica była wręcz skąpana w bardzo silnych zaklęciach anty-mugolskich. Dopiero wtedy przyświecając sobie różdżką wyszukał dość zarośnięte miejsce, dotknął różdżką kamienia i zaczął szeptać długie inkantacje.
Szept to narastał, to opadał, przechodząc momentami w cichy pomruk, lecz prócz tego nie było słychać ani widać żadnych efektów tego wyjątkowo skomplikowanego zaklęcia.
Za to Gus czuł je pod palcami. Kamień powoli stawał się cięższy i zaczął emanować przeraźliwie obcą magią. Tak odrzucającą, że pod koniec mężczyzna musiał zmuszać się do trzymania go w ręku, zupełnie jakby parzył oraz zaczął mówić coraz prędzej i głośniej.
– Aperire iter! – te dwa słowa można było usłyszeć jak jedno.
Przypadł do ziemi, przycisnął do niej kamień, po czym podnosząc się powoli rysował linię biegnącą pionowo w górę. I z każdym calem kamień kurczył się, niczym kreda.
Na wysokości głowy Gus narysował coś zbliżonego do półokręgu i ściskając w dłoni resztki kamienia pociągnął linię aż do ziemi.
Wreszcie! Sapnął głośno i wstając otrzepał mocno ręce.
Nie było sensu przyświecać sobie różdżką, by zobaczyć efekty swojej pracy – TEGO Łuku nikt nie widział, w przeciwieństwie do Łuku w Sali Śmierci w Ministerstwie, ale Gus wyczuwał jego obecność i oczyma wyobraźni widział czarną Zasłonę, falującą lekko na jego powierzchni.
Pochyliwszy się ku niej nadstawił ucha i jednocześnie zdał sobie sprawę, że nagle zapanowała zupełna cisza, jakby cały świat dookoła zamarł w oczekiwaniu.
Zza Zasłony nie dobiegały żadne odgłosy, nawet najlżejszy szept. Jeszcze nie. Jeszcze się nie zorientowały.
To było tylko kwestią czasu.
Po śmierci ludzie przechodzili ze świata żywych do świata martwych, z którego nie było już powrotu. Nie można było ich ożywić i sprowadzić z powrotem.
Praktycznie wszyscy szli Dalej. Tylko nieliczni pozostawali w świecie żywych jako duchy.
Ale duchy, obojętnie jakby nie były złośliwe czy przerażające, nie mogły nic zrobić żywym. Inaczej rzecz się miała z… Niewymowni nie nadali im żadnej specjalnej nazwy, po prostu mówili o nich Te-Z-Drugiej-Strony.
Te-Z-Drugiej-Strony były kiedyś osobami magicznymi. Z badań ekipy Gusa wynikało, że nienawidziły czarodziejów, więc po śmierci nie szły Dalej, do innych, ale zatrzymywały się na progu. Czasem Portal między oboma światami otwierał się sam, co z nieodkrytego dotychczas powodu od wieków zdarzało się regularnie – wtedy stwory przemykały się do świata żywych, przyciągane magią. Na Łowy.
Portal po jakimś czasie również sam się zamykał – najprawdopodobniej dlatego, że stwory nasyciły swój głód albo w okolicy zabrakło ofiar.
Nie miały żadnej fizycznej postaci, nie były też podobne do duchów, ale udawało im się zwabiać czarodziejów i przeprowadzać ich podstępem przez Zasłonę.
Z tego, co Gus słyszał, Te-Z-Drugiej-Strony miały swoje odpowiedniki wśród mugoli, choć tamte miały powłokę cielesną i zwane były zombie.
Podczas badań wyszło na jaw, że Gus mógł nad nimi panować, w przeciwieństwie do wszystkich innych członków ekipy. Nikt nie miał pojęcia, dlaczego się tak działo, sam Gus domyślał się, że zawdzięcza to Mrocznemu Znakowi – zapewne tak silna czarna magia musiała budzić w nich respekt. Teraz więc wiedział, że nie musi się ich obawiać, ale wcale nie miał ochoty na spotkanie, dlatego sięgnął przed siebie, jednym szybkim ruchem odgarnął Zasłonę i deportował się, zostawiając otwarty Portal między światem żywych i umarłych, tuż koło osady czarodziejów.
Kilka godzin później
Świat żywych spowijała wciąż głęboka noc, gdy za Zasłoną pojawił się pierwszy stwór. Przepłynął przez Portal, zastygł na chwilę chłonąc magię, którą przesycone było wszystko dookoła, po czym pomknął w stronę jeziora, wprost ku położonej po drugiej stronie wiosce.
Dookoła nie było ani ludzi, ani zwierząt, lecz nawet jakby byli, nikt nic by nie zauważył. Nie było śladu sylwetki, załamania światła księżyca, gdy Ten-Z-Drugiej-Strony płynął w powietrzu, nie było też cienia na ziemi.
Jedynymi znakami jego obecności była pustka dookoła i przejmujące uczucie czegoś… Niedobrego. Innego. Przed czym należało uciekać.
Wtorek, 13 lipca,
Mieszkanie Hermiony
20:00
Składniki farmaceutyczne, fakty medyczne nie są fikcją. Przy okazji tego rozdziału jeszcze raz dziękuję mojej Cioci-farmaceutce za pomoc!
Ten trzynasty stanowił całkowite zaprzeczenie teorii, że trzynastego ma się większego pecha niż po ukąszeniu langustnika ladaco. Pewnie dlatego, że to nie piątek.
Rano Hermionie udało się namówić Rogera Coxa, żeby te dwa czy trzy dni pracy były pod rząd (zanosiło się na trzy, bo jej szef zaczął przebąkiwać o bałaganie do uporządkowania w Archiwum). W południe wybrała się z Harry’m na Pokątną i wypytała przyjaciela o ostatnie najważniejsze wydarzenia. W dodatku spotkali George’a i zaśmiewali się z nim przez cały kwadrans. Wracając z pracy udało się jej złożyć zamówienie na metokarbamol, substancję aktywną mugolskich miorelaksantów, leków stosowanych w przypadku paraliżu i powinna móc odebrać go już jutro.
Ale przede wszystkim dziś po południu napisał do niej Severus Snape i zaproponował spotkanie na wieczór! Po raz pierwszy! Zawsze do tej pory robiła to ona, jakby mu zupełnie na tym nie zależało, a dziś proszę! Gdy galeon w kieszeni rozgrzał się, rozmawiała właśnie z panną Fernbsy, sekretarką Coxa i po raz pierwszy błogosławiła jej suche, oszczędne wypowiedzi. Ledwie skończyła rozmowę, przeszła szybko do Archiwum, wyszarpnęła monetę i nie mogła się napatrzeć na krótką wiadomość: 13 7 20:00 HG. Chowając galeona do kieszeni zaśmiała się cicho, bo przyszło jej na myśl, że ma swoją małą tajemnicę w Departamencie Tajemnic. A gdy wyszła do okrągłej sali, czerń nie była już czernią, bo bardzo pojaśniała. A może właśnie tym bardziej była…? Miękką, głęboką, aksamitną…
Tuż przed ósmą dała kotu kawał świeżego mięsa, bo po jedzeniu na ogół wychodził na dwór, przejrzała się w lustrze, po czym usiadła do notatek, którymi zasłany był cały duży stół i patrząc na nie, powtarzała to, co zaplanowała sobie powiedzieć.
I nie tylko powiedzieć…
Nie było sensu wdawać się w niepotrzebne dla niego szczegóły, bo tylko odebrałby to jako próbę popisania się; musiała wyjaśnić wszystko krótko i przystępnie – lecz żeby to zrobić, musiała zwalczyć w sobie ochotę dorzucenia niby przypadkiem kilku intrygujących szczególików.
Daruj sobie. Intrygujące mogą być dla mugolskich lekarzy, ale tym nie zrobisz na nim wrażenia.
Severus zjawił się pięć minut później, lecz nie przez kominek, tylko zadzwonił do drzwi.
– O Merlinie – wykrztusiła na jego widok, jak tylko je otworzyła. Tędy? Sieć Fiuu nie działa?
Kącik ust Snape’a zadrgał w drwiącym uśmieszku. To było interesujące powitanie.
– Dobry wieczór, Granger – skinął jej lekko. – Jeśli spodziewałaś się Merlina, to wybacz, ale muszę cię rozczarować.
– Nie mógł pan wejść przez kominek? – zerknęła odruchowo przez ramię. – Nie użyłam żadnych nowych zaklęć.
Ach, o to jej chodzi. Był akurat w mugolskim Londynie, więc uznał, że równie dobrze mógł się aportować bezpośrednio do niej zamiast do siebie i używać kominka.
– Nie podróżowałem siecią Fiuu. Wpuścisz mnie, czy będziemy rozmawiać na schodach?
Hermiona czym prędzej przepuściła do go niewielkiego korytarzyka, odetchnęła ledwo uchwytnym zapachem, który zaczęła z nim kojarzyć, choć nie umiała określić i ruszyła do salonu.
– W pierwszej chwili pomyślałam, że coś się stało. To dobrze, że się spotykamy, mam pełno wiadomości dla pana. Proszę usiąść, już przychodzę – dodała, wskazując stół w salonie i przeszła do kuchni. – Chce pan się czegoś napić?
– Nie – odparł, zerkając na jej sylwetkę w wąskiej sukience tuż za kolana.
Od kiedy Granger zaczęła swoje praktyki w Hogwarcie, przestała nosić luźne spodnie i bluzy, które pamiętał z jej szkolnych lat, ale do tej pory dostrzegał tylko, że ich nie nosiła. Teraz dostrzegł, CO nosiła i musiał przyznać, że… wolisz to, niż te cholerne jeansy i bluzy. Ujęcie tego w ten sposób było zdecydowanie bezpieczniejsze.
Kobieta wyprostowała się, więc odwrócił wzrok i zajął się pergaminami na stole. Odsunąwszy krzesło skrzywił się na widok kocich kłaków, usunął je zaklęciem i dopiero wtedy usiadł wygodnie. Chwilę potem Granger postawiła koło niego szklankę z wodą.
– Proszę. Na wypadek, gdyby zmienił pan zdanie.
– Zapewniam cię, że nie szukałem restauracji i nie pomyliłem adresów – powiedział z lekkim zniecierpliwieniem. – Co udało ci się znaleźć?
Hermiona lekko przekręciła w jego stronę pierwszą rolkę pergaminu. Tym razem Severus nie usiadł koło niej, ale na krześle z boku stołu, więc w ten sposób łatwiej im było przeglądać jej notatki. Jednocześnie z jednej strony poczuła piknięcie żalu, bo siedział dalej, z drugiej… tak mogła widzieć nie tylko jego dłonie. Sięgając po kilka spiętych u góry kartek pergaminu czuła, jak drżą lekko jej własne.
– Póki co znalazłam mugolską substancję – odchrząknęła lekko – którą będziemy mogli zastosować przy Pre-magic Signum oraz alternatywę dla eliksiru uspokajającego na Alter Aspectus. No więc jeśli chodzi o tę drugą chorobę, będziemy musieli zrezygnować z mugolskich leków. Większość z nich bazuje na benzodiazepinie, która nie dość, że jest silnie uzależniająca, ma bardzo dużo reakcji ubocznych, to dodatkowo wyklucza użycie jakichkolwiek ziół uspokajających. W ekstremalnych sytuacjach takie połączenie może prowadzić do zgonu. Ale w ten weekend rozmawiałam z psychiatrą, to znaczy…
– Mugolskim Uzdrowicielem Umysłu – przerwał jej. – Wiem, co to znaczy. I?
– Acha… No więc gdy powiedziałam mu, że chcę koniecznie stosować kurację ziołową, zasugerował mi wyciąg z męczennicy – poruszyła się trochę niespokojnie. To brzmiało trochę jak… pouczanie, w końcu radziła mu użycie czegoś, co powinien znać. – Działa niemal natychmiast, jest doskonale tolerowana przez organizm i reguluje również sen, co jest ważne w naszej kuracji. Więc myślę, że w przypadku Alter Aspectus lepiej będzie oprzeć się na męczennicy – zakończyła. Lepiej było nie rozwodzić się na ten temat.
Snape zmarszczył brwi. Istotnie, dobrze znał właściwości męczennicy, problem z jej zastosowaniem w eliksirach brał się stąd, że było naprawdę niewiele składników, z którymi się łączyła. W zasadzie nadawała się tylko jako składnik pomocniczy.
– Jak mugole jej używają?
– Robią z niej nalewki, napary i wyciągi. My… może możemy zastąpić nią dziurawiec?
Snape przyglądał się jej chwilę w milczeniu, aż spuściła wzrok.
– Upraszczając, nie – odparł, po czym wyjaśnił, bo nie zamierzał pozwolić, by Granger myślała, że coś przeoczył. – Nie łączy się praktycznie z żadną ingrediencją. To jest powód, dla którego nie ma jej w recepturze eliksiru uspokajającego. – A gdy kobieta przygryzła lekko usta, ciągnął. – Za to można dodać mugolski wyciąg stosując składnik neutralny.
Hermiona odetchnęła głębiej, poprawiła się na krześle, które nagle stało się wygodniejsze i przeszła do Pre-magic Signum. Starając się posługiwać prostymi słowami i obrazowymi porównaniami wytłumaczyła w uproszczeniu działanie systemu nerwowego oraz funkcję neuronu w korze mózgowej, odpowiedzialnego za przenoszenie impulsów aż do mięśni. Podczas studiów w CWSL odkryła, że wiedza niektórych czarodziejów pod tym względem jest doprawdy znikoma. Severus Snape jednak wydawał się nadążać za jej wyjaśnieniami. Oczywiście. Nie powinnaś się zdziwić, jeśli zacząłby cię poprawiać!
– Wyzwalająca się magia naciska na miejsce, w którym znajduje się ten neuron, co wywołuje permanentny impuls i powoduje nieustający skurcz mięśni – ciągnęła, przechodząc na „ich” teren. – Nasz eliksir rozluźniający działa na skutek, nie na przyczynę tego stanu. Mugole starają się oddziaływać na łagodzeniu samego impulsu, stosując substancję zwaną metokarbamol. Można ją stosować długofalowo, co w naszym przypadku ma duże znaczenie, lecz nie umiem powiedzieć, czy zadziała, bo przyczyna paraliżu jest inna. Nie udar, nie fizyczne uszkodzenie, a presja magii, ale w sumie to działa na naszą korzyść, więc warto spróbować. Tylko wpierw będziemy musieli sprawdzić właściwości ingrediencji eliksirów, które być może trzeba będzie stosować w trakcie leczenia, żeby zniwelować skutki uboczne – przekręciła ku niemu swoje notatki i sięgnęła po leżące obok „Tysiące magicznych ziół i grzybów” i „Tablicę pierwiastków zwierzęcych”. – Ja znalazłam jedną, która może wywołać niepożądane reakcje, jad żmii irańskiej, ale wiem, że w podręcznikach nie ma wszystkich. Lista jak na mugolskie leki jest i tak bardzo ograniczona, a gdy odrzucimy te związane z typowo mugolskimi chorobami i ich lekami, jest naprawdę krótka – dodała, poprawnie odczytując jego spojrzenie.
Lista skutków ubocznych była istotnie krótka, czego nie można było powiedzieć o liście ingrediencji. Hermiona spisała po prostu składniki wszystkich eliksirów, które przyszły jej do głowy, a które można byłoby użyć na nudności, senność, wysypkę, zaburzenia apetytu, krwotok z nosa czy zapalenie spojówek. Im dłuższa lista, tym więcej szukania. A to znaczyło więcej widoku męskich dłoni o długich, kształtnych palcach i więcej cichego, niskiego głosu. Na myśl o tym musiała uszczypnąć się w udo, żeby ukryć uśmieszek, który cisnął się jej na usta, bo gdyby siedzący obok mężczyzna się zorientował, chybaby ją udusił!
Snape sięgnął po plik pergaminów i przyjrzał im się uważnie.
Wyjaśnienia Granger brzmiały podobnie do jej odpowiedzi na pytania za szkolnych czasów, kiedy pozwolił się jej odezwać: gładkie, wyczerpujące, logiczne, a przede wszystkim długie. Wtedy nieodmiennie go drażniły, teraz jednak nie czuł zwykłego poirytowania, pewnie dlatego, że temat był zupełnie nowy, a przede wszystkim interesujący.
Pod koniec wyłapał w jej głosie jakąś dziwną nutkę, ale gdy obrzucił ją krótkim spojrzeniem, nie doszukał się niczego podejrzanego.
Obok każdego skutku ubocznego Granger wypisała listę eliksirów i maści, które można było użyć. Większość propozycji go nie zdziwiła, ale kilka innych go zaskoczyło. Na przykład jemu nie przyszłoby do głowy zastosować Szkiele-Wzro na zapalenie spojówek ani eliksiru pobudzającego węch na zanik apetytu. Lecz im bardziej Granger była drobiazgowa, tym lepiej dla niego, więc nie zamierzał krytykować jej pomysłów. Poza tym pewnie poradzili jej to koledzy po fachu. Za to nie pomyśleli o innych.
– Wywar ze szczuroszczeta? – spytał, unosząc lekko brew.
Przekrzywiając głowę Hermiona przechyliła się lekko w jego stronę i zanurzyła w innym świecie. Męskich perfum czy może wody po goleniu… zapachu ziół… I jeszcze czegoś… Ulotnego, trudnego do określenia, co zapraszało do odkrycia na każdy możliwy sposób…
– Tak – powiedziała, patrząc na kartkę pergaminu, lecz widząc jego dłonie. – Tak. W przypadku… – odchrząknęła – bardzo ostrej wysypki czy podrażnienia skóry. Niektórzy pacjenci ją sobie rozdrapują i mają otwarte rany.
To przypomniało Snape’owi niedawny widok obrzękniętego i podrapanego do krwi przedramienia Lucjusza oraz Draco. On sam zdołał tego uniknąć stosując maść na smoczą ospę, więc na dobrą sprawę mogli wykreślić wywar ze szczuroszczeta. Jednak wspomnienie podrapanego przedramienia przypomniało mu o Mrocznym Znaku, o którym musiał dziś Granger powiedzieć i postanowił choć raz się z nią zgodzić. Jej reakcja miała być… Biorąc pod uwagę, że była typową Gryfonką, było wiele słów, których mógł użyć, by ją opisać. Zwykle nic by sobie z tego nie robił, ale za to on był Ślizgonem, więc w pewnych okolicznościach mógł okazać trochę zrozumienia, a nawet do pewnego stopnia być miły.
A TE okoliczności jak najbardziej to usprawiedliwiały. Z tym, że nie zamierzał pozwolić jej na zbyt wiele.
– Zapomniałaś o czymś.
Zapomniałam? O czym?! Hermiona spróbowała się skoncentrować, ale patrzyła właśnie wprost w czarne oczy. O czym mogłaś… Severus Snape spojrzał na pergamin, z powrotem na nią i świat zawęził się do nich. Boże, można się w nich utopić… Z wysiłkiem przypomniała sobie, o czym mówili.
– O-o… czym?
– O maści na smoczą ospę.
???!!!
– Przecież…
Niemożliwe! Marszcząc brwi Hermiona zabrała mu notatki i otworzyła na trzeciej stronie. Na pewno ją uwzględniła, powinna być na samej górze! Tego akurat była pewna, bo w przepisie było bardzo dużo składników. Przebiegła wzrokiem pierwsze linijki, lecz faktycznie jej nie znalazła.
– Pomyślałam o niej! – zapewniła go, oddając mu plik pergaminów. – I ingrediencje do niej są na liście. Po prostu zapomniałam zapisać!
Snape spojrzał na sam dół alfabetycznej listy ingrediencji i odnalazł wodę różaną, którą używało się zamiast zwykłej.
– Ach – skomentował i wrócił do przeglądania pozostałych skutków ubocznych.
Ponad dwie godziny później świat otulała głęboka czarna noc. Hermionę również, ale inna. Ta noc uniosła ją na swoich skrzydłach hen wysoko, ku bezkresnemu niebu i teraz płynęła na swojej czarnej chmurce, otulona aksamitem i marzyła, by nigdy nie nadszedł dzień.
Tak jak poprzednim razem, przejrzeli właściwości prawie osiemdziesięciu składników, Severus podał jej te, których nie było w podręcznikach i miała zastrzeżenia aż do pięciu z nich. Trzy okazały się składnikami pomocniczymi, więc ich właściwości magiczne nie były w pełni uaktywnione, jeden, znajdujący się w Eliksirze Spostrzegawczości nie miał absolutnie żadnego zamiennika, więc Hermiona zrobiła notatkę, że podczas „ich” terapii ten eliksir nie może być stosowany, piąty zaś został podmieniony. Jad irańskiej żmii również.
Z tym, że to nie była prosta zamiana jednego składnika na drugi, to było… arcydzieło! Hermiona patrzyła oniemiała, jak jej były profesor rozpisuje recepturę eliksiru przeciwwymiotnego, a potem zmienia w nim szereg składników. Robił to powoli, z wyraźnym namysłem; wykreślał jeden, bawiąc się nieświadomie mugolskim ołówkiem, zastanawiał, wpisywał inny i wykreślał kolejny… i kolejny…
Musiał przeglądać w myślach ingrediencje o zbliżonych właściwościach i biorąc pod uwagę pozostałe składniki wybierać najwłaściwszy, niczym jubiler dobierający szlachetne kamienie do królewskiego diademu… albo Noc, zawieszająca na czarnym firmamencie najpiękniejsze gwiazdy.
Czasem musiał wracać i zmieniać uprzednio wybrane składniki i przyglądając mu się Hermiona czuła rozpierającą ją coraz bardziej radość, aż zaczęło kłuć ją w piersi… i w kącikach szeroko uśmiechniętych ust. Miała pewność, że to co wyjdzie z jego rąk, będzie absolutnie genialne! Jak on sam…
Zmiana jadu żmii na wywar z liści difenbachii, czyli składnika zwierzęcego na roślinny zgodnie z zasadą alternacji tych składników, wymusiła dodanie szeregu innych – zwierzęcych lub roślinnych, łączących się w magiczny sposób ze składnikami sąsiadującymi oraz innych, niwelujących ich działanie. Które naturalnie trzeba było sprawdzić pod kątem reakcji z metokarbamolem. Zastąpienie zaś płatków hibiskusa w wywarze pionowości, podawanym na zawroty głowy i dezorientację okazało się jeszcze trudniejsze. Severus sporządził aż trzy alternatywne receptury, dwa razy dłuższe i o wiele bardziej skomplikowane, w których podmienił ponad połowę składników i od razu zaznaczył, że to tylko szkic i że będzie musiał je przeanalizować i przetestować, bo nie jest pewny, czy wywar będzie działać.
Ale dzisiejszy wieczór był sto razy lepszy od poprzedniego, pod wieloma względami. To nie było dyktowanie właściwości i bierne spisywanie ich, to była… wymiana opinii. Współpraca. Dziś wiedziała coś, czego nie wiedział on, miała coś do powiedzenia i jej opinia się liczyła. Severus też był inny – cierpliwie odpowiadał na pytania, wyjaśniał to, co do tej pory stanowiło dla niej zagadkę, odkrywał przed nią tajniki eliksirotwórstwa i malował słowami świat, który zdążyła trochę poznać, ale teraz dostrzegła go w zupełnie innych barwach. Poza tym ROZMAWIALI. Najzwyczajniej w świecie rozmawiali – z początku co prawda była to dość sztywna rozmowa, zwłaszcza z jej strony, ale gdy się ośmieliła, odkryła że nie musi pilnować każdego słowa, ale może dać się ponieść i po prostu cieszyć chwilą.
A było się czym cieszyć, bo prócz wyjaśnień i rozmowy był też ON. Prócz pięknych męskich dłoni, palców igrających z kartami książki były też czarne oczy, kuszące aksamitną głębią… gęste, mocno zarysowane brwi i głęboka zmarszczka między nimi… kosmyki włosów, które opadały mu na twarz, gdy pochylał się nad książką i które odrzucał krótkim szarpnięciem głowy… Czasem je zostawiał i czarne pasma przecinające policzek błagały ją, by je odgarnąć. Z drugiej strony wyglądał wtedy tak, że myśli Hermiony odpływały i wracały niczym fale, przynosząc gorące wizje. Po jednej z nich odważyła się nawet na moment dyskretnie spojrzeć na jego usta, lecz czym prędzej odwróciła wzrok. Ta krótka chwila musiała jej wystarczyć, spłonąć mogła później.
Dała się ponieść uczuciom niczym rzece, a im dalej, tym szybszy był prąd. Nie dbała już, czy te uczucia były jej własnymi czy wywołanymi przez kogoś innego – jeśli chodziło o Severusa Snape’a, po ostatnich spotkaniach, a zwłaszcza po dzisiejszym wieczorze nie miała nic przeciw temu. Zaś jeśli Severus też miałby na to zareagować i… je odwzajemnić, była gotowa tego kogoś nawet uściskać!
Och, tak naprawdę już sama nie wiedziała, po co go szukali…!
– Sądzę, że to wszystko – odezwał się Severus i by lepiej widzieć przechylił kartki w stronę lampy na komodzie, którą zaświeciła jakiś czas temu. – O ile się nie mylę, powiedziałaś, że jutro dostaniesz tę mugolską substancję, tak?
– Tak, ale…
– Ale…? – powtórzył, nie podnosząc głowy.
Niski pomruk przyprawił ją o dreszcze i musiała oprzeć się o krzesło. Przygryzła na moment usta i… podjęła decyzję.
– Czy możemy warzyć razem? Chciałabym… Dużo bym się przy tym nauczyła.
Och, zdawała sobie sprawę, że brnęła w to coraz bardziej! I to całkowicie świadomie! Jego możesz oszukać, ale nie siebie. Nie chodzi o uczenie się, chodzi o… Niego. To już nie było w miarę niewinne wykorzystywanie chwili i przyglądanie mu się, by potem móc wrócić do tych wspomnień i snuć inne. To było szukanie kolejnych. I to wielu.
Jakaś ocalała trzeźwa część umysłu podpowiedziała jej, że istniała szansa jedna na milion, by Severus odwzajemnił jej uczucia i że powinna uciekać, ale…
Ale nie potrafiła! Była jak ćma lecąca do płomienia świecy; wiedziała, że spali sobie skrzydła, lecz nie była w stanie zawrócić. W tej chwili nie marzyła o niczym innym, niż żeby znów stanął za nią podczas warzenia… Och dobrze, oczywiście, że marzyła o wielu innych, o wiele bardziej szalonych rzeczach, będących wielkim ogniem, nie tylko płomieniem, lecz… Lecz akurat to było o wiele bardziej realne. Było choć namiastką tego, czego pragnęła.
Tak więc odepchnęła trzeźwą część umysłu i zatrzasnęła przed nią drzwi. I wstrzymując powietrze błagała Merlina, żeby się zgodził…
Snape złożył pieczołowicie notatki na pół, odłożył na bok i dopiero wtedy spojrzał na siedzącą obok czarownicę. Oczywiście jego uwagi nie umknął fakt, że cały czas używała słowa „my” i był pewien, że zechce uczestniczyć w warzeniu. Żeby się nauczyć. Naturalnie, przecież to była Panna-Wiem-To-Wszystko, czy raczej Panna-Chcę-Umieć-To-Wszystko.
I jeśli miał być ze sobą szczery, zasłużyła na to. Nie tylko błyskawicznie znalazła to, czego od niej chciał, ale zrobiła o wiele więcej. To, co ty powinieneś zrobić. Ale nie mógłbyś bez jej pomocy.
– Rozważę to – powiedział po dłuższej chwili. – Czy ty przypadkiem nie pracujesz? – dorzucił z lekką ironią.
– Tylko od wtorku do czwartku włącznie, w pozostałe dni nie – odparła prędko Hermiona, a wszystko dookoła nabrało blasku. – I cały weekend jestem w domu, nie… nie wyjeżdżam, więc… moglibyśmy warzyć na przykład w piątek.
Nie dodała „proszę”, nie chciała robić z siebie idiotki, ale powtarzała to gorączkowo w myślach niczym mantrę.
Snape milczał chwilę, planując w myślach następne dni. Zostało mu do uwarzenia kilka zamówień i wolał zrobić to zanim zajmie się eksperymentami z mugolskimi specyfikami.
– W sobotę – zdecydował w końcu i kobieta obok uśmiechnęła się promiennie.
Tego akurat się spodziewał – to znaczy nie aż tak żywej reakcji, po prostu zwykłej radości, natomiast uderzyło go w jej zachowaniu coś innego. Podczas całego spotkania wydawała się być czasem zaprzątnięta czymś, lekko rozkojarzona. Jak podczas warzenia w Hogwarcie. Miał dość ponure przypuszczenia, co mogło być tego powodem. Byle nie Weasley. Niby było mu obojętne, z kim była Granger, ale wśród wielu bałwanów, których uczył nie było chyba większego niż Ronald Weasley. Już zamierzał zwrócić jej na to uwagę, gdy Granger powiedziała:
– Bardzo panu dziękuję. Naprawdę. W takim razie zamówię i wyciąg z męczennicy i przyniosę wszystko w sobotę – zerknęła gdzieś w bok, chyba na kalendarz i dodała. – Jeśli chodzi o Imperiusa… Bo chyba już skończyliśmy ze składnikami? Od tygodnia nie tykam Proroka, nawet się do żadnego nie zbliżam, ale nie wiem, czy to coś pomaga. Nie dostrzegłam u siebie żadnych dziwnych reakcji…
Mówiąc to Hermiona spojrzała na bok, żeby nie dostrzegł w jej oczach prawdy. Albo to nie był Prorok i dlatego z każdą chwilą pogrążała się coraz bardziej w tym, co zaczęło się ledwie tydzień… może dwa temu? Albo też ten Imperius tylko to zapoczątkował, pchnął ją w przedziwną spiralę uczuć i teraz spadała coraz głębiej i głębiej…?
A może to nie ma nic wspólnego z Imperiusem? Dlaczego zakładasz, że potrzeba Imperiusa, żeby spodobał ci się Severus Snape?
– Nie wiem… Trudno mi cokolwiek powiedzieć – dodała, potrząsnąwszy głową.
Panna Granger, której trudno cokolwiek powiedzieć… Kącik ust Snape’a drgnął, ale tylko odrobinę, gdy wstał i zaczął rozpinać surdut. Nadeszła chwila, by wyjawić jej prawdę o Mrocznym Znaku i choć nie lubił pokazywać go innym ludziom, doszedł do wniosku, że w jej przypadku to będzie o wiele lepsze rozwiązanie niż tłumaczenie. Przede wszystkim o wiele szybsze. A potem będziesz musiał zająć się opanowaniem jej reakcji. Ostatnie godziny pokazały mu, że mógł naprawdę skorzystać na współpracy z nią i wolał, żeby ta współpraca nie skończyła się zanim na dobrą sprawę się zaczęła.
????!!!
Gdy mężczyzna obok wstał i patrząc na nią zaczął rozpinać guziki surduta, Hermionie oddech uwiązł w piersi.
Boże, co on… robi…
Czyżby on też…. „Nie zależy mi na twojej wdzięczności”… Może dlatego się zgodził? I dlatego zaproponował spotkanie? I skoro już skończyliście, to chce… O Boże… Ale żeby tak… po prostu…?
Te wszystkie myśli wybuchły w jej głowie równocześnie, zmieszane z wizjami sprzed chwili, wszystko zwolniło i zawęziło się tylko do niego i niczym w slow motion Hermiona śledziła rozszerzonymi oczami każdy jego gest. Każdy ruch jego palców. I słyszała szmer każdego odskakującego guzika… A może to była krew szumiąca jej w uszach?
– Aaaah… Co… co… – usłyszała swój zdławiony głos, świat dookoła ruszył zwykłym rytmem i zorientowała się, że stoi. Merlinie, nie miała nawet pojęcia, kiedy to się stało!
W przeciwieństwie do niej świat Severusa Snape’a nie zwolnił. Ledwo zaczął rozpinać guziki, Granger wstała, nie odrywając wzroku od jego rąk wyciągnęła przed siebie rękę i to nagle uświadomiło mu, jak mogła odebrać jego zachowanie. O cholera!
– Nie bądź głupia – fuknął, zdejmując surdut i kobieta powoli podniosła na niego oczy wielkości galeonów, pełne konsternacji i szoku. – Nie myślałaś chyba, że mogę ci coś zrobić? Muszę ci coś pokazać.
Nie bądź… Nie myślałaś… Myśli Hermiony zamierały, porywane szalejącą w niej burzą niezrozumienia. Pokazać…?
Severus sięgnął do guzików mankietu lewej ręki, obracając ją wewnętrzną stroną ku niej zaczął je rozpinać i rodzące się błyskawicznie podejrzenie sprawiło, że myślami próbowała go powstrzymać. Nie, nie, nie, Merlinie, nie…
Jednym gestem podwinął białą tkaninę i wtedy świat dookoła zapadł się w mrok.
– NIE!
Umysł Hermiony szarpnął się we wściekłym proteście, by nie poddać się Zrozumieniu, które niczym drapieżny ptak wbiło weń swoje szpony, rozpostarło skrzydła i porwało w czeluście piekieł.
Jej pole widzenia ograniczyło się do Mrocznego Znaku. Lecz to nie był niewyraźny cień, który widziała miesiąc temu, będący tylko Przeszłością, koszmarnym wspomnieniem, uspokajający w swojej bladości. TA czaszka odcinała się ostrą czernią od bieli przedramienia niczym krzyk Teraźniejszości, namacalna, rzeczywista, Prawdziwa. Wąż zaś… wyglądał jakby był gotów znów rozwinąć zachłannie swe sploty i wziąć świat w posiadanie.
Niczym Przeznaczenie.
– Czarny Pan NIE WRÓCIŁ – usłyszała gdzieś z oddali uspokajający głos. – I nie wróci. To nie jest zwiastun jego powrotu. Nie masz się czego bać.
– Nie… – Hermiona sama nie wiedziała, co chciała powiedzieć. W jej głowie huczało tylko jedno słowo. „NIE”.
Snape nie raz widział w ludzkich oczach strach. Był obyty z tym widokiem. Ale ten w oczach Granger był inny… A raczej czaiło się w nich coś jeszcze… Protest – szalony, rozpaczliwy protest. Dlatego sięgnął do jej ramienia i uścisnął je lekko.
– Nie bój się – powtórzył cicho.
Nie wrócił. I nie wróci. Wspomnienie-widmo węża rzucającego się ku niej, wbijającego kły w szyję przybladło. Nie wrócił. I nie wróci. To było najważniejsze, ale… był tego pewien?
– Skąd… pan wie? – wykrztusiła.
– Bo tego nie można z niczym pomylić. Poza tym gdyby wracał, blizna Pottera również by zareagowała. A tak się nie dzieje.
Hermiona odniosła wrażenie, że powinna coś zrozumieć, które jednak znikło szybciej niż się pojawiło.
Z największym trudem oderwała wzrok od znamienia, bo miała wrażenie, że póki na nie patrzy, póty faktycznie nie ożyje. Nie… nie chciała umierać… Ani Merlinie, nie chciała dołączyć do Inferiusów!
– Ale…
– Weź się w garść – prychnął Snape, tracąc powoli cierpliwość. – Powiedziałem, że to nie ma związku z Czarnym Panem i lepiej w to uwierz, bo nie będę powtarzał. Mroczny Znak musi reagować na tego Imperiusa czy cokolwiek to jest.
Hermiona drgnęła, jak uderzona, lecz jego ostre słowa trochę ją otrzeźwiły.
Voldemort nie wracał. Inaczej faktycznie blizna Harry’ego dałaby o sobie znać! A gdyby tak się stało, byłaby jedną z pierwszych, którzy by się dowiedzieli.
To sprawiło, że mrok dookoła złagodniał trochę.
Ale… Ale czemu nie powiedział jej o Mrocznym Znaku? Gdy przyszła do niego, pokazał jej Znak – blady, niewyraźny… Jak mógł być blady, skoro teraz jest czarny? Skoro to, co się dzieje, dzieje się od kilku miesięcy? Okłamał ją? Rzucił na niego jakieś zaklęcie ukrywające?
– Dlaczego… – zacięła się, dalsze słowa uwięzły jej w gardle.
– Dlaczego CO?
– Dlaczego… jak do pana przyszłam, wtedy, do pańskich kwater… Nie powiedział pan o Znaku?
Oczy Snape’a zwęziły się niebezpiecznie.
– Powiedziałem ci. Że nic się z nim nie dzieje. Nawet POKAZAŁEM.
W milczeniu, które mu odpowiedziało, wyraźnie słychać było nieme oskarżenie. Które przeciągało się, aż zaczęło krzyczeć.
– Granger, czy ty insynuujesz, że kłamię? – zapytał cicho, pochylając się lekko w jej stronę.
Hermiona podniosła głowę i zbladła odrobinę, lecz nie cofnęła się. Musiała wiedzieć! Zarówno jeśli chodziło o sprawę Imperiusa, jak i dla siebie! Musiała móc mu ufać!
– To się dzieje od miesięcy – odparła drżącym głosem, odetchnęła i zebrała się w sobie przed skokiem w przepaść. – Przez miesiące nie reagował… I tak nagle poczerniał? W… kilka dni?
– Zaczął ciemnieć od tamtej chwili.
Od TAMTEJ chwili? Od ponad miesiąca? I przez cały ten czas…
!!!!!
– Dlaczego pan nic nie powiedział? – nagle zobaczyła to, co jej umknęło! O bliznę pytał podczas spotkania z Harry’m! Czyli już wtedy wiedział! – Cały czas o tym mówiliśmy. Na spotkaniu z Harry’m… I potem… Oparliśmy wszystko na założeniu, że to nie ma nic wspólnego z…
– Bo nie ma – warknął Snape. – Upewniłem się, więc mogłem się zająć innymi poszlakami. Granger, nie zamierzam się przed tobą tłumaczyć, więc…
– Trzeba nam było powiedzieć! My wszystko panu mówiliśmy! Harry przekazał mi wszystko, czego się dowiedział! Ja też, kiedy…
– A kto powiedział, że ja miałem mówić wszystko wam? – przerwał jej ostro. – Czy kiedykolwiek cokolwiek ci obiecałem? Zobowiązałem się do czegoś? – uniósł brew do góry i pokręcił głową. – To ty do mnie przyszłaś. Ty chciałaś wiedzieć, co się dzieje. Ty przyniosłaś mi podsumowanie wydarzeń z Proroka. I skoro najwyraźniej zaczynasz mieć problemy z pamięcią, pragnę ci przypomnieć, że odpowiedziałem ci, że sprawdziłem wszystkie opcje i wszystko wskazuje na Imperiusa. A teraz, gdy już to ustaliliśmy, możemy zastanowić się, w czym innym niż Prorok może być?
O Boże. O Boże. O Jezu… To bolało. Jak bardzo bolało!
Każde jego słowo kradło jej marzenia, obdzierało ją z nich, wyrywało radość, nadzieję i poczucie wartości, zostawiając otwarte, krwawiące rany.
Z każdym głuchym biciem serca gdzieś w gardle, w głowie, świat walił się coraz bardziej.
Jednostronne? Och tak, to jest całkowicie, przeraźliwie jednostronne! Ani przez chwilę to nie była współpraca, partnerstwo, musiałaś oszaleć, skoro coś takiego mogło przyjść ci do głowy!
Nie wiedzieć kiedy biel koszuli znikła i zastąpiła ją plama dywanu, szara niczym prochy rzucone na ziemię, choć równie dobrze mogło tam nie być niczego, bo przed oczami pulsowały bólem obrazy zmieszane ze słowami. Hogwart, Pokątna, tamten las, jej mieszkanie, znów Hogwart, znów jej mieszkanie…
To wszystko było tylko farsą, żałosną farsą. A ty byłaś tą naiwną, która dała się nabrać.
A powinna wiedzieć! Przecież po tylu latach go znała! Więc powinna wiedzieć, że to Severus Snape dyktuje warunki! Bierze co uzna za stosowne i daje tylko wtedy, jeśli to ma przynieść mu jakąś korzyść!
Dokładnie, korzyść. Tylko dlatego z tobą ROZMAWIAŁ. Tylko dlatego był MIŁY. Nie dlatego, że docenił twoją wiedzę, twoją inteligencję, że zaczął darzyć cię szacunkiem. Od samego początku robił to tylko dla siebie – żeby ustalić co się dzieje z Mrocznym Znakiem i… i dla swoich eliksirów!
Ty idiotko… Ty łatwowierna idiotko…
Bo była idiotką. Prawdziwą idiotką. I to on miał rację. Nigdy nic jej nie obiecał, to ona sama wszystko sobie uroiła. Chciała tego, tak pragnęła, że widziała tylko to, co chciała zobaczyć!
Merlinie, nic nie mogło równać się z tym, co targnęło w tej chwili Hermioną. Wolała już Crucio u Malfoyów, bo wtedy tortury ograniczyły się do jej ciała, teraz zaś z bólu umierała jej dusza.
Żałosna, łatwowierna Gryfonka! Tyle razy o tym słyszałaś. Jak mogłaś myśleć, że możesz WSPÓŁPRACOWAĆ ze Ślizgonem??
Gryząca gorycz w gardle stała się nie do zniesienia i Hermiona chciała krzyknąć, ale z ust nie wyszedł jej żaden dźwięk.
Ale coś w niej pękło. Przechyliła się przez krawędź, lecz zamiast spaść w przepaść zobaczyła wszystko z innej perspektywy.
No właśnie, Ślizgonem. Nie wymyśliłabyś, gdyby nie dał ci nadziei. A doskonale wiedział, że ci ją daje.
Wykorzystał cię. Z czystym wyrachowaniem.
Zdradził. W pewnym sensie cię zdradził.
Właśnie dlatego gdy uwierzyła, że to nie Voldemort wraca świat pojaśniał tylko trochę. Bo ta druga część to była jego zdrada i tego mroku nie miało rozproszyć żadne światło. I dlatego to tak bardzo bolało.
– Granger.
Wpatrująca się w podłogę kobieta wyraźnie zacięła się w sobie i Snape poczuł, że jego cierpliwość naprawdę zaczyna się kończyć. Wiedział, że jako typowa Gryfonka nie przełknie tego łatwo, ale nie zamierzał tolerować urażonych min oraz znosić scen.
– Czy możemy przejść do dalszej części naszego spotkania?
Spotkania????! NASZEGO? Ty to nazywasz „NASZYM spotkaniem”??
– Albo skończysz fochy, albo wychodzę.
Fochy???! Hermiona poczuła się, jakby wpadła z rozpędem na ścianę.
– Proszę bardzo! – rzuciła, odwracając się gwałtownie i wbiła wzrok w białą gęstą firankę.
Przez jedną krótką chwilę Snape miał ochotę złapać ją za ramię, odwrócić i wyjaśnić, że posunęła się zdecydowanie za daleko. Ale nagle coś innego przyszło mu do głowy i roześmiał się głośno.
– W takim razie do soboty. Z oboma składnikami. W przeciwieństwie do mnie TY mi je obiecałaś.
Po czym przemierzył salon kilkoma długimi krokami, przeszedł przez krótki przedpokój, machnięciem różdżką otworzył drzwi i wyszedłszy zamknął je łagodnie za sobą.
Nie będziesz płakać! Nie będziesz płakać. Nie.
Mowy nie ma.
Wolała, żeby wychodząc rąbnął drzwiami. Żeby na nią krzyknął. Wtedy mogłaby nadal być wściekła, mogłaby walczyć, protestować!
Ale jego spokojne słowa, a zwłaszcza sposób, w jaki zamknął drzwi zdławiły jej furię. Zupełnie jakby… zdmuchnął świecę. I pozostał tylko dławiący coraz bardziej swąd.
Zasłona zafalowała przy mrugnięciu oczami.
Nie będziesz płakać.
Biel rozmyła się wraz pieczeniem w gardle.
Nie będziesz…
Ból przybrał na sile i szloch targnął jej ciałem, rzucając na kolana jakby był wściekłym sztormem, a ona tylko małą łupiną na wzburzonym morzu.