Trzeci Raz – Rozdział XXII

To Arvin trzymał wszystko w garści. Załatwiał wszystkie sprawy urzędowe u mugoli, opiekę Uzdrowicieli dla babci i po studiach pracował, żeby dorobić do tego, co dostawali od rodziny z Oslo. Teraz nie tylko zabrakło jego zarobków, lecz w dodatku ich okradziono.

Najlepszym wyjściem był powrót do Norwegii, lecz poza tym, że należało uregulować sprawy urzędowe pozostawało jeszcze śledztwo w toku i przede wszystkim fakt, że Arvin został pochowany w Anglii i dla Ingrid wyjazd był równoznaczny z… zostawieniem go. Porzuceniem sensu jej istnienia.

Ponoć żeby się odrodzić trzeba najpierw umrzeć. Hermiona nie wiedziała, czy w tej sytuacji znalazłaby w sobie siłę i chęć, by wrócić do życia.

Dlatego postanowiła jej pomóc, na tyle, na ile była w stanie – mogła warzyć eliksir dla babci Arvina, spróbować załatwić jej wizyty w Klinice, od września mogła nawet sama ją prowadzić, teraz zaś mogła dać jej choć trochę pieniędzy.

 

– Hermiona… – jej imię zabrzmiało podobnie jak w środę i Hermiona jeszcze bardziej niż do tej pory poczuła, że chce to zmienić. Choć odrobinę.

– Madam Olafsen – przywitała się i sięgnąwszy po lodowate ręce mamy Arvina włożyła w nie kopertę z dwustoma funtami.

Jak na nią było to bardzo dużo, lecz ona miała rodziców i przyjaciół do pomocy. Ingrid była sama.

– Co… – starsza kobieta zajrzała do środka i potrząsnęła głową. – Nie. Nie. Dziękuję. Ale weź. Na powrót – spróbowała ją oddać, lecz Hermiona stanowczo zamknęła jej palce na kopercie i przycisnęła do jej piersi.

– Proszę je wziąć.

– Nie… nie mogę!

– Tak. Proszę. Arvin by to zrobił.

Norweżka zawahała się, zacisnęła oczy i wybuchnąwszy płaczem przytuliła się do Hermiony.

– …kuję – wykrztusiła w jej ramię.

Hermiona przygarnęła ją mocno i również musiała zacisnąć powieki – żeby powstrzymać łzy. Stały tak przez kilka chwil i w ich uścisku na pewno była magia, bo gdy w końcu Ingrid się odsunęła, uśmiechnęła się lekko.

– Dziękuję. Ci

– Nie ma za co – zapewniła ją Hermiona i choć było to wyświechtane powiedzenie, naprawdę tak myślała. – Jeśli chodzi o… pani mamę – ciągnęła i mama Arvina spojrzała na nią uważnie marszcząc brwi. – I eliksir na pamięć dla niej.

– Tak?

– Uwarzę dla pani więcej.

– Więcej? Nie ma… więcej – pokręciła głową Norweżka. – Nie ma nic.

Hermiona próbowała mówić wolno, żeby Ingrid ją zrozumiała, ale teraz poczuła, że to ona nie rozumie. Merlinie, jak to… „nic”? Nie zużyła chyba zawartości obu butelek?!

– Były dwie butelki – na wszelki wypadek uniosła dwa palce. – Dałam pani jedną. A gdy Arvin… zginął, tego dnia dałam mu drugą.

– Jedną, od ty, gubi. Od razu. I mówił, że to ja. My dwa szukaliśmy, nie ma jej – zaprzeczyła Ingrid. – Innej nie miał nigdy.

Przez kilka sekund Hermiona odkrywała znaczenie znanych jej przecież słów.

– Musiał mieć. Wyszedł ode mnie z butelką. Może schował ją u siebie? W pokoju? – Norweżka znów pokręciła głową. – Nie znalazła pani żadnej u niego? Była duża – Hermiona pokazała jakiej mniej więcej była wielkości.

– Mała, duża, nie ma żadnej. Ja nie znalazłam, ani politiet też nie. Żadnej butelki w domu. Zrobisz eliksir?

W jej pytaniu słychać było tyle nadziei, że Hermiona czym prędzej zapewniła ją, że oczywiście to zrobi i zajmie się pomocą obu kobietom w Św. Mungu.

Ingrid było jeszcze daleko do odrodzenia się, lecz może właśnie zrobiła w tym kierunku pierwszy krok.

Wyszedłszy na ulicę ruszyła wolno chodnikiem i spróbowała pojąć to, co usłyszała. Tym razem nie chodziło o same słowa, ale to, co się za nimi kryło.

Zgubił butelkę? Jak mógł ją zgubić…? Może po prostu ją stłukł i nie chciał się przyznać? W każdym razie już wiesz, dlaczego tak dziwnie się zachowywał na początku wizyty i tak ucieszył, jak dałaś mu drugą.

Lecz tylko to pasowało.

W czwartek dotarło do niej, co oznaczała data i godzina, którą podał jej starszy czarodziej pod domem Arvina. Norwega zamordowano mniej więcej jak wrócił od niej.

Ale jeśli nie miał butelki, to co z nią zrobił?

Oczywiście po wyjściu od niej mógł zajrzeć jeszcze gdzieś, zostawić ją, stłuc? i dopiero wtedy wrócić do domu, ale… to było bez sensu. Po pierwsze nie stłuc. Nie mógł stłuc DWÓCH butelek. Po drugie jeśli nie chciałby trzymać jej w domu, mógł poprosić ją o przetrzymanie jej.

Choć nie, na pewno nie! Skoro stłukł tę pierwszą, to na pewno potrzebował drugiej, i to od razu.

Poza tym gdybyś dostała coś, na czym ci zależy, nie zaniosłabyś tego na przykład… do Ginny, tylko do siebie.  

Przyszło jej do głowy, że może Arvin potrzebował eliksiru dla kogoś innego, ale po namyśle odrzuciła ten pomysł. W takim razie Ingrid nie wiedziałaby, o jakim eliksirze na pamięć dla jej mamy Hermiona mówi, a tymczasem Norweżka nawet się nie zdziwiła.

Mugolscy złodzieje mogli zabrać drugą butelkę przy okazji kradzieży, choćby myśląc, że to jakiś alkohol czy coś cennego, ale tu znikły dwie.

Oczywiście mógł to być zbieg okoliczności i pierwszą faktycznie Arvin mógł stłuc, zapodziać czy dać komuś innemu, a drugą mu ukradli, ale to zaczynało być trochę naciągane.

Za to inna opcja była po prostu szalona.

Przecież nikt nie mógł ukraść OBU butelek?!

Hermiona podniosła głowę i zobaczyła zupełnie nieznaną jej okolicę. Czas było przestać kombinować, bo wnioski z każdą chwilą były coraz bardziej absurdalne i zrobić coś użytecznego – to znaczy załatwić wizyty babci Arvina w Klinice.

 

 

Piątek, 16 lipca,

Gdzieś w Wielkiej Brytanii, Dom Spencera

Południe

 

Gus podszedł do okna i wyjrzał ostrożnie przez brudną, popękaną szybę niewielkiej izby. Droga, którą widział była niemal całkowicie zarośnięta chaszczami, a stojące po obu stronach drzewa zwieszały ku niej długie gałęzie.

Potarł zaczerwienione z niewyspania oczy, przez chwilę obserwował kołyszące się delikatnie liście, falujące jakieś polne kwiaty oraz wydeptaną pośrodku nierówną ścieżkę. Dwa, trzy dni temu musiało padać, bo ziemia zdążyła wyschnąć i zamienić się w zakurzoną dróżkę, lecz w zagłębieniach wciąż stała woda, w której kąpały się ptaki.

Jednak poza tym nic się nie poruszało.

Uspokojony podszedł do w połowie zarwanego fotela i usiadł w nim ostrożnie. Miał przy tym wrażenie, że zanurza się w morze stęchlizny, bo ostry zapach przebił się ponad odór zgnilizny, butwiejącego drewna i wilgotnej sadzy w kominku. Smrodu moczu nie czuł i bardzo dobrze – to znaczyło, że ludzie tu nie zaglądali.

Gdy sięgnął po siatki z jedzeniem, do tego wszystkiego dołączyła kolejna woń – zimnych podeschniętych frytek i przesiąkniętej tłuszczem panierowanej ryby, które ukradł z jakiejś restauracji na drugim końcu kraju, gdzie aportował się pod zaklęciem Kameleona. Zapach nie był obrzydliwy, ale Gus skrzywił się, zanim zaczął jeść.

Merlinie, gorzej było już tylko w Azkabanie.

Od wczoraj tak wyglądało jego życie. Do domu Spencera deportował się wczoraj nie przez przypadek. Należał do rodziny półkrwi, jednej z wielu, do której wybrali się podczas któregoś z rajdów organizowanych przez Voldemorta, ale nie wiedzieć czemu najbardziej zapadł mu w pamięć. Po wyjściu z Azkabanu zjawił się właśnie tu i odkrył, że dom został porzucony i nikt od dawna tu nie zaglądał, co czyniło go doskonałą kryjówką. Postanowił nie mówić o nim Drisowi – i na całe szczęście! Przy tych wszystkich błędach, które popełniłeś to była jedna trafna decyzja!

Choć ten stan mógł długo nie potrwać, bo od wczoraj Dris już trzykrotnie próbował przejąć jego jaźń. Ze wszystkimi innymi ludźmi by mu się to udało, jednak Gus wiedział, czego się spodziewać i za każdym razem go odrzucał (tak jak na początku ich znajomości, gdy Arab zrobił to kilka razy na jego prośbę, w ramach demonstracji).

Lecz to nie Dris stanowił teraz problem. Z Drisem mógł walczyć i mógł wygrać, ale z jego Ifrytem nie miał najmniejszych szans – na niego nie działała żadna znana mu magia, żadna!

Powinieneś się cieszyć, że wciąż żyjesz! Aż wzdrygnął się, gdy uświadomił sobie, jak niewiele brakowało. Skąd mogłeś wiedzieć, że ten bydlak może przywołać Ifryta bez użycia rąk?!

Właśnie dlatego co jakiś czas wyglądał za okno. Było to raczej bezsensowne i próbował ignorować wspomnienie gorąca i cienia za plecami, lecz wtedy zdejmował go strach, niczym niewidzialny olbrzymi ptak rozpościerał nad nim swoje skrzydła i zaciskał dookoła niego, nie pozwalając myśleć, oddychać, czuć. I zostawiał mu tylko jedną drogę ucieczki – pod okno.

Dlatego po dość sytym obiedzie znów wyjrzał na zewnątrz i dopiero wtedy sięgnął po przeczytanego już raz Proroka.

Do wczorajszego wieczora zaginęły już dwadzieścia trzy osoby. Coraz więcej znikało pomiędzy Oxfordem i Londynem – Te-Z-Drugiej-Strony musiała przyciągać siła magii znajdującej się w stolicy.

Zgodnie z gazetą Aurorzy traktowali śledztwo jako priorytet – na to właśnie liczył.

Robards, rusz się. Pospiesz się, błagam, pospiesz się!

Merlinie, do czego doszło, że Robards był w tej chwili jego jedyną nadzieją?!

 

 

Londyn, Klinika Św. Munga

Tuż przed 15-tą

 

Na widok Hermiony Neil Ward zrobił bardzo dziwną minę. Jakbyś była Wilą i Śmierciotulą w jednej osobie, uznała i się poprawiła. No dobrze, z tą Wilą to przesadziłaś.

– Hermiona!

– Dzień dobry, Neil – przywitała się, wyciągając do niego rękę. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam?

Czarodziej uścisnął ją i szybko puścił.

– Oczywiście, że nie! – zapewnił. – Przykro mi, że tak wyszło.

– Przykro ci? Czemu? – zdziwiła się Hermiona.

– No że… To znaczy… Przyszłaś w sprawie listu z Kliniki? Czy nie?

Jak zawsze, myśli Hermiony wystrzeliły we wszystkich kierunkach, szukając najgorszych możliwych scenariuszy. Doszukali się czegoś w badaniach z maja! Odkryli, że postarzałaś się o więcej niż te dziewięć i pół roku! Nie, to byli ludzie z Departamentu Tajemnic, więc… Odkryli, że zmodyfikowałaś eliksir na pamięć i teraz się czepiają… Merlinie, jeszcze tu nie pracowała, nie mogła przecież zaszkodzić jakiemuś pacjentowi, ani czegoś zepsuć, ani…

– Nie dostałam żadnego listu… – zaczęła powoli. – Co się dzieje?

I jak to zwykle bywa, rzeczywistość była znacznie gorsza niż wszystkie najgorsze scenariusze. Neil zerknął na bok i westchnął.

– Carpenter rozwiązał z tobą umowę i na twoje miejsce zatrudnił Toma Smitha. Z tego, co słyszałem, chciał ci wysłać list…

Resztę jego słów zagłuszył krzyk, jaki wybuchł w głowie Hermiony. Mężczyzna jeszcze coś mówił, ale mu przerwała.

– CO???! Jak mógł rozwiązać umowę…?! Przecież ją podpisałam! Klinika też, umowy są wiążące dla obu stron! Na miłość boską….!

– No właśnie…

– Ale czemu?! Jeśli chce rewizji wynagrodzenia… albo godzin pracy, dodatków czy… nie wiem czego jeszcze, to możemy to omówić! I znaleźć jakiś kompromis! A nie tak po prostu zrywać umowę!

Stali w pokoju Uzdrowicieli, ale Hermiona podniosła głos i z korytarza dobiegło „Ciszej tam!”, więc Neil zatrzasnął drzwi zaklęciem i uścisnął jej ramię.

– Posłuchaj…

– Wiesz, dlaczego to zrobił?!

– Tom mógł zacząć natychmiast, nie od wrze…

– Ale ja też mogłam zacząć natychmiast! Nawet teraz mogę! Muszę tylko zawiadomić Coxa, na pewno się zgodzi, a jak nie…

– Hermiono, on już zaczął pracować. Od poniedziałku – przerwał jej Neil. – Na to już za późno. Oczywiście możesz iść i poprosić o spotkanie z Naczelnym, żeby to wyjaśnić…

Od poniedziałku??! Gdzie ta cholerna sowa?! Hermiona już zamierzała wyrwać się i pędzić na dół, lecz coś w tonie Neila ją zaalarmowało.

– … Wyjaśnić? Myślisz, że nie uda mi się… że nie będzie chciał…

– Jeśli mam być szczery, to nie sądzę. To… to nie praca dla kobiet.

Kolejny okrzyk zamarł na jej ustach, gdy przypomniała sobie słowa Drisa. „To nie jest miejsce dla kobiety”.

– To naprawdę ciężki zawód – podjął Neil. – Niektórzy pacjenci mogą być niebezpieczni, poza tym czasem trzeba ich podnieść, przenieść, czy przewinąć… Wy macie kogo innego do przewijania.

Jezu Chryste, Neil również??? Więc to na pewno Imperius!

– Neil…?

– Rozumiem, że jesteś zła, na twoim miejscu też bym był, w końcu tyle się uczyłaś. I byłaś najlepsza na roku. Ale… spróbuj zrozumieć – jej były-przyszły szef rozłożył trochę bezradnie ręce.

Podnieść? Przenieść? Do tego są zaklęcia! Przewinąć?? Kogo innego? Na te słowa buchnął w niej ogień i wszystko eksplodowało. Jasne! Już się spieszę! I tak, uczyłam się! I nie tylko byłam najlepsza na roku, to ja uzdrowiłam moich rodziców, nie wy! Idioci!

To MUSI być reakcja na Imperiusa!

I w tym momencie usłyszała w głowie słowa Severusa: „Wybrałbym sobie kilka osób i przyglądał się, jak się zachowują. Zmieniają. Kogoś popularnego. W kogo zachowaniu można czytać jak w otwartej księdze. Dlatego radziłbym ci nie tylko nie afiszować się swoją wiedzą wobec nikogo, ale jeśli nie potrafisz udawać entuzjazmu, to choć nie protestować”.

To było zupełnie jakby biegła, pędziła przed siebie i nagle, zupełnie nieoczekiwanie znalazła się na krawędzi głębokiej rozpadliny. Mogła ją przeskoczyć i biec dalej, albo zatrzymać się, jak jej radził.

Merlinie, co ona teraz miała zrobić?!

Cieszyć się? Zgodzić się na to?

Stracić pracę, o której marzyła?! Z powodu czyichś machinacji, w imię Merlin wie czego?!

Skoro nie wszyscy reagują w podobny sposób, może ty możesz reagować inaczej?

Chwilę stała z otwartymi ustami, wstrzymując powietrze, rozdarta między tym, co Chciała zrobić i co Powinna zrobić. Między skokiem i zostaniem po tej stronie. Widziała dalszą drogę; była tuż-tuż, wystarczyło dać większy krok i się na niej znaleźć, lecz jednocześnie niski głos mówił jej wyraźnie, że zamiast twardego gruntu może czekać na nią grząskie bagno, w którym utonie.

Ta wizja sprawiła, że odetchnęła, jej ciało przestało domagać się dalszego biegu i udało się jej zacząć Myśleć, a nie Czuć.

Ludzie faktycznie mogą reagować różnie, ale też z różną siłą.

Wszyscy wiedzą, jakie są twoje wartości. Wiedzą, że masz kota na tle nauki i pracy. Hermiona Granger na pewno nie zgodziłaby się z tego zrezygnować, Imperius czy nie, lecz to nie musi być ta sama Hermiona, która kiedyś w napadzie wściekłości uderzyła Dracona Malfoya.

Dlatego odetchnęła i skinęła głową, siląc się na spokój.

– Rozumiem, Neil. Ale… ja naprawdę chciałabym tu pracować. Więc pójdę z nim porozmawiać. Poproszę, żeby się zgodził, nawet na pół etatu, od kiedy chce. I za ile chce. Byle tylko mnie przyjął.

Jeśli nie mogła biec, mogła choć przespacerować się po samym, samiutkim brzegu przepaści i pomachać nad nią nogą.

Jeśli ktokolwiek cię teraz obserwuje, powinien, dupek, być zadowolony!

Były-przyszły szef ze współczuciem poklepał ją po ramieniu.

– Wierz mi, naprawdę mi przykro, że to tak wyszło. Ale cieszę się, że rozumiesz. I… jeśli mogę coś dla ciebie zrobić, to się nie wahaj.

Zabrzmiało to niczym przypieczętowanie jej porażki i Hermionie zebrało się na płacz – z frustracji i wściekłości zarazem. Powinna móc walczyć do upadłego, nie poddawać się, a tymczasem zostało to jej odebrane!

Jednak słysząc jego propozycję postanowiła skorzystać z okazji i przykleiła do twarzy lekko błagalny uśmiech.

– Owszem. Babcia mojego przyjaciela cierpi na Lacunę i potrzebuje kilku sesji z Uzdrowicielami. Mógłbyś mi pomóc i znaleźć jakieś wolne miejsce dla niej?

 

 

Beaconsfield, 15 mil od Londynu

15:00

 

Te-Z-Drugiej-Strony przepływały powoli nad miastem w kierunku tętniącego coraz silniejszą magią serca czarodziejskiej społeczności – Stolicy. Na bezchmurnym niebie dookoła nie było ani jednego ptaka; szybujący niedaleko chwilę temu myszołów odleciał, machając mocno skrzydłami. Tak samo zamilkł cały zwierzęcy świat poniżej – umilkło pohukiwanie synogarlic, pochowały się koty, psy umknęły kuląc ogony i tylko w jednym domu rozskrzeczała się w panice siedząca w klatce sowa. A potem wbiła się w kąt klatki i ukryła głowę pod skrzydłem.

Nagle pierwszy ze stworów wyczuł świeży powiew magii i rozejrzawszy się wypatrzył troje ludzi idących polną drogą w kierunku sporej posiadłości nieopodal.

Zanim zdążył dać znak swojemu kompanowi, ten też ich zauważył.

 

– Jutro zaczynam przed piątą – powiedziała z westchnieniem Deborah. – Plus jest taki, że o tej porze będę mogła się aportować i nikt mnie nie zauważy.

– Na twoim miejscu byłbym ostrożny – poradził jej John.

– Chodzenie i miotły to przeżytek – obwieścił, wtrącając się, Fred. – Za to jak dobrze skupi się na celu, aportacja wcale nie jest niebezpieczna!

Przymierzał się właśnie do egzaminu i był pewien, że go zda, więc zaczynał już myśleć o tym, czy mógłby nauczyć się latać. Słyszał, że profesor Snape to potrafił!

Żeby dać ojcu do zrozumienia co sądził o spacerach takich jak ten na którym właśnie byli, chłopak podbiegł kilkanaście kroków do przodu i obrócił się na pięcie.

Nie zamierzał się teleportować, więc tylko zakręcił się dookoła i nagle odniósł wrażenie, że otarł się o coś. Coś dziwnego, od czego pomimo skwarnego popołudnia zrobiło mu się lodowato i przeszły go dreszcze.

Cofnął się, lecz to coś posunęło się ku niemu i wciąż je wyczuwał. Owiewające jego bose stopy w sandałach, końce palców, wspinające się i muskające nos…

Cofnął gwałtownie rękę – WYRWAŁ JĄ i serce podskoczyło mu do gardła, bo wyczuł lekki opór!

– Odwal się! – wrzasnął, odskakując do tyłu i dysząc ciężko.

To nie był duch!!! To było coś innego! Obcego! O-o-odrażającego!

GŁODNEGO!!!

– Fred? – dobiegł go głos matki.

Usłyszał go przez swój własny, oszalały krzyk, bo w tym momencie to coś natarło na niego równie gwałtownie.

Drapieżna pustka otoczyła go, zamknęła w potrzasku, odcinając każdą drogę ucieczki i sięgnęła po niego łapczywie. Coś obmierzłego liznęło go po karku! Lodowate palce oplotły mu łydkę! Fantomowe dłonie wsunęły pod koszulkę, zanurzyły w jego piersi i zaczęły ryć w kierunku serca…!!

Przez wołania rodziców i własne wycie do jego świadomości przedarł się inny krzyk: „DOM!!!”

Fred kurczowo złapał się tej myśli, skupił z całych sił i obrócił na pięcie, wyrywając z pożerających go splotów!

Pierwszy stwór pochwycił natychmiast deportującego się chłopaka i przejął go, kierując w inną stronę. W stronę Portalu.

Przyciśnięty do niego czarodziej próbował walczyć, lecz Ten-Z-Drugiej-Strony tylko wybuchnął śmiechem i przepłynął z nim przez Zasłonę.

Do tej pory sądził, że porywanie teleportujących się ludzi nie było zabawne, wolał przyglądać się, jak zaszczuci sami przez nią przebiegają, lecz teraz zmienił zdanie.

 

Widząc znikającego chłopca czarownica wymieniła z mężem przestraszone spojrzenie i wtedy rzucił się na nią drugi stwór. Kobieta krzyknęła rozdzierająco i zachwiała bezradnie. Czarodziej też wyczuł jego obecność, lecz Ten-Z-Drugiej-Strony odepchnął go z całej siły i sparaliżował jego myśli – nie mógł zabrać ze sobą dwójki ludzi.

Czarownica rzuciła się biegiem w stronę domu, więc zablokował jej drogę – rzuciła się do tyłu – natarł na nią z drugiej strony – odskoczyła – on już tam był… Nie pozwalając uciekać dał jej tylko jedno wyjście.

Deportację.

Ledwie obróciła się, rzucił się za nią, przechwycił i przemknął z nią przez Portal.

Do świata umarłych.

 

Przerażające uczucie znikło tak nagle jak się pojawiło i John zorientował się, że leży na ziemi.

Merlinie, CO TO BYŁO??! Kto was napadł??! I gdzie teraz jest??

Rozejrzał się niepewnie i spróbował wstać, lecz musiał trochę poczekać, aż ustaną dreszcze, wszystko przestanie się w nim trząść i uda mu się składnie myśleć.

Dopiero wtedy podniósł się, zabrał leżącą kawałek dalej różdżkę i pokuśtykał do domu.

Potrafił się aportować, ale w tej chwili na pewno by mu się to nie udało.

Spokojnie, Debby i Fred już tam są. I pewnie Fred będzie się z ciebie nabijał całe popołudnie i wieczór.

 

 

Spinner’s End,

Pół godziny później

 

 

Po powrocie do domu Severus skontrolował stan wywaru, który zostawił, by się odstał. Warzył dość prostą nalewkę na znikanie epidemiczne, ale żeby zwiększyć ilość użył dwa razy więcej kamieni Saargo niż zwykle i spodziewał się komplikacji, których na szczęście nie było.

Wrócił więc do saloniku, rozsiadł się w fotelu i otworzywszy nową butelkę whisky nalał sobie odrobinę. Nigdy nie pił, jeśli miał w planach warzenie, ale jak się okazało, na dziś już skończył, a do jutrzejszego ranka zostało jeszcze dużo czasu.

Zakręcił delikatnie kanciastą szklaneczką, uniósł pod światło i chwilę przyglądał się jak płyn o mocnym odcieniu karmelu kołysze się, zostawiając na brzegu cieniutką warstewkę. Światło, zaglądające przez otwarte drzwi załamywało się na brzegach, co wyglądało, jakby słońce namalowało w niej jaśniejsze kreski.

Dopiero wtedy wciągnął ostrożnie zapach. Ze wszystkich odmian whisky Ogdena zdecydowanie wolał te mocne, torfowe. Być może dlatego, że ich bukiet kojarzył mu się z ogniem, który zawsze go pociągał? Tak więc przymknąwszy oczy delektował się ciężką, ziemistą wonią dymu, popiołu, przez które przebijała ulotna woń wanilii i morza.

Smak również go nie rozczarował. Był w nim węgiel, spalony tost, palone patyki… Zatrzymał w ustach pierwszy łyk i po kilku sekundach odnalazł morską nutkę, którą jakby niepewnie zastąpiły cytrusy.

Tak, to było to, czego szukał, by uspokoić się, wyciszyć przed zaplanowanymi przemyśleniami.

Hermiona Granger miała rację – czymkolwiek był tak naprawdę ten Imperius, stawał się coraz silniejszy lub ludzie stawali się coraz podatniejsi. No właśnie. HERMIONA Granger, a nie panna Granger. Mógł przestać nazywać ją „panną” z powodu częstszych kontaktów, lecz również Imperiusa.

W każdym razie lekka, nieśmiała niczym cień myśl o kobiecych kształtach, którą poczuł u Lucjusza oddaliła się bezpowrotnie, przemieniając w całkiem śmiałe pragnienie.

Nie miał pojęcia, co mógł nakazać im ten ktoś, skoro jego reakcja różniła się od Lucjusza, Draco czy Weasleya. Czy też Hermiony Granger. Bo kobieta wydawała się być tym niedotknięta. A przynajmniej na to wskazywał fakt, że nie interesował jej nowo poznany czarodziej czy sprostowanie, że nie ma chłopaka – bo przypuszczał, że właśnie to zamierzała powiedzieć.

W tym momencie Severus skrzywił się, bo mierził go fakt, że jego umysł odnotował tę jej wypowiedź z wyraźnym ożywieniem. Tak samo nienawidził pytania, które podyktowało mu idiotyczne pragnienie, jak daleko zaszła jej znajomość z tamtym człowiekiem. Naprawdę chciał wiedzieć, jakby to miało dla niego jakieś znaczenie. Jakby on sam mógł na coś liczyć. Jakby… och, do cholery, jakby mógł być zazdrosny!

To nie miało żadnego znaczenia! I nie miało prawa się zdarzyć.

Idiota. Daj sobie z tym spokój. Co jeszcze chciałeś przeanalizować?

Potrzebował porządnego łyka, żeby sobie przypomnieć, a raczej zapomnieć o poprzednim temacie.

Choć skoro ty czujesz coś takiego, może ona też? Tylko akurat nie do tamtych mężczyzn?

To było bardzo prawdopodobne – była przecież młoda, ładna… Nawet bardzo, dodał na wspomnienie jej figury. Poza tym była inteligentna, słynna, no i była wolna. I pamiętał, jak podczas poprzedniej sesji warzenia w Hogwarcie była dziwnie rozkojarzona, tak że nawet zastanawiał się, czy to nie Weasley.

W każdym razie na pewno nie czuje tego do ciebie. Zagwarantowałeś to sobie latami warczenia na nią.

Poza tym to była jego dawna uczennica, która nie widziała w nim nikogo innego jak byłego profesora.

Ale przede wszystkim była mu potrzebna do ulepszenia eliksirów, więc do licha należało zamknąć ten temat i przejść do kolejnego!

Cholera, wychodząc od niej miał wrażenie, że było bardzo wiele różnych rzeczy do przemyślenia, ale teraz ich ilość wydatnie ograniczyła się do jej osoby. Severus wziął kolejnego łyka mocnego alkoholu i spróbował się skupić.

Było coś związane z niepoddawaniem się temu Imperiusowi… Ach tak, właśnie fakt, że Granger nie dostrzegała u siebie żadnych dziwnych reakcji.

Przypuszczał, że jak inni też mu ulegała, lecz nie zdawała sobie z tego sprawy. Mogła przecież reagować w zupełnie inny sposób i jeszcze tego nie zauważyła. Choć była też inna opcja – że niektórzy ludzie na niego nie reagują. Nie znał „niektórych innych” ludzi, więc warto było zastanowić się z nią nad tym, czym różniła się od innych. Potężna moc magiczna odpadała, on sam zaliczał się do najpotężniejszych czarodziejów i to go nie chroniło, więc to musiało być coś innego. Kwestia pochodzenia? Przyjmowania jakichś eliksirów? Czy może mugolskich leków?

Na pewno nie chroniła przed tym Oklumencja, ale może jako Uzdrowicielka Umysłu wiedziała coś, czego nie wiedział on? Sama przecież powiedziała, że pomysł rzucania na nią Obliviate nie był najlepszy…

To może łączyć się z byciem Uzdrowicielką Umysłu lub z jej mugolskimi studiami. Nie było w tym nic odkrywczego, zmienianie zachowań, przekonań, pragnień łączyło się z umysłem – tak przecież działał Imperius.

Jest i trzecia opcja, pomyślał, prostując się nieświadomie. Imperiusa należało ponawiać, bo po jakimś czasie zaklęcie słabło. Może z jakiegoś powodu miała mniejszą styczność z tym, w czym się znajdował? Nie dotykała czegoś, nie zbliżała się do czegoś, nie spożywała czegoś…?

Tak, zdecydowanie, należało to przeanalizować, ale z nią, bo to co robił teraz to było zgadywanie i strata czasu.

Kolejną rzeczą było jej zachowanie. Podczas całego spotkania coś mu w nim nie pasowało. Z początku wyglądała, jakby była chora i przygnębiona, ale bardzo szybko się ożywiła. Ten atak kaszlu też był podejrzany. Poza tym była bardzo gadatliwa i unikała jego wzroku. Generalnie tak zachowywali się ludzie, którzy mieli coś do ukrycia.

Pytanie, co.

Jego doświadczenie podsuwało mu dwie możliwości. Albo zrobiła coś głupiego i bała się do tego przyznać, albo musiała mieć w tym jakiś interes. Coś, na czym jej zależało. Z powodu ich przeszłych relacji… nie oszukuj się, teraźniejszych również! mogła bać się mu powiedzieć o jednym i o drugim.

Inne doświadczenie podpowiadało mu, że na pewno nie powiedziała temu komuś o Imperiusie – to, co mówiła musiało być prawdą, lecz było pełno innych idiotyzmów, które mogła zrobić.

Cóż, w takim razie nie miał innego wyjścia jak przycisnąć ją w sobotę. Mogła próbować być sprytna, ale była też Gryfonką i nie miał wątpliwości, że obejdzie się bez Legilimencji.

Rozdziały<< Trzeci Raz – Rozdział XXITrzeci Raz – Rozdział XXIII >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz