Trzeci Raz – Rozdział XX

pieniędzy, grupa mugolskich chłopaków, wchodzących do niego jako złodzieje, a wychodzących jako mordercy… Jego mama…

Budziła się i nie wiedziała, czy krzyczała naprawdę czy tylko w swojej głowie. I choć wydawało się jej, że nie zaśnie, zapadała znów w koszmarny sen. I kolejny. I następny. I wszystkie były jak fale na morzu – po jednej nieuchronnie nadchodziła druga i Hermionie nie pozostawało nic innego, jak łapać oddech i wyskakiwać w górę, by utrzymać się na powierzchni.

Patrząc po każdej z nich na zegarek nie widziała końca i coraz bardziej bała się, że z którąś kolejną jej się nie uda, że zabraknie jej sił i następna przykryje ją i pociągnie w odmęty szaleństwa.

Lecz po sztormie zawsze przychodzi spokój i teraz również nadszedł. Nad samym ranem fale zaczęły się wyrównywać, wygładzać, jej sny się zmieniły i pojawił się w nich profesor Snape.

Wśliznął się dyskretnie, z surową elegancją, jaką w nim odkryła i powiedział, że chce pomóc jej się uspokoić. W typowy dla niego sposób, uznała, gdy kazał jej recytować dwanaście sposobów wykorzystania smoczej krwi. Ale to zadziałało. Jej wyszkolony umysł natychmiast skupił się i zaczęła je wymieniać, szukając w jego twarzy potwierdzenia.

I dostała je, Merlinie, jeszcze jak! Jego spojrzenie spoczęło na jej ustach i gdy spijał z nich odpowiedzi, wyglądał jakby rysował je w myślach, smakował wzrokiem, kosztował bez dotyku. A potem zsunął je niżej… I niżej… I niżej… Każde słowo odmierzało kolejny cal na jej ciele, przeszywając na wskroś, rozpalając i budząc w niej coś, coś prymitywnego, porywającego i zniewalającego jednocześnie, aż nie marzyła o niczym innym niż żeby mu się poddać.

Gdy zabrakło jej głosu, wrócił wzrokiem do jej oczu. Wzrokiem niczym czarna, aksamitna noc, ciężkim i pełnym namiętności. Przyłożył jej rękę do pierwszego guzika surduta i pochyliwszy się wymruczał głosem, od którego przeszły ją dreszcze:

– „Dalej”.

Jego słowo było rozkazem. Było wszystkim. Gdyby tylko poprosił, poszłaby za nim na koniec świata.

Męskie dłonie ruszyły śladem wzroku, kusząc, obiecując i sprawiając że krew zawrzała pod jego palcami, szept aprobaty odkrywał krawędź jej ucha, puls na szyi… I teraz to guziki odmierzały słowa, słowa zaś odmierzały każdy cal na Jego ciele.

Aż do końca.

– „To wszystko?” – spytał, gdy urwała.

– „Teraz ty mi powiedz. Mówiłeś mi kiedyś, że nie interesuje cię moja wdzięczność”.

– „Domyśl się”.

– „Powiedz”.

– „Powiem” – poczuła jak osunęła się miękko do tyłu, a on osunął się za nią. – „I pokażę”.

Przez zamknięte gwałtownie oczy ujrzała bezkresną dal, w której przebrzmiał czyjś krzyk i echo przyniosło inny. A potem świat ograniczył się do wspólnie łapanego oddechu, a ich złączona magia zaczęła nucić melodię, z każdym upajającym ruchem coraz szybszą, coraz bardziej porywającą, coraz bardziej gorącą, namiętną, gwałtowną, dziką.

Aż w końcu nie mogła wytrwać dłużej i poddała się ze zdławionym krzykiem.

– Severus!

Zbudził ją jej niewyraźny jęk i o wiele bardziej wyraźne, namacalne uczucie spełnienia. O Boże…

Przez Merlin wie ile szalonych uderzeń serca siedziała, próbując złapać oddech i cokolwiek ogarnąć.

Ściany zarysowały się wyraźniej, wróciła do świata i wtedy z zupełnie innym jękiem osunęła się na poduszkę, żeby poradzić sobie z przejmującym uczuciem pustki, które ją ogarnęło.

Pustki, bo w czasie snu Hermiona nie tylko widziała i słyszała, ona również odczuwała zapachy, smaki, każdy najlżejszy dotyk. A teraz nagle tego wszystkiego zabrakło.

– O, Merlinie… – westchnęła, naciągając na siebie koc i wtulając weń twarz.

Pierwszy raz przytrafiło się jej to we śnie. Szaleństwo. Boskie, zwariowane szaleństwo.

Choć… Po tym wszystkim co się wydarzyło, zwłaszcza po wczorajszym dniu to było… Niewłaściwe. Złe. Nie powinnaś… Urwała i potrząsnęła głową. Nie powinna CO – pozwolić na taki sen? Jak niby miała powstrzymać coś takiego? To nie było coś, co zależało od niej, po prostu pojawiało się w umyśle i…

O, cholera.

Hermiona gwałtownie otworzyła oczy i zamarła, bo ujrzała kolejny problem na horyzoncie. Wielki problem.

Nie możesz spotkać się w sobotę z… Severusem Snape’em. Jeśli zobaczy w twoim umyśle ten sen…

 

Teraz stała w Archiwum, w Sekcji Umysłu, przed aktami, które powinny ją interesować, lecz nawet ich nie dostrzegała. Była niczym butelka wrzucona do morza, targana prądami i sama już nie wiedziała, na którym brzegu chciała wylądować.

Poczucie winy, że mogła mieć takie sny zaraz po tym, jak dowiedziała się o śmierci Arvina zderzała się z piknięciami paniki na myśl o spotkaniu z Severusem, chęcią pomocy mu w eliksirach, walczącą z chęcią ucieczki od tego wszystkiego; warzenia, pomagania ludziom, od tego co się dzieje… Była zmęczona i po prostu chciała odpocząć. Do tego dochodził zwariowany, szalony pomysł, żeby pokazać mu ten sen i uwieść go, przejmująca, skręcająca trzewia i wgryzająca się aż do szpiku kości tęsknota za nim, pragnienie by go choć zobaczyć, usłyszeć, stanąć na tyle blisko, by oddychać tym samym powietrzem, Merlinie, by całować ślady jego stóp…

Oszalałaś. Zwariowałaś. Kobieto, co się z tobą dzieje…

To znaczy podejrzewała CO – przeklęty Imperius, i to też ją dręczyło. Ale przecież skoro wciąż tego pragnęła, choć była go świadoma i mogła odrzucić, to to co czuła było z pewnością prawdą?

W którymś momencie podjęła decyzję i wysłała do niego prośbę, by spotkali się dziś wieczorem. Gdy to robiła, chciała tylko móc wręczyć mu mugolskie leki, powiedzieć, żeby przeanalizował jeszcze raz skutki uboczne i uciec jak najdalej, lecz ledwie to zrobiła, cichutki głosik w jej głowie podszepnął jej, że mogła mieć go już dziś, jeśli tylko byłaby wystarczająco odważna…

– Hermiono, masz gościa – czyjś głos ściągnął ją do ciasnego Archiwum i odkryła, że stoi przed szafką i wodzi palcami po wypukłych grzbietach akt.

Odwróciła się z piknięciem nagłej zwariowanej nadziei i spojrzała na Coxa stojącego w drzwiach.

– Go-ścia?

Jej szef potaknął, głaszcząc się po wąsach.

– I to jakiego! Dris po ciebie przyszedł.

Dris. W tym jednym słowie wypowiedzianym w myślach zawarty był chyba zawód całego świata. A potem przyszło zrozumienie i ogarnął ją nagły chłód i obojętność. Dris. A on tu po co?

Marszcząc brwi Hermiona wyszła do okrągłej sali i spojrzała na stojącego Araba, który rozglądał się dookoła z zainteresowaniem. W śnieżnobiałej galabii i chuście na głowie na tle płonącej czernią marmurowej posadzki, ścian i sklepienia wyglądał jak… Jak ubrany na biało facet na ciemnym tle.

– Hermiona! – zawołał na jej widok, skinął głową Coxowi i podszedłszy wziął ją za ręce. – Cieszę się, że cię widzę!

– Dzień dobry – uśmiechnęła się lekko i dodała, bo tak wypadało. – Miło cię widzieć. Mogę w czymś pomóc? – potrząsnęła dłońmi, cofnęła je i objąwszy się potarła ramiona, by zetrzeć uczucie dotyku.

– Przyszedłem zabrać cię na obiad, moja droga – roześmiał się Dris i postukał palcem w zegarek. – Już południe.

– Już? – dziś czas wydawał się toczyć w innym rytmie. – Nie skończyłam jeszcze… – Merlinie, nie wiedziała nawet, czy cokolwiek ZACZĘŁA.  – I nie zdążyłam nawet zgłodnieć.

– To nie ma żadnego znaczenia. Roger na pewno nie każe ci tu pracować w czasie obiadu. Prawda, mój drogi? –  mrugnął okiem do Coxa.

– Ależ oczywiście – zgodził się z nim starszy czarodziej i wskazał mu gestem drzwi wyjściowe. – Życzę smacznego.

Dris pociągnął za sobą Hermionę w kierunku wyjścia.

– Chodź, idziemy. Poza tym musisz porządnie zjeść. Wyglądasz naprawdę mizernie – dodał, obrzucając ją uważnym spojrzeniem. – Coś się stało?

Hermiona westchnęła ciężko, czując się nagle dziwnie przytłoczona i posłusznie powlokła się za nim.

– Miałam kiepską noc – odparła po chwili, dochodząc do drzwi, które same się przed nimi otwarły. – I równie kiepski poprzedni dzień. – W sumie to była prawda. I poprzednia noc też była kiepska. I poprzedni wieczór…

Arab zatrzymał się tak gwałtownie, że aż się zachwiała.

– Nikt ci nic nie zrobił? – jego głos zabrzmiał jak ostrzegawcze warknięcie. – Nie tknął cię, nie obraził?

Hermiona odruchowo również przystanęła i przygryzła usta. Nie tknął? Nie obraził? Nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć ani jak się zachować. Pytanie było niby jasne, lecz nie do końca. Rozumiała każde słowo z osobna, lecz gdy składała je w zdanie, nie umiała go ogarnąć.

– Nie… – potrząsnęła głową. – Nie. Nic z tych rzeczy – ciągnęła powoli, jednocześnie powtarzając je w myślach kolejny raz. – Po prostu… Wczoraj dowiedziałam się, że zamordowano mojego przyjaciela.

 

Ach… Pewnie chodzi o Arvina. Dris potrzebował chwili, żeby zaskoczyć, bo było to tak dawno temu, że zdążył już zapomnieć.

– Biedactwo – powiedział zmienionym tonem i już chciał pogłaskać Hermionę po policzku, gdy kobieta odgarnęła włosy obiema dłońmi, choć wyglądało to, jakby chciała ukryć w nich twarz. – Wyobrażam sobie, jak musisz się czuć. Jak to dobrze, że udało mi się wyrwać z gabinetu i do ciebie zajrzeć. Chciałem się po prostu z tobą zobaczyć, ale teraz z przyjemnością cię pocieszę. Swoją drogą skąd wy wiecie, które drzwi są które? Gdyby nie Roger, nie wiedziałbym nawet, jak stąd wyjść!

– …. – Dla nas się nie…

Hermionie udało się otworzyć usta. Tylko tyle. Gwarancja Milczenia skradła z nich pierwszy dźwięk, odebrała zdolność mówienia, poruszenia się i mogła tylko stać i patrzeć na Drisa, niema i bezsilna, walcząc w absolutnej ciszy z niemocą, która ją sparaliżowała.

Dopóki się nie poddała.

– Boże, znowu…! – odetchnęła z ulgą i jakaś jej część ucieszyła się, słysząc własny głos. – Cóż, wygląda na to, że tego też nie mogę ci powiedzieć.

Arab przyglądał się jej, nie kryjąc fascynacji.

– Nie szkodzi, każde stanowisko ma swoje przywileje. Jak widzę, będę musiał się z tym pogodzić. Choć to absolutnie nie jest miejsce dla kobiety – wskazał ruchem głowy drzwi na końcu korytarza.

– Właśnie, odnośnie stanowiska – Hermiona ruszyła ku windom. – Gratulacje! Harry mi o tym powiedział i od razu przypomniałam sobie naszą ostatnią rozmowę.

– Harry? To nie widziałaś Proroka? – zawołał Dris. – Mieli bardzo dużo do napisania, sam nie wiem skąd oni to wszystko wyciągnęli.

– Jakoś nie miałam okazji, ale nadrobię – zapewniła go i dodała, siląc się na lekką skruchę. – Nawet nie przyszłam do ciebie z gratulacjami. Przepraszam, zupełnie nie miałam głowy.

– Nie szkodzi.

– Poza tym na pewno bym ci przeszkadzała, bo…

– Na pewno nie.

Hermiona potrząsnęła głową.

– Dris, domyślam się, że jesteś teraz bardzo zaję….

Dris położył dwa palce na jej ustach i to uciszyło ją jeszcze skuteczniej niż Gwarancja Milczenia.

– Ciiii… To ja decyduję, czy mi przeszkadzasz, czy nie.

Przesunął opuszkami palców po jej wardze, wpatrując się w nią w taki sposób, że Hermionie zabrakło oddechu, bo uświadomiła sobie dwie rzeczy. Po pierwsze to jak na nią patrzył obudziło w niej wspomnienia z ostatniego snu i znów zapragnęła poczuć to na jawie. Po drugie zaś zrozumiała, że Dris też reaguje na tego Imperiusa! Z początku nie zamierzał jej podrywać, mówił to szczerze, ale potem dał się zmanipulować i stał się bezwolną ofiarą, pchaną nieświadomie w pułapkę, którą była iluzja miłości.

To był pierwszy raz, kiedy zobaczyła na własne oczy rezultaty tego Imperiusa i myśl, że to dotyczy wszystkich, że wszyscy są marionetkami w rękach jakiegoś maniaka i grają tak jak im się każe oraz jakie będą tego konsekwencje, wybuchła krzykiem sprzeciwu w jej umyśle.

To nie jest prawda! To co czujesz to nie jest prawda!! Boże, musisz mu to powiedzieć!! Im wszystkim!!!

Dotyk ustał i czując jak nadciąga nieuchronne Hermiona zrobiła to, co podsunął jej instynkt.

– Oczywiście! Masz rację! – zawołała wysokim, trochę piskliwym głosem, cofając się o krok. Jeden, za to duży. – Jak zwykle. To co, idziemy?

Merlinie, jeszcze nigdy przejechanie jednego piętra nie trwało tak długo. Gdy wsiedli do pustej windy, ściany zamknęły się dookoła nich i wszystkie włoski na jej karku zjeżyły się, jakby każdy z nich próbował go odepchnąć. Kobiecy głos zwiastujący Atrium powitała jak Wybawienie, zaś gdy wytarła dłonie o sukienkę, była pewna, że zostawia na niej wilgotne ślady.

Gdy już wybrali sałatki i kanapki, Hermiona zwykłą wodę, a Dris herbatę miętową z cukrem (tudzież cukier z herbatą miętową), która nieoczekiwanie pojawiła się w menu, usiedli pośrodku sali i udało się jej namówić go na opowiadanie o Arabii Saudyjskiej.

– Nie zdążyłam jeszcze znaleźć jakiejś porządnej książki na ten temat – powiedziała, odnajdując bezpieczeństwo na krześle po przeciwnej stronie stołu.  – Nie wiem nawet, czy jakaś jest, a nie chciałabym czytać idiotyzmów, które wypisują reporterzy, których odkrycia ograniczają się do znalezienia tego kraju palcem na mapie.

– Zabiorę cię tam kiedyś, to sama się przekonasz – odparł z mgiełką rozmarzenia w oczach Dris.

Hermiona pokiwała w duchu głową i udając, że słucha, próbowała wymyślić, jak można było wytłumaczyć Drisowi, że tak naprawdę mu na niej nie zależy, nie zdradzając jednocześnie całej sprawy.

Nie umiała powiedzieć, czy go lubiła – z jednej strony był całkiem sympatyczny, z drugiej było w nim coś, co ją odpychało, lecz z całą pewnością nie chciała go ranić. W tej całej historii był jeszcze bardziej poszkodowany niż ona, bo nie zdawał sobie sprawy z faktu, że był manipulowany, więc nawet nie mógł próbować się bronić.

Lecz rozmyślanie nie szło jej dziś zupełnie. Myśli, ciągnięte w kilku innych kierunkach odpływały niemal natychmiast i dopiero jakiś jego komentarz, uśmiech czy sięgnięcie po jej rękę przypominały jej, czym miała się zająć.

Więc gdy skończyli jeść i zawisła przed nią groźba w postaci wyjścia ze stołówki w towarzystwie Drisa, złapała się pierwszej deski ratunku, jaka pojawiła się na horyzoncie. Jakiś leciwy czarodziej podszedł do niego i zagadnął o coś – najwyraźniej o jakąś bardzo pilną i przede wszystkim bardzo skomplikowaną sprawę. Mało się nie dusząc, Hermiona dopiła wodę czterema dużymi łykami, otarła usta serwetką i wstała.

– Dziękuję za towarzystwo – uśmiechnęła się i wskazując swoje miejsce zwróciła się do staruszka. – Proszę usiąść, ja i tak już muszę uciekać.

– Dziękuję, moja droga – ucieszył się ten na to i czym prędzej osunął na jej krzesło.

Zmierzając pospiesznie do holu z windami Hermiona wprowadziła chyba setną poprawkę do dzisiejszych planów.

Musiała nie tylko sprawdzić z Severusem Snape’em wszystkie reakcje uboczne na nowy eliksir, ale i przedyskutować sprawę Imperiusa. Jak najszybciej.

Jeśli wszyscy reagowali na niego tak jak Dris, świat za chwilę miał oszaleć.

 

 

Czwartek, 15 czerwca,

Pluckey,

Po 18-tej

 

Dawne długie narady były wspomnieniami i to tak dawnymi, że Gus nie umiał powiedzieć, kiedy się skończyły. Pewnie, jak to zwykle w życiu bywa, wygasały stopniowo jak wypalająca się świeczka.

Przejrzeli kalendarz emanacji, uzgodnili, że w niedzielę rano przygotują kolejną porcję ich marzeń, uczuć i przekonań i Dris zdał krótką relację z projektów ustaw, o których się dowiedział, a które zbiegały się lub kolidowały z ich planem, więc należało je poprzeć lub przyblokować, by potem móc odrzucić. O planie „uwolnienia Augustusa Rookwooda” nie było mowy i Gus nawet się o to nie dopytywał. Nie było sensu marnować oddechu. Już nie.

Dris znów nie przyniósł notatek, co go wcale nie dziwiło. Za to dziś przyniósł dwa wydania Proroka – jedno normalne, drugie specjalne i na widok nagłówków tego drugiego Gus zupełnie odruchowo spojrzał na zegarek, a potem na kalendarz, na który naniósł ich najbliższe plany, ale który teraz pokazał mu coś zupełnie innego.

Do wczoraj zaginęło prawie dwadzieścia osób, większość w okolicy Oxfordu, ale kilka również w okolicznych miejscowościach od strony Londynu. Do samej stolicy było jeszcze dość daleko, ale Te-Z-Drugiej-Strony wyraźnie kierowały się ku miastu, wabione potęgą magii, to zaś znaczyło, że Robards mógł chcieć skontaktować się z nim lada chwila. Może nawet już dziś!

Był najwyższy czas pomóc świeczce zgasnąć.

– Będę się zbierał – oznajmił Dris po ledwie kwadransie.

– Zostały nam do ustalenia trzy drobiazgi. Kiedy twoim zdaniem będziesz mógł zaproponować wprowadzenie kontroli mocy magicznej, kryteria selekcji na…

– Nie wiem – przerwał mu, wstając od stołu.

Rookwood sięgnął flegmatycznie po kolorowe papierki z boku dużego biurka.

– To nie zajmie nam wiele czasu, skończmy teraz, nie jest dobrze odkładać wszystko na później – stwierdził filozoficznie, bawiąc się brązowo-białym paskiem.

– Może – Dris przesunął ręką po króciutko przystrzyżonej brodzie. – Ale dziś wybieram się na spotkanie i nie chcę się spóźnić. Wróćmy do tego jutro. Z tego, co mi kiedyś mówiłeś, urzędnicy nie przepracowują się w piątki, więc zamierzam zafundować sobie bardzo krótki dzień pracy.

Po jego uśmieszku Gus domyślił się, o jaki rodzaj spotkania chodziło i z kim oraz jak to się łączyło z pomysłem skrócenia dnia, jednak po raz pierwszy ten pomysł mu się spodobał. Oznaczało to bowiem, że w określonym czasie nie będzie go w domu.

– Dobrze, skoro już siedzę nad kalendarzem i dobrze mi idzie, zrobię uwagi do tego, co już mamy.

Przypuszczam, że musiałbym być szalony, by marzyć, że zajrzysz tu wracając?

Dris wybuchnął śmiechem i poklepał go po ramieniu.

– Mój drogi, „szalony” to mało powiedziane! – zapewnił go i machnąwszy na pożegnanie ręką, wyszedł z gabinetu.

Gus powiódł za nim wzrokiem, a potem spojrzał na zegarek.

 

Posiadłość w Kelty

20 minut później

 

„Bez ryzyka nie ma zabawy”. Gus znał to powiedzenie, choć prawdę mówiąc to co właśnie zrobił, zakrawało na absolutne szaleństwo, a nie zabawę. Kryjąc się pod Kameleonem aportował się na drodze przed posiadłością Drisa. Chyba jednak Dris miał rację.

Przez kilka minut bacznie obserwował okolicę i wnętrze budynku. Fakt, że nie trafiły go jeszcze żadne zaklęcia oznaczał, że nie było tu ani Aurorów ani ludzi ze Służby Bezpieczeństwa obserwujących najnowszego bliskiego współpracownika Ministra. A przynajmniej takich, którzy nie byliby głusi.

Dopiero po tym czasie rzucił Homenum Revelio – zwykli czarodzieje nie powinni użyć zaklęcia ostrzegającego o użyciu magii w okolicy. Sądząc po odpowiedzi, był zupełnie sam. Otarłszy powoli wilgotną rękę o szatę kolejny raz wrócił wzrokiem do okien na piętrze, a potem znów przyjrzał się kępom krzaków i drzewom. Jakaś jego część rozkoszowała się pobytem poza dworkiem w jasny, słoneczny dzień, ale zupełnie ją zignorował.

Nie ma nikogo, powtórzył, nabrał głęboko powietrza i… znów się rozejrzał. Był sam.

NA ZEWNĄTRZ, podszepnął mu natychmiast umysł.

Na jaja Merlina, nie trać czasu! Jednak powiedzenie tego niewiele pomagało. Następny krok równie dobrze mógł być ostatnim, jaki zrobi na wolności, tudzież żywy. Z drugiej strony biorąc pod uwagę szybki rozwój sytuacji, dzisiejszy wieczór mógł być jego ostatnią okazją. I jeśli się nie pospieszy, lada chwila ta okazja mogła przeciec mu przez palce!

Szacował, że do tej pory Dris zdążył już się przebrać i wyjść na swoje cenne rendez-vous z Granger. Jeśli czegoś zapomniał, powinien zdążyć też po to wrócić. I powinno minąć jeszcze kilka chwil, zanim zjawi się z nią z powrotem, bo tak mogło skończyć się spotkanie.

Idź. Bo potem będziesz musiał przeszukiwać jego gabinet i słuchać, jak się pieprzą.

Zacisnąwszy zęby odetchnął głęboko i deportował się do parku na tyłach posiadłości, odczekał jeszcze chwilę i zwalczywszy przemożne wrażenie, że pcha się prosto w paszczę smoka rzucił Alohomorę na olbrzymie, przeszklone drzwi wejściowe.

Zamek kliknął cichutko. Rzuciwszy jeszcze raz okiem na park, Gus uchylił je gwałtownie, prześliznął błyskawicznie do środka i pchnął z powrotem. I w ostatniej sekundzie wepchnął palce między nie a framugę, żeby nie narobić hałasu. CHOL…!!! Krzywiąc się z bólu zamknął je bardzo delikatnie, a potem rzucił Colloportus.

Kolejne Homenum Revelio nie wykazało niczyjej obecności. Wiedząc, że gabinet znajduje się w pierwszym pomieszczeniu po prawej od wejścia, ruszył prosto do niego i z każdym krokiem czuł się coraz pewniej.

 

– Zamykają zawsze o piątej po południu. I są otwarci tylko w czwartki – pokręcił głową jakiś mężczyzna i wskazał kartkę na drzwiach, z wywieszonymi godzinami otwarcia biblioteki. – Jakby nie wiedzieli, że ludzie w tym czasie pracują!

– Nie szkodzi. Przyjdę w przyszłym tygodniu – odparł Dris, stukając kłykciami w okładkę wypożyczonej książki. – Szczerze mówiąc nawet nie zwróciłem uwagi na godzinę. Bardzo dziękuję.

– Pan zawsze może poprosić gosposię, żeby oddała ją za pana – zauważył jego rozmówca z lekkim przekąsem, ale Dris udał, że nie zwrócił na to uwagi.

– Doskonały pomysł! Do widzenia! – powiedział na odchodnym i ruszył w kierunku domu.

Już od dawna nie pokazywał się okolicznym ludziom i uznał, że dobrze byłoby to zrobić dziś. I tak miało to zająć chwilę, potem zaś mógł wybrać się do Hermiony.

Kłaniając się kilku mijanym osobom dotarł do drogi prowadzącej za miasteczko i ruszył wąskim poboczem, aż dotarł do pierwszych drzew. Tam oparł się o jedno, upewniwszy się, że nie nadjeżdża żaden samochód przeszedł na drugą stronę pnia i myśląc o tarasie obrócił się na pięcie.

No i z głowy, stwierdził wchodząc do domu, odłożył książkę na stolik przy wejściu i nucąc pod nosem zlustrował hol, który musiał być idealny na powitanie Hermiony.

 

Dźwięk otwieranych drzwi zastał Gusa pośrodku gabinetu, przy na wpół przeszukanym biurku, na którym piętrzyło się pełno papierów. Większość z nich stanowiły rolki pergaminu, które wyciągnął z jednej z szafek, żeby móc wyjąć dokumenty spod spodu.

???!!! Serce zamarło mu na sekundę, ale głośne szczęknięcie je odblokowało i ruszyło dzikim galopem. Cholera!!

Zupełnie odruchowo wepchnął trzymany mugolski zeszyt oraz dwa ruloniki pergaminu do otwartej szafki. Zeszyt stuknął głośno, upadł krzywo i ruloniki natychmiast zaczęły się zsuwać. CHOLERA!!! Przytrzasnął je drzwiczkami i zerknął na otwarte drzwi do holu. Nic się tam nie działo, nie dobiegał żaden dźwięk. Póki co! NIE PATRZ TAM, ZAJMIJ SIĘ BIURKIEM!!!  Z najwyższym trudem oderwał wzrok od drzwi i spojrzał na górę dokumentów przed nim. Mowy nie ma, nie uda mu się ich poukładać!! SZLAG! CHOLERA! CO….

Od strony drzwi dobiegł odgłos zbliżających się kroków i Gus podjął decyzję. Przesunąwszy jednym prędkim ruchem różdżką po stercie papierów na biurku rzucił na nie Zaklęcie Niewidzialności i wciągnąwszy powietrze zamarł w bezruchu, z różdżką uniesioną w górę.

Sekundę czy dwie później w drzwiach stanął Dris i obrzucił gabinet uważnym spojrzeniem.

IDŹ STĄD.
MERLINIE, ZABIERZ GO.

I SPRAW, ŻEBY NIE SZUKAŁ ŻADNYCH PIEPRZONYCH PAPIERÓW.

Stojąc pośrodku gabinetu na tle okna, Gus bał się nawet oddychać. Raz żeby nie wydawać żadnego dźwięku, dwa żeby nie zdradziło go nawet najlżejsze poruszenie. I modlił się do Merlina, Allaha i wszystkich bogów i upiorów tego świata, żeby cholerny Arab nie zdecydował się podejść do biurka! A zwłaszcza, żeby nie potrzebował żadnego dokumentu!!!

 

Dris omiótł wzrokiem biurko. Wydało mu się wyjątkowo puste; w ostrych promieniach zniżającego się już słońca lakierowana powierzchnia wydawała się płonąć jaskrawą bielą. To wyglądało trochę dziwnie, ale gdy spojrzał na podłogę i szafę obok, te również błyszczały w identyczny sposób.

Przyjrzał się odsuniętemu krzesłu, a potem przesunął wzrokiem po oknach.

Wszystko wyglądało normalnie, ale coś go uderzyło, choć nie potrafił powiedzieć co.

 

 

Londyn, Ministerstwo Magii

W tym samym czasie

 

Roger Cox rzucił Evanesco na kilka podręcznych notatek, zgarnąwszy skórzaną torbę i dwa grube pliki akt zgasił zaklęciem światło w biurze i poszedł do Archiwum. Wybrawszy Sekcję Umysłu otworzył drzwi i ku swemu zdumieniu w jednym z dalszych rzędów ujrzał Hermionę.

– Hermiona? Co ty tu jeszcze robisz? – odruchowo spojrzał na zegarek. – Już prawie siódma!

Kobieta posłała mu słaby uśmiech. Przy paskudnym świetle szklanych kul nie mógł dostrzec koloru jej twarzy, o wiele więcej mówiła mu jej postawa i uznał, że wygląda tylko trochę lepiej niż rano.

– Zaraz się zbieram. Chciałam dziś skończyć tę Sekcję – wyjaśniła. – Zostało mi jeszcze kilka akt.

Czarodziej obrzucił krótkim spojrzeniem półki w zasięgu wzroku. Niektórzy jego pracownicy używali zaklęcia odsyłającego „na odwal się”, inni w trakcie szukania akt przekładali je nieopatrznie w inne miejsce – to sprawiało, że zaklęcie lokalizujące przestawało działać i kolejne odesłane akta trafiały nie tam gdzie trzeba, następne tym bardziej… i Archiwum zaczynało przypominać Świątynię Chaosu. Teraz nie mógł co prawda stwierdzić, czy wszystkie dokumenty znajdowały się na swoich miejscach, ale to miejsce wyglądało lepiej niż kilka dni temu, gdy tu wszedł.

Co nie znaczyło, że Hermiona powinna siedzieć tu sama, zwłaszcza dziś.

– W porządku – uśmiechnął się. – Tylko szybko, moja droga. Idę odnieść akta do sąsiedniej Sekcji, a jak wrócę, wychodzimy razem, dobrze? Nie pozwolę ci spędzić tu całego wieczora.

Czarownica skinęła głową, więc odesłał zaklęciem plik akt, uśmiechnął się widząc jak śmignęły na właściwą półkę i poszedł do Sekcji Czasu.

 

 

Kelty, Posiadłość Drisa,

O tej samej porze

 

Czego szukasz, co? Co ci się nie podoba? Gus nie mógł spojrzeć na okno, więc tylko klął w myślach, zaczynał się dusić i czując na sobie wzrok Drisa próbował trwać w bezruchu. Uniesiona ręka zaczęła mu ciążyć i drżeć z wysiłku, a płuca zaczęły płonąć. Trzeba było się spetryfikować! Próbował ją unieruchomić, ale chwiała się coraz mocniej. A serce waliło tak, że ten kretyn chyba musiał je słyszeć!

IDŹ JUŻ, CHOLERA JASNA!!!! BŁAGAM!!!!

I w tym momencie Dris odwrócił się i odszedł.

Gus musiał wcisnąć twarz w rękaw szaty, żeby nie było słychać jego zdławionego westchnienia. Och, nigdy dotąd nie myślał, że powietrze może być tak wspaniałe!

Przez chwilę łapał je krótkimi, płytkimi wdechami, aż ściany, sufit i meble dookoła przestały falować. Dopiero wtedy przeszedł na drugą stronę gabinetu, za lampę, gdzie Dris nie powinien włazić i wsłuchując się w odgłosy dobiegające z piętra kontynuował modły. Jeśli jego drogi wspólnik zacznie szukać JAKIEGOKOLWIEK dokumentu, zobaczy, że znikła połowa z nich, a to będzie znaczyło…

WYNOŚ SIĘ. PODOBNO SIĘ SPIESZYŁEŚ. GRANGER NA CIEBIE CZEKA, WIĘC ZNIKAJ, JUŻ!

 

Dris uprzątnął sypialnię, wyjął z szafki nową, białą chustę i poszedł do łazienki ją założyć. Przy okazji upewnił się, że pozostałe pomieszczenia na górze dobrze się prezentują i zbiegł lekko na parter. Przechodząc koło gabinetu jeszcze raz rzucił na niego okiem, bo dziwne uczucie nie dawało mu spokoju.

Okna były zamknięte, wszystko stało na swoim miejscu… I tak nie będziecie tu siedzieć.  Na myśl o tym uśmiechnął się i zajrzał jeszcze do kuchni.

Ta też wyglądała dobrze. Na wszelki wypadek przepłukał filiżankę po herbacie, odstawił do góry dnem, żeby obciekła i przejrzał się jeszcze raz w dużym lustrze w holu. Wyglądasz… zniewalająco. Uśmiechając się szeroko wyszedł na zewnątrz i deportował do Londynu.

 

Wraz ze szczęknięciem drzwi Gus odetchnął głośno. I bardzo głęboko. Merlinie, udało ci się.

Ale na zadowolenie było jeszcze za wcześnie. Jak to mówią, nie opuszczaj różdżki dopóki ciało nie upadnie.

Wrócił do biurka, zerknął na zewnątrz i dopiero wtedy zdjął Zaklęcie Niewidzialności, po czym poprawiwszy mugolski zeszyt zaczął lewitować do szafki wszystkie ruloniki pergaminu. Istniało ryzyko, że Dris zaniósł notatki do Ministerstwa, Merlin czy tam Allah wie po co – przeszukał przecież już połowę tych cholernych szpargałów, bez rezultatu, w takim jednak wypadku Arab nie mógł się zorientować, że ich szukał.

Ułożył kolejną równą warstewkę rolek, wylewitował ostatnie z biurka i wtedy do niego dotarło.

Na blacie leżała prostokątna, skórzana podkładka w ciepłym, beżowym kolorze. Której przed chwilą nie było! Musiał niechcący dotknąć ją różdżką i przy rzucaniu zaklęcia ona również znikła!

!!!! Na pieprzone jaja Merlina…!!!!

Lecz na to nic już nie mógł poradzić. Klnąc pod nosem i zerkając od czasu do czasu za okno zaczął sprawdzać pozostałe dokumenty. Robił to metodycznie, jeden po drugim, żeby nie narobić już bałaganu. Na pierwszy rzut poszła górna półka w drugiej szafce. Potem ta niżej… i jeszcze niżej…

I nic, i nic, i nic.

Dris mógł rzucić na notatki Zaklęcie Ukrywające, którego go nauczył, żeby zamaskować magiczne przedmioty przed gospodynią, ale żaden z dokumentów nawet w przybliżeniu ich nie przypominał. I z każdym odkładanym plikiem papierów do żołądka Gusa wpadał kolejny zimny kamień…

 

Dris wszedł lekko, po dwa schody na piętro, zatrzymał się przed drzwiami mieszkania Hermiony i zastukawszy pięć razy wpatrzył się w gładką powierzchnię z wyczekiwaniem. Śledził wzrokiem nierówności, niewielki naciek farby czy lakieru, lecz przed oczami miał wyimaginowane sceny z ich spotkania, które miały się rozegrać już za moment.

Hermiona nie spodziewała się jego wizyty, więc pewnie zajmie mu chwilę wyjaśnienie, jak zdobył jej adres i zaproszenie jej do siebie.

Sądząc po jej reakcji na wczorajsze fale, na pewno nie będzie protestowała. Aportują się do Kelty, wejdzie do jego domu i pewnie rozejrzy się z podziwem…

W myślach przebiegł wzrokiem hol, tak jak miała zrobić to Hermiona. Dał kilka kroków przed siebie i jego umysł skierował go do gabinetu. Znów zlustrował go uważnie – UWAŻNIEJ, szukając CO było w nim dziwnego. Innego. Czegoś…

Gdzieś na górze ktoś trzasnął drzwiami i Dris stwierdził nagle, że wpatruje się we framugę. Zastukał jeszcze raz, odchrząknął i zmusił się, by się nie odwrócić, gdy jakieś dziewczynki zbiegły po schodach na dół.

Znajome dźwięki znów porwały jego myśli i on też zbiegł na dół, poprawiając brzeg chusty i znów zatrzymał się przed gabinetem.

Pomieszczenie wyglądało tak, jak je zostawił rano. Zasłony w oknach były odciągnięte. Szafa… biurko… Krzesło było odsunięte. Zwykle wychodząc dosuwał je na miejsce, ale… Tym razem mogłeś tego nie zrobić.

Wrócił myślami do biurka. Słońce, które lada moment miało zajść za róg budynku odbijało się w gładkiej powierzchni… To mu nie pasowało. Nigdy wcześniej tego nie widział… Coś z tym było nie tak…

Przypomniał sobie, jak siedział przy nim i pisał… Poczuł komfortowe oparcie fotela za plecami… zaokrąglone krawędzie biurka… dotyk gładkiej, skórzanej podkładki z eleganckim wytłoczonym napisem w dolnym rogu, w które tyle razy miał ochotę zagłębić pióro czy mugolski długopis i…

Podkładka!! Nie było jej! FUCK, jak to mówią Anglicy!

Wiedział oczywiście, że Aurorzy czy Służba Bezpieczeństwa mogą nadal mu się przyglądać, właśnie dla nich nadal odgrywał scenki, odsłaniał okna i uważał na to, jakie zaklęcia rzuca. Ale oni nigdy nie zostawiali po sobie żadnych śladów!

FUCK, fuck, fuck!

Dris otworzył gwałtownie oczy i odsunął się od drzwi Hermiony. Spotkanie z nią musiało poczekać, wpierw musiał upewnić się co do swojego bezpieczeństwa.

Myślał, że zgubił na zawsze arabską policję, czy to mugolską, czy czarodziejską, ale wyglądało na to, że się mylił.

Niewiele się zastanawiając zbiegł na dół; tym razem nie zrobił tego tak lekko i ze zwykłą gracją.

 

 

Londyn, Ministerstwo Magii,

O tej samej porze

 

Sięgnąwszy po ostatnie akta Hermiona wyrównała zaklęciem dokumenty i przeczytała tytuł projektu na okładce. Jak zdecydowana większość, był bardzo lakoniczny. I o ile na początku porządkowania Archiwum patrzyła na podtytuły w nadziei, że coś z tego zrozumie, w którymś momencie dała sobie spokój i słowa tylko przelatywały jej przez głowę tak szybko, że już odkładając akta nie umiała powiedzieć, co trzyma w ręku.

Cox sprzedał ci kolejną bajeczkę o tym, jak wiele się nauczysz. Choć gwoli sprawiedliwości musiała przyznać, że nie skupiała się tak, jak zwykle, zajęta zupełnie innymi myślami.

Wyrównawszy zaklęciem wszystkie akta na półce sprawdziła godzinę i po raz setny zawahała się, czy powinna się ładniej ubrać i umalować na spotkanie z Severusem Snape’em czy wręcz przeciwnie, zetrzeć cały makijaż, rozczochrać włosy i założyć za duże ubranie, żeby wyglądać tak żałośnie, jak się tylko da.

Ponieważ nie udało się jej wymyślić, co zrobić, żeby się nie rumienić na jego widok i nie próbować uciekać wzrokiem, znalazła sposób na to, by usprawiedliwić jej reakcje. Oczywiście wiedziała, że nie uda się jej go długo zwodzić – był nie tylko Mistrzem Legilimencji, ale też doskonałym znawcą ludzkich zachowań i potrafił czytać w nich jak w otwartej księdze, a ona była typową Gryfonką – jej księga nie tylko była otwarta, ale to co czuła zaznaczone było na kolorowo. Dlatego też jej wyjaśnienie musiało być naprawdę przekonujące.

Z drugiej strony coś w niej nadal żyło ostatnim snem i choć wmawiała sobie, że Severus na pewno nie podzielał jej uczuć, iskierka nadziei wciąż się w niej tliła…

Właśnie dlatego zwlekała z wyjściem do domu. Akta zdążyła uporządkować już dobre pół godziny temu, ale tu lepiej się jej myślało. Trzeźwiej. Próbowanie odrzucenia własnego pragnienia znajdując się w miejscu, w którym ledwie dwa dni temu Severus Snape rozpinał guziki surduta i w którym ledwie kilkanaście godzin temu w jej śnie kazał to robić jej, nie miało żadnych szans powodzenia.

– No i jak, gotowa? – zawołał Cox, wracając do Archiwum.

– Już idę – Hermiona wyszła spomiędzy rzędów i podeszła do swojego szefa.

Starszy czarodziej obrzucił jeszcze raz uważnym spojrzeniem całe pomieszczenie i pokiwał głową z satysfakcją.

– Jesteś nieoceniona.

– Och, chciałam skończyć tę Sekcję i mieć już z nią spokój. We wtorek będę mogła zabrać się za kolejną.

– Właśnie, odnośnie przyszłego tygodnia – Cox odwrócił się w kierunku wyjścia i nienagannym gestem ustąpił jej pierwszeństwa. – Chciałbym, żebyś zaczęła w poniedziałek, a nie we wtorek. Oczywiście skończysz w środę i będziesz miała bardzo długi weekend – mrugnął do niej. – Dostaniesz sporo notatek z ostatnich badań, moi ludzie będą potrzebować pilnie raportów do kolejnych testów.

Na myśl o wcześniejszym spotkaniu z Drisem – bo nie miała już wątpliwości, że mężczyzna ją gdzieś złapie, czy to w Departamencie Tajemnic czy na obiedzie – coś ciężkiego zalęgło się jej w piersi i potaknęła bez entuzjazmu. Lecz pomysł przygotowywania raportów stanowił miłą odmianę od porządkowania akt.

Dobrze, że masz to już z głowy, uznała i rzuciła ostatnie spojrzenie na Sekcję Umysłu.

 

 

Kelty, Posiadłość Drisa,

W tym samym czasie

 

Jak to zwykle w życiu bywa, jego notatki okazały się przedostatnim – nie ostatnim, ale przedostatnim plikiem papierów, jakie leżały na samym dole drugiej szafki, wsunięte w coś, co wyglądało jak miękka papierowa okładka. Ukryte były podwójnym zaklęciem i dla niepoznaki Dris zrobił na nich zapiski dla gospodyni, listę zakupów i pełno innych w tym stylu. Do tego czasu ilość kamieni w żołądku Gusa wyraźnie się zwiększyła i na ich widok usiadł ciężko na fotelu.

Dzięki ci, Merlinie! Dzięki, bo pod koniec, choć nadal miał spora kupkę do przejrzenia, podświadomie zaczął zastanawiać się, jak wyciągnąć je od Drisa. Lub jak dostać się do Ministerstwa. Jakieś dziesięć lat temu Voldemort zjawił się tam, cudem uniknął złapania i cała czarodziejska społeczność dowiedziała się o jego powrocie – ON nie zamierzał popełniać tego samego błędu. O jego powrocie ludzie mieli dowiedzieć się w zupełnie inny sposób i do Ministerstwa miał zostać zaproszony.

Bierz to i uciekaj.

Przez kilka sekund zastanawiał się, czy nie zabrać skórzanej podkładki, ale w końcu zdecydował się ją zostawić. Było mało prawdopodobne, żeby Dris dostrzegł jej brak, gdy zaglądał do gabinetu, ale z pewnością wiedział, że ją ma i zauważyłby jej zniknięcie, gdyby usiadł do pracy przy biurku. Z tego samego powodu nie tykał lekko odstawionego krzesła, tylko zabrał plik pergaminów, zamknął zaklęciami szufladę i szafki biurka i wyszedł prędko z gabinetu.

 

Dwie minuty później

 

Dris stał przed biurkiem i przyglądał mu się uważnie. Zanim przed chwilą wszedł do domu, rzucił zaklęcie, które pokazał mu Gus, a którego nie znali jego pobratymcy i upewnił się, że w środku nie ma nikogo, ale to nie znaczyło, że czuł się pewnie. Dlatego nie zdjął innego użytecznego zaklęcia – Kameleona. I patrząc na podkładkę miał wrażenie, że coś chyba przeoczył.

Po co ktoś, Auror czy nie, miał ją zabierać, a potem kłaść z powrotem?

Co do krzesła nie był pewien, czy zostawił je odstawione, czy nie, ale był pewien, że ledwie kilka minut temu, gdy wychodził z domu, podkładki na biurku nie było. A to znaczyło, że ktoś musiał przed chwilą wrócić i ją położyć. Jeśli tak, to chyba tylko cudem nie zderzyli się w drzwiach!

Albo, uznał patrząc na ostatnie promienie słońca, kładące się na niej poprzez jego niewidzialną sylwetkę, ten ktoś był w domu RAZEM Z TOBĄ.

W każdym wypadku lepiej było nie zostawać dziś na noc w Kelty. A najlepiej wyjść już teraz.

Obraz jego sypialni w Pluckey przypomniał mu prośbę Gusa o notatki. Skoro już przy nich stał…

Przyklękając zdjął zabezpieczenia z szafki i w tym momencie nie wiadomo skąd zalęgło się w nim podejrzenie, CO Przeoczył.

Sięgając na spód dolnej półki miał wrażenie, jakby już kiedyś znalazł się w tej sytuacji. Jakby kiedyś już klęczał przed biurkiem, dokładnie w tym samym miejscu i dokładnie w tym samym celu.

Klasyczne déjà-vu, lecz Dris wiedział również, z całą pewnością, co tam znajdzie, a raczej CZEGO NIE ZNAJDZIE.

Jego palce natrafiły na kopertę z mugolskimi fakturami, paragonami i kuponami rabatowymi z okolicznych sklepów, na której leżała umowa wynajmu Kelty. A między którymi jeszcze dziś rano leżały notatki Gusa.

!!!!!!!!

W jedną chwilę wszystko stało się jasne, porażająco jasne, jak słońce w zenicie.

Ty ścierwo!!!

Nozdrza zadrgały mu z wściekłości. Arab patrzył na półkę równe pięć sekund, po czym porwał różdżkę, zerwał się, wybiegł przed dom i skupiwszy na celu aportacji obrócił na pięcie.

Tym razem jej trzask zginął w bolesnym zgrzycie miażdżonych pod stopą kamyków.

 

 

Melbeck, Old Gang Smelting Mill

Kilka sekund później

 

Dris aportował się z taką siłą, że aż przewrócił się na kamienistą ścieżkę. Na wszelki wypadek odturlał się na bok, nie zważając na ostry ból w kolanie zerwał z ziemi i potoczył wzrokiem dookoła. W pobliżu nie dostrzegł nikogo. Trochę dalej dojrzał dwoje ludzi odjeżdżających na rowerach, lecz ci go nie interesowali. Wciąż chroniony Kameleonem rzucił Homenum Revelio, doliczył do trzech i dopiero wtedy podbiegł do wysokiego komina.

Słońce zniżyło się już na tyle, że zaglądało do paleniska, ale z powodu zaklęć maskujących nic w nim nie było widać. A przynajmniej o to modlił się Dris. Zanurzył w nim rękę, zdjął je jednym strzeleniem palców, a drugim pociągnął ku sobie. I tak! Poczuł lekki opór, który ustał i coś popłynęło powoli ku niemu!! Zdążył!!!

Zwykle wybuchnąłby radosnym, triumfalnym śmiechem, lecz teraz tylko omiótł wzrokiem okolicę, szarpnął ręką jeszcze raz i warknął „Yalla!” (ar.  szybciej)

Kilka sekund później w promieniach słońca błysnęło złoto i z paleniska wyłoniła się kamienna misa. Ponieważ fale wysłali wczoraj wieczorem, w środku znajdowało się jeszcze dużo przesłania, lecz Dris nie wahał się ani sekundy – opróżnił fluctumentis jednym krótkim gestem.

Drugim omotał go wyczarowaną czarną grubą wełnianą tkaniną.

Trzecim zaś uniósł na wysokość piersi, przycisnął do niej i deportował się.

 

 

W tym samym miejscu,

Kwadrans później

 

Słysząc dziwny dźwięk, opierająca się o kierownicę i trzymająca rower swojego chłopaka Betty rozejrzała się dookoła, lecz nic nie dostrzegła. A miała wrażenie, że koło nich coś trzasnęło. Zabrzmiało to, jakby pękła jakaś gałąź czy ktoś zatrzasnął drzwiczki szafki…

Zgłupiałaś. Jaka gałąź czy szafka… Dookoła prócz ruin jak okiem sięgnąć rozciągała się pofałdowana pustka.

– Betty? – zawołał Teddy, odrywając się od szukania breloczka z kluczami koło komina. – Co… Co ty zrobiłaś?

– Nie wiem – potrząsnęła głową, znów rozglądając się z dość niepewną miną. – To nie ja. Nie wiem, co to było. Zobacz, może leży koło ściany? Tylko szybko!

Teddy ruszył pod ścianę i nagle krzyknął radośnie i podskoczył do pęku kluczy oraz przyczepionego do nich serduszka.

– Jest! Całe szczęście, że nie czekałaś ze sprawdzaniem aż do powrotu do hotelu!

Betty odetchnęła z ulgą i nagrodziła Teddy’ego gorącym buziakiem.

– Chodź, spadamy stąd!

Zerknąwszy przez ramię wsiadła na rower i ruszyła prędko kamienistą ścieżką w stronę najbliższego miasteczka.

Może trochę zbyt prędko, mignęło w głowie Teddy’emu, gdy Betty przyhamowała z lekkim poślizgiem, a kamyki zazgrzytały mocno. Wpiął prawą nogę w pedał i ruszywszy za nią zatrzasnął drugą z zupełnie innym dźwiękiem niż ten przed chwilą.

 

Ledwie mugole odjechali kilka jardów, Gus zaczął wspinać się po porośniętym trawą i wrzosem zboczu w kierunku komina.

Właśnie takiej sytuacji chciał uniknąć – dlatego aportował się trochę dalej, choć to i tak nie eliminowało ryzyka. Tylko je zmniejszało. Równie dobrze akurat tam mogła zatrzymać się grupa mugoli i aportowałby się komuś na głowie. Albo wszyscy zaczęliby szukać źródła dziwnego trzasku.

Takie rzeczy się zdarzały i w przypadku zwykłych czarodziejów kończyło się interwencją Amnezjatorów – ale on nie był zwykłym czarodziejem – był wyjętym spod prawa Śmierciożercą siedzącym w Azkabanie. Poza tym mógł przecież trafić na magicznych turystów – taka opcja również istniała, choć była niemal równa zeru, ale wiadomo, jak to jest. Kiedy czegoś bardzo się nie chce, jak na złość właśnie to się przytrafia.

Właśnie dlatego planował wybrać się po fluctumentis wieczorem, kiedy okolica na pewno będzie pusta. O ile z szukaniem notatek nie miał wyboru, to był jedyny moment, kiedy Drisa nie powinno być w domu (a i tak przylazł, cholera jasna!), zabranie naczynia mogło poczekać. „Drogi Dris” miał być zajęty przez długi czas.

Jednak choć wrócił bezpiecznie do siebie, nieprzyjemny ucisk w piersi – ten sam, który czuł, gdy dusił się u Drisa, nie znikł, a wręcz zaczął się nasilać. Próbował zastanowić się, gdzie najbezpieczniej ukryć notatki, ale nie mógł się skupić. Nie wiedział nawet, czy je chować, czy wynosić się w cholerę. Stanąwszy we własnym gabinecie widział gabinet Drisa, a w głowie pulsowało mu nieustannie: „Masz notatki. Zrobiłeś pierwszy krok”. I tak w kółko i w kółko, niczym jakąś pieprzoną inkantację, którą usłyszał i która przyczepiła się do niego. Plan planem, wszystko działo się trochę zbyt szybko.

Nie mógł sobie znaleźć miejsca, aż w końcu podjął decyzję i rzuciwszy znów na siebie Kameleona deportował do Old Gang Smelting Mill.

Z każdą chwilą, każdą piędzią trawy wspinał się coraz szybciej – nie dlatego, że było mu coraz lżej, wręcz przeciwnie! Wbrew wszelkiej logice ucisk w piersi pojawił się znów i pozbyć się go mógł tylko w jeden sposób.

Zaraz będzie po wszystkim. Doszedłszy do kamienistej ścieżki przeszedł ją bez rozglądania się na boki i kilkoma długimi krokami podszedł do komina. I tym lepiej.

W promieniach zachodzącego słońca palenisko świeciło pustką. Na szczęście było bardzo głębokie, a on zawsze dbał o to, by inkrustowanego złotem naczynia nie można było dostrzec.

Gus prędko wsunął rękę z różdżką w szeroki otwór, wskazał ukryty fluctumentis i zdjąwszy zaklęcia maskujące rzucił:

– Wingardium Leviosa! – smagnął, poderwał ku sobie…

Zwykłe uczucie ciągnięcia czegoś ciężkiego nie pojawiło się.

???!!! W jednej sekundzie serce podskoczyło mu do gardła. Wspiął się na palce i zajrzał do paleniska tak gwałtownie, że niemal wpadł głową do niego, lecz naczynia w nim nie było. Nie było! NIE BYŁO!!

Niemożliwe!!!

– Accio fluctumentis! – a gdy nic ku niemu nie nadleciało zaczął rozpaczliwie obmacywać chropowatą powierzchnię dłońmi.

Ale prócz pyłu, drobinek zaprawy i garści kamyczków nic nie znalazł.

O, Merlinie…! Zaciskając oczy oparł się czołem o mur i tylko cudem powstrzymał od cofnięcia głowy i rąbnięcia nią w niego z całej siły.

Jeszcze wczoraj obaj go tu chowali! Jeszcze wczoraj tu był! Jeszcze wczoraj go miał!!! A dziś…?

Dziś stracił wszystko, nad czym pracował od ponad pół roku!

Ale to znaczyło, że Dris również postanowił zakończyć definitywnie ich współpracę. Sukinsyn. Od jakiegoś czasu kombinował, mataczył i łgał, zamieniając ICH projekt w SWÓJ WŁASNY, naginając go na swoją modłę, lecz najwyraźniej znudziło mu się podmienianie fiolek i zwodzenie go. Nie wiedzieć czemu akurat dziś, skoro…

Ugodzony nagłą myślą Gus spojrzał pod nogi. Kamyki tuż koło stóp miały lekko ciemniejszą barwę.

Kwadrans. Cholerny, pieprzony kwadrans! Wiedząc co znajdzie, Gus pochylił się, zebrał je w garść i wyczuł jeszcze resztki wilgoci.

Cholerne piętnaście minut! Gdybyś zjawił się tu prosto z Kelty, jeszcze byś go tu znalazł, pomyślał, ryknąwszy z wściekłości cisnął kamyki o ziemię i rąbnął dłonią w mur. Cholerne, kurewskie piętnaście minut, idioto!!!

Zamiast dokończyć natychmiast to, co zacząłeś biłeś się z myślami, a tymczasem ten sukinsyn wykorzystał okazję i wygrał! Uderzył dłonią jeszcze raz i aż syknął z bólu.

Wygrał…

A może jeszcze nie?

Gus podniósł głowę i uśmiechnął się krzywo. Oczywiście, że jeszcze nie!

Wszystko wcale nie było stracone. Planował zabrać fuctumentis i pozbyć się Drisa – musiał tylko zmienić kolejność. Wpierw przystawić mu różdżkę do gardła i wyciągnąć, gdzie ukrył fluctumentis – bo niestety z powodu pieprzonego Ifryta Imperio na niego nie działało, ale znał się na tym tyle, że wiedział, że to nie powinno nastręczać problemów. Potem odebrać naczynie.

A na koniec go zabić.

I miał nad Drisem jedną, bardzo istotną przewagę. Z powodu cholernych notatek Dris wie o twojej zdradzie. Ale nie wie, że ty wiesz o jego, więc nie będzie spodziewał się twojego ataku.

Z myślą o tym rzucił jeszcze raz pełne pogardy spojrzenie w puste palenisko i wrócił do Pluckey przygotować ostatnie spotkanie z byłym wspólnikiem.

 

 

Fossdale,

Około 10 mil na południowy zachód od Melbeck

Opuszczony dom

Niecałą godzinę później

 

Dris rzucił zaklęcia maskujące na fluctumentis i wyszedł z domu na zewnątrz.

Drewniany budynek był istną ruiną. Jedna ściana i połowa dachu runęły, tworząc w domu i na zewnątrz rumowisko, z którego wystawały połamane belki niczym kikuty. Część dachówek jeszcze się trzymała nad ziejącą dziurą, chyba cudem, tak samo jak zbutwiałe drzwi. Niemal wszystko porastała warstwa zielonego mchu, a tam gdzie go nie było, deski były mokre i śliskie, w powietrzu zaś unosił się ciężki odór zgnilizny.

Nikt nie miał prawa tu zajrzeć. Mimo to Dris rzucił na resztki domu silne zaklęcia antymugolskie i z uśmiechem przyjrzał się swemu dziełu.

Zabrawszy fluctumentis aportował się przed jednym z domów, które oglądali z Gusem, zanim znaleźli starą odlewnię ołowiu. Zrobił to zupełnie odruchowo i dopiero zjawiwszy się przed nim przypomniał sobie ich obawy. Domy były oczywiście porzucone, ale w większości z nich jacyś bezdomni mogli szukać schronienia, czy nawet już tam mieszkać i fakt, że nagle z powodu zaklęć antymugolskich nie mogliby się do nich zbliżyć mógł zwrócić czyjąś uwagę.

Dlatego przywołał Ifryta, kazał mu pilnować naczynia, a sam zaczął szukać odpowiedniego miejsca. I oczywiście jak zawsze miał szczęście – po kilkudziesięciu aportacjach w okolicy i poszukiwaniach zobaczył zrujnowany dom w szczerym polu.

Jesteś genialny. To było jeszcze lepsze miejsce niż Old Gang Smelting Mill. Tu na pewno nie będzie bandy turystów, robiących sobie zdjęcia na tle ruin. Szczerze mówiąc nie wiedział, czemu od początku nie zdecydowali się na takie miejsce. Bo nie tylko ty decydowałeś. Ale to się miało za chwilę zmienić.

Teraz została mu do zrobienia ostatnia rzecz – krótka ostatnia rozmowa z Gusem.

 

 

Pluckey, Nawiedzony Dwór,

Kilka sekund później      20h20

 

Szczęk otwieranych, a potem zamykanych drzwi wejściowych zastał Gusa w kuchni. Jeśli myślał, że nie może ścisnąć mocniej różdżki, ani że jego serce nie może już szybciej bić to się mylił – palce prawej ręki ścisnęły się konwulsyjnie, tak że wbił sobie paznokcie we wnętrze dłoni, a serce na sekundę stanęło, po czym ruszyło obłędnym galopem, aż świat zawirował mu przed oczami.

JUŻ?!

Spokojnie. Tym razem czas na twój ruch.

– Gus, mój drogi! – usłyszał wraz z odgłosem zbliżających się kroków w korytarzu. – Chciałeś, żebym do ciebie zajrzał wracając i proszę! Oto jestem!

Rozdziały<< Trzeci Raz – Rozdział XIXTrzeci Raz – Rozdział XXI >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz