Krótkie, nieformalne spotkanie garstki osób ze sfery decyzyjnej, na które Kingsley naprawdę mógł liczyć trochę się przedłużało, lecz też i tematy były warte przedyskutowania. Czarnoskóry czarodziej streścił im poniedziałkową rozmowę z Drisem i zadał dwa ważne pytania: co sądzą o kandydaturze Araba na jego doradcę oraz o pomyśle wzmocnienia państwa.
Gawain pochylił się do przodu i odrzucił na plecy długie włosy. Był z nich wszystkich najmłodszy, ale też najbardziej zaprzyjaźniony z Kingsleyem; w końcu kiedyś byli kolegami po fachu.
– Rozmawiałem z nim w piątek, krótko bo krótko, ale w ciągu ledwie kilku minut powiedział dwie rzeczy, które próbuję przeforsować od kiedy zacząłem tu pracować. Skoro w dodatku Gordian jest za, myślę, że… możemy spróbować – stwierdził spokojnie, lecz od razu zastrzegł. – I kazać kilku chłopakom, żeby przyjrzeli mu się jeszcze raz, ale o wiele dokładniej.
– Jeśli mają się kontaktować z kimś z Arabii, niech będą bardzo ostrożni – ostrzegł od razu Kingsley. – Jeśli mugole wpadną na ich trop, obetną wszystkim głowy. Arabom również.
Pięciu mężczyzn wymieniło spojrzenia. Krwawa wizja obudziła wspomnienia nigdy niemające w nich umrzeć i niepokój podniósł głowę niczym obudzony ze snu wąż. Który w każdej chwili mógł zaatakować ponownie.
– Człowiek, który jest szczuty przez całe życie dostrzega niebezpieczeństwa tam, gdzie my ich nie widzimy. JUŻ nie widzimy – powiedział cicho Cox. – Osobiście wolę widzieć ich więcej i nie ryzykować. Jestem trochę za stary na trzecią wojnę.
– Ode mnie pod tym względem nigdy nie usłyszysz, że przesadzamy – oświadczył bardzo poważnym tonem Gawain, a Damish i Andrew pokiwali głowami.
To było dokładnie to, co Kingsley spodziewał się usłyszeć.
– Więc…? – powiódł po nich wzrokiem.
– Więc zaczynamy nad tym pracować, ale bardzo, bardzo dyskretnie – dokończył Cox. – Tak, żeby nie dowiedział się o tym żaden z naszych drogich kolegów, ani nad podziw dobrze poinformowana prasa.
Przez chwilę dyskutowali, jak powinny odbywać się ich spotkania, jak powinna wyglądać korespondencja i sposób kontaktowania się, żeby ich plan pozostał w tajemnicy. Gdy w końcu poczynili pierwsze, ogólne ustalenia i wszyscy zaczęli się podnosić, Damish powstrzymał ich machnięciem ręki.
– Wiem, że teoretycznie mamy o tym nie mówić przy innych, ale sami wiecie, jak wygląda praktyka. Może się okazać, że nie będziemy mieć innego wyjścia. Więc może ustalmy jakieś hasło. Coś prostego i dyskretnego.
Chwilę panowało milczenie, gdy każdy szukał jakiegoś pomysłu.
– To wszystko wzięło się od tego, że chcemy uniknąć trzeciej wojny – odezwał się wreszcie Cox.
– Ale „Trzecia Wojna” brzmi mało tajemniczo – zaoponował Kingsley, mrugając do niego okiem. – „Trzeci Raz” możemy musieć powiedzieć z jakiegokolwiek innego powodu, więc może…
– Projekt TR – zaproponował Gawain. – W Ministerstwie jest więcej projektów niż ludzi, którzy tu pracują. Wszyscy nieustannie jakieś kończą, zaczynają i nawet ci, których one dotyczą zaczynają się gubić. To będzie tylko tysiąc pierwszy.
Pozostali mężczyźni uśmiechnęli się i Kingsley wyciągnął rękę.
– Więc Projekt TR.
Jego głęboki, ciepły głos rozgrzał im serca. Każdy z nich przykrył jego dłoń i powtórzyli te same dwa słowa.
Nie była to Wieczysta Przysięga, ale zamierzali potraktować to równie poważnie.
Środa, 7 czerwca,
Po 12-tej
Hermiona wyszła z Archiwum do dużej, okrągłej sali i zatrzymała się, lecz nie po to, żeby przeczekać wirowanie ścian, ale żeby cieszyć się widokiem dookoła. Chwilę podziwiała głęboką czerń, którą podkreślało światło pochodni, lecz zupełnie znikąd przed oczami pojawiła się inna, która nawiedziła ją we śnie i czym prędzej ruszyła do wyjścia, zaciskając usta. O nie. Nie da się nikomu manipulować!
Zupełnie nieoczekiwanie cieszyła się, że pracuje. Przynajmniej mogła zająć czymś myśli. Poza tym zawsze ceniła ciężką pracę i teraz czuła, że to jest… właściwe. Rano obudziła się w zaskakująco dobrym nastroju i nawet gdy Cox poprosił ją, zamiast swoją sekretarkę, o odniesienie jakiegoś dokumentu do Działu Płac, to jej nie przeszkadzało.
Pierwszy poranek w pracy okazał się całkiem interesujący. Zajęła się raportami roboczymi, które się nawarstwiły i od razu zwróciła uwagę Coxowi, że jego ludzie albo muszą zrobić jej listę akronimów z wyjaśnieniami, albo przestać ich używać, bo ciężko zrobić raport, jeśli na skrawku pergaminu są tylko zdania w stylu „po dodaniu BCP konieczne SORT od MGST do L”.
Zajrzała też do Archiwum – Merlinie, ależ było OLBRZYMIE! Musiało być rozszerzone daleko poza budynek, bo po przejściu dobrych dziesięciu jardów w sekcji Umysłu nadal nie widziała końca.
Miała dostęp do trzech sekcji, ale oczywiście ta dotycząca Umysłu interesowała ją najbardziej, dlatego obejrzała kilka długich półek, chłonąc wzrokiem ciasno poustawiane grube i cienkie akta oraz rolki pergaminu. Czuła nabożny podziw dla wiedzy, jaka została tu zgromadzona, szacunek dla ludzi, którzy przyczynili się do jej odkrycia i… malutką iskierkę dumy z faktu, że dane było jej patrzeć, dotknąć tych akt… czy choćby oddychać powietrzem w tym miejscu, jakby już ono czyniło ją kimś bardzo specjalnym.
Po dobrnięciu do połowy pierwszego raportu postanowiła pójść na obiad do ministerialnej stołówki, w której była już wczoraj. Kolejny plus pracowania tu. Przynajmniej nie musisz nic przygotowywać w domu.
Stołówka znajdowała się na poziomie Atrium, po prawej stronie wysiadając z wind i praktycznie nie różniła się od tej na magicznej uczelni. W dużej sali pełno było większych i mniejszych stolików, przy których siadali grupkami czarodzieje i czarownice. Wzdłuż lewej ściany ciągnął się rząd lad z olbrzymim wyborem sałatek, surówek, kanapek, past rybnych i mięsnych do smarowania tostów, misek z frytkami i panierowaną rybą oraz deserów, przede wszystkim ciastek. I naturalnie rozmaitych napojów. Ludzie spoza Ministerstwa płacili za każdy posiłek, natomiast pracownikom koszt obiadu odliczany był automatycznie z pensji.
Hermiona weszła do dużej, jasnej sali i momentalnie owionął ją zapach smażonej ryby i tłuszczu oraz świeżych warzyw zmieszany ze słodyczą deserów i aromatem kawy. Jednocześnie uszy rozdarł gwar wielu osób, szczęknięcia naczyń i szum ekspresu, czy raczej bardzo nieprzyjemne echo, odbijające się od gołych ścian. W porównaniu do ciszy Archiwum i niewielkiego biura, które zostało dla niej wydzielone to, co inni postrzegali za zwykłe odgłosy ona odbierała jako hałas.
Ponieważ Artur zawsze jadał w Norze, a Harry’ego dziś nie było, podeszła bez rozglądania się do lady, położyła na niej tackę i wybrała sałatkę z pomidorem, jajkiem i szynką. Lekko podpieczone tosty leżały na tacy bliżej brzegu, więc przechyliła się po nie i bez mała wpadła na czarodzieja, który stanął za nią.
Ubranego w białą galabiję i noszącego na głowie równie białą chustę. Ach, książę.
– Przepraszam – bąknęła, odsunąwszy się.
Mężczyzna bez słowa zrobił jej miejsce, lecz gdy wzięła dwa tosty i się cofnęła, przyjrzał się jej uważnie, marszcząc brwi.
– Przepraszam bardzo… Czy to nie panią spotkałem wczoraj w windzie? – spytał, zerkając na jej czoło.
Maść na oparzenia i puder zrobiły swoje i dziś po lekkim zaczerwienieniu nie było ani śladu, więc Hermiona nie musiała już próbować ukrywać twarzy.
– Owszem, mnie – potaknęła.
Idris Benhammada uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi.
– To znak niebios! – uniósł lekko w górę obie dłonie. – Wczoraj miałem wątpliwości, czy to faktycznie była pani, bo widziałem panią strasznie krótko i nie chciałem być natarczywy. Musi pani mieć dość ludzi cisnących się dookoła z prośbami o autografy.
– Na szczęście ten okres minął, ale istotnie miałam tego dość – Hermiona również lekko się uśmiechnęła i przypomniała sobie, jak Harry mówił, że książę okazał się bardzo taktowny i ledwo dał mu do zrozumienia, że wie z kim rozmawia. I sama nie wiedziała, co kazało jej mówić dalej, zamiast zakończyć rozmowę. – Pan musi mieć wciąż ten sam problem.
– Od kiedy przeniosłem się do Wielkiej Brytanii trzy miesiące temu miałem upragniony spokój. Do zeszłego piątku. Szczęście długo nie potrwało – stwierdził filozoficznie. – Czy mogę mieć do pani prośbę? Nie o autograf, o wiele bardziej nietypową – zaśmiał się. – Mogłaby mi pani powiedzieć coś o tych potrawach? Jakiś czas temu dostałem na śniadanie wędzoną rybę na gorąco i teraz boję się ryzykować.
Widząc zgrozę w jego oczach Hermiona parsknęła śmiechem i zaczęła mu wyjaśniać, z czego zrobione są różne dania. Nie chcąc zajmować miejsca w kolejce odsunęli się i Idris Benhammada wyraźnie starał się ignorować gapiących się na niego ludzi. W końcu wybrał pastę z twarogu z tuńczykiem, kilka kawałków pomidora i oliwki oraz herbatę i podeszli do kasy, przy której płaciła akurat jakaś starsza czarownica. Która naturalnie nie mogła oderwać od niego wzroku.
– Proszę ze mną usiąść – mruknął Arab do Hermiony. – Mam do pani pełno pytań. Ja też jestem mugolskiego pochodzenia, ale u nas wszystko wygląda inaczej – dodał gwoli wyjaśnienia.
– Proszę bardzo – zgodziła się chętnie, myśląc jednocześnie: jak usiądziesz sam, zaraz będziesz miał namolne towarzystwo i nie skończysz jeść do wieczora.
Młoda dziewczyna przy kasie o długich blond włosach i niebieskich oczach zatrzepotała rzęsami, ale Arab bez komentarza odliczył kilka sykli i knutów, poczekał aż Hermiona postawi tacę na specjalnej podstawce i położy na niej różdżkę i rozejrzał się w poszukiwaniu wolnego stolika. Wszystkie pośrodku były zajęte, ale koło wyjścia zobaczył kilka wolnych.
– Chodźmy może do tamtego – Hermiona wskazała pusty, niewielki stolik w odległym rogu sali.
– Jeszcze nigdy nie pochwalałem tak czyjegoś wyboru. Będziemy mieli spokój.
– Po prostu… przy drzwiach jest przeciąg – odparła prędko.
Nie chciała, żeby mężczyzna uważał, że chce skorzystać z szansy siedzenia sam na sam z księciem czy coś podobnego. Po prostu na szafce tuż koło drzwi leżało pełno numerów Proroka z ostatnich kilku dni.
Rozmowa z Hermioną była wspaniała z kilku różnych powodów. Po pierwsze oczywiście dlatego, że to była rozmowa Z NIĄ. Po drugie wreszcie Dris był sobą, a nie Arvinem i mógł spokojnie zacząć pleść złotą sieć, w którą zamierzał ją złapać. A po trzecie, ponieważ przebiegała idealnie po jego myśli – czemu nie można się było dziwić.
No dobrze, czasem trzeba było nieco pomóc szczęściu. Gdy niemal skończyli jeść, wspomniał, że ma się niebawem zobaczyć z Ministrem.
– Książę Benhammada ma spotkanie z Królem Shackleboltem – podsumowała.
Bardzo dobrze. Dris pokręcił od razu głową.
– Proszę zapomnieć o „księciu”. Wśród czarodziejów jestem przeciętnym człowiekiem. Więc nie chcę już ani razu usłyszeć tego z pani ust. Zwłaszcza z pani – dodał, odkładając nóż na talerzyk. Szczęknięcie zabrzmiało bardzo stanowczo. – Wystarczy „Dris”.
Hermiona zawahała się, jakby chciała coś powiedzieć, ale potrząsnęła głową.
– Dobrze. Dris. – Uśmiechnęła się, a on odpowiedział w ten sam sposób. – Bardzo mi miło. Moje imię… znasz.
Dokładnie, Słońce. Na Allaha, miał wrażenie, że samym tylko wzrokiem mógł dyktować jej, co ma robić!
– Nie, Hermiono – powiedział, pochylając się lekko ku niej. – Przyjemność jest moja i tylko moja.
Kobieta zaśmiała się cicho, ale tego nie skomentowała.
– Więc wracając do naszej wcześniejszej dyskusji – zapytała w zamian za to. – Skąd tyle wiesz o bitwie w Departamencie Tajemnic?
– Och, to jeszcze nie wszystko! Po prostu jeśli coś mnie ciekawi, lubię to drążyć. W tym wypadku możesz to nazwać studiami historycznymi – odparł i spojrzał wymownie na jej sałatkę. – Jedz, nie chciałbym, żebyś przeze mnie chodziła potem głodna.
Zaczął opowiadać o mało znanych szczegółach, które znał ze wspomnień Gusa, a Hermiona posłusznie nabiła na widelec kawałek pomidora i wróciła do jedzenia.
Rozmowa z… Drisem była wspaniała. Był bezpośredni i wesoły, można było nawet powiedzieć, że był gadułą, ale potrafił bardzo ciekawie opowiadać. No i fajnie było porozmawiać z kimś, kto nie próbował od razu cię podrywać. To znaczy tak było póki siedzieli na stołówce.
Ponieważ Dris nie miał różdżki, gdy skończyli jeść Hermiona odesłała zaklęciem ich tacki na specjalny stojak niedaleko i pogrążeni w rozmowie wyszli do holu z windami.
– Naprawdę świetnie się z tobą rozmawia, ale muszę wracać do pracy – stwierdziła, zerkając na zegarek.
– Też tak uważam – zapewnił ją Dris. – Musimy się koniecznie umówić.
Co??? To było bardzo bezpośrednie, nawet jak na niego, lecz przede wszystkim przypominało wiele innych, podobnych sytuacji i Hermiona od razu pokręciła głową na „nie”.
W odpowiedzi Dris uśmiechnął się i pokiwał nią na „tak”. Kobiece protesty zawsze go bawiły, a tym razem nie miały długo trwać.
– Kiedy masz czas? Dziś wieczorem? Jutro?
– Dris, przykro mi, ale ja nie…
– Zrozumiem, jeśli dziś nie możesz – strząsnął nieistniejący pyłek z jej ramienia.
Hermiona zerknęła na nie odruchowo i równie odruchowo cofnęła. I przygryzła usta, bo nie do końca ogarniała, co się dzieje. Jakby… robiła to bardziej z przyzwyczajenia i zasady, niż dlatego, że naprawę nie chciała. To było bardzo dziwne wrażenie.
– Nie chodzi o dziś czy jutro, po prostu…
– Chyba nie zamierzasz mi powiedzieć, że właśnie zmieniłaś zdanie co do tego, że dobrze ci się ze mną rozmawia?
Hermiona roześmiała się trochę bezradnie i potoczyła dookoła wzrokiem.
– Nie, oczywiście, że nie. Ja… – przypomniała sobie Juana i spróbowała powiedzieć to samo, choć o wiele krócej. – Nie mam zwyczaju umawiać się z mężczyznami tak od razu. Tak się składa, że… – pogubiła się zupełnie. – Myślę, że rozumiesz.
Och, och, och, och. To jak najbardziej Drisowi odpowiadało, zarówno jeśli chodziło o jej przeszłość, jak i najbliższą przyszłość. Póki jej nie złapie. Z drugiej strony mężczyźni faktycznie musieli ciągle się koło niej kręcić i odmawianie musiało być już reakcją bezwarunkową, silniejszą niż uległość, która powinna ją złamać, ale na to też miał sposób.
– Moja droga, wierz mi, nie masz się czego obawiać – powiedział uspokajająco. – Potrzebuję kilku porad, jeśli chodzi o Ministra Shacklebolta. No dobrze, nie tylko – roześmiał się. – Faktycznie wspaniale się z tobą rozmawiało i jesteś nieomalże pierwszą osobą, z którą mogłem sobie na to pozwolić, sama dobrze wiesz dlaczego. Pod tym względem jesteśmy jak dwie gazele otoczone przez stado lampartów. Po prostu będę miał od czasu do czasu spotkania z Ministrem i nie chciałbym popełnić jakiegoś błędu i go urazić. On urodził się w Anglii, ja w Arabii, więc pochodzimy z zupełnie różnych kultur, a ty dobrze go znasz. W końcu nie każdy leciał z nim na testralu – uśmiechnął się i spoważniał. – Więc liczę na twoją pomoc. Acha, tylko nie mów nikomu o tych spotkaniach, to nie jest… Powiedzmy, nie jest oficjalne.
Hermionę zalała ulga, ale jednocześnie niczym fala z przeciwnej strony wstrząsnęło nią poczucie własnej głupoty. Idiotko, potraktowałaś go jak faceta, który leci na ciebie, bo jesteś znana! Jakby mu to było potrzebne! W dodatku dałaś mu to jasno do zrozumienia i wyszłaś na wariatkę z rozdmuchanym ego! Następnym razem zdaj się na instynkt, a nie odmawiaj „bo nie”.
Wiadomość, że będzie się widywał z Kingsleyem dotarła do niej troszkę jak przez mgłę – była interesująca, ale zbladła w porównaniu do ogromu tego, co mu zasugerowała i w jakim świetle to ją postawiło. Nie będziesz o to pytać. Może to choć trochę zrekompensuje to, co właśnie zrobiłaś!
– Oczywiście – zapewniła go gorąco. – Nikomu nic nie powiem, możesz na mnie liczyć! A co do Kingsleya… Dziś naprawdę nie mogę, jestem już umówiona, więc może jutro?
Nozdrza Drisa zadrżały lekko, ale się opanował. Z kimkolwiek była umówiona, było dla tego kogoś lepiej, żeby to był ostatni raz.
– O której jutro? – zmusił się do uśmiechu. – I gdzie?
Równocześnie spojrzeli na grupki ludzi dookoła, którzy przyglądali się im z zainteresowaniem i Hermiona uniosła do góry oczy.
– Jeśli nie chcemy, żeby do lampartów doszły hieny w postaci reporterów, spotkajmy się lepiej w mugolskim świecie. Wiesz, gdzie jest Dziurawy Kocioł? – Dris potaknął. – Więc po wyjściu do mugolskiego Londynu po prawej, jakieś pięćdziesiąt jardów dalej jest kawiarnia Starbucks Coffee. Możemy się tam spotkać jutro o… osiemnastej.
Dris wyciągnął do niej rękę. Hermiona odruchowo podała mu swoją, lecz zamiast ją uścisnąć Arab przykrył ją drugą dłonią.
– Doskonale. W takim razie miłego popołudnia i do jutra – posłał jej szeroki uśmiech i odszedł w stronę wyjścia z Atrium.
Czas było wrócić do Kelty, pokazać się ludziom dookoła i zadbać o odświeżenie śladów, które przygotował dla Aurorów czy kogoś ze Służby Bezpieczeństwa – takich jak zostawienie niedopitej filiżanki herbaty w gabinecie przy rozłożonych księgach, wstawienie do zlewu kilku naczyń, posłanie inaczej łóżka… Musiał też upewnić się, że w domu nie było śladu piasku. A wieczorem zamierzał zobaczyć się z Gusem, który teraz musiał cierpieć z powodu samotności.
Hermiona prędko cofnęła rękę i poruszała palcami, żeby pozbyć się nieprzyjemnego uczucia, takiego które mamy, gdy ktoś narusza naszą prywatną przestrzeń. Nie mogła nic poradzić na to, że to się jej nie podobało.
Gdy porozmawiała z Juanem, chłopak przeprosił ją i wyjaśnił, że nie byłby facetem, gdyby nie spróbował jej poderwać. Problem z Drisem był taki, że o ile Juan od razu się do tego przyznał, Arab temu zaprzeczył, więc ciężko było zwrócić mu uwagę. Zwłaszcza po twojej mało zawoalowanej sugestii sprzed chwili. Postanawiając martwić się o to jutro Hermiona wróciła do Archiwum.
Mieszkanie Hermiony
Koło 20:00
Gdy wskazówka na zegarze dotarła do godziny ósmej, Hermiona odłożyła najeżone kolorowymi zakładkami „Tysiące magicznych ziół i grzybów” oraz „Tablicę pierwiastków zwierzęcych” i poszła do łazienki.
Teoretycznie ostatnie pół godziny sprawdzała właściwości ingrediencji, które wchodziły w skład eliksirów używanych przy leczeniu Pre-Magic Signum i Alter Aspectus, tak naprawdę jednak toczyła walkę z samą sobą czy przejrzeć się przed spotkaniem z profesorem Snape’em, czy nie. Nie chciała dać się manipulować, ale też czuła, że chyba źle zinterpretowała swoje zachowanie podczas spotkań z nim. Wysnuła złe wnioski i do tego teraz ciągle je wyolbrzymia. Poza tym Merlinie, chyba nie było nic złego w tym, że chciała dobrze wyglądać? Przecież kobiety nie malują się i nie ubierają elegancko tylko dlatego, że ktoś im się podoba. Po prostu chcą być ładne. A ona czuła się kobietą, co było całkowicie normalne. Choć fakt, że chciała czuć się ładna DLA NIEGO nie był aż tak normalny…
W końcu przeważył argument: Umalowałaś się dziś do pracy, nie ma nic złego w tym, że będziesz wyglądać dobrze jeszcze pięć minut dłużej!, ale mimo to ulżyło jej, że nie musiała poprawiać makijażu, podpięła tylko włosy.
Dopiero wtedy wysłała do niego Patronusa i wróciła do wertowania książki. Gdy po raz czwarty czy piąty zaczęła czytać ten sam akapit, bo po kilkunastu słowach nie była nawet w stanie powiedzieć, o czym traktuje, od strony kominka rozległo się znajome wołanie.
Pamiętaj, nic się nie dzieje, zachowuj się normalnie i nie przesadzaj.
– Dobry wieczór – przywitała się, przepuszczając swojego byłego profesora i aktywowała na nowo zaklęcia ochronne.
– Witam – odparł krótko.
Musiał warzyć, bo miał na sobie ten sam strój roboczy co w zeszłym tygodniu, ale rozpuścił włosy. Na ten widok Hermionie zrobiło się dziwnie ciepło i przeklęła się w myślach.
– Proszę, tu jest pański galeon – powiedziała, siadając przy stole i wskazała na leżącą na brzegu monetę. To było bezpieczniejsze niż podawanie mu jej. – Dużo napisać do siebie nie możemy, więc może od razu ustalimy jakieś skróty? Na przykład żeby określić miejsce spotkania możemy dodawać pierwszą literę miejsca lub inicjały. To znaczy „H” na określenie Hogwartu, „HG” jeśli spotykamy się u mnie, „SS” jeśli u pana…
Snape wziął do ręki błyszczącego galeona i przyjrzał mu się uważnie w poszukiwaniu śladów użycia magii. Nie żeby to miało jakieś znaczenie, po prostu był ciekaw. Nie znalazłszy nic pomyślał „7 7 20:00 HG” i dotknął go różdżką. Numer goblina, który wybił monetę natychmiast zmienił się na datę i godzinę.
Hermiona sięgnęła po swoją i uśmiechnęła się lekko.
– Działa doskonale.
– Dobrze – skwitował. – Z tym, że na pewno nie będziemy spotykać się u mnie, mój dom jest pod Zaklęciem Fideliusa, więc zostańmy przy twoim mieszkaniu i Hogwarcie. Coś jeszcze?
„Coś jeszcze?” Hermiona zdawała sobie sprawę, że nie rozmawia z dobrym znajomym, ale z nieprzyjemnym profesorem Snape’em, który prawdopodobnie przerwał swoją pracę i teraz się spieszy, ale to zabrzmiało niezbyt przyjemnie i westchnęła ciężko.
– Owszem – powiedziała z nutką goryczy, a może nawet zawodu i jednocześnie ulgi. Takie sytuacje gwarantowały, że nie będzie wyobrażać sobie głupot. – Jeśli chodzi o mugolskie lekarstwa dla pana. Zanim zacznę ich szukać, muszę wiedzieć wszystko na temat tych trzech chorób i eliksirów, którymi się je leczy. Dziś po pracy wyskoczyłam na Pokątną i przejrzałam Kompendium Chorób i Urazów Magicznych, a na pojutrze jestem umówiona z dwoma Uzdrowicielami w Klinice, którzy się na nich znają. To powinno mi wystarczyć. Teraz zaś sprawdzam właściwości ingrediencji, ale nie wiem, czy są tu wszystkie – pokazała obie książki, z których wystawało pełno zakładek.
Snape’owi wystarczył rzut oka.
– Na pewno nie. Czemu musisz to wiedzieć? Składnik neutralny oddziela przecież mugolskie leki od naszych składników?
– Owszem – potaknęła Hermiona. – Ale w przeciwieństwie do naszych eliksirów mugolskie leki mają bardzo dużo skutków ubocznych i niektóre są bardzo poważne. Na tyle, że użycie jednych wyklucza niektóre inne. Na przykład niektóre leki wpływają na gęstość krwi, rozrzedzają ją lub zagęszczają. Jeśli nasze ingrediencje będą działały tak samo, to ten ulepszony eliksir może okazać się nawet zabójczy, szczególnie, że niektórzy pacjenci wyznają zasadę „wypiję pięć fiolek zamiast jednej to przejdzie mi pięć razy szybciej”. Wie pan, gdzie mogę znaleźć wszystkie?
Snape momentalnie zrozumiał, co miała na myśli. Nie znał się na mugolskich lekach, ale jak przez mgłę pamiętał co mówił o nich ojciec, natomiast jeśli chodzi o eliksiry i maści, sam przeprowadzał dokładnie takie same analizy, kiedy układał nowe receptury lub choćby odrobinę je zmieniał. Wygląda na to, że panna Granger naprawdę bardzo się tym przejęła. Z drugiej strony nie powinno go to dziwić, ona zawsze starała się mieć same Wybitne i nie zadowalała się zrobieniem czegoś częściowo. Ta… współpraca może potrwać o wiele dłużej, niż myślisz.
– Weź pergamin i notuj – powiedział, siadając obok niej przy stole, przysunął do siebie obie książki i zaczął szukać pierwszego składnika.
– Mam listę, jeśli pan chce…
Snape uniósł jedną brew.
– Całe szczęście, bo nie wiem, co byśmy bez niej zrobili – zadrwił. – Będę ci podawał tylko te właściwości, których nie ma w podręczniku, żeby nie tracić czasu. Olejek z mięty… – przebiegł wzrokiem dwa krótkie akapity. – Stosowany doustnie jest toksyczny. Żółć pancernika…
Sprawdzenie ponad czterdziestu składników zajęło sporo czasu, ale Hermiona musiała przyznać, że okazało się równie pasjonujące co warzenie z nim. To, że znał na pamięć receptury jeszcze jej nie dziwiło, w końcu był Mistrzem Eliksirów, ale… On ogólnie jest Mistrzem. Nie tylko Eliksirów.
Nie otwierał książek na chybił-trafił, ale zawsze niemal na odpowiedniej stronie i miał tylko kilka kartek do przewrócenia, jakby je CZUŁ. Czasem, bardzo rzadko podręczniki podawały wszystkie właściwości, ale na ogół sporo brakowało – Severus Snape wyliczał je bez wahania, a niektóre dodatkowo omawiał. Wtedy jego głos brzmiał zupełnie inaczej niż zwykle, był łagodny, pełen pasji i odsłaniał przed nią świat, którego nie znała.
Jej podziw dla tego człowieka rósł z każdą przewracaną stroną, każdą ingrediencją, o jakiej jej opowiadał. I miała wrażenie, że mogłaby słuchać go jeszcze długo. Dlatego w miarę jak kurczyła się lista składników, coś kurczyło się w niej.
Lecz podziw był jeszcze niewinny – w przeciwieństwie do czegoś innego. Siedzieli obok siebie, co z początku ją ucieszyło i uspokoiło, bo nie widziała jego twarzy. Lecz wkrótce odkryła, że miała widok na jego dłonie. Wspaniały widok. Były eleganckie, ale jednocześnie bezsprzecznie męskie, o długich, wąskich palcach. I gdy kończyła pisać, a on kartkował książkę, przyciągały wzrok grą czerni rękawów i bieli szczupłych nadgarstków, sposobem w jaki kształtne palce igrały ze stronami, sunęły po nich powoli, pieszczotliwie, czasem wystukiwały nieznany jej rytm na brzegach…
Wiedziała, że to był błąd, że powinna je ignorować, ale choć próbowała, czuła jak coś zmusza ją do spojrzenia. Do przekręcenia głowy w jego stronę. Odrobinę. I jeszcze odrobinę. Walczyła, lecz kątem oka śledziła widoczne żyły, wypukłe kostki, które aż prosiły, by przesunąć po nich palcem… Aż w końcu z radością i poczuciem winy poddała się i mogła już tylko przed nim udawać, że patrzy na tekst, gdy przez głowę przemykały zupełnie szalone myśli. Czy są ciepłe, czy zimne, gładkie a może pełne zgrubień od lat warzenia i cięcia… jakby to było móc ich dotknąć…
I jakby to było móc być przez nie dotykaną.
– Owoce jemioły… – niski, aksamitny pomruk wyrwał ją z czarno-białej krainy i poprawiła ołówek w ręku. Wskazujący palec chwilę bawił się z brzegiem strony. – Dopisz, że więcej niż pięć owoców może powodować halucynacje. Dobrze, masz już wszystko – Severus wstał i poprawił bluzę.
– Dziękuję – mruknęła.
Podchodząc do kominka Snape zerknął na zegar na ścianie. Siedział tu już ponad godzinę. Ponieważ przed wyjściem rzucił na wywar Statis, czas nie stanowił problemu, ale skoro podał jej brakujące właściwości, mógł wrócić warzyć.
Granger nadal siedziała, patrząc na książki, więc odchrząknął głośno.
– Otworzysz mi sieć Fiuu czy mam wyjść po mugolsku?
W tym momencie od strony korytarza rozległo się ciche miauknięcie i do salonu wszedł duży rudy kot, którego doskonale pamiętał sprzed wielu lat. I choć tamte wydarzenia się wyjaśniły, wspomnienie nie należało do przyjemnych. Zwierzak najwyraźniej również go rozpoznał, bo ruszył w jego kierunku.
Cholera.
– Trzymaj swojego podopiecznego z daleka ode mnie – dodał, posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie.
Hermiona westchnęła ciężko, podniosła się i podeszła do Krzywołapa.
– Chodź tu – przytrzymała go i wskazawszy różdżką palenisko zdjęła zabezpieczenia. – Proszę.
Buchnęły płomienie, mężczyzna skinął jej głową i zniknął w nich.
Usiadłszy na ziemi przytuliła kota do siebie i ukryła twarz w miękkim futrze.
– Och, Krzywołapku…
Czwartek, 8 lipca,
Kelty, Posiadłość Drisa
Koło 18-tej
Jako gość uczestniczący w bankiecie w Ministerstwie Idris Benhammada został już raz wzięty pod lupę, teraz należało po prostu wziąć o wiele większą. Trzeba było zrobić to bardzo dyskretnie i szybko, dlatego Gawain oddelegował aż trzech Aurorów do przeszukania jego posiadłości i osobiście zajął się sprawdzeniem jego różdżki oraz przepytaniem sąsiadów, którym potem wyczyścił pamięć.
Badanie różdżki poszło nad wyraz szybko. Co prawda w środę Kingsley planował zaprosić młodego Araba na czwartek wieczorem, by dać Gawainowi czas, lecz ledwie Szef Aurorów wyszedł z ich nieformalnego spotkania, zobaczył Idrisa Benhammadę znikającego w Biurze Rejestracji i Usług, skorzystał więc z okazji i zbadał ponad czterdzieści ostatnio używanych zaklęć. Sądząc po ich występowaniu musiały być rzucane w ciągu ostatnich siedmiu, ośmiu dni i nie było w nich nic niepokojącego, więc zajął się rozmową z sąsiadami.
Benhammada mieszkał po mugolsku. Trzy miesiące temu wynajął niewielki, urządzony i wyposażony pawilon myśliwski na obrzeżach małego miasteczka Kelty, który kiedyś należał do jakiegoś arystokraty. Mieszkał w nim sam i tylko raz w tygodniu, w soboty, przychodziła gosposia, żeby posprzątać, zrobić pranie i poprasować.
Z jej odpowiedzi oraz opowieści innych mieszkańców Kelty wynikało, że był miłym, dyskretnym, wręcz nieśmiałym człowiekiem. W sumie widywano go rzadko – w mieście pojawiał się głównie po to, żeby zrobić zakupy i wymienić książki w miejscowej bibliotece, do której się zapisał. Tylko raz, na początku jego pobytu, zaczepił go na ulicy jakiś podpity chłopak, ale natychmiast powstrzymali go koledzy – Gawain żałował, że tak się stało, bo ciekawiło go, jak by na to zareagował. Gosposia widywała go w niektóre soboty – pracował w gabinecie, poobkładany książkami i coś pisał; nie umiała powiedzieć co, bo pisał po arabsku, ale zdradził jej kiedyś, że chciałby wydać książkę o historii Wielkiej Brytanii i dlatego jeździł sporo po kraju, zbierając wiadomości.
To ostatnie pasowało do tego, co mówił sam Dris oraz co zauważyli z Kingsleyem i nie tylko – że pasjonuje go historia. Rzadkie pojawianie się wśród mugoli i mieszkanie na uboczu tłumaczył fakt, że książę z pewnością nie chciał, żeby ktoś go rozpoznał, zaś nieobecności wyjaśniało podróżowanie po kraju.
Póki co wkładał do pudełka kolejne klocki i wszystkie idealnie pasowały. Przypuszczał tylko, że książę pisze książkę o historii czarodziejów, nie mugoli, ale to mieli potwierdzić mu jego ludzie.
Jego ludzie siedzieli właśnie na wygodnej ławce w olbrzymim ogrodzie na tyłach domu, ledwie dwadzieścia jardów od wejścia. Słońce odbijało się od fasady, nadając ciemnej czerwonej cegle miękkie, pomarańczowe zabarwienie, które mocno kontrastowało z szerokimi białymi obramowaniami okien, lekki wiaterek przynosił oszałamiający zapach róż, a przy tak wspaniałej pogodzie obserwowany otworzył okna, więc doskonale go widzieli.
Od kiedy przybyli dwie godziny temu, siedział w gabinecie, od czasu do czasu przechodząc do kuchni, bo widzieli, jak parzył sobie herbatę. Kwadrans temu poszedł do sypialni na piętrze, również wychodzącej na ogród, więc Daniel cofnął się trochę, żeby móc go obserwować.
– Wilec się przebierał. I już wyszedł – poinformował kolegów, gdy wrócił do ławki.
Określali go tak między sobą, bo książę przyciągał kobiety tak jak Wile przyciągały mężczyzn, z tą tylko różnicą, że je ignorował.
Chwilę potem elegancko ubrany Wilec z biało-czerwoną chustą na głowie pospuszczał okna na parterze, wyszedł do ogrodu i zamknąwszy drzwi deportował się.
– No wreszcie! – westchnął z niekłamaną ulgą Anthony, wstając. Jego żona wróciła już do domu i zdecydowanie wolał jej towarzystwo.
– Pospieszmy się, bo może to będzie naprawdę szybki numerek. A wolałbym, żeby się nam do tyłka nie dobrał. Nie mój typ – chichocząc pod nosem Pete ruszył w kierunku drzwi wejściowych. Po zgrzytaniu kamyków poznał, że Daniel i Anthony zrobili to samo.
Przed księciem ukrywali się pod nowiuteńkimi pelerynami niewidkami i otoczyli się Muffliato, którego nauczyli się od Harry’ego, ale teraz, gdy mężczyzna zniknął, nie rzucili na stopy Gradus Silencio – olbrzymi ogród otoczony był wysokim murem, więc nie było obawy, żeby ktoś ich usłyszał.
– Otworzę – uprzedził resztę Daniel i rzucił Alohomorę. Zamek szczęknął i duże, przeszklone drzwi stanęły otworem. – Kwadrans starczy?
– Może nawet mniej – odparł z nadzieją Anthony.
Podczas przeszukiwania domu niewidki nie były zbyt praktyczne, więc po wejściu do środka i otoczeniu się Homenum Revelio Moneo, mającym ostrzec ich przed pojawieniem się kogoś innego, zdjęli peleryny i rzucili na siebie Kameleona, po czym rozeszli się do pomieszczeń, które sprawdzali już wczoraj.
Pete dostał sypialnię i łazienkę – jego kumple śmiali się, że szczególnie w sypialni będzie czuł się jak nieśmiałek na kupce chrustu. Wczoraj, po spisaniu kilku zaklęć, których ślady znaleźli w powietrzu, rzucili na cały dom czar rejestrujący używanie magii, tak więc dzisiejsza kontrola nie miała zająć wiele czasu. Tym bardziej, że Benhammada wydawał się preferować mugolski styl życia – pewnie dlatego, że do całkiem niedawna musiał żyć jak mugol i był do tego przyzwyczajony, więc Pete nie spodziewał się znaleźć wielu nowych zaklęć. W końcu facet nie musi zapalać świec czy gasić ich przed pójściem spać, te które ma są raczej do tworzenia romantycznego nastroju. A jeśli robił go tej nocy, to pewnie z jakąś mugolką.
I istotnie, nie znalazł żadnego zaklęcia, za to jego czar wykrył tę samą dziwną, zupełnie obcą magię w powietrzu, co wczoraj. Nie była podobna do niczego, co znał, nie wyglądała nawet na jakieś konkretne zaklęcie i nie miał pojęcia, co to mogło być. Wczoraj ściągnął chłopaków i przewrócili do góry nogami całą sypialnię, ale nie znaleźli żadnego przedmiotu, który mógł ją wydzielać, jak choćby przypominajki, omniokularów czy ukrytego portretu. W końcu wysnuli wniosek, że musiała to być pozostałość magii samego czarodzieja, a ponieważ była tak inna od ich własnej, zwracali na nią uwagę. Gawain, któremu to zgłosili, powiedział że przyjrzy się temu przy najbliższej rozmowie z Benhammadą, więc teraz Pete zignorował ją i przeszedł do łazienki z olbrzymią wanną, idealną do kąpieli we dwoje, którą chętnie zainstalowałby u siebie. Tam odkrył tylko zaklęcie do pielęgnacji brody i wąsów i wygładzające szaty.
Ignorując poroża jeleni i łeb dzika wiszące na ścianie gabinetu oraz olbrzymi żyrandol ze sztucznymi świecami Daniel sprawdził pomieszczenie na okoliczność magii, ale znalazł tylko bardzo świeży Colloportus i słabszą, wyraźnie wczorajszą Alohomorę. Cofnąwszy najnowsze zaklęcie usłyszał kliknięcie w którejś szufladzie biurka, więc zaczął do nich zaglądać i w trzeciej znalazł „Powstanie i upadek Lorda Voldemorta”, „Ostateczne Zwycięstwo” i „Biografie Ministrów Magii”. Masz rację, dobrze je chowaj, bo gosposia by się zdziwiła, jakby je znalazła!
Porozkładane księgi na biurku dotyczyły historii świata niemagicznego, a w grubym mugolskim zeszycie przybyło pięć stron „robaczków”. Daniel na wszelki wypadek rozwinął kilka zmiętych kartek papieru wrzuconych do śmietnika, ale z nich również nic nie zrozumiał.
– Revenio idem – rzucił i kartki zmięły się gwałtownie i śmignęły do śmietnika, strony w zeszycie przewróciły się z furkotem, książki przesunęły się, wracając do poprzednich pozycji na biurku i w szufladzie, a na koniec zamek szuflady zamknął się z cichym kliknięciem. – Deleo – dodał, zmazując ślady swoich własnych zaklęć.
Anthony znalazł w kuchni kilka nowych zaklęć. Wszystkie należały do zaklęć gospodarskich i pasowały do otoczenia – schnących na suszarce naczyń i sztućców, niezbyt dokładnie sprzątniętej powierzchni stołu, kolorowej nieznanej potrawy, która stała na kuchni i świeżych śladów cięcia na plastykowej desce.
Wąchał właśnie aromatyczną miętową herbatę w dzbanku, gdy zza pleców doszedł go nieznany głos:
– Ładnie pachnie, prawda?
Anthony aż podskoczył, odwracając się gwałtownie, a porcelanowe wieczko wyleciało mu z rąk i stłukło się z brzękiem.
– Nie bój się, chłopie – cichy rechot z pewnością należał do Pete’a! – Myślałeś, że to księciunio cię nakrył?
– Kuźwa, Pete, ty kretynie! – zawołał Anthony, przysiadając z ulgi na krześle. – Zobacz, co narobiłeś! – wskazał skorupy na podłodze.
– Wystarczy Reparo i po krzyku – kawałki porcelany poderwały się z ziemi i w sekundę połączyły ze sobą, tworząc na nowo idealnie gładkie wieczko.
– Jakbym wylał herbatę, to ty bawiłbyś się w parzenie – wymamrotał Anthony. – I może wtedy księciunio by nas nakrył.
Pete wyjrzał przez okno. Musiał przyznać, że widok był wspaniały; od drzwi wejściowych biegła szeroka alejka dzieląca olbrzymi ogród na dwie identyczne części, która kończyła się w dali dużą prostokątną sadzawką. Wysypane żwirkiem ścieżki i przystrzyżone żywopłoty tworzyły symetryczne trawniki, wysadzane kolorowo kwitnącymi roślinami, a fontanna o wymyślnych kształtach stała dokładnie w połowie głównej alejki.
– Bez paniki, myślę, że nasz Wilec wróci dopiero jutro po śniadaniu – zaśmiał się. – Wypindrzył się przed chwilą w łazience i sądząc po zapachu perfum, chyba się nimi zlał, więc na pewno nie poszedł na spotkanie z Gawainem czy jakimś innym facetem.
– Znalazłeś coś?
– Tylko zaklęcie do skracania brody i wąsów i układania ciuchów. A ty? – Pete odwrócił się od okna i oparł plecami o ścianę.
– Owszem, kilka zaklęć, ale tylko pichcił – usłyszał od strony stołu. – Nie rozumiem. Facet zatrudnił jakąś kobietę do sprzątania, prania i prasowania, ale nie kazał jej gotować? Niech mi nikt nie mówi, że na to go nie stać, musi mieć więcej złota niż gobliny u Gringotta!
Pete pokręcił energicznie głową.
– To nie tak. Nie znam się za bardzo, ale wiem, że Arabowie nie mogą jeść wieprzowiny i jeszcze jakiegoś mięsa. Ogólnie coś mają z tym mięsem. To znaczy te zwierzęta muszą być jakoś specjalnie zabite, nie wiem jak, ale pewnie dlatego nie bierze kucharki. Rozumiesz, żeby mu nie zrobiła kotletów wieprzowych. Ja bym wziął, w końcu kucharka może nie tylko gotować, nie?
– Ty to byś nie dał jej odejść od stołu – usłyszeli od drzwi głos Daniela. – Znaleźliście tę magię? Bo ja nie.
– Ja też nie – odparł od razu Anthony.
– A ja tak – odpowiedział Pete. – Tak jak wczoraj, ledwie ślad w sypialni. Niech Gawain obejrzy sobie Wilca z bliska. Czy chcecie zerknąć jeszcze raz?
– Merlinie, zbierajmy się już – zaoponował Anthony, zanim Daniel zdążył odpowiedzieć. – Tak będzie bezpieczniej, a i tak nic nowego nie znajdziemy. – Deleo!
Na takie dictum pozostała dwójka posłusznie ruszyła do wyjścia.
W ten sposób trójka Aurorów miała dla Gawaina kolejne klocki, które pasowały idealnie i praktycznie wypełniły pudełko. Brakowało tylko dwóch – jednego związanego z dziwną magią i drugiego z jego pobytem w Arabii Saudyjskiej, lecz tego drugiego z uwagi na bezpieczeństwo zarówno arabskich jak i brytyjskich czarodziejów lepiej było nie tykać.
Poza tym Kingsleyowi zależało na doradcy, więc nie było sensu robić zbyt wielu komplikacji. W końcu mieli go zaangażować tylko tymczasowo i gdyby zauważyli, że coś jest nie tak, w każdej chwili mogli go przecież odwołać.