Goniąc Szczęście Rozdział 9

Poniedziałek, 19 maja,

Metropolia, Ministerstwo Magii,

09:00

 

Harry’emu wydawało się, że szef lub szefowa Aurorów musi wyglądać… potężnie. Onieśmielająco. Żeby wystarczyło jedno spojrzenie i człowiek już wiedział, z kim ma do czynienia. Tak wyglądał Gawain.

Doris Colemann była całym jego przeciwieństwem. Była bardzo niska, drobniutka, miała okrąglutką głowę, co podkreślały jeszcze rzadkie, krótkie, proste włosy, wyglądające jak przyklejone do czaszki. Nic imponującego. W każdym razie takie było jego pierwsze wrażenie, które trwało dokładnie tyle, ile potrzebował na przejście dziesięciu jardów.

Gdy szefowa Aurorów obrzuciła jego i Ginny krótkim, ostrym spojrzeniem, uścisnęła mu mocno rękę i się odezwała, natychmiast zmienił zdanie.

Fakt, że Snape nie zawdzięcza swojej reputacji wzrostowi. No dobra, troszkę, ale nie tylko.

Na całe szczęście onieśmielenie minęło bardzo szybko. Doris zaprowadziła ich do niewielkiej salki, zamknęła z trzaskiem drzwi i wskazała im krzesła przy długim stole.

– Właśnie odnawiają moje biuro – powiedziała tonem, jakby jakieś wyjaśnienia były konieczne i usiadła naprzeciw. – Instalują pajęczyny, muchy i inne insekty.

– Instalują? – zdziwiła się Ginny. – Chyba raczej odkurzają…?

– Nie – roześmiała się Doris. – Wieszają je. Pająki i inne insekty to doskonałe pożywienie dla Sentinelles. Bez tego po jakimś czasie przestają świecić. Ale zajmijmy się wami, a nie pająkami czy ważkami. Słynna pani Weasley i słynny pan Potter. Pan Robards prosił mnie o koleżeńską pomoc dla was. Co mogę zrobić?

Ginny dyskretnie zerknęła w kierunku sufitu i przysunęła się do Harry’ego. Nie żeby bała się pająków, to przypadło w zaszczycie Ronowi, ale nie zachwycał jej pomysł pajęczyn wiszących jej nad głową.

– Szukamy dwójki mugoli – odparł Harry, przechylając się lekko w kierunku Doris. – I chcielibyśmy prosić o listę wszystkich małżeństw Monik i Wendellów Wilkins. Z dokładnymi adresami oczywiście.

Doris zmarszczyła cienkie brwi i postukała w podbródek długim, wąskim palcem.

– O ile dobrze pamiętam, kilka lat temu zjawiło się kilku pańskich kolegów i prosiło o listę dentystów i ludzi o tym samym nazwisku.

Harry miał ochotę gwizdnąć z podziwu, ale ograniczył się tylko do grzecznego skinięcia głową.

– Ma pani doskonałą pamięć – przyznał. – Chodzi nam o tych samych ludzi. Tyle tylko, że…

– Zmieniliśmy trochę sposób szukania ich – wpadła mu w słowo Ginny.

Doris wyciągnęła z kieszeni malutki notesik i bardzo krótkie, sztywne piórko, stuknęła w nie różdżką i zaczęła pisać mrucząc pod nosem.

– Adresy małżeństwa Wilkins Monika i…

– Wendell – podpowiedział Harry.

– Coś jeszcze? – zamarła z piórkiem w ręku.

Harry spojrzał na Ginny. Ich druga prośba zależała od tego, co wyczuje jego dziewczyna.

– Chcielibyśmy prosić was również o kilka obustronnych świstoklików. Już ustawionych na wskazane przez nas adresy – powiedziała Ginny. – I aktywujących się od dotyku.

– Ze świstoklikami nie powinno być problemów – odparła Doris. – Możemy wam je również ustawić, ale pewnie w Dziale Transportu będą mnie pytać, po co. Nie możecie ich sami ustawić?

– No właśnie chodzi o to, że nie możemy – potrząsnęła smutno głową Ginny. – Nie możemy używać magii. Przypuszczam, że doszły was słuchy o tym, co działo się w Wielkiej Brytanii tydzień temu? – gdy Doris potaknęła, Ginny kontynuowała. – My również zostaliśmy otruci. A ponieważ ta trucizna wpływała również na magię, w tej chwili nasza jest bardzo osłabiona. I jeśli nie chcemy stracić jej zupełnie, nie wolno nam jej używać.

– Nie mówiąc już o tym, że pewnie nie dalibyśmy rady rzucić nic silniejszego niż Accio – dorzucił ponuro Harry, spoglądając na swoją różdżkę.

W trakcie ich wyjaśnień Doris wyprostowała się, otwarła szeroko oczy i słuchała uważnie – o wiele uważniej niż przed chwilą.

– Merlinie – westchnęła, gdy Harry skończył mówić. – Oczywiście, że wiedzieliśmy, co się u was dzieje, zarówno od waszego Ministra, pana Robardsa, jak i przez ICW. Ale nie wiedziałam nic o magii… No i oczywiście, ustawimy wam świstokliki, to żaden problem, tak tylko… Ale to musi być dla was strasznie… niewygodne. I niebezpieczne.

– Wie o tym tylko pani i prosilibyśmy, żeby tak pozostało – zastrzegł Harry.

– Oczywiście! – zawołała Doris, przyjrzała się Ginny i uśmiechnęła lekko. – Mówi mi to pani dlatego, że wyczuła pani, że można mi zaufać?

– Dokładnie. Specjalnie poczekaliśmy z tym trochę, żebym mogła poznać pani uczucia.

– I może pani powiedzieć, co teraz czuję? – teraz Doris wyglądała na zaintrygowaną.

Ginny chwilę przyglądała się jej, jakby sondowała ją wzrokiem.

– Czuję szczerość. Coś, co mówi mi, że można pani wierzyć. Również smutek. Dość głęboko, ale ciągle jest. Wyraźne ożywienie i lekkie rozbawienie.

– Mój dziadek zmarł tydzień temu – wyjaśniła Doris. – To nadal boli.

– Nie umiem powiedzieć, skąd biorą się te uczucia, umiem tylko je wyczuć. Gdybym wyczuła u pani choć odrobinę fałszu, z pewnością nie prosilibyśmy o świstokliki.

Szefowa Aurorów przez chwilę wpatrywała się w Ginny, wyraźnie zamyślona, postukując rytmicznie palcem w podbródek.

– Pani Weasley… – odezwała się w końcu. – Nie wiem, czy mogłabym panią prosić… Bo rozpoznawać uczucia najwyraźniej pani może? Widzi pani, mamy w tej chwili dwóch podejrzanych, których za nic nie jesteśmy w stanie rozgryźć. Mogłaby pani nam pomóc? W zamian za to możecie prosić o cokolwiek chcecie.

– Ależ oczywiście – odparła od razu Ginny.

– Jesteś pewna? – spytał zaniepokojony Harry i dodał pospiesznie. – Doris, nie chodzi mi o to, że nie chcę wam pomagać. Nie chciałbym tylko, żeby Ginny… pannie Weasley coś się stało.

– Ja również bym nie chciała, panie Potter – uspokoiła go Doris i spojrzała na Ginny. – Naprawdę.

Dziewczyna uścisnęła Harry’emu ramię.

– Nic mi się nie stanie – zapewniła go. – Czuję emocje, czy chcę, czy nie. Więc co mi za różnica, czy to będą ci pani podejrzani, czy jacyś ludzie w pubie, albo na ulicy. Tak przynajmniej na coś się przydam.

Tym razem nawet Harry, który czasem uważał się za arcymistrza w nie-wyczuwaniu uczuć, mógł powiedzieć, że Doris promieniała radością. Okrągła twarz rozbłysła uśmiechem, gdy czarownica przechyliła się mocno przez stół i uścisnęła rękę Ginny.

– Jest pani cudowna! Nawet nie wiecie, jak my się z nimi męczymy! – przyznała z wyraźną ulgą. – Jest jeszcze coś, czego potrzebujecie? W czym mogę wam pomóc?

Harry i Ginny wymienili spojrzenia i chłopak przypomniał sobie ich pokój w Ministerstwie.

– Mogłaby nam pani doradzić jakiś hotel, gdzie nie trzeba używać magii ani do otwierania drzwi, ani do aktywowania waszych Sentinelles? – spytał, lekko zakłopotany.

Zanim jeszcze skończył mówić, Doris zaczęła kiwać głową.

– W Torbie u Kangura – powiedziała natychmiast i dodała. – Przepraszam, ale tak nazywa się hotel, z którym mamy umowę. Wyślę wiadomość do strażników, żeby ktoś was tam zaprowadził. Listę tych waszych mugoli dostarczymy wam do hotelu, jak się uda, to może jeszcze dziś, ale nie obiecuję. A panią Weasley zaprosiłabym w takim razie na… drugą po południu. Może być?

Pożegnali się ciepło i Doris odprowadziła ich aż do drzwi wejściowych, po czym wróciła do swojego biura, w którym przed chwilą skończyli umieszczać insekty i nawet przenieśli z powrotem wszystkie Sentinelles.

Była tak zaabsorbowana faktem, że być może wreszcie uda się ruszyć do przodu skomplikowane śledztwo, że nie zwróciła uwagi na to, że drzwi do sąsiedniej sali przymknęły się delikatnie.

 

 

W tym samym miejscu i czasie

 

Widząc na drugim końcu korytarza Elisabeth, Falase rozejrzał się rozpaczliwie dookoła w poszukiwaniu jakiejś kryjówki. Drzwi do najbliższego biura zastawione były skrzynkami, zostały mu więc sale narad. Przylgnąwszy do ściany przeszedł kilkanaście stóp, wśliznął do najbliższej i przymknąwszy drzwi wyjrzał przez wąską szparę na korytarz.

Znów zapomniał złotych grudek! Wczoraj Elisabeth prosiła go, żeby oddał jej złoto, w dodatku zrobiła to przy świadkach, on oczywiście obiecał i równie oczywiście zapomniał. Cholera! Zawsze oddawał co pożyczył i szczególnie teraz nie chciał, żeby jego dobry wizerunek szlag trafił.

– Ma pani doskonałą pamięć – dobiegł go nagle głos gdzieś zza pleców. – Chodzi nam o tych samych ludzi. Tyle tylko, że…

Falase obejrzał się za siebie, zdumiony. Ja pierdzielę, co jest? Po ciemku siedzą?

– Zmieniliśmy trochę sposób szukania ich – dołączył się kobiecy głos.

Głosy brzmiały, jakby były strasznie daleko. A ta sala była mała…

-… sy ma… stwa… Wil… nika… – choć usłyszał tylko poszczególne słowa, natychmiast rozpoznał swoją szefową i odruchowo nadstawił ucha. Żeby tylko go tu nie przyuważyła, bo mu urwie łeb.

– Wendell.

– Coś jeszcze?

– Chcielibyśmy prosić was również o kilka obustronnych świstoklików. Już ustawionych na wskazane przez nas adresy. I aktywujących się od dotyku.

Świstoklika ustawić nie potrafisz? Kim ty jesteś, kobieto?

– Ze świstoklikami nie powinno być problemów – to mówiła znów jego szefowa. – Możemy wam je również ustawić, ale pewnie w Dziale Transportu będą mnie pytać, po co. Nie możecie ich sami ustawić?

– No właśnie chodzi o to, że nie możemy.

Heh, no to, kuźwa, masz problem.

– Nie możemy używać magii.

Faktycznie masz problem. Falase wyjrzał znów na korytarz.

– Przypuszczam, że doszły was słuchy o tym, co działo się w Wielkiej Brytanii tydzień temu? My również zostaliśmy otruci. A ponieważ ta trucizna wpływała również na magię, w tej chwili nasza jest bardzo osłabiona. I jeśli nie chcemy stracić jej zupełnie, nie wolno nam jej używać.

– Nie mówiąc już o tym, że pewnie nie dalibyśmy rzucić nic silniejszego niż Accio.

No to macie kurewsko poważny problem. Angole.

– Merlinie. Oczywiście, że wiedzieliśmy, co się u was dzieje, zarówno od waszego Ministra, pana Robardsa, jak i przez ICW. Ale nie wiedziałam nic o magii… No i oczywiście, ustawimy wam świstokliki, to żadnen problem, tak tylko… Ale to musi być dla was strasznie… niewygodne. I niebezpieczne.

– Wie o tym tylko pani i prosilibyśmy, żeby tak pozostało.

A właśnie, że nie tylko pani.

– Oczywiście! Mówi mi to pani dlatego, że wyczuła pani, że można mi zaufać?

– Dokładnie. Specjalnie poczekaliśmy z tym trochę, żebym mogła poznać pani uczucia.

– I może pani powiedzieć, co teraz czuję?

Na chwilę zapadła cisza i Falase nagle zainteresował się przedziwną rozmową. Ta jakaś baba z Anglii umiała poznać, co kto czuje? Spojrzał w ciemność przed siebie, ale nic nie zobaczył.

– Czuję szczerość. Coś, co mówi mi, że można pani wierzyć. Również smutek. Dość głęboko, ale ciągle jest. Wyraźne ożywienie i lekkie rozbawienie.

Lekko drwiący uśmieszek zniknął jak za machnięciem różdżki i Falase przestał oddychać, żeby lepiej słyszeć.

– Mój dziadek zmarł tydzień temu. To nadal boli.

– Nie umiem powiedzieć, skąd biorą się te uczycia, umiem tylko je wyczuć. Gdybym wyczuła u pani choć odrobinę fałszu, z pewnością nie prosilibyśmy o świstokliki.

O, KURWA MAĆ. O, JA PIER…

– Pani Weasley… Nie wiem, czy mogłabym panią prosić… Bo rozpoznawać uczucia najwyraźniej pani może? Widzi pani, mamy w tej chwili dwóch podejrzanych, których za nic nie jesteśmy w stanie rozgryźć. Mogłaby pani nam pomóc? W zamian za to możecie prosić o cokolwiek chcecie.

Falase rzucił Lumos i jak najciszej podszedł w stronę, z której dobiegały te głosy. Gdzieś z przodu… u góry….?

Podniósł różdżkę i blade światło zatańczyło na ścianie i suficie i ukazało dużą czarną dziurę od przewodu wentylacyjnego.

Są w sali obok!

Tymczasem rozmowa trwała nadal.

– Jesteś pewna? Doris, nie chodzi mi o to, że nie chcę wam pomagać. Nie chciałbym tylko, żeby Ginny… pannie Weasley coś się stało.

– Ja również bym nie chciała, panie Potter. Naprawdę.

Jakaś Weasley. Ginny. I jakiś Potter…. Zaraz… Potter? Z Anglii? Czyżby to był ten pieprzony święty Auror Potter?

– Nic mi się nie stanie. Czuję emocje, czy chcę, czy nie. Więc co mi za różnica, czy to będą ci pani podejrzani, czy jacyś ludzie w pubie, albo na ulicy. Tak przynajmniej na coś się przydam.

– Jest pani cudowna! Nawet nie wiecie, jak my się z nimi męczymy! Jest jeszcze coś, czego potrzebujecie? W czym mogę wam pomóc?

Och, kochanie, mi byś się przydała, nie wiesz nawet, jak bardzo!

– Mogłaby nam pani doradzić jakiś hotel, gdzie nie trzeba używać magii ani do otwierania drzwi, ani do aktywowania waszych Sentinelles?

Serce Falase zaczęło walić mu w piersi tak mocno, że bez mała zagłuszyło następne słowa, ale pomogło wpatrywanie się w mrok szeroko otwartymi oczami.

– W Torbie u Kangura. Przepraszam, ale tak nazywa się hotel, z którym mamy umowę. Wyślę wiadomość do strażników, żeby ktoś was tam zaprowadził. Listę tych waszych mugoli dostarczymy wam do hotelu, jak się uda, to może jeszcze dziś, ale nie obiecuję. A panią Weasley zaprosiłabym w takim razie na… drugą po południu. Może być?

Z dziury dobiegły odgłosy szurania krzesłami i coraz mniej wyraźna rozmowa. Wychodzili!

Falase na palcach dopadł drzwi, ale nie odważył się wyjrzeć na korytarz. Zamiast tego rzucił na siebie kameleona, przylgnął do ściany w samym kącie i wstrzymał oddech.

Nie właź tu… nie właź tu. Idź do siebie…

Doskonale wiedział, że jego szefowa rozpozna zwykłego kameleona w kilka sekund. A biorąc pod uwagę zwariowany pomysł, który zrodził mu się w głowie, było lepiej, żeby nikt nie miał pojęcia, że cokolwiek słyszał…

 

 

Poniedziałek, 19 maja,

Wśród plemienia Liru,

09:00

 

– Cco mam mu dać??? – wykrztusiła Hermiona.

– Twoją młodość – powtórzył Tau, wyraźnie zakłopotany.

Dziewczyna spojrzała zagubionym wzrokiem na Severusa i Ill-oo’kę. Młodość? JAK ja mam mu dać młodość? I co to w ogóle znaczy? Mam zostać stuletnią staruszką??

– Jak…

Severus uciszył ją jednym krótkim gestem. Wiedział, czuł, że to się tak skończy! Cholera jasna!

– Ile chce? – spytał krótko.

Ill-oo’ka pochylił się ku Aborygenowi, Severus zignorował spojrzenie Hermiony i tylko siedział spięty, jakby przygotowywał się na najgorsze. Młodość, nie dzieciństwo. Byle tylko nie oznaczało to…

– Pół twojego życia – przetłumaczył Ill-oo’ka.

Hermiona aż otworzyła usta ze zdumienia, ale nie zdążyła się odezwać, gdy Severus wskazał jej głową wyjście.

– Zostaw nas samych.

– Pro…

– Wyjdź – rzucił szorstko.

– Ale…

W odpowiedzi posłał jej tak ostre spojrzenie, że dziewczyna sama nawet nie wiedziała, kiedy podniosła się i wyszła kilka kroków przed chatkę.

Severus rzucił Muffliato, żeby nie mogła ich usłyszeć i odezwał się do Ill-oo’ki i Tau.

– Powiedzcie mu, że to o wiele za dużo.

– Severus, wiesz dobrze, że Tradycjonaliści nie znają czegoś takiego jak negocjacje – zaoponował natychmiast Tau.

– Nie interesuje mnie, co znają, a co nie – warknął. – To za dużo. Wasz… przyjaciel chce odebrać jej pół życia.

– Ile ma lat panna Granger? – spytał Ill-oo’ka, przechylając się lekko ku nim.

– Niedługo skończy dwadzieścia cztery.

– Więc dwanaście. To nie bardzo… dużo.

Severus spojrzał na niego z niedowierzaniem. Nie dużo? On oszalał.

– Rok. Dwa. Nie więcej.

Ill-oo’ka westchnął ciężko.

– On potrzebuje dużo młodości. Dużo energii z młodości – wyjaśnił. – Są czary, do których to trzeba. Bardzo ważne dla Tradycjonalistów. On chce chronić Liru. Całe plemię – machnął ręką w kierunku obozowiska.

– Żeby pozbyć się na zawsze wszystkich białych? – spytał Severus, unosząc brew do góry. – Na pewno mu się uda. Szkoda, że nie znałem go wcześniej, nie musiałbym służyć dwóm szaleńcom przez tyle lat.

Ill-oo’ka spojrzał na niego surowo.

– Chciałeś pomocy. Masz. Bierz, albo idź dalej.

Gdyby chodziło o niego samego, Severus bez wątpienia przekląłby tego durnia i odszedł, nawet się za nim nie oglądając, ale tu chodziło o Hermionę! W głębi duszy zacisnął z całej siły pięści, po czym odetchnął głębiej i wrócił do nich.

– Niech weźmie je ode mnie – gdy Ill-oo’ka potrząsnął głową, ciągnął. – Niech weźmie MOJE pół życia. Nawet więcej, jeśli chce.

– Ty nie rozumiesz. On potrzebuje młodości. Twoje przyszłe… następne pół życia to już nie to. Jej – tak. Jeśli chcesz, to…

Severus nie chciał. Jednym płynnym ruchem, jakby specjalnie po to, żeby im udowodnić, że jest jeszcze młody, wstał, zdjął Muffliato i ruszył do wyjścia.

– Żegnam – rzucił lodowato i skinął na Hermionę, która szła właśnie ku niemu. – Idziemy.

 

 

Kilka chwil wcześniej

 

Hermiona patrzyła szeroko otwartymi oczami w falującą dal, ale nic nie dostrzegała. Rozpaczliwie chciała cokolwiek zrozumieć, lecz jej się nie udawało – tylko dziesiątki myśli ciskały się o siebie w jej głowie jak oszalałe.

Jak mogę oddać mu pół życia? Czy za to mi pomoże? Czy jeśli mu je dam, obojętnie jak, to dziś… jutro… a może nawet za chwilę odnajdę rodziców?

I przede wszystkim Czy zgodziłabym się mu je oddać?

Jeśli na nowo stałaby się małą dziewczynką – może wcale nie byłoby tak źle? Wtedy na pewno zrobiłaby tak, żeby dokładnie wiedzieć, gdzie są jej rodzice! A może nawet znalazłaby sposób na powstrzymanie Voldemorta i to wszystko by się nie wydarzyło? Choćby na trzecim roku nie pozwoliłaby Parszywkowi – Peterowi uciec… Może mogłaby uratować Syriusza… I na pewno! wróciłaby do Wrzeszczącej Chaty, żeby pomóc Severusowi! Może nawet udałoby się jej zrobić coś, żeby oszczędzić mu tylu lat cierpienia? Żeby był szczęśliwy?

Choć przecież to stało w sprzeczności z tym, czego ją uczono – że czasu nie wolno zmieniać. Więc może po prostu wszystko będzie tak samo, tylko cofnę się w czasie?

Nawet jeśli nie będę mogła pomóc ani Harry’emu, ani Syriuszowi, ani Severusowi, ale będę mogła dziś, za chwilę, odnaleźć rodziców to… chyba warto?

Warto. Na pewno. Po prostu przeżyję to wszystko jeszcze raz i już.

Na myśl o tym, że już niedługo mogłaby na nowo zobaczyć rodziców coś się w niej uśmiechnęło i w tym momencie usłyszała głos Severusa za sobą. Obróciła się z ulgą i postąpiła ku niemu.

– Idziemy – powiedział krótko.

– Gdzie indziej? Gdzie odprawimy ten… rytuał?

– Nie. Nie będzie żadnego rytuału.

 

 

Oczy dziewczyny gwałtownie się rozszerzyły. Spojrzała na Severusa, potem na siedzących w chatce i z powrotem na Severusa.

– Ale… Poczekaj… Nie rozumiem…

– Tu nie ma co rozumieć. Wracamy.

Hermiona popatrzyła błagalnie na Tau i złapała Severusa za rękę.

– Proszę! Co się stało? To niemożliwe? Nie da rady? Czy ta jego starożytna magia nie zadziała na mnie? I jak on chce to zrobić? Mam mieć na nowo jedenaście lat?

– Wyjaśnij jej wszystko – przerwał potok jej pytań Tau. – Ma prawo sama podjąć decyzję.

Hermiona ścisnęła mu rękę, więc prychnął krótko i cofnął ją.

– Wręcz przeciwnie. On chciałby, żebyś oddała mu następne dwanaście lat z twojego życia. Więc gdybyś się zgodziła, wyszłabyś stąd będąc o dwanaście lat starsza.

Dziewczyna zamarła, osłupiała.

– Następne – powtórzyła, nadaremnie próbując to ogarnąć. – Byłabym… będę starsza. Ale… on mi za to pomoże? Będę mogła odnaleźć rodziców? Aportować się do nich?

Jeśli w zamian za to będę mogła ich odnaleźć, może nawet rzucić zaklęcie wyszukujące i aportować się koło nich…

Ill-oo’ka pokręcił głową.

– Nie tak. Zaklęcia nie będą… potrafić działać. Jakiś czas będziesz czuć, kiedy będziesz blisko. Ale musisz ich szukać.

– Nie będziesz mogła rzucić zaklęć wyszukujących – pospieszył z wyjaśnieniami Tau. – Ale jeśli znajdziesz się koło nich, poczujesz to.

Dziewczyna czuła, że jej marzenia przeciekają przez palce.

– Poczuję? Jak?

– Będziesz wiedzieć.

– Ale…

– Myślę, że wystarczy tych wyjaśnień – uciął niecierpliwie Severus. Miał już dość tej farsy. – Obejdziemy się bez… POMOCY – wycedził.

Hermiona poderwała głowę jak ukąszona.

– To jak ich znajdziemy?!

– Damy sobie rady.

– Ale… przecież w ten sposób będę mogła poczuć, jak będę blisko – zaprotestowała, na nowo chwytając go za rękę. – Z tą magią wystarczy aportować się koło nich i już będę wiedzieć!

– Gdzie chcesz się aportować?! W Sydney, w Perth, w Darwin?!

– Rafa koralowa. Sam znalazłeś ją w moim umyśle…

Cholera, cholera, cholera! Severus w złości zupełnie zapomniał o swoim błędzie. Który wtedy wydawał się mieć niewielkie znaczenie, a teraz miał… kolosalne.

– To wcale nie jest takie pewne.

– Przecież sam mówiłeś, że gdy rzucałam Factum, przejęli to, o czym ….

– Mówiłem, że W TAMTYM momencie przejęli to, o czym myślałaś – fuknął. – Trzeba było mnie słuchać, a nie sobie dopowiadać to, czego NIE powiedziałem.

Dziewczynie zabrakło nagle oddechu, żeby protestować, pytać… Nagła panika skradła jej wszystkie słowa.

– Więc to wcale nie jest takie pewne, że nadal tam są. Mogą tam być – ciągnął Severus. – Ale równie dobrze mogą być po drugiej stronie Australii, czy nawet świata.

A nawet świata. Boże. A nawet świata. Trzy słowa, które wstrząsnęły całym jej światem.

– O Boże… – westchnęła i osunęła wzrok na czarną koszulę falującą mocno na jego piersi, jakby w niej mogła zobaczyć jakąś podpowiedź. – Więc… jak chcesz ich szukać?

– Przez australijskie Ministerstwo Magii. Albo przez nasze. Albo po mugolsku.

Hermiona poczuła bolesne ukłucie prosto w serce. Więc znów wracali do … nawet nie do początku! Do niczego. Nie znali nikogo w tutejszym Ministerstwie. Ich Ministerstwo próbowało – wysłali Aurorów, którym się nie udało. Po mugolsku? Jak? Chodzić od kliniki do kliniki? Od drzwi do drzwi? I przemierzyć tak całą Australię? Albo cały świat? I spędzić tak… nawet więcej niż dwanaście lat?

Gdyby spróbowała sposobu, który proponowali Aborygeni, miała przynajmniej jakieś szanse. Jeśli jej rodzice zostali w okolicy rafy koralowej, wystarczyło aportować się tam. I powinna ich jakoś… wyczuć.

W ten sposób może nawet dziś… albo jutro… W ciągu kilku dni, jeśli będzie miała szczęście, MOŻE uda się jej ich znaleźć.

To albo nic.

I nagle przypomniało się jej, co ktoś kiedyś jej powiedział. Że o wiele lepiej spróbować i żałować, niż żałować, że się nigdy nie spróbowało.

Nie zamierzała pozwolić swoim marzeniom przeciec przez palce zupełnie!

Severus poczuł lekki uścisk i zorientował się, że dziewczyna nadal trzyma go za rękę. Ale na widok jej spojrzenia zapomniał o tym natychmiast. Znał je doskonale. Tak wyglądali Gryfoni, gdy mieli popełnić jakiś idiotyzm.

– Severus… chcę spróbować.

– Wracamy – powiedział twardo.

– Naprawdę chcę spróbować.

– Zwariowałaś.

– Tak przynajmniej mamy jakąś szansę.

– Zwariowałaś – powtórzył Severus i z trudem opanował ochotę złapania ją za łokieć i deportowania stąd choćby na siłę. – Jakąś szasnę? A zastanowiłaś się, co się stanie, jeśli się nie uda? Spróbujesz jeszcze raz? Jak tak dalej pójdzie, będziesz starsza ode mnie! O ile się na to zgodzą, bo wtedy będziesz już ZA stara – sarknął i urwał. Nie chciał mówić, skąd to wiedział, zamiast tego więc wskazał ręką siedzącego nadal na ziemi przywódcę magicznego Liru. – Ten człowiek chce zabrać ci połowę życia dla swoich zwariowanych, nierealnych celów, w zamian za czcze obietnice.

– Mamy szansę. Jakąkolwiek – zaoponowała. – Lepsze to niż powrót do domu z niczym. Jestem pewna, że jeśli spróbujemy…

Och, do jasnej, pieprzonej cholery!!

– Nie MY! Nie ma czegoś takiego jak MY. Możesz spróbować sama – warknął, wyrywając rękę. – Zawsze się zastanawiałem, dlaczego przy twojej inteligencji nie trafiłaś do Ravenclawu. Teraz już wiem. Trafiłaś do Gryffindoru, gdzie mylą męstwo z głupotą. Skończoną głupotą!

Hermiona zbladła i jego słowa wycisnęły jej oddech z piersi.

– Severus, przestań, proszę! To moje życie…

– I możesz sobie z nim robić, co chcesz, Granger! Jak chcesz sobie je zniszczyć durną brawurą, skłonnością do ryzyka i idiotyczną fałszywą odwagą, to proszę bardzo! O mnie zapomnij i nigdy już na mnie nie licz!

Dziewczyna poczuła pieczenie w gardle i wszystko przed nią rozmyło się.

– Posłuchaj…

– Severus, to ona tu decyduje – usłyszeli nagle Tau całkiem niedaleko.

Oboje obejrzeli się i Severus skrzywił się mocno.

– Anderson, jak będę potrzebował twoich porad, bez wątpienia się do ciebie zgłoszę – sarknął i obrócił się do Hermiony. – Od teraz możesz przestać żałować, że zostawiłaś mnie we Wrzeszczącej Chacie. To raczej ja żałuję, że wtedy nie umarłem. Nie musiałbym dziś wysłuchiwać twoich idiotyzmów.

Po czym obrócił się na pięcie i odszedł byle dalej przed siebie.

 

 

Hermiona z trudem przełknęła ślinę i otarła oczy wierzchem dłoni, ale nie umiała się odezwać, tak wszystko się w niej trzęsło. To przypomniało jej ich zaimprowizowaną, UDAWANĄ kłótnię. Ale w odróżnieniu od tamtej ta była prawdziwa i to bolało jeszcze bardziej.

Granger. Nazwał mnie Granger. O Boże. I kazał o sobie zapomnieć. I żałuje, że nie umarł, bo… Znów mną gardzi. Znów mnie nienawidzi. Znów jestem durną Granger.

Chyba właśnie świat się skończył. O Boże. Przetarła znów oczy i policzki i postanowiła się jakoś pozbierać.

– Przepraszam, że… na ciebie warczał – wyjęczała do Tau, chowając twarz w dłoniach. – To przeze mnie.

– Siadaj – mruknął ten, wskazując miejsce między Ill-oo’ką i Aborygenem. – I uspokój się.

Dlaczego wszystko w tym życiu musiało być tak cholernie trudne? Dlaczego nie mogła po prostu zgodzić się na ich propozycję i mieć cały czas koło siebie Severusa? Znów została sama i na swój sposób to było jeszcze gorsze od stracenia 12 lat życia. Oddałaby o wiele więcej, żeby tylko wrócił!

– Powiedzcie mi – siąknęła nosem – wszystko.

Usiadła, objęła nogi obiema rękoma, przytuliła się do nich mocno i zaczęła się kołysać. Tylko to jej zostało.

Tau wyczarował coś na kształt chusteczki i wylewitował ku niej, więc otarła porządnie oczy, a potem nos.

– Dziękuję – odetchnęła głęboko. – Więc?

Ill-oo’ka zaczął wyjaśniać jej, co otrzyma w zamian za oddanie 12 lat swojego życia i jak to będzie działać. Tau pomagał mu trochę i wyjaśnili nawet do czego Tradycjonaliście potrzebna była jej młodość. I choć zazwyczaj Hermiona zasypałaby ich gradem pytań, teraz było jej to… obojętne. Nawet nie bardzo do niej docierało. Równie dobrze mogło to dotyczyć kogoś innego. Jakby dotarła do jakiejś granicy i dalej nie była już w stanie przejść. Mogła się tylko przyglądać z daleka.

– To nie powinno boleć – powiedział jej Tau, gdy skończyli wyjaśniać i Aborygen gdzieś zniknął.

Dziewczyna wzruszyła ramionami. Nawet jakby bolało, to nie miało znaczenia. I może gdyby bolało, udałoby się jej jakoś otrząsnąć.

Obróciła się i spojrzała na stojącą w oddali czarną sylwetkę. Chyba nic nie mogło boleć bardziej niż TO.

– Zacznijmy już.

 

 

Severus stał w pełnym słońcu i wbijał wzrok w falującą równinę przed sobą. I w głębi ducha klął na czym świat stoi.

Od samego początku, gdy tylko się tu zjawili, czuł, że coś pójdzie nie tak. Wiedział. Tak samo, jak wiedział, które ze spotkań z Czarnym Panem skończą się źle. Pod tym względem jego instynkt był lepszy od Trelawney. Ale nie przypuszczał, że będzie AŻ tak źle.

Jak ona mogła zgodzić się na ten absurd?! Czemu go nie posłuchała?! Nie myślała?! Dwanaście lat życia… To mogło odstraszyć każdego. Ale nie Hermionę Granger, cholerną, upartą Gryfonkę!

Przecież mogli znaleźć ich w inny sposób! Pewniejszy!

Czemu? Doskonale wiesz, czemu! Z twojego powodu! – podszepnął mu cichy głosik w głowie i aż skręciły mu się wszystkie wnętrzności.

Gdyby tylko wtedy powiedział jej Prawdę, z pewnością zareagowałaby inaczej. Gdyby przyszła tu wiedząc, że rafa koralowa była tylko opcją, możliwością, gdyby nie nastawiła się na to, że na pewno się uda, nie zgodziłaby się na to.

A tak do wszystkich jej strat, bólu i krzywd dojdzie utrata młodości. Dwunastu lat, które mogły być najpiękniejszymi latami w jej życiu. On tego nie doświadczył, ale to były inne czasy. Wojny, szpiegowania i służenia dwóm panom. Ale ona mogłaby je przeżyć. A tak zamiast tego okaleczyła się na nowo.

Chciałeś ją chronić przed bólem i zawodem i zobacz, co z tego wyszło. Jesteś żałosnym idiotą. Nie wiesz, co to znaczy kogoś chronić, nigdy tego nie robiłeś tak naprawdę, więc nawet nie próbuj. Radziłeś Robardsowi, a sam jesteś nie lepszy!

Ten sam cichy głosik w jego głowie podpowiedział mu, że chciał również zobaczyć uśmiech na jej twarzy, ale to uparcie od siebie odpychał. Czegoś takiego nie czuł nawet do Griffina, który był do niedawna jego jedynym przyjacielem. To był zbyt… niebezpieczny temat.

Ale doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to on jest bezpośrednią przyczyną jej decyzji. To twoja wina. Nie jej.

Choć przecież nie mógł przewidzieć, że ten cholerny sukinsyn zażąda takiej absurdalnej ceny za ten ochłap magii, którą nazywa „pomocą”!

I naraz serce w nim zamarło, a potem ruszyło galopem. Żeby tylko na tym się skończyło! Kto wie, co jeszcze może jej zrobić?!

Na tę myśl rzucił się niemal biegiem w kierunku chatki, żeby upewnić się, że nic więcej jej się nie stanie. Nadal był na nią wściekły, ale choć tyle był jej przecież winien!

Gdy dopadł wejścia, zobaczył Hermionę siedzącą na klęczkach. Obok niej siedział Ill-oo’ka, a trochę dalej Anderson. Cholernego sukinsyna nigdzie nie było.

– Anderson – zawołał. – Podejdź tu. Proszę.

Hermiona podniosła głowę i na widok jej mokrych policzków ścisnęło mu się serce, więc czym prędzej cofnął się na zewnątrz.

– Miło, że wpadłeś – rzucił Tau ironicznie. – Zapomniałeś jej coś powiedzieć? Za mało płakała?

Severus obrzucił go ciężkim spojrzeniem i mężczyzna zamilkł.

– Jeśli wasz znajomy skrzywdzi ją w jakikolwiek… inny sposób, zabiję go – powiedział bardzo cichym, niemal jedwabistym głosem, ale groźba zawarta w jego słowach nie osłabła przez to ani odrobinę. – Powiedz mu to, albo ja mu to powiem. W taki sposób, że doskonale mnie zrozumie.

Tau przyjrzał mu się uważnie.

– Nie bój się, dopilnujemy tego. Nic jej się nie stanie. Więc możesz wra…

– Sam tego dopilnuję – uciął twardo Severus. – Nie będziesz mi mówić, co mam robić. Chcę tylko, żeby o tym wiedział.

Po czym stanął tuż przy wejściu, założył ciasno ręce na piersi i wpatrzył się w dal.

 

 

Chwilę później wrócił Aborygen. Wszedł i bez mała wpadł na Severusa, który nie cofnął się ani o cal, za to posłał mu długie, niemal wyzywające spojrzenie.

Mężczyzna miał na ramionach i piersi pełno białych i żółtych kropek, które tworzyły nieregularne wzory. Odstawił dwie miseczki z kolorowymi farbami, ukucnął koło siedzącej Hermiony, ostry zapach przybrał na sile i dziewczyna z największym trudem zmusiła się, żeby się nie cofnąć. Pracując w Klinice nauczyła się tolerować różne zapachy, ale ten był zupełnie inny niż te, do których już się przyzwyczaiła. Aż wwiercał się gdzieś w jej mózg.

– On sprawdzi teraz twój wiek – uprzedził ją Ill-oo’ka. – Żeby wziąć tylko pół.

Tradycjonalista przysunął rękę do jej twarzy, ale nie dotknął, tylko wodził powoli wzdłuż policzków, czoła… jakby śledził jej rysy. Hermiona bez trudu mogła wyczuć jego magię. Przeraźliwie obcą i… niechętną?

Aborygen przejechał dłonią wzdłuż jej szyi, zjechał na prawe ramię, potem na lewe, a w końcu zastygł na wysokości jej serca i powiedział coś do Ill-oo’ki.

– On mówi, że czuje niemal jeden rok dziwny – przetłumaczył Ill-oo’ka i wskazał coś na zewnątrz. – Niecały rok słoneczny. Jest podwójny.

Ulga jak balsam rozlała się w jej piersi i dopiero wtedy dziewczyna zdała sobie sprawę, jak bardzo ją ten człowiek niepokoił. To był najlepszy dowód, że był naprawdę tym, kogo szukali. Kimś obdarzonym starożytną magią. Bo to mogło oznaczać tylko jedno.

– Przez niemal jeden rok szkolny używałam zmieniacza czasu – wyjaśniła. – Niemal codziennie.

– Dobrze.

Ill-oo’ka przeszedł na język Aborygenów, a Hermiona odważyła się na krótkie spojrzenie w kierunku Severusa. To był bardzo delikatny temat i choć ich wzajemne układy bardzo się zmieniły… przynajmniej do dzisiejszego ranka… o tym jeszcze nigdy ze sobą nie rozmawiali.

Severus dostrzegł jej spojrzenie, ale z rozmysłem odwrócił wzrok i przyglądał się Ill-oo’ce i Tradycjonaliście.

– Więc tylko dwanaście – przekazał Ill-oo’ka.

Aborygen sięgnął po miseczkę z gęstą mazią w kolorze ochry, zamieszał energicznie i nabrawszy odrobinę na koniec patyka zaczął malować kropki na czole Hermiony.

Nie chcąc zezować, dziewczyna zamknęła oczy i liczyła po prostu szorstkie dotknięcia. Trzy… cztery…

Była pewna, że będzie ich dwanaście, ale ku jej zdumieniu po ósmym nastąpiła przerwa. Uchyliła niepewnie oczy i zobaczyła, jak Aborygen się podnosi.

– Mam… – Ill-oo’ka potaknął, więc również wstała i poprawiła sukienkę.

Mężczyzna chwilę rozmawiał z Ill-oo’ką, po czym wyciągnął do niej rękę i na migi pokazał, że ma podać mu swoją.

Hermiona przygryzła lekko usta i niepewnie sięgnęła po nią.

Ale wbrew jej obawom nic dziwnego się nie stało. Owszem, jego magia była Inna, Obca, nawet bardziej niż Ill-oo’ki, ale może dlatego, że nastawiła się na coś o wiele bardziej… szokującego, a może dlatego, że przyzwyczaiła się już do magii Aborygenów, nie było to tak straszne, jak sądziła.

Oczywiście, że to nie takie straszne. Do wszystkiego można się przyzwyczaić.

Choć może nie do trzymania innych mężczyzn za rękę.

Cofnęła się o krok i zabrała swoją dłoń. Jak dla niej to był zbyt intymny gest, żeby móc na coś takiego pozwalać. W każdym razie nie wszystkim.

Spojrzała na Severusa…

Ale go nie było. Nikogo nie było. Nawet chatki. Severus, Tau, Ill-oo’ka, nawet ludzie, których widziała, gdy szli na to spotkanie – znikli i zostali tylko ona i Aborygen.

Hermiona rozejrzała się dookoła.

W tym jakimś dziwnym miejscu, gdzie się znaleźli, musiał już zapaść zmrok, może nawet i noc. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, kłębiła się niewyraźna mgła, oświetlona blaskiem światła wiszącego gdzieś nad nimi. Choć gdy Hermiona spojrzała do góry, nie dojrzała ani słońca, ani lampy, świetlistej kuli czy pochodni. To światło brało się znikąd, jakby tuż nad nimi panował nadal dzień, zaś wszystko dookoła spowiła już noc.

– Gdzie… gdzie – urwała. Nie pytaj, i tak cię nie zrozumie.

– Chcesz wiedzieć, gdzie jesteśmy? – spytał na to Aborygen i cofnął się trochę.

Jego głos zabrzmiał tak samo, jak przed chwilą, ale dziewczyna nie potrafiła powiedzieć, po jakiemu mówił. I czy w ogóle mówił w jakimś konkretnym języku, czy też po prostu… rozumiała go.

– Tak.

To też zabrzmiało znajomo, choć na pewno nie był to angielski.

– Jesteśmy w Czasie Snu.

– To znaczy… śpimy?

– Nie bardziej, niż jak nie śpimy. Jesteśmy. Nie wystarcza ci to?

Hermiona pomyślała, że w sumie, to wcale nie ma znaczenia. Co innego było ważniejsze.

– Zjawiliśmy się tu, żebym mogła oddać ci pół mojego życia?

Aborygen skinął głową.

– Nadal jesteś pewna, że chcesz?

– Tak.

– Twój towarzysz się z tym nie zgadza.

Oboje spojrzeli w pustkę, w której gdzie indziej stał właśnie Severus.

– Ale to ja decyduję.

– Niech więc tak będzie.

Aborygen skinął ku sobie ręką.

W tym momencie coś otarło się Hermionie o czoło i nos i dziewczyna odruchowo zacisnęła oczy i machnięciem ręki opędziła się od tego. I już chciała do niego podejść, ale naraz ktoś stanął tuż przed nią. Bez mała wszedł na nią. Lecz zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, dał krok do przodu, drugi… i Hermiona rozpoznała swoją sukienkę. Kolejny krok i oto tyłem do niej stała… ona sama.

Ta druga Hermiona podeszła do Aborygena i przez chwilę można było usłyszeć szmer ich rozmowy, potem zaś…

Dziewczyna przyglądała się właśnie uważnie swojej drugiej postaci, próbując ustalić, czy to jest jej duch, dusza czy może jeszcze coś innego, ale postać wyglądała niesamowicie materialnie. Jak człowiek z krwi i kości. Aż dotknęła własnej twarzy, żeby się upewnić, czy ONA sama jest realna.

I dokładnie w tym momencie Aborygen położył tej drugiej Hermionie rękę na ramieniu. Przez kolejne kilka sekund nie działo się nic, a potem ta druga Hermiona zaczęła blednąć, niknąć… zaś na dłoni i muskularnym, mocno owłosionym przedramieniu Aborygena pojawiły się jakieś białe ruchome smugi. Zupełnie, jakby jej życie, jej istnienie, jej… energia wciekała w niego. Czy może to on ją wysysał…

Ta druga ona stała się półprzeźroczysta, jej kontury rozpłynęły się i… jeszcze jedno mgnienie oka i znikła zupełnie.

Ta część rytuału dobiegła końca i znów tylko oni stali po środku niczego.

– Twoja młodość odeszła – odezwał się Aborygen. – Teraz musi przyjść do ciebie dorosłość.

Hermiona nie miała pojęcia, skąd wiedziała, co robić. Po prostu spojrzenie w mgłę przed nią wydało się jej oczywiste.

Jeśli teraz mam dwadzieścia trzy lata… prawie dwadzieścia cztery, to będę mieć… niemal trzydzieści sześć…

Do tej pory nie przeliczyła sobie jeszcze swojego przyszłego wieku i może dlatego nie bardzo zdawała sobie sprawy z tego, co to miało znaczyć. Teraz, kiedy już Wiedziała, zabrzmiało to strasznie… staro.

Z ciemności przed nimi dobiegł jakiś szelest, kłęby srebrzystej mgły rozstąpiły się i dziewczyna dojrzała kroczącą ku nim dorosłą kobietę.

To była ona i jednocześnie nie ona. Ubrana w tę samą błękitno-szarą sukienkę i białe sandały, z włosami związanymi w identyczny kok. Ale równocześnie było w niej coś innego.

Dorosłego.

Może to była twarz, jakby poważniejsza… dostojniejsza…, sposób trzymania głowy…, może bardziej kobieca figura, bo sukienka, jeszcze przed chwilą luźna, teraz opinała się lekko na piersiach i biodrach… a może po prostu sam chód był inny. Zmysłowy, pełen gracji i lekkości.

Hermiona wyprostowała się odruchowo, jakby chciała wyglądać doroślej na powitanie swojego przyszłego „ja”, na co kobieta uśmiechnęła się lekko, zbliżyła się i zatrzymała wyczekująco. I Hermiona nabrała pewności, że ten krok należy do niej. To ona ma zdecydować, kiedy stanie się dorosła.

Przyjrzała się sobie po raz ostatni, nabrała powietrza i zmuszając się do trzymania otwartych oczu, postąpiła do przodu.

Przez jeden krótki moment była pewna, że zderzy się ze sobą, że poczuje ból, pchnięcie… cokolwiek. Na sekundę coś przesłoniło jej widok, a potem zobaczyła… mgłę.

Obróciła się, lecz za nią była tylko pustka. Nikt nie stał. Nie stała tam żadna inna Hermiona.

– Nie szukaj tego, czego nie ma.

Jego słowa zabrzmiały przekonująco, ale mimo wszystko Hermiona przesunęła rękoma po biodrach, na których dzianina opinała się delikatnie i zawadziła wzrokiem o biust. Tak, to była ona.

TEN rytuał się skończył.

– Więc stało się – stwierdziła. – Nie było to takie… straszne, jak myślałam.

Aborygen skinął głową.

– Ty dałaś mi swój dar, teraz ja dam ci mój.

Hermiona wiedziała, że powinna się cieszyć. I być może będzie się cieszyć – kiedy już wróci z… Czasu Snu. Może faktycznie śnili – a przynajmniej ona. Bo czuła się jakby… nie czuła. Jakby w tym dziwnym świecie nie było miejsca na emocje. Wszystko było dziwnie płaskie i monotonne.

– Czemu to robisz? – spytała.

– Robię co?

– Pomagasz mi. Przecież jestem biała.

Mężczyzna chwilę przyglądał się jej uważnie, zanim odpowiedział.

– Jesteś biała. Ale to nie ty wyrządzasz krzywdy. Lecz są inni biali, którzy to robią.

Hermiona pokręciła przecząco głową.

– Tu nie chodzi o białych i nie białych. Tu chodzi o ludzi. Złych i dobrych. Nie patrz na kolor skóry, patrz w ich serca. – Aborygen milczał, więc dodała. – Użyj mojego daru, żeby chronić swój naród przed złymi ludźmi. A ja będę się cieszyć, że mogę ci w tym pomóc.

– Wiesz, co ja zrobię z twoim. A co ty zrobisz z moim?

– Spróbuję znaleźć moich rodziców. Których kiedyś ukryłam przed złymi ludźmi.

– Twój towarzysz ci pomoże?

Hermiona zawahała się.

– Mam nadzieję. Bardzo bym chciała. Czemu nazywasz go moim towarzyszem?

– A nim nie jest? – przekrzywił głowę Aborygen.

To było o wiele bardziej skomplikowane pytanie. Choć równie dobrze bardzo proste. Chciała, żeby jej towarzyszył. Nie wyobrażała sobie, żeby mogła go stracić. Żeby mogło go zabraknąć. Był dla niej… używając jego języka… tak.

– Masz rację. Jest moim towarzyszem – uśmiechnęła się.

Aborygen wyciągnął ku niej rękę.

– Podaj mi swoją dłoń.

Tym razem już bez zastanawiania się Hermiona podała mu rękę, uścisnęła ją lekko i… naraz wszystko pojaśniało i… Hermiona aż zachłysnęła się głośno, poczuwszy przedziwną, OBCĄ magię. Która aż parzyła! Zupełnie, jakby dotknęła gorącego kubka z herbatą, czy raczej jakby ten kubek owinął się dookoła jej ręki!

Pospiesznie wyrwała mu rękę, zaciskając kurczowo palce i przez pulsujący ból wyczuła coś twardego.

Co?!

DAŁ CI COŚ?

Czując nagle szalone bicie serca Hermiona otworzyła dłoń i spojrzała na to coś.

O Boże.

To był kamień. Ale … dość niezwykły. Ciemno-brunatny, gładki, połyskujący w świetle, w kształcie nieforemnej kuli. Poprzecinany był grubszymi i cieńszymi żyłkami i do złudzenia przypominał skorupę żółwia.

Tradycjonalista wskazał go i zaczął mówić coś szybko w języku Aborygenów.

– To jest… jajo grzmotu * – przetłumaczył Tau. – Święty Kamień Aborygenów.

Dał mi… kamień? I co ja mam z nim niby zrobić?

– On odebrał twój dar i teraz masz w sobie jego dar – powiedział Ill-oo’ka. – Kiedy ktoś, kogo kochasz, jest blisko, będziesz wiedzieć, gdzie iść, by go spotkać. Będziesz pewna, gdzie iść.

Piekący ból ustał i Hermiona czuła już tylko lekkie pulsowanie w dłoni i przyjemne ciepło promieniujące z kamienia.

– Co to znaczy, że będę wiedzieć? – spytała Tradycjonalistę.

Tamten wzruszył ramionami i powiedział coś, czego nie zrozumiała. No tak, nie dziw się. TU go nie zrozumiesz.

– To święty Kamień – wyjaśnił Ill-oo’ka i Hermiona spojrzała na nowo na gładką bryłkę poprzecinaną szarymi żyłkami. W sumie to z wyjątkiem koloru wygląda i zachowuje się jak ludzkie serce. Może jakoś zareaguje, gdy wyczuje miłość? Na przykład zmieni kolor?

– Masz go mieć zawsze przy sobie. On podpowie ci, gdy ten ktoś będzie blisko.

– Jak mi podpowie? – przesunęła palcem po pulsującej delikatnie żyle.

– Zacznie bić. I będzie ciepły. I pozwoli poczuć.

W jednej chwili w jej głowie eksplodowały setki myśli, Hermiona otworzyła usta i… słowa uwięzły jej w gardle. I delikatne pulsowanie, jeszcze przed chwilą powolne i miarowe, przyspieszyło gwałtownie, w rytm jej serca, które zaczęło tłuc się w niej jak oszalałe, jakby chciało wyrwać się z piersi.

Albo to znaczyło, że jej rodzice znaleźli się gdzieś blisko… na środku bezludzia, gdzie nigdy nie dotarł żaden biały człowiek, albo…

– Dostałaś, co chciałaś. Spróbuj zrobić z tym coś sensownego. Tak dla odmiany – usłyszała lodowaty komentarz.

Popatrzyła na Severusa, przez chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały, po czym Severus obrócił się i wyszedł. I chwilę później dobiegł ją odgłos deportacji.

Boże przenajświętszy….

 

 

Dwie minuty wcześniej

 

Zaciskając różdżkę w ręku, Severus obserwował uważnie każdy ruch, każdy gest Tradycjonalisty, gotów w każdej chwili przekląć go na miejscu, gdyby spróbował posunąć się za daleko.

Już i tak posunął się za daleko. Zdecydowanie ZA DALEKO.

Nie zamierzał ryzykować. Wystarczy jeden ZŁY gest, jedno westchnienie…

Tradycjonalista rozmawiał chwilę z Ill-oo’ką, a potem wyciągnął rękę do Hermiony i gestem kazał jej podać mu swoją.

Severus ścisnął bez mała kurczowo palce na różdżce i wstrzymawszy oddech, skupił się na nich obojgu.

Dziewczyna miała wyraźnie niepewną minę. W znajomy sposób przygryzła usta i z wyraźnym wahaniem podała mu rękę. Przez jedną długą sekundę miał wrażenie, że coś zamajaczyło gdzieś za nimi czy obok, czy…, ale nie zdążył nawet odwrócić wzroku, gdy przez jej twarz przebiegł grymas bólu i z głośnym jękiem dziewczyna wyrwała swoją dłoń!

Severusowi serce podskoczyło aż do gardła, ale cholerny sukinsyn został na miejscu i tylko na nią patrzył.

I nie próbuj nic więcej!

Dziewczyna powoli rozchyliła zaciśnięte palce i nie odrywając wzroku od Aborygena, kątem oka Severus spojrzał na jej dłoń. Coś na niej leżało. Jakiś… kamień?

Więc jednak! Nie przywidziało mu się! Widział coś!

Ten cholerny Tradycjonalista wcisnął jej w rękę kamień!

– To jest… jajo grzmotu – usłyszał głos Andersona. – Święty kamień Aborygenów.

Wtedy odezwał się Ill-oo’ka i Severus zamarł, zaskoczony.

– On odebrał twój dar i teraz masz w sobie jego dar. Kiedy ktoś, kogo kochasz, jest blisko, będziesz wiedzieć, gdzie iść, by go spotkać. Będziesz pewna, gdzie iść.

Ill-oo’ka zaczął jej tłumaczyć działanie kamienia, ale Severus nawet go nie słuchał. Nie obchodziło go to. Co go obchodziło… i szokowało równocześnie, to fakt, że w jakiś przedziwny sposób Aborygen zabrał jej dwanaście lat życia, a on tego nie widział!

Co znaczyło również, że gdyby tylko ten sukinsyn chciał zrobić coś złego Hermionie… on nie byłby nawet w stanie jej obronić!

Przyjrzał się uważnie dziewczynie. Było w niej coś dziwnego, coś mu nie pasowało. Coś się zmieniło, ale nie umiał powiedzieć, co. Ale nie była ranna czy cierpiąca.

Wygląda na to, że nic się jej nie stało. Poza faktem, że zupełnie bezsensownie, z własnej głupoty straciła właśnie połowę życia. Bo nie chciała cię posłuchać podszepnął mu pełen goryczy głosik.

Ill-oo’ka powiedział coś, co ją zaskoczyło, bo poderwała głowę i Severus nagle pojął, co się zmieniło.

Nie miała na czole tych cholernych kropek!

Koło się zamknęło. Nie miał tu już nic do zrobienia.

– Dostałaś, co chciałaś. Spróbuj zrobić z tym coś sensownego – powiedział, przerywając ciszę i dodał. – Tak dla odmiany.

Dziewczyna spojrzała na niego i znów mu coś nie pasowało. To nie o kropki chodzi… Ale nie miał ochoty się tym przejmować, więc obrócił się i wyszedł na zewnątrz. I skupiwszy na miejscu nieopodal osady, gdzie kiedyś wybrali się z Andersonem, deportował się stamtąd.

I ledwie wylądował, przypomniał sobie Hermionę sprzed kilku sekund i nagle z całą jasnością zrozumiał, CO się zmieniło.

To już nie była młoda dziewczyna. To była dorosła kobieta.


* Jajo grzmotu (z ang. thunder egg), zwane także jajem burzowym, aborygenem lub kamieniem Aborygenów występuje najczęściej w Australii i Meksyku. Kamień ten jest uformowany z chalcedonu lub riolitu i poprzecinany żyłkami kwarcu, ewentualnie opalu. Ma najczęściej kształt owalny, jajowaty, często nieregularny. Z zewnątrz przypomina miniaturową skorupę żółwia. Barwa bywa zazwyczaj brunatna, lekko czekoladowa, rzadziej żółta.
Jego energia jest szybko wyczuwalna i klarowna. Aborygeni używali go podczas swoich rytuałów, jako amuletu ochronnego, pomagającego w połączeniu się z wyższymi energiami i w kontaktach z duchami przodków. Uważali, że pomaga realizować plany i osiągać zamierzone cele. Stosowano go również do pracy na poziomie podświadomości i uzdrawiania.

 

Rozdziały<< Goniąc Szczęście Rozdział 8Goniąc Szczęście Rozdział 10 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz