Goniąc Szczęście Rozdział 30

Kochani,

W tym rozdziale znajdziecie już pierwszy okruszek chleba, taki mały zwiastun tego, co czeka Was w Tomie III. Bo tak, będzie Tom III 😉

A teraz zapraszam do czytania – bardzo, bardzo długiego rozdziału 😉


Piątek, 23 maja

Paryż, Bastylia, Sala Księżycowa

Po 8-smej rano (po 7-dmej w Anglii)

 

W niewielkiej sali zdobionej biało-srebrnymi dekoracjami siedziało czterech mężczyzn. Jeden z nich, Jean-Louis Chancerel właśnie skończył opowiadać o spacerze z Helen Granger i teraz przyglądał się mugolskim pojazdom za oknem, skubiąc swoją krótką, białą brodę.

– Jean-Louis, dziękuję, że nam o tym opowiedziałeś. Choć przypadek tej kobiety to coś zupełnie innego, dobrze wiedzieć, jak reaguje ludzki umysł – odezwał się po dłuższej chwili Francis Marchand, szef Amnezjatorów.

– Dobrze wiecie, że Cień Motyla nie ma nic wspólnego ze zmianą tożsamości – rzucił natychmiast Bertrand De Laine, szef francuskiego DPPC, zwracając się najwyraźniej do Chancerela i Francisa, ale patrząc gdzieś w przestrzeń.

Chancerel odwrócił wzrok od okna, choć osobiście uważał, że o wiele więcej inteligencji znalazłby w kolorowym mugolskim autobusie niż u uczestników tego spotkania. Większości. Francisa w to nie mieszaj.

– Wiem, że nie ma. Zaprosiłem was tu, żeby wam uprzytomnić, czym może się skończyć grzebanie w umyśle, a nie dyskutować o Waszym projekcie.

– Nie sądzę, żeby to, co my robimy, można było określić mianem „grzebania w umyśle” – zaoponował De Laine na poły lekceważącym, na poły ironicznym tonem. – Nie posługujemy się ani mugolskimi metodami, ani nie używamy Obliviate czy Factum.

– Tylko innymi zaklęciami, specjalnie dla was stworzonymi i nie do końca przetestowanymi – odpalił Chancerel.

– Od kiedy odszedłeś z ekipy projektu sporo się zmieniło. Faza testów jest już zakończona, z pomyślnym rezultatem.

Chancerel z rozmysłem odwrócił od niego spojrzenie. Bertrand De Laine doszedł tak wysoko między innymi dlatego, że był pozbawiony skrupułów i ludzie nigdy się dla niego nie liczyli. Zamiast tego zwrócił się do Francisa.

– Francis, w ramach waszego projektu zabieracie ludziom wspomnienia i potem wszczepiacie je na nowo. I nie raz, nie dwa, ale wielokrotnie. Powiedziałbym, że to bardzo podobna sytuacja, jeśli nie gorsza.

François westchnął ciężko, bo istotnie, zgodnie z najlepszym francuskim powiedzeniem miał dupę przytrzaśniętą między dwoma krzesłami. Ale nie zdążył odpowiedzieć, gdy odezwał się Georges Sardin*, szef Aurorów.

– Monsieurs, nie wiem, czy powinienem zabierać głos, bo moje doświadczenie nie może się równać waszemu. A zwłaszcza Mistrzowi – skłonił się wytwornie Chancerelowi, a ten nabrał ochoty, żeby odpowiedzieć mu, że zdecydowanie nie powinien się odzywać. – Ale pozwolę sobie wypowiedzieć się za swoich Aurorów. W końcu ich reprezentuję – uśmiechnął się, zaś Chancerel mało nie dostał mdłości. – Moi chłopcy na pewno będą zachwyceni perspektywą czasowego pozbycia się wszystkich swoich strachów czy nawet najmniejszych obaw przed pójściem na akcję. To otworzy przed nimi możliwości, których do tej pory nie mieli, o których nawet nie śnili, i uczyni ich niezwyciężonymi. A jednocześnie – dodał po krótkiej pauzie – pomoże w realizacji każdego przedsięwzięcia! Czyż to nie jest poruszające?

– Dziękuję ci bardzo, Georges – uśmiechnął się do swojego podwładnego De Laine i tym razem Chancerel poczuł dziwny smak w ustach. – Podsumowując. Jean-Louis, dobrze było zapoznać się z twoimi zaskakującymi i nadprogramowymi doświadczeniami – ostatnie słowa wycedził jadowicie – ale uznaję, że nie dotyczą nas one w żadnym stopniu. Tak więc projekt Cień Motyla nadal trwa. A teraz, panowie – powstał, wsuwając różdżkę w kieszeń elegancko skrojonego fraka – jeśli pozwolicie. Mam pilne spotkanie za pięć minut.

Po czym kiwnął im lekko głową i nie czekając na odpowiedź, wyszedł.

Georges natychmiast zebrał swoje rzeczy i wypadł na korytarz.

– Powinien się nazywać Piskorz, a nie Sardynka – mruknął Francis. – Jean-Louis, przepraszam, wiem, że na mnie liczyłeś, ale to nie ja tu decyduję.

Wymienili krótkie, ponure spojrzenia i w tej chwili poczuli się dokładnie tak, jak wyglądali – dwóch starszych panów, których inni potrzebują tylko, kiedy mają jakiś problem.

– Rozumiem, mój drogi.

– Wiem, że nie jesteś już w ekipie Projektu, ale jeśli chcesz, mogę cię informować o postępach.

– Jeśli mam być szczery, to wolę nie. Myślę, że w końcu przejdę na dawno zasłużoną emeryturę, niech ktoś inny spaceruje z ofiarami tych… idiotów.

Francis roześmiał się i machnął ręką, jakby sobie przypomniał.

– Acha, odnośnie tego mugola, Andersa. Już wysłałem wiadomość mojemu confrère w Wielkiej Brytanii, żeby jak najszybciej wyczyścił jego pamięć. Więc zawiadom tą Granger, żeby nie próbowała się z nim kontaktować, bo się mocno zdziwi.

– Nie będzie pamiętać, że ją uzdrawiał? To będzie podejrzane.

– Oczywiście, że będzie. Kazałem im sprawdzić, co on uzdrawia i wmówić mu, że odniósł olśniewający sukces w swojej terapii.

Obaj czarodzieje uścisnęli sobie ręce i Chancerel ruszył długim korytarzem do Skrzydła Wschodniego.

W ustach cały czas miał jakiś dziwny smak. Ale to nie były tylko mdłości. Miał dziwne, ponure wrażenie, że to jest… strach.


*Sardin – fr. Sardynka

 

 

Piątek, 23 maja

Londyn, Klinika Św. Munga

Po 8-smej rano

 

– Całe szczęście, że mnie aportowałaś – stwierdził z niekłamaną ulgą Harry, wchodząc do Kliniki tylnym wejściem. – Przy tej mgle przemókłbym do suchej nitki. Albo bym się zgubił.

– Mój ojciec już o północy wiedział, że będzie. I do tego się nią zachwycał – Hermiona uniosła wymownie oczy do góry.

Tak jak się umówili, o ósmej fiuuknęła na Grimm po Harry’ego, żeby aportować ich do Kliniki, bo jedyny podłączony do sieci kominek na Oddziale Wypadków Przedmiotowych był tylko i wyłącznie dla personelu. Dzięki temu Harry mógł uniknąć gęstej mgły, która spowiła świat o świcie i właśnie zaczęła opadać, mocząc wszystko lepiej niż mżawka.

– A jak ma się twoja mama? Obudziła się już?

– Obudziła i nawet wszyscy razem zjedliśmy porządne śniadanie – potwierdziła radośnie Hermiona. – Jajka na bekonie, tosty z dżemem i porządna herbata. Rodzice powiedzieli mi, że to, co jest w Australii, nawet nie umywa się do naszej herbaty.

– Całe szczęście, że Mathias zrobił ci zakupy!

Skręcili na schody i z uwagi na Harry’ego Hermiona zwolniła troszkę. Na myśl, że za chwilę zobaczy koleżanki i kolegów ledwo powstrzymywała się od wbiegania po dwa schodki, lecz Harry powinien się oszczędzać.

– Będę go nosić na rękach, ale tylko pod warunkiem, że powie mi, skąd zna mugolskie sklepy – Hermiona obejrzała się za siebie i dodała trochę ciszej. – Wiesz, mam jakieś takie wrażenie, że on coś kombinuje. Próbowałam go podpytać, ale mnie zbył. Z bardzo podejrzaną miną.

– No to trzeba będzie go przycisnąć – mrugnął do niej porozumiewawczo Harry. – Choć czasem jest uparty jak osioł.

Na przyciśnięcie Mathiasa musieli jednak poczekać, bo okazało się, że zaraz po Top10, czyli krótkim spotkaniu Uzdrowicieli z nowej i schodzącej już zmiany musiał pójść do Sergiusza Carpentera, Naczelnego Uzdrowiciela. Przez dłuższą chwilę rozmawiali ze Stanem i Barney’em, Hermiona zajrzała na IV piętro, ale nie zastała Neila, a gdy tylko wróciła do Harry’ego, na korytarzu pojawił się jej szef.

 

Mathias na widok Hermiony i Harry’ego tylko z największym trudem powstrzymał się od krzyknięcia z radości.

– Hermiona! Harry! – zawołał półgłosem i natychmiast zagonił ich do swojego biura.

Hermiona i Harry weszli do środka i bez mała zdębieli ze zdumienia. Małe, zatęchłe, do niedawna straszliwie zagracone pomieszczenie teraz świeciło idealnym porządkiem. Księgi stały równiutko na półkach, na biurku leżał tylko plik kart wypisanych rano pacjentów, po słoiczkach, fiolkach, buteleczkach nie pozostał nawet ślad, czyste szaty na zmianę wisiały ładnie na wieszaku, a w powietrzu unosił się lekki, świeży zapach. Zaś pośrodku leżał czarny, wąski, bardzo elegancki przedmiot, na widok którego oboje bez mała zbaranieli. Harry’emu bardzo przypominało pióro, którego używał kiedyś wuj Vernon.

Mathias wszedł za nimi i zamknął drzwi.

– Merlinie, jak to dobrze was znowu widzieć! Razem przyszliście? Siadajcie! – zaklęciem wyczarował dwa niezbyt solidne krzesła i przez jedną długą sekundę miał ochotę zapytać ich o Wszystko! Jednocześnie! Po kolei. Zacznij od najważniejszego. Spojrzał na Hermionę i kiwnął głową. – Jak rodzice? W porządku?

– Wspaniale – odparła Hermiona, siadając ostrożnie. – Wszystko pamiętają, czują się dobrze, są tylko zmęczeni, ale to normalne. Wróciliśmy wczoraj w nocy i… Mathias, nie wiem, jak ci dziękować za zakupy! Powiedz proszę, ile mam ci zwrócić…

– Nic – przerwał jej natychmiast Mathias, siadając za biurkiem.

– Ale…

– Nie ma żadnego „ale”. Potraktuj to jako prezent powitalny dla was trojga.

Swoją drogą nie miał bladego pojęcia, ile miałaby mu oddać. Kiedy spytał Beth, ile funtów to kosztowało, powiedziała, że to były „śmieszne pieniądze”, a takiej waluty nie znalazł w Gringocie.

– Auto odstawione – dodał, żeby zmienić temat.

– Do Tesco? – spytała niewinnie Hermiona.

– Nie, do Her… Ach, no tak – zachichotał, zerkając mimo woli na mugolskie pióro do pisania, które przy okazji kupiła mu Beth.

– Mathias, jakim cudem Tesco? I jak ty odstawiłeś mugolski samochód?!

– To długa, bardzo długa historia.

Harry odchrząknął, zaś Hermiona pochyliła się ku swojemu szefowi z czarującym uśmiechem. Widziała, że wił się jak złapany Nieśmiałek, ale nie zamierzała odpuścić. Długa? A niech będzie i długa.

– To się doskonale składa, opowiesz nam ją jutro podczas obiadu. O dwunastej – Mathias otworzył usta, więc dodała z naciskiem. – To jest oficjalne zaproszenie. Moja mama strasznie chce cię poznać.

Mathiasowi stanął przed oczami obraz Helen szarpiącej się z nim w samochodzie i przełknął ślinę.

– O, nie wątpię.

– My też będziemy – poparł Hermionę Harry. – Więc nie próbuj się wykręcać.

– A jeśli masz jutro dyżur, to Harry bez problemów załatwi ci zmieniacz czasu – dorzuciła słodko Hermiona.

Mathias rozłożył ręce, by ich uspokoić. W sumie to była doskonała okazja, żeby przedstawić im Beth. Kiedyś przecież musiał zacząć. No i Beth się ucieszy!

– Nie zamierzam się wykręcać! Faktycznie mam jutro dyżur, ale… – zrobił niewinną minę. – Sądzę, że Marga z przyjemnością mnie zastąpi.

– Tak? – zdumiała się Hermiona. Zastępowanie Mathiasa oznaczało dodatkową pracę, więc nigdy nie słyszała, żeby ktokolwiek robił to z przyjemnością. A już na pewno nie Marga.

– Chciałem po prostu… uprzedzić – Mathias poczuł, jak na policzki wypływa mu lekki rumieniec, więc dodał pospiesznie. – Żebyś przygotowała dwa miejsca.

Harry i Hermiona spojrzeli po sobie wielkimi oczami, po czym Harry zerwał się i poklepał Mathiasa po ramieniu, a Hermiona aż zasłoniła sobie usta, żeby nie pisnąć z radości.

– Mathias, wspaniale! Oczywiście, że przygotuję dwa miejsca!

– Jaka ona jest? Znamy ją? Powiedz coś więcej…

Śmiejąc się, Mathias pokręcił głową.

– Wytrzymaj do jutra, Harry. Trochę cierpliwości.

Hermiona oparła się wygodniej, krzesło zatrzeszczało, więc czym prędzej się wyprostowała.

– Coś mi mówi, że o niej słyszałam… Doktor Roberts, która nam pomagała przy sprawie trucizny, tak?

– No… tak – odparł bardzo ostrożnie Mathias i Hermiona domyśliła się, czemu.

– Nie bój się, nie mam usuniętej pamięci. Między innymi dlatego przyszłam, żeby ci podziękować za zakupy, zaprosić na obiad i umówić się, o której mogę w poniedziałek wrócić do pracy. Tylko weź proszę pod uwagę, że mam się stawić w Wizengamocie o 11-tej, jak wy wszyscy.

Już po pierwszym zdaniu Mathias zachłysnął się powietrzem i tylko z najwyższym trudem doczekał, aż skończy mówić.

– O Merlinie! Same cudowne nowiny! Oczywiście, sprawdzę grafik i dam ci jutro znać! – jego błękitne oczy zabłysły radością. – A ty, Harry, przyszedłeś trzymać Hermionę za rękę, żeby nie zabłądziła? Jak się udał tydzień?

Mina Harry’ego się wyciągnęła, gdy sięgał do kieszeni po listy do Mathiasa.

– Raczej odwrotnie – skrzywił się, wręczając mu je. – To do ciebie od australijskich Uzdrowicieli. Wiem, że zakazałeś mi dotykać różdżki, ale… to nie była moja wina! I nie miałem wyjścia!

Jasna cholera! Mathias poczuł się jak balon, z którego ktoś raptem spuścił powietrze. Nie jego wina! Oczywiście, że nie, z wyjątkiem tego, że jak zwykle musiał się gdzieś wepchać! Odłożył koperty na biurko bez patrzenia, wstał i przywołał Harry’ego do siebie.

– Podejdź do mnie.

– Mathias, ja naprawdę…

– Chodź tu.

Gdy chłopak stanął przed nim w milczeniu, zaczął rzucać jedno zaklęcie diagnostyczne za drugim. W końcu przesunął różdżką tuż przy jego klatce piersiowej i brzuchu, wcale nie najdelikatniej obrócił go i powtórzył ten sam gest przy jego plecach, a następne nad głową i niemal niezauważalnie odetchnął z ulgą.

Czuł jego magię – nadal poważnie osłabioną, choć mocniejszą niż tydzień temu. Tylko, do cholery, do tej pory powinna mu już wrócić! Tak samo Ginny!

– Co z Ginny?

Widząc wyraźnie potępiającą, ale niezszokowaną minę Mathiasa Harry również odetchnął. W zasadzie znając go powinien się cieszyć, że nie zginął na miejscu.

– W porządku. Badali ją wczoraj i powiedzieli, że wszystko dobrze.

– Doskonale, że ją badali. Ale oni nie znają Ginny i nie wiedzą, co jest dla niej normalne, a co nie. Chcę sam ją zobaczyć, i to dziś – oznajmił twardo Mathias.

– Ona nie używała magii.

Hermiona poruszyła się niespokojnie na krześle, lecz Mathias ją zignorował.

– To jak to możliwe, że ty musiałeś? I to – gestem ręki wskazał go całego – mi nie wygląda na zwykłe Lumos!

– Mathias, to nie było Lumos i on naprawdę nie miał innego wyjścia – wtrąciła się Hermiona.

– Tak to, że jakiś sukinsyn o sadystycznych skłonnościach porwał Ginny – wypalił równocześnie Harry. – Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę się cieszył z towarzystwa Snape’a, ale tym razem byłem wręcz zachwycony!

Snape? To Snape też tam był?? Merlinie, nagle jakimś cudem na drugim końcu świata znalazła się połowa brytyjskich czarodziejów!

Słuchając Harry’ego opowiadającego o tym, co się wydarzyło, Mathias otworzył obie koperty i zaczął od listu od Starszego Magomedyka Aarona Thiela. Jego kolega po fachu doszukał się bardzo szczątkowych nadwątleń tkanek wewnętrznych i proponował pięć kropel śliny smoka by przyspieszyć proces zasklepiania, zaś na wtórne, najświeższe ubytki magii sugerował lekko zmodyfikowany eliksir wzmacniający.

Że też nie pomyślałeś o ślinie smoka! To było wręcz oczywiste! Zaintrygowany, rozłożył pospiesznie niewielką karteczkę z listą ingrediencji i opisanym procesem warzenia i głosy Harry’ego i Hermiony przestały już w ogóle do niego docierać.

GENIALNE! Po prostu GENIALNE!

Jako Uzdrowiciel Mathias znał całkiem dobrze zasady warzenia eliksirów leczniczych, ale nawet i bez tego wystarczył mu rzut oka na proponowane zmiany, żeby zrozumieć, że Ten eliksir jest wyjątkowy. Feniksy były ptakami, które nie tylko posiadały olbrzymią moc magiczną, ale również zdolność odradzania się z własnego popiołu. W którym były ich szczątki – na przykład krew.

Oczywiście tydzień temu nie można było prosić eliksirotwórców o warzenie niewielkich porcji eliksirów przeznaczonych dla konkretnych chorych, nie byli w stanie podołać nawet olbrzymim zamówieniom na standardowy eliksir i trzeba było ściągać duże ilości z zagranicy, ale teraz to było jak najbardziej możliwe!

– Teraz szybko cię wyleczymy, Harry – odezwał się raźnie, bardziej do własnych myśli niż do chłopaka i dopiero nagła cisza uświadomiła mu, że wcześniej słyszał czyjś głos. Podniósł głowę i pokiwał nią z triumfalnym uśmiechem. – Ten Thiel musi mieć nie lada doświadczenie! Uwarzymy eliksir specjalnie dla ciebie i za chwilę staniesz na nogi.

– No tak… – zgodził się z nim Harry. – No więc nie wiem, czy słyszałeś. Mówiłem, że dali mi pięć fiolek tego eliksiru, tyle im zostało i kazali pić dwie dziennie. Myślisz, że nasi eliksirotwórcy dadzą radę go przygotować za dwa dni?

– Zamówię go na jutro, nie jest skomplikowany – uspokoił go Mathias i sięgnął do szuflady po czysty pergamin. – Tylko oddaj teraz krew, bo zamówienia idą przed południem.

Harry skinął głową, zaś zaintrygowana Hermiona uniosła brwi do góry.

– Od kiedy do eliksiru wzmacniającego potrzeba esencję człowieka?

– To jest wzmocniony eliksir wzmacniający – odparł Harry.

– To znaczy?

– Powiem ci to, co oni mi tam mówili.

Lecz wyjaśnienia Harry’ego długo nie potrwały – czy może szybko się urwały, bowiem Mathias ostrożnie odkręcił wieczne pióro, rozprostował pergamin i zaczął coś pisać. Harry zaciął się, gdy Hermiona ponagliła go wzrokiem zaczął mówić dalej, lecz po chwili znów się zaciął i znów i znów…, aż w końcu stracił zupełnie wątek.

– … rozumiesz, jak wymiesza się te dwa… składniki, to uczyni się… eliksir czymś w… rodzaju… e-lik-si…ru…

Oboje wymienili krótkie spojrzenia i gdy Mathias skończył pisać, dmuchnął na kartkę i dopiero wtedy podał ją Harry’emu, chłopak uśmiechnął się domyślnie.

– Nie musisz dmuchać. Wiem, bo wuj Vernon uwielbiał wieczne pióra.

– To jest zwolnienie na tydzień dla ciebie – nie skomentował jego porady Mathias.

– Dziękuję jaka ona jest?

– I powtórzę ostatni raz: przez tydzień nawet nie myśl o różdżce. Najlepiej kup sobie lipną różdżkę od George’a – słysząc to Harry, który już otworzył usta, skrzywił się okropnie. – Teraz was pożegnam, bo na pewno macie plany na dziś, a to piętro nie świeci pustkami. Zaś jutro opowiecie mi dokładnie i ze szczegółami, jak było w Australii – dokończył Mathias, wstając i rzucając wymowne spojrzenie na drzwi.

– To długa, bardzo długa historia – odgryzł się Harry, powtarzając jego słowa.

Nawet nie masz pojęcia jak uzupełniła w myślach Hermiona.

– Ale się znalazł, złośliwiec jeden – prychnął Harry, gdy już wyszli na korytarz.

– Przecież on żartował!

– Jesteś pewna? Bo prawie dokładnie to samo powiedział mi Snape, a jego nie posądzam o żarty.

Nie był to najlepszy moment na poważną rozmowę z Harry’m – prócz wizyty w Ministerstwie miała w planach zakupy z Ginny i wstąpienie do pewnego sklepu z bielizną na Pokątnej, więc odłożyła ją na inną okazję.

– Idź oddaj tę krew i zbieramy się do Ministerstwa – powiedziała, odgarniając włosy za ucho.

Na widok tego gestu Harry’ego poraziło bardzo dziwne wrażenie déja-vu. Widział ten gest niedawno. Całkiem niedawno. Ale… Było w nim coś zaskakującego. Nie tu? Oczywiście, że nie tu, to musiało być gdzie indziej… W Australii? Może wtedy siedziała, a nie stała? Albo… Było gorąco, a nie zimno? Albo…

Widział go. Był ten sam i… nie ten sam jednocześnie. Coś w nim było innego, ale im bardziej próbował uchwycić ten pierwszy, tym bardziej mu się wymykał i przed oczami miał już tylko ten sprzed chwili.

Na nic. Potrząsnął głową, bo coś nadal nie dawało mu spokoju. Pewnie zrozumiesz w najbardziej niespodziewanym momencie.

Owszem, tak w życiu bywa – przypominamy sobie to, „co mamy na końcu języka” czy dociera do nas coś, co „chodzi po nas” od jakiegoś czasu, kiedy przestaniemy o tym myśleć.

Nie wiedział tylko, że odkrycie będzie również… najbardziej niespodziewane.

 

 

Sobota, 24 maja

Anglia tuż po północy

 

To, co się stało, tylko Hermiona mogłaby zobaczyć, ale o tej porze, jak jej rodzice, spała głębokim snem, nieświadoma niesamowitego spektaklu, który rozgrywał się właśnie w salonie.

Leżący na stole Kamień zadygotał nagle. Żyłki, którymi był poprzecinany, przybrały pomarańczowo-żółty kolor, który w kilka chwil przeszedł w jasną żółć, a następnie jaskrawą biel. Przez kilkanaście sekund w niemal całkowitym mroku przedziwna sieć białych nitek płonęła w zupełnej ciszy, pożerana niewyobrażalnym gorącem… Aż nagle rozległ się szelest, białe nitki osunęły się w dół, zmieniły kolor na żółty… ciemno-żółty… pomarańczowy… przeszły w czerwień, która poczerniała i zgasła.

Kamień rozsypał się w proch.

 

 

Niedziela, 25 maja

Dom państwa Wilkins, Grange, Grange Road, Australia,

20:00 (10:00 w Anglii)

Niestety wszystko, co dobre, zawsze szybko się kończy. Zarówno Helen i Perry jak i Hermiona odczuli to bardzo wyraźnie w niedzielny poranek. Po cudownym piątku, który spędzili na rozmowie, a potem szalonych zakupach w mugolskim Londynie, i jeszcze wspanialszej sobocie, która upłynęła im rano na gotowaniu, zaś popołudnie i wieczór na pełnym niespodzianek, śmiechu i pasjonujących rozmów obiedzie z Harry’m, Ginny, Mathiasem i doktor Roberts, czas było wyruszyć w podróż powrotną do Australii. Na całe szczęście tym razem nie trwała ona 30 godzin.

Helen przestraszyła jazda ministerialnymi windami, rozmowa z portretem trochę wytrąciła z równowagi Perry’ego, bo Placyd, najwyraźniej wyczuwając w nich dwie różne tożsamości, dosłownie zadręczał ich pytaniami, ale oboje zachwycił Inter-Portal i Sentinelles w australijskim Ministerstwie. Przez jakieś pół godziny spacerowali po Metropolii, nie mogąc uwierzyć, że znajdują się na samym środku pustyni, potem zaś Hermiona aportowała ich do Brisbane, czy raczej do Grange i z kolei dla niej nadszedł czas odkrywania czegoś nowego.

Bardzo spodobał się jej ich domek – niewielki, ale niesamowicie przytulny, w którym od razu poczuła się jak u siebie, oraz niewielki, ukwiecony ogródek. Potem zachwyciły ją wszechobecne palmy i drzewa, obsypane jakimiś olbrzymimi, pachnącymi kwiatami, w których buszowało w najlepsze stado rozkrzyczanych papug, zaś na widok zwisających z dachu dwóch naprawdę dużych nietoperzy zamarła, rozdarta między ochotą ucieczki oraz zupełnie idiotycznym pomysłem złapania ich i zabrania do Spinner’s End. Ale, może na szczęście, nie zdążyła podjąć żadnej decyzji, bo spłoszone ruchem zwierzątka zbudziły się i odleciały.

Zaraz po powrocie do domu Helen włączyła klimatyzację i po niecałym kwadransie można było z przyjemnością rozsiąść się na kanapie w saloniku ze szklanką wody mineralnej z lodem i… zaproszeniem na wręczenie nagród dla najlepszego małżeństwa.

– Wezmę to zaproszenie w przyszły weekend, pokażę Harry’emu i niech mi da bilety do tego Adventure World – powiedział Perry, przyglądając się karteczce. – A jeśli mi powie, że przepadło, bo nie stawiłem się na spotkanie, to mu powiem, że trzeba było mnie nie porywać!

– Mnie bardziej interesuje ten tygodniowy pobyt w luksusowym hotelu – odezwała się Helen, sącząc zimną wodę przez słomkę.

– Jasne, po kilku dniach w Hiltonie nieźle się rozbestwiłaś.

– Odezwał się ten, który obżerał się do nieprzyzwoitości w Bastylii.

Hermiona roześmiała się razem z nimi, ale równocześnie coś ścisnęło się w niej… z zazdrości? Nie, to nie była zazdrość. To była przedziwna mieszanka tęsknoty i nadziei, że ona również niedługo czegoś takiego zazna. Siedzenia razem na kanapie, stukania się szklaneczkami i przekomarzania się ze sobą.

Perry nie zauważył, że jego córka nagle zamilkła, ale nie uszło to uwagi Helen.

– Odnośnie jedzenia. Mamy w ogóle coś w domu? – zmieniła pospiesznie temat.

– Już zgłodniałaś? – Perry puścił oko do córki.

– Śmiej się, śmiej, ale coś mi mówi, że jak jutro będziemy wracać z pracy, nie będziemy mieli ochoty na zakupy ani na wielkie gotowanie. Szkoda, że nic nie zabraliśmy z… domu – uśmiechnęła się do Hermiony.

Ta natychmiast odpowiedziała wysilonym uśmiechem, bo to sprawiło, że pomyślała o sobie samej. O tym, że za kilkanaście godzin będzie szła do Kliniki na nocną zmianę i przede wszystkim o tym, że potem będzie z niej wracać. Do którego domu wróci? I skoro to będzie świt, czy Severus będzie na nią czekał? Wyobraziła sobie, że wróci do Spinner’s End, wśliźnie się cichutko do łóżka koło niego, wtuli mu się w ramiona i będą razem spać… A może zanim zasną będzie… jego?

Widząc badawcze spojrzenie swojej mamy niechętnie oderwała się od rozmyślania o tej drugiej możliwości i wróciła do rzeczywistości.

– A co jest w tych torbach, które wzięliśmy? – spytała, bo prócz dwóch walizek, które przeniosła do swojej torebki rodzice mieli dwie pełne siatki zakupów.

– Kilka worków herbaty*, różne przyprawy do puddingów i sok dyniowy w granulkach – wyjaśnił Perry.

– No fakt, że tym to się raczej nie najecie.

Perry poszedł do kuchni i zaczął przeglądać zawartość szafek, więc Helen skorzystała z okazji i przesiadła się koło Hermiony.

– Wiesz, jak długo potrwa ta rozprawa jutro?

– Pewnie kilka godzin – wzruszyła ramionami Hermiona. – Rozprawa Severusa ciągnęła się godzinami.

– A wytrzymasz tyle? Po nocnej zmianie będziesz wykończona.

– Mathias powiedział mi, żebym skończyła trochę wcześniej, więc będę mogła wrócić do… domu – Hermiona uśmiechnęła się dokładnie tak samo, jak jej mama kilka chwil temu. – I prześpię się przed rozprawą. Dam sobie radę, nie martw się o mnie.

Helen odgarnęła jej pieszczotliwym ruchem włosy i kiwnęła głową.

– Postaram się, obiecuję. A… co będziesz robić jak wrócisz do Londynu?

Hermiona odruchowo spojrzała na zegarek – dochodziła dziesiąta w Anglii.

– O jedenastej umówiłam się z Severusem. Nie widzieliśmy się od czwartku w południe i… – przygryzła lekko usta.

Helen znała ten gest lepiej niż ktokolwiek inny na świecie.

– I się za nim stęskniłaś. To normalne, kochanie, to bardzo dużo czasu. Żałuję, że nie zjawił się na wczorajszym obiedzie.

– Mamuś, Severus nie przepada za takiego rodzaju spotkaniami. Więc nawet go nie zapraszałam.

– Wiem. Ale odniosłam wrażenie, że to było spotkanie dla wszystkich, którzy ci pomagali nas znaleźć. Dla rodziny i najbliższych. Myślę, że Severusa można spokojnie zaliczyć do tych najbliższych.

Hermiona bez namysłu zarzuciła jej ręce na szyję i przytuliła mocno. Jeszcze nigdy jej mama nie wydawała się jej tak cudowną osobą na świecie! Zachowywała się, jakby nigdy nie słyszała opowiadań o „profesorze Snapie”, jakby w ogóle nie było żadnego profesora i tych wszystkich koszmarnych historii. Jakby od samego początku był tylko ukochanym jej córki.

– Chciałabym spotkać się z nim w następny weekend – dodała Helen, kiedy Hermiona przestała już ją dusić. – Możesz go zaprosić?

– Oczywiście, że zaproszę. Ale… tylko wy, ja i on.

– My i wy – poprawiła ją Helen. To brzmiało o wiele lepiej. – I powiedz mu, że obiecuję trzymać tatę z daleka od niego.

Obie parsknęły śmiechem i równocześnie umilkło trzaskanie szafek w kuchni, więc Helen postanowiła zakończyć temat. Sięgnęła po pilota, włączyła telewizor i odnalazła Sky News Australia.

– Kochanie, jestem daleka, żeby cię stąd wyganiać, wręcz przeciwnie, najchętniej zatrzymałabym cię tu na cały tydzień, ale… nie zapomnij, że musisz jeszcze wpaść do Mackay, do Josha.

– To zajmie tylko chwilę, ale masz rację, nie chcę się spóźnić. A jesteście pewni, że będzie w domu? – w drzwiach salonu pojawił się jej ojciec, więc Hermiona dorzuciła. – Tato, może do niego zadzwonisz i uprzedzisz, że się zjawię?

– Wyślę mu smsa – odparł ten, siadając na kanapie. – W razie czego wrzuć mu klucze do skrzynki na listy. Tu wszyscy tak robią.

W tym momencie skończyły się reklamy i zaczęły wiadomości, ale nikt na nie nie zwrócił uwagi.

– Jak się umówimy na przyszły weekend? – spytała Helen. – Pewnie musisz nas odebrać?

Hermiona nie miała jeszcze Kluczy na następny weekend, bo Niewymowny, który miał je zrobić, był nieobecny albo bardzo zajęty, lecz Kingsley obiecał, że je dostanie, więc się nie martwiła.

– Owszem, ale to żaden problem. O której mam się po was zjawić?

Przez dłuższą chwilę próbowali pogodzić ich prace z pracą Hermiony, z procesem, który nie wiadomo ile miał trwać i ustawić to odpowiednio w czasie. W końcu zdecydowali, że Hermiona odbierze ich w piątek o 10-tej rano czasu angielskiego, bo w ten sposób mogła przespać się trochę po nocnej zmianie i bez problemów zdążyć na proces o 11-tej. Perry zapisał jej na wszelki wypadek ich numer telefonu, na który mogła zadzwonić z pomocą Beth w razie problemów.

– Nadal nie mogę uwierzyć w to, że w poniedziałek przeszłyśmy koło siebie – stwierdziła z niedowierzeniem Helen. – Gdyby ta kobieta, która prosiła mnie o zamianę pokoju, zwróciła się do mnie po nazwisku, kiedy Beth stała obok, wszystko wyglądałoby inaczej.

– Efekt byłby ten sam, za to miałybyście więcej czasu na babskie rozmowy – skomentował Perry, robiąc aluzję do tego, że jego żona i Beth tak przypadły sobie do gustu, że przegadały całe popołudnie i Beth poszła nawet za nią po talerze do kuchni, w której utknęły na prawie pół godziny.

– Mathias na pewno…

W tym momencie wiadomości ze świata się skończyły, prezenter przeszedł do krajowych i na ekranie za jego plecami pojawiło się zaproszenie identyczne jak to, które leżało na stoliku przed nimi.

– Zagadkowy konkurs na najlepsze małżeństwo nadal pozostaje zagadką roku – powiedział wyraźnie podekscytowanym tonem. – Przypomnijmy, że w ciągu ostatnich kilku dni wszyscy Wendellowie i Moniki Wilkins na terenie całego kraju otrzymali listy, z których wynikało, że są jedynymi laureatami konkursu na najlepsze małżeństwo, zorganizowanego przez stowarzyszenie MAREAA i zostali zaproszeni na rozdanie cennych nagród. Na spotkaniach poza dziesiątkami „jedynych laureatów” nie pojawił się nikt ze stowarzyszenia czy administracji stanowej, do dziś na nasz apel zgłosiło się już ponad 150 „jedynych małżeństw”, wśród których nie brakowało osób o dalszym stopniu powinowactwa, a MAREAA stanowczo odżegnuje się od tego konkursu.

Zaproszenie zastąpiły zdjęcia, robione najwyraźniej przez Wilkinsów, przedstawiające monstrualne zamieszanie na placykach, w holu budynków czy przed wejściem do Urzędu Miasta, gdzie najwyraźniej doszło do bójki.

– Kim jest tajemniczy organizator konkursu i jaki miał cel w wysyłaniu setek zaproszeń do Wilkinsów? – odezwał się znów prezenter Sky News Australia. – Wśród wielu hipotez dwie z nich przyciągają uwagę i bardzo niepokoją organy ścigania oraz rząd: planowane ataki terrorystyczne Al-Kaidy, które w ogólnym zamieszaniu było bardzo łatwo przeprowadzić, oraz masowe porwanie australijskich obywateli w celu szantażu politycznego. Marie Bashir, gubernator najbardziej dotkniętego konkursem stanu zażądała już wszczęcia oficjalnego śledztwa na poziomie krajowym. Philip Ruddock, prokurator generalny nie odniósł się jak dotąd do tego żądania, jednak nie spodziewamy się innej odpowiedzi niż pozytywna po tym, jak gubernator generalny, Michael Jeffrey poparł Marie Bashir we wczorajszym nadzwyczajnym wystąpieniu telewizyjnym. Został już uruchomiony specjalny numer telefonu, pod który mogą zgłaszać się poszkodowani, czynny 24 godziny na dobę, przez 7 dni w tygodniu: 1300 36 88 80. – Numer telefonu pojawił się na pasku na dole ekranu, jednocześnie zmieniło się ujęcie i zobaczyli prezentera oraz siedzącego obok, wyglądającego bardzo nobliwie starszego pana. – A teraz powitajmy naszego gościa, profesora psychologii na Uniwersytecie Queensland, Konrada Sampsona – prezenter skłonił się mu głęboko. – Panie profesorze, pana zdaniem nie mamy tu do czynienia ani z Al-Kaidą, ani zamachami terrorystycznymi, lecz ze skrajnym narcyzmem, człowiekiem cierpiącym na psychozę maniakalno-depresyjną?

– Dzień dobry państwu – skinął głową profesor. – Zdecydowanie tak. Narcyzm to choroba psychiczna, która charakteryzuje się wyolbrzymionym poczuciem doniosłości własnej osoby oraz…

Do tej pory wszyscy troje słuchali prezentera bez mała wstrzymując oddech, w skrajnym osłupieniu, ale to było dla Perry’ego za dużo. Wybuchnął śmiechem i po policzkach aż pociekły mu łzy, gdy próbował się powstrzymać, gdy Hermiona i Helen zaczęły machać rękoma, bo chciały słuchać dalszej analizy psychologicznej Harry’ego i Ginny. Czy może raczej Dudleya.

Przez następne kilka minut profesor przybliżył chorobę i starał się przekonać widzów, że zorganizowanie konkursu miało na celu podbudowanie psychiczne Harry’ego, jakoby ma olbrzymią władzę i nieograniczone możliwości. Profesor ostrzegł również, że należy jak najszybciej ująć go, w przeciwnym bądź razie w najbliższej przyszłości można się będzie spodziewać podobnych akcji, wprowadzających coraz większy chaos w całym kraju, bowiem Harry przechodził właśnie „kryzys maniakalny”.

Gdy prezenter przeszedł do kolejnych wiadomości, Hermiona otarła łzy, spojrzała na zegarek i aż ją poderwało. Była 10:14!

– Mamuś, tato, kupcie wszystkie gazety, w jakich tylko o tym napiszą – zawołała, wyciągając ręce do Helen. – Zabierzemy je w przyszły weekend, dobrze?

– Harry będzie miał ubaw – ucieszył się Perry i przytulił Hermionę i Helen. – Wracaj szybko do domu i błagam, nie zmaluj nic nowego przez ten tydzień, dobrze?

– Postaram się!

– Trzymaj się. Do zobaczenia za kilka dni! I uściskaj Severusa – ucałowała ją Helen i szepnęła do ucha. – I nacieszcie się wreszcie sobą!

Och, dokładnie to zamierzam zrobić pomyślała Hermiona, ściskając mocno rodziców.

To było takie zwykłe, ciepłe, rodzinne pożegnanie, o jakim od dawna marzyła.


* Dla ciekawskich, w Anglii w większości sklepów można kupić herbatę w WORKACH. Nie w woreczkach, ale w workach, jak karmę dla kotów czy psów.

 

 

Niedziala, 25 maja,

Spinner’s End

10:40

 

Na stole w pracowni Severusa bulgotały trzy roztwory. Miały identyczny kolor bladego fioletu, srebrzyste wstęgi pary unosiły się w tych samych eleganckich spiralach, niczym tancerki odziane w długie, zwiewne szaty i wirujące w porywającym tańcu. Tylko zapach każdego był troszeczkę inny, ale tę subtelną różnicę mógł dostrzec tylko prawdziwy mistrz.

I właśnie jeden z nich przyglądał się trzem kociołkom, nie odrywając od nich ani na chwilę spojrzenia i wodząc palcem po ustach. Wyglądał, jakby warzenie całkowicie go pochłonęło i świat dookoła przestał się liczyć. Warzenie lub coś innego.

W pewnym momencie albo inaczej ułożona wstęga pary, wywołana być może gwałtowniejszym obrotem tancerek, refleks na powierzchni eliksirów, a może jakaś myśl sprawiły, że drgnął, nieświadomie odgarnął nieistniejący kosmyk włosów za ucho i rzuciwszy „Statis” na zawartość wszystkich trzech kociołków ruszył w kierunku schodów.

Taniec ustał, a tancerki rozpłynęły się w powietrzu zanim jeszcze Severus Snape wyszedł z pracowni.

Istotnie, Severus był całkowicie pogrążony w myślach. Nie byłoby w tym nic nowego, gdyby nie fakt, że nigdy dotąd nie musiał szukać słów, by porozmawiać z kobietą o… przyszłości.

Kilka dni temu odważył się Spróbować, lecz cały czas czuł, że to nie wszystko. Że nie chodziło tylko o to, co może i nie może Hermionie dać. Było jeszcze wiele innych… plam w jego życiu, o których postanowił ją ostrzec, zanim zdecyduje się na bycie z nim.

Normalnie nie przejmowałby się tym, co sądzą o nim inni, ich odczuciami, tym czego chcą, a czego nie chcą. Normalnie zrobiłby to, co on chce. Ale Ona na to zasługiwała.

Wiedział, że nie odważy się już drugi raz, więc teraz wszystko, dosłownie WSZYSTKO zależało od jej jednego słowa. Tak lub Nie. I na swój sposób bał się jak jeszcze nigdy w życiu, bo Nie było dla niego wyrokiem bez porównania gorszym niż najgorsze piekło.

Pewnie dlatego od tamtego wieczora nieustannie podsycał ogień na kominku i rozdmuchiwał żar. By nie zgasł.

A czas, jak to czas, zwolnił i minuty zaczęły trwać kwadranse, odmierzane coraz to nowymi szczapami drewna.

Prócz tego pojawiło się całkiem nowe uczucie. Wiedział, jak się ono nazywa, widział je we wspomnieniach Pottera, ale same wspomnienia go do niego nie przygotowały ani nie powiedziały mu, jak sobie z nim poradzić. Odciągało jego uwagę od wszystkiego, nie pozwoliło mu się skupić, wkradało w najbardziej niespodziewane myśli – kiedy rozcinał wzdłuż korzenie stokrotek, odmierzał szczypty drogocennych ingrediencji, liczył obroty łyżki w każdym kociołku… I nagle dostrzegał jej twarz. Wszędzie – na gładkiej powierzchni roztworu, na desce pokrytej cieniutkimi jak nici korzeniami, podczas jedzenia, na tle płomieni czy strumieni wody pod prysznicem… A nieśmiałe obrazy z jachtu, z dziesiątek australijskich miast, ze wschodów słońca czy z Bastylii splatały się z marzeniami o nich razem, wciągały go w swój wir i zanim zdążył się zorientować, osuwał się w nie i wszystko stawało się realne.

I nagle znajdował się w tej samej pracowni razem z nią, pochylali się nad kociołkami i Hermiona skrupulatnie skreślała każdy etap warzenia na kartce pergaminu jakże mu znajomym, starannym, ładnie zaokrąglonym pismem… Albo przygotowali razem ingrediencje. I kiedy, tak jak kiedyś spróbował przenieść zbyt dużo flakoników przyciśniętych do piersi, ona zabierała mu część, przytrzymując ostrożnie pozostałe od spodu i przy okazji dotykając jego dłoni. Wtedy na nią fuknął, teraz oddałby wszystko, by znów to zrobiła. Lub gdy jedli wspólną kolację, którą przygotowała.

I zawsze te niewinne marzenia przechodziły powoli w te gorętsze. Gdy siedzieli przed kominkiem, powoli kładł ją na dywanie, ostatnim spojrzeniem obrzucał jej włosy rozsypane dookoła, sięgał do jej ust i zapadała ciemność ozłacana tylko ich coraz głośniejszymi westchnieniami. Lub widział krople wody odbijające się od jej skóry, rozpryskujące na boki, ściekające po jej szyi, nagich ramionach, piersiach, łączące się między nimi w strumyczek spływający po brzuchu, a on śledził je dłońmi i ustami…

Był jak tonący, który wynurzał się z trudem spod fali, łapał powietrze, a po niej nadchodziła kolejna i następne i znów walczył, by utrzymać się na powierzchni i jednocześnie coś w nim pragnęło pogrążyć się w odmętach i tam już pozostać.

A potem nagle w jego serce wkradał się lęk, miażdżył żołądek, znikała wizja ich obojga i całe jego ciało ogarniał wręcz fizyczny ból na myśl o tym, że z powodu jednego jej słowa może to wszystko stracić.

I w tym przedziwnym chaosie próbował warzyć, zastanawiać się, co i jak jej powiedzieć, próbował sklecić jakoś ze sobą dni i noce, próbował żyć i… nie oszaleć.

Do dziś, do teraz. Do jedenastej. Do chwili, gdy miała wreszcie do niego przyjść. Do chwili, kiedy miał nastać wieczny dzień lub zapaść niekończąca się noc.

Ty idioto. Kiedy kazałeś jej spędzić z rodzicami cały weekend, nie wiedziałeś, o czym mówisz.

Nie miał pojęcia, że te kilka dni mogą trwać wieki.

Spiesząc się i jednocześnie starając panować nad każdym swoim ruchem – zupełnie jakby było w nim dwóch różnych ludzi – przebrał się ze stroju roboczego w zwykłe czarne spodnie i białą koszulę. Założył też surdut, przyjrzał się sobie w lustrze, zdjął go i po namyśle założył ponownie. Po kilku godzinach warzenia powinien się wykąpać, ale czuł, że nie zniesie kolejnego prysznica sam na sam ze swoimi marzeniami.

A potem usiadł w fotelu przed kominkiem, otworzył książkę i spróbował przypomnieć sobie to, co musiał jej powiedzieć.

 

Gdy Hermiona wyskoczyła z kominka u siebie w domu, było za dwadzieścia jedenasta. Niewiele czasu na to, co sobie zaplanowała!

Po krótkim odświeżającym prysznicu nasmarowała się lekko perfumowanym balsamem i zaczęła ubierać. Założenie kupionej w sobotę pięknej, może niezbyt wyzywającej (takiej nie śmiała nawet dotknąć) jedwabnej bielizny w krwisto-czerwonym kolorze było jeszcze względnie łatwe, ale gorzej poszło z nową czarną sukienką. Balsam nie wchłonął się jeszcze zupełnie i cienka dzianina kleiła się jej do ciała, zawijała, zaciągała i Hermiona musiała ją rozpiąć i zapiąć od nowa, żeby porządnie na sobie ułożyć.

Nie mając czasu na wymyślne fryzury po prostu rozpuściła włosy, w ciągu kilku ostatnich minut zrobiła delikatny makijaż, wsunęła stopy w nowo kupione czarne sandały na niewielkim obcasie i złapawszy torebkę przyjrzała się sobie w lustrze.

– Wyglądasz… zadowalająco – powiedziała do siebie półgłosem i zaśmiała się.

Mogła sobie wyobrazić, jak Severus zareaguje na taki strój, a tym bardziej na to, co było pod spodem.

Nie chcąc tym razem ryzykować, wypiła jedną fiolkę eliksiru, który dostała od Ginny i dopiero wtedy deportowała się przed dom Severusa. Co prawda teleportacja w butach na obcasie nie była najlepszym pomysłem, ale wolała to, niż uperfumować się sadzą w kominku!

 

Słysząc miarowe stukanie obcasów Severus oderwał wzrok od stronicy, której i tak nie widział i spojrzał w otwarte drzwi. Kroki zbliżyły się, przyspieszyły, zrównały się z jego galopującym sercem i chwilę później w drzwiach stanęła Hermiona.

Jej widok wycisnął mu dech z piersi i nie był w stanie nawet złapać następnego.

Przesunął wzrokiem po pięknej twarzy, za którą tak tęsknił, całej boskiej sylwetce wołającej go coraz bardziej, aż do szaleństwa, włosach spływających po ramionach, rozpalonych złotą aureolą… Miał wrażenie, że rozpłynęły się kontury wszystkiego dookoła z wyjątkiem jej, że zbladły wszystkie kolory świata. A może działo się tak dlatego, że patrzył na nią rozszerzonymi oczami, jakby w ten sposób mógł zobaczyć ją lepiej? Lepiej, bliżej, wreszcie prawdziwą?

Hermiona również zamarła na widok Severusa. Scenę ich powitania wyobrażała sobie już setki razy. Chciała, żeby była idealna – romantyczna i porywająca, ale też jakiś cichy głosik w jej głowie podpowiadał jej, że w jego przypadku nie należało na to liczyć. Nie natychmiast. Musiała go tego nauczyć. To właśnie o tym mówiła Ginny. I teraz, widząc go siedzącego bez ruchu na kanapie, poczuła to bardzo wyraźnie.

Uśmiechnęła się szeroko, bez mała podbiegła do niego i przysiadłszy obok, pospiesznie, jakby nie mogła wytrzymać już ani sekundy dłużej, pocałowała go.

Severus chciał zacząć od poważnej rozmowy, ale to było wcześniej. Zanim ją zobaczył i poczuł, tuż obok.

Albo już zapomniał smaku jej ust, albo zatarły go puste marzenia. Były ciepłe… i miękkie… i słodkie i wilgotne… Niezrównane. Lekkimi muśnięciami zabrały go do innej krainy, z której nie chciał wrócić. Nie dostrzegł już jej dłoni, które ujęły delikatnie jego twarz, a potem jedna z nich wśliznęła się w jego włosy, a druga odnalazła jego kark i sprawiła, że przechylił ku niej głowę, jak ślepiec szukający słońca, przygarnął ją, coraz mocniej, goręcej i zaczął spijać jej oddech, jej westchnienia, słowa, które zamierały na brzegach jej warg…

– O Boże… Severus… – to był szmer niewiele głośniejszy niż szum krwi płynącej w jego żyłach.

Pocałował ją jeszcze raz, gdy Hermiona odsunęła się odrobinę.

– Tęskniłam, wiesz? – szepnęła, przesuwając dłonią po jego policzku.

Odruchowo wtulił się w jej rękę i przymknął oczy. Ja też.

– Merlinie, myślałam, że oszaleję. Nie mogłam przestać o tobie marzyć.

Severus sięgnął ręką do jej ust i poczuł, jak się uśmiecha pod jego palcami.

– Przy rodzicach?

– Przy rodzicach… przy znajomych… i przyjaciołach. W domu. W Klinice. W Ministerstwie. Pierwszą rzeczą, o jakiej myślałam, jak tylko otworzyłam oczy byłeś ty, tak samo jak ostatnią, gdy kładłam się spać. Żeby o tobie śnić.

Powiedz mi, czy coś na to jest? Jak sobie z tym poradzić? Severus przesunął wzrokiem po jej twarzy i wrócił do czekoladowych oczu.

– Rozumiem.

– Ty też tęskniłeś?

W odpowiedzi niemal niezauważalnie powoli skinął głową.

Hermiona znów go pocałowała, tym razem o wiele namiętniej. Jedną ręką sięgnęła po książkę, wciąż leżącą okładką do góry na jego udzie, odepchnęła ją na bok, lecz zanim zdążyła zrobić cokolwiek więcej, Severus odchylił głowę i przytrzymał ją lekko. Chciał, oczywiście, że chciał tego, marzył o tym! Ale na to miał przyjść czas. Jeśli jej słowo będzie brzmiało „Tak”. Jeśli nastanie dzień.

– Poczekaj. Musimy wpierw porozmawiać o… – urwał na chwilę i wykonał krótki gest wskazujący ich oboje. – Naszym związku.

Hermiona drgnęła i spojrzała na niego rozszerzonymi oczami. Boże, on chyba nie zamierza tego skończyć?! Zabrzmiało to poważnie, wręcz alarmująco, ale jednocześnie sposób, w jaki przed chwilą ją całował, zupełnie temu przeczył!

– Severus?! Ty chyba nie chcesz mi powiedzieć, że… ?!

– Nie! Hermiono, nie. Chcę… Chciałbym… – skrzywił się, bo brakło mu słów. Odchrząknął i dodał już bardziej zdecydowanym tonem. – Po prostu sądzę, że czas porozmawiać o przyszłości.

Hermiona wyprostowała się powoli, ale nie odsunęła.

– Więc słucham.

– Nie uważam, żeby to było odpowiednie miejsce na taką rozmowę – stwierdził sucho, wstając i odkładając odepchniętą na bok książkę. – Poza tym nie życzę sobie takiego traktowania książek.

Odstawił ją na półkę, wyrównał, poprawił kilka innych i dopiero wtedy odwrócił się, oparł o ścianę i splótł ciasno ręce na piersi.

Merlinie, od kilku dni próbował znaleźć słowa, by wyrazić nimi to, co chciał powiedzieć, ale żadne nie wydawały mu się właściwe. „Dużo o nas myślałem…” czy „Chcę z tobą być, ale się boję, że nie będę dobrym… Dobrym kim? Mężem? Partnerem? To nie były słowa, których używał w zestawieniu ze sobą i którekolwiek by nie wybrał, brzmiało… Idiotycznie. Nie umiał tak rozmawiać!

Przez dłuższą chwilę słychać było tylko trzask ognia na kominku, dwa głucho walące serca i to przedziwne nieustanne dzwonienie, które nazywamy ciszą.

– Sądząc po naszym… powitaniu, nie zmieniłaś zdania i nadal chcesz… ze mną być – zaczął w końcu Severus. To też brzmiało dla niego idiotycznie, ale nic nie mógł na to poradzić.

– Nie zmieniłam i nie zmienię – odpowiedziała z naciskiem Hermiona. – Znasz mnie na tyle dobrze, że chyba nie masz co do tego wątpliwości?

– Nie, nie mam. Ale może to ty powinnaś mieć. Daj mi skończyć – powiedział ostro, opamiętał się i dodał już łagodniej. – Proszę – Hermiona potaknęła w milczeniu, więc wziął głębszy oddech, by znaleźć w sobie odwagę i kontynuował. – Wiesz, że jestem… bardzo skomplikowanym człowiekiem. Nie potrafię okazywać uczuć, mam trudny charakter, nie ufam ludziom. I potrafię zranić. Życie ze mną… z pewnością nie będzie łatwe i nie umiem ci powiedzieć, czy potrafię się zmienić. Dlatego chciałbym, żebyś się dobrze zastanowiła, czy na pewno takiego życia pragniesz. I dam ci tyle czasu, ile potrzebujesz.

Tak bardzo chciał nazwać ją po imieniu, wymówić to cudowne słowo, ale nie mógł. Nie teraz. Może przyjdzie chwila, gdy znów będzie mógł to zrobić… Ale teraz powiedział wszystko, co musiał i pozostało mu czekanie na jej „Tak” lub „Nie”.

W tej chwili w jego oczach można było dojrzeć wszystko. Zrzucił maskę, zdjął wszystkie osłony, pokazał całe swoje serce, duszę i umysł i gdy tak stał, z ciasno splecionymi rękoma, wydawał się być kruchszy niż najcieńsze szkło.

Hermiona najchętniej podbiegłaby do niego, uścisnęła i wykrzyczała, że to nie ma znaczenia, że ma o tym zapomnieć, ucałowała tę ukochaną, głęboką zmarszczkę między brwiami i go uspokoiła, ale nie wolno jej było tego zrobić. Musiała wziąć każdy jego argument niczym najcenniejszy diament, obejrzeć z bliska i odrzucić.

Zmusiła się więc do pozostania na kanapie i odpowiedziała równie poważnym, spojrzeniem.

– Nie przeczę, że jesteś bardzo skomplikowany. Jak… układanka z tysiąca kawałków – mówiła powoli, ważąc słowa. – Nie znam nikogo innego, kto by ci pod tym względem dorównał i jednocześnie nie znam nikogo, kto by mnie tak zachwycał. Nie myślałeś nigdy, że właśnie to czyni z ciebie kogoś tak… wspaniałego? Tak wartościowego? Mówiłeś, że nie umiesz okazywać uczuć. Nie zgodzę się z tym. Nie wobec mnie. Okazywanie uczuć to nie tylko mówienie o nich, ale te wszystkie drobne gesty, które się czyni. Nie chcę kogoś, kto będzie nieustannie śpiewał mi o miłości, klękał przede mną i wyznawał uczucia. Chcę kogoś, kto przyjdzie do mnie wtedy, kiedy wszyscy inni mnie opuszczą, będzie mnie krytykował za bałagan, który zrobiłam, wyśmieje za porzucenie magii, ale kto zaproponuje mi coś, czego nie zaproponował mi nikt inny na świecie. Chcę kogoś takiego jak ty, który każe mi wynieść się z chatki Aborygenów, żebym nie słyszała, jak ofiarowuje swoje życie za moje. Więc nie mów, że nie potrafisz okazywać uczuć mi, bo ci na to nie pozwolę!

Gdzieś w dali uchyliły się jakieś drzwi i w długim, mrocznym korytarzu błysnęło światełko. Ale Severusa wciąż spowijał mrok i musiał czekać na następne drzwi i następne… Póki cały korytarz nie stanie się jasny. Więc powoli skinął głową i zmusił się do rozluźnienia zaciśniętych kurczowo dłoni.

Hermiona pozwoliła sobie na łagodny uśmiech i sięgnęła po kolejny diament. Którego również nie zamierzała przyjąć.

– Przyznaję, że masz trudny charakter. I czasem niektóre twoje reakcje mnie niepokoją, ale proszę, spójrz wstecz… i zobacz, jak wiele się między nami zmieniło. Mam wrażenie, że każdego dnia odkrywamy siebie nawzajem coraz bardziej, każdego dnia uczę się czegoś nowego o tobie i wierz mi, wszystko, co do tej pory odkryłam, sprawia, że rozumiem cię coraz lepiej. To, co robisz i to, co robiłeś. I jedyne, czego żałuję, to to, że w przeszłości nie znałam cię tak, jak teraz bo… nieważny wiek, nasz układ jako profesora i uczennicy… nie byłbyś sam w tym, co robiłeś.

Severus już chciał się żachnąć, gdy nagle dotarło do niego, że Hermiona miała rację. I nawet jeśli on by na to nie chciał pozwolić, jako typowa uparta Gryfonka nie czekałaby na jego zgodę.

– Znając cię… – powiedział i kącik ust drgnął mu w najlżejszym cieniu uśmiechu. – Pewnie by to się tak skończyło. Ale wiesz, że nie ufam ludziom. I tego nie dam rady zmienić, choćbym nie wiem jak się starał.

– Niczego innego nie spodziewam się po kimś, kto przez połowę życia był podwójnym szpiegiem i jedno nieostrożne słowo mogło pogrążyć cały ten świat w chaosie. Ufaj mi. To mi wystarczy – poprosiła. – Myślisz, że potrafisz?

„Potrafisz?” Merlinie…! Jaką inną odpowiedź Severus mógłby jej dać w zamian za kolejny promień słońca, który rozświetlił korytarz, w którym stał? Ale tu nie chodziło tylko o ten promyk, tu chodziło o nią samą i o bezgranicze zaufanie, którym go obdarzyła.

Poza tym to on chciał ją dziś prosić, błagać o to, by potrafiła, a tymczasem to ona prosiła jego….

– Tak. Na pewno. Hermiono.

Hermiona uśmiechnęła się radośnie i czym prędzej wróciła myślami do diamentów, które przed nią rozsypał. Zostało… Znów się uśmiechnęła, może bardziej do siebie niż do niego i aż pokręciła głową z niedowierzeniem.

– Severus… Mówisz, że potrafisz zranić. Może i masz rację. Może jeśli chodzi o błahostki. O drobiazgi. Ale nie znam nikogo, kto by ofiarował to, co ty próbujesz mi właśnie ofiarować. Dałeś mi wybór… zaryzykowałeś tym, czego pragniesz, właśnie dlatego, że nie chcesz mnie zranić… I ty, właśnie ty twierdzisz, że potrafisz zranić?

Ostatnie drzwi. Ostatni promień słońca, na który czekał. Każde jej słowo uchylało je coraz bardziej, aż wreszcie noc odeszła i jego prywatny świat zalał oślepiający blask wiecznego dnia.

Zrozumiała go. Chciała mu ufać. Chciała być… jego. Merlinie… wprost nie mógł w to uwierzyć!

Coś w nim skurczyło się gwałtownie i wezbrało szlochem, który udało mu się jeszcze w sobie zdusić, ale nie wiedział, czy to nie wróci. Jak bumerang. Merlinie, jak..

Oderwał się od ściany i ruszył pospiesznie ku Hermionie, która na ten widok podniosła się i zrobiła krok ku niemu. Ostatnim, szybkim krokiem zamknął pustą przestrzeń między nimi, przygarnął ją mocno i ukrył twarz w jej włosach.

– Będą rzeczy, których nie będę umiał zmienić, Hermiono – odezwał się zduszonym głosem.

– Pomogę ci – odparła Hermiona, wtulając się w jego ramiona.

– A inne zajmą dużo czasu.

– Dam ci tyle czasu, ile potrzebujesz.

O Merlinie…! To była cała Hermiona. Jego Hermiona. Jego, JEGO, wreszcie, na pewno JEGO!!

Nie dbając o to, co można odczytać w jego oczach odsunął głowę, delikatnie ujął ją za podbródek i uniósł jej twarz ku swojej.

– Hermiono. Spróbuję. Będę się starał. Przyrzekam ci, że dla ciebie będę…

– Nie! Nie – Hermiona zakryła mu usta palcami. – Nie chcę żadnych przyrzeczeń, żadnych obietnic, ślubów, przysiąg czy innych zobowiązań! Przez całe twoje dorosłe życie byłeś związany przysięgą, teraz wreszcie jesteś już wolny i chcę, żeby tak zostało – Severus chciał coś powiedzieć, ale tylko potrząsnęła głową. – Na zawsze. Rozumiesz? Na zawsze. Bądź ze mną dlatego, że chcesz, z własnej woli, a nie dlatego, że mi cokolwiek, kiedykolwiek obiecałeś. Kochaj mnie dlatego, że chcesz. Zmieniaj się dla mnie dlatego, że chcesz. Ufaj mi dlatego, że chcesz. Ja ci ufam i wierzę i to mi wystarczy.

Tym razem Severus nie powstrzymał zdławionego jęku, który wydarł mu się z gardła – nie mógł i nie chciał zarazem. Przed nią nie chciał tego ukrywać.

Poczuł się, jakby do tej pory żył skradzionym życiem, jakby zaledwie śnił, a teraz wreszcie się przebudził. Jakby jednym pieszczotliwym gestem Hermiona odsłoniła przed nim cały świat. I dała mu coś, czego nikt na tym świecie dać mu nigdy nie chciał.

Hermiona zaś przytuliła go mocno, jak najmocniej potrafiła, żeby go utrzymać i przeczekać sztorm, który wstrząsnął nim całym. Gdy zaś odszedł…

– A więc wybrałaś – odezwał się cicho Severus, spoglądając na nią z bliska, tak bliska, że czuła na policzku jego ciepły oddech.

– Tak.

Pocałował lekko kącik jej ust i nie odsuwając się ciągnął, pozwalając ich wargom igrać ze sobą delikatnie, zupełnie jakby zapraszały się do wspólnego tańca.

– Dziękuję. Hermiono – to był zaledwie cień szeptu, ale sprawił, że przeszedł ją nagły dreszcz.

– To ja ci dziękuję. Severusie – zupełnie bez udziału jej świadomości jej ręce zawędrowały w jego włosy. – Że powiedziałeś mi to wszystko.

– Wiesz, co to znaczy? – kolejnym muśnięciem ust skradł jej oddech.

– Że jestem twoja – jego dłonie otaczające ją w pasie i w ramionach drgnęły. – A ty mój.

O Merlinie! Nie ufając swemu głosowi Severus złapał ją mocno, przycisnął do siebie i pocałował jak szaleniec, wkładając w to cały swój ból, strach i tęsknotę.

To było tak nieoczekiwane, że Hermiona aż krzyknęła, zaciskając palce w jego włosach. Severus natychmiast przygryzł delikatnie dolną wargę, a potem rozchylił jej usta językiem i z głuchym westchnieniem odnalazł nim jej język.

Ich dłonie, usta, oddechy, ciała… stały się jednym, gdy Hermiona odpowiedziała z pasją, o którą się nawet nie podejrzewała i salonik wypełniły ich westchnienia, jęki, urywane szepty, coraz bardziej przyspieszony oddech, szelest materiału, kiedy ich dłonie wędrowały chaotycznie czepiając się każdego miejsca, które tylko mogły dotknąć. Całowali się aż zupełnie stracili oddech i zaczęli się dusić, aż nabrzmiałe wargi zaczęły boleć, aż zakręciło im się w głowach, a szaleństwo urosło w nich i oboje chcieli krzyczeć, pragnąc więcej i nie mogąc po to sięgnąć.

Hermiona odsunęła głowę, z głośnym jękiem nabrała powietrza i zachwiała się Severusowi w ramionach. Ten złapał ją mocno, oparł czoło o jej czoło i przez długą chwilę stali tak z zamkniętymi oczami, próbując złapać oddech i uspokoić dudniące dziko serca.

Dopiero gdy gorączka, która nimi zawładnęła, osłabła odrobinę, Severus spojrzał z bliska na trzymaną w ramionach kobietę.

– Hermiono – szepnął.

Hermiona uchyliła oczy i oddech uwiązł jej w gardle. Jeśli w Bastylii myślała, że jego oczy nie mogą wyrazić już więcej – myliła się. W tej chwili jego wzrok był tak ciężki od pożądania, że niewiele brakowało, by złamał ją samym tylko spojrzeniem.

– Bądź moja.

Boże. Teraz. Natychmiast. Proszę…

– Tak. Tak. Boże, tak!

Sięgnąwszy po jej rękę Severus pociągnął ją do sypialni. Jej ciało wołało go tak bardzo, że aż trząsł się, próbując się kontrolować i nie wziąć jej od razu, tak mocno, żeby w jedną chwilę spłonęli oboje. Ale nie, och nie, nie tak szybko… Jeśli czegoś się nauczył w całym swoim życiu to panowania nad sobą. Najpierw ona.

Hermiona szła, nic nie widząc, tylko jak przez mgłę zdając sobie sprawę z jego dłoni prowadzącej ją tam, gdzie była już zmysłami. Ledwie weszli, Severus zatrzasnął drzwi, pchnął ją na nie i sięgnąwszy po jej usta przycisnął ją do nich swoim ciałem, tak że mogła dokładnie poczuć, co ją czeka. Oboje jęknęli dokładnie w tym samym momencie i ich dłonie na nowo podjęły zaprzestaną wędrówkę, tym razem już nie tylko po to, by poznawać się nawzajem.

Drobne palce Hermiony natychmiast sięgnęły do guzików jego surduta i zaczęły go pospiesznie rozpinać jeden po drugim. Severus pomógł jej, cisnął go za siebie i całując żarliwie spróbował znaleźć zapięcie jej sukienki, lecz prócz jednego guzika na plecach nie wyczuł nic innego.

Do diabła z tym! Błyskawicznie przykucnął, zahaczył palce o dół sukienki i pociągnął gwałtownie do góry.

– Nie…! Nie… rwij! – zawołała Hermiona.

– Więc powiedz… mi, jak… ją rozpiąć – wydyszał w jej szyję między pocałunkami.

– Z boku… – wróciła natychmiast do odpinania jego guzików.

Po lewej stronie Severus odnalazł maleńki suwak ciągnący się aż na biodro i zaczął go rozpinać, pomagając sobie drugą dłonią, błądząc nią przy okazji po jej ciele i zostawiając rozpalone ślady, spragnione jego ust, jego dłoni, uczucia nagiej skóry na nagiej skórze… Robił to tak wolno, zupełnie jakby się z nią droczył i powoli, powoli Hermiona zaczęła tracić zmysły i coraz bardziej miała ochotę błagać go, by zerwał z niej tę sukienkę. Zerwał, zdarł, podarł na strzępy, cokolwiek, nieważne co, byle tylko to stało się już!!

Aż westchnęła, czując, jak pod palcami ustępuje ostatni guzik jego koszuli i głodnym ruchem zsunęła obie dłonie na jego pierś. Severus wymruczał coś do jej ucha, przygryzł je i przy wtórze jej przeciągłego jęku ściągnął górę jej sukienki aż do pasa.

Wtedy odsunął się, spojrzał na nią i… O bogowie!!!!!! W ułamku sekundy krew zawrzała mu w żyłach, świat się skończył i całe jego opanowanie pękło na widok czerwonego stanika z cieniutkiego jedwabiu falującego gwałtownie.

– Igrasz z ogniem, Hermiono – warknął, pchnął sukienkę w dół i zsunął ciężki wzrok na jej biodra. – Zapłacisz mi za to.

– O Boże… – Hermiona wygięła się ku niemu, poddając całkowicie jego rozpalonemu spojrzeniu wędrującemu po skrawkach tkaniny. Boże, dosłownie czuła je na sobie, jakby to były jego dłonie!

– Drogo zapłacisz – Severus jednym porywczym, nieomal wściekłym ruchem zdarł z siebie koszulę, pospiesznie zrzucił spodnie i przyciągnąwszy ją do siebie tak mocno, że aż krzyknęła, zaczął poznawać ją wszystkimi zmysłami. To patrzył na jej kształty, to sunął po nich dłońmi, rozkoszując się dotykiem jedwabiu rozgrzanego od gorąca jej ciała, upijał smakiem jej ust, jej skóry i upajał jej jękami.

– Chcę cię.

– Ja… Ja też. Ciebie.

– Pragnę.

– O Jezu…. O Boże….

– Będziesz moja…

– Och tak. Sev, błagam…

– Teraz…

Nieprzytomny jęk, jaki wyrwał się z jej gardła niemal go pokonał. Zsunął usta po jej szyi, złapał w zęby jedno ramiączko stanika i ściągnął powolnym ruchem, zsuwając równocześnie palcem drugie. Ale na tym nie przestał. Klęknąwszy przed nią musnął ustami aksamitną skórę jej brzucha i Hermiona chciała krzyknąć, westchnąć, cokolwiek…, ale powietrze zgęstniało, zamarło w jej płucach i nie była nawet w stanie oddychać! Do chwili, gdy poczuła jego zęby łapiące brzeg bielizny i ciągnące w dół… Boże… Niżej… Jeszcze niżej… Aż usłyszała szelest jedwabiu przesuwanego po podłodze…  i bolesną, chłodną pustkę tam, gdzie płonęła.

– Sssev… us!

Severus rozpiął i odrzucił za siebie jej stanik, przechylił ją do tyłu, na łóżko, przyklęknął i uniósł ku twarzy jej prawą stopę.

– Drogo zapłacisz – powtórzył, przygryzając lekko koniuszki jej palców.

A potem bardzo powoli zsunął usta w dół… Boże… Niżej…! Jeszcze niżej…! Bogowie, och tak…! I Hermiona wiła się, prosiła go, błagała, sama nie wiedząc o co, śpiewała jego imię, krzyczała coraz głośniej i głośniej aż w końcu załkała przeciągle, wyprężyła się i zacisnęła palce w jego włosach, wstrząsana słodką agonią.

Severus wyprostował się i przyglądał się jej – jej zarumienionej twarzy, rozchylonym ustom, włosom rozsypanym po pościeli i tym, które w trakcie jej uniesienia osunęły się poza brzeg łóżka… Jego kobiecie. Tej, która mu się poddała, w zupełnie inny sposób niż ostatnim razem… Jego Hermionie…

Wszystkie marzenia zlały się w jedno i szaleństwo, które tłumił w sobie od kilku dni wybuchło jak oliwa wylana na żywy ogień.

– Severus… – westchnęła Hermiona, otwierając oczy i uniosła się na łokciach. – O Boże…

Momentalnie pchnął ją z powrotem na koc, pochylił się nad nią jak drapieżnik, który schwytał swoją ofiarę i zaczął całować mocno, bardzo mocno.

– Moja… jesteś moja… – ugryzł lekko w szyję i natychmiast ukoił ją delikatniejszym pocałunkiem. – I będziesz…

W przedziwny sposób perspektywa należenia do tego mężczyzny, bycia przez niego wziętej w najbardziej pierwotnym tego słowa znaczeniu zawróciła Hermionie w głowie i sprawiła, że cudowne napięcie, które przed chwilą opadło, wróciło ze zdwojoną siłą.

Severus zrzucił bieliznę, rozchylił kolanem jej nogi i pochylił się powoli.

– Zauważyłem, że przejawiasz upodobanie… – odnalazł ją, zadrżeli i Hermiona zacisnęła ręce na jego ramionach. – Do nazywania… – oboje krzyknęli cicho – mnie twoim bogiem… – krzyknęli jeszcze raz. – Postaram się… na to za… służyć…

Gdy była jego aż do końca zaczął ją kochać, jakby jutro świat miał się skończyć. Jakby była jedną, jedyną kobietą na ziemi. Jakby ich życie od tego zależało.

Tym razem nie uprawiali seksu, ale się kochali. Z początku powoli, potem coraz szybciej, jeszcze szybciej. Gwałtowniej. Łóżko zaczęło poskrzypywać i stukać miarowo o ścianę, potem uderzać coraz głośniej, w miarę jak ich miłość stała się coraz gorętsza, głębsza, a ich westchnienia przeszły w coraz bardziej urywane jęki.

– Sev… błagam… ty… teraz ty…pro…proszę! Sev… Sev… us!!

To go złamało. Wzrok przesłonił mu czarny ogień, gdy zanurzał się w niej głębiej, mocniej, gwałtowniej! Dziko! Hermiona wyprężyła się, krzyknęła, a on wyjęczał jej imię, jeszcze jeden, ostatni raz wbił ją w materac i… umarł wraz z nią.

Aż do ostatniej kropli rozkoszy.

 

Kiedy wrócili już do siebie, Severus położył się obok, przygarnął do siebie Hermionę i naciągnął na nich koc. Przez długą chwilę leżeli w milczeniu, smakując błogie rozleniwienie, które ich ogarnęło. Hermiona patrzyła na coś przez na pół przymknięte powieki i dopiero po jakimś czasie dotarło do niej, że miarowe falowanie, które dostrzega, to powolne unoszenie się i opadanie jego klatki piersiowej.

Uniosła się na łokciu, zakryła kocem i oparłszy głowę na ręku przyjrzała mu się.

Merlinie, był… piękny. Był poezją bieli i czerni. Świat mógłby się skończyć na tych dwóch kolorach, tyle w nich było… barw i uczuć.

Przesunęła wzrokiem po jego rozchylonych ustach, błyszczących oczach, w których czaiło się jeszcze pożądanie, czarnych włosach rozsypanych wachlarzem na białej poduszce, czole jeszcze zroszonym potem i musiała przyznać, że nigdy nie widziała piękniejszego i… bardziej podniecającego obrazu. I nawet ślady po kłach Nagini tuż przy jego barku nie mogły go zepsuć.

Widząc, że Hermiona przygląda się jego bliznom, Severus przekręcił się na bok, żeby ukryć je przed jej wzrokiem. Spośród wszystkich, które miał, tych nie lubił najbardziej.

– Próbujesz upewnić się, że to ja?

– Nie, patrzę jak wygląda bóg – uśmiechnęła się Hermiona i zasłoniła pospiesznie.

– Sądząc po twoich jękach i krzykach, zaczynam woleć to określenie niż Merlin – kącik ust zadrgał mu lekko zarówno z powodu jej odpowiedzi, jak i na widok jej gestu. – Jeśli chcesz coś przede mną ukryć, Hermiono, to trochę na to za późno, wiesz?

Dosłownie czując jego wzrok przez cienki polar Hermiona zacisnęła rękę na kocu i spojrzała na ścianę, żeby ukryć rumieniec wypływający na policzki.

– Wiem, ale… Nie jestem… no wiesz… Ale to dla mnie wciąż nowe.

Po tym jak reagowała na choćby najlżejszy dotyk, zarówno teraz jak i w Bastylii, Severus przypuszczał, że Hermiona nie miała zbyt wielkiego doświadczenia, a jej odpowiedź tylko to potwierdziła. I musiał przyznać, że to mu się nawet podobało. Chciała, żebyś ją uczył… A musisz przyznać, że TA dziedzina stwarza liczne i bardzo… przyjemne możliwości. No i nie będziesz protestować przeciwko powtórkom, och nie!

Ale musiał dać jej trochę czasu, więc żeby ją uspokoić, czym prędzej sięgnął do jej twarzy i przesunął wierzchem dłoni po policzku.

– Ciiii… Powiedz mi o twoim weekendzie z rodzicami.

Hermiona odważyła się spojrzeć mu w oczy.

– Miałeś rację. Jak zawsze – westchnęła teatralnie, wdzięczna za zmianę tematu. – Powiedziałam im Prawdę.

Nie wdając się w szczegóły opowiedziała, jak wyglądało powitanie z ojcem, z mamą i TA rozmowa, której tak się bała. Potem wyjaśniła mu, jak przy okazji opowiadania o sprawie Rayleigh niejako przedstawiła go rodzicom – pokazała jego prawdziwą twarz, której nie sposób było nie uwielbiać. A przynajmniej ona by chciała, by kochał go za to cały świat. I dopiero wtedy przeszła do relacji z szukania ich w Australii.

W czasie opowieści nieświadomie sięgnęła do jego klatki piersiowej, zaczęła delikatnie bawić się włoskami porastającymi jego tors i Severus musiał zdobyć się na wysiłek, by skupić się na jej słowach, bo po piersi rozlało mu się cudowne ciepło, które nie miało nic wspólnego z ciepłem jej dłoni. Po prostu na nowo dotarło do niego, jakie miał szczęście.

Kobieta, dom, miłość, dziecko. Nieoczekiwanie to, co w powszechnym mniemaniu było szczęściem, stanęło dla niego otworem.

Dlatego gdy skończyła mówić i przeszedł ją kolejny dreszcz z zimna, kazał jej obrócić się i przyciągnął do siebie.

– Tak cieplej? – spytał, odgarniając jej włosy z szyi i objął w pasie.

Hermionę przeszedł kolejny dreszcz, ale tym razem nie mający nic wspólnego z chłodem panującym w pokoju. Miękki koc, noszący ślady ich miłości, ramiona mężczyzny, gorąc jego ciała… Mogłabyś tak spędzić wieczność.

– Yhmm – mruknęła i wtuliła plecy jeszcze bardziej w jego pierś.

Przez kilka chwil leżeli w milczeniu zanim odezwał się Severus.

– A jak twoi rodzice zareagowali na Kamień?

– Byli zszokowali. Mama… myślałam, że albo wybuchnie i będzie krzyczeć, albo zemdleje… albo oszaleje. Ale tak naprawdę to ciężko powiedzieć. Od kilku, nawet kilkunastu godzin oglądali i słuchali o czymś, czego nie do końca pojmowali – westchnęła. – Chancerel dał mi eliksir słodkiego snu, więc dałam go mamie, żeby odpoczęła od tego wszystkiego i dopiero następnego dnia przy śniadaniu wróciliśmy do tej rozmowy. Już na spokojnie. Mój ojciec powiedział mi, że za to, co zrobiłam, mogą mi tylko dziękować. Że być może on zrobiłby to samo dla mnie albo dla mamy, czy dla swoich kolegów w armii. Ale potem poprosili, żebym już nigdy więcej nie zrobiła niczego podobnego bez konsultacji z nimi. Jak powiedział mój tata, w takich wypadkach obie strony muszą być świadome i ponosić konsekwencje, więc w razie czego mam im wszystko wytłumaczyć, mamy poważnie porozmawiać i wspólnie podjąć najlepszą decyzję.

Ostatnie słowo wymówiła, jakby urwała i wahała się, czy mówić dalej, czy zatrzymać to dla siebie i Severus bez trudu wyobraził sobie, jak przygryza lekko usta.

– Ale?

Hermiona przekrzywiła głowę do tyłu, by dojrzeć jego twarz.

– Co o tym myślisz?

Severus patrzył na nią przez chwilę w milczeniu.

– Wszystko będzie zależało od sytuacji – stwierdził w końcu. – Ale myślę, że teraz, kiedy opowiedziałaś im już wszystko i wiedzą o naszym świecie, to rozsądna propozycja. Poza tym wiedzą, że nie jesteś już małą dziewczynką, ale dojrzałą kobietą, na którą mogą się zdać.

Hermiona przekręciła się na plecy, żeby móc go widzieć. Severus zupełnie odruchowo chciał zabrać rękę, ale złapała ją, położyła na brzuchu i przykryła swoją.

– Skoro już o tym mówimy… Powiedzenie, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, sprawdziło się kolejny raz. Wtedy, u Aborygenów – uśmiechnęła się z satysfakcją.

– Możesz mnie oświecić, co masz na myśli?

– To że w zamian za Kamień oddałam 12 lat życia. Teraz jestem starsza i nie ma już problemu z wiekiem.

Proszę, proszę… Severus aż uniósł jedną brew.

– Powiedziałbym, że to bardzo po ślizgońsku.

– Po ślizgońsku? – zaśmiała się Hermiona. – Nie czuję się Ślizgonką. Już prędzej ty jesteś Gryfonem.

– Nie zamierzam ciągnąć tej dyskusji.

Powiedział to co prawda poważnym tonem, ale jednocześnie uśmiechnął się lekko, co jeszcze bardziej rozśmieszyło Hermionę.

– Chciałabym umieć tak robić – powiedziała, sięgając drugą ręką do jego brwi i gładząc ją palcem. – W każdym razie wracając do weekendu z rodzicami, piątek i sobota były cudowne. Szczególnie piątek przypominał mi chwile, kiedy wracałam z Hogwartu, rodzice brali wtedy jeden czy dwa wolne dni i spędzaliśmy czas razem. Zjedliśmy razem śniadanie, potem ja wyskoczyłam do Kliniki, Ministerstwa i na szybkie zakupy, a potem z mamą gotowałyśmy, a tata przysiadł w kuchni i żartowaliśmy ze wszystkiego. A po obiedzie wybraliśmy się na wspólne „zakupowe szaleństwo”, jak nazywa to mama. Chciała sobie kupić jakieś ładne ubranie, bo ponoć w Anglii jest taniej, a skończyło się na tym, że to mi kupiła dwie sukienki i buty.

– I nie tylko – dorzucił, obrzucając ją niedwuznacznym spojrzeniem, od którego Hermionie zrobiło się gorąco.

– Ach nie… – uśmiechnęła się wstydliwie. – Bieliznę kupiłam sobie sama. Na Pokątnej. Nie ma w niej nic magicznego, bo wiesz, to nie jest takie ważne, po prostu chodzi o to, żeby…

– Wierz mi. Jest bardzo magiczna – Severus pocałował ją lekko w ramię. – Ale następnym razem wybierz może coś bardziej… odpowiedniego.

– Masz na myśli… bardziej… bardziej śmiałego? – Hermionie w jednej chwili przed oczami stanęły niektóre komplety bielizny, które widziała w sklepie i na myśl, że mogłaby coś takiego założyć zaczęły piec ją nie tylko policzki, ale i uszy.

– Coś zielonego.

Oboje zaśmiali się i Hermiona skinęła głową.

– Będzie srebrno-zielona, jeśli chcesz.

– Chcę. Będzie o wiele… przyjemniej ją z ciebie zdejmować.

O Boże… Jeśli wcześniej Hermiona sądziła, że jest jej gorąco, zdecydowanie się myliła.

– Ach… tak. Na pewno. No więc to było w piątek – podjęła pospiesznie urwany wątek, a Severus stłumił chichot. – Za to w sobotę urządziliśmy wystawny obiad dla wszystkich, którzy w jakiś sposób uczestniczyli w odnalezieniu moich rodziców. I wierz mi, powinieneś żałować, że cię nie było!

– Domyślam się, że był na nim Potter, tak? Więc jestem ci niezmiernie zobowiązany, że pominęłaś mnie w zaproszeniu.

– Severus, Harry to mój najlepszy przyjaciel, nie wyobrażam sobie go stracić dlatego, że jestem z tobą – zaprotestowała Hermiona, poważniejąc. – Musimy o tym porozmawiać.

Severus również spoważniał. To zdecydowanie nie była odpowiednia chwila na rozmowę o Potterze. Chwila i miejsce.

– Dobrze, ale nie teraz. Przypomnę ci o tym, kiedy będę gotów stracić dobry humor.

Hermiona westchnęła ciężko, ale tylko skinęła głową. Zaplanowała rozmowę z Harry’m na jutro, po rozprawie i domyślała się, że on też straci dobry humor.

– Zgoda. Ale myślę, że nawet mimo jego towarzystwa spędziłbyś miłe popołudnie, wiesz? Bo był również Mathias ze swoją przyjaciółką. Pamiętasz, że w sprawę Rayleigh Kingsley wciągnął mugoli?

– Jakiegoś profesora.

– I jego asystentkę, doktor Elizabeth Roberts. Która trafiła do Kliniki, żeby nam pomóc i w ten sposób poznała Mathiasa i… wpadli sobie w oko. Jest bardzo inteligentna i oczytana, nasz świat bardzo ją interesuje i bardzo żałowała, że cię nie było.

Severus skinął głową.

– Niewątpliwie. Coś jeszcze?

Hermiona nie mogła powstrzymać parsknięcia śmiechem.

– Jesteś niepoprawny. Nie, nic jeszcze – odpowiedziała, śmiesznie marszcząc nos. – Dziś odstawiłam rodziców do Australii, swoją drogą byli zachwyceni Inter-Portalem, a potem aportowałam się do ciebie.

To przypomniało Severusowi o Kluczach i eliksirze ekspansyjnym. Podciągnął się trochę na łóżku, poprawił poduszkę za plecami i oparł wygodnie.

– Dostałaś Klucze na następny weekend?

– Nie – zaoponowała Hermiona. – Mają jakiś problem z Niewymownym, który je robi i póki co dostałam  Klucze tylko na dziś. Gawain Robards odmówił nawet Harry’emu. A ty co robiłeś?

Na dźwięk imienia szefa Aurorów Severus skrzywił się. Jak nie Potter to Robards. Sam nie wiedział, co gorsze.

– Coś, żeby uniezależnić cię od przewspaniałego duetu Robards- Shacklebolt. Warzę kilka odmian eliksiru ekspansyjnego, którego nie tolerujesz, w którym zastąpiłem trzy najbardziej prawdopodobne składniki innymi. W ten sposób nie będziesz zależeć od ich kaprysów.

Hermiona zdecydowanie wolała Inter-Portal od aportacji i była pewna, że jej rodzice też byliby tego zdania, ale z drugiej strony nie pociągała ją perspektywa chodzenia co kilka dni do Kingsleya i proszenia o kolejne Klucze. Szczególnie, że równie dobrze mogło to potrwać jeszcze kilka miesięcy, zanim rodzice uregulują wszystkie ich sprawy w Australii.

A jeśli chodzi o warzenie eliksirów…

– Severus…? – spytała, zmuszając się do nie przygryzania ust. – Mogłabym cię prosić o uwarzenie dla mnie innego eliksiru? Oczywiście mogę go kupić, albo uwarzyć samej, choć akurat przy nim nie chciałabym popełnić błędu, ale skoro jesteśmy razem… I w pewnym sensie ty też… no trochę…

– Wiesz, że pleciesz? – przerwał jej Severus. – Co mam ci uwarzyć?

– Eeliksir antykoncepcyjny…

Severus uśmiechnął się kącikiem ust, osunął z poduszki i przechyliwszy się, pocałował ją tak namiętnie, że już po chwili Hermiona straciła oddech i zmysły.

– Oczywiście, że ci go uwarzę – powiedział, zrywając pocałunek, jak dla niej zdecydowanie za wcześnie. – Nie bądź głupiutka. Na kiedy potrzebujesz?

W przedziwny sposób kiedy się całowali, Hermiona nie była nawet świadoma tego, co dzieje się z jej ciałem i dopiero teraz dotarło do niej, że jedną ręką złapała go za włosy, druga zawędrowała na dół jego pleców, a nogą oplotła jego łydkę. Z niechęcią puściła go i spróbowała skupić. Na kiedy co…? Ach!

– Mam jeszcze dwie fiolki.

– Brzmi obiecująco – uśmiechnął się znów lekko. – W takim razie zacznę już dziś.

Uczynił ruch, jakby chciał wstać i iść warzyć natychmiast, więc Hermiona złapała go za rękę.

– Poczekaj. Nie zdążyłam ci powiedzieć. Dziś idę do pracy na nocną zmianę, czyli od ósmej wieczorem. Więc co powiesz na to: chodźmy teraz na obiad do mnie, potem będziemy mogli rozmawiać albo poczytać książki, obejrzeć telewizję… Koło czwartej ja położę się spać, a ty możesz wtedy wrócić tu i warzyć. Albo zostać, jeśli masz ochotę.

– Wolf nie mógł dać ci spokoju w tym tygodniu? – spytał Severus z niechęcią. – Jeśli ma takie problemy z zapamiętaniem, że jutro jest pierwsza rozprawa, na której oboje macie się stawić, niech położy się koło Lockharta.

– To ja nalegałam, żeby zacząć pracować już teraz – zaoponowała Hermiona. – Po prostu myślę, że w ten sposób całe moje życie wróci do normy. Chciałabym wreszcie zacząć żyć jak wszyscy. Pracować, wracać do domu, w którym mieszka ktoś inny, móc zjeść razem śniadanie czy obiad, porozmawiać… czy choćby usiąść na kanapie z dobrą książką i nawet jeśli będę siedzieć sama, będę miała świadomość, że gdzieś niedaleko jest ktoś, na kogo mogę czekać.

Miłe napięcie, które przed chwilą rozlało się po całym jej ciele znikło, zastąpione powagą. Hermiona spojrzała na Severusa i sięgnęła po jego rękę.

– Wiem, że to nie jest mój dom, bo przecież niedługo wrócą do niego rodzice, więc spróbuję znaleźć jakiś niewielki domek do wynajęcia w magicznym świecie i jak najszybciej się do niego przeprowadzić. Ale obojętnie, gdzie mieszkam, chcę żebyś wiedział, że mój dom jest twoim domem. Wszystko co mam należy również do ciebie. Więc jeśli chcesz, możesz przenieść do niego wszystkie swoje rzeczy.

Severus oddał jej uścisk. Mógł się tego spodziewać. Hermiona chciała mu dać szczęście i nie zamierzała czekać. I jakaś jego część chciała spróbować odpowiedzieć na jej zaproszenie do bycia razem. Ale równocześnie w głębi czaiła się obawa. To był olbrzymi krok do przodu jak dla kogoś, kto dotychczas stał w miejscu. Poza tym Spinner’s End było wszystkim, co miał, w tej chwili reprezentowało całe jego życie i nie mógł z tego tak po prostu zrezygnować.

– Wiem – odparł równie poważnie. – Przyjdzie na to czas. Ale nie teraz. Jeszcze nie.

Hermiona odgarnęła mu włosy za ucho znajomym mu już, pieszczotliwym ruchem ręki.

– Rozumiem. Potrzebujesz czasu i masz go tyle, ile chcesz. Po prostu chcę, żebyś wiedział, że możesz przychodzić do mnie, kiedy chcesz.

– Czy możemy uzgodnić, że… – zawahał się i rzucił się głową przed siebie. W przyszłość. – Będę wracał tu, kiedy chcę?

Przez jedną długą chwilę Hermiona szukała najlepszych słów, żeby powiedzieć to, co czuła, aż w końcu poddała się i po prostu przytuliła go mocno. Severus oddał uścisk, który wyraził o wiele więcej, niż jakiekolwiek słowa mogłyby przekazać i oboje zamknęli oczy.

Gdzieś tam na zewnątrz toczyło się życie, świat tętnił swoim zwykłym rytmem, ale oni leżeli z dala od niego, pogrążeni w kokonie uplecionym z ich złączonych oddechów, uderzeń serc tuż koło siebie, ciepła ich ciał i wspólnej nadziei na nadchodzące dni.

Hermiona nie mogła się nadziwić, jak w ciągu tak krótkiego czasu całe jej życie mogło się poukładać. Z powodu mężczyzny, który leżał teraz obok niej.

Severus zaś… Przed jego oczami wyłoniło się wspomnienie z ostatniej rozmowy z Ill-oo’ką, tak realne, jakby to działo się w tej chwili. Jakby zamiast przy stole w Birriani stary Aborygen siedział na brzegu łóżka. „Szczęście zawsze jest – powiedział. – Obok nas, bliżej, dalej. Czasem trzeba czasu, by je złapać. I odwagi. Goniliście je długo i dogoniliście. I złapaliście.”

Istotnie, wyglądało na to, że wreszcie dogonili i złapali szczęście. Oboje. Razem.

 


Kochani,

dotarliśmy do końca tego opowiadania, ale w żadnym wypadku do końca naszej przygody z Hermioną, Severusem… oraz Harry’m, Ginny i kilkoma innymi osobami, które poznaliście. Dlatego nie traktujcie ostatnich zdań jako zakończenia. Raczej pomyślcie, że odwracacie właśnie stronę, żeby zacząć kolejną część książki…

Nie wiem, czy napiszę Epilog – jeśli tak, to będzie, jak w Stanie Krytycznym, równocześnie Prologiem do Tomu III.  A to oznacza, że będziecie musieli na niego długo czekać, bo muszę dokładnie rozplanować wszystkie wątki, zanim rozrzucę przed Wami kolejne okruszki chleba.

Zdradzę Wam tylko, że przyjdzie im zmierzyć się z… własnym Strachem. Ale w zupełnie inny sposób, niż możecie przypuszczać.  Napisałam już dramat / thriller (Stan Krytyczny), opowiadanie przygodowe (Goniąc Szczęście), teraz zaś pokuszę się napisać kryminał, który przerodzi się w thriller (zdecydowanie, zagustowałam w tym gatunku! 😉

Hermiona i Severus – nasz ukochany duet, są wreszcie razem. Teraz przed nimi długa droga, podczas której będą się wzajemnie uczyć siebie samych.

Pozostaje też wciąż kilka otwartych wątków i okruszków, które muszę pozbierać.

Obiecuję Wam, że znajdziecie w Tomie III nie tylko Severusa, ale i Snape’a – Severus może do szaleństwa kochać Hermionę, ale nie kocha całego świata, och nie.

Teraz zaś chciałabym bardzo podziękować Wam za wspólną zabawę podczas pisania i czytania tego ficka. Dziękuję za wszystkie przemiłe komentarze – były dla mnie wspaniałą motywacją do tego, by starać się pisać jeszcze lepiej. Doskonałości nie osiągnę nigdy, ale zawsze dobrze jest choć próbować 😉

I przeogromne podziękowania dla Avu – AventiWolf za betę. Słonko, to była prawdziwa przyjemność z Tobą pracować. Zawsze mogłam na Ciebie liczyć. Dziękuję za wszystkie porady i poprawki wszystkich błędów!

Dziękuję też mojej Mamie – dzięki której trochę pozmieniałam to opowiadanie, poprowadziłam inaczej akcję i intrygę, ale widzę, że dzięki Jej sugestiom ta historia jest bardziej prawdopodobna. Prawdziwa.

Ściskam Was gorąco i do zobaczenia w innych fickach 😉

 

 

Rozdziały<< Goniąc Szczęście Rozdział 29Goniąc Szczęście Epilog >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 13 komentarzy

  1. Hej,
    No muszę przyznać, że jestem zadowolona obrotem spraw, bo bardzo się obawiałam tego, do czego zdolny jest Omari. Wątek z pamięcią też trzymał mnie trochę za serce, szczególnie w temacie Helen.
    Ale najbardziej się cieszę z obrotu spraw naszej kochanej pary. W końcu szczęśliwi razem.
    Zabieram się za ciąg dalszy i wielkie podziękowania za takie dobre opowiadanie!

    1. To ja Ci dziękuję!
      Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że wspomniałaś o pozostałych wątkach. Ja kocham pisać wielowątkowe opowiadania, zdecydowanie wolę, jak związek Severusa i Hermiony rozgrywa się gdzieś w tle, ale też zdaję sobie sprawę, że wiele osób nie przepada za innymi wątkami i za OC – czyli za postaciami spoza kanonu.
      Więc świetnie, że przejęłaś się Omari i tym, co sobie zaplanował. I że spodobał Ci się wątek przywracania pamięci przez Chancerela. Przyznam, że z tego akurat jestem dumna 😉

      I cieszę się, że dałaś szansę temu opowiadaniu po tym, jak chciałaś je rzucić, gdy Hermiona oddała swoją młodość.
      Przyznam, że choć uwielbiam ten pairing, to troszkę męczy mnie różnica wieku między nimi. Owszem, ludzie tłumaczą to tym, że czarodzieje są długowieczni itd, ale chciałam zrobić COŚ, żeby ją zmiejszyć. Więc gdy szukałam, co takiego może ofiarować Hermiona – aż zatarłam rączki, gdy TEN pomysł przyszedł mi do głowy.
      Ach, jeszcze coś, Chciałam, żeby Hermiona była… prawdziwa. W moich fickach stawiam na realizm.
      To nie jest kobieta idealna, najmądrzejsza na świecie, która nigdy nie popełnia błędów. Każdy je popełnia. Severus też. I każdy ma swój punkt widzenia, który często niełatwo zrozumieć.
      Właśnie to chciałam pokazać.

      Jeszcze raz dziękuję za czytanie i… co zobaczenia w tomie III 😉

      Uściski i miłej lektury!

  2. Okej… Tu się zaniepokoiłam, bo mój epilog zawiera niemal identyczny monolog Severusa… (serio bardzo bardzo bardzo podobny, nawet co do wyrazów) :c mam nadzieję, że to tylko zbieg okoliczności i mój epilog napisałam przed przeczytaniem Goniąc Szczęście, bo nie chciałabym, żeby się okazało, że jakoś podświadomie to powieliłam 🙈🙉Wróć do czytania

    1. wiesz co, wątek z tym, że Severus ostrzega Hermionę przed sobą i daje jej czas jest dość często spotykany, więc …
      W sumie piszemy o tym samym Severusie, z tymi samymi wadami, problemami, więc cóż… facet ma do opowiedzenia to samo 😉

  3. Dobra nie ukrywajmy, że to moja ulubiona część! I choć nie czytałam CC to zapewne tak zastanie.
    Dlaczego? Bo miłość oczywiście! I to nie banalna miłość. Jak w sumie parę tygodni od ponownego spotkania mogą zmienić tak wiele?! No mogą, a do tego tak jak to piszesz to ma totalny sens!
    Dzieje się tutaj dużo i wielowątkowość jest wspaniała!
    Rodzice Hermiony i ich miłość, przez tyle lat bycia razem, do tego w podwójnych osobowościach!
    Ginny i Harry klasyka ich miłości!
    Math i Beth oczywiście moja ulubiona para i znowu szybko rozwijająca się relacja. Kosmicznie szybkie ale znowu mające sens ❤️

    No i mam nadzieję spotkać jeszcze Tau, jego historia jest tylko delikatnie wprowadzona, straszna. Jednak sama postać – cudowna. Wielowymiarowa.

    No to teraz czas na CC. Głęboki oddech i do czytania! 🙂

    1. Witam ponownie 😉
      Mi też się wydawało, że miłość w przypadku Hermiony i Severusa będzie miała „ręce i nogi”. Że to nie będzie nic na siłę. Może i to kilka tygodni, ale przeszli przez coś niesamowitego, co jest warte miesięcy czy może i lat.
      Tu też uwielbiam Beth i Matha. Są boscy! 😉
      A co do Tau… Zaplanowałam sobie część IV, w której miałby się pojawić.
      Dziękuję kolejny raz za czytanie 😉 I życzę miłego czytania CC!
      Ściskam mocno!

Dodaj komentarz