Goniąc Szczęście Rozdział 6

Niedziela, 18 maja

Birriani,

 

Gdy tylko drzwi zamknęły się za dziewczyną, Severus zerknął na zegarek, po czym obrócił się w stronę Ill-oo’ki.

– Muszę cię uprzedzić, że to wspomnienie nie będzie… przyjemne – powiedział. – To i pełno innych, które ona ma.

Stary Aborygen pokiwał głową i pokazał swoją różdżkę.

– Wiem. Wyczułem to. W jej głowie dużo bólu. Bardzo dużo – odparł, po czym dodał po lekkim wahaniu. – Ona była z tobą na wojnie?

– Tak. Ale w zeszłym tygodniu skończyła się kolejna, która ją bardzo dotknęła.

Ill-oo’ka przesunął palcami po krótkiej, białej brodzie.

– Twoi ludzie nie wiedzą, co to dobro – stwierdził smutno. – Znają dużo złych słów. Wiedzą, jak krzywdzić. Ale są tacy, jak ty i ona. To dobrze.

Severus nie zamierzał wysłuchiwać morałów, obojętnie czy pozytywnych, czy nie.

– Jakże poruszające. Wracając do tematu. Panna Granger wie, o czym ma myśleć i nie sądzę, żeby próbowała nas powstrzymać, lecz jeśli wspomnienie będzie zbyt bolesne, może do tego dojść. Dlatego ci o tym mówię.

– I dobrze – odparł Ill-oo’ka spokojnie. – Ty ją znasz, pannę Granger. I nie skrzywdzisz, widzę to. Więc szukaj w jej umyśle, a ja będę pilnować.

Severus posłał mu krzywe spojrzenie, ale jednocześnie coś w nim drgnęło w poczuciu ulgi. Biorąc pod uwagę wczorajszą scenę, nadal nie potrafił zdecydować, czy zgodzić się na prośbę dziewczyny, co było równie irytujące co… niepokojące.

Nie wiedział tylko, czy ulżyło mu, bo Ill-oo’ka podjął decyzję za niego, czy ponieważ miał zrobić dokładnie to, co ona chciała.

– Jak chcesz – stwierdził, wzruszając ramionami.

Ill-oo’ka uśmiechnął się do niego szeroko, jakby z pobłażaniem, więc żeby nie dać mu okazji do dłuższej dyskusji, obrócił się do Tau.

– W którym pokoju mogę zostawić swoje rzeczy?

 

 

Gdy kilka chwil później weszli do pokoju Hermiony, dziewczyna siedziała na podłodze poobkładana kartkami z kolorowymi, dziecięcymi rysunkami. Na ich widok podniosła głowę i spojrzała na nich z pełnym smutku uśmiechem.

Severus westchnął w duchu i machnięciem różdżki przesłał wszystkie kartki do pudełka, a drugim zamknął je.

– Spodziewałem się, że lepiej wykorzystasz czas – spojrzał wymownym wzrokiem na koc leżący krzywo na łóżku i widoczne nawet w półmroku smugi pyłu na podłodze.

O dziwo jego słowa nie zrobiły na Hermionie wrażenia. Mógł odebrać jej laurki, ale nie to, co ze sobą przyniosły. Może dlatego, że sercem znalazła się już tam, gdzie za chwilę miała zabrać również i ich.

Usiadła na jednym z przywołanych przez Tau krzesłach, Ill-oo’ka rozsiadł się na wprost niej, a obok niego zajął miejsce Severus. Widząc ich obok siebie, Hermiona nie mogła się nie uśmiechnąć.

Severus wyglądał przy nim niczym uosobienie elegancji. Nigdy dotąd rysy jego twarzy nie wydały się jej być tak… szlachetne. Przesunęła wzrokiem po jego długim, haczykowatym nosie, po gładkiej, pociągłej twarzy i wąskich kształtnych wargach, odnalazła pionową zmarszczkę między gęstymi brwiami i czarne błyszczące oczy i jakaś cząstka w niej uznała nagle, że jest… piękny.

Ale nie było jej dane przyglądać się mu dłużej, bo Ill-oo’ka przywołał ją gestem ku sobie.

– Chodź tu, moje dziecko – uśmiechnął się do niej dobrotliwie. – Przypomnisz sobie tamten dzień. Cały. Myśl. My – wskazał ręką siebie i Severusa – będziemy to widzieć. Wejdziemy w twoje myśli. Ja będę cię prowadzić. Mój kolega czytać, co ty czułaś wtedy.

Słysząc to Hermiona odczuła tak głęboką ulgę, że aż zrobiło się jej jakoś miękko. Czyli nie myliłaś się. Na Severusa zawsze można liczyć.

Spojrzała na niego, ale jego twarz była całkowicie nieprzenikniona.

– Teraz sprawię, że będziesz na nas patrzeć – usłyszała i czym prędzej skupiła się na starszym Aborygenie. – Nie bój się. Nie skrzywdzę cię.

Krótką różdżką wskazał na swoją lewą dłoń, wyszeptał coś, czego zupełnie nie zrozumiała i jak najdelikatniej przykrył nią jej czoło. Hermiona bardziej wyczuła obcą magię, niż sam dotyk; coś jakby cień przesunęło się po jej skórze zostawiając po sobie ulotne wrażenie szczypania, które przesunęło się na jej oczy, musnęło policzki i nos, usta i w końcu podbródek.

– Popatrz.

Gdy Hermiona uchyliła powieki, wszystko wokół wydawało się nie istnieć. Wiedziała, że jest, ale nie czuła potrzeby, czy nawet ochoty spojrzenia gdzie indziej, niż na dwóch mężczyzn siedzących tuż przed nią, tak blisko, że czuła ciepło ich kolan koło swoich. Ich twarze przyciągały wzrok jak magnes, ich oczy stały się centrum wszechświata i sensem jej istnienia. Bez wahania wybrała czarne, kuszące aksamitną głębią i przylgnęła do nich.

– Legilimens – dobiegł ją znajomy głos. Chwilę, minutę, godzinę, czy nawet dzień później… to było jej zupełnie obojętne.

Zaraz potem poczuła poruszenie się gdzieś w środku głowy. To było tak… przedziwne, niepokojące, wręcz przerażające uczucie, że aż skuliła się w sobie, jakby chciała przed tym uciec.

– Ciiiicho – uspokoił ją ten sam miękki głos i ciepła ręka przykryła jej zaciśniętą kurczowo dłoń.

Powoli rozluźniła się i pogrążyła się w swoim koszmarze.

 

 

Severus przyjrzał się uważnie siedzącej przed nim dziewczynie. Z poruszającą pewnością wiedział, że widzi ją taką po raz ostatni. Że to, co zobaczy, zmieni wszystko.

Popatrzył w jej czekoladowe oczy, wymówił półgłosem zaklęcie i natychmiast poczuł, jak otworzył się przed nim jej umysł. Zupełnie jakby zanurzył się pod powierzchnię nieskazitelnej tafli jeziora; jeszcze przed chwilą mógł dostrzec w jej źrenicach swoje odbicie, a teraz widział zupełnie obce mu obrazy, słyszał echo głosów i czuł to, co ona.

Natychmiast zorientował się, że dziewczyna miała wspaniale zorganizowany umysł. Ale tego mógł się spodziewać po najinteligentniejszej od stuleci czarownicy. W odróżnieniu od większości ludzi kategoryzowała wspomnienia po temacie, więc wszystko dotyczące Hogwartu było oddzielone od wspomnień z pracy, od nauki czy czasu spędzanego z rodzicami. Ostatnie wydarzenia musiały również mieć swoje osobne miejsce. Inną szufladkę.

I coś mu mówiło, że gdyby tylko zechciała spróbować Oklumencji, zamknęłaby natychmiast tę, którą chciałaby ukryć i nawet on nie wiedziałby, że tam jest.

Gdy Ill-oo’ka znalazł się obok niego, dziewczyna drgnęła gwałtownie i wszystko zacisnęło się nagle dookoła nich, więc czym prędzej sięgnął na pamięć po jej dłoń, żeby ją uspokoić. Już zwykła penetracja umysłu, nawet przeprowadzana z jak największą delikatnością, była nieprzyjemna, co dopiero, gdy robiło to dwóch czarodziejów. Znał to aż za dobrze.

Po chwili dziewczyna odprężyła się i już chciał kazać jej przywołać tamto wspomnienie, kiedy naraz się w nim znalazł.

To, co poczuł, powiedziało mu aż za dobrze, że to właśnie to wspomnienie.

 

 

Słońce tego dnia zabłysło tylko na kilka chwil, po czym skryło się za grubą warstwą ciemnych, niemal sinych chmur. Patrząc na niebo Hermiona pomyślała, że pogoda jest w tej chwili oknem do jej duszy. Bo czuła się, jakby słońce wzeszło dziś po raz ostatni i już nigdy nie miała go zobaczyć.

Dziś był TEN dzień, który świadomie wybrała i teraz błagała Boga, żeby dał jej na tyle siły, żeby zdołała zrobić to, co musiała.

Przesunęła palcami po szybie, znacząc ślady pierwszych kropli deszczu i poczuła mocne dławienie w gardle. To samo, które czuła ciągle od powrotu z Hogwartu i które być może już nigdy miało nie zniknąć.

Jej rodzice… Mama… Tata…  natychmiast dostrzegli, że coś ją gnębi, więc wyjaśniła, zresztą zgodnie z prawdą, że właśnie straciła kogoś, kto był jej bardzo bliski. Tak mogłaby określić Dumbledora, który zawsze wydawał się być dla niej życzliwy, a od chwili, gdy powołał Zakon Feniksa, prócz dyrektora stał się również niezłomnym obrońcą Dobra. Nadzieją na jutro w tych czarnych, mrocznych czasach. Iskierką w tunelu.

Jego śmierć pozostawiła w sercu bolesną, wciąż krwawiącą ranę, a fakt, że został zamordowany przez kogoś, komu ufał… komu ona też ufała i kto ich zdradził, sprawiał, że tym bardziej nie chciała się ona zagoić.

Na myśl o tym wszystkim zbierało się jej na płacz, ale nie miała już na to siły. Człowiek nie może płakać w nieskończoność. I wyglądało na to, że coś w niej chciało zaoszczędzić łzy na to, co miało nadejść…

Rodzice nie drążyli tematu, ale gdy z każdym kolejnym dniem było gorzej, zaczęli się niepokoić. Biedni, kochani rodzice. Już za chwilę nie będzie miała nikogo, kto by przyszedł, przytulił ją i szeptał pocieszające słowa.

Ale nie miała innego wyjścia. Musiała pomóc Harry’emu – dlatego, że był bratem, którego nigdy nie miała i ponieważ od tego zależał los całego czarodziejskiego świata. Czym przy tym była jej strata? Zaledwie kroplą w jeziorze.

Chyba od wyjazdu z Hogwartu wiedziała, że będzie musiała od nich odejść. Może nawet od pogrzebu Dumbledora. Chwilami czuła, jakby wtedy nie tylko jego pogrzebała.

Ale dopiero po wielu dniach znalazła sposób, jak to zrobić.

Już czas.

Powtarzała to sobie od godziny. Lecz teraz naprawdę nadszedł czas.

Obróciła się od zapłakanego okna i rozejrzała po pokoju po raz ostatni. Nawet jeśli kiedykolwiek by tu wróciła, już nigdy nie miał tak wyglądać. Już nigdy nie miał być JEJ pokojem. Wychodząc z niego czuła, jakby ubyła w niej jakaś cząstka samej siebie.

Sądząc po odgłosach, rodzice krzątali się w kuchni na dole, więc Hermiona pospiesznie wyjęła z komody stojącej między ich pokojami pudełko z jej laurkami i dziecinnymi prezentami i wepchnęła je do wyszywanej koralikami torebki. Spakowała już do niej wszystko, co musiała mieć wyruszając w szaleńczą podróż, teraz przyszedł czas na zabranie czegoś, co PRAGNĘŁA mieć. Dziecinne rysunki, ich wspólne zdjęcia obrysowane kwiatkami i serduszkami, garść muszelek i piórek zebranych z plaży podczas wakacji, kolorowe kamyki, wysuszone kwiatki czy kupione za znalezione pieniądze spinki, błyszczące gumki do włosów i tym podobne drobiazgi, których jej rodzice nie mogli przecież nosić i używać, ale może właśnie z powodu ich naiwności i niewinności były skarbami samymi w sobie.

To wszystko miało olbrzymią wartość dla jej rodziców i zupełnie inną, ale równie wielką dla niej samej. Była w tym cała jej dziecięca miłość, którą mogła im ofiarować.

I właśnie to postanowiła ocalić. Im to już miało nie być potrzebne, ona zaś chciała PAMIĘTAĆ.

Schodząc powoli po schodach stępowała do piekła. Chyba jeszcze nigdy tak ostrożnie nie stawiała stóp, jeszcze nigdy tak mocno nie przytrzymywała się poręczy i idąc tak na dół widziała wreszcie to, na co nigdy do tej pory nie zwracała uwagi. Obrazki na ścianie, wytłoczone wzory na tapecie, lekko obity wazonik z zasuszonymi różami, między którymi pająk rozpiął pajęczynę…

Zupełnie jakby widziała je po raz pierwszy. Choć tak naprawdę może ostatni?

Z każdym stopniem coraz większy ciężar lęgł się w jej piersi i coraz więcej duszy jej ubywało i gdy w końcu dotarła na sam dół, czuła się, jakby na barkach miała cały świat.

– Kochanie, wypijesz z nami herbatę? – spytała jej mama, wychodząc z kuchni do saloniku z tacą zastawioną ciastkami i filiżankami. – Zaparzyłam cały dzbanek, ale nie wzięłam dla ciebie filiżanki.

W tej chwili wydała się Hermionie najpiękniejszą kobietą na ziemi.

– Tak, mamuś – wykrztusiła, wykrzywiając twarz w czymś, co miało wyglądać na uśmiech.

– Nie widziałaś nigdzie Krzywołapa? – zawołał z salonu ojciec. – Zostawiłem dla niego kawałek mięsa.

Oczywiście nie mógł wiedzieć, że Krzywołap był już w Norze, gdzie wysłała go rano nie chcąc stracić i jego.

Jej mama przeszła do salonu, a Hermiona przywołała całą swoją silną wolę, żeby pójść za nią, a nie do kuchni i to prawie ją złamało. Ale nie było sensu odwlekać tego, co i tak miało nastąpić. Tej herbaty nie miała już wypić razem z nimi.

Rodzice usiedli na kanapie, tyłem do niej, nieświadomie ułatwiając jej to, co miała zrobić. Hermiona wyjęła z kieszeni spodni różdżkę, przełknęła z trudem ślinę i nabrała powietrza. Teraz.

– Factum… reticulis… imire – ledwo udało się jej wymówić zaklęcie przez zupełnie zaciśnięte gardło i zdrętwiałe w ostatnim proteście usta.

Jasno-żółty promień trafił w plecy jej mamy, więc trochę niekontrolowanym szarpnięciem przesunęła różdżkę na ojca i on również zamarł w bezruchu.

– Od tej chwili nazywacie się Monika i Wendell Wilkins – zaczęła mówić i aż przeraził ją jej rozedrgany głos. – Jesteście bezdzietnym… Bardzo szczęśliwym… Małżeństwem. Będziecie pamiętać całą waszą przeszłość… studia.. wojsko… pracę… Ale jako Monika i Wendell. Zapomnicie o wszystkim… co łączy się z… – otarła rękawem oczy, ale i tak nadal nic nie widziała – Hermioną. Granger. Kiedy za chwilę będziecie pić herbatę, zdecydujecie wyjechać do Australii. Jeszcze w tym tygodniu. Bo… to jest wasze największe marzenie. Ułożycie sobie życie… I zostaniecie tam… Na zawsze.

Z każdym wypowiadanym słowem odcinała się od nich coraz bardziej. I czuła, że umierało coś w niej.

I gdy w końcu skończyła, czuła się jak pusta muszla, wyrzucona gdzieś na brzeg przez sztorm.

Znów otarła oczy i nos i spróbowała ich dojrzeć. Siedzieli cały czas tyłem do niej, nie reagując ani na jej głos, ani na nagle zapadłą ciszę.

Hermiona sięgnęła przed siebie ręką i dotknęła czyjegoś ciepłego ramienia.

– Mamuś… tato… nawet nie wiecie… jak bardzo… was… koch…

Nie odpowiedzieli.

Z największym trudem wykonała ostatni, skomplikowany ruch różdżką kończący zaklęcie. I w tym momencie cieszyła się, że nie mogła zobaczyć, jak ze wszystkiego w tym domu za wyjątkiem jej torby  znikają wszystkie ślady jej istnienia. Zniknęła ze zdjęć, zniknęły jej zabawki, zniknęły ubrania, zniknęły dziecinne książki… i tysiące drobiazgów, które są żywymi dowodami tego, że istniejemy. To wszystko znikło. Umarło.

Jednocześnie zaklęcie sprawiło, że zmieniły się ich imiona i nazwiska na dokumentach, na trzymanych na pamiątkę kartkach świątecznych, nawet inicjały na ich obrączkach.

Nie widziała, ale poczuła, gdy działanie zaklęcia dobiegło końca. Ten dom stał się… inny. Zimny i niemal odpychający. Nie należała już do niego.

Tak strasznie chciała jeszcze ostatni raz spojrzeć na swoich rodziców, ale nie była w stanie. I coś mówiło jej, że tak było lepiej. Co mogło dać patrzenie na ludzi, dla których była już tylko obcą osobą?

– Bądźcie szczęśliwi – szepnęła tylko, obróciła się na pięcie i deportowała.

Czas był odejść z tego świata i znaleźć się w innym; równie czarnym, co chmury na zewnątrz.

 

Severus śledził całe wspomnienie i równocześnie starał się szukać ukrytych myśli oraz powiązanych z nim innych wspomnień. Lecz nie mógł odciąć się od jej emocji. Będąc w jej umyśle był przecież nią samą.

O dziwo wpierw odczuł ból. Nie fizyczny, lecz psychiczny, ale tak obezwładniający, że aż coś w nim jęknęło w proteście. Zaraz potem znalazł się gdzieś na piętrze, przed oknem.

Czym prędzej skupił się na napływających obrazach. Niektóre były wyraźne, choć krótkie – to musiały być jej myśli, wiele zaś było zaledwie strzępami scen z przeszłości, czy wyobrażeniem jej obaw.

Stał na peronie 9 i ¾ i rozglądał się dookoła, podnosił różdżkę otoczony tłumem pod Wieżą Astronomiczną, ocierał łzy patrząc na biały, marmurowy nagrobek… mignęła mu przed oczami długa, biała broda Dumbledore’a i błysnęły jego okulary-połówki… Przez chwilę znalazł się w kuchni na Grimmauld Place, zobaczył samego siebie rozmawiającego z Blackiem i niemal natychmiast obraz zmienił się. Zza znajomych, och jak znajomych! drzwi dobiegł głuchy łoskot, kilka sekund później drzwi otwarły się gwałtownie i wybiegł z nich on i bez mała wpadł na Lunę Loovegood. I siebie. „Profesor Flitwick zemdlał, zajmijcie się nim! Ja muszę pomóc walczyć ze Śmierciożercami. No już, ruszcie się!” – warknął i odbiegł równie znajomym korytarzem.

Nie mógł przeoczyć fali goryczy i zawodu, które temu towarzyszyły, oraz czegoś podobnego do nienawiści, przygłuszonego głębokim szokiem. I nie wiedział tylko, czyje uczucia są czyje.

Na szczęście w tym momencie wszystko się zmieniło i znalazł się na łóżku, z książką o zaklęciach pamięci na kolanach i leżącym z boku atlasie świata rozłożonym na Australii i Oceanii.

To było to, to musiało być gdzieś tu!

Rozejrzał się czujnie w poszukiwaniu choćby okrucha wspomnień, które łączyły się z Australią. Czegokolwiek, co zaprowadziłoby go dalej. Jakaś jego część robiła notatki, zaś ta druga otwierała pospiesznie wszystkie szufladki i wsłuchiwała się w to, co z nich dobiegało.

„Tam też jeździ się lewą stroną”…, „Będzie chyba odpowiednio daleko”…, „Aportować ich czy wysłać samolotem?”… Było tego pełno, jak echa odbijające się od ścian w olbrzymiej komnacie i wiedział, że będzie musiał tu wrócić, by je wszystkie sprawdzić.

Wspomnienie pociągnęło go długimi schodami na dół, do znajomo wyglądającego salonu. Ujrzał kobietę, którą pamiętał ze zdjęć i coś w nim aż westchnęło na widok jej piękna, jednak natychmiast przejmujący smutek i ból stłumiły to uczucie.

Gdy Hermiona wyjaśniała mu, jak zmodyfikowała pamięć rodziców, brzmiało to… po prostu jak stwierdzenie faktu. Naturalnie domyślał się, że będzie bolesne, ale nie przypuszczał nawet jak bardzo. To był niemy krzyk rozpaczy, skręcający trzewia, który, gdy dobiegł wreszcie końca, przemienił go w trzęsący się wrak człowieka.

Gdy przebrzmiało echo deportacji, Severus zmusił się do dwóch rzeczy – do powrotu do jej – jego pokoiku i do przejrzenia wszystkich wspomnień jak najszybciej, żeby oszczędzić bólu im obojgu.

Skupił się z całych sił i zanurzywszy się na nowo w drgające echa wspomnień, obrazów, zasłyszanych wiadomości, przeglądał dziesiątki na raz, zaledwie muskał świadomością i pozwalał im płynąć dalej, robiąc miejsce dla kolejnych i następnych… Niektóre przytrzymywał na dłużej, lecz gdy tylko jego niezawodny instynkt podpowiadał mu, że to nie to, porzucał je i sięgał po dalsze.

Aż wreszcie trafił.

Znów znalazł się w znajomym salonie. Był już wieczór, sądząc po czerni panującej za oknami, rozjaśnionej tylko mdłym światłem pobliskiej ulicznej lampy.

Rodzice Hermiony siedzieli na kanapie, zaś ona… czy raczej on, bo tak to widział i czuł, siedział na podłodze, opierając się o kanapę plecami i wszyscy patrzyli w telewizor. Sądząc z perspektywy, Hermiona musiała być jeszcze dzieckiem.

Na stole obok piętrzył się stos pachnących słodko bułek drożdżowych i szklanki z niedopitą do końca herbatą.

Severus przyjrzał się kolorowym rybom i czemuś, co wyglądało jak różnobarwne rośliny i usłyszał nieznany kobiecy głos.

– … jeśli nic się nie zmieni, za 10 lat największa na świecie rafa koralowa będzie miała tylko 5 procent swojej pierwotnej powierzchni. Oprócz naturalnych zagrożeń, jak sztormy czy drapieżne rozgwiazdy, coraz bardziej przyczyniają się do tego zmiany klimatyczne i rozwój przemysłowej żeglugi.

Matka Hermiony poprawiła poduszkę za plecami i spojrzała na męża.

– Mój Boże, strasznie chciałabym ją obejrzeć. To musi być najpiękniejsze miejsce na ziemi! – powiedziała z zachwytem. – Popatrzcie, jakie cudowne rozgwiazdy…!

– I te ławice ryb – dorzucił ten równie entuzjastycznie. – Tam są chyba wszystkie kolory tęczy.

Hermiona i zarazem on szturchnął kobietę łokciem i spojrzał wymownie na ojca Hermiony.

– Tak, szczególnie turkus, tato. Mamuś, co to ostatnio miało turkusowy kolor? – tak, jej… jego głos też był dziecinny.

– Twój fioletowy worek na kapcie z zeszłego roku – roześmiała się jej matka.

Jej ojciec uniósł ręce w geście poddania.

– A niech mu będzie i fioletowy! Choć mówiłyście, że jest szaro-niebieski.

– Perry, Perry – westchnęła wymownie matka Hermiony. – To było jeszcze wtedy, kiedy Hermiona chodziła do przedszkola. Trzy worki temu.

– Co przynajmniej dowodzi, że nie mam sklerozy. Więc co, kiedy jedziemy?

– Gdzie?? – zapytał równocześnie z matką Hermiony.

– Jak to gdzie? Do Australii! Zwiedzić Wielką Rafę Koralową!

– A jedziemy?? – poczuł, że Hermionę aż podniosło z wrażenia.

Jej matka uśmiechnęła się i pogłaskała go po splątanych włosach.

– Możemy sobie żartować, skarbie, ale to musi kosztować tysiące funtów.

Miała taką smutną minę, że uklęknął przodem do nich i wziął się pod boki.

– Zobaczycie, jak tylko skończę Hogwart i zostanę panią Minister Magii, to pierwszą rzeczą, jaką zrobię, to kupię wam wycieczkę do Australii!

Ojciec Hermiony wybuchnął krótkim śmiechem, po czym nagle spoważniał.

– Trzymam cię za słowo!

Na tym wspomnienie się urwało, ale to nie miało znaczenia. Wiedząc, czego szuka, Severus pospiesznie wrócił do chwili rzucania Factum i bardzo uważnie przyjrzał się wszystkiemu, co wirowało dookoła.

Dorosła Hermiona stała przy tej samej kanapie, skulona w sobie i celowała różdżką w plecy rodziców.

– … co łączy się z… Hermioną. Granger. Kiedy za chwilę będziecie pić herbatę, zdecydujecie wyjechać do Australii. Jeszcze w tym tygodniu. Bo… to jest wasze największe marzenie. Ułożycie sobie życie…

Gdy to mówiła, w dali błysnęły kolorowe ryby i rośliny i poczuł ulotny zapach bułek drożdżowych…

Wielka Rafa Koralowa.

Miał to!

Wysunął się z jej umysłu najdelikatniej jak mógł i dotknął ramienia Ill-oo’ki.

– Finite Incantatem.

Znalazł!

Na widok Hermiony poczucie satysfakcji prysło jak bańka mydlana. Dziewczyna siedziała wciśnięta w krzesło, obejmując się mocno ramionami i patrząc nadal nieprzytomnie prosto na niego. Wyglądała jak ktoś, kto dotarł na koniec świata i ta droga okazała się ponad jego siły.

– Karora* – westchnął Ill-oo’ka, wysunąwszy się z jej umysłu – Udało się?

I nie czekając nawet na odpowiedź Severusa podniósł się z trudem i wziął Hermionę za ręce.

– Ptaszku malutki. Już będzie dobrze.

 

 

Hermiona zamrugała szybko powiekami, żeby otrząsnąć się z działania zaklęć. Fizycznie wróciła już do nich, o czym przekonał ją pulsujący, niezbyt mocny ból głowy, myślami była jeszcze w swoich wspomnieniach. To było przedziwne uczucie, być tu i nie być jednocześnie.

– Odpocznij teraz – dodał Ill-oo’ka i pogłaskał ją po włosach.

O niczym innym nie marzyła – żeby zamknąć oczy, pomyśleć o czymś innym, przyjemnym i przestać płakać. Ale przede wszystkim rozpaczliwie nie chciała być sama! Nie po raz drugi!

Severus również wstał i coś w niej szarpnęło się w proteście. Niech on nie odchodzi!!! Niemal zerwała się z krzesła i przytuliła do niego kurczowo.

Ten zesztywniał momentalnie i odruchowo złapał ją za ramiona.

– Hermiono…!

– Nie zostawiaj mnie – jęknęła błagalnie, wciskając w jego pierś jeszcze mocniej.

Severus stał jeszcze chwilę bezradnie, rozdarty między zupełnie sprzecznymi uczuciami. Coś w nim kazało mu ją odepchnąć – rozum, przyzwyczajenie, czy może idiotyczna duma? I równocześnie coś innego chciało uspokoić ją tak, jak ona to zrobiła tydzień temu.

Ktoś, Anderson? Ill-oo’ka? mruknął „chodźmy”, ich kroki zaszurały i ucichły w korytarzu i Severus machnął ręką na dumę. Z głębokim westchnieniem przygarnął ją do siebie i zanurzył twarz w jej włosach i być może to lekki zapach migdałów upewnił go w tym, że to było właściwe. Coś, czego sam chciał.

Nie mieli pojęcia, ile tak stali. W miarę jak odpływał koszmar, Hermionę ogarniał spokój i niesamowite poczucie bezpieczeństwa. To było miejsce, w którym nic złego nie mogło jej spotkać. W którym nie była sama. Miała wrażenie, że mogłaby tak trwać latami, słuchając jego miarowego bicia serca, czując delikatne muśnięcia we włosach i kojący dotyk wzdłuż pleców. Na tyle kojący, że udało się jej w końcu na spokojnie wrócić do niedawno widzianych wspomnień, już bez bólu i cierpienia, i zacząć rozumieć, co to znaczyło.

Wielka Rafa Koralowa. Więc wiemy, gdzie są. Wiemy, gdzie szukać!

Wszystko dookoła pojaśniało, nabrało nagle blasku i poczuła, jak wszystko w niej się uśmiecha.

– Udało się. Mój Boże, udało ci się! – spojrzała na Severusa i poczuwszy mocne ukłucie w środku głowy, zacisnęła na chwilę oczy. – Nawet nie wiesz, jak bardzo ci dziękuję!

– Nie musisz.

Widząc, że Hermiona doszła do siebie, Severus dał krok do tyłu, ale dziewczyna była szybsza. Błyskawicznie przechyliła się ku niemu, wspięła się szybko na palce i pocałowała go w policzek.

– Dziękuję!

Severus ledwie poczuł delikatne muśniecie jej ust, ale za to nagle z całą jasnością zdał sobie sprawę z jej miękkich, kobiecych kształtów lgnących do niego. O jasna cholera!!  Błyskawicznie odsunął się od niej na wyciągnięcie ramion.

– Powiedziałem, że nie musisz! – syknął, obracając się od niej, żeby nie dostrzegła szoku, którego nie umiał ukryć. Właściwe??! Nie ma nic bardziej niewłaściwego, idioto!!! – Połóż się – dodał głosem nie znoszącym sprzeciwu.

Hermiona nie zamierzała kłaść się na zakurzonym łóżku, ale czując coraz mocniejszy ból głowy po prostu odrzuciła poduszkę w nogi, przywołała swoją i przykryła kocem. Już i to wystarczyło, żeby musiała przytrzymać głowę, bo miała wrażenie, że jej odpadnie.

Severus przysiadł z samego skraju i podał jej jedną z dwóch fiolek, które wcześniej przygotował.

– Jak się czujesz? – spytał, starając zabrzmieć normalnie. – Prócz bólu głowy?

Hermiona usiadła i skrzywiła się lekko.

– Jestem zmęczona. I czuję się jakoś… dziwnie – nie umiała znaleźć słów, żeby oddać to, co czuje.

Nie musiała mówić, Severus znał doskonale to uczucie, kiedy nie do końca panowało się nad własnymi zmysłami. Przez jakąś chwilę ktoś przejął kontrolę nad jej umysłem i potrzebowała czasu, żeby ją odzyskać i móc nad nimi zapanować.

– Dziękuję – mruknęła dziewczyna, oddając mu pustą fiolkę. – To z powodu Legilimencji?

Severus potaknął.

– Dłuższa legilimencja na ogół jest bolesna, szczególnie jeśli zmusza się kogoś do pokazywania specyficznych wspomnień.

– Przecież sama pokazałam wam to wspomnienie?

– Ale były chwile, kiedy najchętniej przestałabyś o tym myśleć? – spytał domyślnie Severus i gdy po krótkim namyśle Hermiona skinęła głową, dodał. – Gdyby nie Ill-oo’ka, przywołałabyś jakieś inne. Właśnie dlatego do tego typu analiz umysłu potrzeba dwóch osób. Jedna zmusza cię do nieustannego skupienia się właśnie na nim, żeby druga mogła w tym czasie szukać w twojej podświadomości. Swoją drogą dlaczego właśnie Australia? Bo najdalej od Anglii?

– Pewnie też – wzruszyła ramionami Hermiona. – Ale przede wszystkim szukałam kraju, w którym łatwo by się zadomowili. A Australia podlega Koronie Brytyjskiej, więc z punktu widzenia formalności administracyjnych wszystko jest o wiele prostsze niż na przykład w Argentynie czy Japonii. A ja bałam się problemów z dokumentami. Poza tym mówi się tu po angielsku, jeździ po lewej stronie… Ale Wielka Rafa Koralowa? – spojrzała na białe kreski malowane promieniami słońca wpadającymi przez liczne rozcięcia w prześcieradle i uśmiechnęła się lekko. – Kiedy wymyśliłam Australię, zupełnie o tym nie pamiętałam. Ale tu na pewno nie chodzi o rafę, bo przecież nie mogą mieszkać na pełnym morzu, ale w którymś z portów wychodzących na nią. A tych nie ma tak wiele. Wystarczy, że przeszukamy je wszystkie!

Spojrzała na niego z taką radością i ufnością, że Severus nie mógł, po prostu nie mógł powiedzieć jej, że to wcale nie jest takie pewne. Nie po tym, co przeszła!

Kolejny raz więc stchórzył i podał jej drugą fiolkę, z eliksirem słodkiego snu.

– Wypij.

– Jest dopiero za kwadrans jedenasta – zaprotestowała dziewczyna. – To naprawdę potrzebne? Boli mnie tylko głowa, zaraz mi przejdzie.

– To naprawdę potrzebne, więc nie dyskutuj.

– Ale proszę, zbudź mnie za kilka godzin. Nie chcę przespać całego dnia.

Hermiona odkorkowała fiolkę, przysunęła ją do ust i zawahała się. Domyślała się, że kiedy ona będzie spać, on pewnie będzie rozmawiał z Ill-oo’ką o tym, co widzieli. Albo co gorsza będzie sam i będzie o tym myślał. A nie miała wątpliwości, że odczuł jej emocje, gdy myślała o śmierci Dumbledore’a.

– Jeszcze coś – powiedziała, poważniejąc nagle. – Chciałam cię przeprosić za to, co myślałam o tobie. Wtedy, kiedy… umarł Dumbledore. To wyglądało tak…

– Wyglądało dokładnie tak, jak miało wyglądać – przerwał jej równie poważnie. – Więc przestań nieustannie o tym myśleć. A teraz już pij.

Fiolka była mała i jej zawartość wystarczyła raptem na trzy łyki. Gdy tylko Hermiona przełknęła pierwszy z nich, poczuła gdzieś koło serca ciepło, które rozeszło się na boki jak fala i ogarnęło całą klatkę piersiową, kończyny aż po czubki palców i głowę. Wraz z ciepłem napłynęła błogość, tak cudowna, tak obezwładniająca, że nawet nie była w stanie utrzymać otwartych powiek.

Severus podtrzymał ją i opuścił delikatnie na łóżko.

– Sev…

– Śpij już – mruknął.

W ostatnim przebłysku świadomości Hermiona odnalazła jego rękę, ale nie udało się jej już ścisnąć, bo zasnęła.

Severus jak najdelikatniej wysunął dłoń spomiędzy jej bezwładnych palców i przyjrzał się jej, przypominając równocześnie niemal identyczną chwilę sprzed kilkunastu dni.

Wyglądała tak samo, ale równocześnie inaczej. Na doroślejszą. I na o wiele bardziej skrzywdzoną, niż do tej pory przypuszczał. Nie dostrzegał ani jej serca, ani jej duszy, ale przed chwilą widział jej umysł,  czuł to, co ona i na samo wspomnienie miał wrażenie, że nadal krwawiło mu serce.

Wiedziony jakimś dziwnym odruchem sięgnął po kosmyk niesfornych włosów, który ułożył się w poprzek jej policzka i jak najdelikatniej odsunął go z jej twarzy.

Śpij.

Podłoga zaskrzypiała cichutko, gdy wstał, ale dziewczyna nawet nie drgnęła. Mimo wszystko rzucił Gradus Silencio, ponowił Frigeo i wyszedłszy na korytarz przymknął drzwi. Tak na wszelki wypadek, gdyby się obudziła.

 

 

Gdy wszedł do pokoju Tau, Aborygen porządkował swój składzik ingrediencji. Na jego widok odstawił trzymany słoik i podszedł do okna.

– I jak… ona się czuje? – spytał, przyglądając się swoim palcom.

– W porządku. Śpi – odparł Severus, stając obok.

– A jak jej umysł?

Severus zacisnął usta na wspomnienie ich zachowania. Gdy tak teraz o tym myślał, uznał, że jego było o wiele gorsze niż jej.

Hermiona mogła być usprawiedliwiona – w jej stanie robiła po prostu to, co podpowiadał jej instynkt. Nie chciała być sama i chciała mu podziękować za pomoc. Z tego, co widział, ludzie często dziękowali całując innych w policzek i choć on sam uważał to za idiotyzm, ona najwyraźniej nie. Pewnie dlatego, że była inna niż on.

Ale żeby on tego CHCIAŁ? Żeby uznał to za właściwe?! Żeby tulił się do niej, tak że czuł jej kobiece kształty napierające na jego pierś, jej…

Nawet o tym nie myśl!

– Dałem jej eliksir przeciwbólowy, bo rozbolała ją głowa – odparł, wyglądając na zewnątrz. – Ill-oo’ka musiał chyba kilka razy interweniować. Gdzie on jest?

– Gdy tylko wyszliśmy, powiedział, że idzie skontaktować się z Liru i Manduaya – wyjaśnił Tau. – I może tak będzie lepiej, bo nie wiem, czy ja dałbym radę.

I na widok uniesionej lekko brwi dodał:

– Od jakiegoś czasu coraz trudniej ich znaleźć. Ministerstwo robi wszystko, by mieć ich na oku,  jednocześnie Tradycjonaliści robią wszystko, żeby zniknąć i na ogół im się udaje. Wiem, że Gubernator powołał specjalną ekipę, która ich szuka, ale nawet jak ich znajduje, nie wiem jakim cudem, to nie na długo. Przełamują zaklęcia śledzące i przemieszczają się bezustannie. Yunupingu jest z pogranicza, więc ma sposoby, żeby z nimi porozmawiać.

– Dobrze.

– To, co zobaczył, musiało nim trochę wstrząsnąć.

– Wspomnienia dziecka, które się okalecza, nie należą do przyjemnych.

Niemal całą rozmowę prowadzili, patrząc za okno, a nie na siebie, ale Severus dostrzegł kątem oka, jak Aborygen drgnął i nabrał mocno powietrza.

Obaj chwilę przyglądali się dwójce starszych chłopców, którzy przeszli pod ich oknem niosąc długą na dwa jardy drewnianą tubę. Severus rozpoznał w niej didgeridoo, którego ponure buczenie zawsze działało mu na nerwy, ilekroć tu był. Gdy muzycy znikli z pola widzenia, Severus usiadł przy stoliku, ale Tau pozostał przy oknie, starannie odwracając głowę.

– Severus, czy… To znaczy wiesz, że ja nigdy… znaczy się, nie… nie lubię pytać o… TE sprawy. Nie chcę wiedzieć. Ale żeby nie powiedzieć wam czegoś głupiego…

– Nie – odparł krótko Severus.

Od strony okna dało się słyszeć coś jakby westchnienie ulgi.

– Przepraszam. Po prostu… nigdy nie widziałem, żebyś kogoś… objął.

– Powiedzmy, że nauczyłem się tego tydzień temu.

Słysząc gorycz w jego głosie, Tau obrzucił go uważnym spojrzeniem.

– Usiądź – Severus gestem wskazał mu krzesło i usiadł wygodnie. – Pamiętasz Chase’a Griffina?

– Ten siwiejący, wiecznie uśmiechnięty facet? – spytał dla potwierdzenia Tau, siadając.

– Tak. Nie żyje – Tau skrzywił się, więc ciągnął dalej. – A Alexis Rayleigh?

– Tę kobietę, za którą oglądała się większość facetów na Konwencjach? Ona też nie żyje?

– Żyje – powiedział sucho Severus. – To ona go zabiła.

Tau wyprostował się momentalnie i spojrzał na niego wielkimi oczami.

– O bogowie…! Co się stało?!

Ponieważ Tau znał większość z osób wplątanych w tę historię, część z nich nawet osobiście, Severus opowiedział mu ją ze szczegółami.

– Rozprawa zaczyna się w przyszły poniedziałek – podsumował. – I biorąc pod uwagę, że to dość brudna sprawa, nasze Ministerstwo będzie z pewnością naciskać na Wizengamot, żeby zakończyła się jak najszybciej.

– Brudna – powtórzył za nim jak echo Tau i pokręcił głową z niedowierzeniem. – To szaleństwo! Nie spodziewałem się czegoś takiego po kimś z naszego kręgu. Powinieneś ją raczej udusić! Lubiłem Chase’a – dodał jakby dla wyjaśnienia. – Wydawał się mnie rozumieć.

– Miałem skrępowane z tyłu ręce. Ale to nad wyraz… pociągająca opcja – Severus uśmiechnął się kącikiem ust. – Gdyby nie Hermiona, może i bym to zrobił. Co u ciebie? – spytał, chcąc zmienić temat.

Tau uśmiechnął się szeroko i odchylił na krześle przy wtórze głośnego skrzypnięcia.

– W porządku. Naprawdę. W czasie ostatniej sesji Chancerel ukrył część moich wspomnień i teraz praktycznie nie mam już nawrotów koszmarów czy lęków.

Severus przyjrzał się uważnie starszemu mężczyźnie naprzeciw. Znał go o wiele lepiej, niż inni. Przed laty próbował mu pomóc i dzięki temu znał przyczyny blizn na jego ciele i duszy. Wyjątkowo głęboka trauma czy zadawnione wspomnienia pozostawiały ślady w podświadomości, których nawet wyczyszczenie pamięci nie mogło zaleczyć. Człowiek wtedy lubił lub nienawidził różne rzeczy, chciał ich lub… bał się i nie miał pojęcia skąd i Uzdrowiciele Umysłu nie potrafili temu zapobiec. Najwyraźniej Chancerel znalazł sposób. I dobrze.**

– Powinieneś dać sobie wyjąć wszystkie, wtedy przeszłoby ci zupełnie.

– W ten sposób pamiętam.

– A chcesz pamiętać?

– Chcę. Przynamniej wiem, kim jestem. I dla przestrogi, żeby zawsze uważać na większość białych. Poza tym, co by mi pozostało, gdybym je usunął?

– Mógłbyś żyć? – rzucił ostrożnie.

– Prawdziwym, radosnym życiem? Więc czemu ty nie zrobiłeś tego samego? – odparł pytaniem na pytanie Aborygen.

– Nie potrzebuję. Mam bardzo ograniczone potrzeby i dobrze mi z tym, co mam.

– Mi też. Różnica między nami polega na tym, że jesteś ode mnie młodszy.

Severus wzruszył ramionami. Co to mogło mieć za znaczenie, że był młodszy? Prawdziwe, radosne życie nie było dla niego.


* Karora – duch twórca w religii Aborygenów

** – z tego powodu rodzice Hermiony zamieszkali w miejscowości Grange, na Grange Road i podobało im się imię Hermiona.

 

 

Niedziela, 18 maja,

Grange, Mieszkanie Moniki i Wendella,

10:45 rano,

 

– … soczewki i płyn do soczewek są, okulary są, odżywka do włosów jest… – mruczała Monika, unosząc poszczególne warstwy ubrań spakowane do dużej walizki. Odsunęła dyskretnie kopertę z wynikami badań ginekologicznych, wymacała dwa cienkie woreczki, do których włożyła złotą i srebrną biżuterię i wepchała je pod kosmetyczkę. – Biżuteria jest… Pewnie wszystkie łańcuszki i bransoletki będą splątane jak spaghetti, jak je wyciągnę, nie mam pojęcia, jak to jest. Wkładasz osobno, wyjmujesz jeden wielki węzeł…

– Tak samo, jak słuchawki – westchnął Wendell, siedzący na fotelu obok. – Spakowałaś słuchawki?

– Tak… Raczej tak…. – Monika sięgnęła pospiesznie po mały plecaczek, który w podróży był praktyczniejszy niż torebka z uwagi na pełno małych, łatwo dostępnych kieszonek. – Mam! I-poda też mam, baterie…

– Założę się, że nie uda ci się dosłuchać do końca nawet pierwszego utworu, Śpiąca Królewno.

Monika zawsze spała w podróży, czego Wendell nie potrafił pojąć. Nawet kiedy w czasie urlopu wybierali się do Mackay, żeby zobaczyć, jak idą interesy i przy okazji popływać trochę jachtem, potrafiła przespać większą cześć jedenastogodzinnej drogi.

– Spróbuję, mam wszystkie najlepsze kawałki Queen – Monika dla pewności dorzuciła do plecaka zapasowe rajstopy i rozejrzała się dookoła. – Chyba wszystko mam… Ładowarka do komórki! – poderwało ją i rozejrzała się nerwowo dookoła. – Kochanie, podasz mi? Powinna być za kanapą, ta długa!

Wendell przechylił się przez oparcie, sięgnął na oślep i wymacał przedłużacz. Pierwszy kabel był do telewizora, drugi do lampy… Trzeci był o wiele cieńszy. Wyciągnął go i owinąwszy kilka razy dookoła ręki wstał i podał Monice.

– Znajdź koniecznie czas na wizytę w domu – mruknął, obejmując ją w pasie. – I odwiedź adwokata.

– Umówię się z nim, jak tylko przyjadę – Monika zarzuciła mu ręce na szyję i oparła mu głowę na ramieniu. – W lodówce masz jedzenie na kilka dni. Obiecaj, że nie będziesz się głodził.

– Nie bój się. Dam sobie radę. W końcu jestem byłym żołnierzem.

– Co będziesz robił? Przez cały tydzień?

– Już mi robisz przesłuchanie? Myślałem, że zacznie się dopiero jak wrócisz.

Oboje zachichotali, ale Monika niemal natychmiast spoważniała.

– Wiesz, o co mi chodzi. Jak ci z pracy zobaczą, że nie wyjechałeś, to będą chcieli, żebyś wpadł na chwilę, na jeden zabieg i drugi…

– I wyjdzie z tego 12 godzin dziennie – wpadł jej w słowo Wendell. – Nie martw się. Josh jest w Brisbane i będzie wracał w poniedziałek do Mackay. Więc jeśli naprawili już jacht, to zabiorę się z nim i wypłyniemy na Rafę, zakotwiczymy gdzieś tam i spędzę tydzień kołysany do snu przez fale. A jak nie, to wyciągnę Mike’a na pustynię. Ale ani tu, ani tam żywa dusza mnie nie znajdzie.

Z ulicy dobiegł znajomy, potrójny klakson – tak trąbiły wszystkie taksówki w tym stanie.

– Uważaj na siebie, dobrze? – rzuciła pospiesznie Monika.

– To ty uważaj. Nie otwieraj okien w samolocie, bo się przeziębisz.

– Zadzwonię, jak tylko dojadę. Kocham cię!

– Ja ciebie też, malutka. Baw się dobrze i zrób zdjęcie domu! I zwiedź wszystkie znajome kąty!

Wendell pomógł Monice zapakować walizkę do pomarańczowo-czarnej taksówki, pocałowali się jeszcze raz na pożegnanie i aż do najbliższego zakrętu Monika jeszcze machała mu ręką przez tylną szybę. Gdy auto skręciło, kobieta oparła głowę o zagłówek i przymknęła oczy.

Ten tydzień miał być zarówno długi, jak i krótki. Prócz zjazdu miała istotnie spróbować spotkać się z Hermioną Granger, tą dziewczyną, która mieszkała w ich domu, z adwokatem i…

Wendell o tym nie wiedział i nie miał wiedzieć. Monika już od jakiegoś czasu postanowiła pójść do jakiegoś psychiatry specjalizującego się w hipnozie, który mógłby pomóc jej odnaleźć odrzucone przez jej mózg wspomnienia.

Kiedy trzy lata temu przechodziła rutynowe badania ginekologiczne, dowiedziała się, że musiała mieć dziecko. Była matką.

Dwaj konsultowani oddzielnie ginekolodzy postawili taką samą diagnozę – biorąc pod uwagę stan jej dróg rodnych, dwadzieścia, trzydzieści lat temu musiała donosić ciążę i urodzić w naturalny sposób. Kiedy Monika zaczęła im tłumaczyć, że to niemożliwe, pokazali jej nawet ledwo dla niej widoczny ślad po episiotomii.

To był dla niej wstrząs. Nic takiego sobie nie przypominała, a z tego, co słyszała i widziała, poród nie był czymś, o czym można było zapomnieć, czy przegapić.

No chyba, że… Jeden z lekarzy wyraził przypuszczenie, że to musiał być dla niej tak straszny wstrząs, że żeby nie zwariować, jej umysł po prostu to wyparł. To, jak i wszystko, co się z tym łączyło.

Być może dziecko urodziło się martwe, a może zmarło w jej ramionach, albo wydarzył się jakiś wypadek?

O ile nie było jej łatwo, ale w końcu pogodziła się z tą myślą, do tej pory nie mogła poradzić sobie z podejrzeniami, które się za tym kryły.

Po pierwsze najwyraźniej zataiła to przed mężem.

Było to możliwe tylko w czasie dwóch pierwszych lat ich małżeństwa, gdy Wendell prawie nigdy nie bywał w domu, bo pracował jeszcze w wojsku i wyjeżdżał na misje do Jugosławii. Może… to nie było jego dziecko??

Po drugie… Wiedziała, że z tym nie pogodzi się nigdy w życiu. Jeśli to byłaby prawda.

Jeden z ginekologów przez znajomych lekarzy sprawdził wszystkie szpitale położnicze w całej Anglii w tamtym okresie, ale nic nie znalazł. Zupełnie jakby to była ukryta przed światem ciąża.

Monika panicznie bała się, że ukryła ciążę przed mężem i oddała dziecko zaraz po porodzie.

To była jedyna możliwa opcja, która nie tylko wyjaśniała brak jakichkolwiek zapisów medycznych, niewiedzę męża, jak i fakt, że jej umysł wyparł wszystkie wspomnienia z tym związane.

Teraz zamierzała się tego dowiedzieć.

 

Rozdziały<< Goniąc Szczęście Rozdział 5Goniąc Szczęście Rozdział 7 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz