Australia, Jannali,
O tej samej porze
Przeprowadzanie wywiadu wśród potencjalnych świadków nigdy nie jest specjalnie pociągające, szczególnie, jeśli nie do końca wiesz, o co pytać, bo twoje śledztwo dopiero się zaczyna.
Część z nich jest bardziej zainteresowana doniesieniem na nielubianych sąsiadów, niż odpowiedzią na twoje pytania, młodsi mamroczą coś niewyraźnie pod nosem, starsi zaś mają napad słowotoku, jedni ograniczają się do konkretów, innym należałoby z miejsca podać Veritaserum, żeby zaoszczędzić czas… A co najgorsze, zdecydowaną większość spisanych zeznać potraktujesz w końcu Evanesco.
Dla Falase dzisiejszy wywiad miał jeszcze mniej sensu, niż dotychczas. Biorąc pod uwagę jego pomysł, to, co mieli opowiadać mu ludzie, miał głęboko gdzieś. Jak to mówią, w dupie u Murzyna. Ale musiał pieczołowicie zostawiać za sobą okruszki chleba, a to do nich należało.
Podziękował wylewnie młodej czarownicy, która, po przemyceniu kilku komplementów, opowiedziała mu połowę swojego życia i ruszył do następnego na liście domu.
Jego plan z jednej strony krystalizował się, z drugiej pojawiły się komplikacje.
Nie musiał grzebać w żadnych papierach, żeby dowiedzieć się, że Weasley zostaje do piątku. I całe szczęście, bo Benji, choć nie był Aurorem, stawiał Tarczę jak tylko byle pająk spieprzył mu się na łeb, taki był przeczulony, więc podejść go nie byłoby łatwo.
Ale wystarczyło przyjrzeć się grafikowi przesłuchań, który wisiał w sali. Do tej pory w ciągu tygodnia nie było więcej niż kilka i odbywały się o różnych porach dnia, aż do późnego wieczora. W tym tygodniu wszystkim, którzy mieli jakichkolwiek podejrzanych w areszcie, zaplanowano przesłuchania od 8:30 do 12:00, do piątku włącznie.
Najwyraźniej Coleman chciała skorzystać z bytności Weasley, by podgonić sprawy w toku.
To była dobra i równocześnie cholernie zła wiadomość.
Po takiej zmianie grafików w biurze chyba wszyscy darli mordy. A kiedy ludzie poznają kobietę, która czyta w uczuciach innych jak w otwartej książce, będzie to temat naczelny tygodnia.
Kurwa mać.
Dziś udało mu się uciec z Sali zanim ludzie zaczęli gadać – pomysł obrzygania się przydał się nie tylko do wyciągnięcia listy gości, ale był i wspaniałą wymówką, by wyjść się przebrać. Dzięki niewinnemu zaklęciu wywracającemu zawartość żołądka śmierdział gorzej niż troll i oczywiście wszyscy uznali, że winny był temu wczorajszy pierdzielony rekin. Ale jak, kuźwa, miał nic nie usłyszeć jutro czy pojutrze? Przecież nie będzie udawał głuchego i ślepego!
Nie mógł dopuścić do tego, żeby „dowiedzieć się” o Weasley. Musiał ją capnąć ZANIM to się stanie.
Natchnienie spłynęło na niego zaledwie dziesięć metrów dalej.
Zastukał do drzwi starego, drewnianego domu, w którym miał mieszkać jakiś dupek, który ponoć widział Istotę Bez Twarzy i oparł się o nieco wypaczoną ścianę. Gdy minęło jakieś pół minuty zapukał jeszcze raz i na wszelki wypadek sprawdził numer domu. Już raz, jak ostatni kretyn, poszedł nie pod ten numer, co trzeba i zamiast na podejrzanego, trafił na mugolską dziewczynę.
Numer się zgadzał, więc zastukał jeszcze raz i zerknął na dom naprzeciw.
Opuszczony dom, w którym wejście zabito deskami, okna również, ale z którego przez szparę w deskach ktoś mu się przyglądał.
A może nie czekać, tylko zrobić to już dziś?
Skoro Weasley siedziała w Ministerstwie rano, popołudniu będzie wolna. Najpewniej z Potterem wybiorą się zwiedzać Metropolię, nie było na świecie czarodzieja, który by tego nie zrobił!
Cały czas zastanawiał się, gdzie ukryć Weasley, a teraz masz! Znalazł sposób!
W jakimś opuszczonym domu!
Opuszczonych domów w swoim życiu widział już od cholery!
Okręg Cairns
Hermiona otworzyła usta, żeby cokolwiek powiedzieć, ale zabrakło jej słów. Jak, na miłość boską, mogła wyjaśnić CZEMU Kamień był ciepły i pulsował?!
Jeszcze ciepło mogła jako tako wytłumaczyć: nagrzał się, bo trzymała go w kieszeni. Kilka chwil temu myślała, że to sensowne wytłumaczenie, lecz teraz czuła, że jest wręcz idiotyczne. Ale pulsowanie??! Jeśli pulsował w takim samym rytmie, jak jej galopujące serce, nie ma możliwości, żeby tego nie poczuł!!!!
Severus zmarszczył brwi, więc przełknęła ślinę i kiwnęła głową.
– Trzymałam go w kieszeni… Od rana… – przygryzła mocno usta.
– Przepraszam bardzo – odezwał się równocześnie chłopak koło nich. – Ale tu jest ścieżka z pierwszeństwem dla rowerów i…
– Nie wiedziałem, że ścieżki dla rowerów zwalniają z obowiązku patrzenia dookoła – przerwał mu Severus i posłał tak ostre spojrzenie, że chłopak aż zachwiał się i znów wpadł na kierownicę. – I najwyraźniej myślenia.
Po czym machnięciem ręki kazał mu znikać, odwrócił się do Hermiony i podał jej Kamień.
– Ciebie to też dotyczy. No chyba, że wybrałaś się tu po to, żeby dać się rozjechać byle głupcom, ale w takim razie byłoby miło, gdybyś mnie uprzedziła.
O ile wcześniej Hermiona nie wiedziała, co powiedzieć, tak teraz po prostu zbaraniała. Kamień tętnił jej w dłoni bez mała rozwierając zaciśnięte dookoła niego palce, a on tego nie skomentował?!
Może po prostu jest wściekły i nie zwrócił uwagi?
Ale jak mu przejdzie, to sobie przypomni!
Merlinie, i chyba cię udusi!
– Ten kamień czy nie? – spytał niecierpliwie Severus, więc pospiesznie kiwnęła głową. – To czemu sterczysz jak spetryfikowana?
Merlinie, on tego nie czuje! Nic nie czuje!
Ulga, która zalała Hermionę, była tak wielka, jakby weszła W Patronusa. Odetchnęła pełną piersią i uśmiechnęła się radośnie.
– Musiałam ochłonąć. W-wpierw ten chłopak, potem Kamień… trochę mnie to zaskoczyło – demonstracyjnie schowała Kamień do kieszeni i spojrzała na Severusa. – A ty, jak zwykle, musisz straszyć ludzi dookoła?
Oboje spojrzeli za chłopakiem, który był już daleko od nich i pedałował ile sił w nogach i Severus wzruszył ramionami.
– Trzymaj – oddał jej różdżkę. – I lepiej się pospieszmy. W takim tempie prędzej twoi rodzice znajdą tu ciebie, a nie ty ich.
– Gdyby to było takie proste… – Hermiona wyciągnęła ku niemu rękę i widząc uniesioną jedną brew, dodała: – Starczy tych spacerów. Królowie piechotą chodzą tylko do toalety.
– Wypiłaś wywar z blekotu, czy jednak ten rower ci zaszkodził?
– Tak mówią mugole. Ja nas aportuję, wiem gdzie.
Czując na nowo dotyk jego dłoni Hermiona poczuła się jak w domu. Właśnie to chciała czuć. Mruknęła „Fundole”, pomyślała o centrum handlowym niedaleko i obróciwszy się na pięcie, pociągnęła za sobą Severusa.
Bez wątpienia króla wśród czarodziejów.
Metropolia, 20 maja,
„W Torbie u Kangura”, 12:30
Harry wyjrzał znów za okno czy nie nadchodzi Ginny i zaklął pod nosem. Minęła już dwunasta, a jej nadal nie było. Jej, listów, reszty adresów i świstoklików.
– Pospiesz się – wymamrotał, kładąc się na wznak na łóżku i przymykając oczy.
Ostatnia noc znów nie należała do spokojnych pomimo eliksiru uspokajającego. Koło trzeciej Ginny zerwała się ze stłumionym krzykiem, usiadła machając rękoma na oślep, a kiedy po chwili dotarło do niej, gdzie jest, przez kilka minut łkała w poduszkę, zanim Harry’emu nie udało się jej uspokoić. Potem przez prawie godzinę rozmawiali, planowali i dopiero wtedy zasnęła.
Merlinie, miejmy nadzieję, że Hermiona ma się lepiej, szczególnie po tym, jak Snape usunął jej pamięć. Bo jej nie ma kto przytulić, kiedy jest jej źle.
To na nowo przypomniało mu cel ich wyprawy do Australii i odruchowo zacisnął pięści. Musiało się im udać! Nie ważne, ile listów musieli napisać, w ile miejsc się wybrać, ile Monik i Wendellów zobaczyć – musieli odnaleźć jej rodziców!
Najpóźniej w piątek wieczorem będzie już po wszystkim. Zacznij się lepiej zastanawiać, jak ściągnąć ich z powrotem do Londynu i przywrócić im pamięć.
W sumie to było proste. Kiedy rozpoznają ich w którejś grupie, zawężą adresy do sprawdzenia do kilku, kilkunastu. I najlepiej będzie wrócić jak najszybciej do Anglii i zawiadomić Gawaina i Mathiasa. Oni już będą wiedzieć, co dalej.
Harry wyobraził sobie, jak z Richem, Gawainem i Mathiasem pukają do jakiegoś domku w Melbourne czy… nawet w Perth, otwierają się drzwi, a oni pytają „Państwo Granger?” i w tym momencie…
W tym momencie otworzyły się drzwi i weszła Ginny. Czy raczej wpadła.
– Mam wszystko!! – zawołała triumfalnie już od progu i podbiegła do niego.
Harry akurat siadał, ale Ginny z impetem przewróciła go z powrotem na łóżko i pocałowała.
– Doris jest genialna! To bóstwo, a nie kobieta! – powiedziała, odsuwając się.
– Bóstwo, mówisz? – Harry przyciągnął ją do siebie, pocałował równie mocno i dopiero potem puścił. – Przekonaj mnie, że większe bóstwo niż ty.
Ginny zachichotała i ściągnęła pospiesznie plecak.
– Proszę bardzo, panie niedowiarku. Reszta adresów – machnęła mu przed nosem dość opasłą kopertą. – 134 niemal gotowe listy – wyciągnęła gruby plik zapisanych jej charakterem pisma kartek i odłożyła na stół.
Wczoraj wieczorem byli zbyt zmęczeni, żeby racjonalnie myśleć, ale na szczęście w nocy doszli do oczywistego wniosku, że Ginny musi po prostu napisać jeden list, bez adresu i poprosić Doris, żeby go skopiowała. Geminio było o wiele szybsze niż przepisywanie poezji Dudleya.
– Zaprogramowane świstokliki, aktywowane dotykiem – Ginny wyciągnęła duży worek, wyjęła ze środka jakieś zawiniątko i podała Harry’emu. – Ten jest do Geraldton.
Harry obróci je, żeby odczytać napis, ale nie próbował odwijać. Magiczny papier lub niektóre rodzaje tkanin nie przepuszczały magii, ale gdyby choć musnął świstoklik końcem palca, aktywowałby go natychmiast, a przecież nie o to chodziło. No i koniecznie chciał zobaczyć, co jeszcze przyniosła Ginny. Po jej minie wnosił, że to coś, czego w ogóle się nie spodziewał.
Rudowłosa wstała, jednym gładkim ruchem wyciągnęła jakąś tkaninę z wnętrza plecaka i przykryła się nią. I znikła!
Peleryna niewidka!!!
– Dobrze działa? – napłynęło z pustki.
Harry obszedł Ginny dookoła i zlustrował uważnym spojrzeniem. To nie był pierwszy raz, kiedy miał do czynienia ze zwykłym płaszczem niewidzialności, w szkole Aurorów, a potem w pracy spotykał się z nimi często, więc znał jego mankamenty. Przede wszystkim chodziło o niejednolitość tła, zbyt grube szwy, które tworzyły załamania na ukrywanym obiekcie i refleks na powierzchni materiału, spowodowany płowieniem sierści.
– Obróć się.
Doszedł go szelest stóp, ale nadal widział tylko ściany, podłogę i przedmioty dookoła.
– Idealnie – uznał i sięgnął na oślep przed siebie.
Sądząc po dotyku, trafił na plecy Ginny, więc obrócił ją ku sobie, przyciągnął i odszukawszy dotykiem jej twarz pocałował lekko. Dopiero potem ściągnął z niej pelerynę i przyjrzał się jej uważnie.
– Doris powiedziała, że jest utkana z włosia tego samego demimoza – wyjaśniła Ginny. – I ma niecały rok. I mam jeszcze jedną, podwójną!
– Jeszcze jedną…? Ale przecież wziąłem naszą…?
– Jaką „naszą”? – spytała z takim zdziwieniem w głosie, że w pierwszej sekundzie Harry już chciał jej odpowiedzieć i dopiero potem do niego dotarło. Peleryny były dość rzadkie i drogie, a w ich sytuacji lepiej, żeby nic nie zwracało na nich uwagi, nawet to.
– Biorąc pod uwagę, że nie możemy się zakameleonić, Doris kazała nastawić świstokliki na jakieś ustronne miejsce w pobliżu każdego adresu i zaproponowała peleryny.
– Genialne!
– Owiniemy się nimi tuż przed dotknięciem świstoklika i…
– … i w ten sposób nikt nas nie zobaczy! – dokończył Harry. – Obie jesteście genialne!
Ginny podała mu drugą pelerynę, złożoną w ładną kostkę i przewiązaną sznurkiem.
– Nie chciałabym uszkodzić naszej.
W odpowiedzi Harry uścisnął ją mocno. Nie zależało mu ani na Czarnej Różdżce, ani na Kamieniu Wskrzeszenia, ale Peleryny nie chciał stracić za nic na świecie.
– Możesz oddać listy do wysłania i adresy jeszcze dziś? – spytał, siadając do stołu.
– A jak myślisz? Masz do czynienia z dwiema genialnymi kobietami i jeszcze takie pytania zadajesz?
Całe szczęście, że przyszło nam do głowy skopiowanie tych listów pomyślał Harry niemal dwie godziny później, przyglądając się, jak Ginny dopisuje adres i oddaje mu kolejną kartkę.
Używając Scribere byłoby szybciej, ale znów nie tak bardzo. Tak naprawdę wpisanie adresu i opisanie koperty zajęło im jakieś pół godziny.
Przez resztę czasu próbowali rozplanować w jakiś rozsądny sposób spotkania.
Z jednej strony mieli 134 adresy rozrzucone po olbrzymim terenie i nie mogli wyznaczać spotkań zbyt daleko od miejsc zamieszkania państwa Wilkins.
Z drugiej strony nie mogli wyznaczać ich ani zbyt wcześnie, ani zbyt późno, bo przecież większość z nich na pewno pracowała i zostało im tylko dwa dni. Nie mogli też liczyć na różnicę czasu między stanami, która tak bardzo pomogła im w rozplanowaniu spotkań na dziś. Och, i byli sami.
Ale było już za późno na odłożenie tego na „następny raz”, musieli skończyć to, co zaczęli.
Tak więc zaplanowali 40 spotkań, co pół godziny, pomiędzy 19-tą i 21-szą i podzielili między siebie. Co gorsza, mieli równolegle dwa różne spotkania o tej samej porze.
– Przydałby się zmieniacz czasu – powiedziała Ginny, patrząc jak Harry wkłada ostatnią kopertę do jej torby.
– Damy sobie radę. Rodzice Hermiony na pewno przyjdą wcześniej i przecież będą trochę czekać. Nikt nie odejdzie punkt siódma czy ósma, będą rozmawiać, potem pójdą się dopytywać, co ze spotkaniem, ktoś na recepcji czy w biurze też będzie potrzebował trochę czasu na sprawdzenie…
– A potem zaczną rozmawiać z innymi Wilkinsami.
– Dokładnie. Trochę ich to zajmie.
Po twarzy Ginny przebiegł krótki uśmiech i znikł. Coś ją trapiło.
– Coś nie tak? Masz dziwną minę.
– Bo… pomyślałam sobie, że może akurat teraz rodzice Hermiony są gdzieś na wakacjach – wzruszyła ramionami rudowłosa. – Nie wiem gdzie, gdzieś daleko od domu. I na te spotkania stawią się wszystkie inne…
– Ginny, stop – powiedział zdecydowanym tonem Harry i wziął ją za ręce. – Zawsze jest taka możliwość. Kiedykolwiek byśmy nie szukali, my czy ktokolwiek inny, w jakikolwiek sposób, zawsze byłoby możliwe, że w tym samym czasie ich nie byłoby w domu. Przy każdym śledztwie mam z tym do czynienia. Zawsze mogę przeoczyć jakiś ważny ślad, źle go zinterpretować, rozminąć się z podejrzanym. I czasem tak się dzieje, ale na ogół wszystko kończy się dobrze.
Ginny uśmiechnęła się i oparła czoło o ich splecione dłonie.
– Wiem. Marudzę. Po prostu jestem zmęczona, to wszystko.
– Może połóż się na chwilę?
– Nie. Zaniosę listy Doris. Im szybciej je dostanie, tym szybciej pójdą do naszych kochanych państwa Wilkins – zaprzeczyła, wstając. – Poza tym zrobienie 80-ciu świstoklików zajmie im pewnie sporo czasu.
Harry przytrzymał jej torbę.
– Dobrze, więc zróbmy tak. Zanieś je do Ministerstwa, a ja wyskoczę obejrzeć adresy na jutro – Ginny już chciała zaprotestować, ale potrząsnął głową. – Nie ma sensu, żebyśmy oglądali je oboje. Chcę tylko znaleźć najlepsze punkty obserwacyjne. I wierz mi, dam sobie radę, zaliczyłem z tego egzamin na Powyżej oczekiwań – mrugnął do niej okiem.
Ginny uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
– Poza tym – ciągnął Harry – w ciągu najbliższych kilku dni zaliczysz sporo twardych lądowań i zapewniam cię, zdążysz jeszcze mieć ich dość.
– Chciałabym ci pomóc…
– Jak chcesz mi pomóc, to przy okazji rozejrzyj się za jakimś dobrym barem czy restauracją. I zanim świśniemy spotkać „naszych kochanych państwa Wilkins”, pójdziemy coś zjeść.
Ginny odebrała mu torbę i przytuliła się mocno do niego.
– Masz rację, to żarcie tu jest jakieś dziwne. Spytam Doris, co poleca i wracając do hotelu sprawdzę, co tam dają jeść.
Wschodnie wybrzeże
Koło 14tej
– No dobrze, ale w którymś momencie ludzie chyba zorientowali się, że używając różdżki zaczęli tracić poprzednie zdolności – powiedziała Hermiona, dopijając orzeźwiający sok pomarańczowy i zaczęła bawić się ozdobną papierową parasolką z napoju.
Kończyli właśnie dość późny obiad na tarasie niewielkiej restauracji nad brzegiem morza i zarazem długą dyskusję o różnych rodzajach magii. Od wizyty w Informacji Turystycznej narzucili sobie dość ostry rytm: dziesięć aportacji i krótki odpoczynek i w trakcie każdego z nich rozmawiali na różne tematy. Hermiona pytała, Severus sprawdzał jej stan wiedzy i wyjaśniał resztę i o dziwo odkrył, że sprawia mu to przyjemność. Tym razem znów zeszli na odejście od starożytnej magii – to był temat, który wyraźnie ją interesował.
Pisk mew, miarowy szum fal, przejeżdżające samochody i krzyki plażowiczów skutecznie zagłuszały ich rozmowę, ale na wszelki wypadek Hermiona rzuciła Muffliato i Severus z trudem opanował ochotę skomentowania tego. Jeszcze nie tak dawno temu odmówiła posłużenia się zaklęciem, które jej zaproponował, ponieważ nie zostało ono zaaprobowane przez Ministerstwo. Zdecydowanie, za chwilę po dawnej pannie Granger nie pozostanie nawet śladu.
– Oczywiście – odparł, oderwał mały kawałek chleba i starannie zebrawszy nim resztkę sosu z talerza, uniósł do ust. – Myślisz, że to im przeszkadzało? Co wiesz o pierwotnej wersji amortencji?
Nowa wersja panny Granger naprzeciw oderwała wzrok od jego dłoni i zmarszczyła brwi – wyraźny znak, że próbowała się skupić. Co też znaczyło, przed chwilą błądziła myślami Merlin wie gdzie.
– Została wynaleziona na przełomie drugiego i trzeciego wieku naszej ery – odparła powoli. – I była o wiele słabsza, niż ta, którą znamy dziś. Nie wywoływała obsesji, tylko lekkie zauroczenie i stosowana była przez kobiety, które nie potrafiły dać sobie rady w wymuszanych małżeństwach.
Severus otarł usta serwetką i odrzucił ją na talerz.
– Avada i Imperio?
– Wynalezione dla Uzdrowicieli. Avadę stosowano w przypadku nieuleczalnych chorób, żeby skrócić bolesne agonie, Imperio zastąpiło maść z jadu węża, która działała przeciwbólowo na różne dolegliwości, ale szybko zabroniono stosowania jej podczas porodów, bo wpływała negatywnie na dziecko.
Akurat na temat Avady i Imperio Hermiona mogła powiedzieć mu o wiele więcej, ale ograniczyła się tylko do tego, o co mu chodziło.
– Maść z kamienia księżycowego? – Severus lekkim kiwnięciem głowy potwierdził, że dokładnie takiej odpowiedzi oczekiwał.
– Bardzo stara maść, chyba z okresu średniowiecza, na drobne rany i skaleczenia, niektórzy nadal ją stosują, bo jest tańsza niż dyptam.
– Appello cursum i Vera damnum?
Coś błysnęło w jej oczach i parasolka przestała tańczyć.
– Jestem chyba jedyną osobą na świecie, która tak się urządziła, że zaklęcia wyszukujące nie wystarczą – westchnęła ciężko Hermiona i cieniutki patyczek trzasnął w jej palcach.
Severus sięgnął po parasolkę, wyprostował złamaną rączkę i odłożył na bok.
– Powiem ci to tylko raz, więc lepiej dobrze to zapamiętaj – powiedział bardzo miękko. – To była najlepsza rzecz, jaką mogłaś wtedy zrobić. Gdybyś wiedziała, gdzie ich ukryłaś i Malfoy czy ktokolwiek inny cię torturował, powiedziałabyś to. I nie mów, że nie, po króciutkim spotkaniu z Bellatrix wiesz doskonale, że nie wytrzymałabyś długo.
Hermiona uśmiechnęła się do niego i dotknęła palcem jego ręki.
– Dziękuję. Naprawdę – jeden raz w jego wydaniu warty był tysiąca innych.
Severus skinięciem głowy zaakceptował podziękowania i przechylił się do tyłu, aż na oparcie krzesła, bo lekkie muśnięcie zostawiło po sobie zaskakujące uczucie chłodu. Jednocześnie wyobraził sobie Hermionę rozciągniętą na posadzce w dworze Malfoya i wyjącą z bólu, który znał aż za dobrze i poczuł, że gdyby Bellatrix jeszcze żyła, z pewnością by ją udusił.
– Wracając do naszej rozmowy, jeśli to cię nadal interesuje – powiedział czym prędzej, nie pozwalając sobie drążyć tematu. – Odrzuciłabyś wtedy możliwość skorzystania z amortencji, Imperiusa, nie smarowałabyś ran maścią i nie użyłabyś żadnego z zaklęć wyszukujących? – gdy potaknęła, ciągnął dalej. – Po co ludzie mieli uciekać się do ożywiania zmarłych, co dostępne było tylko nielicznym, skoro ci sami nieliczni mogli skorzystać z Kamienia Filozoficznego? I nie zapominaj o kontekście politycznym i społecznym tamtych czasów. Niemagiczni zaczęli bać się i nienawidzić czarodziejów, wszystkie obrzędy były źle postrzegane. Wszyscy szukali wtedy nowych zaklęć i rytuałów, żeby odciąć się od przeszłości.
– Fakt, że nie mieli wtedy łatwego życia – przyznała Hermiona. – Czytałam trochę na ten temat, wiesz, dla zaspokojenia ciekawości, bo profesor Binns nic nam o tym nie mówił.
– Profesor Binns uznawał tylko bunty, wojny i inkwizycje i nic poza tym jego zdaniem nie było godne, by przejść do historii – kącik ust Severusa zadrgał mocno, gdy przypomniał sobie Historię magii.
– Więc skąd tyle o tym wiesz?
– Nauczyłem się w trakcie praktyk na Mistrza Eliksirów.
To była jedna z takich odpowiedzi, która aż błagała o kolejne pytania, zupełnie jak jedno krótkie zdanie przeczytane w książce tysiąca tajemnic i nie pozwalające jej odłożyć, póki nie pozna się ich wszystkich, jak jedna gwiazdka z nieba, kiedy ponad nami lśnią i kuszą nas miliardy. Hermiona już otworzyła usta,… gdy naraz znikąd pojawił się kelner. Severus ledwo miał czas zdjąć Muffliato, gdy chłopak zatrzymał się przy ich stoliku.
– Mogę zabrać talerze? – zapytał i gdy oboje potaknęli, dodał – Życzą sobie państwo coś jeszcze?
Hermiona poprosiła o rachunek, więc szybko zebrał nakrycia i zniknął.
– W przyszły poniedziałek zaczyna się proces Rayleigh – zmienił temat Severus, wyciągając z kieszeni zwitek mugolskich pieniędzy i położył go koło Hermiony. – Nie raczyłaś stawić się na przesłuchanie w Ministerstwie, więc miałem niezmierną przyjemność spędzenia kilku godzin w towarzystwie Shaklebolta i Robardsa. Liczę na to, że z poniedziałek ty również jej dostąpisz.
Rayleigh. To jedno krótkie słowo sprawiło, że nagle zniknął cały świat i przed oczami Hermiony wybuchła wyimaginowana scena, w której jakaś kobieta lgnęła do niego, tuliła go i całowała… i, do jasnej cholery, którą całował on!
I na myśl o tym, że ta kobieta poznała to, czego jej nigdy nie będzie dane poznać, zalała ją taka fala złości, że ledwie udało się jej nad sobą zapanować.
– Och, o to nie musisz się martwić! – warknęła. – Nie pominę żadnej sesji, nawet jeśli by to znaczyło, że mam pracować na nocne zmiany!
Severus przyjrzał się uważnie Hermionie. Chyba pierwszy raz widział w niej tyle zawziętości, uporu i jeszcze czegoś. Palącego bólu, zupełnie jakby Rayleigh zraniła ją osobiście.
– To miło, że wreszcie przejęłaś się tą sprawą, ale dla odmiany trochę przesadzasz.
– A co, powinnam może jej dziękować i gratulować? Zamierzam zadbać o to, żeby twoja cela nie świeciła pustkami – Hermiona sięgnęła na oślep po zwitek banknotów, jej ręka trafiła do cukierniczki i to ją wreszcie otrzeźwiło
O la la. Panna Granger potrafi mieć temperament.
– Fakt, że przez nią bez mała straciłaś dwójkę przyjaciół nie oznacza, że nie możesz podejść do tego z dystansem. Wolałbym nie usłyszeć za kilka dni, że wpadłaś w nową depresję.
Przez jedną, krótką sekundę Hermiona nie wiedziała, o czym on mówi, a potem, jak lawina, runęły wspomnienia z tamtych dni. No właśnie, w dodatku to! Harry, Ginny…
I Chase.
O mój Boże. I do tego Severus przecież stracił pracę. Jak zwykle, jego również to dotknęło i jak zwykle myśli o innych, a nie o sobie.
– Postaram się. Obiecuję – powiedziała o wiele spokojniejszym tonem. Dla niego. A ona i tak zgnije w Azkabanie. – Severus? Skoro teraz Powell wie, że to nie ty, to myślisz, że przyjmie cię z powrotem do pracy?
Tym udało jej się go zaskoczyć i Severus potrzebował chwili, żeby sobie przypomnieć, że przecież nigdy z nią na ten temat nie rozmawiał.
– Nie sądzę.
– Dlaczego? – zdumiała się Hermiona. – Na jego miejscu błagałabym cię o powrót. Nawet jeśli nie zawsze się zgadzaliście, teraz jest o jednego eliksirotwórcę mniej, a poza tym pewnie będą znów o tobie pisać…
– Akurat co do mojego odejścia z Pracowni byliśmy wyjątkowo zgodni. Powiedziałbym nawet, że to był porywający przykład aklamacji.
– Ach, tak… Więc co będziesz robił? Uczył, warzył dla kogoś innego? – Severus uniósł pytająco brew, więc dodała. – Może mógłbyś wrócić do nauczania? Albo otworzyć własną aptekę czy pracownię eliksirów?
– Nie potrzebuję nic robić.
Hermiona powstrzymała się od przewrócenia oczami. Jakie to było dla niego typowe! Mógł dbać o innych, on sam nie potrzebował nic.
– Oczywiście, że musisz. Najważniejsze, żebyś robił w życiu to, co kochasz, trzeba tylko…
– Niech cię przestanie interesować moje życie – przerwał jej Severus, pochylając się ku niej gwałtownie – Zdaje się, że masz swoje do poukładania.
Hermiona nie cofnęła się, wręcz przeciwnie. Spojrzała z bliska w aksamitną czerń jego oczu i opanowała ochotę sięgnięcia i odgarnięcia na bok kosmyków jego włosów.
– To ty poukładałeś moje życie. Przyszedłeś po mnie, jednym słowem dałeś nadzieję i przywróciłeś sens wszystkiemu, co wydawało mi się przegrane – powiedziała cicho i bardzo stanowczo. – Więc nawet przez sekundę nie marz o tym, że teraz ja zostawię ciebie i pozwolę ci przegrać twoje.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, żadne z nich zdecydowane nie ustąpić drugiemu i Severus już otworzył usta, żeby warknąć na nią, gdy Hermiona dodała.
– Zrobię wszystko, żeby ci pomóc.
O Merlinie.
W jednej chwili przypomniały mu się jej inne słowa, sprzed zaledwie kilkunastu dni. „Przyrzekam ci. Nie zostawię cię tu. Jeśli nie jutro, to pojutrze stąd wyjdziesz. Przyrzekam ci to na własne życie”. I „Nic mnie nie powstrzyma”.
Istotnie, nic nie było w stanie jej powstrzymać. Dotarła na sam koniec świata, żeby go odnaleźć, znalazła w sobie odwagę i upór, żeby przychodzić wiele razy w to przeklęte miejsce, byle dać mu Nadzieję, choć przecież to słowo nie miało prawa tam istnieć. Przywróciła go do życia, kiedy pragnął już tylko umrzeć. Merlinie, w jego obronie potrafiła nawet rzucić się na Dementora!
I udało się jej. Zmieniła Wszystko. Zamiast lodowatego zimna czuł teraz gorąc, zamiast ciemności i wszystkich odcieni zgnilizny spoglądał na świat zalany jasnym słońcem.
Z tego wszystkiego ten sam pozostał tylko zapach migdałów.
Był wolny. Na szczęście.
Jak mógłby ją powstrzymać przed pomaganiem jemu?
Severus nabrał głębiej pachnącego migdałami powietrza i… poddał się.
– Jesteś nieznośna, uparta, wścibska, źle wychowana, krnąbrna i zbyt pewna siebie.
Australia, Colebee,
Dom matki Falase,
O tej samej porze
Jakoś w południe Falase doszedł do wniosku, że nie mógł tego zrobić dziś. To było zdecydowanie za wcześnie. Musiał wybrać któryś opuszczony dom i przekonać się, że faktycznie jest opuszczony. Musiał dowiedzieć się, jak ta Weasley wygląda i co robi popołudniu, żeby wybrać najlepszą porę. Musiał przygotować jakieś jedzenie i jakieś rzeczy dla niej. Musiał wymyślić, jak zmusić ją do pomocy. W jego pierwotnym pomyśle ograniczył się tylko do takich jak dziś rozmów ze świadkami i z podejrzanymi, ale przecież mógł wykorzystać jej zdolności o wiele lepiej, pod warunkiem, że ona sama chciałaby z nim współpracować.
Strasznie dużo było tych „musiał”.
W Szkole Aurorów pakowali im do głów, że nie wolno, pod żadnym pozorem, przeprowadzać akcji, które nie są do końca zaplanowane, chyba, że zaistnieje sytuacja krytyczna.
Tak więc słuchając jednym uchem świadków rozmyślał nad planem na najbliższe dni, próbował podważyć każdy pomysł, znaleźć dziury i je załatać.
I wymyślił.
Musiał nie pójść jutro do pracy. To akurat było bardzo proste – przez pierdzielonego rekina rozchorowała się poważnie jego matka. Trzeba było tylko to tak zaaranżować, żeby dowiedzieli się o tym ludzie w Ministerstwie dziś, zanim jeszcze on wróci z przesłuchiwania świadków. W ten sposób za jednym zamachem miał pretekst do pospiesznego wyjścia z pracy i zyskiwał cały jeden wolny dzień.
Dlatego też wpadł do matki na obiad koło 14-tej. Wszedł na ganek i zastukał do na w pół przymkniętych, wypaczonych drzwi.
Chwilę później rozległy się ciężkie kroki i skrzypienie podłogi i w drzwiach ukazała się gruba, czarnoskóra kobieta o bardzo dużych, niemal czarnych oczach i włosach gęsto przetykanych siwizną.
– Omari! Nie spodziewałam się dziś ciebie! Ale to cudownie, że przychodzisz! – na jej szerokiej, miłej twarzy rozlał się radosny uśmiech.
– Cześć, mamo – cmoknął ją w policzek i przyjrzał uważnie. Bardzo uważnie. – Jak się czujesz?
– Bez obaw! Świetnie! Wejdź, wejdź, pewnie wpadłeś coś zjeść?
Oboje weszli do środka i Falase aż ślinka napłynęła do ust. Zawsze tak było, obojętnie czy był głodny, czy najedzony.
Matka, choć zjawiła się w Australii ponad 20 lat temu, nadal gotowała typowe, madagaskarskie potrawy. Jej kuchnia zawsze przesycona była zapachem ryżu, mieszanką imbiru, kurkumy, mielonego ręcznie czarnego pieprzu, czosnku, cebuli czy chili, na piecu zawsze pyrkotała jakaś aromatyczna zupa lub dusiło się powoli mięso, smażyły się pomidory czy cukinie, a stół zastawiony był świeżymi plackami chlebowymi czy bananami w cieście.
Ilość jedzenia, które przygotowywała, również była typowa dla mieszkańców Madagaskaru – choć mieszkała sama, gotowała tyle, że mogłaby wyżywić pół osady.
Widząc i czując to wszystko, za każdym razem miał ochotę jeść teraz-zaraz, i to palcami!
– Pytam, bo mi chyba zaszkodził ten wczorajszy rekin – powiedział, siadając za stołem. – Usmażyłem sobie trochę wieczorem i rano… mówię ci, koszmar.
Pani Falase postawiła przed synem talerz z jeszcze gorącym mięsem duszonym z liśćmi manioku, sięgnęła po garnek z ryżem i zaczęła nakładać do dużej miseczki.
– Co ty powiesz? Zrobiłam go na pikantno, ze świeżymi chili na obiad i nie zauważyłam, żeby coś było z nim nie tak.
– Może źle gotuję – uśmiechnął się Falase, zobaczył miskę pełną ryżu i czym prędzej przytrzymał matce rękę, bo ta chciała nałożyć więcej. – Boże, starczy! W każdym razie jakby co, daj mi natychmiast znać, dobrze?
– Bez obaw, kochanie! Co chcesz wypić?
Falase spojrzał ostentacyjnie na zegarek i kiwnął głową.
– Masz jeszcze litchel*?
Jego matka pogłaskała go po głowie i wyszła z kuchni.
Falase odczekał chwilę, aż usłyszał skrzypnięcie drzwi do piwnicy, po czym podskoczył do szafki, w której leżały jej ulubione ciasteczka przekładane konfiturą z róży, które podjadała między posiłkami. Rozchylił ostrożnie kilka z nich, Accio przywołał maść żywokostową i rozsmarował grubą warstwę, po czym złożył i zostawił je na talerzyku na stole, a resztę pospiesznie schował.
Matka stosowała tę maść na siniaki, od kiedy pamiętał i jako mały chłopak nie raz podjadał ją, żeby się rozchorować i nie musieć iść do szkoły. Prócz wymiotów w przeciągu kilku godzin dostawało się po niej również gorączki, a to było dokładnie to, czego potrzebował.
– Zrobić ci herbaty czy kawy? – krzyknął w stronę schodów.
*Litchel – lekkie wino palmowe