Goniąc Szczęście Rozdział 27

Klinika Św. Munga, IV piętro  –  Oddział Urazów Umysłu

10:55  (11:55 w Paryżu)

 

Mathias pomógł Neilowi ustawić wszystkie butle na stoliku koło drzwi do „Dwójki” – jednej z trzech pracowni odseparowanych od reszty piętra tak, by zapewnić pracującym tam Uzdrowicielom i pacjentom absolutny spokój i ciszę.

– Zawiadomię cię, jak tylko skończę – powiedział jeszcze Neil, zakładając specjalną, obcisłą szatę.

– Dzięki – uśmiechnął się Mathias. – I powodzenia!

Neil mrugnął okiem i zniknął w pracowni, Mathias zaś sprawdził godzinę. Dochodziła jedenasta, za godzinę miał spotkać się z Beth. Ciekawe, jak zareaguje na wiadomość…

Drzwi do pracowni otwarły się gwałtownie i wypadł z nich Neil. ???!!! Co się…?!

– Nic się nie stało – rzucił przez ramię Neil. – Eliksir rozluźniający umysł wygląda na przeterminowany, więc Jane nie podała…. – jego głos ucichł, gdy grube, wahadłowe drzwi na korytarz zamknęły się z lekkim stukotem.

Mathias odetchnął z ulgą i wrócił do wyobrażania sobie reakcji Beth. Oczywiście, że się ucieszy, zwłaszcza po jej dzisiejszej, nieco nerwowej reakcji na twoje propozycje.

No i Hermiona też się ucieszy, jak się dowie! I na pewno szybko wróci do siebie, bo skoro znalazła się jej matka, zaraz znajdzie się też jej ojciec.

W sumie, jak tak teraz się zastanowił, to nawet się jej nie dziwił, że nie odpowiedziała na jego Patronusa. Mówiła mu przecież, że się boi, że za chwilę znów przytrafi się jakiś koszmar i nie da sobie rady, a on, jak ostatni idiota, zamiast wysłać jej jakąś lekką, radosną wiadomość, wyskoczył z pilnym problemem z Harry’m! Zwariował już zupełnie!

Ale teraz to co innego. Wyślij jej teraz Patronusa, zobaczysz, że nie będziesz długo czekał na odpowiedź!

Przypomniał sobie wczorajszy późny spacer z Beth po plaży w Hastings i przywołał swojego Patronusa.

– Hermiono, cudowna wiadomość, znalazła się twoja mama. Zabrałem ją do Kliniki, Neil przywróci jej pamięć – powiedział do dużego Rajskiego Ptaka i ten rozpłynął się natychmiast w ścianie naprzeciw.

 

 

Francja, Bastylia,

O tej samej porze  –  tuż przed dwunastą

W pokoju Hermiony

 

– Wiesz, jak to wszystko już się skończy, będę musiała wrócić do Birriani i podziękować Tau i Ill’oo-ce osobiście – powiedziała Hermiona, przesuwając bezmyślnie palcami po brzegu kubka.

Już dawno Severus skończył opowiadać jej ze szczegółami, co wydarzyło się w Australii. Odmówił wyjaśnienia, w jaki sposób mógł posłużyć się Vera Damnum, natomiast ku swemu własnemu zaskoczeniu zdecydował się wyjawić jej powód swojej decyzji. Gdy to zrobił, oczy Hermiony rozbłysły radością i aż otworzyła usta, lecz nie przerwała mu, tylko sięgnęła przez stół po jego ręce i uścisnęła je mocno.

Natomiast jej reakcja, gdy opowiedział o pojedynku, dosłownie nim wstrząsnęła. Nie spodziewał się ochów i achów, czy załamywania nad nim rąk, zdążyli się poznać już na tyle, że oboje wiedzieli, że tego by nie zaakceptował. Sądził po prostu, że mu podziękuje czy… biorąc pod uwagę, do czego między nimi doszło, przytuli go lub uściska… Ku jego zaskoczeniu, kiedy wspomniał o ranach na twarzy i piersi po zaklęciu tnącym, Hermiona przechyliła się ku niemu, odnalazła wzrokiem odrobinę jaśniejsze ślady na twarzy, z jakąś chwytającą za serce łagodnością przesunęła po nich palcami… a potem ucałowała ich czubki.

To było… To było… Merlinie, musiał się chwycić oparć fotela, by nad sobą zapanować! By nie rozpaść się na kawałki! I przede wszystkim, by nie okazać, co czuje.

Widywał już setki, tysiące razy podobny gest. Merlinie, sam go czynił! Gest pełen oddania, uwielbienia i…

Och, w Tamtym geście było oczywiście pełno innych uczuć, które teraz odrzucił, bo zupełnie nie pasowały do Tego, ale… to jedno…

Nie chciał go nazwać. Rozpaczliwie nie chciał go nazwać po imieniu. Wiedział, że jeśli to zrobi, nie będzie mógł już tego cofnąć. Bo jeśli coś raz się nazwie, staje się faktem, a to zmienia Wszystko. Dokładnie. WSZYSTKO

To było jak krok przed siebie, a on nie potrafił powiedzieć, czy to, co widzi, istnieje naprawdę i… dokąd chce iść.

Nie był gotów. Nie teraz. Później, kiedy będzie sam, usiądzie i to przemyśli, tak samo jak spróbuje zrozumieć, co czyniło ten raz wyjątkowym.

Dlatego jak najszybciej zrelacjonował powrót do Ministerstwa i gdy Hermiona spytała o reakcje Andersona, jak nigdy był jej wdzięczny za zmianę tematu. Co prawda Anderson też w jakiś sposób łączył się z tym, o czym musiał pomyśleć, ale nie w ten sam sposób.

Teraz ręce przestały mu się już trząść, więc odważył się wreszcie sięgnąć po kawę i upił porządny łyk.

– Skoro tak uważasz.

– Tylko będę musiała…

Lecz nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo w tym momencie wyrósł przed nią srebrzysty Rajski Ptak i odezwał się głosem Mathiasa.

– Hermiono, cudowna wiadomość, znalazła się twoja mama. Zabrałem ją do Kliniki, Neil przywróci jej pamięć.

Słysząc pierwsze zdanie Hermiona aż zachłysnęła się z radości, ale drugie zmroziło jej oddech, Severus zaś bez mała rzucił filiżankę na stół.

– Niech nic nie robi! Każ mu na mnie czekać! – rzucił, wstając pospiesznie.

– Czekaj, idę z tobą! Poczekaj, proszę! – zawołała Hermiona i czym prędzej przywołała Patronusa. – Mathias, NIC NIE RÓBCIE! CZEKAJCIE NA MNIE! Pod żadnym pozorem nie przywracajcie pamięci mojej mamie! Za chwilę będę w Klinice, NIC Z NIĄ NIE RÓBCIE! – po czym porwała ubranie i pobiegła do łazienki.

Nie było czasu na prysznic, który sobie zaplanowała. Na myśl o tym, że Mathias mógł zlekceważyć jej wiadomość, czy – co bardziej prawdopodobne, nie być akurat w Klinice i nie móc powstrzymać Neila, Hermiona zdarła z siebie puszysty szlafrok, ubrała się zaklęciami, wskoczyła w odtransmutowane na szczęście sandały i wypadła do pokoju.

– Skąd tu się można deportować? – spytała, podbiegając do Severusa, który na jej widok otworzył drzwi.

– Z Placu Bastylii – odparł, przepuszczając ją i zatrzaskując je za nimi.

– A te punkty deportacyjne w holu? – oboje ruszyli pospiesznie niekończącym się korytarzem.

– Tylko dla pracowników.

– Cholera.

Hermiona musiała porządnie wyciągać nogi, żeby dotrzymać kroku Severusowi, więc darowała sobie kolejne pytania. I tak by to nic nie zmieniło. Zamiast tego w myślach zaklinała Mathiasa, żeby zdążył powstrzymać Neila.

Gdy dotarli do dużej, okrągłej klatki schodowej, po prostu podbiegła ostatnie dwa jardy i sunąc dłonią po szerokiej poręczy zaczęła zbiegać ze schodów. Z dwóch ostatnich zeskoczyła i w tym momencie Rajski Ptak pojawił się przed nimi na nowo.

– Dobrze, nic nie będziemy robić. Czekamy w Klinice. Tylko spokojnie.

Merlinie! Dzięki ci!!!

O ile wcześniej głos Mathiasa dosłownie promieniał szczęściem, teraz słychać było w nim osłupienie. Hermiona oparła się o ścianę, spojrzała na zbiegającego lekkim krokiem Severusa i wybuchnęła śmiechem.

– Cóż za interesująca reakcja na dobrą nowinę – skwitował.

– Musiał pomyśleć, że zwariowałam.

– Biorąc pod uwagę, że to twój szef, lepiej wyprowadź go z błędu.

Ruszyli już wolniej długim, niezbyt zatłoczonym korytarzem i uspokojona już Hermiona zaczęła rozmyślać nad rozmową z Neilem.

Należało w jakiś delikatny sposób wytłumaczyć mu, czemu kto inny ma przywrócić pamięć jej mamie. To przecież w pewnym stopniu podważy jego kompetencje, a tego nikt nie lubi. No i do tego jest z tobą Severus, on pewnie nie będzie… jak to było? Się z nim pieścił.

Neil był jednym z trzech Uzdrowicieli, którzy wyciągnęli ją z traumy pięć lat temu. Zawsze wiedział, kiedy lepiej było sprowadzić wszystko do żartów, a kiedy potrzebna była długa, szczera rozmowa i pewnie dlatego do tej pory Hermiona chodziła czasem na IV piętro, żeby sobie z nim pogadać.

Poza tym Neil nie robił tego w ramach swojej zwykłej pracy, ale chciał pomóc – jej i Mathiasowi, więc absolutnie nie mogła pozwolić na to, by go zranić.

Naraz Severus przytrzymał ją, odsunął żelazny rygiel w drewnianych drzwiach, na które Hermiona zupełnie nie zwróciła uwagi i pchnąwszy je nie bez trudu, gestem ustąpił jej pierwszeństwa. Przytrzymując szarpnięte nagłym podmuchem wiatru włosy Hermiona prześliznęła się koło niego i znalazła się na kwadratowym, otoczonym wysokimi murami dziedzińcu, pełnym zmierzających w różne strony czarownic i czarodziejów. Ich powłóczyste, targane wiatrem wielokolorowe szaty i połyskujące w nieśmiałym wiosennym słońcu tiary wyglądały zupełnie jak roztańczone, barwne motyle.

– Stąd nie możemy się deportować? – spytała, bo właśnie tuż koło nich aportował się jakiś czarodziej, przyklepał do łysej głowy kilka ostałych kosmyków włosów i ruszył w stronę olbrzymich drzwi naprzeciw.

– Nie, my musimy zmienić wymiar, a zaklęcie, które znam, otwiera Przejście tylko na Placu Bastylii – zaprzeczył Severus i wskazał wejście do tunelu tuż koło nich. – Chodź, tędy.

Hermiona ledwo zdążyła odczytać kamienny napis „La Porte Saint Antoine”, gdy wściekły podmuch wiatru zwiał jej włosy na twarz.

– Czekaj! – zawołała, zebrała je w kucyk i wepchnąwszy za podkoszulkę podbiegła i złapała Severusa za rękę. – Severus, chciałabym cię o coś prosić.

Severus zwolnił, ujął delikatnie jej dłoń i uniósł pytająco brew. Przez całą drogę wewnątrz Bastylii milczała, marszcząc brwi i przygryzając usta, najlepszy znak, że coś ją trapiło i coś mu mówiło, że nie dotyczyło to ich rozmowy o Andersonie, lecz rychłej wizyty w Klinice.

– To ja będę rozmawiać z Neilem. Daj mi proszę wyjaśnić mu wszystko na spokojnie, dobrze? – Hermiona znów przygryzła lekko dolną wargę. – Nawet jeśli to będzie trochę trwać.

– Neil Ward, czy tak? Życzę ci powodzenia.

– Znasz go?

– Jeszcze z Hogwartu. Jest dwa lata starszy ode mnie. Ostatnio też zdarzało mi się na niego wpadać.

– A czemu życzysz mi powodzenia?

– Ponieważ cała szkoła włącznie z nauczycielami uważała, że żaden osioł nie może się z nim równać pod względem uporu – wyjaśnił spokojnie Severus. – Choć muszę przyznać, że ty, jak już coś postanowisz…

– Więc dasz mi z nim rozmawiać? – ucieszyła się Hermiona.

– A co innego, twoim zdaniem, miałbym zrobić?

– Znając ciebie, pewnie już pierwszym zdaniem postawiłbyś go pod ścianą i nie dał żadnego wyboru – widząc jego minę, Hermiona pokiwała głową i rozejrzała dookoła.

Wyszli właśnie z tunelu wprost na długi na jakieś dziesięć jardów most nad zarośniętą krzakami i trawą fosą, zakończony otwartym zwodzonym pomostem.

– Dam ci pięć minut – zdecydował Severus. – A potem, jak to pięknie ujęłaś, postawię go pod ścianą.

Uśmiechając się radośnie Hermiona ścisnęła go za mocno za rękę i pociągnęła na most. Pięć minut. To będzie cud, jeśli się uda, ale przynajmniej zdążysz mu wszystko wyjaśnić.

Grube deski odpowiedziały głuchymi, niskimi stuknięciami, kiedy przeszli po nich na drugą stronę i zaraz za pomostem Hermiona dostrzegła coś dziwnego.

Bramę. Wyglądała jak zwykła duża, mugolska furtka, choć tkwiła sama, bez żadnego ogrodzenia z obu stron, zupełnie jak Intra-Portal w Birriani.

Severus pociągnął ją ku sobie, brama się otworzyła… i jednocześnie pozostała zamknięta. Jakby były dwie bramy? Ale na Severusie to nie zrobiło wrażenia i dał krok przed siebie.

Równocześnie przeszli przez nią i weszli W NIĄ i wyszli… na Placu Bastylii, w zwykłym, mugolskim wymiarze. Uszy natychmiast rozdarł im potworny hałas przejeżdżających tuż obok samochodów, autobusów, skuterów i ciężarówek, a ciężkie od spalin powietrze zaczęło aż gryźć w gardło.

– To był chłam, a nie Kompendium o francuskim świecie magii – warknęła Hermiona, patrząc na bramę prowadzącą pod olbrzymi obelisk, za którą nie pozostał nawet ślad po magicznym wymiarze, a potem na brukowaną ulicę, rząd paryskich kamienic o cynkowanych dachach ocienionych szpalerem drzew i kontrastującą z nimi nowoczesną przeszkloną Operę.

Severus również rozejrzał się dookoła, z o wiele mniejszym entuzjazmem.

– Słyszałem, że mówi się, że Paryż jest piękny – powiedział głosem dosłownie ociekającym drwiną. – Nie wiem, kto jest durniejszy, ten, kto to wymyślił, czy ci, którzy w to wierzą.

Krzywiąc się strasznie spojrzał jeszcze na skuter, który przejechał koło nich z okropnym zgrzytem i wymówiwszy zaklęcie zmiany wymiarów obrócił się lekko na pięcie. Kilka sekund później znaleźli się na tyłach Kliniki.

– Masz pięć minut – powtórzył i wątpiąc, że zniesie scenę powitania i żałosne próby Warda zmiany decyzji Hermiony, pokazał jej głową wejście. – Idź sama, poczekam tu i do was dojdę.

Hermiona bez namysłu przyciągnęła jego twarz i pocałowała go w czubek nosa.

– Jesteś kochany! – zaśmiała się. – Będę na Urazach Umysłu, na czwartym piętrze po lewej! – i pobiegła do o dziwo otwartej bramy.

 

Jakimś cudem Hermionie udało się nie spotkać nikogo ani koło magazynu leków, ani na klatce schodowej, choć pewnie nawet gdyby i na kogoś się natknęła, nie zdążyłby dokończyć nawet jednego słowa, a już byłaby piętro wyżej. Z każdym następnym podestem coraz szybciej biło jej serce, lecz pewnie fakt, że wbiegała po dwa stopnie naraz nie miał z tym nic wspólnego.

W holu IV piętra skręciła w lewo, zwolniła i starając się nie hałasować, podeszła spiesznym krokiem do pokoju Uzdrowicieli.

Ledwie zdążyła dostrzec dwie znajome sylwetki, gdy jedna z nich zerwała się z krzesła, z krzykiem podbiegła do niej i złapała ją w ramiona.

– Hermiona!! – Mathias najwyraźniej nie przejmował się potrzebą zachowania ciszy.

– Mathias! – Hermiona uśmiechnęła się tak, że aż rozbolały ją policzki, oddała mocny uścisk i kiwnęła głową do wciąż siedzącego przy stole Uzdrowiciela Umysłu. – Neil!

 

Neil chciał odpowiedzieć, ale Mathias nie dał mu nawet szansy.

– Merlinie, jak dobrze cię widzieć! Jak się czujesz? – spytał, odsuwając się, ale wciąż przytrzymując dziewczynę w wyciągniętych ramionach i przyglądając się jej uważnie. – Wszystko w porządku?

– Cudownie! Naprawdę!

To właśnie widział. Spodziewał się zobaczyć wymizerowaną, wychudzoną dziewczynę ze splątanymi włosami, obwisłymi ramionami i cieniami pod oczami, ale w stojącej przed nim Hermionie wszystko temu przeczyło. Jej uśmiech nie był zwykłym uśmiechem na „dzień dobry”, ona dosłownie promieniała szczęściem. Wyprostowana, pełna życia, ładnie opalona, z roześmianymi, błyszczącymi oczami…

Ale miał jakieś dziwne wrażenie, że coś jeszcze w niej się zmieniło. To nie może być tylko radość ze znalezienia mamy. To musi być jeszcze coś innego.

– Widzę, ale…

– Opowiem ci wszystko później, to długa historia – przystopowała go natychmiast Hermiona, bo nietrudno się było domyślić, o co mu chodzi. – Gdzie jest moja mama?

– Tuż obok, w Dwójce – odezwał się wreszcie Neil. – Wszystko jest gotowe, uśpiliśmy ją, mogę zacząć w każdej chwili. Więc nie bój się, nic się jej nie stanie.

Uśmiech Hermiony trochę przybladł.

– Neil, nie boję się…

– Uwierz mi, zrobię wszystko, co tylko możliwe, żeby twoja mama odzyskała wszystkie wspomnienia.

Hermiona nabrała powietrza, ale Neil ciągnął jednym tchem.

– Jeśli chcesz ją zobaczyć zanim zacznę, to żaden problem. Możemy pójść nawet w tej chwili!

– Nie chcesz, żeby pamiętała, co się stało? – dołączył się Mathias. – Przecież bez tego cię nie pozna.

Obaj mówili spokojnym, pełnym perswazji głosem, jak dorośli starający się przemówić do rozsądku upartemu dziecku.

– Nie o to chodzi! – potrząsnęła głową Hermiona. – Neil, wiem, że potrafisz uzdrawiać…

Neil pokiwał głową i poklepał ją po ramieniu.

– Wiedziałem, że nie wątpisz w moje talenty Uzdrowiciela. W końcu nigdzie nie znajdziesz większego geniusza niż ja – mrugnął do niej okiem i skinął na Mathiasa. – Wy może macie wolne, ale ja pracuję, więc jeśli pozwolicie…

Hermiona złapała go za rękę.

– Neil! Posłuchaj! I nie przerywaj, dobrze? – powiedziała, starając się mówić spokojnie i cicho. – Chcę ją zabrać do francuskiego Mistrza Umysłu.

– Do Chancerela? – zdziwił się Neil. – Wiem, że on jest ociupinkę lepszy niż ja… No dobrze. Jest najlepszy, chyba na całym świecie.

– I właśnie dlatego prosiłam, żebyś nie zaczął nic z nią robić. Przepraszam, Neil, nie chciałabym, żeby to zabrzmiało… jakbym uważała, że się nie znasz – Hermiona znów przygryzła usta.

– Moja droga, wiem, że nikt się z nim nie może równać, ale przecież twojej mamie trzeba po prostu przywrócić pamięć – powiedział, poważniejąc, Neil. – Nie straciła części umysłu, tylko część wspomnień. Wiem, jak to zrobić. Znam się na tym. Chyba mi ufasz? Nigdy cię nie zawiodłem.

Boże kochany…! To się nazywa szantaż emocjonalny. Hermiona odwróciła na chwilę głowę, by ukryć lekki grymas, bo nie cierpiała czegoś takiego.

– Neil, ufam ci, podziwiam twoje zdolności i jestem ci bardzo wdzięczna za chęć pomocy i wszystko, co dla mnie zrobiłeś, ale chyba nie ma nic dziwnego, że chcę, żeby moją mamą zajął się ktoś, kto jest Mistrzem pod tym względem. Wybacz, jeśli to cię dotknęło, ale…

– Dostać się do Chancerela to cud. Bez umówionego spotkania nie masz szans przed upływem…

– Właśnie w tej chwili zajmuje się moim ojcem.

Mathias i Neil wytrzeszczyli na nią oczy i Hermiona już zaczęła rozluźniać zaciśnięte pięści, gdy Neil uśmiechnął się i pokiwał głową.

– To cudowna nowina, że udało ci się do niego dostać! Doskonała! Ale nie wiesz, czy i kiedy będzie miał czas na twoją mamę, a tymczasem ja mogę zacząć natychmiast i za kilka godzin będzie skończone! I oboje twoi rodzice…

– Czeka na nią i zajmie się nią natychmiast, jak tylko się tam zjawimy – przerwała mu zdecydowanym tonem Hermiona. – Dlatego nie naciskaj więcej. I proszę, postaraj się zrozumieć.

Neil westchnął ciężko, jakby się poddał i przysłuchujący się im Mathias postanowił skorzystać z okazji. Jeśli Hermiona znalazła dojście do Mistrza Umysłu, należało jej pozwolić skorzystać z tej okazji, ale doskonale znał Neila i wiedział, że ten potrafiłby zamęczyć nawet syreny kuszące żeglarzy.

– W jaki sposób znalazłaś twojego ojca? Przecież nie przyjechał do Londynu?

Hermiona sama nie wiedziała, czy powinna się cieszyć z tego pytania, czy wręcz przeciwnie.

Zaczyna się.

– Nie, znaleźliśmy go w Australii.

– Z Harry’m i Ginny? – domyślił się Mathias i aż pokręcił głową. – Tak myślałem, że nie wytrzymają i ci powiedzą! I cię tam wyciągną!

– No niedokładnie. Ale to dłuższa historia – a to nie było miejsce, żeby ją opowiadać, więc żeby odwrócić jego uwagę, Hermiona spytała: – A jakim cudem znalazłeś moją mamę? Co ona w ogóle robi w Londynie?

Owszem, to był cud, ale zupełnie innego rodzaju przemknęło przez myśl Mathiasowi. Ale to nie jest najlepszy moment na opowiadanie o tym cudzie. Lecz COŚ musiał powiedzieć.

– Przyjechała na jakieś międzynarodowe Sympozjum Lekarzy. I znaleźliśmy ją… To znaczy znalazła… doktor Roberts. Pamiętasz? Mówiłem ci. Ta, co nam pomagała. No więc znalazła ją na liście i… I mi powiedziała. Bo jej trochę opowiadałem. I zna twoją historię.

Już początek zaskoczył Hermionę, ale koniec bez mała nią wstrząsnął.

– Już wtedy wiedziałeś? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?? – to było zupełnie jak déjà-vu! Z tym, że Harry i Ginny tylko ZAMIERZALI szukać jej rodziców, a on WIEDZIAŁ, że jej mama tu jest! – Rozumiem, że póki nie uwarzyliśmy antidotum…

– Co? Nie! Hermiono, nie! – przerwał jej gwałtownie Mathias. – Oczywiście, że wtedy nie wiedziałem! Dowiedziałem się dopiero kilka dni temu!

– Ale… to nie usunęliście jej i temu profesorowi pamięci?

Mathias uśmiechnął się i skrzywił równocześnie.

– To… trochę skomplikowane. Kiedyś… niedługo wszystko ci opowiem. W każdym razie znalazłem ją dosłownie przed chwilą. Pod twoim domem – odparł prędko i postanowił odbić piłeczkę. – Ale czekaj, skoro nie z Harry’m i Ginny, to z kim ty byłaś w tej Australii?

 

Zaczynamy kręcić się w kółko. Słysząc ostatnie pytanie Severus uznał, że dość tej pogawędki. Oderwał się od ściany na korytarzu i wszedł do pokoju Uzdrowicieli.

– Ward, Wolf – ukłonił się lekko Uzdrowicielowi Umysłu i stojącemu koło Hermiony jej szefowi. – Cóż za spotkanie – dorzucił w ich stronę.

Na widok profesora Snape’a Mathias bez mała zatrząsnął się z oburzenia. Jak on mógł w ten sposób ignorować Hermionę! Już chciał jej powiedzieć, by się do niego nie odzywała, kiedy dostrzegł uśmiech rozlewający się na nowo na jej twarzy i poczuł, że przestaje ogarniać, co się dzieje.

Neil zaś rzucił okiem na kartkę pergaminu przyczepioną do ściany i również się uśmiechnął.

– Severus! Nareszcie! Nie wytrzymalibyśmy do jutra. Przyniosłeś eliksir odpulchniający?

Severus potrząsnął głową.

– W sprawie dostaw eliksirów musisz skontaktować się bezpośrednio z Leoncjuszem. Ja już u niego nie pracuję.

– Tak…? – bąknął zdezorientowany Neil. – To w takim razie co tu robisz? Mogę w czymś pomóc?

– Jeśli masz nadzieję, że wreszcie przyszedłem się leczyć, to cię rozczaruję. Przyszedłem po Helen Granger.

Neil zamarł na chwilę, ale bardzo krótką.

– Ach! – zatarł energicznie ręce. – Powinienem był się domyślić, przecież ty masz układy z tym Żabojadem.

– Nie omieszkam przekazać mu twoich wyrazów szacunku – odparł Severus i Hermiona odniosła wrażenie, że na swój sposób ta rozmowa bawi ich obu.

Neil wskazał ją głową.

– Domyślam się, że to tobie zawdzięczam fakt, że Panna Granger – położył nacisk na słowie „panna” – nie chce, żebym to ja zajmował się jej matką.

– Ward – westchnął teatralnie Severus. – Pomijając oczywiste, czyli fakt, że Chancerel, jak sam dobrze wiesz, jest najlepszy, będzie zdecydowanie lepiej, jeśli to jedna i ta sama osoba, dokładnie w ten sam sposób, przywróci im wspomnienia. Nie uważasz?

– Ale…

– Ale – uciął natychmiast Severus i uśmiechnął się pod nosem. W sumie… czemu nie. Ten sposób na pewno potrafi zamknąć usta nie tylko jednej sobie. – Ale to nie ja, ani nie ty tu decydujemy, tylko Hermiona.

Zgodnie z jego przypuszczeniem to ostatnie słowo zakończyło dyskusję, choć może nie tyle zamknęło usta Wardowi, ile sprawiło, że i on i Wolf zamarli z otwartymi.

Hermiona zaś skwapliwie z tego skorzystała – przyszła tu po mamę i nie zamierzała czekać ani chwili dłużej.

– Nie przeszkadzajcie sobie, moi drodzy, ja idę do Dwójki – obwieściła, nieświadomie dobijając Neila i Mathiasa i wybiegła na korytarz.

Severus odprowadził ją wzrokiem i odwrócił się do obu Uzdrowicieli.

– W jakim ona jest stanie?

– Hermiona? – Neil nadal patrzył w otwarte drzwi.

– Merlinie, Ward… Jeszcze chwila i przerośniesz geniuszem Chancerela. Helen Granger!

– Ach. Nic nie zdążyliśmy z nią zrobić – ocknął się Neil. – Po prostu ją uśpiliśmy eliksirem słodkiego snu.

– Zwykłym czy tym dla was?

– Tym dla nas. Już idę ją wybudzić.

Brytyjscy eliksirotwórcy, prócz warzenia standardowych eliksirów przygotowywali też ich odmiany w ramach zamówień specjalnych. Na przykład Veritaserum dla Aurorów i Wydziału Specjalnego miało przedłużony czas działania, eliksir przeciwbólowy dla Kliniki był o wiele silniejszy niż ten sprzedawany w aptekach, zaś dla Uzdrowicieli Umysłu istniały dwie odmiany eliksiru słodkiego snu. Jeden, stosowany podczas pracy nad umysłem, dzięki zwiększonej dawce proszku z otwornic był tak silny, że do wybudzenia pacjenta potrzebne było antidotum, drugi zaś, stosowany po zakończeniu procesu uzdrawiania zawierał gryfonię, która dodatkowo rozluźniała umysł pacjenta i wprawiała w dobry nastrój. Francuscy eliksirotwórcy ograniczali się tylko do standardowych kąpieli dla przeróżnych klientów, nad czym bardzo ubolewał Chancerel.

Severus ruszył za nim, gdy naraz Neil się zawahał.

– Jak chcecie ją zabrać do Paryża?

– Aportuję się z nią

– Daleko. Jesteś pewny?

– Dam sobie radę – skrzywił się lekko zniecierpliwiony Severus. – Daj jej zwykły eliksir uspokajający, a ja ją skonfunduję.

Neil potaknął, zajrzał do szafki z eliksirami i po krótkim szukaniu wyciągnął fiolkę z blado zielonym płynem.

– No to chodźmy. Antidotum jest już w….

Reszta słów Neila przeszła w oddalający się szmer, gdy obaj mężczyźni wyszli na korytarz i Mathias został sam. Czy ktoś mógłby wyjaśnić, co się właściwie dzieje…?

 

Hermiona dobiegła aż do przeszklonych wahadłowych drzwi, spojrzała przez nie i… zamarła. Zatrzymała się i przez chwilę nie była w stanie dać choćby kroku do przodu.

Widok mamy, śpiącej tak blisko, zaledwie na wyciągnięcie ręki; mamy, na którą tyle czekała, o której tyle marzyła, był jak olśnienie. Jak tysiąc słońc po najczarniejszej nocy. Jak szeroka tęcza po najgorszej burzy. Jak upragniony oddech po długim nurkowaniu.

I jednocześnie chyba nigdy jeszcze nie tęskniła bardziej. Przejmujące poczucie straty wręcz rozdarło jej serce, jakby cierpiała teraz za każdą, nawet najkrótszą chwilę, kiedy o niej nie pamiętała.

Przesunęła wzrokiem po pociągłej twarzy ozdobionej lekkimi zmarszczkami, na której rozlał się wyraz spokoju, ustach, w których czaił się cały czas cień uśmiechu, nadal gładkim czole i długich, lekko pofalowanych kosmykach w cudownym rudawym kolorze. To jest najpiękniejsza kobieta na całej ziemi. Chciała spojrzeć na całą jej sylwetkę, lecz nagle wszystko się rozmazało i w następnej chwili poczuła gorąc płynący po policzkach i pieczenie w gardle. Mamuś…!!!

To nie był ten sam płacz, jak gdy odnalazła ojca. Tamten płacz to była mieszanina radości,  tęsknoty, triumfu, miłości i ulgi, teraz zaś… To też była tęsknota, lecz przede wszystkim czysta, żywa, odarta ze wszystkich innych uczuć miłość.

Bo tak to jest z tymi naszymi mamami. Tata może być dla nas najdzielniejszym i najsilniejszym rycerzem, ale to jej ciepłe ramiona chronią nas przed najgorszymi potworami z naszych snów, to jej łagodnego głosu szukamy, gdy dzieje się nam największa na świecie krzywda i to jej pocałunek leczy w cudowny sposób każde stłuczenie. Na jej miłość nie musimy zasłużyć, bo mama kocha nas od pierwszej chwili, jeszcze zanim nas zobaczy – bezwarunkowo i na zawsze, jest w stanie zrobić dla nas wszystko i… przebacza każdy, nawet największy błąd.

W każdym razie Hermiona miała taką nadzieję. Bo w tym momencie z całą mocą dotarło do niej, jak wielką krzywdę jej wyrządziła.

Gdzieś zza niej dobiegło ciche stuknięcie drzwi, więc czym prędzej otarła policzki wierzchem dłoni. Nie odwróciła się, lecz Severus musiał się domyślić, że płakała, bo poczuła lekki uścisk na ramieniu

– Wszystko już będzie dobrze – odezwał się ciepło Neil, stając po jej drugiej stronie. – Choć miałem nadzieję, że będziemy mieli wreszcie jakąś normalną pacjentkę na piętrze. Wierz mi, to byłaby miła odmiana po tym, jak tydzień temu jeden ukradł czerwoną szminkę i rozsmarował ją sobie po oczach, bo chciał wyglądać jak Ponurak, a zaraz potem inny próbował podpalić piętro, bo twierdził, że jest salamandrą.

Hermiona parsknęła śmiechem i nagle sobie przypomniała! Oczy!

– Gdzie jest jej torebka? Muszę coś w niej znaleźć – powiedziała, zaglądając do pracowni.

Jej mama nosiła soczewki kontaktowe i zawsze zdejmowała je przed snem, nawet przed najkrótszą drzemką. Nazywała to „wyjmowaniem oczu”, co swego czasu bardzo Hermionę intrygowało.

Skoro przywracanie pamięci i odpoczynek miały zająć kilkanaście godzin, koniecznie należało je jej zdjąć.

Hermiona wiedziała, że nie wolno wkładać ich do zwykłej wody, ale do specjalnego płynu. Na całe szczęście jej matka zawsze ze sobą nosiła choć jedną jednorazową buteleczkę, na wypadek gdyby podwinęła się jej rzęsa czy coś wpadło do oka.

Sprawdziła w kątach i już miała zajrzeć za drzwi, gdy Neil złapał ją za ramię.

– Nie mam żadnej torebki. Może Mathias ją gdzieś zostawił?

Mathiasowi torebka też nic nie mówiła, natomiast od razu przypomniał sobie plecaczek, który leżał na fotelu pasażera. Gdy o nim wspomniał, Hermiona nie wahała się ani chwili.

– Chodź, aportujemy się tam i pokażesz mi, który to samochód – powiedziała zdecydowanym tonem. – Neil, nie budź jej jeszcze, zaraz wrócimy!

– Tam są ludzie! – ostrzegł ją Mathias, lecz Hermiona tylko potaknęła i pociągnęła go za sobą w kierunku schodów.

 

Aportowali się tuż przed jej domem. Mathias uwierzył na słowo, że dzięki temu jakiemuś Fundole nikt nie zwróci na nich uwagi, ale zanim pokazał Hermionie duże, szare auto, na wszelki wypadek rozejrzał się dookoła.

– Masz kluczyki? – spytała Hermiona.

– Kluczyki? Skąd!

Merlinie, chyba nie zostawił w środku miasta otwartego samochodu z kluczami w środku?! Hermiona podeszła od prawej strony, pociągnęła za klamkę i drzwi się otworzyły. Świetnie, po prostu genialnie. Wsiadła, natychmiast dojrzała plecaczek na tylnym siedzeniu, więc sięgnęła po niego i zajrzała do środka.

– Dobrze, to jest to – mruknęła, znalazłszy portmonetkę i kosmetyczkę.

W kosmetyczne były dwie plastikowe buteleczki i pojemnik na soczewki. To jeszcze znajdź kluczyki, bo ten samochód otwarty długo tu nie postoi, nawet jakbyś rzuciła zaklęcie MEGA-wstrętu.

Ale w plecaczku kluczyków nie było, nie znalazła ich też na półeczce z przodu, ani w drzwiach po stronie kierowcy.

– Czego szukasz? – zdziwił się Mathias.

– Kluczyków. Musimy zamknąć ten samochód – wyjaśniła, zaglądając na wszelki wypadek za osłonę od słońca i mimo woli podziwiając wnętrze. Eleganckie, czyściutkie, ładnie pachnące i żadnych osobistych drobiazgów, jak lista zakupów, żetony do sklepowych wózków, torby na zakupy czy zużyte baterie, których zawsze wozili pełno… To musiał być pożyczony samochód, przecież nie ściągnęła do Anglii swojego!

Mathias zerknął na drzwi po swojej stronie, na dywanik pod stopami, przeniósł wzrok na dywanik Hermiony i coś tam błysnęło.

– Chyba mam! Poczekaj, nie ruszaj się… – przytrzymując się kierownicy sięgnął po to coś, co istotnie okazało się kluczykami, czy raczej kluczykiem.

Zaraz obok leżała jakaś karteczka, więc też ją podniósł, oddał kluczyk Hermionie i rozłożył karteczkę.

– Klasa ekonomiczna – przeczytał. – Singapoure Airlines… Monika Wilkins… Z Londyn do Gold Coast…

Hermiona oderwała się od oglądania breloczka i odgarnąwszy włosy za ucho wzięła od Mathiasa karteczkę.

– To jest bilet na samolot – stwierdziła, próbując rozszyfrować rzędy skrótów i stłumiła ziewnięcie. – Na dziś. Merlinie, ale mieliśmy szczęście! Złapałeś ją tuż przed odlotem!

– Dziś? Niemożliwe – zaprotestował Mathias. – Beth mówiła, że ona zostaje do niedzieli!

– Kto?

– Nieważne, potem ci wyjaśnię – zabrał jej karteczkę, odnalazł wzrokiem daty i zerknął na Hermionę. – Który dziś jest?

– Czwartek, 22 maja.

– Niemożliwe. Powinna zostać do niedzieli.

Hermiona uniosła oczy do góry. Och, nie tylko Neil jest upartym osłem. Ale jej to pasowało.

– Może przyspieszyła odlot – zasugerowała i zarzuciwszy plecaczek na ramię wysiadła, by sprawdzić bagażnik.

Skoro jej mama miała samolot dzisiaj, możliwe, że miała ze sobą bagaże! To by było genialne, bo wtedy miałaby coś na te pierwsze dni tu, zanim nie ściągnie się tu wszystkich ich rzeczy.

Alohomora nie zadziałała, więc Hermiona otworzyła bagażnik w normalny sposób, choć zdążyła się porządnie ubrudzić przyciskając, naciskając i ciągnąc za wszystko, co jej się nawinęło pod rękę. Mathias tylko stał i przyglądał się jej bezradnie, ale nie było się co dziwić, w końcu potrzebował tygodnia, by przestać szukać klamki do drzwi na ulicy…

W końcu, nie wiedzieć od czego, pokrywa bagażnika otworzyła się z cichym szmerem i w środku oboje zobaczyli jedną dużą i jedną mniejszą walizkę.

– Poczekaj, wyjmę je – zaoferował się Mathias.

– Nie potrzeba – Hermiona rzuciła na nie oraz na różdżkę Invisus Mugoletum i po prostu wylewitowała je aż do domu.

Chcąc, nie chcąc Mathias poszedł za nią, przytrzymał otwarte szeroko drzwi i przez chwilę przyglądał się tapecie na ścianie tuż za progiem, na której poruszały się nieśmiało cienie liści kołysanych wiatrem. Wyglądało to zupełnie tak, jakby ktoś zamurował drzwi wejściowe i ładnie je wytapetował. Nagle rozległo się stuknięcie i ze ściany wynurzyła się Hermiona.

– Wiesz co… – odezwał się z lekkim wahaniem. – Jak wygląda twój ojciec? Bo nie pamiętam?

– Wysoki, szczupły… Czemu pytasz?

– To może podrzucę ci w takim razie jakieś ubrania dla niego? Bo w czymś przecież musi chodzić?

Hermiona właśnie myślała, od kogo mogła pożyczyć jakieś ciuchy dla taty, jeśli Harry z jakiegoś powodu nie wróciłby do jutra do Londynu i wymyśliła pana Weasleya. Bo coś jej mówiło, że jej ojciec nie byłby zachwycony zapinanymi na tysiąc guzików koszulami i surdutami. Lecz propozycja Mathiasa była idealna!

– Wiesz co, jesteś genialny – uściskała go mocno. – Bardzo ci dziękuję!

Mathias poklepał ją po plecach. Jak to dobrze widzieć ją wreszcie tak uśmiechniętą! Chyba nigdy jeszcze tak się nie cieszyła!

– Nie ma za co. Powiedz tylko, gdzie mam je zostawić?

– Po prostu wejdź do środka. Hasło brzmi „Bene dignoscitur, bene curatur” – mrugnęła do niego okiem. – Chyba nie będziesz miał problemów z zapamiętaniem?

– Dobrze rozpoznane, dobrze leczone – uśmiechnął się i spojrzał na drzwi. – Poczekaj, spróbuję.

Wyszeptał hasło i nagle ściana znikła i zobaczył pogrążony w półmroku wąski korytarz, na którego końcu widać było jakieś pomieszczenie – najpewniej salon.

– Zadziałało!

– Oczywiście, że zadziałało, a czego się spodziewałeś? Otwiera sieć Fiuu, umożliwia teleportację i wejście do środka – wyjaśniła Hermiona, zamknęła Colloportusem drzwi i ruszyła w stronę ulicy. – Jest jeszcze jedna ważna sprawa. Trzeba będzie coś zrobić z tym samochodem. On jest pożyczony z firmy Hertz i trzeba im go dziś oddać, albo przynajmniej zawiadomić, że mają go tu odebrać.

– To jakaś znana firma?

– Nie wiem – Hermiona pokazała mu breloczek z napisem „Hertz – wynajem samochodów”. – Ale skoro mojej mamie z Australii udało się ją znaleźć, to chyba raczej tak. Myślisz, że dałbyś sobie z tym radę?

– Oczywiście, że tak – zapewnił ją Mathias i obdarzył TYM spojrzeniem.

Spojrzeniem, ale i tonem głosu oraz emanującą z niego absolutną pewnością siebie. Od tego zdrowieli pacjenci. Nie potrzebne były eliksiry, maści czy nalewki, wystarczyła krótka rozmowa, uspokajający dotyk i uśmiech igrający w błękitnych oczach.

Na swoje nieszczęście Hermiona wiedziała, co bardzo często się za tym kryło.

Co on tym razem wykombinował?!

– Mathias…

– Zamykaj samochód i daj mi ten klucz. I pospieszmy się, bo profesor Snape nie będzie zachwycony. Nie wiem, czy wiesz, ale on nie lubi czekać.

 

 

Istotnie, profesor Snape był daleki od zachwytu.

Zaraz po ich wyjściu Severus dostał wiadomość od Chancerela, że ten skończył już przywracać pamięć ojcu Hermiony, więc odpowiedział, że za chwilę zjawią się z jej mamą i, żeby ominąć recepcję i idiotyczną kontrolę różdżek, kazał komuś wyjść po nich na dziedziniec.

A potem zaczął spacerować pod oknem i przyglądać się ścianie domu po drugiej stronie podwórka na tyłach Kliniki, a kiedy znudził mu się ten widok, równie nieciekawej ścianie pod oknem, pochlapanej i zniszczonej wykładzinie… Na myśl, że ktoś inny właśnie liczy kamienie na dziedzińcu Bastylii coraz ciaśniej splatał ręce na piersi. Co prawda tego razu nie można było nazwać spóźnieniem, ale to wcale nie napawało go entuzjazmem.

Na widok wchodzącego Mathiasa Wolfa i Hermiony zatrzymał się, ściągnął brwi i posłał Uzdrowicielowi ponure spojrzenie.

– Odkryliście jakiś nowy, wolniejszy sposób aportacji czy też w Wielkiej Brytanii jest jeszcze inny Londyn, o wiele dalej, o którym nie wiem?

– W samochodzie były bagaże mojej mamy, bo miała dziś wracać do Australii, więc przeniosłam wszystko do domu – odparła spokojnie Hermiona.

Tak jest, nie dawaj mu się! pomyślał Mathias, choć miał dziwne wrażenie, że to było chyba skierowane do niego. Dyskretnie zerknął na zegarek – dochodziło w pół do dwunastej, i nagle poczuł, że Snape ma rację.

– Mogę wam jakoś pomóc? Sprowadzić mamę Hermiony, albo może coś ponieść? Skoro i tak schodzę?

Ale nie musiał ich ponaglać. Dwie minuty później Severus Snape i Hermiona sprowadzili na dół Helen Granger – Snape podtrzymywał ją delikatnie w pasie, gotów w każdej chwili ją złapać, gdyby się zachwiała, Hermiona trzymała ją za rękę i schodziła na pamięć, nie odrywając wzroku od jej twarzy. Na niewielkim, zaśmieconym podwórku Hermiona pomachała mu ręką na pożegnanie, Snape skinął głową i deportowali się.

 

 

London Hypnotherapy Clinik

O tej samej porze

 

– Dobra, koniec, dłużej nie mam zamiaru czekać – fuknął Philip Mendez, odrzucając gazetę na stół. – Już i tak nie wiem, jakim cudem wytrzymałem do tej pory!

Doktor Anders spojrzał z ciężkim westchnieniem na zegar, który wskazywał 11:30, odłożył okulary na „mapę słów” i przetarł oczy.

Na pierwsze pięć minut spóźnienia nawet nie zwrócili uwagi – byli w Londynie, sami wiedzieli, czym są korki i jak trudno czasem znaleźć miejsce do zaparkowania. Drugie pięć minut też ich specjalnie ich nie zdziwiło, ale Phil wyszedł na korytarz, sprawdzić, czy nikogo nie ma.

Kwadrans po jedenastej doktor Anders kazał sekretarce zadzwonić do pani Wilkins, lecz okazało się, że włącza się natychmiast poczta głosowa. Niezrażony tym, sam próbował do niej dzwonić przez następne dziesięć minut, zaś Phil przerzucał bezmyślnie strony Financial Times i co chwila patrzył na zegarek.

– Nie wiem, co się dzieje, Phil. Muszę przyznać, że też mi się to nie podoba.

– „Nie podoba”? Jim! – zawołał Phil. – Ty chyba oszalałeś! Ta baba wystrychnęła cię na dudka! Powiedz, zapłaciła ci chociaż za wczorajszy seans?

Doktor Anders posłał mu bardzo ciężkie spojrzenie.

– Tak, Phil, zapłaciła – obaj już dawno się nauczyli, że niektórzy pacjenci lubią nie zjawiać się na kolejnych spotkaniach, żeby uniknąć płacenia za całą terapię. – I osobiście zaczynam się martwić, a nie złościć.

Gdzieś nieopodal rozległ się ostry pisk opon i stuknięcie, które doszło do nich pomimo zamkniętych porządnie okien. To natychmiast skojarzyło się Andersowi z wczorajszym wieczorem.

– Kazałem jej wziąć taksówkę, bo nie chciałem, żeby w tym stanie wracała do hotelu samochodem, ale nie wiem, czy to zrobiła.

– Uważasz, że nie przyszła dziś, bo miała wypadek? – spytał z niedowierzeniem Phil. – Jim, to naprawdę mało prawdopodobne. Prędzej przeraziła ją stawka za seans, nie odważyła ci się tego powiedzieć i po prostu cię olała.

– Nie sądzę….

– Szczególnie, że dziś wyjeżdża i nie będziesz mógł jej policzyć za całe dzisiejsze popołudnie!

Doktor Anders wstał tak gwałtownie, że popchnięte krzesło podjechało aż pod ścianę.

– Phil, ty jej nie widziałeś, więc nie wiesz, jak bardzo była zdeterminowana, żeby odkryć prawdę o swoim życiu! Jak bardzo chciała dowiedzieć się, co mogło stać się z jej dzieckiem, kim była i co robiła przez tyle lat! – jego przyjaciel nadal nie wyglądał na przekonanego, więc uciekł się do tego, co zawsze się sprawdzało – znalazł przykład z jego własnego życia. – Czy gdybyś tylko podejrzewał, że Klaudia i Robert to twoje dzieci i byś je stracił, nie próbowałbyś wszystkiego, byle je odnaleźć? – tym razem na twarzy Phila pojawiła się konsternacja. – Phil, ona wczoraj upewniła się, że jest matką. Że ktoś zabrał jej JEJ własne dziecko, na miłość boską! I że coś jest cholernie nie tak z całym jej życiem! I ty myślisz, że tak po prostu OLAŁA możliwość znalezienia odpowiedzi na te wszystkie pytania i teraz leży sobie w hotelu i ogląda telewizję?!

Phil przez chwilę przyglądał się swoim własnym butom, ale po poruszeniu jego ramion doktor Anders poznał, że oddycha głęboko, żeby się uspokoić. Może, cholera, przesadził z tym przykładem?

– Więc sądzisz, że coś jej się stało i dlatego nie przyszła? – spytał w końcu.

– Mam złe przeczucia – odparł ponuro Anders. – Cholernie złe – dodał, sięgając po telefon.

– Jej komórka nie odpowiada.

Doktor Anders tylko wzruszył ramionami i wystukał numer. Jej komórka mogła nie odpowiadać, ale wczoraj dowiedział się wystarczająco dużo, by wiedzieć, jak jej szukać.

 

Londyn, Hotel Hilton

11:50

 

Beth wyrwała się z Instytutu trochę po w pół do dwunastej. Ostatnimi dniami często wychodziła wcześniej pod pozorem wizyty u profesora Neumanna, tak więc dziś wszyscy uznali, że również do niego idzie. Będziesz naprawdę musiała do niego wpaść, bo jak wróci do pracy i usłyszy od innych, jak często ponoć go odwiedzałaś, to się zdziwi…

Ale teraz nie miała do tego głowy. Chciała dostać się jak najszybciej do Hiltona i poczekać na Mathiasa. Jego poranne propozycje i coraz większa determinacja zaczęły ją poważnie niepokoić.

Langust-nikt musiał dziś pokąsać ich oboje, i to poważnie, bo przez całą drogę do hotelu trafiała na czerwone światła. Dojeżdżając złapała się na tym, że rozgląda się dookoła, czy nigdzie się nie dymi. Na mleczno-białym niebie nie było nawet śladu po pożarze, ale to nie wykluczało, że nie znajdzie całego personelu i wszystkich gości śpiących pokotem na podłodze. Lub że nie zadzwonią do niej z informacją, że w Londynie wybuchła jakaś zaraza dotykająca ciemnowłose kobiety po 50-tce.

Lecz gdy parkowała swojego malutkiego Smarta, przez parking przeszły dwie brunetki w tym mniej więcej wieku i żadna z nich nie wyglądała na chorą czy umierającą.

Podchodząc do drzwi Beth zerknęła na zegarek i dlatego zupełnie nie dostrzegła Mathiasa, który wyszedł z hotelu, podszedł do niej i złapał ją w pasie.

– Aaa… Math! To ty! – zawołała, wzdychając ciężko. – Przestraszyłeś mnie.

– Merl… Przepraszam! – na twarzy Mathiasa pojawiła się skrucha, lecz natychmiast zastąpił ją radosny uśmiech, mężczyzna pocałował Beth i pociągnął w kierunku jej auta. – Zobacz! – pokazał jej kołyszące się na palcach kluczyki samochodowe.

Beth sięgnęła po nie, przyjrzała się wpierw kluczowi, potem obróciła płaski breloczek i na widok dużego czarnego napisu na żółtym tle przystanęła.

– Gdzie je znalazłeś? Trzeba je oddać na recepcję, pewnie ktoś zgubił – obróciła się i pociągnęła Mathiasa w stronę hotelu.

– A można je tam oddać? Bo będzie trzeba. Ale to nie Ktoś zgubił, tylko Monika zgubiła.

Oboje znów się zatrzymali. Mathias uśmiechnął się triumfalnie, co tym bardziej niepokoiło Beth. Może on znów czegoś nie zrozumiał?

– Skąd wiesz, że akurat Monika?

– Bo znalazłem ją pod domem Hermiony. Zaglądała do środka, a potem wróciła do auta, a ja za nią…

Huk kamienia, który wreszcie spadł Beth z serca słychać było chyba nawet w Chinach!

– Boże, nareszcie!! I co?

Wierz mi, nie chcesz wiedzieć. Mathias wzruszył ramionami i zerknął na buty.

– I zabrałem ją do Kliniki.

– Więc teraz ją operują, tak?

– No nie, bo chwilę później zjawiła się Hermiona i – rozejrzał się na wszelki wypadek i ściszył głos – zabrała ją do Bastylii.

Beth przestała się uśmiechać i spojrzała na niego dużymi oczami.

– Do Bastylii? Do jakiej Bastylii?

– Tej we Francji – sprecyzował Mathias. – I wiesz, tam już jest…

– Kochanie, niemożliwe. Bastylię zburzyli.

Mathias urwał, zaniepokojony. Jak to „zburzyli”?? I jak to możliwe, że doszło to aż do mugoli?

– Kiedy?!

– Jakieś… dwieście lat temu? Sama widziałam, został tylko plac…

– Ach nie! – roześmiał się, pociągnął Beth z powrotem na parking i wyszeptał konfidencjonalnie. – Jeszcze ci nie mówiłem. We Francji czarodzieje żyją w innym wymiarze. Więc w tym samym miejscu w wymiarze czarodziejskim mogą stać inne budynki niż w mugolskim i na odwrót. Więc spokojnie – dodał już normalnym tonem i uśmiechnął się na widok osłupiałej miny Beth. – Jak chcesz, to cię tam kiedyś zabiorę. A wracając do Hermiony, wyobraź sobie, ona wybrała się do Australii, znalazła ojca i właśnie francuski Mistrz Umysłu przywraca mu pamięć! Cudowna nowina!! Możemy dziś świętować!

Beth sięgnęła po jego rękę i idąc oparła na chwilę głowę o jego ramię.

– Owszem, tym bardziej, że mamy inną, nie lada okazję do świętowania.

Odczekała, aż Mathias posłał jej pytające spojrzenie i wyjaśniła:

– Dokładnie tydzień temu dołączyłam do waszego świata i stałam się czarodziejką.

– My mówimy „czarownicą”. Ale masz rację, będziemy świętować.

– U ciebie czy u mnie?

– U mnie – zdecydował Mathias. – Bo i tam muszę wpaść do domu po jakieś ubrania dla ojca Hermiony. I je dziś jej podrzucić, żeby nie chodził goły.

– To oni dziś wracają? To przy okazji może kupmy jej coś, bo pewnie nie ma nic w domu – Beth zerknęła na zegarek i kiwnęła głową. – Najlepiej teraz, to będziemy mieć wolny wieczór.

Wreszcie wolny wieczór. Mathiasowi jak najbardziej to odpowiadało.

– Nie wiem, co pijają kobiety, ale ponoć ojciec Hermiony lubi whisky.

– Mam na myśli raczej chleb, mięso, warzywa i owoce – sprowadziła go na ziemię Beth.

– Ach….

 

 

Paryż, Bastylia,

12:50  – o tej samej porze

 

Przejście do wymiaru czarodziejskiego przez Place de la Bastille wyglądało podobnie, co wyjście z niego, choć Severus przedkładał podróż w tę właśnie stronę. Zdecydowanie wolał słyszeć łagodny szmer wiatru i widzieć majestatyczną twierdzę na olbrzymiej, otwartej przestrzeni porośniętej gęstą trawą zamiast cisnących się do siebie szarych budynków, hałaśliwych pojazdów i biegających chaotycznie we wszystkie strony ludzi. To kojarzyło mu się z Hogwartem, Zakazanym Lasem, terenami do Quidditcha i jeziorem z wielką kałamarnicą. Nie żeby do tego tęsknił – fakt zabicia człowieka, nawet jeśli to było na jego własną prośbę, sprawił, że nie wyobrażał sobie tam kiedykolwiek wrócić, ale jednak spędził tam większą część swojego życia i nie mógł tego tak po prostu wymazać z pamięci.

Jeśli chodzi o Hermionę, miał wrażenie, że w ogóle tego nie dostrzegła. Świat mógłby runąć dookoła, a i tak by to do niej nie dotarło. To, w jaki sposób pokonała całą drogę między zwodzonym mostem a dziedzińcem nie można było nawet nazwać chodzeniem. Ona po prostu płynęła ponad drewnianymi belkami i nierównymi kamieniami, trzymając swoją matkę za rękę.

To było jakiś kwadrans temu. Od tego czasu Helen Granger została uśpiona, używając Accio Hermiona wyjęła jej z oczu szkła i teraz siedzieli z Chancerelem w niewielkim saloniku koło jego pracowni. W powietrzy unosił się aromatyczny zapach tytoniu zmieszany z lekko zwietrzałym zapachem obiadu.

– W sumie to się doskonale składa – powiedział starszy czarodziej, pykając fajką. – Miałem dziś przeprowadzać doświadczenia z nowymi eliksirami wygładzającymi myśli, ale na to trzeba całego dnia, więc zrobię to jutro. A teraz zajmę się pani matką.

Hermiona stłumiła dyskretnie ziewnięcie i na wszelki wypadek wyprostowała się na fotelu. Kiedy rozparła się w nim, poczuła się strasznie ociężale.

– Nie myślałam, że to trwa tak długo – przyznała.

– Och, z pani ojcem skończyłem już jakiś czas temu – zaoponował natychmiast Chancerel. – I nawet pobiegłem zawiadomić was, gdzie macie szukać pani matki, gdy okazało się, że zrobiliście mi psikusa i zniknęliście – Hermiona otworzyła usta, ale tylko machnął na nią ręką. – Wiem, chérie, Severus wytłumaczył mi, czemu. I bardzo dobrze, że ją odebraliście, bo gdyby ten pani kolega zaczął nad nią pracować, nic nie mógłbym już zrobić.

Siedzący obok Severus nie zareagował, ale Hermionie zrobiło się strasznie wstyd. Musieli chyba oboje zgłupieć zupełnie! Powinni chociaż zawiadomić Severine!

– Przepraszam mimo wszystko – powiedziała cicho w swoje ręce. – A mógłby pan powiedzieć mi, na czym polega takie przywracanie pamięci?

Chancerel pyknął fajką ostatni raz i opróżniając ją, opowiedział pokrótce, na czym polegał „spacer” , a potem wspomniał o dwóch tożsamościach: Perry’ego i Wendella.

– Pani ojciec pamięta w tej chwili wszystko tak, jak było kiedyś – podsumował. – Muszę panią uprzedzić, że zakończyłem naszą promenadę w bardzo szczególnym momencie. Jak obejrzeliśmy wspomnienie z chwili tuż przed tym, jak zmieniła im pani pamięć i chwili tuż po. Biedak, nic nie zrozumiał, ale odesłałem go z pytaniami do pani. I myślę, że to będzie pierwsza rzecz, o którą panią zapyta.

Z trudem nadążająca za jego wyjaśnieniami Hermiona ocknęła się i przygryzła lekko usta. To nie będzie łatwe, więc lepiej dobrze się przygotuj do tej rozmowy. Tysiące razy o niej myślała, planowała, dobierała odpowiednie słowa, lecz teraz poczuła, że były… płytkie. Nie oddawały zupełnie tego, co powinni wiedzieć, żeby Zrozumieć.

– A na koniec zająłem się fałszywymi wspomnieniami, które stworzył na użytek tej baśni o Wendellu i Monice i marzeniu o Australii – dodał, nabijając fajkę na nowo. – Bez problemów będzie mógł oddzielić prawdziwe od tych fałszywych, co na pewno przyda mu się, jak tam wróci.

Jak TAM wróci? Wraca się do domu, a jego dom jest tu, w Londynie.

– To doskonale, bo nie wiem, czy udałoby mi się wszystko samej załatwić.

Milczący dotąd Severus pochylił się w fotelu w jej kierunku.

– Nie będzie ci łatwo wyjaśnić twoim rodzicom, czemu zmieniłaś im pamięć i wysłałaś do Australii, ale wtedy nie miałaś innego wyjścia i nie mogłaś ich pytać o zgodę. Poukładali sobie tam życie, pozwól im teraz poukładać je na nowo, już w domu. Tak, jak im będzie odpowiadało.

– Poza tym nie wszystko mogłaby pani załatwić sama – dołączył się Chancerel. – Muszą przecież pożegnać się z pracodawcami, opróżnić i zdać wynajęty dom i porozumieć z tym chłopakiem, który jest współwłaścicielem ich firmy.

Tym razem udało się mu zaskoczyć ich oboje. Hermiona wymieniła z Severusem krótkie spojrzenie i odwróciła się do Chancerela.

– Przecież… to oni nie mieszkają na jachcie? I nie… nie pracują na nim?

Starszy pan zebrał na rękę resztki tytoniu, które wysypały się z cybucha na stolik, wsypał do woreczka i otrzepał dłonie.

– Zaraz po przeprowadzce do Australii owszem, zamieszkali na jachcie i zarabiali pieniądze wożąc turystów na Rafę, ale potem przeprowadzili się do Brisbane, wynajęli dom i znaleźli pracę. Poza tym pani matka poszła do jakiejś szkoły, więc tylko oni mogą złożyć wypowiedzenia z pracy, zdać ten dom i przenieść się do szkoły w Anglii.

O Merlinie…! Hermiona zamarła, patrząc w miejsce, w którym przed chwilą leżały kłaczki tytoniu. Na tle kamiennego blatu ujrzała nagle, jak dużo zostało jeszcze do zrobienia.

Znalezienie rodziców było oczywiście najtrudniejszą sprawą, co nie oznaczało, że reszta była łatwa.

Trzeba będzie jakoś ich tam zabrać. Inaczej niż samolotem czy teleportacją. Może nawet na teraz, skoro pracują? Porwałaś tatę, może właśnie powinien pracować i straci przez ciebie pracę? No i co z tą szkołą? Może mama ma jakieś egzaminy, samolot odleciał, może jej przepadną? Do tego prócz pracy i szkoły jest ten jakiś wspólnik, nie mogą zrobić, co chcą. I skoro mają tam dom, nawet wynajęty, pewnie mają i samochody, może trzeba je będzie tu przenieść lub sprzedać, a to tak szybko nie pójdzie? Z tym wszystkim nie wiadomo nawet, kiedy będą mogli przeprowadzić się z powrotem do domu…

Myślała już, że doszła na szczyt, a tym czasem okazało się, że to był tylko przystanek i do wejścia na samą górę jeszcze dużo brakowało.

Nagle poczuła, że więcej już nie przyswoi i nie ogarnie. Jedynym rozwiązaniem, jakie widziała, było wziąć do ręki Kamień i złożyć kolejne życzenie – żeby wszystko się jak najszybciej poukładało. To było zupełne idiotyczne, nie dostała go po to, by spełniał życzenia, lecz nie potrafiła nic na to poradzić.

Gdy spojrzała wielkimi oczami na Severusa, ten skinął powoli głową.

– Idź odpocząć do pokoju, zaraz do ciebie przyjdę.

– A ja dam pani znać, jak tylko obudzi się pani ojciec i jak skończę z pani matką – dodał z ciepłym uśmiechem Chancerel.

 

Gdy Hermiona wyszła, Severus odczekał, aż starszy czarodziej zapali na nowo fajkę i zapytał:

– Były jakieś kłopoty z jej ojcem?

– Żadnych – Chancerel zaciągnął się z wyraźną lubością. – Perry Granger ma cudownie jasną pamięć, połączenia do milionów nieistotnych wspomnień są pozrywane, można powiedzieć, że widać w nim wszystko czarno na białym. Byłbyś zachwycony, mogąc je przeglądać.

Severusowi zadrgał lekko kącik ust. Był pewien, że pamięć Helen Granger jest równie cudowna, choć kobieta z pewnością ma miliony wspomnień więcej. Nie bez powodu Hermiona była najzdolniejszą czarownicą tego i zeszłego stulecia i miała tak niesamowicie zorganizowany umysł.

– Doskonale. Dasz mi znać, jak poszło z jej matką?

– Oczywiście. A co, nie zostaniesz? – zdziwił się Chancerel.

– Nie. Nie widzę powodu – odparł krótko Severus.

– W takim razie chodź, rzucę okiem na jej umysł – zaproponował Chancerel, wstając.

– Jeszcze jedna sprawa. Prześlij rachunek do mnie.

– Severusie, nie mam najmniejszego zamiaru wystawiać ci rachunku za przywrócenie im wspomnień!

– Wierz mi, bardzo to doceniam. Mam na myśli pokój, jedzenie i cokolwiek jeszcze Hermiona będzie potrzebować. Jestem pewien, że Ministerstwo nie będzie równie hojne, co ty.

– Prześlę ci rachunek za wszystko, czego nie uda mi się z niego wykreślić.

Przeszli do pogrążonej w półmroku pracowni, stanęli po obu stronach śpiącej Helen Granger i szepnąwszy jakieś zaklęcie Chancerel spojrzał na jej głowę.

Severus nie wiedział, jak Francuz potrafi wniknąć w jej umysł nie utrzymując żadnego, choćby najkrótszego kontaktu wzrokowego. Ale w końcu nie bez powodu Chancerel był Mistrzem pośród Mistrzów. I nawet nie zamierzał się starać osiągnąć takiego…

Starszy czarodziej wyprostował się gwałtownie i spojrzał na Severusa ze zmienioną twarzą.

– Mamy problem, Severusie. Ktoś grzebał w jej wspomnieniach. Dosłownie grzebał. Wszystko jest poprzewracane i pomieszane.

Rozdziały<< Goniąc Szczęście Rozdział 26Goniąc Szczęście Rozdział 28 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Ten post ma 2 komentarzy

  1. Bardzo fajnie pokazujesz Severusa z jego typowym charakterem i to jak się zmienił. Potrafi być normalnym sobą, a za chwilę mamy jego przemyślenia. Gdyby to było inne opowiadanie i Sev byłby taki od początku to bym uciekła. Dzięki wielkie 💜Wróć do czytania

  2. Z mojego przypadku teraz lata po śmierci taty okrutnie boję się momentu, w którym ją stracę, ale dla mnie tata był też taką ostoją i bezpieczną przystanią, będę płakać 💔Wróć do czytania

Dodaj komentarz