Czwartek, Anglia,
Klinika Św. Munga
Około 13-tej
– Co pani przyszło do głowy, żeby próbować eliksir herbicydowy – Mathias podał starszej czarownicy antidotum na niepopularne trucizny i potarł zaczerwienione oczy. – Proszę to wypić. Do końca.
Kobieta z cierpiętniczą miną wzięła maleńki łyczek eliksiru i natychmiast odsunęła fiolkę i wypluła go prosto na kołdrę.
– Merlinie, obrzydlistwo! Otruć mnie pan chce, czy co?!
– Wręcz przeciwnie. Proszę pić.
– Potwornie gorzkie – skrzywiła się i dodała, kręcąc nosem. – I brzydko pachnie.
– Nie przyszła tu pani do kawiarni – fuknął Mathias i stuknął niecierpliwie różdżką w otwartą dłoń. – No już!
Czarownica drgnęła, cofnęła się aż na oparcie łóżka i krzywiąc się, wypiła powoli resztę.
– Następnym razem dwa razy się zastanowię, zanim zgłoszę się do Kliniki – stwierdziła, oddając mu pustą fiolkę.
Mathias odebrał ją, Tergeo wyczyścił zachlapaną pościel i mamrocząc pod nosem „Trzy byłoby bardziej wskazane” wymaszerował na korytarz. I chyba już po raz tysięczny zerknął na zegarek.
Było dopiero tuż po pierwszej. Czyli całe dwie godziny do upragnionego spotkania z Ministrem! Ależ ten czas się wlecze!
Gdy wczoraj wieczorem aportował się do domu, na nowo ogarnął go strach. Co, jeśli Beth POWIE??
Mogła skłamać mówiąc, że profesor Neumann nic nie wie! A jak się gdzieś upije i zdradzi wszystko nieświadomie? A jeśli ktoś ją porwie i zmusi do tego torturami? Albo Beth uzna, że przesadził i zignoruje jego prośbę?
Co prawda zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że to właśnie on przesadza, kto niby miał ją torturować, ale przecież były setki innych możliwości!
Cały czarodziejski świat był zagrożony, bo on, idiota, zaufał kobiecie, której zupełnie nie znał! Tylko dlatego, że mu się spodobała. Najnormalniej w świecie CHCIAŁ jej wierzyć, byle tylko kontynuować tę znajomość.
Nie mógł spać. Przewracał się niespokojnie z boku na bok, tonąc na przemian w ponurych wizjach Beth rozpowiadającej o magii wszystkim dookoła, koszmarnych konsekwencjach i perspektywie Azkabanu. Czasami, jak promień słońca, pojawiała się jej piękna twarz; cudowne brązowe oczy, równie cudowne usta, jej uśmiech i zapewnienia, że nikomu nie powie i panika słabła, ale tylko po to, by za chwilę zalała go kolejna fala przerażenia.
I nagle gdzieś koło świtu przyszło mu do głowy rozwiązanie i Mathias aż usiadł z wrażenia. Datus Magicae!
Rytuał Datus Magicae gwarantował, że mugole nie byli w stanie mówić o magii w towarzystwie osób niemagicznych! Stosowało się go w przypadku najbliższych rodzin mugolskich dzieci obdarzonych magią oraz w przypadku małżeństw mieszanych i z tego, co wiedział, prawo pozwalało na rzucenie go również w okresie narzeczeństwa.
Tu niestety sprawa się komplikowała. Przecież oni nie byli narzeczonymi. Dopiero się poznali.
Chociaż… Nikt nie wie o wczorajszym spotkaniu. Nikt nie wie, co dokładnie was łączy.
Do rana zdążył wymyślić, co zrobić. Musiał tylko wyjaśnić to Ministrowi, jedynej osobie, która znała całą tę historię i poprosić o nagięcie tego przepisu.
A jeśli się nie uda…
Znalazł też inny sposób. To była ostateczność. Co prawda przerażały go konsekwencje, ale…
Ale nie masz innego wyjścia. Jeśli nie zagwarantujesz sobie jej milczenia i tak czeka cię Azkaban.
Dlatego też jak tylko przyszedł do pracy, poprosił o pilne spotkanie z Kingsleyem Shackleboltem. Normalnie nie miałby szans się do niego dostać, ale słowa „w sprawie Rayleigh” otwierały dziś niejedne…
– Mathias!!! – rozległ się gdzieś z bliska znajomy głos i nagle Mathias znalazł się z powrotem w korytarzu i zaczął dostrzegać ludzi i przedmioty dookoła.
– Harry! I Ginny! – zawołał radośnie i podszedł do nich szybko. – Cudownie was widzieć!
Uściskali się serdecznie i Mathias przytrzymał Ginny w wyciągniętych ramionach.
– Wyglądacie… o wiele lepiej! Nawet nie wyobrażacie sobie, jak się cieszę!
– Wyobrażam sobie – rzucił krótko Harry. – Mam sprawę do ciebie. Możemy porozmawiać na osobności?
Mathias poczuł się, jakby oberwał prosto w żołądek. Wie! Harry wie! Widział nas gdzieś razem! Albo ktoś inny nas widział i mu powiedział!!
Co teraz?! Merlinie, CO TERAZ???!!
– Harry… – aż zakręciło mu się w głowie.
Na widok miny Mathiasa Harry zdziwił się jak rzadko.
– To zajmie tylko chwilę – wyjaśnił. – Przepraszam, że tak bez uprzedzenia, ale to naprawdę nie może czekać.
Może tylko Harry wie. Może jakoś go przekonasz…
– Chodźcie – kiwnął głową Mathias i rozejrzawszy się dookoła, ruszył szybko do swojego biura.
Musiał zwolnić, bo Harry i Ginny nie nadążali za nim. Gdy weszli do obskurnego pomieszczenia, zamknął porządnie drzwi i usiadł za zagraconym jeszcze bardziej niż zwykle biurkiem.
– Siadajcie. I mów – kiwnął ręką i zaczął obracać różdżkę między palcami.
Ginny obrzuciła go krótkim spojrzeniem – nie musiała się wysilać, żeby wyczuć jego zdenerwowanie.
– Nie bój się, nic nam nie jest. Antidotum naprawdę zadziałało – powiedziała uspokajającym tonem.
Mathias spojrzał na nią trochę nieprzytomnie, ale zanim zdążył coś powiedzieć, odezwał się Harry.
– Kilka dni temu wysłałem sowę do Snape’a i poprosiłem go o pomoc dla Hermiony. I dziś przyszedł do nas i powiedział, że postanowił usunąć jej wspomnienia.
– CO…? – wykrztusił Mathias. Zupełnie nie tego się spodziewał i odniósł wrażenie, że Harry mówi w jakimś obcym języku.
– Dokładnie – potwierdził Harry i w kilku słowach streścił ich rozmowę. – Jutro będę rozmawiać z Gawainem, więc też mu to przekażę i poproszę, żeby pogadał z Kingsleyem.
Mathias potrzebował dłuższej chwili, żeby się skupić i przetrawić tę wiadomość.
– I zgłosi to oficjalnie w Ministerstwie? – spytał w końcu. – Bo to znaczy, że Hermiona nie może uczestniczyć w procesie przed Wizengamotem.
– Nie mam pojęcia – wzruszył ramionami Harry. – Zgodnie z procedurą powinien, ale przecież to Snape. Wiesz, jak on kocha Ministerstwo i przepisy prawa.
Mathias poczuł nagłą sympatię do Snape’a.
– Dobrze, że mi powiedziałeś. Zamierzałem wpaść do niej w najbliższych dniach. Teraz przynajmniej wiem, co mam mówić.
– Jest jeszcze coś.
Harry zawahał się wyraźnie i Mathias, który już zdążył się rozluźnić, na nowo wstrzymał powietrze.
– Właśnie wyszliśmy z wizyty kontrolnej. Na której Margaret zabroniła nam używać magii przez kolejny tydzień.
– To… naprawdę konieczne? – dorzuciła cicho Ginny.
Ta rozmowa zaczynała coraz bardziej przypominać Mathiasowi jazdę wózkiem do krypty w banku Gringotta. W tej chwili znów zleciał na sam dół i wnętrzności znów opadły mu ciężko w żołądku.
– Konieczne? Oczywiście, że konieczne – odparł, zaskoczony. – Sam to zaleciłem.
– Ale może nie każdy… my… – zaczął Harry.
– Może mógłbyś nam powiedzieć, czy akurat my, wyjątkowo… – wpadła mu w słowo Ginny.
– Akurat wyjątkowo – przerwał jej Mathias, wskazując ich oboje palcem – to wy macie się do tego stosować. Powiedziałbym nawet: szczególnie wy.
Harry pokręcił łagodnie głową, jakby chciał przemówić do rozsądku upartemu dziecku. Niemożliwe.
I już nie chodziło o głupie utrudnienia wynikające z faktu, że teraz musieli robić ręcznie to, do czego kiedyś używali magii, to nie miało żadnego znaczenia. Chodziło o wyjazd do Australii i pomoc Hermionie.
Zanim jeszcze przyszli do Kliniki, ich szalony pomysł przerodził się w pewnik. W plan. Uwierzyli, że mogą to zrobić, zaczęli już obmyślać jak i gdy usłyszeli zalecenie Margaret, poczuli się, jakby ktoś zamknął przed nimi drzwi. Już do nich doszli, mogli ich dotknąć i naraz ktoś zatrzasnął im je tuż przed samym nosem. Koniec. Marzeń i nadziei, i dla nich i dla Hermiony…
Ale gdy tylko wyszli na korytarz i zaczęli rozmawiać, dotarło do nich, że może można je jeszcze otworzyć.
To nie mogło się ich tyczyć. Przecież Margaret powiedziała, że wszystko w porządku. Z pewnością to był jakiś generalny zakaz, rodzaj zabezpieczenia dla Kliniki na wypadek, gdyby któryś pacjent nie wrócił do zdrowia czy coś w tym stylu. Zwykła dupokrytka. Musieli się tylko upewnić, co dokładnie IM było wolno.
– Posłuchaj – zaczął, unosząc lekko obie dłonie. – Margaret powiedziała, że wraca nam magia, więc w naszym wypadku chyba można złagodzić ten zakaz.
– Czujemy się naprawdę dobrze. Szybko się męczymy, ale poza tym nic nam nie dolega – poparła go Ginny.
– Nie będziemy używać żadnych zaawansowanych czarów, przyzywać Patronusa czy stawiać Tarczy. Chodzi nam o zwykłe, codzienne zaklęcia.
Zwykłe, codzienne zaklęcia? Mathias miał ochotę zakląć. I to porządnie, ale się powstrzymał.
– Nie, Harry! – powiedział ostro. – Spośród wszystkich chorych to wy dwoje byliście najdłużej wystawieni na działanie trucizny. Gdyby Snape nie dał wam po połowie antidotum, już byście nie żyli. Osłabiło ono działanie trucizny, ale ona cały czas była w waszym organiźmie.
Ginny spojrzała niepewnie na Harry’ego, a potem na Mathiasa i uśmiechnęła się niepewnie.
– Ale Margaret powiedziała, że już jej nie ma. Znikła… Więc chyba wszystko już jest w porządku…
– Nie! – zawołał Mathias, wstając tak gwałtownie, że krzesło odchyliło się mocno do tyłu i zatrzymało z głuchym stuknięciem na ścianie. – Nic nie jest w porządku!
Na gacie Merlina! Czemu oni muszą być tak strasznie uparci?! Jak cholerne osły!
Równocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że w ich wypadku zwykłe „Nie” nie wystarczy. I jeśli nie zrozumieją, gotowi są jeszcze zignorować jego zalecenia. Jak, do licha, przemówić im do rozsądku?
Uniósł wymownie oczy do góry i… na widok świecącej kuli nagle znalazł sposób.
– Chodź tu – gestem przywołał do siebie Ginny. – Stań przede mną.
Dziewczyna postąpiła do przodu i zatrzymała się o krok od niego.
– Nox – mruknął Mathias i wskazawszy ją różdżką, rzucił Ostendus Magicae.
W zapadłej nagle ciemności pojawiło się kilka większych i mniejszych plam światła i tysiące cienkich linii je łączących. Wszystkie pulsowały lekko, zupełnie jak mrugające w oddali gwiazdy, i tak samo wibrowała delikatnie różdżka Mathiasa.
Uzdrowiciel rzucił to samo zaklęcie na siebie i nagle pomieszczenie zalała jaskrawa poświata.
Nie widać było ani świetlistych punktów, ani poszczególnych linii, całe jego ciało wydawało się być skąpane w tętniącym blasku.
Harry bez mała zachłysnął się powietrzem i po raz kolejny osunął się na oparcie krzesła, tym razem jednak nie z ulgi. Równocześnie dało się słyszeć cichutkie westchnienie Ginny, wyraźnie zdławione, gdy dziewczyna złapała się za usta.
Więc to nie zwykłe środki ostrożności… To zmieniało Wszystko.
– Teraz widzicie, czemu? – spytał Mathias i na nowo zapalił światło. Równocześnie blask ich magii zniknął zupełnie. – Ta przeklęta trucizna niszczyła nie tylko ludzkie tkanki, ale i magię. A jak dobrze wiecie, nie ma żadnego eliksiru czy zaklęcia, które by ją odtworzyło. Więc musicie czekać, aż organizm sam się zregeneruje i jej poziom wróci do normy. Właśnie dlatego kazałem dosłownie poić was wszystkich eliksirem wzmacniającym i zakazałem rzucania choć najsłabszych zaklęć.
Oboje zbledli i patrzyli na niego z mieszaniną strachu i rezygnacji w oczach, więc postanowił im nie mówić, że kilka osób, które jeszcze przed zatruciem miały dość ograniczone zdolności czarodziejskie, stało się charłakami. Zamiast tego postanowił dodać im otuchy.
– Wasza magia wróci, na pewno. Tylko dajcie sobie czas. Przez kilka następnych dni odłóżcie różdżki i zajmijcie się czymś… przyjemnym. I pożytecznym. Odwiedźcie znajomych. Pójdźcie do mugolskiego Londynu do kawiarni… na zakupy… Mówiliście, że czas na zaplanowanie ślubu… Więc zajmijcie się tym.
Harry pochylił się na krześle i podparł na lekko drżących łokciach.
– Mathias… Pytałem, bo… chcieliśmy wybrać się do Australii.
Mathias, który już chciał poddać im jakiś kolejny pomysł, zamarł z otwartymi ustami.
– Do Austra… Macie jakieś nowiny w sprawie rodziców Hermiony?! – nagła nadzieja na chwilę wyparła wszystkie inne uczucia, które w nim właśnie szalały,
– Nie. Po prostu chcieliśmy ich poszukać. Ale teraz widzę, że nie mamy szans – westchnął ciężko. – Cholera. Już myślałem, że…
Urwał i zwiesił głowę. Ginny, która do tej pory patrzyła jak zahipnotyzowana na swój brzuch i klatkę piersiową, usiadła powoli i spojrzała na Uzdrowiciela.
– Chcieliśmy jej pomóc. Nawet jakby się nie udało, przynajmniej byśmy zaczęli i mogli kontynuować kiedy indziej.
Przez krótką chwilę cała trójka milczała, każde z nich myśląc o tym samym. Nawet jakby się nie udało, przynajmniej KTOŚ by zaczął. W końcu odezwał się Mathias.
– Jak chcieliście to zrobić?
– Myślałem, żeby poprosić Dudleya i kogoś z australijskiego Ministerstwa o listę wszystkich Monik i Wendellów Wilkins – odparł Harry, wciąż patrząc na swoje stopy. – I może też listę klinik dentystycznych. I zacząć szukać w ten sposób.
Mathias zamyślił się chwilę, rozdarty między chęcią chronienia Harry’ego i Ginny i pragnieniem, żeby Hermiona odzyskała wreszcie swoich rodziców. Gdyby tylko można było pogodzić te dwa marzenia…
– Akurat mieliśmy na to czas – dodał Harry. – Myślałem, że zorientujemy się, jak wygląda sytuacja, ile tych Monik i Wendellów tam jest…
– Czy możecie to zrobić stąd? Nie ruszając się z Anglii?
Coś w głosie Mathiasa sprawiło, że w Harry’m na nowo piknęła nadzieja. Może jest jakiś sposób na wzmocnienie magii, o którym Mathias nie mówił? Przyszło mu do głowy, że może to jest ryzykowne i natychmiast zrozumiał, że nawet jeśli by tak było, nie zawahałby się nawet przez chwilę. Ale zrobiłby to sam. Bez narażania Ginny.
– Listę od Dudleya na pewno dostaniemy tu – odparł, prostując się. – Ale po australijską trzeba byłoby się tam wybrać.
– Spytam inaczej. Czy możecie ich szukać nie używając magii?
Harry i Ginny wymienili między sobą spojrzenia. To było dobre pytanie.
– Do Australii moglibyśmy się dostać używając Inter-Portalu – zaczął powoli Harry. – To rodzaj krótkiego korytarza, przez który przechodzisz. Do tego nie potrzeba ani odrobiny magii. Ani wysiłku. A na miejscu…
– Po pierwsze trzeba będzie przeanalizować te listy – wpadła mu w słowo Ginny. – To pewnie zajmie nam trochę czasu. Jeśli trzeba będzie się przemieszczać, moglibyśmy chyba używać świstoklików? – spojrzała pytająco na Uzdrowiciela.
Po tym, jak dwóch mugoli dotknęło przez przypadek świstoklika, który był przeznaczony dla fanów Celestyny Werback i trafiło na sam środek sceny koncertowej, zostały nieco zmodyfikowane przepisy i od kilku lat świstokliki przenosiły tylko i wyłącznie osoby, które miały w sobie choć odrobinę magii.
– Tylko pod warunkiem, że nie wy będziecie je robić – zastrzegł od razu Mathias.
– Portus nie jest moim ulubionym zaklęciem, na studiach zawsze knociłem każdy świstoklik – uśmiechnął się Harry. – Poza tym nie widzę do czego zmuszeni bylibyśmy używać zaklęć. Czy tu, czy tam i tak musimy robić wszystko po mugolsku.
– Tam bylibyśmy wśród mugoli, więc byłoby nawet łatwiej – dorzuciła Ginny.
Mathias zastanawiał się jeszcze chwilę i w końcu kiwnął głową.
– W takim razie zgoda. Jeszcze dziś prześlę wam adres australijskiej Kliniki i napiszę wam krótki list z wyjaśnieniami dla tamtejszych Uzdrowicieli. W razie czego natychmiast się do nich zgłaszajcie.
– Mathias, jesteś cudowny! – zawołała Ginny, zrywając się z krzesła i złapała go za rękę. – Dziękujemy!!
– Wspaniale! – powiedział równocześnie Harry z wyraźną ulgą w głosie.
– Ale pamiętajcie, co wam pokazałem i mówiłem – Mathias postanowił ostrzec ich jeszcze raz. – Macie na siebie bardzo uważać. Żadnej magii. Harry, niech cię Merlin broni przed pojedynkami.
Harry wytrzeszczył na niego oczy.
– Pojedynkami? Mathias, my będziemy szukać rodziców Hermiony, a nie o nich walczyć!
– Jasne, już ja cię znam. Kilka dni temu chciałeś tylko odroczyć egzekucję Snape’a, a skończyło się złamanym kciukiem, trzema pękniętymi kośćmi nadgarstka, dziesiątkami stłuczeń i poharataną twarzą. Już nie mówiąc o zdemolowaniu połowy Azkabanu!
Harry już chciał rzucić jakiś dowcipny komentarz, ale na widok poważnej miny Mathiasa czym prędzej zamknął usta, odruchowo zerkając na Ginny. Ta złapała go za rękę i odezwała się prędko.
– Oczywiście, Mathias – zabrzmiało to… bardzo potulnie. – Wierz mi, doskonale pamiętam, co widziałam przed chwilą.
– To dobrze. To wszystko?
Oboje potaknęli, szybko pożegnali się i wyszli na korytarz.
– Już myślałam, że zmieni zdanie – szepnęła Ginny, gdy tylko delikatnie zamknęła za nimi drzwi i pociągnęła Harry’ego ku schodom. – Znów zaczął się denerwować. Chyba strasznie się o nas martwi.
– Mathias to wspaniały przyjaciel – potwierdził chłopak. – Ale potrafi być strasznie uparty.
Ministerstwo Magii, Poziom pierwszy,
gabinet Kingsleya Shacklebolta, 15:00
Ciekawe, jak długo może trwać pięć minut. Kwadrans? Pół godziny? Przynajmniej pół godziny! przyszło do głowy Mathiasowi, który siedział na niezbyt wygodnym krześle w sekretariacie Ministra, miarowo kiwał stopą i co chwila dyskretnie zerkał na zegarek.
W ciągu tych pięciu minut policzył ilość półek w szafach, które z zewnątrz wyglądały na płytkie, ale wewnątrz z powodzeniem można było schować nawet hipogryfa, był świadkiem, jak panna Brown, zamiast zapieczętować stertę urzędowych pism przez pomyłkę zamieniła je w stado myszy, a te natychmiast rozbiegły się we wszystkich kierunkach i przyjrzał się, jak przyleciała korespondencja. Nieoczekiwanie stado samolocików wpadło przez uchylone na korytarz drzwi i zaczęło krążyć nad obiema sekretarkami. Jeden z nich po chwili zmienił kolor; z fioletowego stał się różowy i przeszedł w głęboką czerwień. Najwyraźniej nadawcy musiało się spieszyć.
Mathias odruchowo zerknął jeszcze raz na zegarek i bez mała aż zgrzytnął zębami. Chyba możesz mu robić konkurencję.
– Wiem, zauważyłam cię, a teraz sobie odpuść – fuknęła pani Rogers, nawet nie podnosząc głowy i Mathias natychmiast wyszczerzył się radośnie. – Zaraz cię ściągnę.
Uzdrowiciel bezgłośnie wypuścił powietrze i osunął się na ścianę.
Dokładnie czterdzieści osiem bujnięć stopą później wszedł w końcu do gabinetu Ministra.
Na jego widok Kingsley Shacklebolt włożył pióro do kałamarza i wstał zza olbrzymiego biurka, żeby się przywitać.
– Panie Ministrze – skłonił się Mathias, wyciągając dłoń na powitanie.
– Dzień dobry, Mathias – uścisk ręki Shacklebolta był mocny i pewny siebie, tak samo jak jego głęboki głos. – Co takiego się stało?
– Mam bardzo poważny osobisty problem i tylko na pańską pomoc mógłbym liczyć. Dlatego pozwoliłem sobie prosić o spotkanie.
Powiedzenie na głos tego, co od kilku godzin powtarzał sobie w myślach dziesiątki razy było o wiele łatwiejsze niż Mathias sądził. Ale równocześnie zabrzmiało to strasznie… naiwnie.
Skup się! Masz jedną, jedyną szansę! Wykorzystaj ją!
– Proszę usiąść. Co to za problem? – spytał Minister, gestem wskazując mu krzesła po drugiej stronie biurka.
Mathias usiadł na samym brzegu i odpowiedział, siląc się na spokojny, rzeczowy ton.
– Chciałbym prosić o zezwolenie na Datus Magicae.
– Moje gratulacje – uśmiechnął się Shacklebolt. – Ale przecież o to może pan prosić w Wydziale Osobowym?
– To bardzo wyjątkowa i pilna sprawa. Chodzi o doktor Roberts.
Uśmiech spełzł z okrągłej twarzy Kingsleya jak za machnięciem różdżki i zastąpiła go nagła konsternacja.
– Doktor Roberts…? – urwał. Już się chcieli pobrać? W kilka dni? I jak to możliwe... – Ale przecież… TĄ doktor Roberts?
– Tak, panie Ministrze. Tą, która miała nam pomóc leczyć ofiary Rayleigh.
To było jedno z takich zdań, które zamiast wyjaśniać, tylko wszystko gmatwało. Kingsley sięgnął do kolczyka i zaczął go wolno obracać w palcach.
– Mathias, przyznam, że nie bardzo rozumiem… Dopiero co pan ją poznał. Macie jeszcze dużo czasu… No chyba, że znacie się od dawna, ale w takim razie co w tym wyjątkowego?
– Nie, poznaliśmy się w niedzielę – zaoponował Mathias.
– I dziś prosi pan o Datus Magicae?
Nadeszła chwila na najważniejszy fragment układanki.
– Panie Ministrze, tu nie chodzi o to, ile się znamy – Mathias przełknął z trudem ślinę i westchnął ciężko. – To jest takie pilne, bo spotkaliśmy się wczoraj i…i powiedziałem jej o magii.
– CO pan zrobił?!
Shacklebolt wyprostował się gwałtownie i spojrzał na niego z niedowierzaniem. W pierwszej chwili przez myśl przeleciały mu zupełnie zwariowane myśli.
Cholera, ten ich Instytut jest ogromny, jeśli ona zaczęła opowiadać wszystkim, których spotkała… Tam nie można tak łatwo wejść, zanim Amnezjatorzy ich wszystkich połapią… Merlinie, to katastrofa!
Ale natychmiast złość i przerażenie zastąpiła chłodna, logiczna kalkulacja.
Może nie zdążyła nikomu nic powiedzieć. Może tylko kilku osobom…
Przede wszystkim trzeba zająć się tą mugolką, a dopiero potem Mathiasem Wolfem.
Amnezjatorzy? Nie, nie ma czasu na wyjaśnienia, trzeba ją znaleźć jak najszybciej.
Gawain, i to natychmiast!
Wstał i sięgnął po różdżkę.
– Kiedy wczoraj? Rano, wieczorem?
– Wieczorem. Panie Ministrze…
– Istotnie, miał pan rację, że to Pilne. Pilnie trzeba rzucić na nią Obliviate.
Rozległo się głośne stukanie do drzwi i panna Brown nie zdążyła jeszcze dobrze podnieść głowy, jak Darell dopadł jej biurka.
– Pilna przesyłka! – wydyszał, rzucając na jej biurko dużą elegancką kopertę. – Z ICW! Dzień dobry!
Panna Brown odpowiedziała uprzejmie na powitanie, włożyła pióro do kałamarza i niespiesznie sięgnęła po przesyłkę. Darell był nowym ministerialnym gońcem; przyszedł na miejsce Josh’a, który zmarł otruty i musiał się jeszcze dużo nauczyć. Na przykład tego, że nie musi pukać do otwartych drzwi i że słowo „Pilne” na kopercie nie znaczy, że należy wypluć sobie płuca przy dostarczaniu jej. Sama przekonała się już, że im ważniejszy czuł się nadawca, tym większą miał tendencję do używania słów „Pilne”, „Ważne” czy „Do natychmiastowej realizacji”.
– Dzień dobry, Darell – powiedziała pani Rogers. – Siadaj, synku, bo zaraz się przewrócisz.
– Ta druga winda… Od lewej… Strasznie się wle…cze.
– Wiem, wiem, Niebiescy mają dziś ją sprawdzić. Pewnie brakuje znów mieszanki wybuchowej. Miejmy nadzieję, że jest na składzie, bo wytwórcy eliksirów mają teraz ważniejsze specyfiki do warzenia.
– Słyszałem, że musimy ściągać… zza granicy eliksir wzmacniający.
– Bo potrzeba go o wiele więcej niż zwykle.
– To przez tę truciznę?
– Tak. Bez niego ludzie nie wydobrzeją.
Słuchając jednym uchem panna Brown otworzyła kopertę i wyjęła złożoną na pół karteczkę z cieniutkiego, niemal jedwabistego bialutkiego pergaminu. Musiał być zrobiony ze skóry nienarodzonych psidwaków, co budziło w niej zdecydowaną odrazę. Biedactwa. Rozłożyła ją i na widok krótkiego tekstu aż głośno wciągnęła powietrze.
– Mamy problem – rzuciła, wstając. – Ten facet, co wszedł do Ministra…. nadal tam siedzi?
Darell urwał w połowie, zaś pani Rogers obrzuciła ją zaniepokojonym spojrzeniem.
– Co się stało?
– ICW. Mamy się stawić w Paryżu za trzy godziny.
– A mówią choć dlaczego?
Panna Brown już otworzyła usta, ale zerknęła na Darella i tylko potrząsnęła głową. Prócz „Pilne” mogliby napisać „Poufne” na tej cholernej kopercie! Darell na szczęście domyślił się, o co chodzi, bo pożegnał się i pospieszne wyszedł na korytarz.
– Oskarżyli nas o złamanie Kodeksu Tajności – szepnęła panna Brown do pani Rogers.
– O Merlinie….! Uzdrowiciel Wolf wszedł pięć minut temu. Coś pilnego w sprawie Alex Rayleigh.
Obie sekretarki wymieniły krótkie, niechętne spojrzenie. Mogło okazać się, uchroń Merlinie!, że pojawiła się jakaś nowa trucizna, albo antidotum było złe i ci wszyscy, którzy wyzdrowieli, znów byli chorzy… i umierali. Albo może to jednak nie była trucizna, tylko jakaś epidemia…?
Z drugiej strony ICW nie można było lekceważyć.
To były chwile, których nie cierpiały serdecznie. Cokolwiek by nie wybrały, zazwyczaj to ta druga sprawa była ważniejsza i miały doprawdy olbrzymie szczęście, że Minister nigdy nie robił im żadnych uwag na temat ich oceny sytuacji. Do tej pory. Jak zobaczy to idiotyczne oskarżenie, może się wściec i przestać być uprzejmy. Jak czasami Knott – pomyślała starsza z nich.
– Dajmy mu jeszcze minutkę – zdecydowała w końcu. – A jak nie wyjdzie, to trudno, przerywamy im.
Mathias również wstał i wyciągnął ręce w błagalnym geście.
– Panie Ministrze, proszę pozwolić mi wyjaśnić!
Shacklebolt zamarł na chwilę i opanował odruch spojrzenia na zegarek.
– Ma pan minutę.
Mathias kiwnął pospiesznie głową. Jeszcze chyba nigdy jedna minuta nie znaczyła dla niego aż tyle.
– Wczoraj w południe doktor Roberts przyszła do Kliniki. Rozma…
Kingsley naprawdę nie miał czasu. Tym bardziej nie na bzdury.
– Niemożliwe, Mathias – uciął. – Doktor Roberts miała wyczyszczoną pamięć w poniedziałek rano. Zrobił to osobiście szef Biura Aurorów, a ja przy tym byłem, więc proszę nie opowiadać mi tu baśni.
– Owszem, wyczyściliście jej pamięć, ale nie przewidzieliście, że ona sobie wszystko dokładnie zapisze!
– Zgodnie z procedurą, jak tylko wróciła z Kliniki w niedzielę aż do wyjścia do pracy była pod ciągłą obserwacją Aurorów. Z Robardsem dosłownie przekopaliśmy jej mieszkanie, żeby się upewnić, że nie pisze pamiętników czy czegoś podobnego. Mogę pana zapewnić, że oboje doskonale się na tym znamy. Niemożliwe, żeby coś sobie zapisała.
Oczywiście, że możliwe! Sam widziałem!!! Jak ja mam ci to wytłumaczyć, do jasnej cholery?!!
Mathias potrząsnął rozpaczliwie głową, ale coś w wyrazie twarzy Ministra ostrzegło go, że przekroczył właśnie pewną granicę i ten przestał mu wierzyć.
Skoro nie mógł tego wyjaśnić… Merlin świadkiem, nie miał żadnego innego wyjścia, mniejsza o konsekwencje!
– Szkoda, że nie zabrałem tej karteczki, którą mi wczoraj pokazała – powiedział cicho, choć miał ochotę krzyczeć. Odetchnął i zebrał się w sobie. – Panie Ministrze, wiem, że to się panu nie spodoba…
Mieszkanie Hermiony
Około 18-tej
Walizka, którą przyniósł Severus, została przepakowana i stała teraz na stoliku salonowym. Nie przy kominku, nie gdzieś pod ścianą, ale w najbardziej widocznym miejscu w domu. Była żywym dowodem na to, że świat może się zmienić w ciągu jednej chwili, że słońce może wyjść zza chmur w najmniej oczekiwanym momencie.
Takim samym dowodem był długi, prosty czarny włos, który Hermiona nosiła pieczołowicie przy sobie jak talizman.
W stanie, w którym była, dowody były jej potrzebne jak powietrze.
Gdy Severus zniknął w kominku, jeszcze przez długie minuty dziewczyna siedziała na kanapie i promieniała radością. Te kilka ostatnich dni zlało się w jeden i było jak koszmarny sen, z którego się wreszcie przebudziła. Wprost nie mogła uwierzyć, że mogła się tak łatwo poddać. Ale czasem tak już bywa, że coś w nas umiera i nie chce zmartwychwstać.
Mogła powiedzieć, że miała szczęście. W jej przypadku znalazł się ktoś, kto wejrzał w jej duszę, odgadł jej marzenia i kilkoma słowami sprawił, że wszystko na nowo nabrało sensu.
I to kto! Severus Snape we własnej osobie!
To było tak niesamowite, tak nierealne…
Na tę myśl jej serce zamarło na całą wieczność. A jeśli to NIE BYŁO realne? Jeśli to sobie tylko wymyśliłaś??!
Spędziła tyle czasu marząc, snując plany i śniąc na jawie, że Severus Snape mógł być niczym więcej, jak jej kolejnym marzeniem!
Ta myśl była tak porażająca, tak absolutnie REALNA, że wróciło na nowo tak znane uczucie paniki i Hermiona ledwie mogła złapać oddech, by nadążyć za galopującym sercem.
Dopiero po dłuższej chwili udało się jej trochę uspokoić i zacząć widzieć, a jeszcze później do jej spanikowanego umysłu zaczęło docierać, co widzi.
Otwarte okno… odsunięte zasłony… Różdżka na kanapie… Przeniosła wzrok na drewnianą belkę nad kominkiem i odnalazła miseczkę z proszkiem Fiuu… Nie umiała powiedzieć, czy ktoś ją ruszał, ale była pewna, że nie przyniosła tu różdżki i nie podchodziła do okna!
Odłożona na bok włóczkowa laleczka sprawiła, że na nowo zakiełkowała w niej nadzieja. A potem przekrzywiła głowę i dojrzała leżący na podłodze długi, czarny włos i jej serce wreszcie zwolniło.
Jej włosy były dłuższe i splątane.
Hermiona podniosła go niczym najcenniejszy skarb, przesunęła między palcami, jakby chciała się jeszcze upewnić, i w przypływie obezwładniającej ulgi przycisnęła mocno do serca.
Wszystko mogła sobie wymarzyć, ale ten włos był najlepszym dowodem, że Severus Snape naprawdę tu był.
Gdy na nowo rozejrzała się dookoła, wszystko było inne. Te same meble, te same wzory na tapecie, te same obrazy na ścianie… coś, co widziała od wielu lat, ale co nagle ujrzała w zupełnie innym świetle.
To był dom jej rodziców. I nadszedł czas, żeby ich do niego sprowadzić.
Jutro o szóstej rano? Miała aż nadto czasu na krótką wizytę w banku Gringotta, zakupy i pakowanie. Szczególnie, że przecież mogła posłużyć się magią.
Teraz siedziała na kanapie z podwiniętymi nogami z książką o magicznym świecie w Australii, ale jej oczy wciąż przesuwały się po tym samym akapicie.
Czy Severus ma jakiś plan? Czy faktycznie przyszedł tylko po to, żeby zobaczyć, jak się czujesz?
Na pewno ma plan! Ktoś taki jak on na pewno wie, jak ich znaleźć! To nie jest pierwszy lepszy Auror, którego wysłali tam bez przygotowania, tylko z imionami i nazwiskiem twoich rodziców! Na miłość boską, z jego wiedzą i doświadczeniem możesz być pewna, że się wam uda!
Masz szczęście, że ci pomaga!
Po raz kolejny, jak kilka tygodni temu, wróciła do rozmyślania o Severusie Snapie i uderzyło ją, ile od tamtego czasu się zmieniło. To już nie był profesor Snape, ale Severus.
Profesora Snape’a znała od lat, zaś Severusa zaledwie od kilkunastu dni… tygodni, ale miała wrażenie, że było właśnie na odwrót.
To było niesamowite, zobaczyć na własne oczy ile odwagi i prawości kryło się pod maską, którą nadal nosił. Zrozumiała to już w czasie jego procesu, ale teraz miała okazję przekonać się o tym osobiście. Tak bym chciała, żeby wszyscy to zrozumieli.
Nie wiedziała nawet, dlaczego jej pomagał. Przypuszczała, że chciał po prostu w ten sposób odwdzięczyć się za uratowanie go z Azkabanu, choć jej zdaniem to właśnie ona spłaciła swój dług wobec niego za zostawienie go umierającego we Wrzeszczącej Chacie.
I nagle przyszło jej do głowy, że gdyby w tej chwili miała to zrobić jeszcze raz, nie zawahałaby się ani chwili. Nawet gdyby nie było Wrzeszczącej Chaty. Zrobiłaby to po prostu dla niego.
Hermiona zerknęła na zegarek. Szósta. Szkoda, że nie kazał ci przyjść o szóstej wieczorem zamiast o szóstej rano…
Miała przed sobą dwanaście godzin czekania. Mogła równie dobrze wysprzątać zaklęciami cały dom, żeby był gotowy na powitanie rodziców!