Goniąc Szczęście Rozdział 4

Piątek, 16 maja,

 

Spinner’s End,

23:45

 

Severus przyglądał się w zamyśleniu wezwaniu na dodatkowe przesłuchanie wstępne, który przyniosła mu dziś w południe ministerialna sowa. Na poniedziałek, na ósmą rano.

Czyli poniedziałek po południu w Australii.

Było w tym coś… nie umiał sprecyzować co, ale coś mu nie pasowało. Coś było nie tak.

Choć nie należało się dużo zastanawiać. Wszystko było nie tak.

Przesłuchanie miał prowadzić Robards. Na samo wspomnienie jego słów „Szkoda, że muszę ci przypominać, że uratowałem ci życie, Snape.” znów zalała go wściekłość. Biorąc pod uwagę ich wzajemne stosunki, nie sądził, żeby to spotkanie skończyło się dobrze. Dla nich obu.

Poza tym w poniedziałek rano miał być w Australii. Przed chwilą dostał odpowiedź od Andersona, tamtejszego Mistrza Eliksirów, który zapraszał ich na niedzielę rano. Oczywiście nie wykluczało to powrotu do Anglii na tę godzinę czy dwie, ale…

Ale nie widział sensu w dodatkowym przesłuchaniu. Przecież powiedział im już wszystko, od samego początku, przekazał z tuzin fiolek ze wspomnieniami, więc nawet jeśli dureń Robards czegoś nie pojął,  nie zapisał czy nie dosłyszał, mógł je sobie przejrzeć i dowidzieć. Po co więc dodatkowe przesłuchanie. I w dodatku pilne?

Słysząc skrzypnięcie na piętrze Severus odruchowo spiął się i zacisnął palce na różdżce. I dopiero po sekundzie zrozumiał, że to Hermiona Granger krzątała się w malutkim pokoiku.

Nie był przyzwyczajony do towarzystwa w tym domu i każdy dziwny dźwięk wywoływał w nim taką samą reakcję.

Sam ją ściągnąłeś powiedział sobie od razu, przypominając wczorajszy dzień. Co prawda nie to planował, jak do niej szedł, miał tylko usunąć jej wspomnienia, lecz…

I nagle go oświeciło! To musiało być to!

Potter musiał pobiec do swojego ukochanego szefa i donieść, że on, Snape wyczyścił pamięć „pannie Granger”! I gdy Robards zorientował się, że stracił jednego z dwóch głównych świadków, czym prędzej wezwał go, zapewne w celu uzupełnienia ewentualnych luk do mowy oskarżenia!

Idiota! Miał wszystkie jego zeznania i WSPOMNIENIA. Wspomnienia, które wystarczały do skazania Rayleigh nie raz, a dziesięć razy. Czego jeszcze mógł chcieć?

Chyba ten dureń nie spodziewa się, że powiesz mu to, co widziała Hermiona Granger! Choć po Robardsie można oczekiwać wszystkiego.

Poza tym dziewczyna jednak będzie mogła zeznawać.

Severus przedarł na pół niewielki pergamin i dotknięciem różdżki sprawił, że zniknął. Czas było skończyć z głupotami i wrócić do przygotowań do ich wyprawy.

 

 

Sobota, 17 maja,

11h00,

Mieszkanie Moniki i Wendella / Egency Travel

 

Monika jeszcze raz przyjrzała się notatkom i westchnęła ciężko. Wyjazd Wendella do Anglii przedstawiał się kiepsko. Bardzo kiepsko.

AirDream proponował samolot do Atlanty w poniedziałek po południu, następnie autobus do Nashville, drugi do Detroit, samolot do Nowego Jorku i stamtąd do Londynu. W cztery dni.

Wendell był chory ze wściekłości.

– Co to ma być? W 80 dni dookoła świata, czy jak?! Czy ja jestem James pieprzony Cook?! Dobrze, cholera, że nie proponują wpław do Anglii!

Biorąc pod uwagę ich zarobki i chodzący im coraz częściej po głowie pomysł sprzedaży firmy w Mackay, nie mogli sobie pozwolić na kupienie biletu na jakikolwiek inny samolot.

Z drugiej strony mogli spróbować żądać zwrotu kosztów, nie musieliby dopłacać za pobyt Wendella w Londynie, bo Uniwersytet Queensland nie pokrywał żadnych dodatkowych kosztów, z wyjątkiem jego obecności jako osoby towarzyszącej na bankiecie, a gdyby Monika skróciła swój pobyt w Londynie, nie musieliby płacić również i za Green Rooms…

Decyzja nie była prosta, ale w końcu ją podjęli. Wendell wyszedł na werandę, zaś Monika usiadła do komputera, żeby zawiadomić Egency Travel, agencję, która obsługiwała Uniwersytet Queensland, o zmianach w jej podróży.

 

Pół godziny później Amy, młoda stażystka w Egency Travel odebrała maila.

Jakaś Monika Wilkins przesuwała powrót z Londynu do Grange z niedzieli 25 maja na piątek 23 maja.

Ufff! Wolała skracać pobyt, niż go wydłużać, szczególnie, jeśli w grę wchodziła wiza i certyfikaty medyczne, wymagane w niektórych krajach.

Sprawdziła notatki i zaczęła od przebookowania samolotu. Następnie do godzin wylotu i przylotu dopasowała zdanie samochodu w Hertzu na Heathrow, skorygowała ubezpieczenie i rezerwację taksówki z lotniska Gold Coast do Grange.

Notatki na tej stronie się kończyły, ale Amy wiedziała, że został jej jeszcze hotel. Sięgnęła, żeby przewrócić kartkę, gdy naraz poczuła czyjś ciepły oddech na szyi.

– Co robisz, Piękności? – usłyszała szept tuż koło ucha.

O Jezu. James był nie tylko przystojny, ale i seksowny jak cholera. Wszystkie dziewczyny z agencji robiły do niego maślane oczka i pomyśleć, że on wolał właśnie ją…

– Och, nic. Już skończyłam.

– Tak? To może zaczniemy co innego – James obrócił jej krzesło w swoją stronę i rozchylił kolanem jej nogi. – Stary wyszedł już do domu, mamy chwilę, zanim przyjdzie popołudniowa zmiana.

Podniósł ją, pocałował, Amy aż zakręciło się w głowie i zapomniała o całym świecie.

 

 

Spinner’s End

Koło 13-tej (23:00 w Brisbane)

 

O ile wczorajszy dzień był naprawdę piękny, dziś po niebie płynęły powoli ciężkie, ołowiane chmury i temperatura poleciała w dół o dobre kilka stopni. W panującej w domu ciszy doskonale było słychać wiatr, szepczący w kominku i wiejący za oknem, bulgotanie dochodzące z kuchni i niewyraźne puknięcia w salonie.

Hermiona spojrzała ponuro po raz tysięczny na zegar, który wskazywał dopiero trzynastą. A mogłaby przysiąc, że od rana minęło już chyba z 50 godzin! Jego powolne tykanie brzmiało szyderczo i zupełnie nie pasowało do rytmu bicia jej serca. Gdyby to ono odliczało mijające sekundy, już dawno byłby wieczór!

Tymczasem do jedenastej wieczorem zostało jeszcze dziesięć godzin i wyglądało na to, że będą trwać kolejne kilka dni. Co gorsza, spędzane w samotności.

Severus od rana zaszył się w swojej pracowni i zabronił sobie przeszkadzać, więc Hermiona nie mogła go męczyć pytaniami. Przypuszczała, że miało to związek z tym, co mu powiedziała wczoraj wieczorem, więc zanosiło się, że szybko stamtąd nie wyjdzie.

Żeby nie oszaleć, zaczęła równocześnie gotować obiad, sprzątać i wpadła na pomysł przepakowania swojej walizki i posegregowania tematycznie wszystkich książek, które mieli zabrać. Ale nawet rozkładając je na kilka różnych kupek nie mogła przestać rozmyślać o tym, jak będą wyglądać nadchodzące dni. To, co mieli zrobić, było dla niej całkowicie nowe i, musiała to przyznać, budziło pewną nieufność.

Wczoraj przekopali się przez wszystkie, nawet te czarnomagiczne księgi, przeczytali wszystkie teorie uczonych czarodziejów i zgodnie z obecnym stanem wiedzy nie istniała żadna szansa na odnalezienie jej rodziców za pomocą magii. Żadna.

Severus miał jednak nadzieję, że był ktoś, kto mógł to zrobić. Aborygeni. Ludzie, którzy żyli całkowicie odcięci od cywilizacji, posługiwali się tylko i wyłącznie magią bezróżdżkową, nie znali czegoś takiego jak nauka czy księgi, ba, nie wynaleźli nigdy nawet własnego pisma!

Dla Hermiony to był wstrząs. Oczywiście wierzyła mu, rozumiała jego wyjaśnienia, ale… nie czuła tego.

Spojrzała na trzymaną w ręku książkę, ale zamiast niej zobaczyła nagle scenę z wczorajszego wieczoru.

 

Siedzieli przy stoliku, ona na kanapie, on na fotelu obok, i dyskutowali już od dobrych kilku godzin.

– Żeby zaklęcie wyszukujące zadziałało potrzebna jest porządna, mocna relacja między Szukającym i Szukanym. Co przekreśliłam rzucając Factum. Więc jak chcesz posłużyć się którymś z nich? – spytała Severusa.

Starała się brzmieć spokojnie, ale w jej przekonaniu właśnie żegnała się ze swoimi marzeniami, więc nie bardzo jej to wyszło. Czym prędzej spuściła wzrok na ponurą okładkę ostatniej księgi, w której miała nadzieję znaleźć jakąś odpowiedź. Była całkowicie pewna, że w tej chwili jej dusza i serce niewiele się od niej różnią.

– Istotnie, relacje między wami nie są mocne – odparł Severus – ale cały czas istnieją. Więc spróbujemy je wzmocnić.

JAK??! Miała ochotę wykrzyczeć mu to prosto w twarz!

– Nie znaleźliśmy żadnego zaklęcia, które by to sprawiło. Nic, po prostu nic! Nawet w tej księdze, której nie pozwoliłeś mi dotknąć!

– Te księgi to nie wszystko. Są jeszcze inne rodzaje magii, którymi możemy się posłużyć.

W Hermionie wszystko zamarło. Serce, oddech, nawet umysł, jakby nie chciała myśleć, żeby przypadkiem źle nie zrozumieć.

– … To znaczy??

Severus usiadł wygodniej i potarł dwoma palcami nasadę nosa.

– Zakładam, że określenie Starożytna Magia jest ci znane? – spytał i Hermiona natychmiast przypomniała sobie o magii krwi chroniącej Harry’ego przed Voldemortem i piknęła w niej nadzieja. –

Więc wiesz, że ta magia nie ma nic wspólnego z tą, którą my się posługujemy. To magia życia i śmierci, służąca do kontaktów z bogami, przodkami czy zwierzętami, dająca władzę nad ludzkimi sercami, umysłami i duszami. Pozwala wpływać na pogodę, uzdrawiać, a nawet ponoć wskrzeszać zmarłych. Do jej materializacji nie potrzeba różdżek. Ten rodzaj magii zanikł już niemal zupełnie, czy raczej to my go zabiliśmy, w naszej pogoni za łatwiejszym, wygodniejszym życiem, wynajdując tysiące maluczkich, nieistotnych zaklęć do zawiązywania sznurówek, przywoływania rzeczy leżących o wyciągnięcie ręki, czy napełniania pucharów wodą z różdżki. Ale są jeszcze na ziemi ludzie, którzy mają do niej dostęp. Rdzenne plemiona murzyńskie, indiańskie czy też australijscy Aborygeni. Ludzie, których nazywa się często pogardliwie „dzikusami”, którzy nie mają praktycznie żadnego kontaktu z cywilizacją i posługujący się właśnie tą dawną magią bezróżdżkową.

Nie ważne, że na dworze zapadła noc – w jej sercu wstało właśnie słońce.

Merlinie, ZNAJDZIEMY ICH!!!!! Miałaś rację! Nie dałby ci nadziei, gdyby nie znał jakiegoś sposobu! Mój Boże, on wie chyba wszystko…!

Uśmiechnęła się szeroko, rozluźniła i pozwoliła sobie słuchać. Tym bardziej, że Severus mówił w sposób, który uwielbiała. Nie, nie mówił, on malował słowami! I głosem. Cichym, miękkim, sprawiającym, że nie musiała zamykać swoich oczu, żeby widzieć to, o czym opowiadał. Wystarczyło, że patrzyła w jego.

– Pewnie przypominasz sobie, jak będąc małą dziewczynką sprawiałaś, że kwiaty poruszały płatkami, albo że mogłaś zeskoczyć z huśtawki i nic sobie nie zrobić? Czy gdy byłaś naprawdę przerażona, pękały szklanki lub szyby w oknach i nagle robiło się ciemno? To tylko dalekie przebłyski naszych dawnych zdolności. I to nie TEN rodzaj magii. Dla nas on jest już niemal bezpowrotnie stracony…

Zniknął świat dookoła i Hermionę otoczyli jej rodzice i… starożytni indiańscy kapłani. Pochylali się nad leżącymi koło niej ludźmi i uzdrawiali ich samym tylko głosem… Po chwili kapłani znikli i ich miejsce zajęła mała dziewczynka o długich, rudych włosach. Otworzyła zaciśniętą piąstkę i pokazała im stokrotkę, która rozwijała i zwijała białe płatki… I nagle aż włosy zjeżyły jej się na karku, gdy ogarnął ją przejmujący strach i wszystko pochłonęła aksamitna czerń.

– … mnie? – usłyszała i nagle znów znalazła się na kanapie w saloniku i patrzała mu w oczy.

– Ttak? Mów dalej – otrząsnęła się i odetchnęła głębiej, żeby się uspokoić.

Severus przyjrzał się jej uważnie i skrzywił się.

– Tak więc, jak mówiłem, zanim przestałaś mnie słuchać…

– Przeprasza…

– Nie przerywaj, bo za chwilę to ty będziesz kontynuować – sarknął natychmiast. – W naszej…, a raczej w twojej sytuacji będziemy musieli zdać się na starożytną magię. Chyba, że wolisz odwiedzać wszystkich dentystów w całej Australii. Ewentualnie prosić o pomoc Aurorów, ale wtedy byłoby zdecydowanie lepiej wybrać tych zdolniejszych, choć nie wiem, czy istnieje choć jeden taki.

Hermiona przygryzła usta. Boże, on znów źle zrozumiał…

– Nie wiem, którą z relacji Aborygeni będą mogli wzmocnić, ale skoro nie ma nic silniejszego niż więź krwi, sądzę, że ta byłaby najlepsza. To powinno sprawić, że zaklęcia wyszukujące zadziałają, ale nie potrafię powiedzieć, jak długo to będzie trwać, ani jak będą silne, więc im bliżej twoich rodziców będziemy, tym większe mamy szanse.

O, Merlinie…

– Ale ja nie mam pojęcia, gdzie oni mogą być! Kazałam im po prostu przenieść się do Australii. Gdybym tylko wiedziała, jakie będą tego skutki…

– Modyfikacja pamięci jest kombinacją wyraźnego polecenia wypowiadanego w momencie rzucania zaklęcia, oraz przekazu własnych myśli, nawet tych ukrytych głęboko w podświadomości – przerwał jej Severus. – Inaczej albo musiałabyś im tłumaczyć wszystko godzinami, albo zaklęcie byłoby niekompletne.

Słońce zalało jej serce gorącymi promieniami i przegnało czające się jeszcze gdzieniegdzie cienie.

– To znaczy, że jeśli myślałam akurat o… na przykład o Melbourne, to kazałam im przenieść się do Melbourne? – spytała z ożywieniem.

– Tak. Twoi rodzice przejęli w tamtym momencie wszystko, o czym mówiłaś i myślałaś. Będę więc musiał przejrzeć twoje wspomnienia z tamtego momentu. Ja i ktoś jeszcze. Jednak…

Na myśl, że ktoś jeszcze ma wejść do jej umysłu Hermiona zmarszczyła brwi, ale nie zdążyła pomyśleć nic innego, gdy przed nimi pojawił się Patronus – świetlista jaszczurka, tak olbrzymia, że ledwo mieściła się między fotelem a kominkiem, i odezwała się lekko zachrypłym, męskim głosem.

– Nie ma sprawy, Severusie. Czekam na was w niedzielę o dziewiątej rano przy wejściu do Birriani Spróbuję ściągnąć Yunupingu, a co dalej, to zobaczymy, ale nie martw się.

Po czym olbrzymi gad obrócił się z zaskakująca zwinnością, zakołysał ogonem i czmychnął w ciemność kuchni. Jego blask znikł, ale Hermiona miała wrażenie, że zostało ciepło, nadzieja i… rozpierające pierś szczęście.  Jeszcze nigdy nie kochała tak bardzo jaszczurek!

– To był Patronus… – zawiesiła pytająco głos.

– Nadzwyczaj trafne spostrzeżenie – stwierdził jadowicie Severus, ale domyślił się, o co jej chodziło. – To był Patronus Andersona, jednego z dwóch australijskich Mistrzów Eliksirów. Dziś rano zapytałem go, kiedy możemy się zjawić i wyjaśniłem w jakiej sprawie.

– Myślałam, że profesor Dumbledore wymyślił ten sposób na przekazywanie wiadomości dla Zakonu Feniksa?

– Co stało się powszechnie znane. Więc tym bardziej jako członek tego samego Zakonu uznałem, że mogę go dalej używać – wzruszył ramionami. – Mógłbym wysłać mu sowę, ale Australia jest trochę zbyt daleko, by liczyć na szybką odpowiedź, a odniosłem wrażenie, że nie chcesz czekać tygodniami.

Hermiona uśmiechnęła się radośnie. Jak zwykle miał rację i jak zwykle musiał skorzystać z okazji, żeby przy tym ponarzekać. W zasadzie to chyba nawet takie zachowanie zaczynało ją bawić.

– W niedzielę o dziewiątej rano… czyli dla nas to będzie… jedenasta wieczorem? Czy dziewiąta? – przeliczyła szybko na obie magiczne strefy czasowe.

– Jedenasta. Birriani jest trochę na północny wschód od Metropolii.

Jedenasta. Jutro o jedenastej wieczorem miał zacząć się dla niej nowy dzień. Jeden z ważniejszych w jej życiu. I to dzięki mężczyźnie siedzącemu naprzeciw.

Hermiona nagle poczuła straszne znużenie. Tak wiele wydarzyło się od wczorajszego południa. To była prawdziwa mieszanina radości i nadziei oraz strachu przed porażką. Była na samym dnie, gdy zjawił się Severus i jednym krótkim zdaniem odegnał dręczące ją demony i przywrócił nadzieję. Prawie nie spała w nocy, marząc i planując. Wchodząc powoli na szczyt. I gdy już uwierzyła, znów upadła nisko, kiedy zrozumiała, że nie może posłużyć się magią. I wtedy znów Severus wyciągnął do niej rękę.

Ale teraz koło się zamknęło. Severus miał plan, do którego potrzebował pomocy i właśnie dowiedzieli się, że ją dostaną. Miała oczywiście pełno wątpliwości, ale nagle poczuła, że nie jest w stanie nawet ubrać ich w słowa.

– Wiesz co, chyba położę się spać – westchnęła ciężko i stłumiła ziewnięcie. – Ostatnio nie sypiam za dobrze, a jutro przed nami bardzo długi dzień.

– Wiesz, gdzie jest t… pokój, w którym możesz spać.

Hermiona odłożyła na stolik książkę, której okładka nagle przestała być ponura i wyglądała po prostu jak… szaro-bura, pochlapana okładka i spojrzała na mężczyznę siedzącego na fotelu obok. On też potrzebował czegoś, co by sprawiło, że dostrzegłby tylko okładkę, nic więcej.

– Severus…? – przez kilka kosmyków włosów, które osunęły mu się na oczy dostrzegła, że uniósł pytająco brew do góry, więc uśmiechnęła się ciepło i coś w niej naraz zapragnęło je odgarnąć na bok, ale nie ośmieliła się. – Nie odbieraj wszystkiego źle. Nie patrz na wszystko i wszystkich, jakby chcieli tylko i wyłącznie cię zranić. Czas, żebyś zaczął widzieć wszystko w innych kolorach, niż tylko czarny.

– Mogłabyś mnie oświecić i powiedzieć, o co ci chodzi? – spytał niechętnie.

– Kilka minut temu… nie przestałam cię słuchać. Wręcz przeciwnie, ja się zasłuchałam. Kiedy tak mówisz, mogłabym słuchać cię wiecznie. Dlatego, że cudownie opowiadasz. Kiedyś już ci to mówiłam, pamiętasz? – przez kilka sekund mogła dojrzeć całą gamę emocji w jego oczach, ale niemal natychmiast stały się puste, zupełnie, jakby postawił Tarczę. – W sumie miałeś rację, Merlin pasuje do ciebie o wiele bardziej. Dziękuję za wszystko, Severusie. Dobrej nocy.

Odwróciła się i dopiero, gdy podeszła do schodów na górę, usłyszała jakieś niewyraźne mruknięcie. Zabrzmiało podejrzanie podobnie do „Daruj sobie”*, ale Hermiona postanowiła nie doszukiwać się w tym niczego.. szaro-burego.

 

 

Jakiś mocniejszy powiew wiatru odbił się echem w kominku i dziewczyna raptownie wróciła do rzeczywistości.

„Mogłabym słuchać cię wiecznie”. Boże, trochę wczoraj cię poniosło. Nawet bardziej niż trochę.

Wygląda na to, że jak jesteś zmęczona, to masz jakieś napady… szczerości.

Jakby wbrew sobie Hermiona uśmiechnęła się na wspomnienie jego miny. Przez jedną krótką chwilę wyglądał na zupełnie bezbronnego. Zupełnie jak kilkanaście dni wcześniej, gdy odwiedzała go w Azkabanie. Choć wtedy odważyła się go dotknąć…

– Zajmij się może czymś produktywnym – prychnęła do siebie i spojrzała na trzymaną w ręku książkę. – Magia ludów pierwotnych.

To było dokładnie to, na co przyszło im liczyć. I co z pewnymi oporami w końcu zaakceptowała. Nie żeby wierzyła w Aborygenów, których nie znała i którzy nie potrafili pisać i czytać. Ale wierzyła w Severusa. Za to niepokoiło ją kilka innych spraw.

Po pierwsze, dlaczego będąc Mistrzem Legilimencji, potrzebował czyjejś pomocy, żeby zbadać jej myśli? Czyżby coś było z nią nie tak? A może tak naprawdę zamierzał zrobić co innego, ale nie mówił jej wszystkiego? Choć zgodziłaby się na wszystko. Absolutnie na wszystko. Merlinie, nawet na czarną magię, jeśli tylko to on by jej używał!

Po drugie nie dawał jej spokoju jego komentarz o tym, że za pomoc Aborygenom będzie musiała zapłacić inaczej niż pieniędzmi. Nie umiała sobie wyobrazić, co mógł mieć na myśli i miała tylko nadzieję, że skoro niejako na to zezwalał, nie było to nic… nic…

Nagle z kuchni dobiegł głośny łoskot i syk i Hermiona gwałtownie wróciła na ziemię. Boże, obiad!!!!

Zerwała się na równe nogi, jednym ruchem odrzuciła książkę byle gdzie na kanapę i pognała do kuchni.

Miała szczęście. Drobno pokrojone ziemniaki właśnie zaczęły się gotować i to tylko bulgocząca woda strąciła pokrywkę i wykipiała na kuchnię.

– Cento onis! – zgasiła zupełnie ogień, odczekała chwilę zanim zapaliła go na nowo i spróbowała zaklęciami wyregulować płomień. – Już wiesz, jak mu się odwdzięczyć. Kup mu mugolską kuchenkę i butlę z gazem – warknęła pod nosem. – Nic dziwnego, że je wszystko pół surowe. Vad Infer… Vad Infer! Cholerny świat… gotuj się!

Dopiero po dłuższej chwili udało się jej dobrać ogień tak, żeby ziemniaki gotowały się powoli. Sprawdziła jeszcze duszoną pieczeń – była mięciutka i kruchutka i tylko z jednej strony ciut za bardzo zrumieniona, więc nie chcąc ryzykować spalenia dobrze zapowiadającego się obiadu, zdjęła garnek z płyty. Jeszcze tak z pięć minut pomyślała, obracając się, dała energiczny krok w stronę drzwi i … wpadła na wchodzącego właśnie Severusa.

– Boże! Nie strasz! – jęknęła, łapiąc się za serce. – Przyszedłeś na obiad? Za kilka minut będzie gotowy.

 

Severus istotnie przyszedł na obiad. Nie wiedząc, jak się zachować po wczorajszej rozmowie, ukrył się w pracowni pod pozorem przygotowania eliskirów, które mogły im się przydać. Zajęło mu to równo pół godziny, resztę czasu zaś spędził próbując poradzić sobie z przedziwną mieszaniną złości, smutku i zażenowania – z którymi jeszcze mógł się pogodzić, ale również i z nieśmiałą nutką radości.

To nie miało prawa się przytrafić! Nie jemu!

Jednak gdziekolwiek by nie spojrzał w tym domu, wszystko przypominało mu…, chwile, które nie powinny się wydarzyć.

Nawet cholerny zapach pieczeni wołowej, który dotarł do pracowni, zamiast po prostu pobudzić jego apetyt, ożywił wspomnienia sprzed kilku, kilkunastu dni. Te dobre, które chciał zachować, zostawiając jej koce. Chwile, kiedy dyskutowali ze sobą, kiedy on tłumaczył coś jej i kiedy to ona tłumaczyła jemu.

Ale nie zamierzał się do tego przyznać.

– Nie, chciałem tylko upewnić się, że poznam jeszcze własny dom – odparł cierpko i obejrzał się przez ramię. – Możesz mi powiedzieć, co ty właściwie robisz?

Hermiona ominęła go i uklęknęła na powrót na podłodze.

– Przyszło mi do głowy, że będzie lepiej, jak poukładam nasz książki tematycznie – zawołała. – Tak będzie lepiej szukać. Jak sądzisz?

– Sądzę, że będzie lepiej, jak podzielisz je na twoje i moje. Nie wiem, jak ty postępujesz ze swoimi książkami, ale wiem, jak każę ci obchodzić się z moimi.

Przecież ci ich nie zjem! Hermiona przewróciła oczami i odłożyła SWOJĄ książkę o zaklęciach pamięci na stosik ICH książek.

Pamięć… połączenia… pamięć… magia krwi…

Niemal skończyła, gdy Severus wrócił z kuchni i zobaczył, co robi. Dwoma długimi krokami podszedł do niej, przyklęknął za nią i przycisnął jej rękę do książki, po którą właśnie sięgała.

– Przypomnij mi, co ci przed chwilą powiedziałem – powiedział niskim, jedwabistym głosem i Hermiona zamarła. I jednocześnie zrobiło się jej jakoś miękko. I gorąco.

O, cholera. Jest wściekły.

I o, Merlinie…

– W-wiem, że chciałeś, żebym je podzieliła na twoje i moje, ale…

– Więc to zrób. Albo ci pomogę.

– Posłuchaj, tak będzie zdecydowanie… – zaczęła, odwracając się i umilkła, gdy napotkała jego ciężkie spojrzenie.

Severus puścił jej rękę, odsunął się i uśmiechnął złośliwie.

– Przyszedłem powiedzieć ci, że obiad jest już gotowy. Depulso – jednym machnięciem różdżki porozsyłał wszystkie książki na boki i gdy ostatnia z nich wylądowała delikatnie na belce od kominka, dodał. – Przyjdź, jak skończysz.

Po czym wyszedł, nie oglądając się na nią.
Na szczęście, bo Hermiona zdążyła dojść do siebie i posłała mu wyjątkowo zabójcze spojrzenie. Była głodna, chciała wreszcie z nim porozmawiać, a on wpadł na idiotyczny pomysł rozdzielania ich książek! I tak wszystkie skończą w jednej walizce, jedna obok drugiej! Co to ma za…

Nagle przyszło jej do głowy, co mogła zrobić i uśmiechnęła się niemal tak samo złośliwie jak Severus. Chcesz, to masz.

Nie spiesząc się, podzieliła wszystkie książki na swoje i jego, dokładnie tak, jak chciał. A następnie ułożyła je razem, tematycznie. Tak jak ona chciała.

Gdy przyszła do kuchni, Severus już prawie kończył. Na jej widok, zgodnie z oczekiwaniami, uniósł brew do góry.

– Są podzielone, jak chciałeś.

– Następnym razem wolałbym nie musieć powtarzać.

Hermiona uśmiechnęła się słodko, szybko nałożyła sobie ziemniaki i drugi kawałek uduszonego mięsa i usiadła naprzeciw.

– Chciałabym cię o coś zapytać. Odnośnie planów na jutro. To znaczy na dziś.

Severus skinął powoli głową. Niczego innego się nie spodziewał, poza tym coś mu mówiło, że nawet, gdyby powiedział NIE, to by jej nie powstrzymało.

– Powiedziałeś, że będziesz potrzebował pomocy do przeanalizowania moich myśli. Jest jakiś konkretny powód?

– Poza oczywistym?

Hermiona zmarszczyła brwi, nie wiedząc, co miał na myśli.

– Co jest takiego oczywistego?

– Że to będzie dla ciebie bardzo bolesne przeżycie – odparł i na widok nagłego strachu w jej oczach dodał. – Mam na myśli od strony psychicznej. Fizycznie nie powinno boleć, chyba, że będziesz próbować z nami walczyć.

– Masz na myśli oklumencję? Nie znam się na tym. To znaczy tylko o tym czytałam, ale nigdy nie miałam okazji próbować. Lecz wiem, że w niektórych wypadkach nawet osoba nie mająca żadnego doświadczenia może wyprzeć z umysłu kogoś innego, jeśli bardzo mocno nie chce pokazać jakichś wspomnień.

Severus odłożył na bok sztućce i otarł usta serwetką.

– Owszem, to możliwe, ale nie jeśli tym kimś innym jest Mistrz Legilimencji. A Ill-oo’ka jest nie tylko Mistrzem Umysłu, ale i Legilimencji.

– Więc? – ponagliła go Hermiona.

– Jeden z nas będzie pilnował, żebyś skupiała się na wspomnieniu tak długo, jak to będzie potrzebne, podczas gdy drugi będzie analizował, co było w twojej podświadomości.

– A… – Hermiona spojrzała na niego niepewnie. – Co dokładnie miałeś na myśli, mówiąc, że nie będę płacić pieniędzmi?

Severus upił odrobinę wody i wskazał jej wzrokiem talerz.

– Ci Aborygeni, którzy mogą nam pomóc, to ludzie, którzy posługują tylko starożytną magią. Co oznacza, że nie mają dostępu do zaklęć, którymi my możemy się posłużyć. Ale doskonale wiedzą, co potrafimy i na ogół jeśli nam pomagają, chcą, żebyśmy odpłacili się im na nasz sposób. Kiedyś warzyłem im eliksir bujnego owłosienia, bo w czasie pożaru buszu część z nich opaliła sobie włosy na głowie, a to dla nich naturalna ochrona przed słońcem. Zaś innym razem z Andersonem po prostu sprzątnęliśmy zaklęciami okolicę góry Uluru, którą zaśmiecili mugolscy turyści, a która dla nich jest miejscem kultu. Tak więc przypuszczam, że będą od ciebie żądać czegoś podobnego.

– Mam im zaklęciami zrobić ubrania, wyleczyć skaleczenia, czy pomóc ugotować obiad? – zdziwiła się dziewczyna. – Choć jak sobie przypomnę narzekania Rona, to może to ostatnie zamienię na transmutację, to wychodzi mi o wiele lepiej.

Czyli jednak się myliłeś. Weasley nie był idiotą. Był skończonym debilem – przemknęło mu przez myśl, ale nie zamierzał ani jej tego mówić, ani pozwolić sobie drążyć temat.

– Jak cię znam, przeczytałaś wszystkie księgi o magicznej i niemagicznej Australii i znasz całą historię Aborygenów na pamięć – powiedział zamiast tego, odchylając się do tyłu na krześle, które zatrzeszczało niepokojąco. – Ale żadne książki nie przygotują cię do kontaktów z Aborygenami, nie pozwolą zrozumieć jak funkcjonują, myślą i jaki mają system wartości. Dlatego muszę cię ostrzec. Nigdy nie mów ani nie rób nic bez konsultacji z Andersonem, ewentualnie ze mną. Pod żadnym pozorem nie dotykaj niczego, ani nikogo, nie przyglądaj się zbyt intensywnie i nie zadawaj tysięcy pytań, jak to jest w twoim niezwykle denerwującym zwyczaju.

Podczas jego wywodu Hermiona przygryzła lekko usta.

– O-oczywiście – potaknęła pospiesznie i zanim zdążyła się zorientować, wyrwało się jej: – A jesteś pewien, że Anderson będzie wiedział, jak się zachować?

– Cieszę się, że usłyszałaś moje ostatnie zdanie – stwierdził cierpko Severus, ale to akurat planował jej powiedzieć. – Anderson będzie bardzo dobrze wiedział, jak się zachować, bo jest mieszańcem. Ale na niego też musisz bardzo uważać. Jeśli słowa „milczenie” i… „takt” coś ci mówią, to radziłbym ci być BARDZO taktowną i milczeć, jak się ciebie o nic nie pyta. I nie mówić za dużo.

Hermiona zamarła z widelcem w połowie drogi do ust. Severus Snape mówiący o takcie???

– Takt? Co masz na myśli? Że mam nie chwalić naszej magii, nie mówić o Anglii i o białych, czy o cywilizacji? Czy żebym nie kazała mu spojrzeć na siebie, jak mi powie, że mam zmierzwione włosy?

– Zmierzwione włosy? – Severus rzucił wymowne spojrzenie na jej głowę. – Cóż za eufemizm. Jak ograniczysz się tylko do odpowiadania na pytania, powinno wystarczyć.

Hermiona nie zamierzała się poddać.

– Severus, proszę, powiedz, na co mam uważać? Czasem właśnie milcząc można strzelić największą  gafę.

Po czym zamilkła i tylko patrzyła na niego spokojnie. Zdążyła się już nauczyć, że w niektórych sytuacjach to był najpewniejszy sposób na uzyskanie odpowiedzi. Severus potrzebował czasu na znalezienie słów, żeby powiedzieć tylko to, co uznał za konieczne. Paradoksalnie im bardziej wtedy się na niego naciskało, tym mniejsza była szansa dowiedzenia się czegokolwiek i zarazem większa na oberwanie jakąś klątwą.

– Wiesz, co to znaczy „Skradzione pokolenie”? – spytał w końcu, przyglądając się szklance z resztką wody.

– O Boże drogi..!!

W jednej sekundzie Hermiona zrozumiała, co miał na myśli o takcie i milczeniu.

W XX wieku odebrano aborygeńskim rodzinom ponad 300 tysięcy dzieci. Umieszczano ich w specjalnych domach dziecka pod pozorem „ucywilizowania”, ale w praktyce większość z nich służyła tylko jako tana siła robocza i była ofiarami przemocy i molestowania seksualnego.

Anderson musiał być jednym z tych nielicznych szczęśliwców, którym udało się stamtąd wyrwać i ułożyć sobie życie, ale najprawdopodobniej przeszedł przez piekło.

– Merlinie… – szepnęła w talerz.

Severus wstał i zaklęciem odesłał talerz i sztućce do zlewu.

– Wygląda na to, że nie muszę ci nic więcej tłumaczyć. W takim razie zajmij się jedzeniem. To ostatni stały posiłek przed aportacją.

Hermiona natychmiast oderwała się od ponurych myśli dotyczących Skradzionego Pokolenia. Był jeszcze jeden temat, o którym chciała porozmawiać z Severusem. Dość delikatny, więc zostawiła go  na koniec.

– Jest jeszcze coś. Moja pamięć – Severus zatrzymał się przy drzwiach. – Oczywiście nie mam żadnych zastrzeżeń, wręcz przeciwnie, cieszę się, że jest sposób na ustalenie, gdzie są moi rodzice. Ale chciałabym cię o coś prosić…

Severus już otworzył usta, żeby jej powiedzieć, że źle go zrozumiała, gdy nieoczekiwanie coś go powstrzymało. Jakiś cichy głosik w jego głowie. Czy może w sercu.

Powiesz jej później. JEŚLI będzie trzeba. Może się okazać, że to nie będzie w ogóle potrzebne?

To było inne uczucie niż to sprzed niespełna tygodnia, gdy najchętniej wziąłby jej ból na siebie… albo gdy machnął ręką na wszystko i na wszystkich i postanowił ją ratować, ale na swój sposób było podobne. Brało się z tego samego miejsca.

Wtedy bez mała szalałeś z obawy o jej życie. To było… do zaakceptowania. Ale teraz? Przecież TO zupełnie co innego!

Czego nie rozumiał, nie pojmował, to już sam fakt, że mógł coś takiego poczuć! To było… niewłaściwe. NIENORMALNE. Nigdy wcześniej nie miał takich odruchów!

Próbował się zmusić do wykrztuszenia tego, ale na myśl o tym, że odebrałby jej nadzieję, którą dopiero co odzyskała i przywróciłby tę samą Hermionę Granger, którą znalazł w jej domu, czuł jakiś cichy ból. Żal. Cholera, co się z tobą dzieje, człowieku?! Tylko tyle! Więc powiedz jej to!

Ale do jasnej cholery nie umiał, po prostu nie potrafił! Nie mógł jej tego zrobić!

I im dłużej zwlekał, tym głupiej by wyglądało, gdyby w końcu to powiedział! Merlinie, czuł się jak ostatni idiota!

– Zamierzasz mi to powiedzieć, czy tylko będziesz się na mnie gapić? – sarknął w końcu i poczuł ulgę, jakby zrzucił coś ciężkiego z piersi.

– Chciałabym, żebyś to ty analizował moją podświadomość – powiedziała cicho dziewczyna, patrząc na swoje ręce.

Tego zupełnie się nie spodziewał. Oczekiwał raczej, że będzie prosić, żeby to był Ill-oo’ka.

– Wiesz, że w ten sposób dałabyś mi dostęp do wszystkich twoich wspomnień, nawet tych najgłębiej ukrytych? Sądzę, że będzie lepiej, gdy twoje wspomnienie będzie oglądał ktoś, kogo zupełnie nie znasz.

Hermiona tylko potrząsnęła głową, ale nie podniosła wzroku, bo nie bardzo wiedziała, jak ma mu to powiedzieć.

– Wtedy dużo myślałam o… o tym, co się stało… wcześniej – nie odważyła się powiedzieć „o zabójstwie Dumbledore’a”, ale nie musiała. – Nie chciałabym, żeby ten ktoś… kto cię zna, żeby o tym wiedział.

Oczywiście, że to o to chodziło! Mógłby to przewidzieć, gdyby nie był zajęty swoimi własnymi fanaberiami.

– Cóż za wyjątkowa szlachetność z twojej strony – wycedził, podchodząc z powrotem do niej i krzyżując mocno ręce na piersi. – Wolisz narazić się na ośmieszenie czy upokorzenie, byle tylko ktoś inny źle o mnie nie POMYŚLAŁ, tak? – prychnął pogardliwie. – Typowa gryfońska głupota.

– Ten twój znajomy zobaczy coś zupełnie wyrwanego z kontekstu! Sam doskonale wiesz, jak to wyglądało!

– Co cię to obchodzi?

– To, że nic nie zrozumie! Nie chcę ryzykować waszej… znajomości. Już i tak wystarczająco dużo…

– Wystarczająco dużo przeszedłem? – uderzył obiema dłońmi o stół, aż sztućce zadzwoniły o talerz. –  Straciłem? Nie potrzebuję twojej litości!

– Severus, to nie ma nic wspólnego z litością! Ja po prostu…

– Ty po prostu CO?

Hermiona otworzyła usta i zawahała się na jedną krótką chwilę, bo w jakimś przebłysku zrozumienia pojęła właśnie CO. To nie miało nic wspólnego z jej poczuciem winy, już nie. Ona po prostu chciała dla niego jak najlepiej. Zależało jej na tym, żeby już nigdy więcej nic złego go nie spotkało. Żeby wreszcie był szczęśliwy.

– To nie litość – powtórzyła cichym tonem i dopiero teraz się zorientowała, że w którymś momencie musiała wstać, bo patrzy mu prosto w oczy. – To troska. Nie chcę, żeby spotkała cię kolejna niesprawiedliwość.

Troska. Coś bolesnego i jednocześnie cudownie kojącego wstrząsnęło jego piersią i potrząsnął rozpaczliwie głową. To był chyba pierwszy raz w jego ponurym życiu, kiedy ktoś powiedział mu coś takiego. Mógłby przysiąc, że zapachniało kwiatami, motylami i słońcem. I migdałami.

– Oszczędź mi wzruszających scen – zmusił się do warknięcia, żeby ukryć to, co rozlało mu się po całej piersi.

– Poza tym wolę otworzyć umysł przed kimś, komu ufam. A wiesz, że tobie ufam całkowicie.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem i Severus nie potrzebował legilimencji, żeby przekonać się o jej szczerości. Widział ją wypisaną wyraźnie na jej delikatnej, teraz pełnej zaciekłego uporu twarzy. Była tak… bezgraniczna, że niemal mógł jej dotknąć. Było w niej nawet coś więcej, co czuł wyraźnie i bał się, że to było to samo, co on sam czuł przed chwilą.

– Zobaczymy – rzucił sucho.

I czym prędzej wyszedł do salonu.

Troska. Ona może być troskliwa, ale nie ty! Idiotyzm!

Pierwszy raz w życiu powstrzymał się od powiedzenia komuś czegoś tylko dlatego, żeby oszczędzić mu bólu czy niepewności. Nigdy wcześniej czyjeś uczucia nie miały dla niego żadnego znaczenia. Co mu się stało, do cholery?!

Powinien był powiedzieć jej, że to, co sugerowało się w momencie rzucenia Factum, słabło z upływem czasu. Tak więc teraz, po sześciu latach, jej rodzice mogli nadal mieszkać tam, gdzie ich wysłała, jak i na drugim końcu Australii, czy jeszcze gdzie indziej. A ponieważ w przypadku zaklęć wyszukujących odległość grała znaczną rolę, być może nie było szans na posłużenie się nimi biorąc pod uwagę „uszkodzoną” i wzmocnioną na siłę relację.

Nie powiedział jej tego natychmiast i nadal coś aż krzyczało w nim, by tego nie robił. Choć doskonale zdawał sobie sprawę, że to był błąd.

Nie domyślał się tylko jak wielki.

Odetchnął głęboko i żeby zająć myśli czymkolwiek innym, rozejrzał się po saloniku. Na stoliku i kanapie piętrzyły się nierówne stosiki książek i wystarczył mu jeden rzut oka, żeby zrozumiał, co zrobiła.

Ale był zbyt sfrustrowany sobą samym, żeby móc ją krytykować.

– Żałosne – powiedział dobitnie, na tyle głośno, żeby go usłyszała i czym prędzej zszedł do swojej pracowni i zatrzasnął drzwi.

 


*  Nie spodziewajcie się po Severusie wyszukanych grzeczności czy czułości. Bardziej prawdopodobne byłoby niechętne warknięcie lub zaklęcie pod nosem. Choć… kto wie?

Angielski odpowiednik polskiego „Dobrej nocy” i „daruj sobie” mógłby być „Good night i goddamn”.

Rozdziały<< Goniąc Szczęście Rozdział 3Goniąc Szczęście Rozdział 5 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz