Goniąc Szczęście Rozdział 2

Niemagiczny Londyn / Dom Mathiasa, Hastings

O tej samej porze

 

Beth zatrzymała się na kolejnych, tysięcznych już chyba światłach i zaczęła bębnić palcami po kierownicy. Dojeżdżała już do Hatfields i była pewna, że będzie mogła zaparkować w tym samym miejscu co wczoraj – tylko Smart mógł wcisnąć się w wolne miejsce między dwiema bramami, ale dochodziła już szósta i nie chciała się spóźnić.

I tak dobrze, że udało się jej wyrwać z pracy. Po wczorajszej nieobecności cały ranek profesor Neumann chodził dookoła niej jakby była co najmniej ciężko chora, dopytywał się jej, jak się czuje i w nadziei, że się wreszcie odczepi, Beth zgodziła się w końcu na wygłoszenie odczytu na poniedziałkowym bankiecie.

I wtedy Neumann zaparkował definitywnie przy jej biurku, rozłożył swoją przemowę i zaczął jej wszystko wyjaśniać…

Jedyną pociechą w tym wszystkim było to, że profesor Neumann nazywał Sympozjum „Międzynarodowym Zlotem Czarownic”. Beth uśmiechnęła się do siebie. Będzie musiała o tym koniecznie opowiedzieć Mathiasowi. Ciekawe, jak zareaguje, jak mu powiesz, że będziesz tam… Naczelną Wiedźmą?

Aż parsknęła śmiechem, gdy wyobraziła sobie, że stoi przed tysiącem czarodziejów z miotłami i zaprasza ich do chatki z piernika, ale natychmiast przyszło jej do głowy, że na pewno użyliby do podróżowania czegoś innego niż miotły. To coś innego, o czym mówił Mathias. W końcu niektórzy przylecą nawet z Argentyny czy Australii. Co jest dalej od Anglii? Australia chyba. Swoją drogą ciekawe, co ciągnie do nas Australijczyków…

Nie wiedziała, czy dziś Mathias będzie chciał jej cokolwiek wyjaśnić, ale postanowiła nie naciskać. Jeśli nie dziś, to może następnym razem. Nie zamierzała pozwolić tak zniknąć CZARODZIEJOWI.

Poza tym ma oszałamiające maniery. I… musisz przyznać, że wygląda całkiem nieźle…

Samochody wreszcie ruszyły, więc Beth porzuciła temat i wdepnęła pedał gazu.

Błyskawicznie zaparkowała samochód, odgarnęła włosy za ucho i ruszyła w kierunku kawiarni. Zdążyła przejść zaledwie dwa jardy, gdy usłyszała swoje imię. Uśmiechając się, odwróciła się i słowa powitania zamarły jej na ustach.

Zaledwie kilka stóp przed nią stał Mathias z jakimś obcym mężczyzną i obaj trzymali wycelowane w nią różdżki!

– Mathias??! Co to… Kto…

– Beth, tylko spokojnie.

– Obiecałeś!

– Beth, proszę.

– Mathias, obiecałeś! Nie!

– To nie to, co myślisz.

– PROSZĘ SIĘ USPOKOIĆ.

– Nie chcę! Mathias, nie!!!

– SILENCIO!

Mathias złapał ją pod rękę, więc Beth wyszarpnęła mu ją z krzykiem, ale nic nie usłyszała. Straciła głos! Zabrali jej głos! To ją tak przeraziło, że choć próbowała się wyrwać, Mathiasowi udało się złapać ją mocno w pasie. Równocześnie ten drugi rzucił krótkie „JUŻ!”, Mathias pociągnął ją i nagle wszystko znikło, coś ścisnęło całe jej ciało tak mocno, że wypchało jej powietrze z płuc, wgniotło w coś ciepłego tuż obok i gdy już bez mała zaczęła się dusić, nagle wszystko ustało.

Równocześnie z lekkim szarpnięciem udało się jej zachłysnąć powietrzem i otworzyć oczy i zobaczyła, że stoi… w… jakiejś kuchni.

– Finite Incantatem – powiedział Mathias, podtrzymując ją. – Dobrze się pani czuje?

Beth popatrzyła na niego, a potem rozejrzała się dookoła, choć tak naprawdę jej wzrok tylko prześlizgiwał się po otoczeniu, ale nic z tego do niej nie docierało.

– Gdzie my… steśmy? – wykrztusiła, osłupiała.

Mogła znów mówić!!

– U mnie w domu.

Chciała o coś zapytać, ale sama nawet nie wiedziała, o co. Lecz zanim zdążyła znów otworzyć usta, coś trzasnęło i raptem kilka stóp od nich pojawił się ten obcy mężczyzna.

– Udało się – powiedział bardzo głośno. – To co, Uzdrowicielu Wolf, zaczynamy? Bo trochę mi się spieszy?

Mathias najchętniej zacząłby już natychmiast, ale musiał wpierw choć trochę uspokoić Beth, wodzącą rozszerzonymi oczami między nimi i wyjaśnić jej, co się dzieje.

– Ross, proszę dać nam chwilę – mruknął i gdy ten odszedł aż pod okno, zaczął wyjaśniać ściszonym głosem. – Beth, to nie jest Obliviate. Nie chcemy usunąć pani pamięci. Wprost przeciwnie. Ross rzuci na panią zaklęcie, dzięki któremu będę mógł z panią swobodnie rozmawiać.

– Zaklęcie? – Beth spojrzała na Rossa i odruchowo schowała się za niego. – Co on mi zrobi?

Musiała mieć jednoznaczny wyraz twarzy, bo Mathias uśmiechnął się łagodnie i delikatnie ścisnął jej ramię.

– Proszę się nie bać. Można powiedzieć, że oddam pani małą cząsteczkę mojej magii, a on ją w pani umieści.

TO zabrzmiało bardzo interesująco i Beth poczuła nagłe piknięcie nadziei w skołatanym sercu.

– Żebym mogła czarować?

– Nie. Po to, żeby mogła pani mówić o magii tylko w towarzystwie czarodziejów.

– A można zrobić tak, żebym ja też została czarodziejką?

– To niestety nie jest możliwe. Magii…

Głośne chrząknięcie Rossa sprawiło, że urwał i odwrócił się do niego.

– Proszę bardzo, Ross, jesteśmy gotowi.

Mężczyzna oderwał się od okna i podszedł do nich.

– Doskonale – powiedział, poprawiając poły marynarki. – Zanim zaczniemy, należy się wam kilka słów wyjaśnienia na temat Datus Magicae. Jestem pewien, że to się przyda nie tylko pani Roberts, ale i panu, Wolf – skinął głową każdemu z nich. – Rytuał będzie polegał na pobraniu od pana okrucha pańskiej magii, przekształceniu go w swoisty receptor i zdeponowaniu w pani ciele. Od tego momentu ten receptor nie pozwoli pani na mówienie o magii, jeśli w otoczeniu będzie znajdował się choć jeden mugol. Równocześnie pozwoli Aurorom czy Uzdrowicielom rozpoznać w pani mugolkę, która została włączona do społeczności czarodziejów. Można powiedzieć, że jest to obustronna gwarancja bezpieczeństwa.

Normalnie Mathias z radością wysłuchałby obszernych wyjaśnień, ale teraz zacisnął palce dookoła różdżki i zmusił się do sztucznego uśmiechu.

Ross, przecież powiedziałeś, że ci się spieszy! Nie było mowy o żadnych wyjaśnieniach…! Więc  przestań gadać i zrób to!

Nie miał wątpliwości, że Ross odprawiał ten rytuał setki razy, z pewnością gadał z pamięci i jeszcze tylko brakowało, żeby teraz palnął coś o ślubie, zaręczynach czy narzeczeństwie!

– Pani Roberts, wpierw będę musiał zaklęciem sprawić, że pani ciało będzie gotowe na przyjęcie receptora – zwrócił się Ross do Beth i dodał pospiesznie na widok jej zaniepokojonej miny. – Proszę się nie martwić, to nie jest bolesne…

– Może zacznijmy już – wpadł mu w słowa Mathias. – Nie… Nie chciałbym tracić pańskiego czasu.

Ross posłał mu lekko protekcjonalne spojrzenie, ale skinął głową i wyciągnął przed siebie różdżkę.

– Aperta animi – mruknął i przytknął ją delikatnie do splotu słonecznego Beth.

Żadne z nich nie zobaczyło nic specjalnego, ani Beth nie poczuła nic poza zwykłym dotknięciem, ale Ross bez wahania odwrócił się do Mathiasa.

– Erige magicae – wskazał różdżką jego głowę i wymawiając to samo zaklęcie zaczął kreślić linię od prawej dłoni aż do lewej, przechodząc przez jego serce.

Potem zrobił to samo z jego nogami i wreszcie nakreślił ostatnią linię, wzdłuż całego tułowia.

Beth śledziła wzrokiem różdżkę, nie mając pojęcia, czego się spodziewać. Gwiazdek, jak w kreskówkach? Może jakichś kolorowych linii, może powinna coś usłyszeć? A może też nic się nie stanie, tak jak z nią?

Gdy różdżka Rossa dotknęła lewej stopy Mathiasa, jakiś ruch przykuł jej uwagę. Nie ruch, jakby… cień? Drugi cień poruszył się tuż ponad jego głową, po sekundzie dołączył do nich jeszcze inny…

Kilka sekund później jakaś niewyraźna biel zamigotała powyżej jego prawego ramienia, jakby zawirowała i…

Beth zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć i nagle dotarło do niej, że to nie są cienie. To wyglądało jak…

Jak para. Jak obłoczki pary unoszące się znad filiżanki…

Ale w przeciwieństwie do nich TA para nie unosiła się coraz wyżej, ale zatrzymywała się o dwa cale od ciała Mathiasa i po prostu poruszała się powoli, jakby tańczyła jakiś powolny, pełen wdzięku taniec, wirując delikatnie, tworząc ledwo widoczne zawijasy, falbany i spirale, osuwając się w dół, muskając jego ubranie, dłonie, twarz i odpływając do góry, gdzie przytrzymywała je jakaś niewidzialna siła i urzekający balet zaczynał się na nowo i trwał, i trwał, i trwał…

Było w nim tyle piękna i tajemniczości, że Beth mogłaby wpatrywać się weń całymi godzinami… I nie potrzebna jej była znajomość łaciny, żeby zrozumieć, że to była jego magia.

– Separatum magicae – donośny głos Rossa sprowadził ją na ziemię.

Mężczyzna dotknął jednego zawijasa czubkiem różdżki i odsunął ostrożnie. I nagle wszystkie smugi wnikły w Mathiasa, zupełnie, jakby coś je wessało do środka. Została tylko maleńka smużka na końcu różdżki Rossa.

– Proszę dać mi rękę – powiedział ten do Mathiasa.

Położył, czy raczej wylewitował na nią smużkę, ale tym razem nie wypowiedział już zaklęcia na głos. Beth z Mathiasem widzieli tylko, jak dotknął ją różdżką, smużka zastygła zupełnie i powoli, bardzo powoli zaczęła szarzeć i w końcu stała się ciemnoszarą nieruchomą kuleczką.

Ross odczekał jeszcze kilka sekund i cofnąwszy się, zatoczył różdżką krąg dookoła Mathiasa i Beth.

– Datus Magicae.

Przekazanie magii… Mathias nie miał pojęcia, skąd wiedział, co ma zrobić. Nie musiał nawet patrzeć na Rossa. Bardzo powoli sięgnął po rękę Beth, wyprostował jej dłoń i delikatnie przeniósł kuleczkę na jej środek.

Beth nic nie poczuła. Ani ciepła, ani chłodu, ani nawet najlżejszego dotknięcia. Odruchowo zamknęła dłoń i oboje spojrzeli na Rossa.

– Proszę ją otworzyć – tym razem jego głos zabrzmiał wyjątkowo cicho i łagodnie.

Jakby jakikolwiek głośniejszy dźwięk mógł sprofanować cud, jaki właśnie się dokonał.

Beth niepewnie rozwarła palce i nie dostrzegła nawet śladu ciemnoszarej kulki. Jakaś część jej umysłu właśnie tego się spodziewała, ale równocześnie ta druga, analityczna, nie umiała się z tym pogodzić.

Czuła się zupełnie jak w cyrku, podczas oglądania magicznych sztuczek. Całkiem podświadomie szukała jakiegoś logicznego rozwiązania tego, co właśnie widziała.

Ale tym razem to prawda. Magia naprawdę istnieje…

Patrzyła jak zahipnotyzowana na zagłębienie pośrodku swojej dłoni i nawet nie próbowała spojrzeć pod nogi, żeby się upewnić, że ta kuleczka tam nie leży.

Jest… we mnie?

Dokładnie w tym momencie Ross dotknął jej różdżką, odczekał chwilę jakby czegoś szukał i najwyraźniej znalazł, bo uśmiechnął się do nich.

– Już po wszystkim – odezwał się na nowo tubalnym głosem. – Elisabeth Roberts, witamy w naszym świecie.

Beth jeszcze raz spojrzała na dłoń i chciała coś powiedzieć, ale zabrakło jej słów. Mogła się tylko uśmiechnąć. Witamy w NASZYM świecie. Jestem jedną z nich! O, mój Boże…

Ross faktycznie się spieszył, Mathias nie zamierzał go zatrzymywać, więc wszyscy pożegnali się krótko, po czym czarodziej obrócił się na pięcie i z głośnym pyknięciem deportował.

– Wszystko w porządku? Dobrze się pani czuje? – spytał Mathias, obracając się do Beth, która znów przyglądała się swojej dłoni. – To nie tu powinna pani szukać.

– A gdzie…?

Mathias sięgnął po jej rękę i zaprowadził przed wielkie lustro w korytarzu. Przez niewielkie okienko koło drzwi wpadało słońce, wyraźnie chylące się już ku zachodowi, więc mruknął Occultus, zasłona nad oknem opadła gwałtownie i wszystko pogrążyło się w niemal zupełnym mroku.

– Ostendus Magicae – powiedział wyraźnie i dotknął różdżką okolicy jej serca.

Różdżka zawibrowała leciutko, dokładnie tak, jak powinna, a w ciemności w lustrze pojawił się mały świetlisty punkcik. Jak maleńki robaczek świętojański jarzący się w środku nocy. Beth aż wciągnęła głęboko powietrze i spróbowała go dotknąć, lecz jej palce natrafiły tylko na tkaninę koszuli, a punkcik zniknął. Natychmiast cofnęła dłoń i światełko błysnęło na nowo, a gdy poruszyła się, ono zatańczyło razem z nią.

Cząstka magii we mnie.

– Niesamowite – szepnęła drżącym głosem.

Kilka sekund później światełko zaczęło blednąć i znikło zupełnie.

– To tylko zaklęcie przestało działać – wyjaśnił Mathias, odsłonił okno i w korytarzu na nowo zrobiło się jasno.

Beth nadal spoglądała w swoje odbicie w lustrze, jakby nie chciała się rozstać z cudownym obrazem sprzed chwili. Wyraźnie podekscytowana, z rozchylonymi ustami i błyszczącymi radością oczami wyglądała prześlicznie i Mathias pozwolił sobie przez chwilę napawać tym widokiem. Równocześnie dotarło do niego, że jego problem jest wreszcie rozwiązany i poczuł, jakby ktoś zdjął mu z ramion całą Klinikę.

I nie musiał się nawet uciekać do swojego szalonego pomysłu!

I całe szczęście!

Na myśl, co by mogło się stać, gdyby Minister nie przerwał mu i nie zaczął się dopytywać o tę malutką karteczkę, aż przeszedł go lodowaty dreszcz.

Zamierzał powiedzieć Shackleboltowi, że wczoraj wieczorem użył przy Beth Adamare Animae i odkrył, że są bratnimi duszami. Problem polegał na tym, że to zaklęcie było z pogranicza czarnej magii, a wyjawienie tego Ministrowi Magii i zarazem byłemu Aurorowi graniczyło z szaleństwem.

I gdyby to było absolutnie konieczne, zamierzał podać Beth jakiś eliksir miłosny Weasleyów, żeby udawać, że faktycznie są razem.

Obiecał sobie, że jeśli by do tego doszło, mógłby co najwyżej trzymać ją za rękę. Nie pozwoliłby jej na nic więcej. Teraz, patrząc na ich wspólne odbicie w lustrze – jej tuż koło niego, przyszło mu do głowy, że być może nie miałby na tyle silnej woli.

Zajmij się czymś, bo o ile do tej pory nie zrobiłeś nic głupiego, za chwilę zrobisz!

– Bardzo pani dziękuję – mruknął, zmuszając się do oderwania wzroku od jej twarzy i na wszelki wypadek dał krok do tyłu.

Jego głos sprowadził Beth na ziemię. Choć znów nie tak bardzo, bo coś w niej uśmiechnęło się jeszcze szerzej.

– To ja powinnam panu dziękować! – zaprotestowała, obracając się ku niemu. – To pan dał mi magię!

Merlinie, Kirke przy niej może się schować.

– Och, to nic wielkiego. To wszystko dzięki pani. Gdyby pani… – sam nie wiedział JAK jej to powiedzieć. I CZY w ogóle powiedzieć.

– Może… skończmy z tą „panią” i „panem” – zaproponowała niepewnie Beth, patrząc gdzieś na ścianę. – W końcu teraz…

Chciała powiedzieć, że są teraz sobie bliżsi, gdy nagle dotarło do niej, że w zasadzie to ona poznała go wczoraj w południe. Może i tak, ale od wczoraj nie możesz przestać o nim myśleć – odezwał się natychmiast jakiś cichy głosik w jej głowie.

O ile przed chwilą Mathias miał wrażenie, że ktoś zdjął mu z ramion całą Klinikę, tak teraz poczuł, że uniósł się w powietrze.

– Masz rację, Beth – powiedział miękkim głosem i dodał. – Z tego wszystkiego nie miałem okazji się z tobą dziś przywitać. Jeśli pozwolisz…

Beth bardziej wyczuła, niż dostrzegła, że pochylił się lekko ku niej, więc odruchowo przekrzywiła głowę i przymknęła oczy, ale Mathias sięgnął tylko po jej dłoń i ucałował jej palce.

A czego się spodziewałaś, wariatko? Że cię pocałuje? W policzek? Choćby… Nawet. Aż?

Czym prędzej otrząsnęła się, przywołała z powrotem na twarz szeroki uśmiech i spojrzała gdzieś w głąb korytarza niewidzącym spojrzeniem.

– Yhm. Wwięc to jest dom czarodziejów? Są tu otwierane ściany? Zaczarowane lustra? Oprowadzisz mnie?

Gdy ruszyła za Mathiasem, ledwo udawało jej się złapać powietrze, tak mocno biło jej serce.

O mój Boże. O Jezu.

Dom Mathiasa nie był duży, ale pokazanie go Beth zajęło prawie godzinę. Wszystko ją zachwycało; świece zapalane zaklęciem, ruchome zdjęcia, narzuta na kanapę zmieniającą kolory, z poruszającą się głową lwa po środku, stare książki o grubych, skórzanych okładkach i kartkach z pergaminu, czarne, smukłe pióra w kubeczku koło kałamarza, fiolki i słoiczki z eliksirami, nalewkami i balsamami oraz magiczne, mówiące lustro.

Słońce dawno już zaszło, gdy wreszcie wrócili do kuchni. Mathias zaparzył im herbatę, wyciągnął z szuflady czekoladowe żaby i zaczął opowiadać o magicznym świecie. Z początku Beth słuchała i jednocześnie bawiła się z żabami, które ciągle chowały się przed nią, ale gdy Mathias zaczął mówić o wojnie, która skończyła się raptem kilka lat temu, żaby przestały ją interesować. Już sama wojna jako taka była… niesamowita, a gdy usłyszała o Harry’m… Harry’m Potterze!, Ronie, Hermionie i Snapie, dostała wypieków na twarzy.

 

 

Piątek, 16 maja,

Spinner’s End, 06:00

 

 

Stojąc przy oknie i wpatrując się w budzące się powoli życie Hermiona odliczała w myślach ostatnie minuty dzielące ją od upragnionej szóstej rano. W którymś momencie, w środku nocy, myślała już, że ranek nigdy nie nadejdzie. Wskazówki zegara bez mała zamarły i dziewczyna miała wrażenie, że tylko jej uparty wzrok sprawiał, że przesuwały się do przodu.

Chodnikiem po drugiej stronie ulicy przebiegł jakiś chłopak w sportowym stroju, chwilę potem przeszedł starszy pan z psem, przejechało wolno auto i jeszcze kilka sekund po tym, jak znikło za najbliższym budynkiem, słychać było rytmiczne dudnienie. Hermiona nigdy nie była fanką głośnej muzyki, ale w tej chwili nawet nie zwróciła na to uwagi. Oddalające się dźwięki, pojawiający się i znikający z widoku ludzie byli w tej chwili niczym innym, jak przemijającym czasem.

Chwilę później zgasły lampy uliczne i nie była już w stanie więcej czekać. Rozkoszując się na nowo dotykiem różdżki w ręku przywołała z przedpokoju lekką pelerynę, sięgnęła po walizkę i torbę z obiadem, rzuciła ostatnie spojrzenie na posprzątany salon i obróciwszy się na pięcie, deportowała do Spinner’s End.

To było zaskakujące, na wpół przykre, na wpół radosne uczucie stać przed starymi, zniszczonymi drewnianymi drzwiami. Z jednej strony przypominały jeszcze nie tak dawny koszmar, z drugiej pokazywały jej, jak wiele się zmieniło od jej pierwszej tu wizyty.

To znaczy taką miała nadzieję.

Severus otworzył jej drzwi, ale na grzeczne „dzień dobry” tylko kiwną głową i przepuścił ją w milczeniu.

– Mam nadzieję, że nie jestem za wcześnie – dodała. Zmieniło się być może tylko dla ciebie.

– Jakby tak było, to bądź pewna, bym ci o tym powiedział – usłyszała na to i przygryzła lekko usta. Wyglądało na to, że miała rację.

Postawiła walizkę za fotelem, przerzuciła przez oparcie swoją pelerynę i machnęła niezbyt ciężką torbą.

– Przyniosłam obiad. Kotlety wieprzowe. Nie miałam co robić i…

– Wiesz, gdzie jest kuchnia – przerwał jej Severus, nie mając ochoty na wysłuchiwanie wyjaśnień.

Było coś ważnego, od czego musiał zacząć. Jego wczorajsza wizyta uzmysłowiła mu kilka spraw. Po pierwsze zrozumiał, że owszem, może jej pomóc. Znalazł sposób, prawdopodobnie lepszy niż to, co serwowali Uzdrowiciele Umysłu, i wiedział, że będzie działać, w końcu miał do czynienia z typową Gryfonką. Z tym, że nie zamierzał się z nią pieścić.

Po drugie stwierdził, że CHCIAŁ jej pomóc. Było w tym coś bardzo niepokojącego. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że Hermiona Granger zajęła miejsce Griffina, ale jego instynkt podpowiadał mu, że było w tym coś jeszcze. Być może jednak należało oddać jej te koce…

Gdy dziewczyna wróciła i usiadła na fotelu, czekał oparty o szafę, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma. Pozwolił jej rozglądać się chwilę dookoła, ale sam patrzył tylko na nią i gdy w końcu ich oczy się spotkały, nie odwrócił spojrzenia.

– Hmm. Chciałam ci jeszcze raz podziękować za pomoc – z zadowoleniem zauważył, że odruchowo się wyprostowała i znów przygryzła dolną wargę. – Nie wiesz nawet, jak bardzo chcę ich odnaleźć. Myślałam o tym już od…

Severus uniósł rękę i dziewczyna natychmiast urwała.

– Dwie sprawy, zanim zaczniemy. Po pierwsze oszczędź mi paplania nie na temat i durnowatych uwag, jak ta przed chwilą. Po drugie, nim przejdziemy do rzeczy, wytłumaczysz mi, co miał znaczyć ten idiotyzm z nie używaniem magii.

Hermiona otworzyła usta, ale nie wiedziała, co powiedzieć. Tego się zupełnie nie spodziewała. Poza tym Severus ubrany na czarno, z rozpuszczonymi włosami, wyglądał strasznie onieśmielająco. To nie Severus, ale profesor Snape. WKURZONY profesor Snape. Dopiero teraz zauważyła, że obciął trochę włosy.

– Przepraszam – to było jedyne, co jej przyszło do głowy.

– Nie akceptuję twoich przeprosin. Chcę usłyszeć, co masz mi do powiedzenia na temat twojego zachowania.

– To… trochę skomplikowane – gdy urwała, Severus uniósł w górę jedną brew i W TYM momencie  emanowało z niego tyle władzy, co wtedy, gdy wypił eliksir intensyfikujący, więc Hermiona czym prędzej opuściła głowę i ciągnęła dalej. – To chyba reakcja na ostatnie wydarzenia. Trochę mnie przeraziły. Nawet bardziej niż trochę.

– Co jest zupełnie zrozumiałe. Określiłbym to jako wstrząs post-traumatyczny.

– Ale to nie wszystko. Utrata rodziców. To wszystko jakby wróciło.

– To też zrozumiałe. Jak ma w tym pomóc nie używanie magii?

Pomóc?? Hermiona poczuła się trochę zagubiona.

– Nie rozumiem. Jak to… „pomóc”?

– Przestałaś posługiwać się magią. Domyślam się, że to miało w czymś pomóc.

Dziewczyna potrząsnęła głową i odgarnęła za ucho kosmyk włosów, który osunął się jej na twarz.

– Nie „pomóc”. Po prostu chodzi o to, że… Boję się, że nie dam sobie rady. Jakby coś się jeszcze wydarzyło.

– Nikt tego od ciebie nie oczekuje. Na świecie są tysiące ludzi, którzy mogą, a niektórzy z nich nawet muszą pomóc.

To nie była żadna odpowiedź!

– Może i tak – zaoponowała gwałtownie. – Ale zobacz, znów to ja musiałam coś zrobić. Znów wszystko sprowadziło się do mnie… i do ciebie!

– Bo się do tego pchałaś – prychnął jeszcze gwałtowniej Severus i Hermiona, aż się zachłysnęła. Sama nie wiedziała czy z zaskoczenia, czy z oburzenia. – Mam ci przypomnieć, jak sam ci mówiłem, żebyś trzymała się od tego z daleka? Że to będzie niebezpieczne?

– Dobrze, faktycznie, mówiłeś! A ta cała wojna?! Chcesz powiedzieć, że do niej też się pchałam?! Nie miałam innego wyjścia!

– Oczywiście, że miałaś. Mogłaś przestać odgrywać durną Gryfonkę i siedzieć z boku!

– Właśnie o to chodzi, że nie mogłam! Trzeba było zniszczyć horkruksy! Dumbledore dał nam do spełnienia misję!

– Nie WAM, a Potterowi.

– Nie dałby rady sam! Musieliśmy mu pomóc!

– Wyjątkowo się z tobą zgodzę. Bez ciebie Potter i Weasley zgubiliby się w lesie już pierwszego dnia, nawet mimo mojej pomocy.

– No właśnie, sam widzisz. Musiałam, jak to pięknie ująłeś, się w to wepchać.

– Jeszcze jedna złośliwość, a wrócisz do domu szybciej, niż tu trafiłaś.

Hermiona skrzywiła się i potrząsnęła rozzłoszczona głową.

– Och, widzisz, o co mi chodzi! Wygraliśmy, ale…

– Z tym bym polemizował – wycedził Severus i Hermiona urwała. – MY wygraliśmy. TY przegrałaś.

Zdecydowanie, ten człowiek miał talent do zaskakiwania jej. Znów poczuła się, jakby wpadła na pustkę.

– Jjak to??

– Przegrałaś. W uproszczeniu pierwsza i druga wojna toczyły się o status krwi i prawo czarodziejów mugolskiego pochodzenia do używania magii. Takich jak ty – powiedział powoli Severus i ta nagła zmiana tempa sprawiła, że nie odważyła się odezwać. A może to był jego niski, cichy głos i przeszywające spojrzenie czarnych oczu. – Wygraliśmy, masz rację. I co robi najsłynniejsza, PONOĆ najmądrzejsza czarownica mugolskiego pochodzenia? Zamiast obnosić z dumą swoją magię, postanawia ją porzucić. Staje się dokładnie tym, CZYM Czarny Pan chciał, żebyś była. Czym Lucjusz Malfoy chciał, żebyś była. Czym BELLATRIX chciała, żebyś była. Zwykłą mugolką. Oni umarli, ale ty, w swoim idiotyzmie, postanowiłaś zrobić dokładnie to, na czym im zależało.

Z każdym jego słowem coraz szerzej otwierały się jej oczy i coraz bledsza się stawała. Sama już nie wiedziała, co było gorsze – usłyszeć to od niego, czy usłyszeć w ogóle.

I równocześnie czuła, że nie powiedział jeszcze najgorszego.

– … – otworzyła usta, ale nie ośmieliła się go powstrzymać.

Severus wyraźnie widział, że dziewczyna domyśla się reszty, ale jakby to nie było bolesne, musiał doprowadzić tę rozmowę do końca. Dla jej dobra.

– To było najgłupsze posunięcie, jakie w życiu widziałem. I najgorsze podziękowanie, jakie mogłaś ofiarować tym wszystkim, którzy zginęli. Ich śmierć nie była twoją winą. Ale umarli za to samo, za co ty walczyłaś. Za prawo mugolaków do posługiwania się magią. Umarli, żebyś ty mogła jej używać, a ty odpłaciłaś się im w najgorszy możliwy sposób.

Gdyby wbił jej nóż prosto w serce i obrócił parę razy, nie mogłoby boleć bardziej. Hermiona chyba nawet wolałaby Crucio, niż palącą, przeszywającą świadomość tego, co zrobiła.

Nie widziała nic, ale gdy mrugnęła powiekami, poczuła gorąc spływający po policzkach i ujrzała własne kolana, tak blisko własnej twarzy.

– …ślałam… gdybym nie użyła magii… onibytu …adal byl… – wykrztusiła przez ściśnięte gardło.

To nie miało być usprawiedliwienie, chciała po prostu, żeby wiedział, cokolwiek to mogło wyjaśnić.

Severus oderwał się od ściany z półkami, podszedł do niej i ująwszy delikatnie pod brodę, uniósł do góry zapłakaną twarz.

– Gdybyś wtedy nie użyła magii, już by tu ich nie było – stwierdził miękko.

To, co jej powiedział, było piekłem, ale i niebem równocześnie. Boże, zabrzmiało jak… rozgrzeszenie. Od niego! Hermiona bez namysłu porwała jego dłoń, na sekundę przycisnęła do ust, po czym wtuliła się w nią, tak rozpaczliwie, jakby próbowała się schować.

Severus skrzywił się i zabrał rękę. To było zdecydowanie… nieodpowiednie.

– Nigdy w życiu już tego nie rób. Nie porzucaj magii. Nie poddawaj się. Obiecaj mi to.

Lekkie potaknięcie mu nie wystarczało, tak jak jej kilkanaście dni temu.

– Chcę to usłyszeć, Hermiono.

Dziewczyna popatrzyła na niego i spróbowała nieudolnie uśmiechnąć się. Jej oczy wydawały się olbrzymie na tle wymizerowanej twarzy.

– Obiecuję. Już nigdy. Tego. Nie zrobię.

Severus skinął głową.

– Myślę, że na tym skończymy i zajmiemy się tym, po co tu przyszłaś.

Dając jej czas dojść do siebie Severus wyciągnął z półek kilka ksiąg, które mogły się przydać i dopiero wtedy usiadł w fotelu naprzeciw.

– Zacznijmy od tego, jak to zrobiłaś.

Hermiona kiwnęła głową, otarła twarz rękawem koszuli i wzięła głęboki, uspokajający oddech.

– Zmodyfikowałam im pamięć.* Przeczytałam wszystko o Obliviate i o Factum Reticulis Imire i to drugie wydawało się być odpowiedniejsze. Choć przyznam, że nie wszystko zrozumiałam.

Więc Factum. Na całe szczęście. To zaklęcie było o wiele mniej popularne niż Obliviate, ale był niemal pewny, że właśnie tego użyła.

– Mogę cię zapewnić, że zrozumiałaś znacznie mniej, niż sądzisz – stwierdził cierpko. – Powiedz mi, co wiesz o tych dwóch zaklęciach.

– Oba należą do kategorii zaklęć pamięci – zaczęła mówić powoli Hermiona. – Obliviate usuwa konkretne wspomnienie i daje możliwość zastąpienia go fałszywym. Jest bardzo niebezpieczne, jeśli rzuci się je zbyt mocno, można nieodwracalnie uszkodzić komuś umysł, a jeśli zrobi się to za słabo, to pamięć może sama wrócić. Factum Reticulis Imire nie usuwa pamięci, ale ją modyfikuje i można je cofnąć. W momencie rzucania go możemy się skupić na konkretnych wspomnieniach, albo na faktach, których te wspomnienia dotyczą i sugerujemy podmiotowi zaklęcia odmienną wersję wydarzeń.

Severus powstrzymał się póki co od komentarzy.

– Rzuciłaś na nich jakieś zaklęcia śledzące?

– Nie, bo bałam się, że… – Hermiona na króciutką chwilę przygryzła usta – ktoś inny może ich znaleźć. Ale przeczytałam „Nie-daremne poszukiwania” Amata Nonzoli i znalazłam tam dwa zaklęcia wyszukujące: Vera Damnum** i miałam nadzieję znaleźć ich w ten sposób.

Tym razem Severus był pod wrażeniem. Oba zaklęcia były praktycznie nieznane – po pierwsze dlatego, że były bardzo skomplikowane i do ich użycia potrzeba było olbrzymiej magii, po drugie Szukanych i Szukających musiało łączyć bardzo mocne uczucie miłości, a co za tym idzie, ilość osób, które mogły się nimi posłużyć, ograniczała się do zakochanych i rodziców i dzieci. Dlatego na przykład Aurorzy uczyli się o nich dopiero na ostatnim roku, i to dość pobieżnie.

Nie dziw się, w końcu masz do czynienia z Panną-Wiem-To-Wszystko. Która jak zawsze odrobiła lekcje. Czy raczej się starała.

– Ale się nie udało – skwitował krótko.

– Nie – mruknęła Hermiona, patrząc na sukienkę, ale widząc coś zupełnie innego. Kingsleya, który rzucił jakieś nieznane jej zaklęcie, dotknął jej głowy i po długiej, dręczącej chwili zacisnął usta i potrząsnął głową. „Przykro mi”. – Wpierw sama próbowałam się nimi posłużyć, ale nie zadziałały, więc poprosiłam o pomoc Kingsleya i… – westchnęła ciężko. – Sprawdził coś jakimś zaklęciem, ale jemu też się nie udało.

– W tym nie ma akurat nic dziwnego.

Zabrzmiało to tak, jakby to było zupełnie oczywiste, jakby to była najprostsza rzecz pod słońcem, ale równocześnie Hermiona nie wyczuła ani śladu sarkazmu czy natrząsania się z niej. Po prostu stwierdzenie faktu.

– Możesz mi wyjaśnić? – spojrzała na niego. – Proszę.

Severus przymknął oczy i skupił się na znalezieniu jak najprostszego sposobu wyjaśnienia tak rozległego i skomplikowanego obszaru magii, jaką był ludzki umysł. Sam nie miał pełnej wiedzy w tej dziedzinie, ale z konieczności poznał ją całkiem dobrze. Teraz chodziło o to, żeby nie wdając się w niepotrzebne szczegóły wytłumaczyć jej wszystko, co powinna w tej sytuacji wiedzieć.

Zupełnie nieświadomie wodził długim, wąskim palcem po lekko rozchylonych ustach, co było niesamowicie hipnotyzujące i zarazem strasznie dekoncentrowało i raptem Hermiona odkryła, że ma w głowie zupełną pustkę.

– Musisz wiedzieć, że nasz umysł przechowuje absolutnie wszystkie informacje, jakie odebrał, od samego urodzenia aż do śmierci – zaczął wyjaśniać i dziewczyna otrząsnęła się i utkwiła w nim skupione na powrót spojrzenie. – Wszystko, co widzimy, słyszymy i czujemy. Ale mamy dostęp tylko do części z nich. Dzieje się tak dlatego, że większa część połączeń między obszarami, w których te wspomnienia są przechowywane i ośrodkiem mózgu, który je odczytuje, nie jest aktywna.

Hermiona najchętniej zaczęłaby robić notatki. Czyżby to znaczyło, że…

– Ani Obliviate, ani Factum nie usuwają wspomnień, tylko w różny sposób sprawiają, że tracimy do nich dostęp. Poprawnie rzucone Obliviate dezaktywuje definitywnie połączenia do nich i w normalnych okolicznościach nie można ich już aktywować. – Hermiona bez trudu zgadła, co miał na myśli. Berta Jenkins. To faktycznie były NIENORMALNE okoliczności. Severus kontynuował. – Factum zaś  wyłącza je i tworzy nowe, do wspomnień, które podmiot zaklęcia sobie wymyśli. Możliwe jest też wszczepienie fałszywych wspomnień, co trąci czarną magią. Umiesz powiedzieć, dlaczego?

Pytanie padło znienacka, ale Hermiona natychmiast skojarzyła je z opowieściami Harry’ego o młodym Voldemorcie.

– Agresja na osobie i agresja na umyśle. Żeby stworzyć fałszywe wspomnienia musimy albo podszyć się pod podmiot zaklęcia, albo zmusić go do zrobienia czegoś. Nie wspominając już o samych intencjach. Pamiętam, że profesor Dumbledore odkrył, że Tom Riddle coś takiego zrobił, jak był młody.

– Odpowiedź poprawna – ocenił chłodno Severus. – Następnym razem daruj sobie niepotrzebne dygresje, bo nie będzie kolejnego.

Odczekał kilka sekund, aż dziewczyna potaknęła i kontynuował.

– Zapewne już zrozumiałaś, że żeby przywrócić wspomnienia, trzeba aktywować połączenia do nich. Przypuszczam, że chciałaś prosić o to któregoś z Uzdrowicieli Umysłu, tak?

– Kingsley sam to zaproponował. A gdy zdecydowałam się wyczyścić im pamięć… Myślałam, że… – dziewczyna urwała i zamilkła.

– Że sama to zrobisz? – Severus uniósł do góry jedną brew. – Przeczytałaś kilka stron jakiejś książki i uznałaś, że to wystarczy do manipulowania czymś tak delikatnym i jednocześnie tak cennym, jak pamięć? Gdyby powiedział to Weasley lub Potter, to by mnie nie zdziwiło, ale ty? Przyznam, że mnie… zawiodłaś.

Hermiona przygryzła usta i spuściła głowę. Przeczytała nie kilka stron, ale całą opasłą księgę na ten temat, ale jeśli miała być ze sobą szczera, musiała przyznać, że wtedy nie myślała o tym za wiele.  Miała przed sobą znacznie większe, czy może raczej pilniejsze problemy. Znalezienie i zniszczenie horkruksów, rosnącą potęgę Voldemorta, wszechobecnych Śmierciożerców. PRZEŻYCIE. Przywrócenie pamięci rodzicom było bardzo odległą perspektywą.

– Uzdrowiciele Umysłu będą mogli to zrobić? – spytała, nie chcąc wdawać się w wyjaśnienia. I tak by pewnie nie zrozumiał.

– Na pewno nie. Przywracanie wspomnień to nie uzdrawianie, do tego potrzeba doskonałej znajomości ludzkiego umysłu. Poza tym jeśli zacznie się proces przywracania wspomnień, trzeba go zakończyć, a w przypadku twoich rodziców będzie to bardzo skomplikowane, zarówno dlatego, że minęło sześć lat od zmodyfikowania im pamięci, jak i dlatego, że dotyczyło to tak wielkiego okresu czasu. Z czymś takim tylko Mistrz Umysłu potrafi sobie poradzić.

Hermiona z trudem przełknęła ślinę.

– Znasz kogoś takiego?

– Znam.

– A jest jakiś dopuszczalny okres czasu?

– Nie, ale im większy, tym trudniej idealnie cofnąć zaklęcie. Ty kazałaś im zapomnieć o wspomnieniach z 20 lat i zastąpić je fałszywymi. Ale nie wiesz dokładnie, jakie nowe wymyślili. Najprawdopodobniej stworzyli ich znacznie więcej, ustawili połączenia do nich i cała trudność podczas przywracania im pamięci będzie polegała na odnalezieniu ich wszystkich.

– Czyli może się okazać, że będą pamiętać również niektóre fałszywe, tak?

Severus wzruszył ramionami. Akurat to go nie martwiło, widział o wiele większy problem.

– Zanim do tego dojdzie, trzeba ich znaleźć.

– A jak to zrobić?

Severus przechylił się ku niej w fotelu.

– Będzie zdecydowanie lepiej, jak przestaniesz pytać, a zaczniesz słuchać – powiedział chłodno. – W przeciwnym razie nie widzę sensu dalszej rozmowy.

Dziewczyna posłała mu zranione spojrzenie, lecz zlekceważył je i zaczął omawiać relacje miedzy ludźmi. Bez tego by nie zrozumiała.

W magii istniało kilka rodzajów relacji. Najpopularniejszą była relacja emocjonalna, czyli miłość oraz o wiele częstsze – znajomość i przyjaźń. Drugą, w tej sytuacji najważniejszą, była więź krwi, zwana relacją na poziomie paragonicznym. Występowała głównie między rodzicami i dziećmi, w przypadku dalszych krewnych była o wiele słabsza, ale istniała również po odbyciu wszystkich typów rytuałów, w których dochodziło do przekazania krwi.

Wśród innych typów relacji można było wyliczyć relacje hierarchiczne, relacje umysłu pozwalające na dzielenie myśli i uczuć innej osoby, relacje cielesne między partnerami seksualnymi, oraz duchowe.

Severus wyjaśnił szczegółowo dwie pierwsze oraz napomknął o relacji hierarchicznej i duchowej. Nie miał wątpliwości, że mając Pottera za przyjaciela, Hermiona doskonale rozumie, na czym polega relacja umysłu.

Relacje cielesne zignorował całkowicie, nie był to temat, który miał ochotę omawiać. Zaś relacja duchowa…

Zdawał sobie sprawę, że powinien jej o tym powiedzieć, szczególnie, że również ją znała.

Jedną z jej odmian był dług życia – jego zdaniem najbardziej poufały rodzaj relacji, którą można było z kimś dzielić, prócz miłości. Miłość przekreślił już bardzo dawno temu, wyrzucił ze swojego słownika, ale tego przekreślić nie mógł.

Paradoksalnie im była silniejsza, tym bardziej czyniła człowieka słabym – bo słabość nie tkwi w nas, ale w tym, co mamy na zewnątrz. W przywiązaniu do innych, chęci ochrony ich ponad wszystko, litości, współczuciu i pragnieniu oddania im tego, co otrzymaliśmy.

Ostatnie wydarzenia sprawiły, że taka relacja połączyła go z dwiema osobami.

Lepiej było nie wymawiać na głos tego, co najchętniej ukryłby przed samym sobą

– Żeby relacja dobrze działała, musi być aktywna po obu stronach – powiedział za to. – To podstawowy warunek rzucania zaklęć wyszukujących.

Serce Hermiony stanęło, po czym zaczęło walić jak oszalałe, w jakże znajomy i znienawidzony sposób!

– Czyli… Jeśli ta relacja między nami nie jest aktywna… Bo nie jest?? Te zaklęcia…

Do tej pory była przekonana, że będzie mogła użyć Vera Damnum lub Appello Cursum! Że Severus jej pomoże, rzucą je i w ten sposób znajdą jej rodziców! Ale teraz nagle zrozumiała, dlaczego ani jej, ani Kingsleyowi się nie udało. Wreszcie pojęła, co naprawdę znaczyły słowa „Przykro mi”, czemu Kingsley miał taką smutną minę, kiedy to mówił!

Słowa Severusa zabrzmiały zupełnie jak wyrok.

Już poczuła dławienie w gardle i zaczęła osuwać się w przepaść, gdy w głowie błysnęła zwariowana, szalona myśl. Może jest jeszcze jakaś szansa…? Jakiś sposób? Musi być! Nie robiłby ci nadziei, gdyby tak nie było! Musi istnieć jakieś zaklęcie, coś, cokolwiek i Severus na pewno je zna, musi znać, kto jak kto, ale on musi!!

– Severus…? – spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami. – JAK możemy ich znaleźć?

Severus zadawał sobie to pytanie już od wczoraj. Z początku sądził, że pozostaje szukanie bez użycia magii, ale do tego potrzebowaliby informacji z australijskiego Ministerstwa Magii, zaś on ani nie miał tam kontaktów, ani nie zamierzał o nic prosić. Ale gdy zaczął przypominać sobie, co wiedział na temat różnych relacji, przyszło mu do głowy, że może jest sposób, by ich użyć.

– Z ich strony istotnie relacje nie są aktywne – powiedział powoli, ostrożnie dobierając słowa, żeby dobrze zrozumiała. Nie chciał jej dać płonnej nadziei. – Lecz z twojej strony tak. Dla nich nie jesteś ich córką, ale dla ciebie oni nadal są twoimi rodzicami. Sądzę, że, gdyby wzmocnić je z twojej strony, można by je wykorzystać.

– Umiałbyś to zrobić???

On nie umiał, ale przypuszczał, że Aborygeni będą umieć. Nie raz słyszał i widział, jak ludy pierwotne, którym wytykano zacofanie, używały magii w sposób, który ci ‘bardziej cywilizowani’ dawno zatracili.

Na ich nieszczęście chodziło tu o Aborygenów, którzy mieli zupełnie inny system wartości i bardzo specyficzny sposób rozumowania, o czym kiedyś już się przekonał.

– Wiem o kimś, kto być może jest w stanie to zrobić.

W jego głosie zabrzmiała nutka niechęci i Hermiona, która już bez mała zaczęła się uśmiechać, znów zamarła.

– Coś nie w porządku? Jest coś, o czym powinnam wiedzieć? To jest… nielegalne? Czarna magia? – nawet jeśli tak, to i tak by na to poszła! – Nie? Więc… To będzie drogo kosztować? Nie przejmuj się, mam pieniądze! Zapłacę każdą cenę, byle tylko ich odzyskać!

Severus powstrzymał ciężkie westchnienie. Owszem, to będzie kosztować. Problem z tym, że…

– To nie pieniędzmi będziesz płacić.


 

* http://www.harry-potter.net.pl/Wywiad-z-Rowling-po-wydaniu-7-tomu-i1220.html

„- Wystarczy, że wyczyścimy im pamięć – powiedział. – W ten sposób zgubią trop (…)
– Ty jesteś szefem – rzekł Ron z wyraźną ulgą. – Ale jeszcze nigdy nie rzucałem zaklęcia zapomnienia.
– Ja też nie – powiedziała Hermiona – ale znam teorię.
Wzięła głęboki, uspakajający oddech, wycelowała różdżką w Dołohowa i powiedziała:
– Obliviate.”

Rowling wyjaśnia, że Hermiona nie rzuciła Obliviate, tylko zmodyfikowała pamięć rodziców.

 

** – Vera Damnum – łac. Prawdziwa Strata, Appello Cursum  Wskaż kierunek)

Rozdziały<< Goniąc Szczęście Rozdział 1Goniąc Szczęście Rozdział 3 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz