Goniąc Szczęście Rozdział 15

Birriani, 21sza

Londyn 12sta, Anglia 11:00

 

W barze o tej porze było zaskakująco mało ludzi, co bardzo odpowiadało Severusowi. Nie przepadał za tłokiem i zupełnie nie potrafił pojąć, co pchało ludzi do pubów takich jak Pod Trzema Miotłami czy Pod Świńskim Łbem, gdzie kłębił się dziki tłum, panował hałas i sąsiad dyszał ci w kark.

Zdecydowanie wolał usiąść sam i móc w spokoju raczyć się dobrą whisky. A na taką wyglądała ta, którą kupiła Hermiona przy okazji robienia zakupów dla właścicieli hoteliku.

Odebrał nalany hojną ręką alkohol, usiadł przy pustym stoliku i przyjrzał się uważnie trzymanej w ręku szklaneczce. Whisky wyglądała… obiecująco. Miała kolor głębokiego bursztynu, rozpalonego blaskiem świecy, której płomień odbijał się od spodu szklanki, pełgał po jej ściankach i rzucał ciemne, niemal krwawe cienie na krawędzie. Kiedy Severus poruszył lekko ręką, alkohol zakołysał się, zostawiając za sobą delikatną smużkę na brzegach, a płomień świecy liznął opuszki jego palców. Niemal czuł jego dotyk. Zaiste, bardzo obiecująco.

Hamując niecierpliwość, uniósł szklaneczkę ku twarzy i wciągnął głęboko powietrze.

W pierwszej chwili jak zwykle poczuł mocny zapach zboża, który niemal natychmiast zastąpiła woń dopiero co skoszonej trawy i jeszcze czegoś… Severus przymknął powieki i usta drgnęły mu w uśmiechu, gdy rozpoznał nutkę świeżego pergaminu. A potem, jak zawsze, przez to wszystko przebił się bogaty aromat sherry i gorycz dębowych beczek.

Dopiero po tym mógł pozwolić sobie na więcej. Wziął do ust zaledwie odrobinę, pozwolił whisky rozlać się po języku i wczuł się w smak. Och tak… Była mocna, ciężka i z charakterem, dokładnie tak, jak oczekiwał.

Musiał przyznać Hermionie, że dobrze trafiła, już dawno nie pił czegoś tak… Wybitnego.

Na myśl o Hermionie poczuł znajome napięcie rozlewające się po jego ciele. To samo, które czuł cały dzień, ilekroć na nią spojrzał.

To niesamowite, jak strój mógł zmienić człowieka. Stój i wiek. Już w trakcie inspekcji u Powella zauważył, jak dobrze Hermiona wygląda w eleganckim żakiecie i wąskiej spódnicy, ale wtedy jeszcze to była panna Granger. Zarówno pod względem ich wzajemnych stosunków, jak i wiekiem.

Teraz jej kobiece kształty kusiły go, każdym ruchem, głębszym oddechem, zapachem obiecując to, czego nie miał już od tak dawna. I na nic zdawało się usilne odwracanie wzroku, skoro kiedy tylko zamknął oczy, nadal widział jej sylwetkę i w bardzo konkretny, niemal bolesny sposób czuł się mężczyzną.

Całe szczęście na dziś masz z nią spokój. Pewnie prosto po kąpieli pójdzie spać.

Przez jedną szaloną chwilę wyobraził sobie ją pod prysznicem; mokre, splątane włosy przyklejone do nagiej skóry, wilgotne, rozchylone usta i ten sam wyraz twarzy, co rano… Merlinie, dałby wszystko, byle móc odgarnąć te kosmyki na bok, poznać jej kobiecość i stłumić jej krzyki własnymi ustami…

Chhhhholera!! Severus z głośnym stuknięciem odstawił szklaneczkę na stół, spojrzał za okno i nabrał gwałtownie powietrza, żeby uspokoić dzikie bicie serca. I spróbować dać zmaltretowanemu ciału choć trochę wytchnienia.

Ale dopiero po kilku głębokich oddechach udało mu się dostrzec cokolwiek na dworze i po kilku następnym zacząć rozumieć, co widzi.

Zajmij się może lepiej INNYMI aspektami dzisiejszego dnia!

Rozmawiali. Merlinie, dużo rozmawiali. Pod TYM względem bez wątpienia mógł zaliczyć ten dzień do tych bardziej udanych w swoim życiu.

Może dlatego, że to była rozmowa. Dyskusja. Wymiana poglądów. Nie było się co dziwić, że wiedział więcej od niej i z… och, niech będzie, z przyjemnością! Stwierdził, że Hermiona na ogół nie próbowała opowiedzieć mu o wszystkim, co wiedziała – co go kiedyś tak bardzo w niej denerwowało. Ograniczała się do tego, czego oczekiwał i tylko kilka razy musiał ją przyhamować, gdy jakiś temat ją poniósł.

No i zupełnie nie spodziewał się, że on również czegoś się dowie. Rozmawiali akurat o… o ewolucji niektórych zaklęć i eliksirów i wtedy Hermiona opowiedziała mu o nowych zaklęciach diagnostycznych, które były ni mniej, ni więcej, jak ulepszonymi zaklęciami stosowanymi do hodowli smoków.

Przypominając sobie ich dyskusję, Severus uśmiechnął się kącikiem ust. To był właśnie jeden z tematów, które ją pasjonowały. Pociągały. Widział to wyraźnie w jej błyszczących oczach, rozszerzonych źrenicach, nawet w rumieńcu na twarzy. I chłonąc ją całą wzrokiem, równie dobrze mógł wyobrazić sobie inny powód takiego stanu, równie… pociągający.

Popijając powoli whisky, pozwolił sobie wrócić myślami do co ciekawszych rozmów i tym razem mógł skupić się nie na treści, ale na… formie. Jej formie.

Zaiste, była…

– Severus? – usłyszał zza swoich pleców.

Równocześnie poczuł zapach świeżości i… niech to szlag trafi, wilgotnej skóry! i koło niego stanęła Hermiona z dwiema szklaneczkami w ręku.

– Mogę się przysiąść?

I nie czekając na odpowiedź, postawiła przed nim niemal pełną szklaneczkę whisky i usiadła naprzeciw.

– Cieszę się, że zadałaś pytanie. Fakt, że nie zdążyłem odpowiedzieć, najwyraźniej jest tu bez znaczenia – stwierdził cierpko Severus i czym prędzej odwrócił od niej wzrok. Wilgotne kosmyki włosów przyklejone do szyi sprawiły, że niedawna wizja ich obojga stanęła mu na nowo przed oczami i momentalnie wróciło wcześniejsze napięcie. Jakby jego ciało tylko na to czekało.

– Biorąc pod uwagę, że jesteś wyjątkowo taktowny i najwyraźniej spragniony, postanowiłam zaryzykować – roześmiała się Hermiona i Severus z trudem przełknął ślinę. Och, żebyś wiedziała, kobieto, jak…

– … mi mówiło, że tu będziesz – dopiero po chwili wrócił do rzeczywistości i zobaczył, jak się uśmiecha. Zupełnie jakby powiedziała coś, co ją bawiło. – Więc postanowiłam zejść i się z tobą czegoś napić. Ava była zajęta, więc pozwoliła mi zrobić sobie drinka i przy okazji nalałam tobie – spojrzała wymownie na jego niemal pustą szklaneczkę.

No tak, to wyjaśniało sprawę. Severus jeszcze raz popatrzył na swoją whisky, porównał z jej drinkiem i zacisnął usta. Płyn miał trochę jaśniejszy kolor, za to jej szklanka była o wiele większa.

– Obawiam się, że masz mały problem z dozowaniem. Co prawda to nie jest warzenie eliksirów, ale jeśli jutro nie będziesz w stanie przejść prosto nawet jarda, to nie licz na to, że będę cię prowadził.

Hermiona westchnęła demonstracyjnie, upiła odrobinę i choć lekko zapiekł ją język, zmusiła się do pełnego spokoju uśmiechu.

– Sok jabłkowy, sok z limonki i odrobinka whisky, którą kupiłam. Nie zamierzam się upić, nie martw się – powiedziała, na wszelki wypadek odsuwając szklaneczkę od siebie. – Dobrą whisky chociaż mi doradzili?

Severus napił się również i chwilę rozkoszował smakiem.

– Jest… zadowalająca – stwierdził w końcu.

Hermiona nie miała ochoty na żadne naukowe tematy tego wieczora, po prostu chciała się odprężyć i porozmawiać z nim jak z przyjacielem. Jak z kimś bliskim. Poza tym coś jej mówiło, że Severus też nie ma na takie dyskusje ochoty. Kiedyś, na początku ich znajomości powiedział przecież wyraźnie, że nie życzy sobie żadnych pogaduszek, więc i tak był cud, że tyle dziś rozmawiali.

Ostrożnie, kątem oka przyjrzała mu się. Wpatrzony w chybocący płomień świecy wyglądał na wyjątkowo odprężonego i rozluźnionego. Rysy jego twarzy, zazwyczaj ściągnięte zniecierpliwieniem czy gniewem, wygładziły się, bez mała znikła głęboka zmarszczka między brwiami, przez co wyglądał młodziej, nie tracąc jednak w żaden sposób pełnego dzikości uroku, który ją pociągał, z chwili na chwilę coraz mocniej, jakby jej uczucia zupełnie wymknęły się spod kontroli.

Naraz przyszło jej do głowy, że o przyjaciołach wie się więcej, niż ona wiedziała o nim.

– Severus? Opowiesz mi o sobie?

Severus aż drgnął, zaskoczony i uniósł wysoko brew.

– Wiesz, że pomyliłaś stoliki?

– Mam na myśli… Na przykład, czy… – chwilę szukała jakiegoś w miarę neutralnego pytania, od którego mogli zacząć, i w końcu znalazła. – Czy przeczytałeś wszystkie książki do pierwszej klasy zanim poszedłeś do Hogwartu?

Severus milczał, więc wzruszyła ramionami i patrząc na tę samą świecę, zaczęła mówić.

– Ja przeczytałam wszystkie. Te obowiązkowe i kilka dodatkowych, na które naciągnęłam jakiegoś czarodzieja z Ministerstwa, jak robiliśmy zakupy na Pokątnej. Wyglądały… – uśmiechnęła się na samo wspomnienie tamtej wizyty – imponująco! Szczerze mówiąc, to jakbym mogła, kupiłabym chyba wszystko. Albo tam zamieszkała! Ale udało mi się opanować i wybrałam tylko kilka. Takich… bardzo dużych. I jak tylko wróciliśmy z zakupów z naręczem książek, praktycznie zamknęłam się w swoim pokoiku i czytałam. Mama musiała mnie wyganiać do koleżanek, wyobrażasz sobie?

Severus znał ten pokój z jej wspomnienia, więc wyobraził to sobie bez trudu, za to zaintrygowało go co innego.

– Co powiedziałaś koleżankom o nowej szkole?

– Ten czarodziej z Ministerstwa, który przyniósł nam list, zaproponował rodzicom kilka historyjek, ale mama mi mówiła, że były mało prawdopodobne. Więc rodzice wymyślili, że niby idę do szkoły we Francji i będę mieszkać u ciotki w Paryżu. Ale… – przygryzła lekko dolną wargę i gdy cofnęła zęby, został na niej wilgotny, błyszczący ślad, a Severus nagle zapragnął otrzeć ją palcem. Albo wręcz przeciwnie, posmakować, a potem przygryźć ją samemu.

Z trudem przełknął ślinę, tak głośno, że pomimo panującego dookoła szumu chyba to usłyszała, więc dla zamaskowania wziął duży łyk whisky.

– Ale? – spytał z naciskiem.

– Ale nawet nie wiesz, jak byłam… dumna, że byłam czarownicą. Chciałam móc opowiedzieć o tym całemu światu i jednocześnie czułam się źle z tego powodu. Bo przecież to było zabronione. Wiesz, taki mały wewnętrzny konflikt.

Severus skinął głową. Z tego, co wiedział, Ministerstwo już kilka razy zastanawiało się nad tym, żeby rzucać Datus Magicae również na małe dzieci pochodzenia mugolskiego.

Kiedy Hermiona zaczęła wymieniać „kilka” nadprogramowych książek, które kupiła, nie mógł powstrzymać krzywego uśmiechu. Doprawdy, tak bardzo przypominała mu jego samego!

– Ty na pewno znałeś je już na pamięć – stwierdziła na zakończenie. – Poza tym o niektórych rzeczach nie musiałeś nawet czytać.

I zamilkła. Wiedziała, że jeśli będzie czekać cierpliwie, Severus w końcu się odezwie.

Severus poruszył szklaneczką, upił trochę whisky, jeszcze chwilę patrzył w kołyszący się łagodnie płyn i wreszcie skinął głową.

– Moja matka trzymała w domu wszystkie księgi z Hogwartu i pełno innych, jeszcze z jej rodzinnego domu.

– I wszystkie przeczytałeś?

– Często… wychodziłem z domu – Severus stłumił ochotę powiedzenia „uciekałem” – z książką i z różdżką matki i ćwiczyłem zaklęcia. Kiedy przyszedłem do Hogwartu, umiałem większość zaklęć do drugiej klasy włącznie. I pełno innych.

Hermiona bez trudu mogła sobie wyobrazić, o jakich zaklęciach mówi, ale to nie była chwila na dyskusję czy ocenę jego postepowania.

– Jak ci szło w szkole? – spytała zamiast tego.

– Powiedzmy, że nie uznawałem Zadowalających.

– Wiesz co? Wcale mnie to nie dziwi – uśmiechnęła się. – A jakie były twoje ulubione przedmioty? Poza eliksirami oczywiście?

 

 

Wtorek, 20 maja,

Londyn, Instytut Chorób Zakaźnych

Po 11-tej rano

 

Jak się okazało, zastąpienie profesora Neumanna nie sprowadzało się tylko do wygłoszenia mowy powitalnej, nie. Kiedy tylko Beth przyszła do pracy, jej biurko bez mała się uginało od spraw do załatwienia, które nie wiedzieć czemu trafiły do Instytutu, zamiast do Brytyjskiego Narodowego Centrum Medycyny organizującego Sympozjum. Najwyraźniej niektórzy słyszeli, że dzwoni, ale nie wiedzieli, w którym kościele.

Kilku delegatów musiało zgłosić się do ich ambasad, by odebrać wizy biznesowe, bo zgodnie z przepisami turystyczne nie uprawniały do odbywania spotkań naukowych, St. George’s Hospital przesłał plan dializ dla profesora M’Topi z Bostwany, Centrum Szkoleń Biznesowych prosiło o kontakt w sprawie cateringu dla ośmiu grup delegatów, których gościło… I oczywiście wszystko było Strasznie pilne.

Szczególnie, że Strasznie się spóźniłaś.

Beth uśmiechnęła się do siebie na myśl o powodzie jej spóźnienia. Czy raczej o powodach.

Jej wczorajszy plan uwiedzenia Mathiasa przeszedł jej najśmielsze oczekiwania i kiedy wreszcie zasnęli, było już dobrze po północy. Zaś rano, kiedy zbudziła się, czując przyjemne pobolewanie w od dawna nie używanych mięśniach, Mathias w… jak on to potem ujął? W całkowicie niewerbalny sposób wyperswadował jej wcześniejsze wstawanie. Choć musiała przyznać, że wcale aż tak się nie opierała…

Boże, to było niesamowite. Po którymś dotyku znikła zupełnie jego nieśmiałość i zaczął ją kochać w sposób, który przegonił całkowicie jakiekolwiek rozsądne myśli u nich obojga. Przestała panować nad tym, co wyrywało się jej z gardła, co mówiła, o co go prosiła, miarowe poskrzypywanie łóżka z każdym ruchem sprawiało jej coraz większą, perwersyjną rozkosz aż nie wiedziała już, które z nich łkało, gdy w końcu rozpadła się na tysiące kawałków!

Gumka recepturka pękła z trzaskiem w jej palcach, Beth krzyknęła cicho i nagle dostrzegła zmiętolony raport, który próbowała zwinąć w rulonik. Boże jedyny. I po co w rulonik! Co ty w ogóle robisz!

Czując, jak palą ją policzki, odetchnęła głęboko i spróbowała znów wystukać numer hotelu Hilton, ale ręce tak jej się trzęsły, że nie była w stanie.

Opanuj się. Zajmij czymś… zwykłym. Prozaicznym.

Odrzuciła na środek biurka prozaiczną gumkę i przypomniała sobie, co było Potem.

Kiedy wreszcie udało się im pożegnać, wróciła jej zdolność myślenia i ze zgrozą uświadomiła sobie, CO zrobiła. Była z mężczyzną, i to nie raz, bez żadnego zabezpieczenia, bez niczego! I w dodatku, gdy jakąś resztką zdrowego rozsądku spytał jej, czy może, błagała go o to!

Tak więc zamiast do pracy pognała do apteki, żeby rumieniąc się i jąkając, wybłagać pigułkę Po.

– Zwariowałaś – mruknęła do siebie, już trochę spokojniej i znów sięgnęła po telefon.

Tym razem wreszcie udało się wybrać odpowiedni numer i zamarła ze słuchawką przy uchu.

– Hotel Hilton, czym mogę służyć? – odpowiedział bez mała natychmiast miły, kobiecy głos.

– Och… Dzień dobry! Z tej strony doktor Roberts, mam do państwa kilka spraw związanych z Sympozjum…

Dość szybko załatwiła sprawy administracyjne, przesłała mailem menu dla wegetarian i alergików na najbliższe dni, które firma cateringowa przez pomyłkę wysłała do Instytutu, przyjęła gratulacje za wczorajszy występ i pozdrowienia dla profesora Neumanna i przeszła do najważniejszego punktu tej rozmowy.

– Maggy, jeszcze jedno – powiedziała, starając się zabrzmieć jak najbardziej naturalnie. – Za dwa dni profesor Neumann powinien wyjść ze szpitala i chciałabym zorganizować małe spotkanie z paroma osobami, które zna osobiście. Sir Henry uważa, że to nie powinno mu zaszkodzić, wręcz przeciwnie.

– Na pewno się ucieszy – odparła recepcjonistka. – Wczoraj musiał żałować, że nie mógł się zjawić.

– Nawet nie ma pani pojęcia, jak bardzo… – Beth westchnęła teatralnie, krzyżując jednocześnie palce. – Muszę wiedzieć, do kiedy u Was zostają. I będę musiała się z nimi skontaktować, żeby uzgodnić datę, bo pewnie mają już jakieś plany. Może mi pani pomóc?

– Oczywiście, pani doktor! Proszę mi tylko dać chwilę… – Beth usłyszała, jak Maggy wystukuje coś w komputerze. – Może mi pani podać imiona i nazwiska?

Beth czym prędzej złapała listę delegatów i długopis. Nie spodziewała się dostać ich przez telefon, myślała, że będzie musiała przesłać je mailem i czekać na odpowiedź…

– Monika Wilkins z Australii…

– Monika… Wilkins… – dało się słyszeć cichutkie klikanie i Beth wstrzymała oddech. – Mamy dla niej rezerwację do niedzieli. Apartament 1647.

– Jest sama, czy z mężem? Nie wiem, czy rezerwować jedno czy dwa miejsca.

– Sama.

– Gdzie są spotkania stomatologów?

– U nas, w małej sali konferencyjnej.

– Cudownie – uśmiechnęła się Beth i odszukała byle jaką inną osobę. – Yao Wang z Chin…

– Przez Y? Hmmmm… Przyjechał sam, zostaje do piątku… pokój 244…

 

 

Londyn, mieszkanie Hermiony

11:30

 

Miotając się między nagłym wezwaniem Sergiusza, zupełnie niezaplanowanym zebraniem Uzdrowicieli kierujących oddziałami zwołanym przez Al, bardzo zaplanowanym spotkaniem jego własnego Oddziału i równoczesnym unikaniu Margi, która nie skomentowała co prawda jego spóźnienia, ale za to rzucała domyślne spojrzenia, Mathias chyba tylko cudem znalazł wolny kwadrans przed południem.

Błyskawicznie przebrał się w swoim biurze, dał dwa kroki do wyjścia i natychmiast dwa do tyłu, by porwać różdżkę z biurka, znów dwa do przodu, otworzył energicznie drzwi i…  i nadział się na Margę!

– Zapomniałeś kwiatka – zrobiła do niego oko, nie odsuwając się ani odrobinę.

– Idę do Hermiony – odparł, siląc się na spokój.

– Masz i schowaj to – wcisnęła mu w rękę garść fiolek z niebieskim eliksirem.

– Co to…

– My tego nie używamy, ale rozdają to chętnym piętro niżej. Wiesz, na Oddziale Kobiecym.

Jasne, „rozdają”!

Jego żołądek wykonał jakiś zwariowany piruet, kiedy Mathias bez mała podskoczył z radości i równocześnie dotarło do niego, że, na gacie Merlina, omawia właśnie z własnym personelem swoje życie intymne!

– Marga, czy ja ci wyglądam, jakbym…

– Nawet nie wiesz, jak bardzo – roześmiała się. – Mój mąż zawsze ma taką rozanieloną minę PO, więc nie próbuj mi opowiadać, że trzymaliście się za ręce. A teraz idź to schowaj. Po co idziesz do Hermiony?

­Chowanie fiolek zajęło mu zaskakująco wiele czasu – tyle, żeby znaleźć jakiś wiarygodny powód. Jednocześnie przez oszołomiony umysł przemknęło mu, że nie wymyślił jeszcze żadnego pretekstu dla Hermiony!

– Minął tydzień, od kiedy wypisała się do domu – powiedział, wychodząc na nowo na korytarz. – Po prostu chciałbym wiedzieć, czy wszystko u niej w porządku.

Uzdrowicielka natychmiast spoważniała.

– Biedaczka. Uściskaj ją od nas wszystkich i niech się mocno trzyma!

Merlinie, JAK ja mam ją wyciągnąć z domu wieczorem? myślał rozpaczliwie Mathias, zbiegając po schodach na parter. Skoro zignorowała wezwanie od Ministra?! Musimy porozmawiać? Skończyło ci się zwolnienie i musisz wpaść po nowe, wieczorem, kiedy nie ma zbyt dużo ludzi? A może… potrzebuję twojej pomocy?

I gdy wyszedł na małe, zaśmiecone podwórko na tyłach Kliniki, skąd mógł się deportować, nagle go oświeciło! No jasne! Harry i Ginny źle się czują i potrzebują twojej pomocy!

Nie było chyba innej osoby na świecie, dla której Hermiona gotowa byłaby na wszystko, prócz jej rodziców rzecz jasna!

Dom Hermiony wyglądał zupełnie inaczej, niż kilka dni temu. Poprzednim razem wszystkie okna były pozamykane i pozasłaniane, zupełnie, jakby nikt tam nie mieszkał. Dziś okna na piętrze były lekko uchylone od góry, zaś na parterze widać było elegancko zasłonięte, ozdobne firanki. Wszystko wyglądało pogodniej, lżej. Zdrowiej. Choć może to była zasługa słońca, które wyjrzało zza chmur i przeglądało się właśnie w okiennych szybach.

Mathias zapukał energicznie i zamarł, starając się przez szum samochodów dobiegający z sąsiedniej ulicy, głośną rozmowę dwóch mężczyzn trochę dalej i ćwierkanie ptaków usłyszeć jakikolwiek odgłos dobiegający zza drzwi.

Chwilę później zastukał jeszcze raz, o wiele głośniej i zaczął liczyć w myślach do dziesięciu. Gdy skończył, rozejrzał się trochę bezradnie i dostrzegł biały przycisk tuż przy framudze. Dzwonek! mimo woli przypomniał sobie uśmiechniętą Beth, tłumaczącą mu, jak dostać się do niej do domu.

Nacisnął go kilka razy i znów zaczął liczyć.

… sześć… siedem… Hermiono, otwieraj! Osiem…

Wdusił go z całej siły, żeby dzwonił głośniej i przytrzymał. I znów zaczął liczyć.

… pięć… ty tam ogłuchłaś, czy jak? Sześć… siedem… Hermiono, co jasnej cholery!

Wiedząc, że Hermiona rzuciła zaklęcia ochronne, darował sobie rzucanie Alohomory. Z tego, co mówił Harry, nawet Snape’owi nie udało się wejść do środka, więc tym bardziej jemu się nie uda, a sterczenie przed otwartymi drzwiami mogłoby tylko zwrócić uwagę mugoli.

– Może poszła na zakupy… – mruknął do siebie.

Na wszelki wypadek obszedł dom dookoła i zastukał w salonowe okna.

– Hermiona? – zawołał. – Jesteś w domu?

Okno obok wyglądało na kuchenne, więc zapukał również w nie i przytknął głowę do szyby.

– Hermiona!

– Hej! Co pan tam robi?!

Obejrzawszy się przez ramię, Mathias dostrzegł starszego mężczyznę stojącego po drugiej stronie ulicy.

– Przyszedłem do znajomej – zawołał.

– Słucham?!

Mężczyzna przystawił rękę do ucha, ale nie ruszył się z miejsca. No tak, Zaklęcie Odrazy pomyślał Mathias, zerknął ostatni raz przez okno i podszedł do samego ogrodzenia.

– Przyszedłem do znajomej, która tu mieszka – powtórzył podniesionym głosem. – Ale chyba jej nie ma.

– Jej chyba nigdy nie ma – odparł tamten, sięgnął po papierosa i zapalił. – Wieczorami światło się świeci, ale nigdy nie widać, żeby ktoś wchodził czy wychodził.

Ulicą przejechał skuter i Mathias odruchowo skrzywił się na rozdzierający uszy hałas.

– Nawet ostatnimi dniami? Bo jest… na urlopie – machnięciem ręki przegonił niebieskawy obłoczek spalin.

– Urlopie? To ona pracuje? – zaciągnął się mocno jego rozmówca. – Nie wiem, nie zwróciłem uwagi. Jak jeszcze żyli jej rodzice, czasem rozmawialiśmy, fajni ludzie byli, ale teraz spokój i cisza. A co ona robi?

Mathias w porę przypomniał sobie, co Hermiona wymyśliła na taką okazję.

– Jest agentką upieczeniową – rzucił i zerknął ostentacyjnie na zegarek. – No cóż, może innym razem. Do widzenia.

Starszy pan wytrzeszczył na niego oczy, więc Mathias pomachał mu ręką i czym prędzej wyszedł na ulicę i ruszył w przeciwnym kierunku.

 

 

Hotel Hilton, Wielka Brytania, Londyn

Mała sala konferencyjna

Po 12-tej

Po 22-giej w Birriani

 

Trochę przydługa i bardzo nudnawa prelekcja na temat kosztów opieki dentystycznej dobiegła końca. Wszyscy zaczęli zbierać się do wyjścia i przy okazji rzucać komentarze.

– W moim kraju sprawa jest prosta – stwierdził głośno sąsiad Moniki. – Jeśli koszty zabiegów podstawowych podskoczą jeszcze odrobinę, to pacjenci nie będą mogli jeść nie przez godzinę, ale przez miesiąc po rwaniu zęba.

– Więc czemu pan ich nie obniży? – spytał gładko ktoś z tyłu, wszyscy obejrzeli się i zobaczyli wysokiego Araba ubranego w tradycyjny arabski strój.

– Bo wtedy to ja musiałbym wbić zęby w ścianę!

Arab odszedł, nie komentując tego i dopiero gdy zniknął za drzwiami, ktoś inny przechylił się i zerknął na wizytówkę.

– Doktor chirurgii szczękowej Abu Dżafar an-Hanbali coś tam coś tam ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich – odczytał i parsknął krótko. – Ten to pewnie nie wie, jaką próbę użyć, jak wstawia sztuczne zęby. Biedaczek.

Monika, jak wszyscy inni, zaśmiała się i wziąwszy torebkę, wyszła do holu.

Kręciło się tam już sporo osób, większość z plakietkami uczestników Sympozjum. Na jej widok jakaś kobieta odłożyła przeglądane reklamówki atrakcji turystycznych i podeszła spiesznym krokiem.

– Helen? – uśmiechnęła się, wyciągając na powitanie rękę. – Barbara Dicks… to znaczy Harper. Byłyśmy razem na pierwszym roku na uniwerku w Birmingham.

Monika zamarła, zaskoczona. Barbara, Barbara… Zaraz! TA Barbara???

– Barbara? Ta, co powiedziała Sutkowi z anatomii, że budowę męskiego ciała ma w jednym palcu?? – profesor Sutton wrył się wszystkim w pamięć zarówno z powodu terroryzowania studentów, jak i właśnie tej słynnej odpowiedzi.

 

 

Birriani,

W tym samym czasie

 

Severus zaczął wymieniać jeden szkolny przedmiot po drugim i jednocześnie porównywać z Hermioną i zanim zdali sobie sprawę, wdali się w niesamowitą, pełną werwy dyskusję na temat ich wzajemnych preferencji i przydatności niektórych przedmiotów w dorosłym życiu. Z początku rozmawiali poważnie, ale wkrótce Hermiona ośmieliła się i zaczęła pozwalać sobie na drobne żarty.

– Oczywiście, że eliksiry są ważne – powiedziała, stukając delikatnie paznokciem w pustą już szklankę. – Znam sporo osób, które myślały tak jak ja. Ale uwierz mi, jakby… nasz profesor zechciał tłumaczyć wszystkim tak, jak mi ostatnio, na pewno byłoby ich więcej.

– Wasz profesor – wycedził powoli Severus, pochylając się ku niej – uznał, że miał wystarczająco dużo baranów w klasach. Uwierz mi, nie zależało mi na powiększeniu stada.

Hermiona aż się wyprostowała gwałtownie. Stada???!

– Severus! Jak możesz?!

– Masz rację, to… nieodpowiednie słowo – odczekawszy chwilę, aż mina kobiety przed nim złagodnieje, dodał z drwiącym uśmieszkiem. – Baranki są grzeczne. Czego nie można powiedzieć o studentach, którzy kradną ingrediencje z moich prywatnych zapasów. Jakbyś ich nazwała?

Hermiona zamarła. Najchętniej próbowałaby udawać niewiniątko, ale miała jakieś dziwne wrażenie, że Severus wie, że to ona. I że wie, że ja wiem, że on wie, że ja wiem… Wiemy oboje, że wiemy… no dokładnie. Wiemy.

– Hmmmm… Powiedzmy… – rozejrzała się dookoła i spojrzała na niego z czarującym uśmiechem. – Niezłe ziółka? No i ryzykanci oczywiście. Albo… – na widok baaardzo wysoko uniesionej brwi kontynuowała. – Nicponie?

– No, no, no… Kto by pomyślał, że panna Granger ma takie… wyjątkowe poczucie humoru. Zgodziłbym się na określenie „ryzykant”, choć „szaleniec” pasuje o wiele bardziej. Ale myślę, że najlepsze to złodziej.

– Co najwyżej przywłaszczyciel.

– Złodziej. Czy raczej złodziejka.

– Złodziejka, też mi coś! – fuknęła Hermiona. – Jeden jedyny raz wzięłam taką małą, malutką skórkę boomslanga i odrobinkę sproszkowanego rogu dwurożca, a ty robisz mi teraz scenę, jakbym ci cały magazyn wyniosła!

– Nieprawda. Nie tylko złodziejka, ale i kłamczucha.

Kłamczucha?! Jak on śmie?!!

– Severus, przestań!

Złość szarpnęła się w niej, złapała za gardło i żeby ją w jakiś sposób wyrzucić, Hermiona rąbnęła ręką w stół.

To znaczy próbowała, ale Severus był szybszy. Ledwo uniosła dłoń do góry, błyskawicznie złapał ją i ścisnął mocno.

– Ani. Się. Waż – syknął i dodał na pozór spokojnym, niskim głosem. – Nieprawda. Czemu kłamiesz?

– Ja nie… – gdy spróbowała uwolnić rękę, przytrzymał ją bez trudu.

– Czemu kłamiesz, Hermiono?

To jedno słowo skradło jej oddech i natychmiast złość i jakikolwiek opór wyparowały, znikły bez śladu, zostawiając tylko zupełnie obezwładniające poczucie jego… bliskości.

– Tylko… raz… i taką… – wymamrotała, niezdolna ani do żadnej sensownej odpowiedzi, ani do oderwania wzroku od jego oczu.

– Ależ oczywiście, że nie raz.

?? Nie raz? Hermiona nie wiedziała, o czym on mówi. Boże, nie wiedziała nawet, o czym ONI mówią. Jedyne, co się liczyło, to żeby mówił dalej. Do skończenia świata.

– To nie był jeden jedyny raz – ciągnął Severus, rozluźniając uchwyt, ale nadal gotów ją przytrzymać, gdyby próbowała się wyrwać. – Skrzeloziele ci nic nie mówi? Hermiono? – powtórzył jej imię, zarówno dlatego, że zauważył jakie to zrobiło na niej wrażenie, jak i dlatego, że naraz spodobało mu się jego brzmienie. I to, jak łatwo i… przyjemnie mu się je wymawiało.

Hermiono… Jezu Chryste….! Sposób, w jaki jego język pieścił każdą literę jej imienia był niemal namacalny. Zupełnie jakby to on tulił ją całą.

Jakaś ostała część umysłu Hermiony rozpoznała znajome słowo, podczas gdy cała reszta przestała działać, zajęta lgnięciem do gorąca jego dłoni, raczeniem się szorstkością jego skóry, odkrywaniem zgrubienia tuż przy opuszku jego palca… i topnienia pod jego czarnym, głębokim spojrzeniem.

– To był Zgrede…

– Bierzesz mnie za głupca? – ścisnął ostrzegawczo jej rękę.

Kobieta przed nim drgnęła i zamarła i Severus w tym momencie zdał sobie sprawę, że ustał delikatny, powolny ruch jej kciuka o jego kciuk.

– Ciebie? Nigdy w życiu – pokręciła głową, nie odrywając od niego spojrzenia. – Nigdy w życiu.

– Chcesz powiedzieć, że… skrzat… który pracował w szkole… – odezwał się miękko, uchwyt na nowo zelżał, stał się… dotykiem, a jej palce podjęły delikatną wędrówkę i Severus odczuł nagłą ulgę. – Który był zatrudniony w Hogwarcie… – w myślach śledził ruch jej dłoni – który mógł wejść do mojej pracowni… – Merlinie, czuł, był pewny, że jak skończy się to zdanie, skończy się i ten dotyk i rozpaczliwie chciał go przedłużyć! – który powinien mi służyć… – mówić, cokolwiek, byle mówić… – że ten skrzat… ukradł… okradł… nauczyciela?

Aksamit, który kołysał Hermionę, zniknął i naraz dotarł do niej drażniący uszy zgiełk i zupełnie znikąd wrócił świat dookoła. W którymś jakaś postać ruszyła w ich kierunku.

Hermiona cofnęła gwałtownie rękę, wyprostowała się i złapała swoją szklankę.

– Hmmm. Więc… – Ava przyniosła coś komuś przy stoliku obok. Boże. Szlag! O czym on… Ach, Skrzat go okradł. – Tak.

Ava dostrzegła krótkie spojrzenie Hermiony i pokazywaną jej pustą szklankę i z uśmiechem podeszła do jej stolika.

– Coś wam podać?

Severus z rozmysłem odwrócił od niej wzrok i upił porządny łyk whisky. Mocny smak natychmiast rozlał mu się po ustach, języku i gardle i choć w nikłym stopniu zastąpił przejmujące uczucie pustki i chłodu.

– A… tak! – odparła równocześnie Hermiona, patrząc na jej lekko zaokrąglony brzuch. – To samo. Jeszcze raz.

– Kochanie, sama sobie nalewałaś. Co to ma być?

Och Merlinie… Kochanie…

– Sok z cytryny… sok z jabłek i whisky. Pół na pół.

– Już się robi – uśmiechnęła się znów Ava. – Zaraz ci przyniosę.

 

 

Londyn. Hotel Hilton

W tym samym czasie

 

Barbara roześmiała się radośnie.

– Miałam u niego pierwszą i ostatnią w życiu poprawkę. Co u ciebie? Boże, to niesamowite, spotkać się tak po latach!

To trochę Monikę otrzeźwiło. Owszem, znały się, ale Barbara musiała ją z kimś pomylić. Z jakąś Helen. Sama nie przypominała sobie żadnej Helen, ale na pierwszym roku było pełno osób, które bardzo szybko odpadły, więc pewnie jakaś Helen między nimi była.

– No… owszem. Niesamowite. Ale… ja nie jestem Helen. Monika Wil… Brown.

Barbara zamarła i spojrzała na jej plakietkę.

– Wiesz co… – zmarszczyła brwi, poważniejąc. – Nie pamiętam… Byłaś w grupie Oswalda?

– Benny’ego – poprawiła ją Monika.

– No to ze mną… – zawahała się Barbara. – A…w którym byłaś akademiku?

– Mieszkałam u babci.

– Acha. To pewnie dlatego… – za tamtych czasów studenci mieszkający w akademikach uważani byli „za tych lepszych”. Wiadomo: wspólne kucie, nocne pogadanki i przede wszystkim te wszystkie nocne imprezy… Często akademiki określano mianem Manhattanu, a domy rodzine „slumsami” i dokładnie tak zabrzmiała jej odpowiedź. – Co tu robisz?

To samo co ty przemknęło przez głowę Monice, ale uśmiechnęła się grzecznie.

– Stomatologia. Pewnie będziemy przez kilka dni rozmawiać o rwaniu zębów, leczeniu kanałowym i innych tego typu przyjemnościach. A ty?

Barbara wzdrygnęła się mimowolnie.

– A ja okulistyka – powiedziała, zakładając ciasno ręce.

Rozmowa przestała się kleić. Nie znając się na okulistyce, Monika nie wiedziała, o co mogłaby zapytać, co nie zabrzmiałoby trywialnie czy wręcz idiotycznie, Barbara zaczęła rozglądać się dookoła, jakby chciała uciec wzrokiem. Monika straciła naraz cały entuzjazm ze spotkania. Boże, zupełnie jakby przyjechał autobus, ale nie ten – to było jedyne, co przyszło jej do głowy. I pewnie dlatego poczuła niezmierną ulgę na widok Davida Rawlingsa, który wyszedł zza filara i podszedł do nich.

– Monika? – uśmiechnął się do niej szeroko i skinął głową Barbarze. – Przepraszam, że przeszkadzam…

– Żaden problem! – zawołała ta natychmiast. – To ja przepraszam! Życzę miłego pobytu! – i szybko odeszła.

– Kto to? – spytał Rawlings, ujmując Monikę pod rękę. – Chodźmy szybko na obiad, pięć minut temu zasuwali tam wygłodniali Francuzi, więc za chwilę znikną najlepsze przystawki.

– Znajoma-nieznajoma. Nie panikuj, Francuzi przez godzinę będą raczyć się aperitifem, a potem wyjedzą nam wszystkie sery – poprawiła go. – Ale chętnie zjem prawdziwy angielski obiad!

 

 

Birriani

W tym samym czasie

 

Hermiona odchrząknęła i spojrzała na Severusa, próbując przypomnieć sobie, o czym mówili, ale nie bardzo jej to szło. Coś jej się rwało. No tak, sznurek się rwał.

– Powiedzmy, że ci wierzę i skrzeloziele ukradł mi skrzat – podjął przerwaną rozmowę Severus. – Miałaś szczęście, że z początku tylko się domyślałem, że to ty.

Ach, o tym było!

– A niby jak?

– Wtedy na pewno nie wiedziałaś, że prowadzę rejestr składników klasy A i B. Skórka zginęła przez przypadek tego dnia, kiedy na lekcji, na której był Potter, eksplodował kociołek Goyla. Niesamowity zbieg okoliczności, czyż nie?

– No i co? – Hermiona nie widziała związku.

– To, że Potter BYŁ wtedy w klasie. Co znaczyło, że kogoś krył. Weasley również. Nie trudno się domyślić, kogo.

Hermiona wreszcie zaskoczyła. Genialne!

– Prawdziwie szpiegowska analiza – przyznała.

Severus posłał jej krzywe spojrzenie.

– Upewniłem się, jak cię zobaczyłem w Skrzydle Szpitalnym.

– Przecież nikt mnie nie miał widzieć?!

– A eliksiry, które piłaś, miały uwarzyć się same?

– No… chyba nie. Wolałabym, żeby mi tak nie zostało. Trochę głupio bym wyglądała.

– Trochę? – uniósł brew Severus. – Powiedziałbym, że Wyjątkowo głupio.

Ava przyniosła Hermionie drinka i wskazawszy wzrokiem Severusa, posłała jej znaczący uśmiech. Z którym Hermiona musiała się zgodzić.

– No dobrze, już dobrze, oboje macie rację – westchnęła demonstracyjnie. – Bardzo głupio. Ale skoro wiedziałeś, to czemu nic nie zrobiłeś? Powinieneś. Harry mówił, że tak mówiłeś.

Wizja Dumbledora, uśmiechniętego niemal z ojcowska i kręcącego głową stanęła Severusowi przed oczami jak żywa.

– Ponieważ z przyczyn oczywistych Potter musiał kontynuować naukę. Co do Weasleya, dyrektor w swoim napadzie dobroduszności uznał, że przecież udało mi się opanować sytuację na lekcji, więc za taki niewinny żart usunięcie ze szkoły to byłaby zbyt poważna konsekwencja. A jeśli chodzi o ciebie…

 „Severusie, Severusie, jako Mistrz Eliksirów powinieneś raczej oniemieć z podziwu, że ktoś tak młody mógł uwarzyć tak skomplikowany eliksir. A jako profesor panny Granger powinieneś być raczej dumny, że masz okazję uczyć tak wyjątkową czarownicę!”

Oniemieć z podziwu? Wtedy niemal oniemiał ze zgrozy, że ten stary dureń miał czelność wysuwać tak idiotyczne argumenty! Teraz o dziwo całkowicie się z nim zgadzał. Zaiste, panna Granger była wyjątkowa…

– Powiedzmy, że uratowały cię twoje zdolności.

Nieomalże kraśniejąc z dumy Hermiona wzniosła za siebie toast i nie zwracając uwagi na mocny zapach, wzięła porządny łyk.

Ogień natychmiast rozlał się po ustach oraz języku i sekundę później spłynął jej do gardła! Hermiona zachłysnęła się gwałtownie, puściła szklankę i krztusząc się, kaszląc i dławiąc, próbowała złapać powietrze i ugasić płomień, który rozlał się już po piersi i brzuchu.

– Evanesco! Reparo! Aquamenti!– trzema smagnięciami różdżki Severus osuszył stół, złożył w całość potłuczoną szklankę i napełnił ją wodą.

Jeden rzut oka na kobietę naprzeciw wystarczył, żeby mieć pewność, że nic jej nie grozi. Po prostu należało dać się jej wykaszleć. I bardzo dobrze. Przynajmniej będzie miała nauczkę.

Palenie w gardle osłabło w końcu i Hermionie udało się wreszcie porządnie odetchnąć. Kaszlnęła jeszcze kilka razy i osunęła się na krzesło.

– Ale… – odchrząknęła i skrzywiła się, bo gardło zapiekło mocno. – Mocne.

– Wypij – Severus podał jej szklankę.

– Co to?

– Nie zadawaj durnych pytań, tylko pij.

Otarłszy łzy, Hermiona wzięła łyka, potem następnego i widząc ostre spojrzenie Severusa, wypiła wodę do końca. Pieczenie bez mała ustało i zrobiło się jej lepiej.

– Nie wiem, czemu… tak mnie wzięło – pokręciła głową, wachlując twarz. – Może to powietrze.

– Niewątpliwie – prychnął Severus. – Daj mi różdżkę, bo jeszcze kogoś nią zabijesz. Oczywiście przez powietrze.

– C-och… dam sobie radę – Hermiona pokiwała różdżką na boki i uśmiechnęła się nagle radośnie. – Bez obaw!

– Nie bądź głupia. Expelliarmus! – różdżka wyrwała się jej z ręki gwałtownie i Severus ledwo ją złapał.

Dokładnie! Hermiona spojrzała na niego, jakby doznała objawienia. O to chodziło!

– Severus? Mogę cię o coś prosić? – przechyliła mocno głowę na bok. – Zobacz. Oddałam dwanaście… STRACIŁAM dwanaście lat mojego życia. To straszne… Przerażające – potrząsnęła nią ze zgrozą.

Severus uniósł brew do góry. Och, czyżby wreszcie do niej dotarło…

– Bo zobacz… Teraz jestem dwanaście lat starsza, tylko trochę młodsza od ciebie, a zobacz, jaka ja jestem głupia! Straciłam tyle lat, kiedy mogłam się uczyć… Możesz mnie uczyć?

??!!!!!!!!!!!!

To było tak idiotyczne i tak… nieoczekiwane, że Severusowi nie udało się nad sobą zapanować i wybuchnął głośnym śmiechem. Takim prawdziwym, przynoszącym ulgę, cudownym śmiechem. Dotychczas nie miał pojęcia, jak wspaniale jest móc się tak śmiać! Niemal natychmiast rozbolały go żebra i policzki, ale to też było wspaniałe!

– O co ci chodzi? – spytał, jak już się uspokoił, parsknął jeszcze raz i wreszcie spoważniał.

Hermiona siedziała naprzeciw i aż starała się nie mrugać, żeby nie uronić ani chwili. Severus Snape, który się śmieje! Niesamowite! To go zmieniało niemal nie do poznania!

– O czym ty mówisz? – powtórzył i Hermiona się ocknęła.

– O eliksirach, o zaklęciach, o historii, o… o wszystkim! – machnęła ręką, jakby pokazywała cały świat. – Ty wiesz i umiesz wszystko. Opowiesz mi o tym? Tak jak tylko ty potrafisz… – uśmiechnęła się prosząco.

W tym momencie wyglądała tak, że mimo woli Severus pomyślał, że ostatnią rzeczą, na jaką ma ochotę, to być znów jej profesorem. Zdecydowanie, były o wiele lepsze opcje.

Mógłbyś z nią spędzić więcej czasu.

– Zobaczymy – uciął, uśmiechając się kącikiem ust.

Hermiona osunęła się na oparcie krzesła, bo właśnie obiecał jej niebo. Z kolei to jej coś przypomniało.

– No właśnie. Ile tyle miałeś lat, jak zacząłeś uczyć?

– Dwadzieścia jeden.

Uczył od 21szego roku życia? Więc… teraz ma 21 lat więcej? Coś jej tu nie pasowało, ale nie umiała powiedzieć, co. Pewnie dlatego, że oni tu wszystko przeliczali na metry, jakiś dziwny ten kraj. Merlinie, gdzie ona wysłała tych biednych rodziców!

W każdym razie miał 21 lat, więc… był tylko troszeczkę starszy od siódmorocznych!

Wyobraźnia natychmiast podsunęła jej obraz młodego Severusa łupiącego z rozmachem drzwiami o ścianę, przechodzącego między ławkami energicznym, prężnym krokiem, dochodzącego do biurka i rzucającego ostre, władcze spojrzenie na siedzących cichutko, przestraszonych uczniów bez mała w tym samym wieku. Uczniów i… uczennic!

Boże, jak udało mu się wytrzymać w klasie… nawet w szkole pełnej tylu młodych dziewczyn!

Zamiast przerażonych nastolatek mignął jej obrazek grupki rozchichotanych dziewczyn o rozpuszczonych długich włosach, rozluźnionych krawatach, odsłaniających rozpięte guziki koszul i rzucających mu powłóczyste spojrzenia… i aż fuknęła, rozzłoszczona. Durne baby!

– Jak udało ci się wytrzymać… – zaczęła, prostując się z gracją.

– Cudem – rzucił kwaśno Severus.

– Aż tyle ich było?!

– Tyle czego?

– No dziewczyn! – Severus znów uniósł wysoko brew, więc ciągnęła. – Dostawałeś dużo liścików? Serduszek i lau…

– Ty mnie masz za Lockharta, czy co? – prychnął gwałtownie Severus. – Zwariowałaś?

Hermiona pokiwała kilka razy głową na boki.

– Oczywiście, że nie! Lockhart był odmóżdżony. Tak mówił Ron.

Merlinie, świat się kończył, skoro musiał zgodzić się z Weasleyem! Ale nie zdążył odpowiedzieć, gdy Hermiona dodała.

– Ale ten uśmiech to miał. Nie wiem, co się stało z jego szatą. Chyba wszystkie dziewczyny ją rozdrapały. Twojej nikt nie rozdrapał?

– Hermiono, przestań! – syknął Severus. – Uczniowie nie znosili mnie chyba równie bardzo jak ja ich! Uczennice też, zapewniam cię.

Uspokojona Hermiona uśmiechnęła się szeroko i odrzuciwszy do tyłu splątane włosy, przesunęła ręką po szyi.

– Biedaczek. Aż tak nie podobała ci się praca nauczyciela?

Biedaczek? Serce zabiło mu gwałtowniej, ale… nie wiedział, czy to była reakcja na litość, czy na widok jej dwuznacznego gestu. W jednej chwili z całą siłą wróciła przemożna, frustrująca tęsknota budująca się w nim od… Merlinie, od rana!

Jego ciężki wzrok podążył śladem jej dłoni, podziwiając gładkość jej skóry, odkrywając mocny, wyraźny puls aż błagający, by poczuć go palcami, ustami, językiem…

– Rozkoszowałem się każdą minutą.

Hermiona potrzebowała dłuższej chwili, żeby uznać, że to miała być ironiczna odpowiedź. Co ją bardzo zadowoliło. Musiała teraz tylko znaleźć mu jakąś inną, ciekawą pracę, gdzie nie będzie drugiej Rayleigh. Och nie, nie, nie, na to nie zamierzała pozwolić! Miał być jej. Jeszcze nie wiedziała, jak to zrobić, ani kiedy, lecz to była tylko kwestia czasu. Za tydzień, za kilka dni, jutro, dziś…

– Świat nie kończy się na Hogwarcie, wiesz? Mógłbyś pracować na przykład w Międzynarodowym Kręgu Badawczym Eliksiroznawców. Albo otworzyć własną pracownię eliksirów… O, już wiem! Możesz być…

– Powiedziałem ci już, że nie zamierzam nic robić.

– Ciii… Teraz ja mówię. Doradcą w Ministerstwie!

„Teraz ja mówię”?! A TO co ma być?! Severus złapał ją za rękę i ścisnął ostrzegawczo.

– Nie posuwaj się za daleko – syknął.

Hermiona zamknęła palce dookoła jego kciuka i pokręciła przecząco głową.

– Wcale nie za daleko, przecież to doskonały pomysł! Na przykład bezpieczeństwa…

Jej delikatny dotyk rozluźnił jego uścisk szybciej niż jakiekolwiek zaklęcie, ale za nic w świecie nie wysunąłby teraz ręki z jej dłoni. Najchętniej zostałby już tak na zawsze.

– Nie zamierzam nic robić – powtórzył powoli, starając się opanować coraz bardziej obezwładniającą ochotę poruszenia palcami.

– Ależ oczywiście, że musisz – Hermiona zrobiła to za niego i aż zakręciło mu się w głowie. – Trzeba coś robić, żeby być szczęśliwym.

– Jestem szczęśliwy.

– Tylko ci się tak wydaje, bo nie wiesz, co to szczęście. A ja chcę ci je pokazać, chcę ci je dać!

Delikatny taniec jej palców po wierzchu jego dłoni sprawił, że przestał myśleć i mógł już tylko czuć. I pragnąć. Kobieta, która igrała z nim od rana, trzymała go właśnie za rękę, a on, Merlinie wybacz, dobitnie czuł się mężczyzną.

– Co mi chcesz dać? – spytał niskim, lekko zachrypniętym głosem. – Siebie? Dom? Miłość i dziecko?

Usłyszał swój głos, zupełnie jakby stał z boku, i to go otrzeźwiło. Co ty mówisz?! Oszalałeś! Zupełnie siebie nie poznawał! Nie miał nawet pojęcia, skąd mu to przyszło do głowy!

Ale tym, co nim wstrząsnęło, były jej łagodne słowa.

– A gdybym powiedziała „Tak”?

Cisza, jaka po nich zapadła, równie dobrze mogłaby być absolutna. Gdzieś na skraju, tysiące mil od nich wciąż trwał jakiś szum, ale on nie miał znaczenia, dookoła nich świat się zatrzymał. Zamarł. Zbladły kolory wszystkiego z wyjątkiem jej, a może wręcz przeciwnie, jej rysy stały się jeszcze wyraźniejsze, jeszcze… piękniejsze.

I każde uderzenie serca przynosiło coraz większą niepewność. Niemożliwe. Musiał źle usłyszeć.

– Hermiono…

– Co by było, gdybym chciała ci to wszystko dać?

Zupełnie niemożliwe. Nieprawdopodobne. To się nie może dziać.

Albo źle rozumiał jej słowa. Na pewno! Ona miała na myśli zupełnie co innego, a on po prostu to źle pojmował. Lub, co gorsza, w swoim… szaleństwie pociągnął ją za sobą!

Na wszelki wypadek puścił jej rękę, bo był pewien, że lada chwila złamie się zupełnie.

– Posłuchaj…

– Czemu nie?

Jej wzrok przesunął się wolno, bardzo wolno po kosmykach jego włosów i po jego policzku i Severus poczuł, jakby to była jej dłoń. Odpychane cały dzień pożądanie wróciło z całą mocą i świat zawirował mu przed oczami. Merlinie, czas było powstrzymać ją i siebie i to skończyć!

– Myślę, że dość dziś rozmawialiśmy – powiedział, podnosząc się gwałtownie.

– Nie chcesz…

– Nie – warknął, choć niemal szalał z pragnienia pokazania jej, jak bardzo chciał. – Wstawaj, czas iść spać!

– Yhmmm – to było ni westchnienie, ni mruknięcie, choć gdyby to od niego zależało, to by krzyczała.

Hermiona wstała powoli, długie rozpuszczone włosy zsunęły się do przodu i na chwilę przysłoniły nawet jej twarz, ale gdy się wyprostowała, uśmiechała się do niego szeroko. Merlinie, nie może TEGO mieć na myśli!!

– Chodź – wyciągnęła ku niemu rękę.

Upewnij się tylko, że cię posłucha i dojdzie na górę.

Nie idź. Nie słuchaj jej. Nie powinieneś.

Ale jej sylwetka wołała go niczym syrena kusząca żeglarzy. Z jaką łatwością mógł sobie wyobrazić jej włosy rozrzucone na poduszce i nieukrywające nic przed jego wzrokiem, dłońmi, ustami…

Zaprowadź ją tylko na górę.

Hermiona skinęła na niego, więc ruszył posłusznie za nią, z każdym krokiem bojąc się, że źle ją rozumie i równie mocno bojąc się, że ma rację…

Rozdziały<< Goniąc Szczęście Rozdział 14Goniąc Szczęście Rozdział 16 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz