Goniąc Szczęście Rozdział 24

To jest bardzo specjalny rozdział. Specjalny dla mnie. Do tej pory jeszcze nigdy nie próbowałam sił w dokładnym opisaniu pojedynku i teraz, kiedy już mam to za sobą, chylę głęboko czoła przed tymi, którzy dali sobie z tym radę!

Wstępny szkic zajął mi dwa dni i pod koniec poczułam się całkowicie wyprana emocjonalnie i…  fizycznie. Zupełnie jakbym to ja walczyła. A potem przyszły całe tygodnie poprawek.

Więc chciałam skorzystać z okazji i bardzo, ale to bardzo podziękować Avu i mojej Mamie za porady, łapanie za rękę, bezlitosną krytykę i ciągłe powtarzania „możesz to napisać lepiej”.

A teraz zapraszam do czytania 😉


Umysł Wendella-Perry’ego

Około 8-smej, o tej samej porze

 

Siedząc na zwykłej, parkowej ławce w blasku słońca, Jean-Louis Chancerel musiał przyznać, że od wielu lat nie był na tak dobrym spacerze. Na ogół spacery były krótkimi wypadami w przeróżne, pokrętne miejsca, o równie pokrętnych porach roku. Latem padał lodowaty deszcz, zimą świeciło oślepiające słońce. Miejsca też były przedziwne, na ogół nieprzyjazne.

Dawno temu wybrał się na bardzo długi spacer z Severusem. I choć oczywiście z każdym krokiem wszystko ciągle się zmieniało, on widział to jako jesienną, deszczowa noc o przykrym, gryzącym zapachu. Potem spacerował z Tau, czy, jak mówił o nim Severus – Andersonem. To też były ciekawe spacery, szczególnie ten ostatni, z którego obaj wrócili z uczuciem przejmującej ulgi.

Ale ten… był po prostu niesamowity. Przede wszystkim dlatego, że był Normalny. Dni były dniami, noce nocami, nawet kiedy dookoła padał deszcz lub śnieg – było ciepło, słonecznie i… radośnie.

Od pół godziny prześmiali z Perry’m niemal połowę życia i zanosiło się, że przez następną godzinę prześmieją resztę.

– Chodź, coś ci pokażę – powiedział, wstając i ciągnąc za ramię człowieka obok siebie.

– Znów chcesz mnie zdziwić? – spytał ten, zrywając się prędko i pomagając Chancerelowi się podnieść.

– Dziękuję – mruknął Jean-Louis. – To, czy cię zadziwię, zależy tylko od ciebie.

 

Kiedy mademoiselle Granger wyszła, przeniósł wszystko, co zobaczył do myślodsiewni i przejrzał jeszcze raz. Bez tego musiałby uciekać się do bardzo zaawansowanej Legilimencji, żeby w umyśle pana Grangera znaleźć oderwane przez Factum, zupełnie porzucone wspomnienia, ale tak było o wiele łatwiej. Już dwa pierwsze wspomnienia dały mu wszystko, czego potrzebował.

Usiadł wygodnie w fotelu koło śpiącego mężczyzny, rzucił na swoje dłonie zaklęcie, które pozwalało używać magii – czy raczej tylko pewnego rodzaju magii bez różdżki i dopiero wtedy zajął się Grangerem.

Podparł go poduszką, tak by głowa mężczyzny była dokładnie na wprost niego, dotknął różdżką jego klatki piersiowej i szepnął „Renervate”.

Ten odetchnął głębiej i uchylił powoli powieki.

Chancerel dokładnie na to czekał. Pochylił się ku niemu, zajrzał mu głęboko w oczy, ale zamiast „Legilimens” wypowiedział długą, śpiewną inkantację.

Wraz z ostatnimi słowami umysł Grangera przeszedł w stan transfiguracji, stał się plastyczną masą, z której Chancerel musiał ulepić zapomniany świat.

Jean-Louis czym prędzej odłożył na bok różdżkę i otworzył szeroko oczy.

 

Naraz znalazł się na zatłoczonym nabrzeżu. Było strasznie gorąco i wilgotno, ale jednocześnie od strony rzędu jachtów wiał lekki, orzeźwiający wiaterek.

Nie zwracając uwagi na upał, harmider, pchających się we wszystkich kierunkach ludzi Jean-Louis spojrzał na Wendella Wilkinsa tuż obok niego, pochylającego się właśnie nad słupkiem cumowniczym.

– Przepraszam pana bardzo – odezwał się słabym głosem po angielsku.

– Coś się stało? – Wilkins natychmiast odrzucił linę i podtrzymał Chancerela pod rękę. – Niech pan usiądzie…

– Tak naprawdę, to chciałbym panu coś pokazać.

Chancerel obrócił się w prawo, dał krok do przodu i oto znaleźli się na wąskiej, wyasfaltowanej ulicy, na wprost piętrowego, ceglanego domu. Tuż przed nimi stał jeszcze ociekający wodą elegancki granatowy ford, a w błyszczącej karoserii odbijały się chmury gnane wiatrem po niebie.

– Chciał pan mi pokazać mój dom? – spytał Wilkins z lekkim wahaniem w głosie.

– Od czegoś trzeba zacząć.

W tym momencie coś plasnęło i na szybie i masce rozlała się duża, biało-czarna plama.

– O Boże – mruknął mężczyzna, zanurzył ściskaną w ręku gąbkę w wiadrze z wodą i z grymasem na twarzy zaczął spłukiwać ptasie odchody. – Cholerne ptaki…

Chlusnął na maskę resztką wody i przyjrzał się swojemu odbiciu w szybie – o wiele młodszej twarzy, dłuższym, ciemnym włosom i gładko ogolonym policzkom, ale zanim zdążył o cokolwiek spytać, z domu wybiegła mała dziewczynka z burzą splątanych brązowych włosów.

– Tatusiu! Zobacz! Ząb mi wypadł! – zawołała, podbierając do niego, otworzyła szeroko buzię i pokazała dziurkę między dwoma zębami u góry. – Ciocia mówiła, że we Francji myszki przychodzą zabrać ząbek i w zamian za to zostawiają pieniążki, ale on mi wypadł w nocy i nie wiem, gdzie jest i teraz nie wiem, co mam tej myszce dać! Możesz mi przynieść z pracy jakiś inny?

Wilkins spojrzał osłupiałym wzrokiem na Chancerela i jednocześnie odrzucił gąbkę i wziął małą na ręce.

– Oczywiście, kochanie. W razie czego wybiję pacjentowi taki duży, więc przygotuj sobie cały duży kufer, bo pewnie dostaniesz za niego furę złota.

Dziewczynka wyrwała mu się natychmiast i pobiegła do domu, zaś Wendell Wilkins odwrócił się do Chancerela.

– Nie… nie bardzo wiem…

– To jest twoja córka.

– Córka? Mam córkę?

– Tak. I nazywa się Hermiona Granger.

Wendell Wilkins zmarszczył brwi, wyraźnie zamyślony, spojrzał na dom i znów na Chancerela.

– Dlaczego Granger?

Jean-Louis uśmiechnął się dobrotliwie i pociągnął go za rękę.

– Już ci wyjaśniam.

Obrócili się, dom i ulica zniknęły i znaleźli się w niedużej sypialni. Wszędzie dookoła fruwało już białe pierze, naraz z boku nadleciała duża biała poduszka i na sekundę świat zginął pod grubą warstwą białego puchu.

– Tato, poddaj się!!!

– Perry, z nami nie wygrasz!

– Mamuś! Pruj tą największą! Dowalimy mu!

Chancerel odchylił się przed kolejną porcją łaskoczących, białych piór, a mężczyzna obok ryknął:

– I ty, Hermiono, przeciwko mnie?! – i złapał gwałtownie za brzegi kołdry, na której siedziały jego żona z córką, szarpnął i obsypał je grubą warstwą białego puchu, po czym zarzucił im kołdrę na głowy. – Ja nigdy się nie poddaję!

Chancerel jednym gestem zatrzymał scenę w miejscu i skinął na niego.

– Chodź do kuchni albo do salonu. Musimy porozmawiać.

– A one?

– Och, to nie potrwa długo. Dla nich. Poza tym będą zajęte sprzątaniem. Przecież nie chcecie mieszkać w kurniku?

Przeszli do saloniku, Chancerel zamknął porządnie drzwi i wskazał mu kanapę.

– Siadaj, Perry. Chyba poznałeś swoją żonę? Helen Granger?

Perry skinął głową bardzo powoli.

– Tak. Ale… moja żona nazywa się Monika. Wilkins. A ja Wendell Wilkins.

Chancerel spojrzał mu z bliska w oczy.

– Patrz na mnie i przypomnij sobie wszystko, co łączy się z Moniką i Wendellem. A ja pomogę ci zrozumieć…

 

Dziesięć minut i miliony myśli później Perry Granger pojął, kim byli Wendell i Monika. Jakaś część życia Wendella była życiem Perry’ego i granica między nimi była wciąż zbyt chwiejna, by Chancerel mógł zacząć dzielić wspomnienia i decydować, które z nich Perry ma pamiętać, a które należy mu odebrać i wszczepić później jako historię opowiedzianą mu przez kogoś innego. To był dalszy etap ich… spaceru.

Teraz należało zająć się czymś innym. Perry wciąż nie bardzo znał Helen. Poznawał jej twarz i głos, ale dla niego cały czas należały one do Moniki Wilkins.

Czas więc było… spotkać Helen.

Wziąwszy Perry’ego pod rękę dał krok do przodu i znaleźli się w ciasnej, zagraconej kuchni na pięterku paryskiej kamienicy.

Od czegoś przecież trzeba było zacząć, prawda?

 

 

Bastylia –

O tej samej porze

 

– Przykro mi, naprawdę nie wiem, gdzie jest biblioteka – odpowiedziała osłupiała Hermiona jakiemuś niskiemu, brzuchatemu czarodziejowi.

– Proszę iść na Recepcję – rzuciła o wiele bardziej zdecydowanym tonem Severine.

– No przecież… – czarodziej wskazał ręką Hermionę.

– Jesteśmy w kawiarni, a nie na recepcji. Recepcja jest piętro niżej, na lewo.

Mężczyzna odwrócił się jak niepyszny, a Severine powiedziała cicho, uprzedzając pytanie Hermiony.

– Przepraszam, nie zdążyłam pani powiedzieć. Dałam pani szatę, którą zakładają dziewczyny na Recepcji. Tylko one się tak ubierają, więc pewnie od czasu do czasu będzie panią ktoś zaczepiał.

Hermiona spojrzała na śnieżnobiałą suknię, którą miała na sobie. Była równie piękna, co szaty wyjściowe, które widziała, będąc kilka razy u Madame Malkin, a skrząca biel, białe hafty i perłowo białe guziczki upodabniały ją do mugolskich sukni ślubnych, a nie do ubrania roboczego. Przypomniała sobie szaty Uzdrowicieli i serce piknęło jej z zazdrości. Trzeba będzie wysłać tu projektanta szat, niech się dokształci.

– I nie chciałam pani dawać stroju szatniarek czy sprzątaczek – dodała Severine.

– Żaden problem, proszę się nie przejmować – Hermiona kolejny raz spojrzała w stronę wejścia do kawiarni. – Mogą mnie zaczepiać, ile chcą, jak usłyszą mój akcent, szybko im przejdzie.

Na szczuplutkiej, niemal trójkątnej twarzy Severine rozlał się szeroki uśmiech.

– Oczywiście, że ma pani akcent, ale poza tym mówi pani świetnie po francusku, proszę mi wierzyć.

Hermiona tylko kiwnęła głową, zerknęła na zegarek i znów utkwiła wzrok w drzwiach.

Dochodziła ósma. Severus wyliczył, że powrót do Australii po Harry’ego, Ginny i ich rzeczy i teleportacja do Londynu zajmą jakieś pół godziny, ale oczywiście zdawała sobie sprawę z tego, że mogło to potrwać dłużej. Harry i Ginny musieli się spakować, odnieść do Ministerstwa te wszystkie „szczątki bydlątek”, jak Ginny nazwała świstokliki, może Severus chciał pożegnać się z Tau i szukał go w Metropolii? Podczas gdy Tau szukał tego jakiegoś kamienia, który miał przynieść dziś wieczorem… Dziś wieczorem. Aż pokręciła w duchu głową z niedowierzeniem. Miała wrażenie, że od dzisiejszego poranka w Birriani dzieli ją nie tylko ponad dziesięć tysięcy mil, ale i dziesięć tysięcy lat!

Oczywiście, że chciał się z nim pożegnać. W końcu Tau nam pomógł, więc byłoby co najmniej dziwne, gdyby choć nie wspomniał mu, że się nam udało. Severus mógł na Tau mówić Anderson, ale Aborygen z całą pewnością zaliczał się do grona ludzi, których ten w jakiś sposób lubił. Sama też chętnie by się z nim pożegnała.

Ale niebawem powinien już wrócić. Może już wrócił i teraz jej szuka? I, jak jej kiedyś powiedział, nie był wróżką, więc na pewno nie domyślił się, że siedzą z Severine w kawiarni.

– Bardzo miło się z panią rozmawiało, ale na mnie już czas – powiedziała Francuzka. – Może pani zostać, jeśli chce, albo wrócić do pokoju gościnnego.

– Mogę panią odprowadzić?! – ocknęła się Hermiona. – I czy możemy przejść przez hol wejściowy?

Jeśli Severus już wrócił, to albo czekał w holu, albo poszedł bezpośrednio do Chancerela! Na pewno!

Severine położyła pośrodku stolika złotą, wypukłą z jednej strony i wklęsłą z drugiej Saint Orette i pięć podłużnych, brunatnych Longuets, stuknęła różdżką i monety znikły.

– Chodźmy już – ponagliła ją Hermiona.

Jednak ani w holu wejściowym, ani u Chancerela Severusa nie było. Hermiona zerknęła na zegarek – było już niemal dziesięć po ósmej. Może się rozminęliście? Może właśnie się zjawił w holu?

Pospiesznie wróciła tym samym korytarzem aż do drzwi wejściowych i zlustrowała uważnym spojrzeniem ludzi dookoła. Lecz nigdzie nie dojrzała czarnej, wysokiej sylwetki o postrzępionych, czarnych włosach i zakrzywionym nosie.

Piętnaście po ósmej, czyli godzinę od ich pożegnania, nie wiadomo skąd nagle przypomniała sobie inną, ale równocześnie tak podobną scenę. Jak kilka tygodni temu dostrzegła na parapecie okiennym Proroka z poprzedniego dnia.

Wtedy czekała na odpowiedź na wiadomość, którą wysłała mu na monecie. Której nigdy nie dostała.

Teraz czekała na jego powrót…

Świat wybuchnął lękiem, które jak fala rozlało się po całym jej ciele i natychmiast poczuła znajome, znienawidzone uczucie dławienia w gardle.

Boże, tylko nie to. Błagam, wszystko, tylko nie to!!!

 

 

Australia,

O tej samej porze

 

Severus zdążył zobaczyć jakiegoś człowieka, który odskoczył na bok przed jakimś ciemnym kształtem, gdy zielony promień przeciął powietrze dosłownie o stopę przed nim!

AVADA????!

Szarpnął się tak gwałtownie do tyłu, że aż stracił równowagę i padając strzelił w nieznajomego niewerbalnym Expulso i Expelliarmus. Świsnęło, szkarłat i błękit obu zaklęć zlały się w fiolet i pomknęły ku napastnikowi lecz ten odskoczył i wybuch rozniósł w drzazgi ścianę koło niego.

AVADA????!!!!!

O Merlinie!

Zszokowany Severus przetoczył się na bok i tylko dzięki temu drugi zielony grot uderzył w miejsce, w którym leżał dosłownie przed sekundą! Na widok roztrzaskanych desek tak blisko Severusowi aż wszystkie włoski na karku stanęły dęba i przeszedł go gwałtowny dreszcz. MERLINIE!! przeleciało mu przez myśl. A potem: POTTER I WEASLEY!!!

Zerwał się na równe nogi i miotnął słupem ognia. Łap ich i uciekajcie!!! Gwałtowny, żółto-biały płomień wystrzelił w nieznajomego, ukazując w pełnym świetle jego czarne włosy i twarz o ciemnej karnacji, zalał całe pomieszczenie ostrym blaskiem, a żar natychmiast rozlał się dookoła. Lecz ciemnoskóry mężczyzna zdławił płomień jednym krótkim ruchem ręki, z jego różdżki wyprysnął w przestrzeń strumień białego światła, w sekundę uformował magiczną Barierę między Potterem i Weasley a Severusem, a tego ostatniego niesamowita siła cisnęła aż na ścianę w głębi pokoju.

Widząc Snape’a osuwającego się na ziemię Harry wyszarpnął różdżkę z kieszeni i zasłonił sobą Ginny, jednak dziewczyna wyrwała mu się i skoczyła do przodu.

– OMARI!!!

– Avada ke….! – mężczyzna urwał i wrzasnął. – Z drogi, Ginny! ZEJDŹ MI Z DROGI!!

Harry zachłysnął się powietrzem. „GINNY??!” CO JEST, DO JASNEJ….?!

– Omari, nic ci nie jest?!

Od rąbnięcia o ścianę Severusowi zawirowało w głowie, ale ledwie zleciał na podłogę, ignorując ból, przetoczył się kilka razy i poderwał się, dokładnie w chwili, gdy ich przeciwnik próbował wycelować różdżką w chłopaka.

– POTTER! Za Weasley!!! – Severus strzelił Silencio, by choć na sekundę powstrzymać go od rzucania Niewybaczalnych. – JUŻ!!!

Z mroku wyprysnęło ku Severusowi pełno noży z takim impetem, że ledwo zdążył postawić Tarczę, gdy ostrza zagrzechotały o nią i ze strasznym chrzęstem powbijały się w podłogę. Zaciskając z całej siły zęby jednym szarpnięciem odesłał je i rzucił krótkie spojrzenie na Pottera, który cały czas szamotał się z Weasley! Cholera, cholera, cholera!

– CHOWAJ SIĘ!

Miotnął w nieznajomego Expulso i następne, cokolwiek, byle tylko odciągnąć jego uwagę od Pottera. W następnej chwili wszystko dookoła zafalowało, gdy zaklęcia wybuchły z potwornym hukiem, rozerwały ściany i dach i zewsząd runęły na nich większe i mniejsze drewniane szczątki, kawałki belek, połamane dachówki i strumień pyłu. Severus i jego przeciwnik równocześnie cisnęli tym wszystkim w siebie nawzajem, drewno i dachówki zderzyły się z okropnym trzaskiem i sypnęły ostrym, czarnym gradem między nich, a przez ten hałas przedarł się wysoki, kobiecy głos. SZLAG, SZLAG, NIECH TO JASNA CHOLERA TRAFI!! Musiał pozbyć się Pottera i Weasley, żeby móc wreszcie zająć się tym cholernym sukinsynem jak należy, inaczej sam ich jeszcze zabije!

I nagle już wiedział, co zrobić!

W drażniącym oczy i gardło ciemnym pyle nie widział Bariery, więc strzelił zaklęciem w podłogę na pamięć.

– Deprimo! – ledwo przecinany wirującymi szczątkami promień dotknął desek, już ziała w nich jasna dziura. Za mała! ZA WOLNO! – CONFRIGO!

Oślepiająca pomarańczowa eksplozja targnęła całym pokojem, rozłupała połowę zewnętrznej ściany, z łomotem zarwała się połowa podłogi i Potter i Weasley runęli z krzykiem w dół.

Cudownie. Teraz chodź tu, sukinsynu.

Zaciskając mocno różdżkę kilkoma smagnięciami oczyścił powietrze dookoła – teraz już mógł, i czując wzbierającą wściekłość odszukał wzrokiem tamtego.

Stali po obu stronach nierównej wyrwy, z której unosił się kurz i pył i mieszał z wciąż spływającymi z góry drobinami, doskonale widocznymi w jaskrawych smugach światła wpadających przez rozwalone ściany i dach.

Ich spojrzenia zderzyły się i w następnej chwili w powietrzu przecięły się dwa kolorowe groty.

Severus uskoczył na bok przed kolejną Avadą i w ciągu jednej sekundy posłał w przeciwnika Silencio, cisnął tysiące ognistych kulek i wzbił powietrze w olbrzymi wir, który natychmiast przemienił się w morze płomieni. Ryk nieznajomego bez mała zagłuszył ryk wichru, a Severus posłał mu zaklęcie tnące.

Kim ty jesteś, ścierwo?! Nie obowiązują cię Niewybaczalne?! I czego chcesz, do jasnej….

Ogień utonął w przeraźliwym błękitnym trzasku i zgasł, a ponad nimi przetoczył się głuchy łoskot. Nie pozwalając przeciwnikowi się skupić Severus miotnął w niego stadem węży, gdy naraz coś złapało go za gardło i zaczęło dusić, niemal miażdżąc mu krtań! Zaklęcie dławiące! Recludo!!

Ale ledwie rzucił przeciwzaklęcie, tamten ponowił klątwę i zniwelował kolejne Recludo i kolejne i następne i Severusowi zaczęło brakować tchu. Dławiąc się i dusząc wskazał siebie różdżką, w myślach wybuchło mu ANAPNEO!!!!!!!!!, ale na nic!!!

Merlinie…!!

Płuca zapłonęły w nim ogniem, rozpaczliwie domagając się powietrza. R E C L U D O !!!!  Lecz wciąż na nic!

Merlinie, to nie mogło się tak skończyć! Przeżył do tej pory. Wszystko zaczęło się układać! I miało się skończyć tu i teraz? Teraz powinien być z Hermioną, z dala od tego wszystkiego…

Przed oczami zaczęły latać mu już czerwone płaty, gdy ostatkiem sił odrzucił głowę do tyłu i nieporadnym szarpnięciem różdżki ściągnął na przeciwnika ocalałe belki z dachu. Przed oczami zafalowało mu dziwnie, pociemniało gwałtownie i…

I naraz znów mógł oddychać, bo na tamtego runęła ostała część dachu… i kilka sekund później zarwała się podłoga piętra. Severus zachłysnął się powietrzem i obaj osunęli się w dół!

Molliare! zdążył pomyśleć i wyhamował tuż przed ziemią.

Ciemnoskóry mężczyzna też próbował złagodzić upadek, ale jakaś deska załamała się z trzaskiem pod nim, stracił równowagę i poleciał na zasypaną szczątkami ziemię.

Ta jedna, krótka sekunda była dla Severusa aż nadto. Wysadził w powietrze podłogę pod jego stopami i zasypał miotającego się mężczyznę gradem klątw, gdy furia dosłownie w nim eksplodowała!

Furia na wszystko. Na tego przeklętego człowieka. Na jego przeklęte cholerne pomysły, za które nie chciał umierać! Na cały ten przeklęty, cholerny, pieprzony świat!! Przeżył dwie wojny, Czarnego Pana, Rayleigh, dlaczego, na wszystkich bogów tego świata, znów musiał walczyć o życie?!! Miał już dosyć!!!!

Jakąś resztką zdrowego rozsądku powstrzymał się przed używaniem Niewybaczalnych, lecz nie zawahał się przed czarną magią, ale odpowiedź była równie zajadła i pomieszczenie zalały kolorowe groty sypiących się klątw, zagraconą podłogę i ściany zaczęły siec rykoszety, a powietrze wypełniło się hukiem, wybuchami i świstem zaklęć, urywanymi krzykami i jękami oraz coraz bardziej przyspieszonymi, chrapliwymi oddechami obu mężczyzn, którzy starli się w dzikim, morderczym pojedynku.

Po ruchu różdżki przeciwnika, po kolorze promieni Severus w ułamkach sekund rozpoznawał zaklęcia i odpowiadał dwa razy silniejszymi. Jego różdżka ledwo nadążała za umysłem, gdy odparowywał uroki, robił uniki, dosłownie tańczył między sypiącymi się promieniami i powoli opór tamtego zaczął słabnąć i przemienił się w obronę.

Korzystając z tego rozejrzał się za Potterem i Weasley, ale ich nie dojrzał. Są pod tym rumowiskiem?! Cisnął w mężczyznę zaklęciem tnącym, ten rzucił się w bok i moc klątwy rozłupała na pół ścianę za nim. Nieprzytomni? Posłał za nim strumień magicznego ognia, bo póki nie znalazł tej dwójki, nie mógł przecież podpalić tego wszystkiego! Gwałtowny podmuch po prostu zdmuchnął rozwaloną ścianę, kawałki desek z łomotem roztrzaskały się o ściany pokoju obok i przez wielką dziurę Severus dostrzegł kątem oka jakiś ruch w przeciwległym kącie, a sekundę później dobiegł stamtąd rozdzierający kobiecy krzyk „OMARI!!!!”.

Weasley! Szlag!

Pospiesznie wrócił wzrokiem do swojego przeciwnika… ale go nie zobaczył! Ani z prawej, ani z lewej, ani w drugim pokoju…

Odskoczył w bok i spojrzał za siebie, ale tam też nikogo nie było, za to powietrze dookoła nagle zafalowało dziwnie i momentalnie przestało.

Co jest…?!

Nagle skądś wystrzelił w niego zielony grot. Severus rzucił się na ziemię i klątwa przeleciała mu tuż nad głową. Poderwał się równie szybko, miotnął w tamtą stronę zaklęciem wrzącym, lecz nic się nie stało… Gdzie jesteś…

– Uważaj!!! – wrzasnął do niego Potter. – Zaklęcie niewidzialności!!

O CHOLERA!!! O JASNA CHOLERA!!!! Severus z przeraźliwą jasnością pojął, co tamten zamierza zrobić. Łap ich i uciekajcie! Wbił wzrok z chłopaka, obrócił się na pięcie… i tylko okręcił się wokół siebie, zamiast się teleportować!

Coś w nim aż zawyło z wściekłości. Ten sukinsyn musiał rzucić dookoła niego zaklęcie anty-deportacyjne! A na to, by biec do nich, było już za późno!

– KRYJ SIĘ!!! ZA WEASLEY!!!

Cholerny, pieprzony sukinsyn!!! wybuchło mu w głowie, gdy potoczył dookoła rozpaczliwym spojrzeniem. ZRÓB COŚ!!!! POSPIESZ SIĘ!!!

Kątem oka zobaczył jakąś wielką szafę koło Pottera i Weasley, błysnęło w nim zrozumienie i jego umysł zareagował, zanim on sam zdążył pomyśleć.

– Depulso!!! – wskazał różdżką szafę i przewrócił ją na nich.

Poczuł palący ból w poprzek twarzy i piersi, ale mimo tego wpierw rzucił Protego na mebel, który runął z hukiem, unieruchomił go, by nie można było go przesunąć zaklęciami i dopiero wtedy smagnął różdżką przez całą szerokość pomieszczenia.

LEVICORPUS!!

Gdzieś z przeciwnej strony – TUŻ KOŁO POTTERA! rozległ się zdławiony krzyk. Severus błyskawicznie szepnął „Invisibilem”, zatoczył okrąg dookoła siebie i również stał się niewidzialny.

Czas było skończyć z tym przeklętym ścierwem!

Wierzchem dłoni starł ciepłą krew z twarzy i postawiwszy tak silną Tarczę, jak tylko to było możliwe, rzucił w tamto miejsce lekką Drętwotę i błyskawicznie uskoczył na bok. Na całe szczęście, bo Tarcza tamtego odbiła czerwony grot z taką siłą, że z pewnością zwaliłaby go z nóg. Za czerwonym grotem śmignął zielony, ale tym razem Severus powitał go z wyjątkowo wrednym uśmiechem. Tu jesteś.

A sekundę później uśmiechnął się jeszcze szerzej, gdy Protego rzucone na szafę odbiło Incendio, płomień liznął Tarczę jego przeciwnika i nagle wszystko znikło.

Sectumsempra! smagnął natychmiast w niego różdżką, odskakując i podbiegając do przodu.  CONVULSO, DRĘTWOTA, SECTUMSEMPRA, DEPULSO!

Przy Drętwocie wyczuł, że mężczyzna nie zdążył już podnieść Tarczy, więc smagnął go swoją klątwą, cisnął nim o sąsiednią ścianę i bez namysłu rzucił:

– Expelliarmus!! – rozległ się krzyk, łomot i z pustki śmignęła ku niemu różdżka.

Severus złapał ją lewą ręką, wskazał w stronę wykwitłej nagle na deskach ciemno-czerwonej plamy i dorzucił:

– Visibilem!

W końcu.

Merlinie, w końcu.

Tuż przy ścianie, jakieś trzy jardy nad ziemią wyłoniła się wisząca do góry nogami postać. Twarz i szyję miał pokryte taką warstwą krwi, potu, kurzu i szczątków drewna, że Severus z trudem mógł dostrzec jego ciemną karnację. Ale nic nie mogło ukryć grymasu wściekłości, z którym mężczyzna rozglądał się dookoła.

Severus otarł znów twarz i widząc na ręku czarne smugi upstrzone jasnymi drzazgami skrzywił się równie okropnie.

– Pokaż się, tchórzu… – zaczął nieznajomy.

Przytłumiona ulgą furia wybuchła w Severusie na nowo i dwa smagnięcia różdżką zlały się w jedno, gdy rzucił w niego Silencio i Sectumsemprę.

„Tchórzu”?! „Tchórzu??!!” MILCZ, ścierwo!!

Spod rumowiska pod ścianą doszedł go krótki krzyk, seria stuknięć i chwilę potem łomot, ale Severus

się tym nie przejmował. Już nie.

 

Coś osunęło się w ciemności i stopa kulącego się na czworaka Harry’ego wybuchła tak ostrym bólem, że chłopak aż zawył, wierzgnął gwałtownie, wyrywając ją i wtedy coś gruchnęło ponad nim, łupnęło jeszcze raz i znów… i jakiś straszny ciężar zleciał mu na plecy i przygniótł do ziemi.

Merlinie!!!!! Ale przygniótł nierówno, bardziej z lewej strony i gdy Harry z jękiem odchylił się na bok, ciężar drgnął, przechylił się powoli…

I bok szafy i wszystkie półki, które zarwały się jedna po drugiej, gdy chłopak skopał jedną z wewnętrznych ścianek runęły na ziemię.

Osłaniając rękoma głowę Harry spojrzał w górę i zobaczył wysoko na sobą sufit i wolną przestrzeń.

Dookoła panowała cisza, więc odwrócił się i aż zachłysnął się powietrzem.

 

Kilka jardów dalej wisiał do góry nogami ich przeciwnik. Sam. Ledwo zdążył dostrzec jego zalaną krwią twarz i poszarpane ubranie, gdy usłyszał ciche warknięcie Snape’a „Masz!”, z pustki wystrzelił w niego drewniany patyk, a sekundę potem mężczyzna runął bezwładnie na zasypaną szczątkami desek ziemię.

 

Liberacorpus! Mężczyzna spadł na bok, Severus zaklęciem przewrócił go na plecy i pomyślawszy Legilimens wbił w niego wściekłe spojrzenie i wdarł mu się do umysłu.

Nie zamierzał przeglądać jego pamięci. Zamierzał rozedrzeć mu go na strzępy!

O dziwo nie było żadnej Bariery, Tarczy, nic, nawet najmniejszej próby obrony. Severus zanurzył się we wspomnienia, sięgnął po pierwsze lepsze, odrzucił je i porwał następne i kolejne i zaczął szaleć.

Ale niespodziewanie wszystko znikło, znalazł się w zupełnej pustce i naraz coś wypchnęło go na samą powierzchnię.

 

Harry złapał różdżkę zupełnie instynktownie, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od leżącego, ale gdy poczuł znajome wibracje w ręku, spojrzał na nią i zamarł ze zdumienia.

Przecież… to różdżka Ginny?

???

!!!!!

– MA DRUGĄ RÓŻDŻKĘ!!! UWAŻAJ!!!

Dokładnie w tym momencie, jak w zwolnionym tempie, zobaczył jak mężczyzna przechyla się na bok, sięga po przyczepioną do czegoś na plecach różdżkę i jednym płynnym ruchem przeciąga nią przed swoją piersią w stronę pustki przed sobą i krzyczy:

– Expelliarmus! Visibilem!

Znikąd wylatuje długa, ciemna różdżka, pojawia się Severus Snape, a sekundę później pada „AVADA KEDAVRA”, zielony promień uderza…

… w nagle pustą podłogę…

… i słyszy swój własny głos:

– IMPEDIMENTO!!! EXPELLIARMUS!!!

 

Ugodzony turkusowym promieniem przeciwnik zamarł z prawą ręką jeszcze skierowaną w dół, różdżki wyrwały mu się z obu dłoni i dokładnie w tym samym momencie za nim pojawił się Severus. Chwycił za jego prawą Pustą??? rękę i miażdżąc palce wygiął mu ją do tyłu z taką siłą, że aż usłyszał chrupnięcie, które utonęło w przeraźliwym wyciu.

To za tchórza!

Równocześnie złapał za drugą, żeby wyrwać mu swoją własną różdżkę, ale jej też nie znalazł. Co jest??!

I w tym momencie dostrzegł w głębi pokoju Pottera.

 

Harry bezbłędnym ruchem Szukającego złapał lewą ręką obie różdżki, przerzucił do prawej i zamachnąwszy się wszystkimi czterema ryknął „DRĘTWOTA!!”.

Cztery czerwone groty uderzyły przytrzymywanego przez Snape’a mężczyznę prosto w pierś z taką siłą, że obaj wylecieli na kilka stóp w powietrze, przelecieli kilka jardów i dopiero wtedy runęli na ziemię.

 

Krzywiąc się z bólu Severus zepchnął z nóg bezwładne ciało, wstał i spojrzał na Harry’ego, który zamarł w bezruchu, wciąż ściskając wszystkie cztery różdżki.

– Moja różdżka, Potter.

Harry drgnął, zupełnie jakby się przebudził i z niepojętym wysiłkiem oderwał wzrok od nieprzytomnego człowieka na ziemi.

– Daj mi różdżkę!

Harry bardzo chciał mu ją oddać, ale nagle ręce odmówiły mu posłuszeństwa i zaczęły się tak trząść, że nie był w stanie nawet rozewrzeć kurczowego uścisku. A może trzęsły się już wcześniej, ale tego nie czuł?

Podszedł do Snape’a i podał mu wszystkie cztery.

– Nie… Nie mogę… – pokręcił głową.

Severus zacisnął usta i wyciągnął swoją różdżkę. Czas było zająć się tym sukinsynem na ziemi, jeśli nie chcieli za chwilę przechodzić przez to samo.

Rzucił niewerbalne Incarcerous, ignorując ból szarpnął różdżką dociskając więzy, spetryfikował go i dopiero wtedy powstrzymał swoje krwawienie, a potem jego. Porządnym leczeniem własnych ran zamierzał zająć się później.

– Potter – odezwał się, odwracając.

Chłopak zepchnął już dwie duże belki stropowe przygniatające bok szafy i próbował teraz ją podnieść. Czuł się zupełnie jak balon, z którego zeszło powietrze – nie miał nawet siły oderwać pękniętych do połowy drzwiczek, ale gdzieś pod tym wszystkich leżała Ginny i musieli ją wyciągnąć.

– Może mi pan pomóc? – rzucił przez ramię. – Najlepiej zaklęciem – dodał, bo przy podnoszeniu coś mogło zarwać się w środku, jak przed chwilą, i zrobić jej krzywdę.

– Jakby to można było zrobić zaklęciem, bądź pewien, że nie bawiłbym się w osłanianie was tym – parsknął Severus.

W końcu zapierając się, przy pomocy jednej z belek udało mu się unieść część szafy, a chłopak wyciągnął nadal nieprzytomną Weasley. W tym czasie gdzieś z góry oderwały się jakieś deski i z hukiem runęły na ziemię w miejscu, gdzie kiedyś był sąsiedni pokój i Severus uznał, że czas się stąd wynosić. Ta ruina długo nie postoi, a nawet jeśli miałaby się utrzymać, teraz, kiedy nie słychać już odgłosów walki, z pewnością zjawi się tu tłum mieszkańców i pomoże się jej zawalić.

Ostrożnie, by nie wywoływać niepotrzebnych wstrząsów, opuścił szafę na ziemię i otarł znów twarz.

– Odnośnie zaklęć, skoro już byłeś taki miły i zacząłeś temat – skrzywił się zarówno z bólu, jak i na widok brudnych smug na wierzchu dłoni. – Powiedz mi, Potter. Słyszałeś, jak zabroniłem ci używać magii? Czy też byłeś akurat wtedy głuchy jak pień, lub, co bardziej prawdopodobne, uznałeś, że niektóre moje polecenia cię nie dotyczą?

Klęczący koło Ginny Harry podniósł głowę i obrzucił Snape’a ponurym spojrzeniem. Cholera, zaczyna się.

– Nie mogłem pozwolić mu pana zabić.

– Nie sądzę, żeby ten człowiek potrzebował twojej zgody.

– Trzeba było mi powiedzieć, że ma pan drugą różdżkę!

Severus uniósł jedną brew do góry, choć doskonale wiedział, o co chodzi.

– Deportował się pan przed chwilą.

– Wróć do szkoły odrobić stracone lekcje.

Harry spodziewał się czegoś w stylu „pilnuj swojego nosa, Potter” i już otworzył usta, żeby powiedzieć, że brakuje magicznego słowa „dziękuję”, kiedy dotarł do niego sens odpowiedzi Snape’a. To znaczy, że teleportacja jest możliwa bez różdżki? Pamiętał, że mówili coś na ten temat w Szkole Aurorów, ale ponieważ wszyscy kładli największy nacisk na umiejętność rozbrajania przeciwnika i posługiwania się jego różdżką, zlekceważył zupełnie ten temat. Nieważne! Nie daj się mu stłamsić! Jakbyś nie rzucił poduszką, Snape byłby martwy już na samym początku! Poza tym co chciał mu zrobić, boksować się z nim?!

– Więc co zamierzał pan mu zrobić BEZ różdżki?

– Wbić mu w gardło jego własną, albo – Severus spojrzał na wygięte pod dziwnym kątem ramię skrępowanego przeciwnika – połamać mu ręce. A teraz zrób mi miejsce – ostrym kiwnięciem głowy kazał mu się odsunąć i przykucnął koło nieprzytomnej dziewczyny. – Rennervate.

Ta drgnęła lekko, uchyliła oczy i natychmiast pojawiło się w nich przerażenie.

– Spokojnie, Weasley – Severus podciągnął ją za rękę do pozycji siedzącej. – Nic ci nie jest, tylko…

Ginny potoczyła dookoła przerażonym spojrzeniem, zlekceważyła zupełnie stojącego obok Harry’ego i jej wzrok padł na ciemną sylwetkę kilka jardów dalej.

– OMARI!!!

Nieporadnie zerwała się na równe nogi, zatoczyła w jego kierunku i runęła na ziemię.

– Omari! Omari, proszę! Co ci jest?! Merlinie… Omari, błagam, oprzytomnij… – zanim Harry zdążył zareagować, doczołgała się do nieruchomego mężczyzny i zaczęła dotykać jego twarzy, piersi, spróbowała poprawić mu głowę i gdy się jej to nie udało, odwróciła się do nich i krzyknęła rozdzierająco: – COŚCIE MU ZROBILI?!

Harry patrzył na swoją dziewczynę klęczącą i szlochającą przy innym mężczyźnie jak spetryfikowany. Zabrakło mu słów, oddechu, serce chyba zupełnie przestało mu bić i nawet nie był wstanie mrugnąć oczami. Ba, nawet nie potrafił myśleć!

Severus nie musiał myśleć, dla niego to było jasne jak słońce.

– Accio Amortencja – mruknął, kiwnąwszy różdżką i natychmiast świsnęła ku niemu niewielka buteleczka. Praktycznie PUSTA buteleczka – tylko na samym dnie widać było kroplę czy dwie eliksiru.

– Oprzytomnij, Potter – rzucił, podnosząc się i dodał, nie kryjąc wrednego uśmieszku. – Sądząc po ilości, którą wypiła, trochę to potrwa. A byłoby szkoda, gdybyś po tym wszystkim umarł na serce. Albo się udusił.

Krzywiąc się strasznie Harry oderwał wzrok od Ginny wtulającej twarz w pierś tego jakiegoś cholernego, parszywego dupka.

– Nie może pan… Nie wiem, otrzeźwić ją jakoś? Zrobić coś?! – zerknął na Ginny, która akurat wzięła go za rękę i czym prędzej zacisnął oczy. – Cokolwiek! Merlinie, byle co, bo…

Czuł, że jeśli zobaczy Ginny całującą tamtego, nie przeżyje tego.

Severus już chciał spytać Pottera, czy jego zdaniem to Pracownia Eliksirów, gdy przez najbliższe potłuczone zupełnie okno zobaczył nadchodzących gapiów i się powstrzymał.

– Znikamy stąd. Natychmiast.

– Gdzie? Do hotelu?

– Do Ministerstwa. Twoi koledzy Aurorzy z pewnością chętnie się z nim zaprzyjaźnią.

Rozdziały<< Goniąc Szczęście Rozdział 23Goniąc Szczęście Rozdział 25 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz