Goniąc Szczęście Rozdział 25

Francja, Bastylia

O tej samej porze

 

Krążąc między recepcją i Gabinetem Chancerela Hermiona próbowała walczyć z krążącymi w jej głowie chwytającymi za gardło myślami, lecz z każdym nawrotem, z każdym mijanym kandelabrem, z każdym krokiem słabła coraz bardziej.

Ósma trzydzieści. Boże, ósma trzydzieści. GODZINA później. Severus NIGDY nie spóźniłby się tyle bez uprzedzenia! NIGDY, chyba że…

Nie panikuj. To tylko godzina. Może się właśnie żre z Harry’m, może się upił z Tau… 

Z Tau by się nie upił, mowy nie ma!

Może za sekundę tu będzie! Nie porównuj TAMTEGO zniknięcia z tym. To nie to samo. Przecież nie wybrał się do Australii za mordercą, tylko po wasze cholerne graty i po Harry’ego i Ginny!

– Och, jak dobrze na panią trafić! Nie wie pani, czy stąd można dojść… – usłyszała za sobą szczebiotliwy głosik jakiejś starszej czarownicy.

– Nie wiem i do jasnej cholery nie obchodzi mnie to! – warknęła, nawet nie odwracając się.

Szczebiotanie umilkło jak nożem uciął i chwilę potem doszły ją spieszne kroki stłumione grubą wykładziną.

Jeśli nie będzie go na recepcji, wysyłasz mu Patronusa.

Severus mógł się wściec za coś takiego, ale Hermiona dałaby wszystko, byle tylko móc go zobaczyć, nawet rozwścieczonego.

 

 

Australia,

O tej samej porze

 

„Znikamy stąd – do Ministerstwa” było jednak o wiele łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Nie mogli się zjawić tam w takim stanie: z upojoną amortencją dziewczyną i ze związanym, spetryfikowanym i zalanym krwią człowiekiem. Zresztą Severus też wyglądał nie najlepiej – mógł oczyścić różdżką kurz, pot i krew z twarzy, ale wciąż widać było kilka ciągnących się przez twarz i szyję czerwonych szram, a jego ubranie było brudne i poszarpane.

Dlatego też Severus zdecydował, że Potter wejdzie do Ministerstwa sam, a oni będą czekać przed wejściem. Żeby zaś nie musieć szarpać się z Weasley, wmówił jej, że chce przenieść „jej Omari” do tutejszej Kliniki. Efekt jego wyjaśnień przeszedł najśmielsze oczekiwania – dziewczyna natychmiast przestała płakać, chwyciła go za rękę i dosłownie warknęła na Harry’ego, żeby się pospieszył – co dużo mówiło o mocy eliksiru.

Przywoławszy plecak Pottera, o którym ten przypomniał sobie w ostatnim momencie, Severus rzucił na pojmanego mężczyznę zaklęcie Kameleona, wylewitował do pozycji pionowej i złapał mocno za nieruchome ramię.

– Weasley, trzymaj się mnie i nie puszczaj – napomniał dziewczynę. – Gotowi?

Harry położył mu rękę na ramieniu, na wszelki wypadek złapał Ginny za łokieć i naraz poczuł, jak wpadają w ciasny, ciemny tunel. Kilka sekund później pojaśniało i znaleźli się przed wejściem do Ministerstwa – dokładnie w tym samym miejscu, gdzie spotkał Severusa Snape’a godzinę temu.

 

Na widok wchodzącego Harry’ego Pottera strażnik zerwał się z krzesła. Z własnych obserwacji, plotek i podsłuchanych rozmów udało mu się wywnioskować, że problem kradzieży w Sydney, który wywołał kryzys, jakiego już dawno nie było, został rozwiązany jakąś godzinę temu. Teraz zaś schodzili się wszyscy, którzy nad nim pracowali. Bohaterzy. W takich chwilach bardzo żałował, że nie zaliczał się do tego grona. Że NIC nie zrobił, nie miał swojego udziału, nawet najmniejszego, w rozwiązaniu tak ważnej sprawy i mógł się tylko przyglądać.

Ponad godzinę temu wrócił Danny z jednym ze złodziei i ekipa Amnezjatorów. Zaraz potem pojawiło się kilku magomedyków, których nie znał, bo pracowali w Klinice, Dede i Konrad z Grupy Specjalnej Aurorów, a po nich aportował się Omari z drugim złodziejem. Całkiem niedawno wrócili Gubernator i Szefowa Aurorów, którzy, z tego co słyszał, byli niejako zakładnikami w mugolskim ministerstwie.

No i teraz wrócił wreszcie Potter z… Co to było? Zerknął szybko do księgi wizyt. Szef Wydziału Śledczego Wielkiej Brytanii! W Tajnej misji!

Strażnik uśmiechnął się szeroko do nadchodzącego mężczyzny, ale na widok smug krwi na jego twarzy i brudnego, trochę porwanego ubrania mina mu się wydłużyła.

– Pomocy – powiedział Potter, opierając ciężko o kontuar rękę z TRZEMA różdżkami! – Potrzebuję pomocy. Doris, ktokolwiek z Aurorów, obojętnie. Natychmiast.

Merlinie przenajświętszy! JUŻ, w tej chwili! Nie odrywając od niego wzroku strażnik rzucił się po magiczny pergamin. Zrobił to tak gwałtownie, że dwa kaganki z Sentinelles, stojące na samym brzegu kontuaru, spadły z brzękiem na ziemię, ale nie zwrócił na to żadnej uwagi. Nie zareagował nawet na fruwające dookoła ważki.

– Oczywiście, panie Potter! Już wzywam panią Coleman i magomedyków! Proszę chwilkę poczekać!

Najpierw Danny, potem Omari, teraz Potter…! pomyślał i trzęsącą się ręką stuknął w magiczny pergamin, żeby wysłać dwie wiadomości – jedną do Szefowej Aurorów: „Wrócił pan Potter. Jest ranny, potrzebuje natychmiastowej pomocy!”, a druga do Ambulatorium: „Ciężko ranny Auror w holu wejściowym!”.

Genialne. Krótkie, dosadne i… błyskotliwe! złożył sobie w duchu gratulacje. Co prawda Harry Potter nie był Aurorem, ale tym z Ambulatorium to było obojętne, za to będą mogli sobie wyobrazić, z jakimi obrażeniami mogą mieć do czynienia. I na pewno da im to kopa na rozpęd!

Czując rosnącą dumę wyskoczył zza kontuaru i podsunął Potterowi swoje krzesło.

– Proszę usiąść!

 

Harry pokręcił głową. Zależało mu przede wszystkim na Doris, ale pomysł sprowadzenia Uzdrowicieli też mu odpowiadał. Przynajmniej ktoś pomoże Ginny i poda jej antidotum, żeby oprzytomniała! I przy okazji sprawdzą, czy na pewno nic się jej nie stało!

Nie miał pojęcia, ile czasu przyglądał się swojemu odbiciu w wypolerowanym, ciemnym drewnie – równocześnie widział je i nie widział. Jak dla niego trwało to wieki, zanim nie usłyszał znajomego, spiesznego stukotu obcasów. Ledwo zdążył podnieść głowę, z korytarza dosłownie wypadła Doris.

– Panie Potter? Co się stało?!

Na jej widok wróciła mu cała energia i niemal podbiegł do niej.

– Doris! – zawołał, chwytając ją za rękę. – Jakiś człowiek porwał Ginny! Sprzed hotelu. Już go znaleźliśmy i ją odbiliśmy, ja i mój… znajomy.

Doris poruszyła ustami, jakby chciała o coś zapytać, ale nie wiedziała, o co.

– I przyprowadziliśmy go do was. Są tam, przed wejściem – Harry kiwnął ręką w kierunku drzwi. – Będziecie mogli go oskarżyć o używanie Avady i o porwanie…

– Avady? Ten ktoś używał Avady Kedavry?!

– I to ile razy! Cały czas! Zobaczycie przez Priori Incantatem! – machnął Doris przed nosem różdżką Ginny i dodał, bo choć do tej pory udawało mu się skoncentrować na najważniejszym, nie mógł się już dłużej powstrzymywać. – Doris, czy macie antidotum na amortencję? Bo ten… typ napoił ją nią i teraz Ginny… Sama pani zobaczy!

W tym momencie zza Doris wpadło do holu dwóch jednakowo ubranych czarodziejów.

– Ranny Auror, gdzie jest?!

Uzdrowiciele!

– To nie o mnie chodzi! – krzyknął Harry. – Doris, już ich ściągam! Czekajcie!

I nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź rzucił się biegiem do drzwi i otworzył je szeroko.

– Wchodźcie, czekają na was!

 

 

Severus bez namysłu pchnął ku niemu szamoczącą się i jęczącą Weasley.

– Trzymaj ją – rzucił, wylewitował niewidocznego jeńca i przytrzymawszy nogą drzwi, wszedł za nimi do środka.

Kilkanaście jardów dalej, pośrodku dużego holu stała jakaś kobieta i dwóch mężczyzn. Severus opuścił związanego mężczyznę u ich stóp, zdjął Kameleona, dał dwa kroki do tyłu… i poczuł, jak różdżka wyślizguje mu się spomiędzy palców!

??!!!

Niewerbalne Expelliarmus, rzucone w ostatnim miejscu, w którym można się było tego spodziewać, zaskoczyłoby każdego czarodzieja. Wszystkie trzy różdżki wyrwały się Harry’emu z rąk zanim w ogóle zdążył zareagować. I pewnie w każdych innych okolicznościach Severus Snape również straciłby swoją, ale nie tym razem. Nie, kiedy jego ciało i umysł były wciąż maksymalnie napięte po dopiero co stoczonym pojedynku i nadal gotowe do walki!

Jego ręka wystrzeliła do góry i pochwyciła różdżkę. Expelliarmus! Expelliarmus! Expelliarmus! Protego! Smagnięcia zlały się niemal w jedno, gdy rozbroił całą trójkę, postawił Tarczę i odwrócił się w stronę strażnika.

Mężczyzna próbował rzucić jakieś zaklęcie, ale nie zdążył. Jego różdżka wyprysnęła mu z dłoni i dołączyła do pozostałych u stóp Severusa.

Co jest, do jasnej cholery!! Co się dzieje?! Kim są ci ludzie?! Mieli ci pomóc! Więc dlaczego znów z tobą walczą?!

Czy to się kiedykolwiek skończy??!!!

– Potter! – warknął, nie odrywając płonącego wściekłością wzroku od całej czwórki. – Co to za durnie?! Kazałem ci ściągnąć Aurorów!

 

Harry już otworzył usta, żeby odpowiedzieć, gdy Ginny wyszarpnęła mu się gwałtownie, rzuciła się na klęczki przed leżącym, już oprzytomniałym mężczyzną i złapała go za sztywną rękę.

– Omari! Wytrzymaj jeszcze chwilkę! Wszystko będzie dobrze, tylko trzymaj się… – na widok bólu w jego oczach potoczyła dookoła błędnym wzrokiem i wrzasnęła: – Co tak stoicie?! Ruszcie się!!! Ratujcie go!!!!!

Przez króciutką chwilę nikt nawet nie drgnął. Strażnik zastygł z uniesioną do góry ręką, jak spetryfikowany. Uzdrowiciele stali nieruchomo i wyglądali, jakby na coś czekali. Doris przyglądała się scenie u jej stóp szeroko otwartymi oczami.

I powoli, bardzo powoli mieszanina zaskoczenia oraz złości na jej twarzy przeszła w zupełne niedowierzenie i kobieta, jak w zwolnionym tempie, przyklęknęła koło dziewczyny i dotknęła jej ramienia.

– Ginny?? Ty… znasz tego człowieka?

– Oczywiście, że tak!

– To znaczy… jesteś pewna, że… to na pewno on? Na pewno Omari?

– Na pewno! Jestem pewna!

Doris spojrzała na Harry’ego, a potem na Severusa, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo z korytarza dobiegł wybuch śmiechu i w następnej sekundzie do holu wpadło kilka osób.

– STOP! – krzyknęła, zatrzymując ich jednym, krótkim gestem.

Śmiech natychmiast umilkł, rozległy się jeszcze jakieś szurnięcia, ktoś zaklął i wszyscy zamarli w samym wejściu.

 

Ścisnąwszy mocniej różdżkę Severus dał kilka kroków w bok, żeby mieć ich wszystkich na widoku. Przed chwilą COŚ się zmieniło, ta kobieta wyraźnie przeszła na ICH stronę, ale sytuacja w każdej chwili mogła znów się odwrócić, a on nie zamierzał na to pozwolić.

Kobieta koło Weasley opuściła rękę i na powrót skupiła się na dziewczynie.

– Ale przecież… Omari nie uczestniczył w przesłuchaniach..? Więc jak… możesz go znać?

 

W… PRZESŁUCHANIACH…? Harry również zamarł i aż wstrzymał oddech. Jak to „w przesłuchaniach”…??

– Nie! – odkrzyknęła Ginny. – Poznałam go, jak przyszedł po mnie do hotelu! Ale to nieważne! Doris, oni się z nim pojedynkowali! – wskazała Severusa i Harry’ego. – Napadli na niego! I zranili go! Sama zobacz! Musimy go zabrać do Kliniki! Proszę, pomóż mi! – załkała w jej ramię. – Ja nie przeżyję, jeśli mu się coś stanie!

Harry szarpnął głową na bok, żeby ukryć grymas wściekłości i bólu, ale Doris zdążyła jeszcze go dostrzec. Stukając palcem po brodzie patrzyła chwilę na leżącą niedaleko różdżkę Omari, a potem spojrzała na Severusa.

– Oczywiście. Już się nim zajmujemy – powiedziała łagodnie i niemal niezauważalnie wskazała związanego mężczyznę głową. – Co mu jest?

– Spetryfikowany, wyłamana ręka i zamknięte rany po… zaklęciach tnących – odparł ten lodowato i dodał z drwiną – Powinien przeżyć.

 

Doris wstała z ciężkim westchnieniem i pomogła Ginny się podnieść. Wyglądała, jakby nagle przybyło jej tak z dziesięć lat

– Greg! – Strażnik za kontuarem aż drgnął i z wyraźnym trudem oderwał wzrok od Omari. – Ściągnij tu Konrada. Natychmiast.

– Ale… moja różdżka…

Severus odesłał mu ją zaklęciem, a Harry sięgnął po pozostałe. Doris tymczasem odwróciła się do Uzdrowicieli.

– Zabierzcie proszę panią Weasley i podajcie jej antidotum na… eliksir miłosny. Panie Potter, proszę oddać im różdżki.

– A co z… tym tu? – spytał jeden z nich, sięgając po swoją własność. – To do niego nas wezwaliście?

– Konrad zajmie się… tym człowiekiem i go do was eskortuje – Doris poklepała delikatnie Ginny po ramieniu. – Idź z nimi, moja droga.

Dziewczyna zrobiła ruch, jakby chciała znów paść na kolana przed Omari, ale Doris przytrzymała ją z niespodziewaną siłą i pchnęła lekko w stronę Uzdrowicieli.

– Zajmiemy się nim, Ginny. A teraz idź, za chwilę wszystko będzie w porządku.

W równie autorytatywny, co przed chwilą, sposób Doris kazała rozejść się wszystkim, którzy zdążyli zjawić się w holu i dopiero wtedy odwróciła się do Severusa i Harry’ego.

– Moja różdżka – wyciągnęła rękę do chłopaka.

Ten podał ją na oślep, nie odrywając wzroku od skrępowanego mężczyzny.

– Doris…? Kto to jest?

Severusa to też interesowało, i to bardzo. Kim był człowiek, który mógł zrobić takie wrażenie na strażniku, Uzdrowicielach i kimś wysoko postawionym w australijskim Ministerstwie Magii?

Ale choć przez głowę przeleciały mu różne pomysły, Takiej odpowiedzi zupełnie się nie spodziewał.

– Omari Falase to mój Auror. Jeden z najlepszych – powiedziała kobieta, kręcąc głową z niedowierzeniem.

Cholera jasna. Auror. ZNÓW jakiś pieprzony Auror. Wyglądało na to, że nie tylko Robards miał poważne problemy ze swoim personelem.

– Jeden z najlepszych, mówi pani – wycedził, unosząc do góry jedną brew. – Biorąc pod uwagę jego skłonność do Niewybaczalnych, wyjątkową brutalność i podłość pozostaje mieć nadzieję, że pozostali pani ludzie nie reprezentują tak… wysokiego poziomu.

Szefowa Aurorów zbladła lekko, ale natychmiast się otrząsnęła.

– Jeśli pan pozwoli, pański komentarz…

W tym momencie znikąd pojawił się Patronus – lśniąca Wydra, zatrzymała się przed Severusem i przemówiła głosem Hermiony.

– Severus, wszystko w porządku? Udało się wam dostać do Londynu? Nic się nikomu nie stało? Odpowiedz, proszę! – i rozpłynęła się w najbliższej ścianie.

Na widok zaskoczonego spojrzenia szefowej Aurorów i równie zaskoczonego i zarazem badawczego spojrzenia Pottera Severus skrzywił się i czym prędzej odwrócił głowę.

No tak. Hermiona. Nie tyle zapomniał, ile nie miał okazji myśleć o tym, że już dawno powinien był wrócić do Bastylii i teraz Hermiona pewnie już odchodziła od zmysłów z obawy o nich. I ponieważ jako typowa Gryfonka nie potrafi ukrywać uczuć, postanowiła wysłać ci Patronusa i zaanonsować to całemu światu! Genialne. Całe szczęście, że nie zrobiła tego pół godziny temu.

Przed oczami stanęło mu ich przedziwne pożegnanie – jej delikatny dotyk, łagodne, pełne czułości pocałunki i jej słowa. „Uważaj na siebie” i „To tylko taki pocałunek na „do zobaczenia za chwilę””. Do zobaczenia za chwilę…

I nagle zupełnie nieoczekiwanie przeszedł go dreszcz tak silny, że poczuł, jak zjeżyły mu się wszystkie włoski na karku.

Chwilę temu mógł zginąć! Chwilę temu tak niewiele brakowało, by Hermiona nie zobaczyła go już nigdy… I żeby tobie nie było dane zobaczyć jej.

O Merlinie… Nigdy do tej pory nie bał się śmierci. Był nawet czas, kiedy jej pragnął. Potem chciał tylko odkupić swoje winy i mógł pójść Dalej. Jak to powiedział Hermionie w Azkabanie – mógł Odejść.

Teraz na myśl, że jego życie mogło skończyć się chwilę temu w tym opuszczonym domu, poczuł twardą gulę w gardle. I chyba tylko ta gula powstrzymała jego serce przed wyskoczeniem mu z piersi.

On po prostu… nie chciał umierać. Pierwszy raz w życiu nie chciał umierać!

To był dla niego szok.

I nagle z krystaliczną jasnością zrozumiał, gdzie powinien… gdzie chciał teraz być.

Chciał być w Bastylii z Hermioną.

Gwałtownie otworzył oczy, które nie wiedzieć kiedy zamknął i dostrzegł jakiegoś czarnoskórego czarodzieja stojącego tuż koło nich. I usłyszał, jak Szefowa Aurorów mówiła do niego prędko:

– … w grę wchodzi Wielosokowy, bo przecież Omari dopiero co wrócił z jednym ze złodziei z Sydney. Poczekajmy godzinę, żeby się upewnić, a przez ten czas pani Weasley, pan Potter i – zawahała się lekko – ich znajomy opowiedzą nam wszystko.

Godzinę? Z pewnością nie.

– Nie sądzę, żeby to miało tak długo trwać – stwierdził stanowczym tonem.

– Pańska skromność jest godna podziwu, ale z chęcią usłyszę wszystkie szczegóły – jej chłodny głos zabrzmiał równie stanowczo. – Poza tym jest pan ranny, będziemy mogli się panem zająć.

Severus skrzywił się mocno. Najwyraźniej wszyscy szefowie Aurorów uważali, że mogli rozporządzać czyimś czasem. Cóż, pora była pokazać jej, jak bardzo się myliła. W tej chwili nawet samemu Merlinowi nie pozwoliłby dyktować mu, co ma robić.

– Nie potrzebuję, żeby się mną zajmowano – odezwał się powoli i bardzo cicho. – Poza tym moja oszczędność w słowach jest jeszcze bardziej imponująca. Macie pół godziny.

Po czym odwrócił się, by odpowiedzieć Hermionie.

Kiedy miał przywołać Patronusa, zawsze pozwalał umysłowi samemu wybrać szczęśliwe wspomnienia. Nie miał ich zbyt wiele, więc przez wiele lat były to jego dziecięce spotkania z Lily, potem dołączyły do nich rozmaite sceny z warzenia eliksirów, a od kilku lat rozmowy z Griffinem.

Jak przez mgłę spodziewał się dziś czego innego – pocałunku na jachcie, jednak ku jego zaskoczeniu jego umysł wybrał co innego. Przedziwne pożegnanie Hermiony i niesamowitą błogość, która go wtedy zalała.

Przepełniony tym samym uczuciem machnął różdżką szepcząc „Expecto Patronum” i… praktycznie oniemiał na widok swojego Patronusa!

Zamiast Łani z różdżki wyprysnął olbrzymi strzęp srebrzystej mgły, rozlał się natychmiast na boki i uformował olbrzymiego Jastrzębia, który wzbił się aż pod samo sklepienie, zatoczył dwa duże koła, po czym sfrunął ostrożnie i usiadł na jego wyciągniętej ręce. A Severus mógłby przysiąc, że czuje jego ostre szpony zaciskające mu się na koszuli!

O Merlinie… Jastrząb. Nie Łania, ale Jastrząb. To musiał być jego prawdziwy Patronus, którego nigdy nie miał okazji zobaczyć z powodu szalonej miłości do Lily. Nie Łania, ale Jastrząb!

A to znaczyło, że… Jesteś wolny. Że spłaciłeś dług do końca i jesteś wreszcie wolny!

Nie umiejąc powstrzymać lekkiego, na pewno nieporadnego uśmiechu, przyjrzał się lśniącym srebrem rozłożystym skrzydłom, niewielkiej, ale dumnie wyprostowanej głowie i dużemu, zakrzywionemu dziobowi. Był… piękny. Tak samo pełen majestatu, godności i spokoju, jak ptaki, które oglądał będąc dzieckiem. Te, o których tak niedawno myślał, rozmawiając z Hermioną.

Hermiona! Musisz jej odpowiedzieć!

– Wszystko w porządku. Czekaj na mnie za godzinę w holu wejściowym – powiedział wyraźnie, Jastrząb wystrzelił znów w górę i zniknął, ale niesamowite poczucie ulgi i… błogości zostało nadal w piersi.

Gdy Severus odwrócił się, na nowo z poważną, nieprzeniknioną twarzą, zobaczył zaskoczoną szefową Aurorów i… całkowicie zbaraniałego Pottera. Choć akurat w jego przypadku taki wyraz twarzy to nic nowego.

– Myślałem… Myślałem… – bąknął chłopak, uczyniwszy gest w stronę sufitu. Tam, gdzie zniknął Jastrząb.

– Tak? Rozczaruję cię, Potter. Nic na to nie wskazuje – krzywy uśmiech mimo woli znów wykrzywił mu kącik ust, więc Severus czym prędzej spojrzał na kobietę obok. – Sugeruję, żebyście się pospieszyli, jeśli chcecie cokolwiek usłyszeć, bo obojętne, czy skończymy, czy nie, nie będę czekał ani chwili dłużej.

 

 

Pół godziny później

 

– Długo to jeszcze potrwa? – spytał Harry’ego Konrad, przyglądając się Doris i Severusowi Snape’owi zanurzonym wciąż w myślodsiewni.

– Już kończą – odparł z ciężkim westchnieniem Harry.

Od chwili, kiedy Snape przeniósł do dużego naczynia swoje wspomnienia i razem z Doris zaczęli je oglądać, miał wrażenie, że jest tam razem z nimi. Przed jego oczami przesuwały się powoli te same obrazy, sceny – widziane co prawda z innego punktu widzenia, ale na pewno tak samo ponure i przerażające.

Dopiero kiedy kilka minut temu Konrad przyprowadził Ginny, świat dookoła pojaśniał nagle i wreszcie, pierwszy raz od dwóch godzin, mógł się wreszcie naprawdę uśmiechnąć! Choć on sam miał wrażenie, że to nie były dwie godziny, ale dwa lata. Merlinie, wiedział!, że TE dwie godziny będzie pamiętał całe życie!

Ginny siedziała tak blisko niego, jak to tylko było możliwe, trzymając go mocno za rękę. Nie odzywała się ani nie płakała, bo, jak dowiedział się od Konrada, kiedy wypiła już antidotum i wróciła jej zdolność myślenia, dostała praktycznie histerii i Uzdrowiciele musieli podać jej podwójny eliksir uspokajający.

Harry zaś ściskał jej dłoń i usilnie starał się nie myśleć, co mogło wydarzyć się w czasie JEJ dwóch godzin. Nie ma znaczenia, co się wydarzyło. Nie była sobą. Nawet nie próbuj jej pytać.

Żeby oderwać się od równie ponurego, co przed chwilą tematu, kiwnął głową do siedzącego obok kolegi po fachu.

– Ten… facet – powstrzymał się od wymawiania jego imienia – przemienił się?

– Jak od niego wychodziłem, jeszcze nie.

– Idź może sprawdź, to powinno nastąpić jakoś teraz.

Jeśli w ogóle… Konrad i Harry wymienili krótkie spojrzenia, najwyraźniej myśląc o tym samym i Murzyn czym prędzej wyszedł.

Ginny wtuliła jeszcze bardziej głowę w ramię Harry’ego i ścisnęła mu rękę.

– Za chwilę wrócimy do domu?

– Jeszcze nie, Gin – Ginny drgnęła gwałtownie, więc przytulił ją mocno – Doris nalegała na to, żebyśmy wszyscy złożyli wyczerpujące zeznania, ale Snape dał jej tylko pół godziny i nie zgodził się czekać dłużej. Więc Doris zaproponowała, że zacznie od niego, a potem przesłucha nas. I zajmie się odstawieniem nas do Londynu.

Nie rozumiał, czemu Snape nie chciał odwlec powrotu do Francji o godzinę czy dwie, przecież to by go nie zbawiło, tiara z głowy by mu nie spadła! Ale też zdawał sobie sprawę, że i tak powinien się cieszyć, że im pomógł, więc powstrzymał się od komentarza. Bez Snape’a nie siedziałby tu teraz i nie trzymał swojej dziewczyny za rękę.

W tym momencie Doris wyprostowała się, starannie odwróciła tyłem do nich i podszedłszy do biurka, osunęła się ciężko na krzesło i ukryła twarz w dłoniach. Chwilę po niej wyprostował się również Snape.

 

Zmuszając się do zachowania zwykłego, poważnego wyrazu twarzy Severus wynurzył się ze swoich wspomnień i dla niepoznaki zaczął poprawiać mankiety porwanej koszuli. Kiedyś po czymś takim potrzebowałby porządnej dozy Ognistej Whisky, teraz o dziwo o wiele bardziej wolał zobaczyć Hermionę. Poczuć kojący zapach migdałów i delikatny dotyk jej dłoni na twarzy.

I sam już nie wiedział, co było gorsze – przeżyć to wszystko jeszcze raz, dostrzec niezauważone wcześniej szczegóły i zrozumieć Jak Bardzo bliski był śmierci, czy musieć przyznać, że znów, cholera jasna, zawdzięczał życie Harry’emu Potterowi. Gdyby nie ta poduszka i (to zamierzał zatrzymać dla siebie) najprawdopodobniej gdyby nie to, że Potter rozbroił tego sukinsyna, nie siedziałby tu i nie myślał o Hermionie.

– Panno Weasley – powiedział w stronę rudowłosej dziewczyny, żeby zająć myśli czymś innym.

Ta wyprostowała się powoli, jakby jeszcze nie do końca się przebudziła.

– Panie profesorze…

– Widzę, że podali ci już antidotum.

– O tak. Już jakiś czas temu – kiwnęła głową. – I na szczęście zadziałało natychmiast… O Merlinie…

– Oszczędź mi szczegółów – uciął ostro.

Jeśli zdążyło się już coś zrobić pod wpływem amortencji, wracanie do siebie nie należało do przyjemności. Świadomość, że nie było się sobą, w niczym nie pomagała. Severus nie miał pojęcia, co mogło się dziać z Weasley przez tę godzinę od porwania i nie miał najmniejszej ochoty słuchać teraz lawiny wyrzutów sumienia, użalania się nad sobą i – ponieważ był tu również Potter, znany ze swojej delikatności i umiejętności wyciągania bardzo logicznych wniosków – idiotycznych uwag i komentarzy.

– Panie profesorze… – dziewczyna spojrzała na niego z bladym uśmiechem. – Dziękuję. Nie wiem, co by było, jakby nam pan nie pomógł.

To akurat bardzo łatwo sobie wyobrazić. Z jednej strony amortencja, z drugiej brutalny temperament… Szczególnie w przypadku Weasley to musiałby być koszmar.

– Sądząc po zachowaniu naszego przyjaciela i jego skłonności do Niewybaczalnych, nie wróżyłbym ci… długiej i radosnej przyszłości.

Przyglądająca się im Coleman znów opuściła głowę, Potter uciekł wzrokiem na bok, a Weasley aż się skrzywiła, lecz tylko na moment.

– Czemu pan to zrobił?

Severus uniósł do góry jedną brew.

– Chciałam powiedzieć… Po tym, co się stało na jachcie?

Przez jedną krótką sekundę Severus pomyślał o pocałunku z Hermioną, ale natychmiast domyślił się, o co jej chodzi.

Chyba każdy inny na jego miejscu wypomniałby Potterowi, że przecież fakt ich pojawienia się w Australii nie miał przecież mieć żadnych konsekwencji i kazałby mu zejść z oczu, a nie narażał dla niego życie. Każdy, a już tym bardziej on.

Z drugiej strony dla nikogo innego to nie oznaczało Wolności pomyślał, przypominając sobie swojego własnego, prawdziwego Patronusa. Za taką cenę było warto.

– Nazwij to… spłaceniem długu – powiedział bardzo powoli.

Na chwilę zapadło milczenie, kiedy każde z nich myślało i tłumaczyło sobie tę odpowiedź. Mógł mówić o różnych długach, było ich przecież kilka, ale Severus był pewien, że tylko on wiedział, o który dokładnie chodzi.

I wtedy zaskoczył go Potter. Chłopak potrząsnął przecząco głową i spojrzał mu prosto w oczy.

– Nie ma żadnego długu. Już wtedy nie było. To, co pan zrobił… Teraz to ja jestem pańskim dłużnikiem. I ja też bardzo dziękuję.

 

Chwilę mierzyli się wzrokiem, w którym niechęć walczyła z akceptacją, ból i gorycz z przebaczeniem, a złość koiła łagodność. Może jednak… Może po tych wszystkich cholernych latach warto… spróbować?

Lecz zanim którykolwiek z nich zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, do biura wśliznął się Konrad i nagle magia między nimi prysła.

– Nic – powiedział Auror do Coleman. Nie musiał mówić więcej, to było jasne dla wszystkich. – Acha,  wszyscy Niewymowni wyszli już do domu.

Kobieta podniosła się z ciężkim westchnieniem.

– Dziękuję. Skontaktuję się z nimi jutro rano. Na ciebie też już czas – powiedziała, wychodząc zza biurka i podchodząc do Severusa. – Odprowadź proszę przy okazji pana Snape’a. Panie Snape – wyciągnęła do niego rękę – bardzo panu dziękuję. Za wszystko. I do widzenia.

Powstrzymując grymas Severus uścisnął ją i szybko puścił.

– Coleman – skinął jej głową i w podobny sposób pożegnał się z parą siedzącą na krzesłach obok. – Panno Weasley, panie Potter.

– Do widzenia, panie profesorze – uśmiechnęła się słabo dziewczyna, a Potter odpowiedział lekkim ukłonem.

Konrad otworzył drzwi przed Severusem i zawahał się.

– A… Omari?

– Zaraz sprowadzę go do aresztu dwa piętra niżej – odparła szefowa Aurorów i dodała zaciekle. –  Porządnego aresztu.

– Jesteś pewna?

– Po tym, co widziałam, nie mogę być bardziej.

– W takim razie odprowadzę pana Snape’a i zajmę się nim osobiście – zdecydował Konrad. – I potem wrócę.

 

 

Spinner’s End,

5 minut później

 

Dokładnie pięć minut później Severus aportował się we własnym domu. I zrobił najważniejszą dla niego rzecz pod słońcem. Przywołał Patronusa.

Jego umysł jak zawsze wybrał wspomnienie – to samo, co chwilę temu, i z różdżki wystrzelił świetlisty Jastrząb, rozpostarł skrzydła i zatoczył malutkie kółko pod sufitem, po czym przysiadł na oparciu fotela.

Ale tym razem Severus nie zrobił tego po to, żeby przesłać komukolwiek wiadomość, czy żeby bronić się przed dementorami. Po prostu chciał napawać się własną Wolnością.

Mijały minuty, a on siedział na fotelu naprzeciw i podziwiał Ją. Kilka lat temu uwolnił się od Dumbledore’a. Rok później od Czarnego Pana. A teraz od zupełnie innej Przeszłości. Zaiste, długo przyszło mu na to czekać.

I dopiero kiedy jego Patronus rozpłynął się w powietrzu, a jemu zrobiło się zimno, przyszło mu do głowy, że czas zająć się Teraźniejszością. I Przyszłością.

Przygotował sobie nowe ubranie – białą koszulę z długimi mankietami, czarny surdut, równie czarne spodnie i czystą bieliznę, przyniósł z piwnicy niezbędne eliksiry i zaniósł to wszystko do łazienki.

Zrzuciwszy brudne, podarte szmaty przyjrzał się sobie w lustrze i skrzywił się. Prócz głębokich rozcięć na twarzy, szyi i piersi miał poobcierane, poranione dłonie, kolana i biodra, pełno stłuczeń, oparzony bok prawej ręki, dużego guza na potylicy, podrażnione, mocno zaczerwienione oczy i…  I to wszystko. Żyjesz. Tak naprawdę to było najważniejsze.

Używając zaklęcia odsyłającego oczyścił całe ciało z drzazg i paprochów, wziął krótki, chłodny prysznic by spłukać pot, krew i brud i dopiero wtedy mógł porządnie zaleczyć swoje rany.

Wpierw przemył wszystko eliksirem odkażającym, w prawą rękę wsmarował maść na oparzenia, przepłukał oczy i na koniec zajął się ranami po zaklęciu tnącym.

Słyszał, że niektórzy czarodzieje, szczególnie Aurorzy, celowo nie leczyli niektórych obrażeń, bo chcieli zostawiać sobie blizny na pamiątkę po pojedynkach. Mogli w ten sposób obnosić się ze swoim bólem, krzywdami czy poświęceniem, albo żeby zaimponować innym, albo by móc przeżywać tamte chwile w samotności, być może nawet raczyć się nimi. Głupcy, skończeni głupcy. On zawsze starał się zaleczyć wszystkie i te nieliczne, które mu zostały, były po prostu w niedostępnych miejscach lub pochodziły z wyjątkowo paskudnych czarnomagicznych klątw. Jak te po kłach tego parszywego węża.

Za to Moody musiał to uwielbiać pomyślał z pogardą, wcierając ostrożnie dyptam w szramy biegnące w poprzek twarzy, szyi i pierś. W miejscu głębokich, czerwonych pręg natychmiast wyrosła nowa skóra, zaledwie o ton jaśniejsza od reszty, zaś na klatce piersiowej przybyła kolejna linia, na której nigdy nie miały wyrosnąć włosy.

Na koniec ogolił się szybko, ubrał i dopiero, kiedy zapiął aż pod szyję dopasowany czarny surdut i obciągnął rękawy, poczuł się wreszcie… Odpowiednio.

 

 

Londyn, Hotel Hilton,

O tej samej porze

 

Rozległ się cichy dzwonek windy, z korytarza dobiegła cicha rozmowa, odgłos kroków kilku osób i Mathias kolejny raz oderwał spojrzenie od wejścia do restauracji i popatrzył z nadzieją w tamtym kierunku. Może wreszcie się doczekają? Przecież kiedyś mama Hermiony musiała jeść?!

Zza zakrętu wyszły trzy młode dziewczyny i Mathias znów osunął się w miękki fotel.

Beth, siedząca po przeciwnej stronie, również. Co jest?!

Siedzieli przed samym wejściem do restauracji już ponad pół godziny. O tej porze Helen już dawno powinna zejść na śniadanie, ba, powinna już skończyć!

Beth zerknęła na zegarek i westchnęła ciężko. Za chwilę powinna się zbierać, o dziewiątej miała naradę, którą prowadziła za profesora Neumanna i musiała się jeszcze do niej przygotować.

– Chodź – mruknęła do Mathiasa, wstając.

Ponieważ jeden z recepcjonistów przyglądał im się bardzo dziwnie, kiedy weszli po siódmej do hotelu, nie chcąc ryzykować Beth wyszła tylnym wyjściem i ruszyła w stronę parkingu.

– Są dwie możliwości – odezwał się Mathias, oglądając się za siebie. – Albo zjadła to śniadanie strasznie wcześnie i przed siódmą już wróciła do pokoju, albo nie jada śniadań w ogóle.

– Jest też trzecia możliwość. Że dziś się spóźni.

– Z tego, co mi mówiła Hermiona, jej rodzice nigdy się nie spóźniali. Myślisz, że zaspała?

Beth kiwnęła głową, nie chcąc wdawać się w szczegóły. Mogły być różne powody zaspania.

Ona też niedawno „zaspała” do pracy.

Wiedząc już, jak otworzyć drzwi do samochodu, Mathias wsiadł do środka i usiadł trochę bokiem.

– Merlinie, czuję się, jakby pokąsał mnie langustnik.

Beth dotknęła wierzchem dłoni jego czoła i przyjrzała mu się uważnie.

– To swędzi albo boli? Nie wyglądasz, jakbyś miał gorączkę.

Mathias pokręcił głową z uśmiechem.

– Nie, to przynosi pecha.

– A. Acha – Beth jeszcze nigdy nie słyszała o podobnych objawach pokąsania przez Bóg wie co. Pewnie jakieś zwierzę. Ale w sumie mogła się z tym zgodzić. – No to musiał to być jakiś gigantyczny lagust-nikt. Naprawdę dobrze byłoby ją znaleźć dziś – dodała.

Ruszyła powoli z parkingu, włączyła się do ruchu i dojechała już prawie do Instytutu, kiedy odezwał się Mathias.

– Wiesz co… mam pomysł. Skoro najwyraźniej nie jadła śniadania, pewnie pójdzie na obiad. Więc moglibyśmy tych wszystkich ludzi uśpić, żeby móc spokojnie ich obejrzeć.

Uśpić?? Beth przez pomyłkę wrzuciła dwójkę zamiast czwórki i silnik zawył.

– Jak uśpić? Zafundować im porządną narkozę?

– Kozę? Nie, za nic nie musimy płacić. Po prostu mogę zrobić tak, że oni wszyscy zasną. Domieszam im do picia eliksir słodkiego snu na przykład.

– Może lepiej nie. Ich tam jest bardzo dużo. Naprawdę bardzo dużo – dodała z naciskiem, zatrzymując się na światłach.

– No to może… Nie możesz na przykład ogłosić, że wybuchła jakaś epidemia, która dotyka… żeby ograniczyć to towarzystwo… powiedzmy tylko ciemnowłose kobiety koło pięćdziesiątki i wszystkie mają się zgłosić na recepcję?

Beth nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać.

– Nie. Mowy nie ma – zaprzeczyła gwałtownie. – Nie ma takiej choroby na świecie. Poza tym nie mogę w to mieszać Instytutu.

– Moglibyśmy potem usunąć im pamięć.

– Nie da rady. To natychmiast podchwyciłaby prasa, radio i telewizja i do tego na całym świecie. Absolutnie wykluczone.

– Już wiem! – ucieszył się Mathias. – Więc wywołajmy tam pożar! To przecież może się zdarzyć?

– POŻAR?!

– Taki fałszywy. Tak naprawdę nic się nie stanie, znam takiego jednego, który ma rozmaite dziwne sztuczne ognie, niektóre wyglądają jakby się paliło.

Światła zmieniły się na zielone, ale Beth zignorowała ruszający przed nią samochód.

– Pożar??? Paliło się? – spojrzała na niego wielkimi oczami. – Ale po co?!

– Wtedy wszyscy będą musieli wyjść i zgromadzić się gdzieś, słyszałem, że wy odczytujecie listy obecności, bo kiedyś ktoś chciał to wprowadzić w Klinice, i…

Kierowca z tyłu zaczął trąbić, ale do Beth to nie dotarło. Wyobraziła sobie wozy straży pożarnej, setki strażaków, pogotowie, policję, dziennikarzy, gapiów, lejącą się wszędzie wodę albo co gorsza ten jakiś proszek czy pianę, ewakuację gości, może nawet ludzi skaczących w panice przez okna z 28-go piętra… i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, lecz na chwilę zabrakło jej głosu.

O Boże jedyny…

Z trudem trafiła w guzik świateł awaryjnych, wcisnęła go i odwróciła się do Mathiasa.

– Kochanie… Proszę. Nie róbmy nic. Dobrze?

Po czym powoli zjechała na chodnik, odetchnęła głębiej i wyłączyła silnik.

– Math. Mamy dużo czasu. Spokojnie.

Mathias spojrzał na nią dużymi oczami i znów wyglądał jak kot ze Shreka.

– Po prostu chciałbym ją znaleźć.

– Oczywiście. Więc zróbmy tak – Beth z trudem zebrała myśli i wzięła go za rękę. – Tele-portuj się pod dom Hermiony. Tam będzie łatwiej ją zauważyć – Jeśli tam coś podpali, to będzie to tylko jeden lub dwa domy i kilka ofiar. Albo jeśli spowoduje jakiś wypadek. Też będzie kilka. – Tuż przed południem wróć do hotelu. Ja też wrócę. I ją przypilnujemy. Dobrze? Na pewno będzie coś jadła. Na pewno.

Mathias kiwnął głową, pocałował Beth i wysiadł. Kobieta chwilę przyglądała się, jak wszedł w jakiś zaułek, żeby się tele-portować i doszła do wniosku, że będzie zdecydowanie lepiej, jak te kilka przecznic przejdzie na piechotę.

Pożar. Boże jedyny. Albo epidemia atakująca ciemnowłose kobiety.

 

 

 Czwartek, 22 Maja

Bastylia

O tej samej porze    9:20

 

Nie odrywając wzroku od olbrzymich drzwi wejściowych Hermiona oparła się wygodniej o chropowatą, kamienną ścianę i chyba już tysięczny raz obróciła w palcach Kamień.

Kiedy godzinę temu wróciła do pokoju gościnnego, żeby wysłać Severusowi Patronusa, jej wzrok padł na leżące na stoliku przy łóżku Jajo Grzmotu – dar Aborygenów i natychmiast poczuła, że to jest właśnie to, czego potrzebuje.

W ciągu kilku ostatnich dni w tym niewielkim, niepozornym kamyku złożyła wszystkie swoje najgorętsze życzenia, te stare i te nowe i Kamień pomógł jej je zrealizować. Pewnie dlatego stał się dla niej synonimem szczęścia. Harry mógł mówić, że jej rodzice odnaleźliby się i bez tej wyprawy, pod tym względem miał rację, ale z całą pewnością tylko dzięki niej odnalazła Severusa. Odnaleźli siebie nawzajem.

Teraz znów potrzebowała jego mocy, na swój sposób bardziej niż kiedykolwiek.

Dlatego gdy tylko znikła srebrzysta Wydra, Hermiona sięgnęła po ciepły, pulsujący tylko jedną Miłością Kamień i przycisnąwszy go do czoła zapragnęła z całych sił, by rozgrzał się tak, jak godzinę wcześniej. By ta Druga Miłość wróciła.

Zanim nie pojawi się Trzecia.

Zaledwie dziś rano Severus powiedział ci, że nie wolno tracić nadziei. Że zawsze trzeba wierzyć. Więc wierz.

Merlinie, Boże, niech wszystko będzie dobrze. Niech on wróci. Niech nic mu się nie stanie…

Naraz przez przymknięte powieki przebiła delikatna poświata. Patronus!!! Hermionę poderwało, otworzyła gwałtownie oczy i… aż zamarła na widok zupełnie nieznanego drapieżnego Ptaka.

Ten jakby przyglądał się jej chwilę, a potem przemówił głosem… Severusa.

– Wszystko w porządku. Czekaj na mnie za godzinę w holu wejściowym – po czym machnąwszy skrzydłami wzbił się w powietrze i rozpłynął w suficie.

Teraz, na wpół świadomie obracając Kamień w kieszonce powtarzała w myślach „Wszystko w porządku”, lecz nie umiała powstrzymać lekkiego niepokoju.

Co się tam takiego mogło stać? To musiało być coś niesłychanie ważnego, skoro zmieniło jego Patronusa!

Bo to musiał być jego prawdziwy Patronus – po tym, co powiedział jej pod Uluru, była tego zupełnie pewna. Jastrząb. Ale przecież zaledwie kilka dni temu to była nadal Łania…?

Przestań, dowiesz się za chwilę powtórzyła sobie kolejny raz i żeby się czymś zająć, rozejrzała się po holu wejściowym.

W porównaniu do zamieszania, które widziała ponad godzinę temu, panowały w nim cisza i spokój. Kolejka do recepcji co prawda wydłużyła się, za to znikła prawdziwa rzeka spieszących do pracy czarownic i czarodziejów, ucichły odgłosy aportacji, przestał płonąć ogień na kominkach i tylko chwilę temu z jednego z tuneli wyszła większa grupa czarodziejów – najprawdopodobniej przyjechał pociąg z Gare de Lyon.

Teraz co chwilę od kontuaru odchodziła jedna czy dwie osoby, przechodziły do stanowiska kontroli różdżek i znikały w którejś z baszt.

Hermiona przyglądała się właśnie, jak jakaś para przy kontuarze kłóciła się między sobą, gdy Kamień rozgrzał się jej w palcach i zaczął gwałtownie pulsować.

Wszystko w niej aż podskoczyło z radości. SEVERUS!!

Niemal drżąc z niecierpliwości wbiła wzrok w drzwi wejściowe i złapała się na tym, że liczy szalone uderzenia serca, jakby to były jego kroki…

Z każdą chwilą Kamień rozgrzewał się coraz bardziej, aż zaczął parzyć i drżeć i naraz oba skrzydła drzwi otwarły się powoli i wreszcie, WRESZCIE!! Hermiona zobaczyła upragnioną, ubraną na czarno sylwetkę!

– Severus! – jęknęła i zanim zdała sobie sprawę, już znalazła się przy nim i przytuliła z całych sił. – Nareszcie!

 

Severusowi ledwo udało się rozpoznać w nadbiegającej kobiecie Hermionę, gdy ta uwiesiła mu się na szyi. Choć gdyby miał jeszcze jakieś wątpliwości, na pewno rozwiałby je lekki zapach migdałów tuż przy jego twarzy.

Nie mając ochoty na sceny przy ludziach upuścił walizkę, nie bez trudu rozplątał jej ręce i odsunął od siebie.

– Boże, co się stało?! – zawołała Hermiona. – Wszystko w porządku?

Kilka osób zaczęło się na nich gapić, więc posłał im jedno ze swojego repertuaru wściekłych spojrzeń i momentalnie wszyscy odwrócili się w stronę kontuaru.

– Tak – jego ręka mimo woli zacisnęła się dookoła różdżki na wspomnienie tego, co zostawił za sobą. – Później ci opowiem. I nie sądzę, żeby ci wszyscy ludzie dookoła musieli uczestniczyć w naszej dyskusji.

Hermiona przyjrzała mu się uważniej i coś w niej aż jęknęło. Coś niesłychanie ważnego?? Raczej wstrząsającego! O Merlinie…  Miał poważny, zacięty wyraz twarzy, zmarszczka między brwiami była jeszcze głębsza niż zwykle i cały był wyraźnie spięty. Kiedyś, w szkolnych czasach, widząc go w takim stanie uczniowie nie śmieli nawet drgnąć, ale dla niej te czasy bezpowrotnie minęły i nie zamierzała mu pozwolić się dręczyć. Nigdy więcej.

Dlatego też sięgnęła po jego rękę, niemal na siłę rozchyliła jego ściśnięte palce i splotła ze swoimi. I była niemal zupełnie pewna, że coś błysnęło w jego oczach, nim na powrót stały się nieprzeniknione.

– Dobrze, opowiedz później, ale teraz proszę, powiedz chociaż, czy wszystko w porządku z Harry’m i Ginny – poprosiła, zniżając głos.

Severus tylko skinął głową. Nie zamierzał kłamać, a to nie było miejsce na jakąkolwiek dyskusję.

– Zawiadomiłaś kogoś, żeby po mnie wyszedł? – zmienił temat.

– Powiedziałam Severine, że niedługo powinieneś się zjawić, ale wyglądała na bardzo zajętą, więc może na wszelki wypadek chodźmy na recepcję.

Przeszli na koniec kolejki, stanęli za zupełnie wyłysiałym czarodziejem i ku głębokiej satysfakcji Severusa ten znieruchomiał i zamarł, jakby wstrzymał powietrze. Tylko się nie uduś.

– Co z twoim ojcem?

– Jak byłam w skrzydle szpitalnym jakieś pół godziny temu, Severine powiedziała mi, że Chancerel nadal się nim zajmuje – odparła Hermiona i wskazała głową walizkę. – To są nasze rzeczy z Birriani? A są tu te eliksiry, o których rozmawialiście?

– Nie, musiałem wstąpić po nie do domu. A co ty robiłaś?

 

 

Kolejka przesunęła się do przodu, więc oboje również się przesunęli i Hermiona zaczęła opowiadać, co robiła przez ten czas. Zaczęła od tego, jak pokazała Chancerelowi wspomnienia, powiedziała o pokoju gościnnym, który dostała, o śniadaniu, o francuskich monetach, przedziwnym sposobie składania zamówień w kawiarni… O czymkolwiek. Chodziło tylko o to, by mówić, mówić, mówić… Cichym, łagodnym głosem, tak jak mówi matka do dziecka, gdy próbuje ukoić jego płacz.

Jednocześnie bardzo delikatnie pocierała kciukiem o wnętrze jego ręki i z chwili na chwilę jego palce zaczęły się rozluźniać, lgnąć do jej palców, wpasowały się w delikatną krzywiznę jej drobnej dłoni i w końcu, bardzo nieśmiało, podjęły taniec.

Severus przymknął lekko oczy, pozwolił jej słowom się ukołysać i dosłownie czuł, jak każde z nich zmywa z niego wściekłość, ból i zmęczenie i koi tęsknotę. Były zupełnie jak przedziwna delikatna pieszczota podczas ich pożegnania i sprawiały, że stopniowo odtajał coraz bardziej, aż niedawny koszmar zbladł i w końcu odpłynął. I równocześnie wezbrała w nim pewność, że gdy następnym razem będzie chciał przywołać Patronusa, jego umysł wybierze tę właśnie chwilę.

Spod rzęs przyglądał się stojącej obok kobiecie, nie wiedzieć kiedy ich spojrzenia się spotkały, potem ona przestała mówić i w końcu po prostu patrzyli na siebie i trzymali się za ręce, nieświadomi ludzi dookoła.

– Bonjour M’sieur-dame, que je puisse faire pour vous? (fr. Dzień dobry państwu, w czym mogę pomóc) – dobiegł ich nagle czyjś głos, prysła bańka mydlana, w której płynęli i oboje nagle wrócili do rzeczywistości.

– Severus Snape – odezwał się do recepcjonistki Severus, odruchowo zabierając rękę. – Jean-Louis Chancerel na mnie czeka.

Młoda dziewczyna oderwała zaskoczone spojrzenie od Hermiony i potrząsnęła głową.

– Pardon? Przepraszam? Mógłby pan powtórzyć?

– Mistrz Chancerel oczekuje Monsieur Snape’a – powiedziała Hermiona po francusku, uprzedzając Severusa. – Z tego, co mówiła mi Severine, jak byłam w Skrzydle Wschodnim kilka minut temu, Mistrz jest jeszcze zajęty i to trochę potrwa. – I pod wpływem zwariowanego pomysłu wyciągnęła z drugiej kieszonki klucz do pokoju gościnnego, położyła go na wypolerowanym blacie i dodała z uśmiechem. – Severine też ma dużo pracy, więc może po prostu zaprowadzę Monsieur Snape’a do pokoju, niech tam poczeka?

To było tak niespodziewane, że młoda dziewczyna zaskoczyła dopiero po kilku sekundach.

– Proszę o wybaczenie, Madame – odparła, uśmiechnęła się równie szeroko do Severusa, który oddał jej ponure spojrzenie i czym prędzej wróciła do Hermiony. – Nie… To znaczy… Nie wiedziałam. Naturalnie. Proszę tam pana zaprowadzić, a ja zawiadomię Madame Chabot…

– Doskonale. Dziękuję bardzo – skinęła głową Hermiona i pociągnęła Severusa w stronę stanowiska kontroli różdżek przy odległej baszcie.

– Już skończyłyście? – spytał cierpko Severus. – Jeśli tak, to możesz mnie łaskawie oświecić, co to miało znaczyć?

– Jak sam często mówisz, nie mam całego dnia, więc żeby nie musieć czekać na Severine dałam jej do zrozumienia, że…no… jestem tu jak u siebie w domu.

– I nie mogłaś tego zrobić po angielsku?

– Francuzi nie przepadają za angielskim czy za Anglikami. Za to kochają każdego cudzoziemca, który mówi po francusku, choćby robił nie wiem ile błędów – wyjaśniła Hermiona i dodała po zastanowieniu. – Powiedziałabym, że zachowałam się trochę po ślizgońsku, nie uważasz?

Severus poczuł, jak kącik ust drga mu lekko. Proszę, proszę, kto by przypuszczał, że najsłynniejsza Gryfonka zacznie pogrywać tak, że sam Salazar Slytherin by się nie powstydził. No i „Nie mam całego dnia”?!….

– Istotnie, nawet bardzo. Liczę, że twoja ślizgońskość cię nie opuści i wyperswadujesz temu bałwanowi pomysł blokowania mojej różdżki.

Do tej pory podczas każdej jego wizyty Severine Chabot lub Chancerel poręczali za niego i kończyło się tylko na oglądaniu jego różdżki, co i tak Severus ciężko znosił. Dziś – tego był pewien – miał to znieść jeszcze ciężej i nie zamierzał pozwolić żadnemu idiocie odebrać mu magii.

Widząc na nowo głęboką kreskę między jego brwiami Hermiona natychmiast spoważniała. O Merlinie…

– Spróbuję.

Na szczęście nie musiała nawet próbować. Gdy tylko poprosiła starszego czarodzieja, by nie zakładał blokady, ten wymamrotał „oui, oui” i ograniczył się tylko do pobieżnej kontroli.

Severus nie bez ulgi odebrał różdżkę, wziął walizkę i ruszyli z Hermioną do Skrzydła Wschodniego.

– Severine miała genialny pomysł, żeby dać mi szaty dziewczyn z recepcji – powiedziała z westchnieniem ulgi Hermiona, gdy doszli do najbliższej baszty. – Ten staruszek musiał myśleć, że tu pracuję, bo nie musiałam nawet specjalnie go prosić, wystarczyło jedno krótkie zdanie!

– Sądząc po wyrazie jego twarzy, był od myślenia bardzo daleki – poprawił ją Severus. – I pozbył się nas jak najszybciej, żeby móc znów przysnąć.

Ale pomysł dania Hermionie tej szaty istotnie był genialny dodał w myślach. Długa biała suknia i buty na obcasach podkreślały jej kobiece kształty i dodawały elegancji i powabu, której tak często na darmo szukały czarownice, które widywał na rozmaitych balach Śmierciożerców.

Przesunął wzrokiem po bardzo delikatnym dekolcie, lekkiej opaleniźnie prześwitującej przez koronkowe rękawy, kuszącym krągłościom i poczuł, jak budzi się uśpione na jakiś czas pragnienie.

Opanuj się i skup na pilniejszych sprawach.

Należało oddać Severine Chabot eliksiry. Chancerel może nawet już skończył przywracać pamięć ojcu Hermiony i będzie mógł im powiedzieć, gdzie szukać jej matki. No i Hermiona czekała na wyjaśnienia. I chyba to najwłaściwszy moment.

Z powodu dużych odległości między skrzydłami co kilkadziesiąt jardów w korytarzach znajdowały się niewielkie wnęki z ławkami czy krzesłami dla strudzonych przechodniów. Severus prawie nigdy żadnych nie widział, i tym lepiej. Mogli tam usiąść i nikt nie powinien im przeszkadzać i jednocześnie miejsce nie sprzyjało dłuższym pogawędkom, co mu bardzo odpowiadało.

– Chodź – powiedział, pokazując najbliższą wnękę.

Jego ton był zupełnie inny niż przed chwilą i oczy Hermiony natychmiast się rozszerzyły.

– Skoro chcesz wiedzieć, co się stało – odezwał się, gdy oboje usiedli. – Tylko słuchaj i nie przerywaj. Jakiś dureń, skądinąd tamtejszy Auror, porwał pannę Weasley, kiedy wychodzili z Potterem z hotelu, żeby spotkać się ze mną pod Ministerstwem. Potter wszystko mi wyjaśnił, znaleźliśmy ją i odbiliśmy i przy okazji złapaliśmy tego idiotę. Musieliśmy wrócić do Ministerstwa, żeby oddać go w ręce Aurorów i złożyć zeznania. A ponieważ nie miałem ochoty siedzieć tam godzinami i czekać, przekazałem im wspomnienia, zaś tamtejsza szefowa Aurorów zajęła się Potterem i Weasley. Przesłucha ich, zajmą się nimi Uzdrowiciele i jutro odstawi ich do Londynu.

Już pierwsze słowa wbiły Hermionę w krzesło. Co prawda zabrzmiało to tak, jakby odnalezienie Ginny i odbicie jej było proste, wręcz trywialne, ale nawet przez sekundę nie dała się na to nabrać. Ktoś porwał Ginny…! Auror! ZNÓW Auror! O Merlinie… Odbili ją. Więc musieli walczyć. W dodatku z Aurorem… Cholera… To musiał być… Ale zaraz! Przecież Harry nie może używać magii?! O Boże… Więc… Więc Severus musiał walczyć za nich troje! O Boże kochany…!!!

Sięgnęła po jego rękę, a może on sięgnął po jej, bo ledwie nią poruszyła, poczuła jego palce splatające się z jej i to jej pomogło. Ciężar przygniatający jej ramiona zelżał i mogła się wyprostować.

– O Boże…! – westchnęła. – Całe szczęście, że wcześniej powiedziałeś mi, że wszystko dobrze się skończyło, bo inaczej chyba bym oszalała! Jak oni się teraz czują?

Severus sięgnął po jej drugą dłoń. Jemu pomógł jej dotyk, może jej pomoże jego? To, co zostało do powiedzenia, było gorsze niż to, co już wiedziała.

– Fizycznie nic im nie jest. Ale Potter… w którymś momencie doszedł do wniosku, że potrzebna mi jego pomoc i posłużył się magią.

– O Boże…!

– Nie stracił jej – kontynuował z naciskiem – lecz poważnie ją sobie osłabił. Tamtejsi Uzdrowiciele już się nim zajęli. Nim i Weasley, bo ten typ podał jej amortencję. Jak wychodziłem, wypiła już antidotum i zaczęła dochodzić do siebie.

– Ona… On jej…?! – na myśl o tym, co mogło się stać, Hermionę aż poderwało. Zupełnie jakby ten ktoś próbował JĄ dotknąć! – Severus… Zdążyliście ją znaleźć?!

– Jak ją znaleźliśmy, była sama. Musiał ją zostawić i po coś pójść, bo po prostu spała i czekała na niego – odparł niechętnie Severus.

Nie miał pojęcia, co mogło dziać się wcześniej, więc wolał ograniczyć się do konkretów.

Hermiona pokręciła głową z ciężkim westchnieniem. Co się tam musiało dziać! Biedna Ginny. I biedny Harry.

No i Severus!

– A ty? Nic ci się nie stało? – przyjrzała mu się o wiele uważniej niż wcześniej. – Nie jesteś ranny?

– Nic mi nie jest.

„Nic mi nie jest”. Jasne. Hermiona jeszcze chwilę wodziła wzrokiem po jego twarzy, a potem przechyliła się przez podłokietnik krzesła i przytuliła do niego.

– Wiedziałam, że coś się stało – powiedziała w jego surdut. – Spóźniłeś się, a ty się nigdy nie spóźniasz, więc wysłałam ci Patronusa. Nie chciałam być… no wiesz… Natrętna. Ale… martwiłam się.

Severus zawahał się, po czym przygarnął ją lekko i zanurzywszy twarz w jej włosach odetchnął głęboko zapachem migdałów. Merlinie, to było… Właśnie tego tak bardzo potrzebował.

Nie była to najwygodniejsza pozycja, koło nich przechodzili ludzie, ale machnął na nich ręką i pozwolił jej tak trwać. Uspokoić się. Powoli niemal kurczowy ucisk jej rąk na ramionach ustał, ciepły oddech wyrównał się i w końcu po prostu siedziała wtulając twarz w jego pierś.

No już, wystarczy. Jeszcze raz odetchnął głębiej i odsunął się.

– Zapewniam cię, że zdążyłem zauważyć. Ja i wszyscy dookoła – dodał z lekkim przekąsem. – Ale teraz jest już po wszystkim, więc proponuję, żebyś dała sobie z tym spokój. Zamartwianie się nie ma żadnego sensu.

– A… – Hermiona przypomniała sobie jego Patronusa, ale nie chciała pytać wprost.

Severus potrząsnął głową.

– O tym porozmawiamy innym razem, Hermiono.

Powiedział to zupełnie odruchowo – takie zwykłe, proste, zupełnie niewinne zdanie, prawda? Ale w nich obudziło wspomnienie obietnicy, jaką złożył jej kilka godzin temu i której jeszcze nie zdążyli spełnić.

Jeszcze nie.

Severus przesunął wzrokiem po jej oczach, rozszerzonych źrenicach, kształtnym nosie, lekko rozchylonych ustach i czując, że ona przygląda mu się dokładnie w ten sam sposób sięgnął po walizkę i podniósł się.

– Chodźmy już.

 

– Merlinie, gdzie wy się podziewaliście?! – zawołała Severine, gdy weszli do jej gabinetu. – Poszłam was szukać w pokoju gościnnym, ale widzę, że Mireille z recepcji musiała coś źle zrozumieć. – Po czym uśmiechnęła się promiennie. – Dzień dobry, Severusie. Jak dobrze znów cię widzieć!

Hermiona chyba nigdy tak nie pochwalała krótkiego skinienia głową, którym Severus miał zwyczaj witać się z ludźmi.

– Miałeś dobrą podróż? – kontynuowała Severine.

– Można powiedzieć, że była odpowiednia.

– Nigdy nie aportowałam się dalej niż na południe Francji, więc nie mam pojęcia, jak to jest przelecieć na drugi koniec świata. To musi być okropnie niewygodne!

Hermiona odchrząknęła lekko.

– Przepraszam, Severine, Mireille wszystko dobrze zrozumiała, to ja trochę namieszałam – odezwała się prędko. – Nie wiedziałam, czy ma pani czas wyjść po Severusa, więc powiedziałam, że zaprowadzę go do pokoju gościnnego. Żeby nas przepuściła.

– Ach, to przez panią przebiegłam pół Bastylii – roześmiała się Francuzka. – Nic nie szkodzi, to dobrze robi na figurę.

Sympatia Hermiony do niej zaczęła maleć w zastraszającym tempie. Bardzo śmieszne.

Nie mając ochoty na dłuższą dyskusję Severus wyjął z walizki torbę z eliksirami i postawił na biurku Severine.

– Tu macie wszystko, co potrzeba. Dla dwóch osób.

– Dla dwóch? Ach, dla pani matki również – przypomniała sobie ta natychmiast i spojrzała na duży zegar bez wskazówek na ścianie, podobny jak dwie krople wody do tego, który stał na biurku Chancerela.

Hermiona nic z niego nie wyczytała, ale Severine tak, bo odwróciła się z powrotem z zadowoloną miną.

– Wygląda na to, że wszystko jest w najlepszym porządku. Ale to jeszcze potrwa kilka godzin, więc musicie trochę poczekać.

Hermiona wiedziała jedno – nie zamierzała spędzić kolejnych kilku godzin w jej towarzystwie. Rozmowa przy śniadaniu była nawet interesująca, ale… ją interesowała teraz zupełnie inna. Nie z nią.

– To nawet dobrze się składa – odezwała się trochę głośniej niż zamierzała, podchodząc bliżej Severusa. – To był dla nas długi dzień. W Australii już jest późno, więc może sobie odpoczniemy przez ten czas?

– Doskonały pomysł. Więc chodźmy, Severusie, dam ci jakiś pokój, a jak Mistrz skończy, to was zawiadomię.

Ty nigdzie nie idziesz, kochana.

– Moja droga, proszę się Nami nie przejmować. Na pewno trafimy.

– Ale pokój…

– Mój Nam wystarczy.

Do Severusa dotarły nie tyle jej słowa, ile ich znaczenie i równocześnie poczuł jak jej palce dotykają jego dłoni. To był tylko lekki dotyk, muśnięcie zaledwie, ale też nie potrzebował więcej, żeby zrozumieć, że to było zaproszenie i błaganie jednocześnie.

Tak jak on, chciała by „Jeszcze nie” stało się przeszłością. By stało się „Już”.

Bez wahania sięgnął po jej rękę i ścisnął ją delikatnie na znak potwierdzenia.

– Więc miłego odpoczynku – rzuciła z domyślnym uśmiechem Severine, ale po raz pierwszy nie zamierzał się tym przejmować.

 

Merlinie, jeszcze nigdy droga do Skrzydła Południowego nie wydawała mu się tak długa, dywan zaścielający niekończące się korytarze tak… czerwony i jeszcze nigdy świadomość bliskości jakiejkolwiek kobiety nie była tak… upajająco bolesna. Wręcz czuł, jak każdy nerw dygoce w nim, a krew zaczyna płonąć w żyłach, gdy resztkami sił próbował zapanować nad sobą i nie wziąć tu i teraz tego, co i tak miał dostać. Bo teraz nic nie mogło już tego odwlec. Nic.

Chyba, że…

Zatrzymał się nagle gdzieś, pośrodku niczego i gdy Hermiona spojrzała na niego dziwnym, na wpół przytomnym wzrokiem, pochylił się i ją pocałował.

Zaledwie musnął jej usta i drżąc z wysiłku, żeby nie oszaleć zupełnie oparł czoło o jej czoło.

– Se-Sev…

– Hermiono.

Przed chwilą, w przeszłym życiu, zanim umarł, chciał ją ostrzec, powiedzieć jej, co się stanie, jeśli wejdzie do tego pokoju razem z nią, ale Merlinie, dotyk jej warg go złamał. I teraz było już za późno, teraz już nie potrafił, teraz mógł już żyć tym, co zamierzał z nią zrobić.

– Chodź – szepnął bezgłośnie i pociągnął ją za sobą.

Jakimś cudem Hermionie udało się odszukać jej pokój, innym cudem otworzyła drzwi i pchnęła je. Severus panował nad sobą jeszcze na tyle, by rzucić na nie zaklęcie wygłuszające, bo, na Merlina i wszystkich bogów tego świata, mieli go potrzebować! Ale nie wiedział już, które z nich je zamknęło, czy w ogóle udało im się je zamknąć, bo poczuł, że osuwa się na ścianę z nią w ramionach i już całował jej wargi, jej policzek, zagłębienie przy uchu, szyję, włosy, skronie, zanim Hermiona nie odnalazła jego ust.

Były miękkie, tak cudownie miękkie, jak pamiętał, lekko rozchylone, jak nieme wspomnienie ich pierwszego pocałunku, chwili, kiedy ledwie skosztował jej słodyczy, więc czym prędzej rozchylił je bardziej, odszukał językiem jej język i zaczął odkrywać jego miękkość, kształty, upijać się jej smakiem, zapachem, oszalałym oddechem i ich coraz głośniejszymi westchnieniami.

Dla Hermiony to wszystko było za dużo i za mało jednocześnie. Chciała zwolnić, chciała, żeby ich pierwsza miłość była powolna, spokojna, romantyczna, ale równocześnie nigdy w życiu nie pragnęła czegokolwiek bardziej niż tego. Jakąś resztką umykającej świadomości poczuła, że Severus odbiera jej różdżkę, jak przez mgłę usłyszała cichy podwójny stukot gdzieś daleko, na końcu świata i wreszcie ich dłonie były wolne.

I były wszędzie – w jej włosach, na jego karku, na ramionach, na jego piersi, na jej biodrach, przyciskające ją w pasie, wędrujące gorączkowo wzdłuż jej ciała w taki sposób, że oboje oszaleli.

Severus przebiegł palcami po zapięciach sukni i jednocześnie poczuł dłonie Hermiony rozpinające chaotycznie guziki jego surduta.

– …że – oderwała usta od jego ust na chwilę, by złapać oddech, którego obojgu zabrakło. – Czemu… dużo…?

Och, dużo? Nie wiedziała jeszcze, co na nią czeka pod spodem.

– Niecier-pliwa? – wyszeptał jej do ucha i przygryzł delikatnie.

Głośny jęk sprawił, że jego palce zagięły się na ozdobnych brzegach sukni. Tak łatwo byłoby pociągnąć mocniej…

Hermionie udało się rozpiąć drżącymi rękoma wszystkie guziki i pociągnęła za poły, w dół, do tyłu, obojętnie w jakim kierunku, byle tylko już go z niego ściągnąć. Severus pomógł jej, szarpnięciem rozerwał zapięte, zapomniane mankiety i wrócił do niej.

– Zastanawiam się… co zrobić – zaczął całować jej szyję i mruczeć jednocześnie. Jego głos pieścił ją jak czarny, ciężki jedwab. Tak jak jego palce, znaczące gorące, rozpalone ślady w dół jej ciała. – Rozebrać cię powoli… jak różę… płatek po płatku… aż odkryję… twoje sekrety…

Hermionę przeszły gwałtowne dreszcze, sięgnęła do jego koszuli i spróbowała go pocałować, ale cofnął usta i ugryzł ją w szyję.

– Czy podrzeć… twoje ubranie na strzępy – warknął – żeby mieć cię tu i teraz.

Coś w niej załkało głucho, bo więcej nie była w stanie znieść, a jej ręce zacisnęły się kurczowo. Kilka z tysiąca guzików odpadło i Severusa ogarnęło szaleństwo.

– Szarpnij – syknął, rozpinając pospiesznie jej suknię.

– Severus… proszę…

– Rwij!

– Błagam…

Chwyciwszy jej ręce zacisnął na brzegach koszuli i szarpnął. Guziki wystrzeliły na wszystkie strony wraz z gwałtownym odgłosem dartego materiału i czyimś krzykiem. A potem ogarnął ich ogień.

Severus nie miał pojęcia, jak udało mu się rozpiąć do końca suknię. Hermiona próbowała ją zdjąć, ale jednym ruchem ściągnął ją aż na biodra, uniósł kobietę w ramionach i śliski materiał osunął się z szelestem, ale oni oboje zapomnieli o nim zanim jeszcze dotknął podłogi. Severus kątem oka dostrzegł stojące niedaleko łóżko i zaczął iść w jego kierunku. Jeden z butów spadł Hermionie z nogi, więc strząsnęła drugi i nawet nieświadoma, że się cofa, sięgnęła do jego paska od spodni. Usłyszała głośny, gardłowy jęk i Severus gwałtownie złapał jej ręce i przytrzymał. O bogowie! Nie mógł jej na to pozwolić, nie teraz, teraz było zdecydowanie za wcześnie. Chciał, żeby najpierw poddała mu się, cała, absolutnie i bez reszty.

Zanim dotarli do łóżka, rozpiął spodnie i na chwilę przestał ją całować, by spróbować z nich wyjść. Merlinie, buty! Na ślepo zahaczył jeden o drugi, szarpnął i kopnięciem odrzucił je byle gdzie, gdziekolwiek, byle tylko móc wrócić do jej ust.

Jeszcze jeden krok do przodu i ich nogi oparły się o coś twardego. Nie chcąc zrywać pocałunku ani się od niej odsunąć – umarłby, gdyby to zrobił! Severus przechylił ich i w jakiś dziwny, niezgrabny sposób osunął na łóżko.

Hermiona aż krzyknęła w jego usta. Chłód jedwabiu i gorąc jego ciała aż nią wstrząsnęły – czuła się jak kostka lodu, wrzucona w płomienie!

– Hermiono…? – Severus momentalnie znieruchomiał. – Czy…

Hermiona przyciągnęła go natychmiast do siebie, a on nie zamierzał protestować.

Sami nie wiedzieli, kiedy i jak zniknęła ich bielizna, ale poczuli, jak naga skóra dotknęła nagiej skóry. Dłonie Severusa natychmiast zaczęły poznawać ją na nowo, znaczyć długie, gorące ślady i już chwilę później zapłonął każdy cal jej ciała, a Hermiona zaczęła tracić zmysły. Boże, to, co z nią robiły te dłonie, to była czysta rozkosz i ból zarazem! Te dłonie, te palce… Te długie, kształtne, zręczne, Merlinie jak zręczne palce… Które droczyły się z nią, odmawiały w ostatniej chwili tego, czego tak pragnęła i wracały na nowo…

Patrzyła przed siebie rozszerzonymi oczami, ale nic nie widziała, próbowała go powstrzymać, powiedzieć coś, ale nie wiedziała co, nie wiedziała jak, nie wiedziała już nic… nic prócz tego, że oszaleje, umrze, jeśli to się stanie, nim będzie jego!

– Sev…!

– Hermiono…

– Severus…

– Powiedz mi… powiedz, co chcesz…

Usta Hermiony poruszyły się bezsilnie, ale nie była w stanie odpowiedzieć. Już nie. Zabrał ją zbyt daleko. Dalej, Boże, Dalej, niż była w stanie znieść!

Czując gorącą wilgoć płynącą po policzkach nie wiedziała już, czy mdleje, czy zamyka oczy.

Severus chciał, żeby mu to powiedziała, by go błagała, chciał to usłyszeć, ale odkrył, że widok łez był stokroć lepszy niż najgorętsze, najbardziej żarliwe prośby.

Osunął się powoli i nie wiedział, czyj krzyk do kogo należy. Bogowie, to nie miało potrwać długo!

Teraz mógł upajać się wszystkim – jej ustami, jej smakiem, jej zapachem, całym jej ciałem pod sobą, dookoła niego, jej coraz krótszymi jękami… Merlinie, to była słodka agonia i chciał ją przedłużyć, by trwała w nieskończoność i jednocześnie całe jego ciało zaczęło powoli domagać się, by to stało się w tym momencie.

Teraz.

Już.

Naraz poczuł, jak Hermiona wbiła mu paznokcie w napięte do granic wytrzymałości mięśnie, odrzuciła do tyłu głowę, wygięła się w łuk tak mocno, że bez mała uniosła ich oboje, ścięgna napięły się jej na szyi… i wołając go poddała mu się.

O Merlinie…!

On sam też już niemal sięgał nieba. Stopniowo, z każdym coraz bardziej chaotycznym ruchem zaczął tracić jakąkolwiek kontrolę i nagle do oszalałego, zamroczonego rozkoszą umysłu dotarły jej szepty „o tak, o tak, o tak!” i to go wyzwoliło. Głuchy pomruk zaczął rosnąć mu w piersi, zacisnął desperacko palce w jej włosach i ze zdławionym krzykiem znalazł w niej swoje spełnienie.

 

 

Rozdziały<< Goniąc Szczęście Rozdział 24Goniąc Szczęście Rozdział 26 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz