Goniąc Szczęście Rozdział 28

– Zupełnie jakby… – Chancerel wykonał jakiś dziwny gest, jakby chciał coś dotknąć, złapać w powietrzu, ale tylko pokręcił głową i zanurzył się w umysł Helen jeszcze raz.

Severus wyprostował się gwałtownie i rąbnął pięścią w stół.

– Cholerny świat!!!

Nie patrząc na niego, Chancerel złapał go za ramię i przytrzymał. Jeszcze chwilę przyglądał się Helen, po czym wyprostował, zupełnie osłupiały.

– To nie magią. Te poruszenia są strasznie świeże, ale nie ma tu nawet śladu magii.

– Słucham…?

– Nie mam pojęcia, jak to mogło się stać, ale tego nie zrobili czarodzieje. Nie ma tu żadnych poprzerywanych połączeń, żadnych ran chimerycznych… – przesunął różdżką przy jej skroniach i pokręcił głową z niedowierzaniem. – Nawet nie ma śladu przenoszenia wspomnień. Merlinie, nigdy czegoś takiego nie widziałem. To wygląda jakby… Jakby… Nie wiem – znów potrząsnął głową.

Severus zmarszczył brwi, próbując to ogarnąć. Jeśli nie czarodzieje, to…

– Przyświeć mi różdżką – mruknął, odkładając swoją i zaczął bardzo delikatnie obmacywać głowę Helen.

Szukał stłuczeń, rozcięć czy choćby zwykłego guza. Może upadła, uderzyła się i dostała wstrząsu umysłu? Normalnie mógłby to sprawdzić zaklęciami diagnostycznymi, ale wolał nie używać magii, jeśli tylko nie było to konieczne.

– Nic – powiedział w końcu, dotarłszy do nasady karku. – Nie ma nawet śladu po uderzeniu. Czy przywrócenie jej pamięci nadal jest możliwe?

– Skoro to nie magia, powiedziałbym, że tak – obaj mężczyźni wymienili długie spojrzenia. – Nie umiem odpowiedzieć tak prosto na to pytanie, ale wierz mi, zrobię co mogę.

Severus zacisnął usta. Jeśli to nie czarodzieje, to kto mógł jej próbować robić coś z pamięcią? Ostatnio? Ale rozważanie tego nie miało najmniejszego sensu i w niczym nie mogło pomóc.

– Daj mi, proszę, znać, jak tylko będziesz mógł. I jeśli będą jakiekolwiek problemy, wezwij mnie zanim zawiadomisz Hermionę.

– Oczywiście, mój drogi – obiecał Chancerel. – Przypuszczam, że nic jej teraz nie powiesz?

Severusowi stanęła przed oczami podobna sytuacja. Kiedy postanowił nie wyprowadzać z błędu Hermiony, która była przeświadczona, że znajdzie rodziców na Koralowym Wybrzeżu. Nie chciał jej martwić i popełnił błąd, bo najprawdopodobniej z tego powodu straciła 12 lat życia. Teraz dałby o wiele więcej, byle oszczędzić jej obaw, ale czy to nie będzie kolejny błąd?

Nie. Tym razem prócz sprawienia Hermionie bólu to nic nie zmieni.

– Nie – zdecydował. – Tylko by się zamartwiała, a martwienie się nie ma żadnego sensu. I bez tego ma pełno rzeczy do przemyślenia i zaplanowania.

 

 

Gdy Severus wyszedł, Chancerel zajrzał do Perry’ego. Zwykle czuwanie nad pacjentami należało do Severine; czarownica mogła widzieć ich odbicie w kamieniach, które były im przypisywane przed spacerami, lecz właśnie wyszła na obiad, więc wolał się upewnić, że wszystko w porządku.

Perry spał spokojnie, jego umysł powoli wracał do normalnego stanu po tak olbrzymiej ingerencji, więc przeszedł do pracowni, uprzątnął trochę i wstawił w podstawkę o pięciu nogach nowy kamień.

Kiedy Chancerel przypisał go Helen, czy może raczej Monice, ten przybrał kolor głębokiego błękitu, lecz jego wnętrze było mętne i nic nie można było w nim dostrzec.

– No, moja droga, czas zająć się wreszcie twoją pamięcią – powiedział Chancerel, siadając koło niej.

Podobnie jak jej męża, podparł i ją, by jej oczy znalazły się na tym samym poziomie co jego, wybudził ją ze śpiączki i wyszeptał długą, śpiewną inkantację. Po czym spojrzawszy jej głęboko w oczy, mruknął ‘Legilimens”.

Natychmiast zanurzył się w jej umyśle i rozejrzał dookoła. Zazwyczaj w tym stanie umysły przypominały gładką, spokojną toń jeziora, jednak w przypadku Moniki był to kipiący, ostry nurt górskiej rzeki. W czymś takim nie podobne było znaleźć cokolwiek samemu.

– Pokaż mi proszę, twój dzisiejszy ranek.

Nurt złagodniał, kiedy Chancerel skierował ku sobie tylko wspomnienia z dzisiejszego dnia i zaczął się im ostrożnie przyglądać. Nie wiedział, czego szuka – skoro to nie czarodzieje robili coś z jej umysłem, mogło to być cokolwiek.

Równocześnie jej emocje runęły na niego z siłą wodospadu, aż się zachwiał i zanim nie porwały go w rozszalałą kipiel, wydarł się im i czym prędzej odsunął. Merlinie, czegoś takiego nie wyczuwał już dawno!

Przyglądając się już z dystansu obserwował, jak pakowała walizki i jadła śniadanie, cały czas napędzana nadzieją, strachem, rosnącym zniecierpliwieniem i… zdenerwowaniem.

Nie chcąc tracić czasu na oglądanie wszystkiego przeskakiwał w jej wspomnieniu co kilka chwil i ujrzał, jak wsiadała do czyjegoś samochodu, a potem jechała już sama.

Poczuł wzruszenie, gdy podeszła pod znajomy dom, przeskoczył chwilę dalej i… mało nie ześliznął się z fotela, gdy zalała go zwalająca z nóg panika.

Może to tu? Jean-Louis przytrzymał się oparć i przyjrzał scenie z uwagą.

W krótkich przebłyskach ujrzał, jak Monika z krzykiem szarpała się w samochodzie, nagle wyrósł przed nią jakiś mężczyzna, spróbował przytrzymać i naraz wskazał ją różdżką, a kobieta uspokoiła się i znieruchomiała.

To nie to. To czarodziej. Szukaj mugoli!

Cofnął się więc do jej wspomnień z poprzedniego wieczora i od razu poczuł, że to jest Ten moment!

Uczucie było tak… tak dziwne, tak… obce, tak koszmarnie CUDZE, że Chancerela nieomalże sparaliżowało. Zupełnie, jakby ktoś przejął kontrolę nad jego wolą i prowadził go na oślep, każąc, pytając…

Co to ma być??!!! Uczucia, obrazy, głosy kłębiły się gdzieś obok, odgrodzone zasłoną i Jean-Louis miał wrażenie, że ten ktoś zaraz ją odsłoni i zobaczy tam… coś, na co Monika tak czekała. Czekała, chciała i bała się równocześnie.

Naraz odezwał się dziwny głos znikąd. ”Dam teraz pani dwie piankowe kulki” – pojawiło się uczucie dotykania czegoś miękkiego, delikatnego, raczej małego. „Proszę trzymać je i słuchać mnie. Australia… Brisbane… Londyn… Grange… Granger…”

GRANGER??! Merlinie przenajświętszy!!!!

Chancerel wyrwał się ze wspomnienia tak gwałtownie, że leżąca na stole kobieta drgnęła i jęknęła cicho. Najwidoczniej sprawił jej tym ruchem ból, ale…

– Niewiarygodne – złapał haust powietrza, drugi… i przez chwilę dyszał ciężko.  Ten mugol jakimś sposobem odczytał jej zapomniane wspomnienia!

A jeśli zobaczył te, równie dobrze mógł zobaczyć o wiele więcej! To była sprawa dla Francisa, ale to musiało poczekać. Czas było wyciągnąć ją z tego koszmaru.

Odetchnął głębiej, spojrzał Monice w oczy i dając krok do przodu zabrał ją do wspomnienia, które widział u jej męża. Było dość świeże, sprzed jakichś dziesięciu lat. Był w nim tylko Perry i Helen i Chancerel uznał, że dobrze będzie zacząć od czegoś tak radosnego – bo w tym wspomnieniu Perry powiedział jej, że dostał awans i podwyżkę. Była późna jesień, ale on znalazł w nim wiosenne słońce, ciepły, lekki wiaterek i to wspaniałe uczucie, które daje wiosna – nadzieję.

 

Znaleźli się w wąskim korytarzyku, tuż przy schodach prowadzących na górę. Monika rozejrzała się dookoła uważnie.

– Chodźmy, kogoś ci przedstawię – powiedział Chancerel, dostrzegając w kuchni Perry’ego próbującego zapalić świeczkę pośrodku małego okrągłego ciastka drożdżowego.

– Helen? Poczekaj…! Jeszcze chwilę! – zawołał Perry.

Monika nie zareagowała, ale gdy wyszedł po nią, posłała Chancerelowi zaskoczone spojrzenie i natychmiast jej twarz rozjaśniła się na widok męża.

– Coś ty znów wymyślił?

– Mamy coś do uczczenia.

Perry wziął ją za rękę i wtedy ku zaskoczeniu Chancerela, Monika, zamiast pójść za nim do kuchni, przytrzymała go i rozejrzała się jeszcze raz. Perry nie zareagował, podprowadził ją do odsuniętego krzesła i zamaszystym gestem pokazał ciastko i leżącą obok kartkę papieru.

– Przeczytaj, a potem wszystko ci wyjaśnię.

– Dobrze, ale wiesz, ta bułka jest już upieczona, więc może któreś z nas zdmuchnie tą świeczkę?

– A co, jeśli chcę podgrzać konfitury? – Perry uśmiechnął się figlarnie, jak to on, i podsunął jej talerzyk. – Dmuchaj.

Monika dmuchnęła mocno, zadymiło się i śmiejąc się zaczęli machać rękoma, żeby oczyścić powietrze. W końcu Perry uchylił okno, za którym lał deszcz, a Monika sięgnęła po kartkę.

– Hermes London Dental Clinic – odczytała na głos. – Londyn, 1993, blablabla, blablabla. Dodatek do kontraktu dla pana Perry’ego Grangera, lekarza stoma…to…logi… – urwała, prostując się.

Perry znów nie zareagował, ale stojący w kącie Chancerel zaniepokojony zmarszczył brwi.

Monika przez chwilę patrzyła nieruchomym wzrokiem na kontrakt najwyraźniej go nie dostrzegając, po czym popatrzyła na męża.

– Granger. Perry Granger.

Naraz uśmiechnęła się, wróciła do czytania, lecz po kilku sekundach znów zamarła i odłożyła kartkę.

– Granger. Boże. Granger!

Perry nagle zniknął, znaleźli się w kuchni sami… I naraz Monika zerwała się z krzesła i wypadła tak prędko do korytarza, że Chancerel nie zdążył nawet zareagować.

– Helen! – rzucił się za nią i złapał ją za rękę.

Monika wyszarpnęła mu ją.

– Jaka Helen?! Dlaczego Helen?! I czemu Perry Granger?!! – krzyknęła, zaglądając na schody, gdzieś w górę.

Merlinie, nigdy w życiu Chancerel nie widział jeszcze czegoś takiego! Spacer polegał na przypominaniu sobie o faktach i ludziach, o których się zapomniało, a nie na odrzucaniu tych, których już się znało! Tymczasem Helen wyraźnie przypominała sobie niektóre rzeczy, lecz inne… właśnie wymazywała z pamięci!

Merde!!

Na pewno to się łączy z nazwiskiem. Ten Ktoś przypomniał jej jej prawdziwe nazwisko i pewnie to tak nią wstrząsnęło. Zabierz ją tam, gdzie tego nie ma!

Chancerel pospiesznie złapał ją za rękę, postąpił przed siebie i znaleźli się w samochodzie.

Gorące letnie powietrze wpadało przez uchylone okna, powiewając dużą mapę miasta, którą Monika trzymała w rękach i próbowała złożyć tak, by było widać tylko kawałek i jednocześnie nie przeszkadzać mężowi.

– Nie mogli poczekać z tymi wykopami dzień czy dwa? – rzucił siedzący za kierownicą Perry. – Przecież dziś zaczynają się wakacje, jutro o tej porze Londyn będzie świecił pustkami.

– Spróbuj trafić na jakieś czerwone światło, bo tak trzęsie, że nic nie widzę – odparła Monika.

Mieli szczęście, dwa rozkopane skrzyżowania dalej światło akurat zmieniło się na czerwone. Sznur samochodów zwolnił, Perry zahamował za jakąś taksówką i sięgnął po plan miasta.

– Daj mi go, muszę popatrzeć na rozkład ulic. Pewnie tam dalej też zrobili ruch jednokierunkowy – odebrał go jej, mrucząc odnalazł ulicę, którą jechali i spróbował obrócić plan do góry nogami. – No i jak tu, kurczę, dojechać na ten dworzec?!

Monika już otworzyła usta, by odpowiedzieć, że do tego potrzeba magii, lecz tego nie powiedziała. Zamiast tego spojrzała na puste ręce, przeniosła wzrok na swoje kolana i zamarła.

Siedzący z tyłu, pośrodku Chancerel nie dostrzegł nic dziwnego, lecz Monika złączyła je, bardzo powoli założyła nogę na nogę, zdjęła ją, rozchyliła je lekko i dotknęła brzucha.

Chancerel nie miał pojęcia, co się mogło dziać. Perry powinien znaleźć skrót na dworzec King’s Cross, na który jechali, by odebrać córkę i zaczęli być trochę spóźnieni, oddać jej mapę, a ta powinna potargać go po włosach, jak to robią kochające się małżeństwa. I wtedy Perry miał nazwać ją po imieniu. Tymczasem coś było nie tak.

– Dobrze, już wiem. Skręcimy w pierwszą w prawo, ona i tak jest jednokierunkowa. Wyjedziemy na Judo Street i w ostateczności będziesz mogła tam wysiąść, to już niedaleko, a ja spróbuję znaleźć jakiś parking

Światła się zmieniły. Perry odłożył mapę na jej kolana i ruszył ostrożnie, żeby nie wjechać w rozkopane dziury czy nie potrącić słupków lub kręcących się dookoła robotników. Monika wzięła ją, lecz… zamiast złożyć, odepchnęła na bok, zasłaniając Perry’emu widok… i znów przyjrzała się swoim nogom!

Perry znów zniknął, lecz rozpędzony samochód jechał dalej. Podmuch wiatru szarpnął mapą, rozległ się potworny krzyk, mapa opadła… I ujrzeli, jak wpada na nich wykrzywiona ludzka twarz!  Która uderza ze strasznym wstrząsem, rozmazując czerwone smugi na szkle powoli przechyla się na bok… słychać nadal wrzaski, pisk i łomot… i naraz już jej nie ma, za to przez zachlapaną szybę widać lecące na nich olbrzymie beczki…

MERLINIE!!!!!!!!!!!!

Chancerel złapał na oślep Monikę i pociągnął w dół. NIE DO TYŁU!! wybuchło mu w głowie i kuląc się rzucił się w bok i dosłownie wyrwał stamtąd ich oboje!

!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Merde, merde i jeszcze raz merde!!!

Upadł boleśnie na jakiś gruz i przez chwilę leżał, starając się ochłonąć. Dopiero gdy przestało mu się kręcić w głowie, z największym trudem podniósł się na czworaka, bo roztrzęsione nogi by go nie utrzymały.

Merlinie, to były tylko wspomnienia. Monika nie mogła w nich nikogo zabić, nawet jego czy siebie. To działo się tylko w jej umyśle, co nie znaczyło, że nic nie czuła. Lecz to wcale nie łagodziło tego koszmaru.

Przede wszystkim po kilku minutach spaceru to nadal była Monika, nie Helen. Po drugie nie panował nad nią zupełnie. Nie przyjmowała nic do wiadomości, tylko czegoś szukała, coś próbowała sobie przypomnieć. Sama. I traciła kolejne wspomnienia.

Chancerel koniecznie musiał jej pokazać coś, czego nie dotknął tamten mugol. Problem polegał na tym, że nie wiedział, CO JESZCZE tamten jej przypomniał.

Złapał oddech i sięgnął po rękę Moniki leżącej na zasypanej gruzem ziemi obok. Musieli iść dalej. Przed siebie. Merlinie, musieli Zacząć!!

 

 

Pokój Hermiony

 

Hermiona faktycznie miała wiele spraw do przemyślenia i wiele rzeczy do zaplanowania, ale chwilowo nie umiała zebrać myśli.

Więc gdy wróciła do swojego pokoju, po prostu usiadła na brzegu łóżka i sięgnęła po Kamień, który położyła wcześniej na stoliku nocnym. I syknąwszy z bólu odrzuciła go na pościel!

Nieforemna bryłka po prostu płonęła i tętniła tak mocno, że wyglądało to, jakby się poruszała. Nie chcąc się poparzyć Hermiona wzięła ją przez podkoszulkę – tak przynajmniej mogła jej dotknąć, i obróciła w palcach. Dobrze, że nie miałaś Kamienia ze sobą w Klinice. Choć z drugiej strony tam nie było taty, więc znów odebrałby tylko dwie Miłości.

Pulsowanie przybrało jeszcze na sile i z lekkim uśmiechem Hermiona odłożyła go z powrotem na stolik. Ten Kamień jest lepszy niż Homenum Revelio Moneo.

Co prawda miał działać jeszcze tylko jutro, a potem stać się znów kamykiem, ale na szczęście jutro nie potrzebowała już jego magii. Spełnił swoje zadanie – wskazał jej wszystkich, których kochała – jej rodziców i Severusa i mogła pozwolić mu odpocząć.

 

Wychodząc od Chancerela Severus zamierzał pożegnać się z Hermioną i wracać do Spinner’s End. Dzisiejszy dzień był długi i bogaty w emocje i dla niej miał dalej trwać. Następny też nie miał być łatwy i w tej chwili przede wszystkim potrzebowała odpoczynku, by potem móc cieszyć się rodzicami tak, jak na to zasłużyła. I jak oni na to zasługiwali. To był jej Czas, jej święto i nie zamierzał jej tego odbierać.

Poza tym on też potrzebował czasu.

Lecz gdy wszedł do pokoju, na widok jej miny uznał, że nie może tak po prostu pożegnać się i wyjść. Żeby umysł mógł odpocząć, trzeba najpierw wszystko zrozumieć, zaakceptować i zaplanować dalsze kroki, a Hermiona była od tego tak daleko jak to tylko możliwe. Zaś on mógł jej w tym pomóc.

Zamknął drzwi, postawił Osłony i dorzucił Muffliato.

– Wygląda na to, że faktycznie będziesz miała okazję podziękować Andersonowi i Ill’oo-ce – powiedział, podchodząc do niej.

Hermiona westchnęła ciężko i pokiwała głową.

– Wygląda na to, że tak.

Severus w milczeniu zdjął surdut, położył się na łóżku i wyciągnął do niej rękę.

– Chodź tu.

Wtulenie się w jego ramiona i oparcie głowy o jego pierś było jak dotarcie do bezpiecznej przystani. Tak musieli czuć się żeglarze, którzy po długiej morskiej wyprawie poczuli wreszcie suchy piasek pod stopami.

– Troszkę się wszystko skomplikowało – powiedziała, zrzucając sandały na ziemię i podkulając nogi. – Wiesz… kiedy Harry powiedział nam, że moi rodzice mieszkają na jachcie i mają swoją prywatną firmę, pomyślałam, że nie może być lepiej. Mój ojciec od dawna chciał mieć jakiś jacht, więc można byłoby ściągnąć do Anglii ten. Oczywiście przy pomocy magii i nawet już zastanawiałam się, w jakiej książce można znaleźć odpowiednie zaklęcia. Albo kto w Departamencie Magicznego Transportu mógłby mi pomóc. W ten sposób ściągnęlibyśmy wszystkie ich rzeczy i… Po prostu wyobrażałam sobie, że zostaną już w domu, a opłaty ureguluje się przez banki i pocztę.

Mówiła cichym, monotonnym głosem, w którym wyraźnie słychać było zmęczenie, lecz można było również doszukać się cienia determinacji. Dzielna, uparta Gryfonka, która nigdy nie zamierza się poddać uznał Severus, z rozmysłem ignorując dotyk jej palców błądzących delikatnie po jego piersi.

– Istotnie, sytuacja trochę się skomplikowała, jednak to nie jest nic, z czym nie… mogłabyś dać sobie rady.

Hermiona uśmiechnęła się w białą, podartą koszulę. To jedno zdanie zabrzmiało piękniej niż wszystkie gratulacje, które w całym życiu usłyszała.

– Oczywiście, że nie. Po prostu będę musiała im pomóc to wszystko załatwić, i tyle.

– Powiedz mi dokładnie, co twoim zdaniem musisz zrobić i dlaczego.

– Teraz?

– Tak, teraz.

Hermiona spojrzała w jego stronę i spróbowała zebrać myśli. Nie przyszło jej to łatwo, czuła się, jakby walczyła z zalewającymi ją falami i ledwie wystawiła głowę ponad jedną, nadchodziła następna i zalewała ją na nowo. Severus sięgnął po jej rękę i uścisnął lekko.

– Skup się.

Oddając uścisk Hermiona poczuła, że wreszcie udało się jej zostać na powierzchni.

– Przede wszystkim jak tylko obudzi się moja mama, będziemy mogli aportować się do Londynu. Do domu. Przynajmniej będą u siebie i z pewnością tak będzie łatwiej z nimi rozmawiać. Nie wydaje mi się, żeby… można było ich przenieść do Australii wcześniej niż jutro w południe – spojrzała uważnie w jego oczy, szukając potwierdzenia, ale nie tego, co powiedziała, lecz tego, co się za tym kryło.

– Sądzę, że mogą zostać w domu trochę dłużej – powiedział łagodnie Severus.

– Chancerel mówił ci coś więcej?

– Nie, ale twojego ojca znaleźliśmy w Mackay, bardzo daleko od Brisbane i wybierał się na morze. Nie wyglądał na kogoś, kto ma być jutro w pracy.

Hermionie przypomniało się, co mówił Mathias o jej mamie i uniosła się na łokciu.

– Moja mama miała wracać dopiero w weekend. Ale nawet zakładając, że wracała dziś, to tam nie mogła być przed sobotą. Więc może faktycznie wybrał się tam pod jej nieobecność i mogą tu zostać cały weekend.

– To niebawem potwierdzi twój ojciec.

– Ale to by się dobrze składało – ciągnęła ożywionym głosem Hermiona. – Jutro jest piątek, więc spróbuję się dostać do Kingsleya i poprosić o Klucze. Bo Gawain Robards… wątpię, żeby się zgodził. Na pewno nie dla mnie.

– Idź prosto do Shacklebolta, z samego rana i poproś go od razu o Klucze na następny weekend.

– A w razie, gdyby się nie zgodził, poproszę choć o zgodę na międzynarodowy świstoklik.

– Nie. W takim wypadku poproś o pomoc Pottera i pannę Weasley. Odniosłem wrażenie, że tamtejsza szefowa Aurorów może dużo i jest o wiele bardziej… skora do współpracy – skrzywił się na wspomnienie Robardsa. – Coś jeszcze?

Hermiona spróbowała wyobrazić sobie najbliższe dni i o dziwo teraz zobaczyła je w o wiele jaśniejszych kolorach, niż przed chwilą. To znaczy prócz TEJ rozmowy z rodzicami, która wisiała nad nią niczym czarna gradowa chmura. Dosłownie czuła jej ciężar na ramionach.

– Poza tym będę musiała wszystko im wytłumaczyć – dodała ciężko, na nowo wtulając się w jego ramiona. Tam czuła się o wiele pewniej. – A to nie będzie proste. Nie wiem nawet, co właściwie mam im powiedzieć.

– Prawdę.

Prawdę. Hermiona westchnęła i wyobraziła sobie tę rozmowę. Gdyby jeszcze Severus chciał przy niej być, choćby trzymać za rękę… Ale wyraźnie czuła, że na to nie ma co liczyć. Pomógł jej, udało się i znając go zamierzał zapewne wrócić do swojej samotni i tam się zamknąć. Niech to licho, jeśli na to pozwoli! Odnalazła go, oni oboje się odnaleźli i nie zamierzała go stracić!

– A ty? Co będziesz robił?

A więc zrozumiała. Severus wyczuł to już chwilę wcześniej, kiedy zaczęła mówić „my”, ale skończyła na „ja”.

On też potrzebował czasu, żeby w spokoju móc przemyśleć wszystko, co się stało. Co zobaczył, poczuł i… podejrzewał, ale nie ośmielił się nazwać. On również musiał Zrozumieć. Bez Zrozumienia nie ma Wiary, a bez Wiary nie ma Nadziei.

– Posłuchaj – zaczął.

– Nie!

– Hermiono.

– Nie! To TY posłuchaj! – zawołała Hermiona, siadając gwałtownie. – Pamiętasz, co ci niedawno powiedziałam o szczęściu? Nie zmieniłam zdania i nigdy nie zmienię. Złożyłeś w całość mój świat, więc teraz ja zrobię wszystko, żeby złożyć w całość twój. Zrobię wszystko, żebyś był szczęśliwy. Nie pozwolę ci się poddać i nie zamierzam czekać na twoją zgodę!

Jej oczy błyszczały rzadko widywanym uporem i szaloną, niemal dziką determinacją. I pomimo zmęczenia i niedawnego płaczu nie mogła być piękniejsza. Zaś to, co powiedziała… Nigdy, od nikogo nie tolerował takich słów, takiego tonu. Nigdy, od nikogo… z wyjątkiem jej.

Wyglądało na to, że już zaczęła ten jego świat zmieniać.

Severus skinął powoli głową i sięgnął do jej twarzy.

– Nie pozwól. I nie czekaj – i przyciągnął ją ku sobie.

Zdążyła mu już pokazać, czym jest czułość, więc włożył w ten pocałunek wszystko, co z tego zapamiętał. Przygarnął ją do siebie, drugą rękę wsunął w jej włosy i wodząc ustami po jej ustach spróbował powiedzieć jej, co czuje. Że musi wpierw zrozumieć. Że się boi. Że potrzebuje czasu.

I że jej ufa.

Hermiona odpowiedziała bez wahania. Odgarnęła mu swoje własne włosy z twarzy i dotykiem, pocałunkiem starała się odegnać wszystkie jego obawy i sprawić, żeby uwierzył.

Było jeszcze coś, co nie zostało powiedziane na głos, ale mogła mu to przekazać w inny sposób. Nie odrywając ani na chwilę warg sięgnęła do miejsca, gdzie były zaleczone rany po pojedynku i przesunęła po nich palcami dokładnie tak, jak zrobiła to rano.

I jeszcze mocniejsze przygarnięcie i ciche westchnienie, które bardziej wyczuła niż usłyszała, upewniły ją w tym, że zrozumiał.

Na swój sposób to był najdoskonalszy pocałunek świata. Nie było w nim ani śladu erotyzmu, ale mówił więcej niż jakiekolwiek słowa mogłyby wyrazić. I gdy odsunęli się od siebie, oboje ledwo mogli złapać oddech.

Jeszcze przez chwilę leżeli przytuleni do siebie, smakując tę chwilę, aż w końcu Hermiona odsunęła głowę z jego ramion i pieszczotliwym ruchem odgarnęła mu włosy za ucho.

– Więc chcesz wrócić do domu, tak?

– Widzisz w tym coś dziwnego? – Severus powtórzył po niej ten gest i odsunął z jej policzka długi poskręcany kosmyk.

– Wiesz, że wolałabym, żebyś został.

– Wiem. A ja wolałbym, żebyś przestała czuć, a zaczęła logicznie myśleć – odparł i widząc jej minę, dodał. – I nie dąsaj się.

– Kiedy się zobaczymy?

Severus powstrzymał ciężkie westchnienie.

– Chcę, żebyś spędziła ten weekend z rodzicami. Tak, ten weekend – powtórzył z naciskiem. – Nie widziałaś się z nimi od sześciu lat. Pomijając TĘ rozmowę, macie sobie tysiące dni do opowiedzenia. Naciesz się nimi i pozwól im nacieszyć się tobą. Nie zabieraj im tego.

– A ty?

– Mam trochę spraw do załatwienia. Poza tym ten dzień był długi i chciałbym odpocząć. Ty też powinnaś.

Hermiona oparła się na łokciu, przechyliła się i przesunęła ustami delikatnie po jego nosie. Gdy się odsunęła, Severus patrzył z mieszaniną zaskoczenia i rozbawienia.

– Rozumiem. Ale zostań ze mną póki nie zasnę.

W odpowiedzi Severus przygarnął ją i zanurzył twarz w jej włosy.

Starając się nie zasnąć Hermiona przyglądała się ciężkim aksamitnym zasłonom po obu stronach okien, misternym szarym wzorom na ścianach i wsłuchiwała się w bicie serca tuż koło jej ucha. Póki nie spała, mogła jeszcze napawać się jego bliskością i rozkoszować niesamowitym poczuciem bezpieczeństwa, jakie dawały jego ramiona. Przy nim wszystko wydało się prostsze i nie tak straszne. Nawet rozmowa z rodzicami. Miał rację, musiała powiedzieć im Prawdę i na pewno zrozumieją.

Z chwili na chwilę myśli zaczęły jej umykać, kołysząc się łagodnie odpłynęły w dal, zupełnie jak pociąg, zostawiając po sobie ciche, miarowe postukiwanie. Jeszcze przez moment dostrzegała go jako jaśniejszą plamkę na tle szarości, aż odjechał i zapadła ciemność.

Severus kolejny raz tego dnia przyglądał się śpiącej koło niego Hermionie, lecz choć był zmęczony, nie chciał zasnąć. I powstrzymywał się od myślenia. Jeszcze nie teraz. Za chwilę.

Więc leżał, dopóki nie zapadła w głęboki sen. Wtedy jak najostrożniej wysunął ramię spod jej głowy i odczekał chwilę, by się upewnić, że jej nie zbudził. Potem powoli wstał, sięgnął po surdut i różdżkę i bezszelestnie podszedł do drzwi. Tam obrzucił ją jeszcze raz wzrokiem i dopiero wtedy zdjął zaklęcia i równie cicho wyszedł na korytarz.

Odszedł, ale to odejście było zupełnie inne niż te wszystkie do tej pory.

 

 

Umysł Moniki / Helen

 

Wszędzie jak okiem sięgnąć widać było plażę i morze. Brązowy piasek, zapach słonej, morskiej wody, szum fal. Pogwizdywanie wiatru w uszach mieszały się z piskami mew i krzykami biegających niedaleko dzieci, płytkie fale obmywały stopy i moczyły podkasane spodnie…

Zacząć od czegoś malutkiego.

Od początku.

Chancerel uchwycił się tego krótkiego wspomnienia jak ostatniej deski ratunku. Helen i Perry mieli się przejść po plaży, śmiejąc się, rozmawiając i trzymając się za ręce. To wspomnienie mogło się ciągnąć hen daleko, pamiętał je doskonale, ale mogło też trwać kilka sekund. Tyle, by Monika choć raz nie odrzuciła męża. Może w ten sposób następnym razem pozna go wreszcie i będzie chciała spędzić z nim chwilę czasu. Dokończyć zaczętą przez niego rozmowę.

Pokochać go. Zrozumieć, kim dla niej jest Perry.

Jakoś przecież trzeba zacząć, prawda?

Perry wziął Monikę za rękę i oboje ze śmiechem odskoczyli przed kolejną, dłuższą falą.

– Wybraliśmy dobrą porę na spacer – powiedział z radosnym uśmiechem Perry. Wyglądał, jakby złapał szczęście i mógł je zatrzymać. – Za jakieś dwie godziny morze podniesie się tak, że zasłoni cały piasek i będzie widać już tylko te kamienie tam – machnął ręką w kierunku odległego o jakieś dwadzieścia jardów brzegu.

Monika aż krzyknęła, bo mocniejsza fala opryskała ją aż do pasa.

– Skąd ty wiesz takie rzeczy? Przecież nigdy tu nie byliśmy?

– Bo zdążyłem się nauczyć rozkładu brytyjskiego wybrzeża, zanim nie powiedzieli mi, że o Royal Navy mogę zapomnieć.

– A w piechocie to się przydaje?

– Pewnie tak, ale najbliżej, gdzie mnie zrzucili, to była jugosłowiańska plaża.

Chancerel szedł za nimi i już zamierzał zawołać Monikę, gdy tuż przed nimi przebiegła jakaś mała dziewczynka, chlapiąc na wszystkie strony.

Na jej widok Monika zamarła w bezruchu, znowu, znowu, znowu! Perry opryskał ją stopą, na co mała roześmiała się i zaczęła rzucać piaskiem w uciekającą prędko falę.

Monika wyciągnęła przed siebie rękę, jakby chciała jej dotknąć i w tym momencie Chancerelowi przemknęło przez myśl, że może ona po prostu szuka córki?

Czym prędzej ujął Monikę pod łokieć – to nadal była Monika! Postąpił przed siebie i usiedli wygodniej na jednej z ławek ustawionych rzędami i pełnych roześmianych rodziców.

Perry wystawił głowę ponad siedzących przed nimi ludzi i złapał Monikę za rękę.

– Teraz będzie Hermiona! Widzisz?

Monika wstała. Nie uniosła się, jak to miała zrobić, ale po prostu wstała, jednak Chancerel zdecydował się odczekać. Znów zmieniała swoje własne wspomnienia, lecz może tym razem…

– Hermiona Granger – odczytała do mikrofonu profesor od tańca, podeszła do małej dziewczynki i podała jej dyplom.

Dziewczynka odebrała go, zamiast patrzeć na nią uśmiechnęła się szeroko do rodziców, dygnęła i nie czekając, aż ta skończy mówić, puściła się biegiem w ich kierunku.

– Mamo, tato, umiem tańczyć! – zawołała, biegnąc jak mały konik.

Monika rzuciła się na kolana, złapała ją w objęcia i wtuliła twarz w burzę długich, brązowych włosów.

– Myślę, że to trzeba świętować – roześmiał się Perry. – Helen, jak sądzisz? Przy okazji Hermiona zatańczy nam ten taniec z łabędziami.

Helen powinna po prostu uściskać małą, potem miał to zrobić Perry i Hermiona miała wepchać się między nich. Ale Monika przytuliła ją jeszcze mocniej i zaczęła płakać.

Chancerel uniósł rękę, zatrzymał wspomnienie i przez chwilę pozwolił jej ściskać córkę i zanosić się płaczem. Kiedy wreszcie Monika się opanowała, spojrzała na niego i otarła oczy i nos rękawem.

– Co to wszystko znaczy?

– Proszę, Helen – Jean-Louis podał jej wyczarowaną z powietrza chusteczkę. – Chodźmy stąd, wszystko ci opowiem.

Lawirując między nieruchomymi ludźmi wyszli na korytarz i Monika skręciła w stronę jakichś drzwi po prawej. We wspomnieniu Perry’ego nigdy tam nie weszli, lecz Chancerel pozwolił się tam zaprowadzić.

To musiały być chyba jej marzenia, bo wyszli na małe, zarośnięte gęstą trawą podwórko. Pośrodku stała kanapa z domu z Londynu, na niej leżała otwarta książka, a na stoliku obok stał talerz pełen gorących jeszcze drożdżówek. Chancerel mógł nawet wyczuć ich zapach. Wszędzie dookoła rosły bajecznie kolorowe kwiatki, latały motyle, a przy kanapie wylegiwał się na plecach szary królik z olbrzymimi nogami i uszami.

– Więc co to było? – spytała go Monika.

Usiedli na kanapie, królik poruszył tylko uszami, ale nie uciekł.

– Z tego, co już zdążyłem zobaczyć, to było zakończenie roku klubu tanecznego, do którego z Perry’m wysłaliście Hermionę.

Monika wytarła dyskretnie nos i potaknęła.

– Hermionę Granger, tak?

– Dokładnie.

– Dlaczego Wendell nazywa się Perry?

– Z tego samego powodu, dla którego ty nazywasz się Helen.

Przez chwilę trwała cisza, aż w końcu Helen skinęła głową.

– Zabierz mnie do Hermiony.

– Dobrze – zgodził się Chancerel. – Zabiorę cię na długi, cudowny spacer z Hermioną i Perry’m. Ale przestań uciekać. Patrz i słuchaj i pozwól im do ciebie przyjść, zamiast biec na oślep przed siebie.

Helen uśmiechnęła się słabo i wyciągnęła do niego rękę.

 

 

Pokój Hermiony

Kilka godzin później – 14:45

 

Tata zastukał kilka razy młotkiem w ścianę. I znów. Choć przecież obraz wisiał tuż obok, więc po co było wbijać go dalej? Nastała cisza, a po chwili na nowo tata zaczął stukać. Coś dziwna była ta ściana. Uparta. A może tapeta? Była we wzorki, wzorki są twarde.

Stukanie przybrało na sile, Hermiona mruknęła „Weź tą zieloną” i zbudził ją własny głos.

Stukanie rozległo się kolejny raz i wreszcie do Hermiony dotarło, że to ktoś puka do drzwi.

– P-osze – zawołała, czy raczej spróbowała zawołać, bo bardziej przypominało to głośne mamrotanie.

Dzięki pukaniu udało się jej zlokalizować kierunek, więc gdy drzwi się otwarły, patrzyła na ścianę obok.

– Chciałam panią zawiadomić, że pani ojciec zaczyna się rozbudzać – usłyszała znajomy głos.

Hermiona z trudem uniosła się na łokciu, odgarnęła włosy na bok i spojrzała nieprzytomnie na podchodzącą do niej, uśmiechniętą Severine.

– Mam nadzieję, że dobrze się spało? – zagadnęła.

– Uhmm. Która jest?

– Dochodzi trzecia.

Boże, jaka trzecia? W nocy? Hermiona widziała, ale wszystko docierało do niej z opóźnieniem. Ojciec się rozbudza? Jasne, ojciec!!

– Już? Gdzie jest? – aż ją podniosło i tylko przez chwilę wszystko wirowało dookoła. – Już idę!

Zsunęła nogi na ziemię, trochę zatoczyła się sięgając po sandały i Severine przytrzymała ją za ramię.

– Spokojnie. Jeszcze śpi, po prostu się rozbudza.

– To znaczy co?

Francuzka wybuchnęła śmiechem i odsunęła się o krok.

– To znaczy, że ma pani jeszcze czas. Jak się obudzi, będę musiała go zbadać, podać cały zestaw eliksirów, pozwolić mu się odświeżyć i dopiero wtedy będzie gotowy do spotkania z panią.

Hermiona powtórzyła jej słowa i nagle znów ją poderwało! Eliksiry! Merlinie, zapomniała, na śmierć zapomniała!

Która jest?! Trzecia?! Boże, za późno! A może jeszcze nie?!

– Severine, gdzie tu jest biblioteka?! Macie tu bibliotekę?!

Kobieta wytrzeszczyła na nią oczy.

– Oczywiście, że jest – odparła powoli. – W Skrzydle Zachodnim. Ale o tej porze jest już zamknięta.

Hermiona spojrzała na nią z niedowierzeniem, więc Severine dodała:

– Jest otwarta w sobotę rano, więc te pół dnia odbieramy w czwartki. W każdym razie mam trochę książek u siebie, również dla turystów, więc jeśli pani chce poczytać, to zapraszam.

A niech szlag trafi cholerną Francję! Hermiona podziękowała słabym uśmiechem, mruknęła, że za chwilę przyjdzie i pobiegła do łazienki.

Zdarła z siebie podkoszulkę, zrzuciła jeansy i wycelowawszy różdżką w podbrzusze powiedziała wyraźnie „Contraconceptio”, po czym zatoczyła nią dokładne koło.

Nic się nie stało, ale to nic nie znaczyło. Właśnie dlatego większość czarownic preferowała eliksiry antykoncepcyjne niż zaklęcie. Co prawda w porównaniu do eliksiru zaklęcie było za darmo, ale… wiele z nich już drogo to kosztowało. Nie dość, że nie było łatwo je rzucić, to jeszcze nie można było powiedzieć, czy zadziałało, bo nie towarzyszyły mu żadne efekty. Choć ponoć po jakimś czasie używania go kobiety potrafiły wyczuć delikatne muśnięcie na wysokości bioder.

Kiedy Hermiona była z Benem, oczywiście przeczytała wszystko o zaklęciu, ale w końcu zdecydowała się na eliksir, bo, jak to usłyszała podczas badań w Klinice, efekty zaklęcia często można było zobaczyć dziewięć miesięcy później.

– Spokojnie. Nigdy nie miałaś problemu z zaklęciami, więc nie będziesz miała i tym razem – powiedziała do siebie, ale jakoś nie usłyszała przekonania w swoim głosie.

A co do czasu… Na to nie mogła już nic poradzić.

Biorąc krótki odświeżający prysznic przez chwilę myślała o Severusie – oczywiście o tym, jak się kochali, o ich „pobudce” i w końcu o jego ostatnich słowach odnośnie jej rodziców. „Naciesz się nimi i pozwól im nacieszyć się tobą. Nie zabieraj im tego”.

Naraz dotarło do niej, że ten moment – kiedy mogła zacząć się nimi cieszyć – właśnie nadszedł i wszystko w niej ożyło, jakby ktoś zapalił w niej światło.

Jej ojciec się obudził, już za chwilę miała go zobaczyć i tym razem nie powie już do niej „proszę pani”!

Ta myśl dodała jej skrzydeł. Anielskich skrzydeł.

 

Te same skrzydła zaniosły Hermionę do gabinetu Severine. Nie wiedziała nawet, czy po drodze mijała jakichś ludzi, ani nie dostrzegała mijanych w biegu baszt. Wszystko to straciło jakiekolwiek znaczenie i oczami wyobraźni widziała tylko jedną rzecz – drzwi do pokoiku dla pacjentów, do którego zaprowadził ją Severus.

Gdy wpadła do znajomego korytarza, drzwi Severine były zamknięte, ale inne, trochę dalej, były uchylone i dobiegł ją stamtąd znajomy, ukochany głos.

– … pani bardzo. Mogłaby pani teraz zawołać moją córkę?

Hermiona aż się zachłysnęła.

– TATO!!! – krzyknęła i runęła w tamtą stronę.

Dziesięć jardów dosłownie przefrunęła, wpadła na framugę i aż musiała się jej przytrzymać, by nie upaść z radości i ze wzruszenia.

W pokoju paliło się o wiele więcej świeczek, mrugając roztańczonymi światełkami i zalewając wszystko cudownym, ciepłym blaskiem. Na obniżonym już łóżku pośrodku siedział jej ojciec, z kocem narzuconym na plecy, a koło niego krzątała się Severine.

Na jej widok uśmiechnął się całym sobą, zerwał się i wyciągnął ku niej ramiona.

– Tato!!! – zawołała jeszcze raz Hermiona i rzuciła się ku niemu.

Sekundę później już była w jego objęciach, już tuliła się do niego, a on ściskał ją tak, że aż brakło jej oddechu. Śmiała się, łzy ciekły jej po twarzy, jak nieprzytomna powtarzała w kółko jedno i to samo wspaniałe słowo i wreszcie, po tylu latach, tuż przy uchu słyszała wreszcie jego głos powtarzający jej imię.

– Hermiona!

Naraz jej ojciec odsunął ją na wyciągnięcie ramion, obrzucił ją promiennym spojrzeniem i otworzył usta, lecz tylko pokręcił głową i przygarnął ją do siebie na nowo.

– Tato… nawet nie wiesz, jak się cieszę! – wyszeptała mu do ucha Hermiona.

W każdej innej sytuacji to byłyby oklepane, wyświechtane słowa, które ludzie powtarzają w życiu tyle razy, że przestają one być niezwykłe. Lecz dla nich obojga były bezcenne. Zwykłe słowa stały się najpiękniejszą w świecie muzyką, esencją szczęścia, ich własnym słońcem.

– Och, mam chyba jakieś pojęcie – zaśmiał się Perry. – Mało nie zwaliłaś mnie z nóg. Nie spodziewałem się tyle siły po mojej małej, malutkiej córeczce – poczochrał ją po włosach. – Kochanie, ja też się cieszę. Nie bardzo co prawda wszystko ogarniam, ale się cieszę.

Hermiona odsunęła się od niego i wzięła go za ręce.

– Zdążyłam trochę podrosnąć, wiesz?

– Ale i tak dla mnie zostaniesz malutką córeczką tatusia.

Severine odchrząknęła, dyskretnie zwracając na siebie uwagę i gdy oboje spojrzeli na nią, poklepała Hermionę po ramieniu.

– Widzę, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, więc zostawię was teraz samych. Hermiono – uśmiechnęła się prawie tak samo radośnie jak Perry. – Jeśli pani chce, może pani zabrać ojca do swojego pokoju. Albo możecie pójść się przejść.

– A jak z… – zaczęła Hermiona.

– Wszystko w porządku – uspokoiła ją Severine. – Może zamówię wam herbatę?

Hermiona nie mogła się powstrzymać od wybuchnięcia śmiechem. Dobrze zgadłaś, jedyną herbatę podają tu chorym. Lub dopiero co uzdrowionym.

– Byłabym pani bardzo wdzięczna.

– A czy ja tą herbatę mogę zamienić na coś… mocniejszego? – spytał Perry, nadal trzymając Hermionę za rękę. – Na przykład whisky z lodem? – Severine posłała mu ostre spojrzenie, więc dodał już ciszej. – To może choć piwo?

– Dopiero co obudził się pan po długim i skomplikowanym procesie uzdrawiania umysłu, wypił pan z tuzin różnych eliksirów i już pan zaczyna z piciem?! Mowy nie ma! Przynajmniej do jutra proszę nawet nie myśleć o czymś takim! – zawołała niemal ze zgrozą Francuzka i dorzuciwszy „Szlaban na alkohol” wyszła z pokoju.

Perry słuchał jej tyrady ze skruszoną miną, ale ledwie kobieta zniknęła z widoku, spojrzał na Hermionę i oboje parsknęli zduszonym śmiechem.

– Szlaban na alkohol… Boże jedyny. Jej mąż musi mieć ciężkie życie!

Nie wiedząc, gdzie herbata zostanie podana, Hermiona przetransmutowała tymczasowo łóżko w stolik, wyczarowała dwa fotele i usiadła w jednym. Perry przyjrzał się temu uważnie, owinął kocem i usiadł w drugim.

– No właśnie – odezwał się poważnym tonem. – Magia. Zapomniałem, że coś takiego istnieje – przez jego twarz przebiegł krótki uśmiech. – Chyba to, co się nam przytrafiło, jest z nią związane? – jego córka od razu spoważniała. – Musimy o tym poważnie porozmawiać, kochanie.

Hermiona westchnęła ciężko, czując rosnącą gulę w gardle. I choć w pokoju nie było okna, była pewna, że słońce nagle zaszło za chmurę.

– Oczywiście, tato. Ale… W pokoju obok jest mama, możemy na nią poczekać? Chciałabym wyjaśnić wszystko wam obojgu.

Perry odruchowo potoczył wzrokiem dookoła i spojrzał na zegarek. Wskazywał pierwszą w nocy, o tej porze Monika… to znaczy Helen była już w samolocie.

– Jak to „w pokoju obok”? Gdzie my w ogóle jesteśmy?

– We Francji. W Paryżu.

Perry powtórzył bezgłośnie „w Paryżu” z wyrazem bezgranicznego osłupienia. Ostatnie, co pamiętał, to wejście na swój jacht.

– Który dzisiaj jest??

– Czwartek popołudniu.

Perry znów zerknął na zegarek. Czwartek popołudniu? W czwartek tuż przed południem byłeś jeszcze w Australii! Na drugim końcu świata!

– Niemożliwe – potrząsnął głową. – Niemożliwe, skarbie.

Hermiona roześmiała się. Jej ojciec pewnie nie widział w tym nic śmiesznego, ale nic nie mogła poradzić na to, że właśnie przypomniał się jej Mathias.

– Dobrze wiem, ile trwa podróż do Europy – ciągnął Perry. – W tę stronę trzeba liczyć jakieś 30 godzin. Sporo, ale to ponad dziesięć tysięcy mil.

– To była czarodziejska podróż – wyjaśniła Hermiona. – I trwała dziesięć sekund. Mamy taki… skrócony korytarz i po prostu przeszliśmy go w dziesięć sekund.

Perry przypomniał sobie propozycję AirDream i sam nie wiedział, czy powinien się śmiać, czy płakać. Proponowali mu CZTERY dni, żeby dostać się do Londynu. A Hermiona przeszła ten dystans w 10 sekund. Co prawda do Paryża, ale już drobiazg. Biorę to! Koniec z podróżowaniem po mugolsku! A skoro już o Londynie mowa…

– Jak udało ci się znaleźć mamę? Przecież była w Londynie?

Na stoliku pojawiły się dwa kubki z herbatą oraz miseczka z kostkami cukru. Hermiona zajrzała do kubka i z ulgą stwierdziła, że skrzaty zostawiły w środku torebkę.

– To akurat nie ja, tylko mój… znajomy ją znalazł. Poczekaj tato – przystopowała go, bo już otworzył usta, żeby zadać kolejne pytanie. – Bardzo ważna sprawa. Kiedy z mamą musicie wrócić do pracy?

– W poniedziałek rano. Co prawda mieliśmy wrócić później, bo wybierałem się do Londynu razem z nią i mieliśmy zostać na weekend, ale szlag trafił mój samolot, więc zmieniliśmy plany.

Hermiona wrzuciła kostkę brązowego cukru i zamieszała herbatę.

– No właśnie, co to jest za jakiś zjazd lekarzy? Co ona tam robi?

– Mo… mama robi właśnie doktorat z zakresu chorób przyzębia – odparł Perry i Hermiona zrobiła wielkie oczy. – Dokonała jakiegoś odkrycia, nie pytaj mnie o szczegóły, bo choć to się wiąże z zębami, to się gubię. I teraz zaczyna być sławna i właśnie dzięki temu została zaproszona na Światowe Sympozjum Lekarzy. A ja, skoro już miałem urlop, właśnie wybierałem się na morze. Swoją drogą skąd wiedziałaś, gdzie mnie znaleźć?

Jego córka westchnęła tak ciężko, że aż poczuł podmuch na włosach. To idiotyzm, siedzieć tak daleko od niej! Niewiele myśląc przestawił swój fotel, usiadł tuż obok i przytulił ją mocno.

Hermiona pomyślała o Kamieniu, który zostawiła w pokoju. Zrobiła to celowo, chciała pokazać im go, kiedy już będą wszyscy troje razem. Wcześniej nie miało to sensu – bez wyjaśnień jej ojciec nic by nie zrozumiał. A ona pewnie odparzyłaby sobie całe biodro.

– To długa, długa historia – powiedziała w końcu. Trwająca dwanaście lat. – Opowiem wam dokładnie później. W każdym razie przeszukiwaliśmy całą Rafę Koralową.

– Ście? – Perry posłał jej domyślny uśmiech. – Ty i ten brunet, tak? To twój facet? – Hermiona uśmiechnęła się lekko, spuszczając wzrok. – Będziesz musiała go nauczyć kultury. Na teścia się nie warczy.

– Tato!

– Tak w ogóle, to skoro czekamy na Mo… mamę, to opowiedz mi, co robiłaś przez te wszystkie lata?

Hermiona zaczęła wyjaśniać, Perry zasypywał ją pytaniami, żartował, zgadywał, dopowiadał i jakoś tak wyszło, że w końcu zeszli na to, co działo się w Australii. Ponieważ oboje zgłodnieli, przeszli do pokoju gościnnego, zamówili porządny obiad, który dla nich był bardzo późną kolacją i równie obfity deser.

A gdy najedli się, na nowo ogarnęło ich zmęczenie. Hermiona położyła się na łóżku i przez chwilę jeszcze zadawała pytania, lecz w końcu oczy jej się zamknęły i zasnęła. Perry przesunął sobie fotel, oparł nogi na drugim i ledwie przykrył się kocem, również zasnął.

 

Spacer z Helen był bardzo długi i jedyny w swoim rodzaju.

Jean-Louis nigdy wcześniej nie spacerował z kimś, kto próbował odzyskać zapomniane wspomnienia przy użyciu mugolskich metod i jeśli miał mieć coś do powiedzenia w tej sprawie, nie chciał tego doświadczenia powtarzać.

Jedna krótka wizyta w „sennej” klinice* i odkrycie zaledwie garstki faktów z zapomnianego życia mało nie skończyło się katastrofą i wolał nie myśleć, co stałoby się, gdyby Helen odbyła więcej takich wizyt.

Mugolskie metody nie wróciłyby jej obrazów, ale odkryłaby fakty i być może po nitce do kłębka, udałoby się jej skojarzyć niektórych ludzi i głosy. Jej mózg mógł też sam odbudować kilka zerwanych połączeń. Lecz nie wszystkie, natomiast Monika nigdy nie podjęłaby spaceru i szukając samej, wspomnienie po wspomnieniu wymazałaby sobie inne fakty. W ten sposób miałaby dwie niepełne i przeczące sobie tożsamości i nie byłaby ani Helen, ani Moniką.

Merlinie, musiał przyznać, że nieźle się przestraszył na początku i niewiele brakowało, a przerwałby ten spacer i zostawił ją z takimi wspomnieniami, jakie miała! Całe szczęście, że coś go tknęło i pokazał jej Hermionę!

Dalszy spacer był równie niesamowity. Helen nie chłonęła biernie tego, co jej pokazywał, lecz cały czas rozglądała się dookoła w poszukiwaniu tego, czego jej zdaniem brakowało. Czasem nawet miał wrażenie, że to ona spacerowała z nim! Dopiero niemal pod koniec pozwoliła się wreszcie prowadzić jak Perry.

Na sam koniec z Helen również obejrzeli scenę z chwili, gdy Hermiona zmieniła ich wspomnienia. O ile Perry był oszołomiony i nic nie rozumiał, o tyle Helen spojrzała na niego wzrokiem, w którym czaiło się niedowierzenie i ból i spytała tylko „Dlaczego”?

Gdy wszczepił Helen cienie wspomnień, było po 19-tej. Severine wyszła już do domu, więc przeniósł ją do pokoju obok, gdzie mogła spokojnie odpocząć, zabrał ze sobą przypisany jej kamień i wróciwszy do gabinetu przywołał remporter.

Jutro z samego rana musiał koniecznie porozmawiać z Françoisem, szefem Amnezjatorów i Bertrandem, szefem DPPC. Po pierwsze musiał opowiedzieć im o tym spacerze – może wreszcie, mając jawne dowody, jak modyfikacja wspomnień wpływa na ludzki umysł, przestaną się nim bawić!

Po drugie zaś trzeba było zawiadomić brytyjskich Amnezjatorów.

Znając wspomnienia Perry’ego i Helen wyraźnie widział, że doktor Anders odnalazł w umyśle Helen o wiele więcej, niż ona sama. Nie powiedział jej tego, bo żaden Uzdrowiciel nie powie pacjentowi wszystkiego, zanim się nie upewni. Monika Wilkins nie stawiła się na drugą wizytę, więc mógł próbować ją znaleźć lub podążyć za tym, co już znał, wpaść na Hermionę Granger i… dowiedzieć się znacznie więcej.

Rozłożył na zagraconym biurku płaskie pudełeczko, wyglądające jak mała szachownica i momentalnie obie połówki zlały się w jedną. Na dwóch małych świstkach pergaminu napisał jedną i tę samą krótką wiadomość „PILNE. Jutro o 8h w moim gabinecie” i wysłał jedną po drugiej na domowe adresy obu czarodziejów.

Dopiero wtedy przywołał Patronusa-Koguta i zawiadomił Severusa, że wszystko dobrze poszło i Helen Granger ma przywróconą pamięć.

Gdy otrzymał od niego odpowiedź, zdążył już upić i odstawić na biurko Ricard zmieszany z wodą i na całe szczęście, bo pewnie inaczej rozlałby aperitif!

– Cóż za przemiana, mój drogi! – powiedział na widok jakiegoś drapieżnego ptaka zamiast Łani. – Wyrwałeś się wreszcie Przeszłości, ciekawe, dokąd teraz pójdziesz…


*  Hipnoza wywodzi się z greckiego „Hypnos”, czyli boga snu

 

 

Anglia, Spinner’s End

19:15  Chwilę później

 

Severus nalał sobie sporą dozę Ognistej Whisky Ogdena, odstawił butelkę na stolik i rozsiadłszy się w fotelu, przez kilka chwil pozwolił sobie podziwiać odbicie ognia tańczącego na grubych ściankach szklaneczki, załamującego się na brzegach i rozlewającego się płonącym blaskiem po powierzchni. Dopiero potem wciągnął mocny, bogaty aromat i skosztował pierwszy, niewielki łyk.

Była znakomita. Jak zawsze.

Patronus Chancerela zbudził go z głębokiego snu. W założeniu miała być to tylko krótka drzemka, żeby wytrzymać do wieczora i w ten sposób łatwiej przestawić się na zmianę czasu. Lecz gdy położył się we własnym łóżku, mimo zmęczenia sen nie nadchodził. Nie pomógł delikatny dotyk koca czy zapach, którym przed wyprawą do Australii tak się rozkoszował. Nie pomogło też obracanie się na boki. Dosłownie leciał z nóg, lecz nie mógł zasnąć, a nie chciał jeszcze zacząć myśleć. I dopiero po chwili przyszło mu do głowy, co może pomóc. To było tak głupie, tak irracjonalne i, jak na Severusa Snape’a, wręcz żenujące, że przez kilka minut usiłował odepchnąć ten pomysł, aż wreszcie się poddał. Nie walcz z samym sobą. Jeśli to jest to, czego ci potrzeba…

Wziąwszy ze sobą koc poszedł na górę, do pokoju, w którym spała niedawno Hermiona i położył się w „jej” łóżku. Poduszka nie pachniała już migdałami. W ładnie zasłanej pościeli nie znalazł żadnego śladu jej obecności, ale wystarczyła mu sama świadomość, że zaledwie kilka nocy temu w niej spała. Przykrył się jej kocem, przygarnął poduszkę i zasnął szybciej i głębiej niż po wypiciu eliksiru słodkiego snu.

To było kilka godzin temu. Teraz, po skromnym posiłku siedział w fotelu, wpatrywał się w rozświetlony ogniem na kominku alkohol i…choć się bał, nie mógł dłużej odwlekać przemyśleń.

Właściwie to czego się bał? Nazwać po imieniu to, co czuł, gdy się zbudził koło Hermiony? Kiedy ujrzał, jak całowała czubki palców, którymi dotknęła śladów po ranach? Czy kiedy powtórzyła ten sam gest podczas ich pożegnania? Nie padły słowa „kocham cię”, ale co innego mogło to znaczyć?

Miłość.

Nie usłyszał nawet szeptu, może nawet tylko to pomyślał.

To było coś, czego nigdy nie zaznał. Ani jako dziecko, ani jako dorosły. Bo ciężko było nazwać prawdziwą miłością chore uczucie, jakie przez tyle lat żywił do kobiety, która nie tylko nigdy go nie odwzajemniła, ale nawet miło błagań nie przebaczyła wypowiedzianych w porywie złości słów i odebrała mu ten ochłap sympatii, którą on uważał za przyjaźń.

Lecz tak się dziwnie złożyło, że kiedy myślał, że zostawił życie za sobą, przyszło mu o niej myśleć.

Pierwszy raz poczuł ją, jak był z Hermioną. To nie był tylko seks z zupełnie obojętną mu kobietą, po którym wstawał i odchodził, to było coś o wiele głębszego. Była w tym pasja, absolutne zaufanie, namiętność i… no właśnie. Miłość. Właśnie dlatego wiedział, że nie musi od niej odchodzić. Poza tym, Merlinie, Hermiona nie była mu obojętna!

Gdyby miał jakiekolwiek wątpliwości, czy on nie był obojętny jej, rozwiałby to jej gest kilka chwil później. Wiedział, że nie powinien porównywać go do tego, który czynił on i inni na spotkaniach z Czarnym Panem, to wręcz brukało wspomnienie tego, co zrobiła Hermiona, ale nie mógł nic poradzić na to, że w całym jego żałosnym życiu tylko to widział, tylko to dane mu było poznać.

I ten sam gest powtórzyła, gdy chciał odejść, a ona mu nie pozwoliła. Kiedy powiedziała mu, że poskłada jego życie w całość, da mu szczęście i nie zamierza czekać na jego zgodę. Ale wtedy już był pewny. Hermiona go kochała, na wszystkich bogów, ona go kochała!

Severus wziął duży łyk alkoholu w nadziei, że spłucze strach, który czuł w ustach. Pomimo nazwania tego uczucia po imieniu, nazwania tego co czuła Hermiona, nadal się bał, bo nie wiedział, czy to, co on czuje, można nazwać tak samo.

Przez kilka chwil mocny smak whisky mieszał się z lękiem, drażnił usta i język, a potem z pieczeniem w gardle zabrał go ze sobą, pozwalając zacząć od początku.

Miesiąc temu siedział w tym samym miejscu i opłakiwał odejście swojego przyjaciela. Żeby odkryć jego mordercę postanowił posłużyć się „panną Granger” – w całkowicie wyrachowany sposób. I na tym jego wyrachowanie się skończyło… a coś innego się zaczęło. Z nieznośnej Panny-Wiem-To-Wszystko stała się ledwie tolerowaną wspólniczką, a potem równorzędną partnerką. Już samo to było niepokojące, ale oboje jeszcze nic nie dostrzegali. Zaś to, co nastąpiło później, było po prostu niewiarygodne.

Nie wiedzieć czemu poszła za nim na koniec świata, odnalazła go i przywróciła do życia, gdy on zdecydował się Odejść. Odważyła się nazwać go po imieniu i w tej pustce pełnej bólu i rozpaczy zabrzmiało to… cudownie. Jego własne imię! Odważyła się również go dotknąć i ten dotyk przyniósł nadzieję w miejscu, w którym nawet to słowo nie ma prawa istnieć.

Od tamtej pory już nic nie było takie samo.

Zmieniła go i zaczął robić rzeczy, o które nigdy wcześniej by się nie podejrzewał. Ukrył dla niej – nie dla siebie, lecz dla niej jedną jedyną fiolkę antidotum. Spróbował ją pocieszyć, gdy płakała, choć nigdy tego nie robił. Chyba właśnie wtedy pierwszy raz świadomie zwrócił się do niej po imieniu. Zaś gdy uwolnił się u Rayleigh, mając do wyboru Hermionę albo cały świat, wybrał ją.

Severus upił znów whisky, by otrząsnąć się z tamtych koszmarnych wspomnień. Zajmij się tym, co zdarzyło się później. Tym co… szczęśliwe.

Jak na zawołanie znalazł się myślami w barze, tamtego wieczora, gdy oboje za dużo wypili i po którym zaczął jej pragnąć i w dzień i w nocy.

Rozmawiali właśnie o szczęściu i powiedział coś, co sam nie wiedział, skąd przyszło mu do głowy. Pewnie dlatego, że w powszechnym rozumowaniu tym właśnie było szczęście. „Co mi chcesz dać? Siebie, dom, miłość, dziecko?” A ona powiedziała, że tak.

Kobieta, dom, miłość, dziecko.

Miłość.

Kolejny łyk alkoholu wypił, by zebrać się na odwagę i sięgnąć do wspomnień syna człowieka, którego nienawidził z całego serca. On sam kręcił się w kółko. Mógł przeglądać do woli własne wspomnienia, ale to nie one mogły powiedzieć mu, czy to, co czuł, to prawdziwa miłość.

Szaleństwo. Merlinie, szaleństwo. Lecz dla Hermiony byłby w stanie przejść jeszcze raz przez wszystkie piekła własnego życia.

Severus przez krótką chwilę przyglądał się resztce whisky, jednym ruchem wychylił całą zawartość, a potem pozwolił się ponieść wspomnieniom.

W jednym i tym samym momencie rozbłysły mu przed oczami dwie sceny, zupełnie różne, a pomimo tego wyglądające jak odbicie w lustrze. Jak Ginewra Weasley głaskała i całowała bliznę Pottera i jak Hermiona przesunęła palcami po jego twarzy, a potem ucałowała czubki palców. Ale to świadczyło o ich uczuciu, a nie twoim i Pottera. Czy ty potrafiłbyś coś takiego zrobić?

Od razu przypomniał sobie, gdy któregoś ranka w Birriani dotykał jej twarzy i odkrywał jej piękno… a potem czerwona pustynia zmieniła się w jego kanapę, na której leczył jej rany, gdy wrócili wreszcie z Howden Dam. Targnął nim niemy ból, oddanie, uwielbienie… i zrozumiał, że tak, potrafiłby. Z tym, że on zrobiłby tak, jak zrobiła Hermiona. W tym geście było bez porównania więcej miłości i… czci.

Dalej. Idź dalej ponaglił się i w pamięci zaczęły przesuwać mu się inne sceny, inne dowody prawdziwej miłości. Równocześnie sięgał po swoje wspomnienia, ukazujące podobne chwile, a jeśli ich brakło, zadawał sobie wciąż to samo pytanie i szukał odpowiedzi.

Radość powitań… świadomość, że pożegnania to nie ostateczne rozstanie, lecz zaledwie „do zobaczenia za chwilę”… trzymanie się za ręce i uczucie ciepła, które nie ma związku z fizycznym dotykiem drugiej osoby… dzielenie razem chwil, nieważne czy to taniec w deszczu, czy smakowanie ciszy podczas wschodów słońca… wspólne rozmowy… cieszenie się czyimś szczęściem, lecz również tęsknota za tą drugą osobą, odczuwanie cudzego bólu… magia oddania, zaufania i czułości…

Wszystkie te obrazy były jak iskierki nadziei, które rozbłyskiwały mu w sercu, rozgrzewały je coraz bardziej, aż w końcu błysnął pierwszy nieśmiały płomyczek, urósł, a potem buchnął ogień.

Bo Severus wreszcie zrozumiał, czym była prawdziwa miłość.

Była braniem i dawaniem. Nie chodziło w niej o to, by tylko dawać – bronić kogoś, narażać się i poświęcać dla niego. Najważniejsze było to, by ten ktoś chciał to przyjąć i chciał oddać to samo w zamian.

Właśnie to poczuł, gdy zbudził się dziś koło Hermiony. I gdy teraz spojrzał na te wszystkie chwile, które spędzili razem, widział to wyraźnie. Ona nie tylko przyjmowała jego pomoc, jego współczucie czy jego uczucia, ale ofiarowywała mu to samo. I pragnęła ofiarować jeszcze więcej.

Jego twarz rozjaśnił trochę nieporadny uśmiech. To była prawdziwa miłość. On również ją kochał. Kochał Hermionę Granger! Merlinie….!

Lecz ten uśmiech zgasł równie szybko, jak się pojawił. To była tylko połowa drogi. Połowa spaceru – jakby to ujął Chancerel. Było jeszcze inne pytanie, na które musiał znaleźć odpowiedź.

Czy potrafi ją kochać tak, jak na to zasługiwała? To na swój sposób było jeszcze bardziej skomplikowane.

Pomimo faktu, że przybyło jej nagle 12 lat i że wojna oraz sprawa Rayleigh na pewno ją okaleczyły, nadal mogła chcieć żyć jak młoda dziewczyna. Być może właśnie tym bardziej mogła pragnąć przeżyć miłość swojego życia, spędzić kilka szalonych, romantycznych lat, zanim się nie ustatkuje i nie założy rodziny. A nawet jeśli nie, to jako dorosła kobieta zasługiwała na czułość, radość, wesołe chwile z ukochanym, jakieś życie towarzyskie…

Niektóre z tych rzeczy mógł jej dać i chciał, rozpaczliwie chciał – przecież na tym właśnie polegała miłość. Innych nie znał, ale chciał poznać, bo to było dla niej. Już to robił. Nauczył się, czym jest pocieszanie. Posmakował czułości. Przy niej odkrył, czym jest uśmiech. Ufał – jej. I pragnął jej to oddać.

Lecz obawiał się, że niektórych rzeczy nie będzie potrafił się nauczyć.

Jedna ze szczap drewna osunęła się z chrzęstem w kominku krzesząc snop iskier, które niczym nieoczekiwani goście wyrwali go z rozmyślań. Severus wstał i odstawiwszy szklaneczkę wybrał niewielki pieniek, ostrożnie położył go na środku, po czym przyklęknął i zaczął dmuchać na wciąż tlące się rozżarzone polana. Mógłby to zrobić zaklęciami, ale naraz poczuł, że chce to zrobić w normalny sposób.

Z każdym długim, mocnym dmuchnięciem czerwony żar rozpalał się do białości na coraz dłużej. W końcu trzasnęły żółte iskierki i błysnął pierwszy płomyczek. Od razu zgasł, ale gdy Severus dmuchnął jeszcze raz, pojawił się natychmiast, jeszcze większy. Znów zgasł, lecz Severusa to nie zmartwiło. Zaczerpnął duży haust powietrza, przysunął do żaru twarz i bardzo delikatnie i powoli dmuchnął jeszcze raz.

Płomień buchnął wysoko, w jednej chwili zajął się cały pieniek i polana dookoła i już po chwili ogień huczał głośno w kominku.

Nie wolno było tracić nadziei. Z ledwie tlących się bierwion narodził się nowy ogień, trzeba było tylko mieć odwagę spróbować go rozdmuchać.

Na nowo jego twarz rozjaśnił krzywy, nieporadny uśmiech, lecz tym razem nie zgasł. Już wiedział, co musi zrobić.

Spróbować.

Rozdziały<< Goniąc Szczęście Rozdział 27Goniąc Szczęście Rozdział 29 >>

Anni

Zakaz kopiowania i publikowania opowiadań jak również używania wykreowanych przeze mnie bohaterów i świata bez mojej zgody. !!! * Bardzo proszę BEZ WULGARYZMÓW w komentarzach * !!!

Dodaj komentarz