Harry akurat chował do woreczka resztę złota, gdy usłyszał krzyk Ginny. Przerażonej Ginny!
Cisnął woreczek, porwał różdżkę i rzucił się ku niej, ale nie zdążył przebiec choć jarda, gdy w drzwiach mignęła mu jej rozmazana sylwetka na białym tle i znikła!
– GINNY!!!!!
Wypadł na zewnątrz, lecz za późno! O kilka sekund za późno!
– O Merlinie. O Merlinie. O Boże.
Serce zaczęło mu walić głucho gdzieś w gardle, gdy patrzył szeroko otwartymi oczami na PUSTĄ uliczkę, pełną obcych, całkowicie nieświadomych ludzi i próbował pojąć to, co się właśnie stało. Widział, słyszał, ale to było tak absurdalne, tak nierealne, tak… obłąkane, że Harry cały czas miał wrażenie, że wystarczy mrugnąć oczami i się obudzi. I wszystko wróci. I będzie normalne.
Ale gdy zamknął je i otworzył, nic nie wróciło.
Zrozumienie przyszło z oddechem i serce mało mu nie pękło. Porwali ją. Porwali mu ją!!
– Ginny!!! – krzyknął rozdzierająco.
Myśl! Działaj! wybuchło mu w głowie. Łap świadków! Może ktoś tego kogoś widział, może ktoś go zna!
– Bogowie! Ktoś się z nią deportował, czy jak?! Co to miało być? – usłyszał za sobą głos właściciela hoteliku, ale zignorował go zupełnie.
Ludzie szli we wszystkich kierunkach i przez jedną niekończącą się sekundę wahał się, gdzie biec, a potem pod wpływem impulsu rzucił się w lewo, za odchodzącymi ludźmi.
– Widział pan tę deportację?! A pani?! Tę kobietę, która krzyczała?! Deportację sprzed chwili! Widzieli państwo?! Rudowłosą dziewczynę?! – łapał ich gorączkowo za ręce, ciągnął za ramiona, za łokcie, potrząsał, szarpał, przeskakując od jednej osoby do drugiej. I z każdym krokiem, z każdym jardem, każdym ściskanym ramieniem i każdą nieprzychylną twarzą jego pytania zmieniały się w prośby, błagania, w zaklinanie ich, w żebranie o pomoc, o najmniejszą wskazówkę, czy choćby o okruch nadziei. – Widział pan ją?! Widział ktoś tę dziewczynę, która krzyczała?!
Ludzie tylko patrzyli na niego jak na wariata, kręcili głowami i odsuwali się niechętnie. A przecież to nie tak miało być! Powinien móc ich zatrzymać! Zawrócić i zatrzymać, Wszystkich! Rzucić Sonorus i przepytać, a oni powinni go słuchać!
Ale nie było i wreszcie hotel znikł mu z oczu, ci inni ludzie, którzy poszli w drugą stronę, również znikli dla niego na zawsze i został sam. Otoczony przez tłum, a równocześnie zupełnie sam.
– Merlinie, czy ktokolwiek może mi pomóc?! – zawył bezsilnie gdzieś w niebo, wczepiając palce we włosy.
Przede wszystkim powinien móc rzucić Vera Damnum i się za nią aportować. I chyba właśnie to w tym wszystkim było najgorsze. Zawiódł ją. Bezpowrotnie.
– Błagam… – tym razem był to już tylko szept gdzieś w wilgotne dłonie.
Colebee,
Falase aportował się z Weasley w kącie korytarza opuszczonego domu. Ledwie wyczuł stopą twardą podłogę, pchnął na ścianę wyrywającą się i krzyczącą dziewczynę, wymacał jej różdżkę i złapawszy za jej koniec szarpnął z całej siły.
– Imperio! – syknął, poczuł ciepło spływające po palcach i już wiedział, że mu się udało! Jej różdżka poddała mu się.
Panika, przerażenie i dziki, szalony protest, który aż rozsadzał Ginny od środka znikły i na ich miejsce rozlało się poczucie spokoju, szczęścia i cudownej błogości. Wszystkie mięśnie natychmiast się rozluźniły, oparła się o coś i odetchnęła głęboko. W zasadzie to… mogłaby trwać tak całą wieczność.
Falase również odetchnął, z niesamowitej, niemal obezwładniającej ulgi. Udało się! Udało się, udało się, kuźwa, udało!!!! Wszystko!
I pomyśleć, że zaledwie kilkanaście sekund temu zaczął już tracić nadzieję! Na przemian drepcząc i przystając przyglądał się wszystkim dookoła i z każdą upływającą minutą miał wrażenie, że ci pieprzeni ludzie idą coraz wolniej. Przeskakiwał wzrokiem pomiędzy nimi, próbował wyłowić tych dalej, jeszcze dalej i klął pod nosem, żeby ruszyli dupy… Każda cholerna pomarańczowa czy czerwona szmata na głowie czy choćby jakaś zawszona różowa opaska przyprawiały go niemal o atak serca i coraz trudniej było mu skupić się, nakazać sobie spokój i nie oszaleć!
I jej widok, przed hotelem, samej, bez tego cholernego Pottera, był jak objawienie!
Ostatnim krytycznym punktem jego planu była reakcja jej różdżki. Oczywiście jako Auror potrafił dostosować natychmiast swoją magię do obcej różdżki i nie potrzebował ani chwili na adaptację – w czasie treningów jego instruktorzy kładli na to wielki nacisk, ale zawsze istniało ryzyko, niewielkie ale jednak, że ta obca różdżka go nie posłucha. A w tym konkretnym przypadku była to różdżka odebrana siłą, ale bez pomocy magii, poza tym zrobiona przez zagranicznego wytwórcę, cholera wie jaką metodą.
Ale udało się. Nikt już nie mógł znaleźć Weasley. Nikt nie mógł go podejrzewać. Za to on… mógł zrobić wszystko, co chciał.
Jesteś genialny. Wymyśliłeś Plan Doskonały i udało ci się go zrealizować. I za chwilę, jak tylko zaczniesz korzystać z jej zdolności, staniesz się… Geniuszem dla wszystkich dookoła!
Ale nie tylko plan był Doskonały. Jeśli chodzi o czas, wpasował się w niego idealnie, po prostu nie mogło być lepiej. Miał go wystarczająco dużo, by podporządkować sobie dziewczynę, a potem wrócić po tego szczeniaka i zainscenizować to tak, jakby dopiero co się pojedynkowali, gówniarz upadł, rozwalił sobie zegarek i tylko na kilka sekund stracił przytomność. Potem zaś wystarczyło napisać do Danny’ego, że właśnie znalazł „swojego chłopaka”, odstawić go do aresztu, złożyć zeznania i… wrócić Intra-Portalem do Colebee.
Omari, ty chyba, kurna, jesteś dzieckiem szczęścia!
Trochę później
Ginny poprawiła się na materacu pod oknem, umościła pod głową poduszkę i pogrążyła w marzeniach.
Omari. Zostawił ją zaledwie przed sekundą i kazał czekać spokojnie na niego, cokolwiek by się nie działo, więc posłusznie przymknęła oczy i pogrążyła się we wspomnieniach.
Dopiero co go poznała, a już wypełnił sobą cały jej świat. Przeszłość zbladła, straciła znaczenie i teraz liczyła się już tylko przyszłość. Z nim.
Mieli być razem i razem zbawić ten świat.
Ależ ona miała szczęście. Tak cudowny, wspaniały, genialny mężczyzna i chciał właśnie ją! Co prawda w tym, co z niego emanowało – radości, niesamowitej sile, uwielbieniu dla niej, poczuciu triumfu i spełnienia brakowało miłości. Czułości. Ale to przyjdzie z czasem. Jak już się pobierzemy i będziemy mieć dom, taki prawdziwy, piękny dom.
Metropolia, koło hotelu „W Torbie u Kangura”.
– Mój drogi…?
W Harry’m wszystko podskoczyło, chłopak poderwał gwałtownie głowę i zobaczył starego Murzyna, który przyglądał mu się uważnie. Widział go?! Zna go?!
– Widział ją pan?!
– Chłopcze…
– Widział pan to?! Widział pan, kto to był?!
Murzyn cofnął się o krok, jak ci wszyscy inni, więc Harry złapał go kurczowo za rękę. Nie odchodź! Błagam, nie odchodź!! Ale ten nawet nie próbował. Zamiast tego położył mu rękę na ramieniu i ścisnął lekko.
– Nic nie widziałem. Ale może mogę ci jakoś pomóc? Co się stało?
Iskierka nadziei, która błysnęła w Harry’m, zgasła wraz z jego pierwszymi słowami i chłopak na nowo poczuł, jak ciężki jest ten świat. Ciężki, okrutny i niesprawiedliwy! Ale nie mógł się pod nim ugiąć! Dla Ginny musiał walczyć aż do upadłego!
– Ktoś deportował się z moją dziewczyną – odpowiedział z trudem przez zaciśnięte gardło i machnięciem ręki wskazał hotel. – Sprzed hotelu. Nie wiem, kto. Nie widziałem. Nie wiem, czy to była kobieta, mężczyzna… Muszę ją znaleźć. Jak najszybciej! Rozumie pan, muszę ją odnaleźć! – w jego głosie znów zadrgały nutki paniki, które przestraszyły nawet jego samego i czym prędzej umilkł.
Stary Murzyn potrząsnął głową o całkowicie białych włosach, które w zupełnie szalony sposób przywodziły Harry’emu na myśl Dumbledore’a.
– Zgłoś to Aurorom, chłopcze. Sam nic nie zdziałasz, a tylko stracisz czas.
To ja jestem Aurorem!!! miał ochotę krzyknąć Harry, ale Murzyn jakby wyczuł jego niemy protest i uścisnął jeszcze raz jego ramię.
– Tu ludzie nie są chętni do pomocy. Póki nie zobaczą odznaki, nie masz co na nich liczyć. Idź do Aurorów, synu, tylko oni mogą ci pomóc.
Harry spojrzał w ciemne oczy, na zupełnie białe, wełniste włosy, tak inne od Dumbledore’a i zarazem tak podobne, i skinął głową. Tak jak Dumbledore, ten starzec miał rację.
– Dziękuję. Dziękuję, że… pan się dla mnie zatrzymał.
I czym prędzej odszedł do hotelu.
Paryż, Bastylia
O tej samej porze
Ciche pukanie do drzwi zupełnie zaskoczyło Hermionę. Już? Tak szybko? przemknęło jej przez myśl, lecz natychmiast uznała, że to niemożliwe. Na pewno nie minęło pół godziny od kiedy wyszedł Severus! Przecież ledwie zdążyła wybrać sobie z niewielkiej biblioteczki w kącie coś do czytania, usiąść koło kilku świec i… zamknąć oczy, by przeżywać jeszcze raz scenę sprzed chwili!
Pukanie rozległo się jeszcze raz, troszkę głośniej.
– Oui? Entrez! (fr. Tak? Proszę wejść) – zawołała, na wszelki wypadek odłożywszy książkę na bok.
Do środka zajrzała jakaś kobieta, rozejrzała się niepewnie i dojrzawszy Hermionę w kącie na podłodze uśmiechnęła się łagodnie.
– Mademoiselle Granger? Mistrz Chancerel potrzebuje pani pomocy…
Hermionę bez mała poderwało.
– Coś się stało z moim ojcem?! – spytała, odrzucając koc i zrywając się na równe nogi.
– Ależ nie, proszę się nie denerwować – uspokoiła ją natychmiast nieznajoma kobieta. – Chciałby tylko prosić panią o kilka wspomnień, to by pomogło mu w przywracaniu pamięci pani ojcu.
– Już idę!
Pracownia Chancerela, ta sama, z której Hermiona wyszła ledwie kilkanaście minut temu, zmieniła się bez mała nie do poznania. Pogrążona była w miękkim półmroku, na oknie pojawiła się gruba zasłona, znikły krzesła i fotele, z wyjątkiem jednego, stojącego teraz tuż przy stole, na którym nadal spał jej ojciec. Puste niedawno biurko niemal uginało się od przeróżnych przedmiotów, spośród których Hermiona poznała tylko myślodsiewnię obstawioną pustymi buteleczkami na wspomnienia. Koło niej, podtrzymywany na pięciu pajęczych nogach lśnił okrągły, pomarańczowy kamień, w którym coś delikatnie się poruszało, zaraz obok leżało pełno kostek przypominających do złudzenia mugolskie domino, stary duży zegar bez wskazówek, drewniany kuferek pełen pierścieni, coś jakby wahadełko na łańcuszku… i pełno, pełno innych.
W zasadzie ten sam został tylko aromatyczny zapach fajki, tlącej się na podstawce na brzegu biurka.
Kobieta, która okazała się asystentką Chancerela, wskazała Hermionie fotel pośrodku pracowni.
– Mistrz za chwilę przyjdzie, proszę chwilę…
– Już jestem – odezwał się Chancerel, wychodząc gdzieś z boku, ubrany w zwykłe, mugolskie ubranie. – To potrwa tylko kilka minut. Ach, Severine, zupełnie zapomniałem! Mogłabyś znaleźć jakieś ubranie dla mademoiselle Granger? Bo w tej letniej sukience za chwilę się nam rozchoruje i trafi do szpitala.
– Oczywiście. Zaraz przyjdę – Severine mrugnęła do Hermiony okiem. – I wybierzemy się na porządne śniadanie.
Na myśl o upieczonych na złoty kolor maślanych rogalikach z rozpływającą się w ustach czekoladą coś się w Hermionie uśmiechnęło. To będzie miła odmiana po plackach chlebowych, kawałkach sera, strusich jajach czy suszonym mięsie z kangura. I tych obrzydliwych larwach na surowo.
– Chérie, chciałbym, żeby pokazała mi pani kilka wspomnień związanych z pani rodzicami – wyjaśnił Chancerel, podchodząc do Hermiony. – Najlepiej, żeby w jednym z nich był tylko pani ojciec przed waszym domem, w pozostałych oboje.
– To ma być coś… śmiesznego, czy raczej poważnego?
– Powiedzmy, że nie może być smutne. Nie ma sensu tracić życia na przypominanie sobie tego, co nas smuci, prawda?
Uśmiech w oczach staruszka był tak ujmujący i zaraźliwy, że Hermiona, chyba nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby przypomnieć sobie niczego złego. I jednocześnie jakiś głosik w jej głowie szepnął, że będzie musiała się nauczyć tak uśmiechać. Nie zamierzała pozwolić Severusowi na stracenie ani sekundy więcej z jego życia.
Znalazłszy odpowiednie wspomnienia spojrzała szeroko otwartymi oczami na Chancerela, ten szepnął „Legilimens” i natychmiast poczuła jego obecność gdzieś w środku głowy. Ale o dziwo nie towarzyszyło jej żadne dziwne, nieprzyjemne uczucie, jak podczas pokazywania wspomnień Severusowi i Ill-oo’ce. Po prostu czuła, że tam jest i pozwala jej pokazać mu to, co chciała.
Sceny przesuwały się powoli przed jej oczami i oboje uśmiechnęli się szeroko na widok szczupłego, wysokiego mężczyzny, który po godzinie polerowania na błysk nowego samochodu odsunął się od niego, spojrzał z głęboką satysfakcją i dokładnie w tym momencie na przednią szybę i maskę nasrał gołąb, Hermiona zaś przybiegła powiedzieć mu, że wypadł jej ząb… Potem przyjrzeli się szalonej bitwie na poduszki, która trwała może pięć minut, ale po której pierze w domu trzeba było zbierać przez cały tydzień… Jak mama Hermiony trzymała mocno Krzywołapa, a jej ojciec próbował zajrzeć mu w zęby… Jak jeszcze za dawnych lat, nie chcąc budzić nocnego stróża ośrodka wypoczynkowego przełaziły z mamą w środku nocy wierzchem przez bramę, nucąc melodię z Różowej Pantery, po czym okazało się, że furtka kilka jardów dalej była otwarta… Jak wrócili ze spaceru po Paryżu i francuski mąż ciotki Hermiony, żeby zaparzyć herbatę nalał do kubka ciepłej wody z kranu i wrzucił do niej saszetkę Liptona… I jak rodzice zmontowali wreszcie kocie drzewko dla Krzywołapa, z drapakiem, hamakiem i trzema mięciutkimi legowiskami, a durnowaty kot zasnął w ciasnym kartonie…
Każdy ma setki, tysiące takich wspomnień, od których robi się lekko na sercu i można dostrzec słońce nawet w najbardziej pochmurny dzień. Niektóre z nich śmieszą wszystkich, inne zaś tylko nas samych, bo żeby je zrozumieć, trzeba mieć inne wspomnienie, które, niczym sekretny kluczyk, strzeże te nasze skarby. A jeszcze inne… oglądamy samych siebie konających ze śmiechu i aż kręcimy głową, że mogliśmy być tak głupiutcy.
Hermiona mogłaby pokazywać tysiące takich perełek, ale w którymś momencie Chancerel dotknął jej ramienia i powiedział cicho „wystarczy”. Musiał już wyjść z jej umysłu, ale zrobił to tak, że nawet tego nie poczuła.
– Doskonale, moja droga. To wszystko, co mi potrzeba.
Hermiona zamrugała gwałtownie oczami i rozejrzała się dookoła. Chancerel poprawiał właśnie kołnierzyk najzwyklejszej mugolskiej koszuli, na którą narzucił szarą wiatrówkę. Na widok jej zagubionego spojrzenia uśmiechnął się uspokajająco.
– Proszę się nie martwić. Zabiorę pani ojca na długi spacer, żeby sobie powspominał prawdziwe życie.
Zabiorę… ojca na długi spacer? Żeby sobie powspominał? Te kilka wspomnień ma mu przywrócić całą pamięć? I gdzie niby oni będą spacerować? Gdzieś w mugolskim wymiarze?
Kiedy Severus opowiadał Hermionie o umyśle, relacjach, połączeniach i przywracaniu pamięci, wyobraziła sobie coś na kształt operacji na mózgu, w trakcie której trzeba po prostu odnaleźć luźne, niepołączone z niczym wspomnienia i nawlec je na… coś jak magiczną nić i równocześnie przeciąć tę, która łączy fałszywe wspomnienia. Oczywiście po tylu latach w magicznym świecie zdawała sobie sprawę z tego, że magia nie ma nic wspólnego z logiką, że często nie można jej w żaden sposób wytłumaczyć – po prostu JEST i na tym trzeba się zatrzymać, ale…
Ale od tego JEST było strasznie daleko do spaceru i pokazania tej garstki wspomnień…
Musiała mieć tę wątpliwość wyraźnie wypisaną na twarzy, bo Chancerel wybuchnął śmiechem.
– Proszę mi wierzyć, wszystko będzie dobrze. Niech pani teraz idzie się przebrać i zjeść śniadanie z Severine. I za chwilę powinien wrócić Severus.
Przed Ministerstwem Magii / Hotel „W Torbie u Kangura”
16:15
Severus odrzucił propozycję Andersona przejścia do Metropolii Intra-Portalem i aportował się przed wejście do Ministerstwa bezpośrednio z hoteliku. Szczerze mówiąc nigdy nie pojmował, czemu Australijczycy przedkładali ten rodzaj magicznego transportu ponad wszystkie inne. Oczywiście rozumiał, czemu nie mieli Sieci Fiuu, ale przecież o wiele łatwiej było pomyśleć o celu podróży i za jednym obrotem się tam znaleźć, niż chodzić od drzwi do drzwi.
W każdym razie on sam, będąc tu, niemal nigdy z niego nie korzystał.
Sprawdziwszy godzinę i rozejrzawszy się dookoła za Potterem i Weasley, oparł się o ścianę pod głębokim nawisem skalnym i przyglądając się nadchodzącym ludziom, zaczął planować kolejne kroki.
Aportacja do Londynu nie powinna stanowić problemu. Choć jeśli zauważy, że któreś z nich również nie toleruje eliksiru, co było niemal zupełnie nieprawdopodobne, nie będzie ryzykował. Zostawi ich tu, niech proszą tutejszą Szefową Aurorów o Klucz do Inter-Portalu.
Swoją drogą skoro to jest możliwe, po co się nimi zajmujesz. Równie dobrze mógłbyś być właśnie w Paryżu.
Jego myśli zdryfowały na nowo na Hermionę i zaczął przypominać sobie rozmaite chwilę z nią. Wschody słońca, obiady, wyprawę pod Uluru, jej śmiech, jej uśmiech, jej przedziwny pocałunek w Bastylii i przedziwne uczucie radości, które rozlało mu się po całej piersi. I które nadal tam było. Do tej pory doświadczał czegoś podobnego tylko przy warzeniu eliksirów; rozkoszując się unoszącą z kociołka roziskrzoną parą, która delikatnie pieściła jego twarz, podziwiając przepiękne kształty wirujących i mieszających się składników oraz błyski tańczące na powierzchni eliksirów, czując ciepło promieniujące od palnika…
Kącik jego ust powędrował do góry, a rysy twarzy wygładziły się, ale choć wydawałoby się, że pogrążył się zupełnie w myślach i przestał dostrzegać świat dookoła, jego wyszkolony latami szpiegowania umysł cały czas czuwał, dlatego gdy spośród setek przechodzących ludzi wyłowił znajomą twarz, Severus błyskawicznie wrócił do rzeczywistości.
Już miał spojrzeć na zegarek, gdy coś w nadchodzącym chłopaku przykuło jego uwagę. Obwisłe ramiona, zwieszona głowa, sposób, w jaki szedł… ni to ociągał się, ni to próbował brnąć do przodu, zupełnie, jakby nie mógł oderwać nóg od ziemi. Wielka torba, którą dźwigał na jednym ramieniu mogła wyjaśniać człapanie, ale nie to.
Severus zlustrował ludzi dookoła, ale nie dostrzegł Weasley.
No, no, no, czyżby się pokłócili? Panna Weasley wydawała się być o wiele rozsądniejsza, niż jej wybranek, być może wreszcie przejrzała na oczy?
– Tutaj, Potter – zawołał go, odrywając się od ściany.
I już chciał zapytać, gdzie jest Weasley, kiedy Potter podniósł głowę i spojrzał na niego oczami, w których czaiła się rozpacz i.. obłęd. O, cholera.
– Ktoś ją… wał – wykrztusił. – Ktoś porwał Ginny.
O JASNA CHOLERA.
Droga z hotelu do Ministerstwa była długa i bolesna. I nie chodziło o ilość kroków, które należało postawić, czy o wagę torby, która uwierała w ramię – prawdę mówiąc to nawet do Harry’ego nie docierało.
Długa, ponieważ z każdą chwilą coraz wyraźniej widział, że nie mógł liczyć na Aurorów, zwłaszcza dziś.
W tak ruchliwym miejscu szukanie śladów i analiza rzucanych zaklęć nie miały żadnego sensu. Mogli tylko ogłosić oficjalnie zaginięcie i wezwać do zgłaszania się w celu złożenia zeznań, ale nawet JEŚLI ktokolwiek by się zgłosił, mogło być już za późno. On musiał ją znaleźć TERAZ!!
A bolesna, bo po głowie tłukło się to, co powiedział Snape’owi nieomalże przed chwilą. ”To, że ja z Ginny tu jesteśmy, nie ma żadnych konsekwencji, żadnych! Ani mi, ani jej nic się nie stało, nic nie straciliśmy! Za to konsekwencje tego, że wy tu jesteście, że PAN ściągnął tu Hermionę, są przeogromne!”
Ależ on był głupi! Ślepy i głupi! Jak bardzo się mylił!! Hermiona straciła tylko dwanaście lat życia, natomiast on stracił Ginny, zaś Ginny… Ginny być może była już martwa.
Przestań! Nie myśl o tym! To ci w niczym nie pomoże!
Zrzucił na ziemię torbę i odruchowo rozejrzał się za stojącą obok Ginny. Ale jej nie było, zamiast tego, gdy się odwrócił, dostrzegł Snape’a. Krzywiącego się strasznie Snape’a.
– Jak to się stało? – spytał ten krótko.
– Nie wiem. Nie wiem kto, nie wiem dlaczego… – pokręcił głową Harry, zerknął na wejście do Ministerstwa i westchnął bezradnie. – Kazali mi iść zawiadomić tutejszych Aurorów, ale co oni mogą zrobić… Szczególnie dziś…
– Potter, przestań bełkotać i odpowiadaj na pytanie. Jak to się stało. I kiedy – sarknął Severus i gdy ten otworzył już usta, dodał. – Dokładnie.
Ktoś za Harrym wybuchnął głośnym śmiechem, ale to nie był TEN głos, więc chłopak nawet nie zareagował. Zamiast tego zmusił się do katowania siebie na nowo.
– Płaciłem za hotel, a Ginny wyszła na zewnątrz – w piersi rozlała się na nowo fala goryczy, tak wielka, że nie był w stanie patrzeć nawet pod nogi. Dlaczego kazałeś jej wyjść?! Zacisnął oczy i ciągnął. – To się stało niemal od razu. Usłyszałem jej krzyk i gdy się odwróciłem, ktoś właśnie się z nią deportował. Widziałem tylko, jak znikali. Próbowałem szukać świadków, kogoś, kto ich widział, ale… ale na nic – zwiesił głowę jeszcze bardziej.
Bezsilność dosłownie promieniowała od niego, tak samo jak ból i tylko nie czuć było wściekłości. Ta też przyjdzie, to tylko kwestia czasu. Severusowi nagle przypomniał się… on sam. W tamten wieczór, w domu Potterów, gdy znalazł na podłodze stygnące już ciało Lily.
Lily. Przyszła mu do głowy odruchowo. Jak niemy wyrzut sumienia, choć przecież uratował jej syna, i to nie raz, a dziesiątki razy. Ale wciąż żądała więcej, w imię…
Stop! W imię czego? Przyjaźni? Miłości?
Od niedawna, od tamtego wieczora, gdy Hermiona pokazała mu Prawdę, kiedy pojął, że „Zawsze” oddał za „Nigdy”, a „Wszystko” za „Nic”, Lily przestała być sensem jego życia. I nie miała prawa żądać więcej!
Lecz cały czas czuł, jakby jeszcze coś był jej winien, jakby nie spłacił długu do końca.
I nagle teraz, patrząc na jej syna, znalazł sposób, żeby spłacić go do końca i z nawiązką.
To miało być ostateczne pożegnanie, po którym będzie mógł już pójść dalej… i żyć własnym, wolnym życiem.
– Kiedy to było?
Harry spojrzał na zegarek. Było już po wpół do czwartej.
– Jakieś dwadzieścia minut temu – Merlinie, jeszcze dwadzieścia minut temu świat był normalny. Gdyby dwadzieścia minut temu została koło ciebie, teraz stalibyście tu razem. Ty idioto, ty ostatni idioto!
– … ktoś, komu płaciłeś? – usłyszał i otrząsnął się.
– Słucham?
Severus spojrzał na niego z wyraźnym niesmakiem.
– Potter, jeśli ci nie zależy na znalezieniu panny Weasley, to powiedz od razu i nie będę tracił czasu.
Harry poderwał głowę jak ukąszony.
– Jeśli mi nie zależy…?! Mi?! To nie jest śmieszne, Snape!
– Więc się obudź! – warknął Severus. – I rusz tym durnym łbem. Czy w to mógł być zamieszany ten człowiek, któremu płaciłeś?
Harry już schylał się po torbę, żeby stąd odejść, żeby być jak najdalej od Snape’a, gdy dotarło do niego jego pytanie. Nie wyśmiewał się z niego, nie natrząsał – a tego właśnie tak się bał, bo chyba by tego nie przeżył. Zamiast tego… On chce ją znaleźć?!
Naraz zaczął widzieć i słyszeć, zupełnie jakby ktoś zdjął wielki szklany klosz, pod którym do tej pory siedział, zewsząd dookoła buchnął gwar i wszystko przestało być bezbarwne, bezwonne i… bez sensu.
Spojrzał uważnie na mężczyznę przed sobą, na dotychczas znienawidzony zakrzywiony nos, znienawidzone oczy i równie znienawidzone wąskie wargi i poczuł, jak wraca mu zdolność myślenia. I instynkt.
– Powiedziałbym, że raczej nie – odparł powoli. – Mieliśmy wyjechać dopiero jutro. I wyglądał na zdziwionego, gdy nas zobaczył z bagażami, a gdy przed chwilą wróciłem po rzeczy, zaproponował iść do Aurorów.
Severus zauważył, że Potter wyrwał się z odrętwienia. Nawet szybciej, niż myślał, ale on potrzebował całej jego uwagi, nie tylko części.
– Opowiedz mi jeszcze raz, jak to wyglądało, tym razem z sensem. I nie zwracaj uwagi na to, że nie będę się na ciebie patrzył.
Podczas, gdy chłopak opowiadał ze szczegółami o porwaniu oraz krótkim poszukiwaniu świadków, Severus pochylił głowę, pozwolił, by wiatr zwiał mu włosy na twarz i spod tej kurtyny przyglądał się dokładnie ludziom dookoła. Nie próbował zapamiętywać twarzy, przy takiej ilości ludzi to nie miało sensu, choć przypuszczał, że jego umysł robił to za niego. Zamiast tego patrzył, czy nie ma kogoś, kto by stał dłużej w jednym miejscu i zerkał w ich kierunku.
Zachodziła taka możliwość, że ktoś chciał dopaść ich dwoje i teraz, mając już dziewczynę, mógł czaić się na Pottera.
– … powiedział mi, żebym zawiadomił Aurorów. Zobaczył pan kogoś?
– Nie. Podejdź bliżej – gdy Potter dał duży krok do przodu, Severus przytknął różdżkę do jego piersi i wyszeptał: – Sequor Vestigium.
Harry poczuł ogarniające go lekkie napięcie, które nasiliło się stopniowo, aż zacisnęły się wszystkie jego mięśnie, a potem wszystko zaczęło spływać w okolice różdżki Snape’a.
Doskonale wiedział, co to jest. Już kilka razy rzucano na niego zaklęcie śledzące, wiedział więc, że jego magia tworzy właśnie fizyczny Ślad, który pozwoli na odnalezienie go, gdziekolwiek by się nie znajdował.
Tylko do tej pory trwało to krócej i ledwie to czuł.
– Już – skinął głową, gdy przedziwne uczucie skupiło się na wysokości splotu słonecznego.
Severus przesunął powoli różdżką wzdłuż piersi Pottera, aż wyczuł właściwe miejsce. Szarpnął nią krótko ku sobie, wymacał palcami chłodny, półpłynny – półstały kłębek materii i wyciągnął na rozprostowaną dłoń. Wyglądała… miernie. Jasna, poruszająca się powoli na wszystkie strony – zupełnie jak kropla wody zawieszona zaklęciem w powietrzu. Z boku wypływała z niej cieniutka strużka, która ginęła w piersi chłopaka.
– Wygląda na to, Potter, że jeszcze przez chwilę nie powinieneś używać magii – stwierdził poważnie, pozwalając mu się przyjrzeć Śladowi, po czym zamknął dłoń i Ślad wniknął w jego ciało. – Mówiliście o tym komuś?
Harry odwrócił wzrok od jego ręki. Istotnie, wyglądało na to, że magia nie wróciła mu zupełnie. W zasadzie nie powinien nawet oddać Śladu, ale jeśli Snape uznał, że jest potrzebny… Postanowił mu zaufać. Znów.
– Tylko Doris Coleman, szefowej tutejszych Aurorów. Poza tym udawaliśmy przed innymi, że jej używamy, więc nikt nie powinien o tym wiedzieć.
– Jako Auror powinieneś wiedzieć, co możesz zrobić z tym twoim „nie powinien”.
– Wiem.
Severus jeszcze raz rozejrzał się uważnie dookoła i odgarnął włosy za ucho gestem, który Harry’emu wydał się dziwnie… znajomy.
– Wracamy do waszego hotelu – sięgnął po walizkę Hermiony i torbę z eliksirami i kiwnął głową na chłopaka. – Pospiesz się, chcę zamienić kilka słów z właścicielem.
Harry bez wahania zarzucił torbę i ruszył za Snape’m. Gdy wyszli spod wielkiego skalnego nawisu, słońce zaświeciło im prosto w oczy, więc przysłonił je ręką i przyspieszył, żeby zrównać się z idącym prędko mężczyzną.
– Byłoby dobrze, gdyby to był on.
– Masz jeszcze jakieś inne życzenia, Potter?
– Mam na myśli to, że nasz nieoczekiwany wyjazd musiał go zaskoczyć i improwizował – ciągnął Harry, ignorując sarkastyczny komentarz, choć po głowie tłukło mu się w kółko „Merlinie, proszę, niech to będzie on, Merlinie, proszę…” Bo jeśli nie… Lepiej było o tym nie myśleć. Właściciel hotelu był ich jedynym sensownym podejrzanym. – A w takich sytuacjach często popełnia się błędy.
Severus zręcznie wyminął grupkę wlokącą się przed nimi.
– Jeśli ktoś będzie próbował porwać i ciebie, nie opieraj się – rzucił, gdy Potter dołączył do niego. – I w żadnym wypadku nie używaj magii.
– Myśli pan, że ktoś chce złapać nas oboje?
– A jak sądzisz, czemu rzucałem zaklęcie śledzące, żeby pobawić się różdżką?
– Może weźmie pan… – zaczął Harry, chcąc zaproponować mu Niewidkę i uzmysłowił sobie, że tę miała Ginny w plecaku. – Cholera!
– Wezmę co?
– Chciałem dać panu pelerynę niewidkę, ale właśnie przypomniałem sobie, że ma ją Ginny.
Peleryna należała do Potterów i już z tego powodu Severus nie tknąłby jej choćby końcem miotły.
– Dam sobie radę.
Harry dojrzał niedaleko szyld hotelu i poprawiwszy zsuwającą się torbę, pokazał go Snape’owi.
– To tam.
Snape ścisnął mocniej różdżkę.
– Pokaż mi, który to jest. Zamierzam uciąć sobie z nim krótką pogawędkę.
Harry nie musiał go pokazywać. Na ich widok właściciel, nadal stojący za kontuarem, oderwał się od liczenia złotych grudek.
– No i jak? – spytał Harry’ego zaaferowanym głosem. – Rozmawiał pan z Aurorami? Mogą coś zrobić?
Dla upewnienia się Severus wskazał go ruchem głowy, a gdy Potter potaknął, odstawił walizkę i torbę, trzema długimi krokami wszedł za kontuar, złapał za ramię zaskoczonego czarodzieja i pchnąwszy go na ścianę, spojrzał mu w oczy i wycelował w niego różdżkę.
– Legilimens!
Mężczyzna nawet się nie opierał, bo bez trudu wśliznął się do jego umysłu i natychmiast znalazł po środku zupełnego chaosu.
Przeróżne obrazy z hotelu, rozczochrana kobieta machająca rękoma, duży, ujadający pies, spadające skądś rolki pergaminu, scena ze szkoły, zakupy w centrum handlowym… To wszystko runęło na niego w ciągu kilku sekund i wciąż pojawiały się nowe, zupełnie oderwane od siebie obrazy. Razem z obrazami napłynęły i dźwięki – rozmowy, krzyki, wrzaski, czyjeś śpiewanie, gwar, łomot, szczekanie psa… Merlinie! Mężczyzna nie bronił się, ani nie próbował podsuwać mu fałszywych wspomnień, po prostu jego mózg przypominał śmietnik, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie widział! Ale on nie miał czasu na szukanie tego konkretnego wspomnienia.
– Przed chwilą porwano stąd rudowłosą dziewczynę, ty to zrobiłeś? – warknął, zaciskając rękę na ramieniu hotelarza.
W ułamku sekundy wszystko znikło i pojawiła się scena sprzed chwili. Severus usłyszał krzyk Weasley, dojrzał dziewczynę, już obracającą się za kimś ubranym na biało, biel rozmyła się z pomarańczem i znikli.
To był zaledwie króciutki urywek, ale więcej nie potrzebował! Bez wahania złapał to wspomnienie i spróbował się mu przyjrzeć, lecz na nowo, jak fale na morzu, napłynęły inne, całkowicie bez związku.
Cholera! Severus nie miał wyboru. Skupił się na znikającej Weasley, postawił dookoła barierę i dopiero wtedy cofnął się do chwili, gdy zobaczył Weasley i Pottera schodzących ze schodów. Pozostałe wspomnienia otoczyły go, jednak tym razem wyglądały jak cienie poruszające się za oknami.
Wiedząc, co się wtedy stało, przyglądał się scenie, jednocześnie koncentrując na emocjach. Wpierw pojawiło się zaskoczenie przemieszane z nutką żalu i zainteresowania, przeszło w chciwość na widok złota… Gdy rozległ się krzyk, mignęło zaskoczenie, ale właśnie wtedy Potter rzucił woreczek, wypadł na zewnątrz i chciwość napłynęła jeszcze silniej. A potem pojawiła się złość.
Hotelarz porwał woreczek, wepchał do niego rękę, a gdy nic nie znalazł, pospiesznie wywrócił go na lewą stronę. I dopiero, gdy nic z niego nie wypadło, trzęsącymi się rękoma przewrócił z powrotem i pospiesznie wyszedł przez drzwi.
Żadnego zdenerwowania, oczekiwania, rozglądania się za kimś.
Severus odczekał jeszcze chwilę i na wszelki wypadek wrócił się o kilka chwil i obejrzał wszystko jeszcze raz. A potem jeszcze raz.
Z powodu bariery nie miał dostępu do obrazów, jakie zwykle migały gdzieś w tle, nie czuł emocji, które im towarzyszyły, ale też był pewien, że ten nieudacznik niczego przed nim nie ukrył.
Co równocześnie znaczyło, że nie miał nic wspólnego z porwaniem Ginewry Weasley.
Zdjąwszy barierę czym prędzej wynurzył się z jego umysłu i czarodziej zajęczał głośno, przetoczył się na bok i osunął po ścianie na podłogę. Jednocześnie czyjeś palce wbiły się Severusowi w ramię i dobiegł go pełen napięcia, nadziei i strachu głos. Szept w zasadzie, ale usłyszałby go nawet, gdyby świat się walił.
– No i co…??!!
Harry nie wiedział, jak i kiedy znalazł się tuż obok Snape’a. Patrzył z napięciem w szeroko otwarte oczy hotelarza, słyszał jego urywany oddech, któremu szybko dorównał jego własny i próbował zobaczyć cokolwiek. Nie, nie cokolwiek! To, co stanowiło jego jedną, jedyną szansę odnalezienia Ginny!
Teraz zaś, gdy ich oddech przeszedł w głośny jęk, spojrzał w inne oczy i… czekał na werdykt.
– To nie on.
O, Merlinie. To koniec! Dla ciebie to koniec. Ty nic już nie możesz zrobić.
Różdżka wysunęła mu się ze zmartwiałych palców i upadła ze stukotem na ziemię, ale Harry nawet go nie usłyszał, gdy w jego głowie eksplodowała rozpacz. Schował twarz w rękach i pochylił się nad kontuarem.
Nie mieli więc nic. Nic, z czego mogli skorzystać, czego mogli się złapać. Zostawali Aurorzy, którzy może ją znajdą, za miesiąc, za rok… Na myśl o tym, że może właśnie ten ktoś ją torturował, rzucał na nią Crucio, gwałcił albo mordował, lub że już była martwa, miał wrażenie, że zwariuje. Jej domniemane krzyki wybuchły echem w jego głowie, rozniosły ją na miliony dzwoniących, łkających, wyjących kawałków, jej ból rozdarł jego ciało na strzępy, zabrakło powietrza, zapadła ciemność i jedyną myślą, jedynym pragnieniem jakie kołatało się w jego oszalałym sercu było znaleźć się na jej miejscu. Zastąpić ją, cokolwiek miało się stać.
Severus spojrzał na skulonego właściciela hotelu i słaniającego się obok Pottera i skrzywił się. Czas było zrobić z nimi porządek.
– Tranquilis – rzucił zaklęcie na hotelarza i mężczyzna westchnął rozluźnił się i osunął na ścianę. – Accio różdżka Pottera.
Wcisnął ją chłopakowi w rękę i potrząsnął nim mocno.
– Przestań się mazać.
Harry bardzo powoli podniósł głowę, spojrzał na niego i w przedziwny sposób jego milczenie było gorsze niż najgłośniejszy krzyk.
– To nie koniec – dodał Severus.
– Myśli pan o Aurorach? – parsknął Harry, z goryczą uświadamiając sobie, że mówi o swoich kolegach. O ludziach takich jak on. – Żaden Auror tu nie pomoże. Nie natychmiast, a…
– Vera Damnum – przerwał mu Severus.
Harry miał ochotę zawyć. W każdej innej sytuacji to byłoby możliwe, ale nie teraz. To zaklęcie wymagało szalonej ilości magii, a on prawie jej nie miał.
– Nie dam rady – zwiesił na nowo głowę i szepnął jeszcze raz. – Nie dam rady…
– Ty nie, ale ja tak.
Harry zamarł. Ze zdumienia, niedowierzenia i… Niemożliwe. Przecież…
– Pan? Przecież to zaklęcie jest tylko dla najbliższych… Może Molly albo Artur by mogli… – dopiero teraz przyszło mu to do głowy. Cholera, najlepszy przykład na to, dlaczego w śledztwach nie mogą brać udział najbliżsi! – Ale PAN?
– Nie mamy czasu na szukanie i ściąganie tu całej rodziny Weasleyów – zaprzeczył Severus. – Nie wiem nawet, czy mam na tyle eliksirów. Natomiast jeśli będę mógł… posiąść twój umysł, będę również mógł posłużyć się Vera Damnum. Poza tym nie sądzę, żeby bez wprawy w pojedynkach było rozsądne wysyłać któreś z nich.
Harry’emu nie potrzeba było niczego więcej. Wyprostował się, poprawił okulary i ścisnął różdżkę.
– Proszę mi powiedzieć, co mam zrobić.
Potrzebowali jakiegoś ustronnego miejsca, poza tym musieli gdzieś zostawić wszystkie rzeczy, więc Severus odwrócił się do hotelarza, który nadal siedział na podłodze, patrząc pustym wzrokiem gdzieś w przestrzeń, i strzelił palcami. Mężczyzna drgnął i spojrzał na niego wytrzeszczonymi oczami.
– Znajdź nam jakiś wolny pokój.
– Bogowie… Co to było… Co mi pan zrobił…?
Normalnie Severus nie bawiłby się w odpowiedzi, ale tym razem to się miało przydać.
– Wejrzałem w twoje myśli, żeby się dowiedzieć, czy miałeś coś wspólnego z porwaniem panny Weasley.
Hotelarz potrząsnął głową, czy raczej chciał, bo ledwie nią ruszył, od razu złapał się za skronie. Ponieważ się nie opierał i dzięki barierze Severus mógł spokojnie przyjrzeć się jego wspomnieniu, obyło się teraz bez potwornego bólu głowy, ale z pewnością musiał ją nieźle czuć. I, Severus był tego pewien, miał na długo zapamiętać to doświadczenie.
– To jakiś absurd – mruknął w końcu hotelarz. – Ja miałbym uczestniczyć w porwaniu mojego gościa? Niemożliwe!
– Biorąc pod uwagę pewną scenę, którą zobaczyłem, powiedziałbym, że gdyby ci ktoś za to zapłacił, byłoby to jak najbardziej możliwe – wycedził Severus, hotelarz spojrzał na niego przez palce i po chwili spuścił głowę. – A teraz rusz się. Potrzebujemy na kilka chwil wolnego pokoju. I musimy tu zostawić rzeczy. Chyba nie muszę ci tłumaczyć, że mogę się łatwo dowiedzieć, czy nie miałeś… nieszczęścia zajrzeć do nich podczas naszej nieobecności?
Zdecydowanie, nie musiał mu tłumaczyć! I nie potrzebował Legilimencji, żeby zobaczyć jego myśli – hotelarz miał je wyraźnie wypisane na twarzy, gdy nieporadnie wstał i przytrzymując sobie głowę rękoma wymamrotał:
– Pokój pana Pottera i pani Weasley jest wolny.
Wchodząc do znajomego pokoju Harry poczuł bolesne ukłucie prosto w serce. Merlinie, jeszcze godzinę temu stali tu, pakując się i żartując! Zaledwie godzinę temu świat był jeszcze normalny! Gdyby tylko miał zmieniacz czasu, cofnąłby się o tę godzinę i zatrzymał Ginny przy sobie! I pieprzyć prawo czarodziejów! A tymczasem teraz… Tymczasem teraz jesteś tu ze Snape’m, żeby ją znaleźć. Więc skup się na tym, co macie zrobić.
Złożyli bagaże pod ścianą, Severus stanął pośrodku pokoju i gestem przywołał Harry’ego.
– Zanim zaczniemy, Potter – powiedział, przypominając sobie całkowitą porażkę lekcji Oklumencji. – Liczę na to, że zbierzesz do kupy wszystkie twoje legendarne zdolności i zrobisz dokładnie to, co ci każę, bo tym razem nie ma czasu na żałosne próby i niekończące się pytania.
W odpowiedzi Harry wyprostował się, poprawił okulary i spojrzał mu prosto w oczy.
– Oczywiście. Proszę mi tylko powiedzieć, co mam robić.
– Zapewne pamiętasz jeszcze, jak śniło ci się, że byłeś wężem i ukąsiłeś Artura Weasleya. Czy jak widziałeś i czułeś to, co widział i czuł Czarny Pan oraz na odwrót, kiedy w Ministerstwie to on na chwilę stał się tobą – gdy chłopak potaknął, ciągnął. – To, co zamierzam zrobić, to coś podobnego. Zamierzam posiąść część twojego umysłu, ale musisz mi pomóc, a nie mnie odpychać. Jak tylko skończę wymawiać inkantację, posłużę się Legilimencją, a ty musisz skupić się na wspomnieniach o pannie Weasley i pozwolić mi przeglądać je wszystkie. Zrozumiałeś? Wszystkie, bez wyjątku.
Sposób, jaki wybrał, był niestety jednym z trudniejszych, ponieważ opierał się na dobrej woli, ale poza brutalnym gwałtem na umyśle, był równocześnie najszybszy i bezbolesny.
– Rozumiem.
– Kiedy poczuję, że przejąłem nad tobą kontrolę, rzucę Vera Damnum i deportuję nas stąd, dlatego cały czas się mnie trzymaj. Jak tylko tam się zjawimy, póki nie dam ci znać, masz się nie ruszać i milczeć. I nie wolno ci używać magii. Jesteś gotowy? Na trzy. Raz…
Harry po raz ostatni pomyślał Merlinie, BŁAGAM!
– Dwa…
Otworzył szerzej oczy.
– Trzy…
I skupił się na wspomnieniach o Ginny.
– Salva separata animorum, salva separata cordum, salva separata corporum, daturum me eius mens (Zachowaj rozdzielone dusze, zachowaj rozdzielone serca, zachowaj rozdzielone ciała, oddaj mi jego umysł) – Severus przytknął różdżkę wpierw do swojego czoła, potem do czoła Pottera, a następnie narysował nią nad ich głowami koło i jak kiedyś, przed laty, wycelował nią w jego twarz i powiedział powoli i głośno. – Legilimens!
Wystarczyło jedno spojrzenie i bez trudu wśliznął się do jego umysłu, wprost na kłębiące się wspomnienia.
Ginewra Weasley pochylała się nad stołem zasłanym stertą papierów i pisała jakieś listy. Stała w kuchni, chyba na Grimmauld Place i wycierała świeżo pomyte naczynia. Weasley i Potter w szpitalnych piżamach siedzieli na łóżku naprzeciw Hermiony i wszyscy pili gorącą czekoladę. Weasley i Potter trzymali się za ręce i spacerowali po Metropolii…
Widział jego wspomnienia, ale to nie z takimi mógł posiąść jego umysł i użyć Vera Damnum! On potrzebował tych związanych z miłością, z prawdziwą, wielką miłością. Musiał zobaczyć ją, wczuć się w nią i nasycic nią magię, którą przywołał.
Severus rozejrzał się dookoła i spróbował znaleźć coś, co mu się z nią kojarzyło, ale pierwszy raz od lat poczuł, że nie do końca wie, czego szukać.
Przyjrzał się scenie w Klinice, kiedy Potter i Weasley kłócili się, które z nich powinno wypić antidotum, innej, z pogrzebu Dumbledore’a, gdy mówił jej, że musi od niej odejść, żeby jej nie narażać, obejrzał następną, jak nie pozwolił jej walczyć w czasie Bitwy o Hogwart, czy gdy rzucił Impedimenta, by uratować ją przed Amycusem…
Czy tylko tym jest miłość?
Niepewnie sięgnął po inne wspomnienia, które znalazły się zaraz obok, więc powinny przecież świadczyć o miłości.
Ginewra Weasley prowadząca go spod Wieży Astronomicznej do skrzydła szpitalnego, zbiegająca po schodkach w Norze, gdy przylecieli tam świstoklikiem z Hagridem… Całująca go na dobranoc w pokoju wspólnym Gryfonów i… kiedy złożyła mu życzenia urodzinowe…
Harry od samego początku nastawił się na ból, lecz gdy ten nie nadchodził, powoli rozluźnił się i zaczęło do niego docierać, co robi Snape. Wyraźnie czuł jego obecność gdzieś w środku głowy, dosłownie widział, jak przebiera we wspomnieniach i szuka, ale też robił to w zupełnie inny sposób, niż w łazience Jęczącej Marty. Zupełnie, jakby nie wiedział, czego lub gdzie szukać.
Obaj patrzyli właśnie, jak Ginny podawała mu śniadanie. Pozwolił Snape’owi dokończyć je, po czym zaczął podsuwać inne.
Kiedy całkowicie przemoczeni tańczyli z Ginny szalonego walca w strugach deszczu. Gdy podszedł do zapłakanej Ginny, objął od tyłu i zaczął kołysać w ramionach. Kiedy Ginny leczyła jego rany, jak wrócił poraniony z Azkabanu. Jak mieszkali jeszcze osobno i planowali wspólny weekend. Jak tęsknił za nią w czasie szukania horkruksów. Jak gładziła go czule po bliźnie i całowała ją. Jak nieustannie o niej myślał. Jak się oświadczył. Jak się kochali.
Severus pozwolił się poprowadzić i z chwili na chwilę czuł się coraz pewniej. To było to, czego magia w nim potrzebowała. Przyglądał się, jak dziewczyna opowiadała mu coś, zaśmiewając się do łez, jak czesał jej włosy i naraz dotarło do niego, że to JEGO ręka trzyma grzebień!
Scena urwała się, zobaczył Ginny ciągnącą go w stronę morza i bez wahania zakreślił krótki, ostry krzyż w powietrzu.
– Vera Damnum!
Błękitny promień zatańczył na ścianie na wprost, gdzieś w piersi zakiełkowało przedziwne uczucie, jakby ktoś ciągnął go do siebie, rozlało się falą na boki i…
Zgasło.
– Cholera! – zgrzytnął zębami Severus.
– Proszę pana…? – spytał Harry błagalnym głosem. – Czy…
– Jeszcze raz! Pokaż mi to wszystko jeszcze raz. Raz, dwa, trzy!
Ledwie przebrzmiała inkantacja, Severus rzucił Legilimens i czarne oczy znów zajrzały głęboko w zielone. Zajrzały, stopiły się z nimi, zielone zaś poddały im się zupełnie.
Severus zanurzył się na nowo we wspomnienia i zaczął je chłonąć i czuć. Nie rozumieć, lecz czuć, całym sobą, sercem, duszą, ciałem, oddając natychmiast wszystko pęczniejącej w nim magii.
Tym razem od samego początku perspektywa była inna. To on kazał dziewczynie wypić antidotum, to on ją bronił przed Amycusem, tańczył z nią w deszczu, kołysał w objęciach, myślał o niej, całował, tęsknił i kochał. To jego leczyła, z nim się śmiała, ciągnęła go do morza, jego czoło głaskała i całowała, jemu kazała wypić jedyną fiolkę antidotum. Serce wezbrało mu uczuciami, z których części nawet nie znał, część dopiero niedawno odkrył, a niektóre poznawał z zupełnie innej strony. Poczuciem bliskości. Rozkoszą i spełnieniem. Cudzym bólem, wzruszeniem, oddaniem, czułością, tęsknotą, ufnością i troską. Szczęściem.
Uczucia porwały go zupełnie, a on dał się im ponieść, aż wypełniły go całego, po czubek głowy, koniuszki palców, każdą cząstkę jego ciała, wybuchły w nim, wróciły i zlały się w jedno.
W MIŁOŚĆ.
Nie przebrzmiało jeszcze echo zaklęcia i nie znikły błękitne refleksy, gdy poczuł, jak go ktoś przyzywał. Wstrzymał się jeszcze chwilę, aż uczucie przeszło w ból niemal nie do zniesienia i stało się… Wezwaniem.
Odruchowo przycisnął rękę do lewego przedramienia, jak przez mgłę wyczuł czyjąś dłoń i zrobił to, co robił już tysiące raz w swoim życiu. Został Wezwany i Odpowiedział.
Wylądowali w kącie ciemnego korytarza w jakimś domu. Severus podtrzymał Harry’ego i w ciągu jednej sekundy otoczył ich Protego Maxima, rzucił niewerbalne Homenum Revelio i Muffliato, po czym ukrył ich obu, rzucając zaklęcie kameleona. Niemal natychmiast Harry przestał go widzieć, ale nadal czuł jego silny uchwyt i… drgnięcie ręki kilka sekund później.
– Ilu? – spytał, rozglądając się czujnie dookoła. W ręce, nie wiedzieć kiedy pojawiła się różdżka i choć nie mógł jej używać, zacisnął dookoła niej palce.
– Jedna, dwie osoby – Severus nie był pewien, bo pierwszy raz odebrał tak przedziwną odpowiedź na zaklęcie wykrywające. – Gdzieś przed nami.
Harry’emu mignęła w głowie myśl „Merlinie, niech to będzie ona!”, ale natychmiast znikła, zastąpiona maksymalną koncentracją. Gdzieś przed nimi oznaczało albo dwa pomieszczenia na wprost lub jedno lekko na prawo.
Rozejrzał się uważnie dookoła i po uścisku na ramieniu zorientował się, że Snape robi dokładnie to samo.
Prócz trzech podejrzanych pomieszczeń dokładnie za plecami mieli drzwi, jedyne zamknięte, obok, po lewej, schody wiodące gdzieś w dół, a tuż koło nich wejście do jeszcze jakiegoś pokoju.
Severus na wszelki wypadek rzucił jeszcze Homenum Revelio w stronę pomieszczenia za nimi, odczekał chwilę i ponowił je w lewo.
– Nikogo więcej nie ma – powiedział do Pottera.
– Albo nas nie usłyszeli, albo to pułapka.
W tym momencie z lewej strony wybuchła jasność i natychmiast zgasła.
– Proszę ich pilnować, sprawdzę.
Severus przytrzymał go ostrym szarpnięciem.
– Stój! Gradus Silencio! – wskazał ich stopy i dopiero wtedy jednym krokiem całym sobą zasłonił chłopaka, zamykając w żelaznym uścisku jego przedramię. – Nie wychylaj się!
Idąc bokiem, dotarli bezszelestnie do schodów, Severus upewnił się, że nikt się tam nie kryje i pociągnął Pottera aż do drzwi. Tam przystanął, zebrał się w sobie i przytrzymując go lewą ręką wskoczył do środka, wyczarował z powietrza lasso i zarzucił w poprzek całego pomieszczenia.
Ale nie złapał na nie nikogo.
Czując, że Snape nie atakuje, Harry wsunął się do środka i omiótł je wzrokiem. Nie było w nim żadnych mebli, nawet drzwi, za którymi ktoś mógłby się ukryć, zupełnie, jakby znaleźli się w jakimś opuszczonym domu. Zamknięte okno zasłaniała od zewnątrz przybita na ukos deska, więc nie można było tamtędy uciec. Więc skąd światło?
W tym momencie przez pękniętą szybę przedarł się kolejny krótki błysk i wystarczył im jeden rzut oka, by zrozumieć. Zachodzące już słońce padało pod ostrym kątem na okna domu naprzeciw, a jedno z nich bujało się lekko na wietrze.
– Dalej – rzucił Severus, zasłonił chłopaka i pociągnął za sobą.
Ostrożnie, żeby uniknąć stąpania po podniszczonych deskach, wyszli na korytarz i podeszli do najbliższych drzwi. Kolejne Homenum Revelio zwróciło dokładnie taką samą dziwną odpowiedź, więc Severus przycisnął Pottera do ściany. Nie zamierzał pozwolić mu wejść gdzieś, gdzie najprawdopodobniej czekał ktoś z wycelowaną w nich różdżką.
– Wchodzę, ty tu czekasz, cokolwiek będzie się działo.
– Liczę do dziesięciu i wchodzę za panem.
– Potter, jak chcesz się dać zabić, powiedz od razu, mogę im to ułatwić – sarknął Severus.
– Tylko raz na moich oczach umarł człowiek, a ja nie mogłem nic zrobić – odparł równie ostro Harry. – Nie pozwolę na to drugi raz.
Przez chwilę obaj patrzyli wściekłym wzrokiem w miejsce, gdzie powinny znajdować się oczy tego drugiego. Nie widzieli ich, ale to nie było potrzebne.
Severus doskonale wiedział, o jakim RAZIE mowa. Tamtego wieczoru, na Wieży Astronomicznej. Jego palce zacisnęły się kurczowo na samo wspomnienie i wtedy dotarło do niego, co dokładnie powiedział Potter. Umarł człowiek. Umarł, a nie „zamordowałeś go”.
Harry poczuł aż ból w ramieniu, lecz zamiast odepchnąć rękę Snape’a, ujął go lekko za nadgarstek. To był ten Snape, który nieomal oddał życie za pamięć o jego matce i TEGO Snape’a nie potrafił i nie chciał nienawidzić. Poza tym był Aurorem i, do cholery, nie zamierzał pozwolić komuś walczyć i zginąć, nie broniąc go! Odznaki nie nosi się za chowanie się za plecami innych!
– No już – dodał. – Raz…
– Potter!
– Dwa…
Uścisk osłabł, jakby Snape się jeszcze wahał, po czym usłyszał drwiące „Jak chcesz”, znikła jego ręka i został sam. I bardzo dobrze. Trzy.
Severus wpadł do środka i dosłownie rozdarł powietrze wściekłym smagnięciem różdżki. Jego własne niewidoczne i niesłyszalne „Lasso Aerium” przecięło całe pomieszczenie półtora jarda nad ziemią i jeśli ktokolwiek by tam stał niechroniony potężną Tarczą, na pewno by jakoś zareagował, bo powietrze spętałoby go i uwięziło mu ręce. Lecz dookoła panowała cisza. Cisza…przerywana pojedynczymi, jakby ostrożnymi szelestami.
Ściskając mocniej różdżkę Severus obrzucił uważnym spojrzeniem dwa zniszczone meble kuchenne i stół bez jednej nogi, ale dźwięki dochodziły gdzieś z boku. Postąpił krok w tamtym kierunku, celując w przestrzeń, następny… Coś poruszyło się w zlewie… Jeszcze jeden… Raptem ze zlewu wystrzelił jakiś rozmazany kształt i…!!!
Zobaczył ptaka, który złożył z powrotem skrzydła i wymościł się w gnieździe!
Szlag!!!
Ale w takim razie czemu odebrałeś czyjąś magię?
Odwrócił się w stronę drzwi i wtedy dostrzegł szerokie drzwi do pogrążonego w półmroku pokoju obok. Tam są!
Błyskawicznie wrócił do Pottera.
– Tędy jest przejście do pokoju obok. Ktoś tam jest, przynajmniej jedna osoba – powiedział, wodząc wzrokiem pomiędzy kuchnią i drzwiami do pokoju tuż koło nich. – Jeśli do tej pory nie zareagowali, pewnie nas nie usłyszeli. Wchodzimy tędy, od korytarza, ty za mną. Jeśli będzie tam tylko Weasley, pilnuj jej, ale jej nie dotykaj. Zdejmę Muffliato, ale zostawiam Kameleona i sprawdzam ten ostatni pokój po prawej. Jeśli jest z kimś, obezwładniam go, a ty czekasz. Jeśli jest tam tylko ktoś inny – to samo. Zrozumiałeś?
– Doskonale.
– Idziemy.
Rzuciwszy ostatnie badawcze spojrzenie do kuchni Severus pociągnął chłopaka aż do drzwi, przycisnął do ściany i wycelowawszy różdżką w półmrok przed sobą, miotnął zaklęciem i zastygł w oczekiwaniu na krzyk…
Ale nic takiego nie nastąpiło. Dookoła panowała cisza.
???
Ktoś tam był, był tego całkowicie pewien! Być może nawet o jard, o cal od niego!
Ale jeśli nie zareagował na Lasso Aerium…, lepiej będzie go nie lekceważyć.
Dla Harry’ego czas stanął w miejscu. Czuł, dosłownie czuł, jak jego ciało wyrywa się do tamtego pokoju i to nie instynkt Aurora trzymał go w miejscu, ale stalowy uścisk ręki Severusa Snape’a. Na pewno rzucił już zaklęcie… I za sekundę się dowie…
Nieświadomie wstrzymał powietrze i wszystko w nim zamarło w oczekiwaniu.
Severus ścisnął mocno różdżkę i wyjrzał zza framugi.
Jego wzrok od razu padł na leżącą pod oknem nieruchomą postać; słabe światło z okna padało akurat na jej długie, rude włosy… Merlinie…! wybuchło mu w głowie, ale natychmiast zablokował wspomnienia i jakiekolwiek myśli, co to mogło oznaczać i kontynuował sprawdzanie reszty pokoju.
W półmroku po prawej dostrzegł zarys krzesła, na tle okna żyrandol ze świecami, ale poza tym pokój był zupełnie pusty.
I w tym momencie postać pod oknem westchnęła, przekręciła się na plecy i poprawiwszy poduszkę znieruchomiała na nowo, a Severus odetchnął z ulgą, że jednak nie zjawili się za późno.
Żeby mieć absolutną pewność, że nikogo innego tu nie ma, rzucił jeszcze Homenum Revelio i dostał dokładnie tę samą odpowiedź, tym razem niemal natychmiast, dochodzącą wyraźnie spod okna.
– Jest sama. Śpi pod oknem – powiedział, odwracając się do Pottera. – Zdejmuję Muffliato na trzy. Raz, dwa, trzy – cofnął zaklęcie i poszedł sprawdzić ostatnie pomieszczenie, tuż obok.
Słysząc pierwsze słowa Harry odważył się wreszcie odetchnąć i w głowie aż mu się zakręciło. Jak przez mgłę słyszał, że Snape jeszcze coś mówił, jakąś resztką świadomości wyłowił „Muffliato”, a potem zdecydowany uścisk na nadgarstku ustał.
A on wreszcie mógł zobaczyć Ginny!
Dziewczyna leżała na podłodze pod oknem, na czymś, co wyglądało na materac i najwyraźniej spała. Albo po prostu odpoczywała, bo gdy tak przyglądał się jej cudownej, ukochanej twarzy, kątem oka wyraźnie widział miarowe, spokojne poruszenia klatki piersiowej.
Merlinie, żyje! ŻYJE!!! Śpi! O Boże…! Znaleźliśmy ją! Znaleźliśmy!!!!!
Aż zachwiał się z wrażenia i zatrzymał. Zrobił już kilka kroków, ale dalej iść się nie odważył, bo nie dowierzał samemu sobie. Gdyby podszedł do niej, musiałby, MUSIAŁBY jej dotknąć, przygarnąć do siebie, przytulić najmocniej jak tylko mógł i już nigdy nie wypuścić z ramion!!
Ale nie mógł. To mogłoby narazić Ginny i… Snape’a na niebezpieczeństwo i nie wolno mu było tego zrobić!
Ale czemu tu? W tym jakimś opuszczonym, na wpół zrujnowanym domu? Rozejrzał się pobieżnie dookoła, ale prócz jednego krzesła nie zobaczył nic, co by wskazywało, że ktoś, choćby jakiś bezdomny mógłby tu mieszkać. Najwyraźniej przeniósł ją tu tylko tymczasowo. Ale po co? I czemu ją?
W głowie mignęło mu jakieś ulotne wrażenie, że powinien coś zrozumieć, ale natychmiast zmyła je obezwładniająca ulga.
Nieważne. Znaleźliście ją. Teraz należało się stąd deportować. Im dalej, tym lepiej!
Obejrzał się za sobie, w stronę korytarza, skąd powinien przecież już wrócić Severus Snape i już miał do niego pójść, gdy usłyszał jego głos gdzieś blisko.
– Gdzie jesteś, Potter?
Ginny aż poderwała się z cichym krzykiem i Harry nie opanował się i parsknął śmiechem.
– Już podchodzę, panie profesorze.
– Tutaj.
– Harry??? – spytała niepewnie Ginny, rozglądając się dookoła.
– Spokojnie, Gin. Wszystko w porządku – rzucił przez ramię, wpychając różdżkę do kieszeni i podchodząc w kierunku Snape’a.
Ten złapał go za włosy akurat koło ucha, aż zabolało, i przyciągnął do siebie.
– Zamknij się. Pogadacie później – zdjął z niego Kameleona i Harry poczuł ciepłe strużki spływające po nim i równocześnie nagły chłód w stopach. – Wynosimy się stąd.
Nie potrafiąc czekać już ani chwili dłużej Harry podskoczył do Ginny, runął na podłogę i złapał ją w ramiona.
– Gin! – jęknął głośno i odwrócił się do Snape’a z uśmiechem.
Kilka jardów dalej w półmroku pojawiła się jego wysoka sylwetka i jednocześnie kątem oka dostrzegł inną, zupełnie czarną na tle jasnego przejścia do pomieszczenia obok!
– Z LEWEJ!!! – wrzasnął i cisnął w nią poduszką.
Dokładnie w tym samym momencie ten ktoś krzyknął:
– Avada Kedavra!