Australia, Brisbane, Piątek 16 maja,
dom Moniki i Wendella
Godzina 17:00, (8:00 w Anglii)
Zaraz po wejściu do domu Wendell włączył komputer i dopiero potem poszedł do kuchni zrobić sobie porządną kawę. Od jakiegoś czasu musiał coraz dłużej czekać, aż ten cholerny Windows się włączy i coraz częściej czuł palącą potrzebę otwarcia okna i szurnięcia tym dziadowskim sprzętem gdzieś w krzaki. Zaczynał dojrzewać umysłowo, żeby kupić coś nowego. Coś, co działa.
W lodówce znalazł dziewięć Vili’s – paluszków z mielonego mięsa wymieszanego z aromatycznymi ziołami i ostrymi przyprawami, zawiniętych w upieczone na złoto francuskie ciasto i z niewinnym uśmieszkiem wziął jednego. Moniki jeszcze nie było, więc nie mogła dać mu po łapach, poza tym możliwe, że nawet nie zauważy… W ostateczności zawsze mógł powiedzieć, że chciał tylko upewnić się, czy są jeszcze dobre.
Gdy w końcu ekspres przestał szumieć i Wendell przyszedł z kawą do biura, komputer był już włączony. Rozsiadł się wygodnie i popijając gorący napój zaczął przeglądać maile.
Przeczytał maila od Josha, który zawiadamiał, że jacht będzie w naprawie przynajmniej do końca tygodnia, i że w weekend przyjeżdża do siostry w Brisbane, zerknął pobieżnie na oferty firm skupujących używane katamarany, wywalił kolejną reklamę koparek, które dostawali Bóg wie czemu od miesiąca i maila od wróżki Astry, która od dwóch miesięcy pragnęła przywrócić im miłość. Taki sam los spotkał ofertę wyjazdu do Egiptu. Od chwili, gdy szukał biletu na samolot do Londynu, przychodziło pełno takich ofert, każda z nich wyjątkowa, ale ich cechą wspólną było to, że zawsze należało się pospieszyć, bo były już tylko trzy wolne miejsca.
A skoro już mowa o Londynie…
Na samym dole zobaczył mail od AirDream, amerykańskiej linii lotniczej Low Cost, która obsługiwała loty z Melbourne do Atlanty i dalej, do Bostonu. Wendell zżymał się na myśl o dwudziestosiedmio godzinnym locie z czterema przesiadkami, ale nie stać ich było na KLM, który Uniwersytet w Queensland zafundował Monice.
Kliknął dwa razy, upił łyk kawy i na widok pierwszych zdań aż się zakrztusił. Kawa chlupnęła gwałtownie z filiżanki zalewając klawiaturę i parząc mu uda, ale Wendell tylko syknął, odstawił ją byle gdzie i czytał dalej.
O cholera!!!
LISTA!!!
Z trudem udało mu się najechać myszką na link – kliknął pospiesznie i bębniąc nerwowo palcami popychał wzrokiem klepsydrę. Jeszcze nigdy tak nienawidził tej durnej ikony!!
Udało się dopiero za czwartym razem. Lista była przeraźliwie długa i zaczynała się od numeru lotu. Którego w mailu do niego oczywiście nie było! Szlag by to trafił!!!!
Minęło kolejne kilka minut, żeby znalazł ten cholerny numer i następne kolejne, żeby…
Znalazł go na liście lotów anulowanych.
JASNA, PIEPRZONA CHOLERA. I CO TERAZ??!
Anglia, Piątek, 16 maja,
Ministerstwo Magii, Kwatera Główna Aurorów
09:00
Wesołym okrzykom, ściskaniu i klepaniu po ramieniu nie było końca, kiedy Harry wpadł dzisiejszego ranka do pracy. Dostał nawet gorącego całusa w policzek od Klaudii. Większość chłopaków była jeszcze w Kwaterze, a kilku wróciło ściągniętych Patronusami i wszyscy zasypali go pytaniami.
– … zupełnie zapomniałem, jak ciężko jest sprzątać pod łóżkiem. I odsuwać ręcznie zasłony w oknach. Za to opanowałem do perfekcji zapalanie świec zapałkami – zakończył Harry relację z życia w czarodziejskim domu bez posługiwania się magią.
– To brzmi zupełnie jak książka – wybuchnął śmiechem Daniel. – Mówię ci, stary, napisz to i opublikuj!
– Mam nawet tytuł – poparł go Maximilian. – „Niemagiczne uroki życia czarodziejów”.
– Co ti, lepij budzie „Harry Potter prechodi na mugolism” – poprawił go natychmiast Andrij.
Wszyscy ryknęli śmiechem i w tym momencie drzwi się otworzyły i wszedł Gawain. Wszedł i na widok swoich ludzi bawiących się w najlepsze pośrodku biura zamiast pracować po prostu zdębiał. Czegoś takiego jeszcze w życiu nie widział!
– Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, co…
– Szefie! Chłopiec-który-znowu-przeżył przyszedł! – Harry wpadł z wizytą. – Harry do ciebie przyszedł.
– Gawain? – dobiegł go znajomy głos.
Kilku chłopaków rozstąpiło się na boki i zobaczył Harry’ego, który wstał z krzesła i podszedł do niego się przywitać.
No cóż, TAKIE wyjaśnienie mógł zaakceptować. Uśmiechnął się szeroko i uścisnął mu mocno rękę i klepnął w ramię.
– Harry! Jak to dobrze cię znowu widzieć! Jak się czujesz?
– Jak mugol – mruknął Harry i wszyscy wybuchnęli śmiechem. – Dobrze.
Gawain doskonale wiedział, że trucizna działała również na magię, więc ta odpowiedź go bardzo zaniepokoiła. Ale nie chciał pytać przy wszystkich.
– Chodź, pogadamy – kiwnął głową w stronę swojego gabinetu i dodał głośniej. – Niniejszym ogłaszam, że impreza zakończona i możecie wracać do pracy.
Kilka osób uściskało Harry’ego jeszcze raz, ten rzucił jeszcze „pozdrówcie Richa!” i wszedłszy do środka zamknął za sobą drzwi. To jeszcze bardziej zmartwiło Gawaina. Nikt nigdy nie zamykał drzwi bez powodu…
– Poważnie, jak się czujesz? – dyskretnie odłożył na bok różdżkę i przestawił swoje krzesło koło Harry’ego w niemagiczny sposób. – Ty i Ginny?
– W porządku. Naprawdę – odparł Harry i rozejrzał się dookoła z krzywym uśmiechem. Kiedy ostatnim razem siedział na tym samym krześle, wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Ciemniej. Ciężej. Dziś na nowo wróciły kolory i nadzieja. – Oboje mieliśmy cholerne szczęście. Dostaliśmy to antidotum praktycznie w ostatniej chwili, ale teraz wszystko wraca do normy. Wszystkie wewnętrzne rany zagoiły się bez śladu i przede wszystkim nie straciliśmy magii. Teraz po prostu musimy odzyskać siły, to wszystko.
– Wspaniała nowina, Harry – odetchnął z ulgą Gawain. – Z tego, co wiem, macie porządną opiekę w Klinice.
– Mathias ma na nas oko. Mamy absolutny zakaz używania magii przez cały następny tydzień, a potem musimy uważać. Więc jeszcze przynajmniej przez tydzień będę na zwolnieniu.
Gawain wiedział, że Harry jeszcze nie widział się z Kingsleyem, więc nie wiedział nic o jego pomyśle stworzenia tajnej organizacji w ramach Biura Aurorów. Pewnie dlatego, że sami jeszcze nie mieli czasu na przedyskutowanie szczegółów. Póki co więc postanowił traktować Harry’ego jak jednego ze swoich chłopaków.
– Będziesz na zwolnieniu tak długo, jak trzeba. I wrócisz dopiero wtedy, kiedy ja na to wyrażę zgodę – powiedział ostro. – Żadnego odgrywania bohatera i nic na siłę, rozumiemy się?
– A Rich?
– Rich pracuje w tej chwili z Klaudią i Davidem. I znając go, odstawiłby cię do domu jeszcze szybciej niż ja.
– Fakt, że w tej chwili mógłbym ganiać za ludźmi z kajdankami – przyznał Harry i parsknął cicho. – To nie poprawiłoby wizerunku Aurorów.
– Raczej nie. Ale jest coś, co możesz zrobić – Gawain sięgnął przez biurko i złapawszy niewielki świstek pergaminu podał go Harry’emu. – Poniedziałek dwudziestego szóstego maja, godzina dziewiąta rano, Sala Rozpraw numer trzy. Obecność obowiązkowa.
– Dwudziestego szóstego… – zmarszczył brwi Harry, próbując zorientować się, kiedy to jest. – Co dziś mamy?
– Szesnasty. Za tydzień zaczyna się proces Alex Rayleigh i będziesz zeznawać. Ty, Ginny, panna Granger i Snape.
Ostatnie słowo zabrzmiało jak smagnięcie pejczem; krótkie, rzucone ostrym, lodowatym tonem, jeszcze chwilę wibrowało w powietrzu.
– Właśnie po to do ciebie przyszedłem – skrzywił się Harry. – Hermiona nie będzie mogła uczestniczyć w rozprawie. Snape wyczyścił jej pamięć. Nie wiem, czy wiesz…
Jakby piorun rąbnął nagle z błękitnego nieba, Gawain nie mógłby być bardziej wstrząśnięty.
– CO?!
– Usunął jej wspomnienia z całej tej sprawy – wyjaśnił czym prędzej Harry. – Hermiona myśli teraz, że po prostu znalazła nazwisko Rayleigh podczas kontroli u Powella, powiedziała o tym Snape’owi i poszli…
– Kretyn! Idiota!!! – Gawain wyrżnął pięścią w stół i zerwał się z krzesła. – Co za…!!!! Niech to szlag trafi!! Trzeba być naprawdę ostatnim idiotą, żeby usunąć wspomnienia głównemu świadkowi w tak ważnej sprawie!
Harry przybrał niewinny wyraz twarzy i czym prędzej potaknął. Nie sądził, żeby Snape kiedykolwiek powiedział Gawainowi, że zrobił to na jego prośbę. Gawainowi, czy komukolwiek innemu…
– To jest rozprawa otwarta?
– Nie, zamknięta – parsknął Gawain. – To za… brudna sprawa, żeby ujawniać ją publicznie. Ale to nie ma żadnego znaczenia! Kto wypełni luki w zeznaniach za czas, kiedy Snape siedział w Azkabanie? Rozdzielili się, gdy szukali Rayleigh, kto będzie zeznawał, co widziała i słyszała panna Granger? To najpoważniejsza sprawa od czasu Drugiej Wojny. Ta trucizna zabiła nie tylko czarodziejów, ale i mugoli, musieliśmy ujawnić istnienie magii dwóm osobom niemagicznym, za co przyczepiła się do nas ICW (International Community of Wizzards), musieliśmy dać zgodę na Niewybaczalne, z czego też musimy się tłumaczyć, winną jest jedna z najlepszych wytwórców eliksirów i ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy, to luki w zeznaniach! Cholera jasna!
Harry wodził wzrokiem za Gawainem chodzącym nerwowym krokiem od ściany do ściany i udawał zgrozę. Równocześnie próbował odepchnąć od siebie poczucie winy.
Nie kazałeś mu usunąć jej wspomnień! Ty tylko prosiłeś, żeby jej pomógł! I na nic by się zdały próby powstrzymania Snape’a. Nie mogłeś używać magii, a nawet gdybyś mógł, nie dałbyś mu rady!
To jego wina. Musiał się domyślić, że to będzie rozprawa zamknięta, więc Hermiona nigdy nie dowie się prawdy.
– Przeklęty Snape – warknął na koniec Gawain. – I odpowiadając na twoje pytanie – nie, nie wiedziałem. Najwidoczniej ZAPOMNIAŁ zgłosić nam ten drobny fakt.
Obaj wymienili pełne jednakowej niechęci spojrzenia i Harry westchnął ciężko.
– Zaraz pójdę powiedzieć to Kingsleyowi.
– Zostaw mi to – zaprzeczył Gawain. – Od wczoraj Kingsley ma istne urwanie głowy z ICW, nie wiem nawet, czy mi uda się do niego dopchać.
Ton, jakim to powiedział, wyraźnie sugerował, że nadszedł koniec dyskusji, co wcale Harry’ego nie dziwiło. Kiedy Gawaina dręczyły jakieś problemy, nie był zbyt rozmowny, a teraz właśnie dostał niezłą dawkę.
– Świetnie. Gawain, będę uciekał, ale… mam jeszcze jedną prośbę.
Gawain machnięciem różdżki przestawił swoje krzesło na miejsce i usiadł ciężko za biurkiem, ale nawet nie spojrzał na stos samolocików przed nim. Jego ludzie zawsze mieli pierwszeństwo.
– Słucham.
– Czy mógłbyś dać mi przepustkę na użycie Inter-Portalu? – na nieme pytanie w oczach szefa, Harry kontynuował. – Do Australii. Dla mnie i dla Ginny.
Gawain odchylił się do tyłu na krześle i zmierzył go długim, poważnym spojrzeniem. Domyślał się oczywiście, że Harry zamierzał szukać Grangerów, po co innego mógł chcieć się tam wybierać, ale osobiście uważał, że to nie miało sensu. Zwariowana wyprawa, bez przygotowań, nie mogła się udać, za to Harry mógł zrobić sobie nieodwracalną krzywdę.
– Oczywiście nie na teraz?
Zakłopotany Harry westchnął ciężko.
– No… właśnie na teraz.
– Harry, kilka lat temu wybrało się tam kilku Aurorów i wrócili z niczym. Kilku doświadczonych Aurorów. Chcesz mi powiedzieć, że teraz chcesz wybrać się tam ty i nie mogąc używać magii chcesz odnaleźć rodziców panny Granger?
Harry z największym trudem opanował pogardliwe prychnięcie. Kilku doświadczonych Aurorów. Jasne. Ludzi, dla których ta wyprawa była niczym innym, jak kolejną misją „BYĆ MOŻE do zrealizowania”! Dla których Hermiona była zupełnie obcą osobą i wisiało im, czy ich znajdą, czy nie!
Oczyma duszy widział swoich kolegów po fachu rozciągniętych na plaży i pijących lodową wersję kremowego piwa! Ale tego nie mógł powiedzieć Gawainowi. Szef chyba by go zabił!
– Posłuchaj… – przechylił się ku niemu przez stół. – Wiem, że powinienem siedzieć w domu i odpoczywać. Ale powiedz mi, jak mam to robić przy tych wszystkich koszmarnych wspomnieniach? Jak wchodzę do salonu, cały czas patrzę pod nogi, bo mam wrażenie, że potknę się o martwego Stworka. Ginny… jeszcze gorzej. Wiesz, jaka ona jest wrażliwa na emocje… a ten dom jest ich pełen. Jakby… jakby tam zostały. Więc pomyśleliśmy, że zamiast siedzieć na tyłku i nic nie robić, moglibyśmy wybrać się tam i choćby rozeznać w sytuacji. Żeby kiedyś, później, móc zorganizować jakąś wyprawę i próbować ich znaleźć. Wtedy Hermiona doszłaby do siebie, bo… nie wiem, czy słyszałeś, ale nie jest dobrze – zakończył smutno i zwiesił głowę.
Gawain wiedział już, że Hermiona Granger znów wpadła w depresję i do tej pory sądził, że z powodu ostatnich przejść. Teraz nabrał podejrzeń, że może był inny powód.
Snape dobrał się do jej umysłu. Wymazał jej wspomnienia, nie wiadomo dokładnie jakie.
To tłumaczyło również, czemu dziewczyna nie stawiła się na przesłuchanie u Kingsleya. I nie odpowiadała na sowy.
Na wspomnienie tamtego poranka jakaś myśl przeleciała mu przez głowę i natychmiast znikła, zostawiając dręczące wrażenie, że powinien coś zrozumieć.
Nie odpowiadała na sowy… Może Snape wmówił jej, że jest mugolką? Przecież jej nie cierpiał…
Nie przesadzaj, nie posunąłby się do tego.
Ale być może zniszczył jej tym umysł. Wystarczyło źle rzucić Obliviate, a on nie miał powodów, żeby być dla niej łagodny. Merlinie… Biedna dziewczyna.
Harry akurat coś mówił, ale Gawain machnął ręką i powstrzymał go.
– Kiedy widziałeś się ostatnio z panną Granger?
Chłopak urwał w pół słowa, lekko zdezorientowany.
– W… poniedziałek? Tak, to był poniedziałek. Więc rozumiesz, w najgorszym wypadku zafundujemy sobie urlop zdrowotny w ciepłym klimacie, a w najlepszym to będzie jakiś krok do przodu.
Panna Granger nie zjawiła się na przesłuchanie… Bo miała wyczyszczoną pamięć… Jeśli dostała ministerialną sowę, to Snape musiał wmówić jej, że ma nie przychodzić…
Na nic. Krążenie wokół tematu nic nie dawało, czuł, że był blisko, ale to, co przychodziło mu do głowy, to nie było TO. Za to przypomniał sobie coś innego z tamtego poranka. Kingsleya mówiącego o Harry’m.
„Harry i Snape są do siebie bardzo podobni w niektórych aspektach. Obaj potrafią się poświęcić dla dobra innych, mają ten sam talent do odkrywania różnych tajemnic i rozwikływania zagadek, tę samą niechęć do ograniczeń, biurokracji i tę samą potrzebę wolnej ręki w działaniu. Mają ze sobą więcej wspólnego, niż myślą.”
Skrzywił się na ostatnie zdanie, ale musiał przyznać, że Kingsley miał rację.
Ten sam talent do odkrywania różnych tajemnic i rozwikływania zagadek… i tę sama potrzebę wolnej ręki w działaniu.
Być może to nie był taki zły pomysł. Prócz talentu Harry miał też motywację, której nie miał żaden z jego Aurorów. Poza tym miał rację, przecież nie pracował, więc mógł spędzić trochę czasu gdzie indziej, żeby odetchnąć od tego koszmaru. I tak do niego wróci i będzie przeżywał na nowo, kiedy zacznie się ten cholerny proces. On, Gawain, musiałby tylko dać mu przepustkę. Nic więcej. To go nic nie kosztowało. Nic prócz tego, że musiałby nagiąć nieco przepisy.
Chociaż… może nie nagiąć. Przecież to właśnie Aurorzy mieli znaleźć Grangerów. Wtedy nie znaleźli, co nie znaczyło, że nie miał prawa spróbować znowu. Teraz.
Poza tym zaakceptował nagięcie przepisów dla Snape’a. Dla cholernego Snape’a! Pozwolił mu wejść aż do gabinetu Ministra z różdżką. Więc chyba mógł zrobić coś dla swojego Aurora?!
Harry przestał mówić i teraz patrzył na niego z niemym błaganiem w oczach. Gawain zawahał się jeszcze tylko kilka sekund, po czym skinął głową.
– Dobrze – powiedział, Harry uczynił ruch, jakby chciał zerwać się na równe nogi, więc przyhamował go kładąc mu rękę na ramieniu. – Pod warunkiem, że wybierzesz się tam tylko… powiedzmy na wyprawę rozpoznawczą. TYLKO na wyprawę rozpoznawczą.
– Oczywiście! – zgodził się natychmiast Harry. – Gawain… nie wiem, jak ci dziękować!
– Żadnej magii, słyszałeś?
– Jakbym Mathiasa słyszał – Gawain posłał mu ostrzegawcze spojrzenie, więc Harry dodał prędko. – Jasne. Oczywiście. Co tylko zechcesz!
– To nie o mnie tu chodzi – zeźlił się Gawain. – To nie ja się liczę, tylko ty, Harry! Jeśli się dowiem, że rzucałeś jakieś zaklęcia, osobiście poproszę o przeniesienie cię do personelu technicznego.
– Nie tknę różdżki nawet małym palcem! Obiecuję!
Małym palcem. Gawain miał ochotę parsknąć śmiechem. Zamiast tego wstał i podszedł do drzwi.
– Prześlę ci przepustki najpóźniej na poniedziałek. Do tego dam ci list polecający do tamtejszego szefa Aurorów. Niech wyciągnie na nowo listę osób, które nazywają się … tak, jak panna Granger ich nazwała
– Monika i Wendell Wilkins – podpowiedział Harry, stając w progu. – I listę dentystów!
– Dobra. A teraz zmykaj już, nie wiem, czy wiesz, ale Aurorzy czasem pracują.
Harry uścisnął mu rękę tak mocno, że skrzywił się lekko, machnął mu jeszcze na pożegnanie, po czym wrócił za biurko i aż sapnął na widok wezwania do Wizengamotu, które Harry zapomniał zabrać.
Cholera. Nieważne, prześlij mu razem z przepustkami.
Na myśl o procesie Rayleigh znów przypomniał sobie przesłuchanie Snape’a i nieoczekiwanie z całą jasnością zobaczył to, co przemknęło mu wcześniej przez myśl.
Hermiona Granger nie stawiła się na przesłuchanie. Snape był sam. Mógł im powiedzieć, co chciał. I ukryć, czego nie chciał.
Przyznał się do nielegalnego użycia Imperiusa, do wdarcia się do Ministerstwa, posługiwania się czyjąś niezarejestrowaną różdżką w celu uniknięcia rozpoznania, używania czarnej magii w Ministerstwie do otwarcia gabinetu Oktawii Banks…
Co jeszcze takiego zrobił, co postanowił ukryć?!
Wyglądało na to, że to musiało być coś doprawdy parszywego, skoro zdecydował się usunąć wspomnienia jedynemu świadkowi.
Gawain odłożył na bok pergamin, który bezwiednie miął w ręku, sięgnął po fioletowy kartonik i zaczął pisać do jednego z sędziów Wizengamotu prośbę o wezwanie na przesłuchanie w trybie natychmiastowym, pilnym Severusa Snape’a. Tym razem nie będzie miłej dyskusji w towarzystwie Ministra Magii, ale prawdziwe, rzetelne przesłuchanie.
Piątek, 16 maja,
Londyn, Calvin Street 20
Mieszkanie Dudleya
20:00
Dudley mieszkał na ostatnim, piątym piętrze nowoczesnego budynku przy Calvin Street.
Harry był już u niego kilkanaście razy, więc przyzwyczaił się do powierzchni mieszkania, którą jego kuzyn efektywnie starał się zmniejszyć, rozwlekając wszędzie swoje graty, ale na wszelki wypadek uprzedził Ginny. Cała Nora wydawała się być malutka w porównaniu z jego apartamentem.
Wuj Vernon albo ma za dużo pieniędzy, albo oberwał prawym lub lewym sierpowym od swojego syna.
Wjechali na górę dużą, przeszkloną windą, przeszli przez rodzaj galeryjki, która wiodła do mieszkań i do ogrodu na dachu położonego niżej mieszkania i zatrzymali się przed przeszklonymi, dwuskrzydłowymi drzwiami. Harry nacisnął dzwonek i wstrzymał oddech.
Ze środka dobiegła stłumiona muzyka, która nagle eksplodowała, gdy drzwi otworzyły się i ukazał się w nich Dudley.
– Siema, Kuku! – krzyknął radośnie. – Właźcie, właźcie, bo za chwilę sąsiedzi opierdzielą mnie za hałas!
Weszli i Harry ledwo miał czas nabrać głęboko powietrza i wstrzymać oddech, gdy Dudley porwał go w niedźwiedzi uścisk.
– Dobrze cię widzieć! – klepnął go mocno w plecy, łamiąc mu chyba wszystkie żebra, puścił i odwrócił się do Ginny.
– Os… – zaczął Harry, ale jego głos nie przebił się przez zdarty kobiecy głos i jakiś straszny zgrzyt i Dudley już zamknął dziewczynę w objęciach i aż uniósł do góry. – Trożnie.
Ginny poczuła się, jakby co najmniej ściskała się z Graupem.
– To się da jakoś wyłączyć? – zawołał Harry, gdy oboje stali już w bezpiecznej odległości od jego kuzyna.
– Już się kończy! A co, Zombie nie lubisz? – roześmiał się w odpowiedzi Dudley i machnął ręką w kierunku salonu. – Co tam słychać, Kuku? Zrobili cię w końcu królem, prezydentem czy kacykiem tego waszego cyrku?
Merlinie, za jakie grzechy…
Harry westchnął demonstracyjnie, posłał Ginny krzywy uśmiech i powlókł się za Dudleyem. Chyba w ramach zemsty za nazywanie go Wielkim De, Dudley mówił Harry’emu „Kuku”. Miało to być zdrobnienie od „kuzyna” i, Harry musiał to przyznać, brzmiało o wiele bardziej kretyńsko.
Dudley posadził ich na kanapie, postawił na szklanym stoliku trzy olbrzymie szklanki i przyniósł świeży sok pomarańczowy. Od powrotu do normalnego świata zaczął na poważnie karierę boksera i teraz w jego domu nie można było znaleźć ani krzty niezdrowego pokarmu. Nie pijał coca-coli, nie jadał Marsów czy Sneakersów, ale tylko i wyłącznie batoniki energetyczne dla sportowców, wyciskał sobie sam soki owocowe i przestrzegał ściśle godzin specjalnie opracowanych posiłków.
Ale doprawdy mu to służyło. Wysoki, szczupły, był teraz jedną masą mięśni i Harry jako Auror potrafił docenić zalety takiej budowy. Nie, żeby chciał tak wyglądać. No, może odrobinę…
Teraz Dudley obrzucił go uważnym spojrzeniem i drugim takim samym obdarzył Ginny.
– Jak się macie? Mam jakieś takie wrażenie, że nie jesteście w formie olimpijskiej? – zauważył i napełnił szklankę Ginny aż do samej góry. – Pij, pij, bo za chwilę cię mucha przewróci. Samo zdrowie, gwarantuję!
– Byliśmy chorzy – wyjaśnił Harry. Nie próbował mówić nic więcej, nie żeby miał szansę.
– Złapałeś świnkę? – zachichotał Dudley, robiąc wymowny gest w stronę swoich pośladków. – Jakoś nie pamiętam, czy tak naprawdę ją miałeś, czy nie.
– Nie przypominam sobie.
– Moje pierwsze spotkanie z czarodziejami skończyło się świńskim ogonem wiszącym mi z … tyłka – zwierzył się Dudley Ginny. – Hagrid, tak? No więc Hagrid rąbnął mnie jakimś zaklęciem i zmienił w prosię. Potem zdaje się twoi bracia obdarzyli mnie stumilowym językiem. Nie ma się co dziwić, że teraz nazywam twojego ukochanego „Kuku”.
– Przecież ja nic ci nie zrobiłem – zaprotestował Harry.
– Jak to nie?! Ty i ten cały Waldemart spieprzyliście mi cały sezon. Jakbym wtedy porządnie trenował, dziś byłbym pierwszą nadzieją Wielkiej Brytanii i taki Lennox Lewis mógłby się schować.
– Lennox? – dziewczyna spytała bezgłośnie Harry’ego, ale ten tylko wzruszył ramionami i równie bezgłośnie odparł: „Nie pytaj” i odwrócił się do Dudleya.
– Zapomniałeś dodać, że dzięki mnie miałeś okazję poderwać córkę Dedalusa Diggle.
– Związek bez przyszłości – skwitował Dudley. – Poza tym to ona mnie rzuciła. Chyba nie mogła ze mną wytrzymać.
– Wcale się jej nie dziwię. Dudley, czy ty czasem milkniesz?
– Owszem. Kiedy zakładają mi rynienkę przed wejściem na ring.
– Silencio nie działa? – mruknęła Ginny, przechylając się do Harry’ego i patrząc na Dudleya z mieszaniną zgrozy i rosnącego podziwu.
– Słyszałem, mała – odpowiedział natychmiast Dudley, celując w nią dwa palce, jakby mierzył z pistoletu. – Pamiętam, Dedalus ciągle mnie tym straszył. Ale nigdy mnie tym nie rąbnął.
– Jaka szkoda – rzucił filozoficznie Harry, patrząc wymownie w sufit.
– Czemu? – zaciekawiła się równocześnie Ginny.
Dudley zmarszczył brwi, jakby próbował sobie przypomnieć.
– Bo to zaklęcie nie jest permanentne – stwierdził w końcu. – Choć za którymś razem myślałem, że go wreszcie szlag trafił i mnie wykończy, ale nie, nie odważył się. Wiecie, w końcu Harry Potter, Sir, to moja bliska rodzina – wyszczerzył się radośnie.
Harry poczuł, że już dłużej tego nie zniesie.
– De, na pieprzone, workowate gacie Merlina, zamknij się i słuchaj!
Dudley gwizdnął głośno i zerknął na Ginny.
– No, to teraz pojechałeś, Kuku. Nieźle – mrugnął do niej, cofnął aż pod samo oparcie i kiwnął głową. – Dobra, zamykam się. Mów.
Harry przez moment napawał się błogą ciszą. Już po kilku minutach słuchania bez przerwy jego dudniącego głosu zaczęły świerzbić go ręce. Tak jak za każdym razem, gdy się spotykali.
– Potrzebujemy twojej pomocy – zaczął w końcu. – Pamiętasz, jak ci opowiadałem, że Hermiona wysłała swoich rodziców do Australii?
– Ta co wydrylowała im mózgi, żeby wszystko zapomnieli, tak?
Merlinie, za chwilę go zabiję. Bez użycia magii. Nie zdąży nawet drgnąć.
– Tak, ta. No więc teraz chcemy ściągnąć ich z powrotem. Dlatego potrzebuję listę wszystkich dentystów w Australii i listę wszystkich Monik i Wendellów Wilkins. Dasz radę to wyciągnąć?
Dudley zastanawiał się przez jakiś czas, patrząc gdzieś na szafki, ale wyraźnie ich nie dostrzegając. Harry bez mała słyszał, jak obracają się trybiki w jego głowie. Lecz po chwili skrzywił się i potrząsnął głową.
– Do dupy. Trzeba wymyślić co innego.
– Co masz na myśli?
– Ty sobie wyobrażasz, ile tam może być dentystów? Prywatnych, państwowych, klinik, pracowni specjalistycznych, ortodontów? – Dudley uczynił szeroki gest, jakby pokazywał cały świat i prychnął. – Niedawno byłem na zawodach w Stanach. Jimmy, mój trener, zawsze ma listę lekarzy rozmaitych specjalności, jakby nasi nie mogli dać sobie rady. Tylko w Dakocie Północnej było ich… nie wiem, ze trzy tysiące?
TRZY TYSIĄCE? To ile jest w całej Australii??? Harry i Ginny wymienili zszokowane spojrzenia, a Dudley ciągnął.
– Poza tym kto powiedział, że oni otworzą gabinet pod własnym nazwiskiem? Mogą być tylko zatrudnieni w jakiejś przychodni i klapa, już ich nie ma na wykazie.
– Cholera.
– Trafiłeś w dziesiątkę, Kukuś – fakt, że Harry nawet nie zareagował, najlepiej świadczył o tym, jak był przybity. – Całe szczęście, że ta twoja Hermiona nie wpadła na pomysł nazwać ich John Smith czy coś w tym guście, bo byśmy mieli już zupełnie przesrane. Ale szukać samych Monik albo Wendellów też nie ma sensu, jeśli chcecie ich znaleźć przed końcem tego tysiąclecia. Trzeba ich dopaść jakoś inaczej.
Harry nagle zrozumiał, że pięć lat temu jego koledzy nie przeleżeli kilku dni na plaży. Porwali się na niemożliwe.
Cholera, nie mogła ich wysłać do Luxemburga?
Starając się znaleźć jakieś rozwiązanie przenieśli się do kuchni i ku zdumieniu Harry’ego i Ginny Dudley, kiedy już się uspokoił, okazał się skarbnicą pomysłów. Prócz spędzenia niemal roku w świecie czarodziejów widywał się w miarę regularnie z Harry’m, więc nie tylko nadążał za jego wyjaśnieniami, ale też miał jakie takie pojęcie, jakie są czarodziejskie możliwości. To raczej Ginny czuła się zupełnie zagubiona, bo nie wiedziała, jak wygląda mugolska rzeczywistość.
Odrzucili opcję zaangażowania mugolskiego detektywa, bo trzeba byłoby za dużo tłumaczyć, proszenia Kingsleya, żeby namówił Tonny’ego Blaira, by porozmawiał z czołowymi australijskimi senatorami (Harry dowiedział się, że Blair miał dość czarodziejów jeszcze zanim dowiedział się prawdy o Belfaście) i skreślili pomysł Harry’ego ogłoszenia czegoś w rodzaju listu gończego za nimi (Wanted by FBI? Po cholerę, żeby prysnęli przez zieloną granicę?).
Kawałki marchewki al dente dogotowywały się właśnie w garnku, łódeczki z ziemniaków oprószone posiekanym czosnkiem były już podsmażone na chrupko, gdy Ginny przewróciła na patelni piersi z kurczaka. Miały już piękny złoty kolor i czas było zdjąć je z ognia. Ale nie musiała wołać chłopaków, którzy stali na balkonie i patrzyli na panoramę miasta, aromatyczny zapach zrobił to za nią. Prędko pomogli w nakryciu do stołu, usiedli na wysokich stołkach i jedząc zaczęli dyskutować jedyny sensowny pomysł, jaki przyszedł im do głowy.
– Na pewno jest jakiś rejestr dyplomów lekarskich – dowodził Dudley, wgryzając się w soczyste mięso. – Lekarze, prawnicy czy nauczyciele nie mogą tak po prostu pójść do pracy tłumacząc, jakie to mają doświadczenie zawodowe, muszą nostryfikować swoje dyplomy. Spróbuj się do tego dopchać, Harry. Głowę ci daję, że nie znajdziesz setek dentystów, którzy nazywają się Monika i Wendell Wilkins.
Harry nabił na widelec kawałek ziemniaka i rozsmarował odrobinę musztardy na spieczonej, trzeszczącej jeszcze skórce.
– Gawain obiecał mi wczoraj, że poprosi kogoś z tamtejszego Ministerstwa o listę dentystów i Monik i Wendellów i że najpóźniej na poniedziałek to będę miał, ale nie wiem, jak dostać taki rejestr. Już nie mówiąc o tym, że mam poważne wątpliwości co do tej listy dentystów.
– Czemu?
– Bo oni nie bardzo wiedzą, co to jest. Kilka lat temu jeden z naszych profesorów pytał, czy dentysta to bardzo niebezpieczny zawód.
– Dla pacjenta na pewno – rzucił filozoficznie Dudley. – Ale jeśli możecie dostać się do danych wydziału ewidencji czy ludności, czy jak go tam zwał, to czemu nie do jakiegoś innego? Nie macie tam swojej wtyczki?
– No właśnie nie – westchnął Harry. – Choć generalnie świat czarodziejski nie ma nic wspólnego z mugolskim, czasami musimy mieć wgląd i kontrolę nad tym, co się u was dzieje. Ale to się ogranicza do danych cywilnych i meldunkowych.
– Na przykład kiedy? – zapytała zaciekawiona Ginny, lejąc cieniutki strumyczek oliwy z oliwek na warzywa.
– Jak jacyś mugole są świadkami czarów. Wtedy trzeba ich odnaleźć i wyczyścić im pamięć, więc musimy mieć dostęp do aktualnych adresów.
– Jak wtedy, gdy przegoniłeś te parszywe straszydła? – wzdrygnął się Dudley.
Albo jak lata się nad Londynem latającym Fordem Anglia dodał w myślach Harry, ale nie powiedział tego na głos.
– Dokładnie. Możemy też musieć uaktualniać dane cywilne. Czasem mieszane pary życzą sobie, żeby fakt ślubu, narodzin dziecka czy zgonu był odnotowany również wśród mugoli. Jakiś rok temu mieliśmy taki przypadek. On był pół na pół, ona mugolaczka i pochodziła z arystokracji i warunkiem otrzymania jakiegoś kolosalnego spadku było jej zamążpójście i posiadanie potomstwa – Harry wzruszył ramionami.
– Układane małżeństwo? – Ginny odstawiła oliwę na bok i aż skrzywiła się z niesmaku. – Myślałam, że tylko w środowisku czystej krwi tak bywa.
– Ależ nie – zaprotestował Harry. – To cudowne małżeństwo! Jason należy do personelu technicznego, czasami go widuję i wygląda na najszczęśliwszego człowieka na ziemi!
Dudley zamarł, patrząc się na Ginny. Dziewczyna już chciała się odezwać, gdy nagle rąbnął ręką w stół, aż podskoczyły wszystkie sztućce, talerze i szklanki, przełknął, co miał w ustach i krzyknął:
– Mam! Genialne! To jest to, czego szukamy!!
Po czym zerwał się ze stołka i spacerując wzdłuż całego stołu zaczął wyjaśniać swój pomysł.
Harry przyglądał się mu z rosnącym podziwem. Dudley mógł być upierdliwy, męczący i cholernie wkurzający, ale trzeba było przyznać, że miał łeb nie od parady!
– Nie będziesz szukał setek tysięcy gabinetów czy ganiać za tysiącem Monik czy Wendellów – podsumował Dudley z szerokim uśmiechem. – Zrobimy tak, że to oni przyjdą do ciebie!