Poniedziałek, 19 maja,
Metropolia, Hotel „W Torbie u Kangura”,
18:00
– … to było niesamowite! Musisz koniecznie uczestniczyć w jakimś przesłuchaniu, poproszę Doris, żeby się zgodziła! – mówiła podekscytowana Ginny. – Można powiedzieć, że on napuszczał jednych na drugich, kłamał, żeby ich wytrącić z równowagi i sprowokować i w ten sposób dowiadywał się coraz więcej!
Siedzieli właśnie na bardzo wczesnej kolacji w restauracji hotelowej. Obojgu sprzykrzyły się kanapki, paszteciki z dyni i inne wypieki Molly, a poza tym zamierzali porządnie się najeść i położyć spać. Różnica w czasie zaczynała im się coraz bardziej dawać we znaki – w nocy praktycznie nie spali, bo przecież ledwie się obudzili i zmorzyło ich dopiero nad ranem, kiedy czas było wstać i iść na spotkanie z Doris. Trzygodzinna drzemka po powrocie trochę ich podratowała, ale nadal czuli się straszliwie zmęczeni.
– Co nie byłoby możliwe, gdyby nie wiedział, jak daleko może się posunąć i kiedy oni kłamią, a kiedy mówią prawdę – dokończył Harry, krojąc kawałek krwistego steku ze strusia. – Oni cię ozłocą.
– Właśnie dlatego zgodziłam się jej pomóc każdego ranka, do końca tego tygodnia – odparła Ginny głosem, z którego przebijała duma. – W ten sposób popołudnia i wieczory mam wolne i możemy zająć się szukaniem państwa Wilkins. Choć szczerze mówiąc, to siedzenie w salach ozdobionych pająkami i pajęczynami średnio mi się podoba.
Harry wyobraził sobie robotników rozpinających pajęczyny pod sufitami zamiast je ściągających i pokiwał głową.
– To nie jest kraj, do którego Ron mógłby się przeprowadzić.
– Zdecydowanie – parsknęła śmiechem Ginny. – Za to mama byłaby zachwycona tymi Sentinelles! Gdyby o nich wiedziała, nie kazałaby nam wtedy sprzątać całego Grimm.
– Zżarłyby je bahanki. Albo Stworek.
Na wspomnienie Stworka oboje zamilkli na chwilę, bo to nie był wesoły temat. Harry powiedział Ginny prawdę o skrzacie dopiero po powrocie do domu i od tej chwili dziewczyna nie chciała wchodzić już do salonu. Nawet on sam, choć z całą pewnością go nie kochał, czuł głęboki smutek na myśl o tym, że już go nigdy nie zobaczy. I równocześnie za każdym razem, gdy przypominał sobie niedawny koszmar, ogarniała go wściekłość. Jak to możliwe, że jedna osoba, w imię jakichś zwariowanych celów, mogła skazać na tak koszmarną śmierć setki osób?!
I doskonale wiedział, że setki łatwo mogły zamienić się w tysiące, gdyby nie Hermiona i Snape. To również go gnębiło. To ty powinieneś łapać Rayleigh, nie Hermiona.
Nagle za przeszklonymi drzwiami mignął jakiś cień i Harry odruchowo sięgnął po różdżkę i wbił w nie czujne spojrzenie. Ginny również spojrzała w tamtym kierunku i oboje usłyszeli cichy, dźwięczny ptasi śpiew.
– No już, wchodź, wchodź – zawołał kelner, który rozkładał właśnie zastawę na pobliskich stołach i zaklęciem otworzył drzwi. – Bez obaw – dorzucił do nich.
Do środka natychmiast wbiegł duży ptak. Nie wleciał, ale właśnie wbiegł i przebierając szybko długimi, wąskimi nogami, podbiegł do nich i zręcznie wskoczył na wolne krzesło, a z niego na stół.
Ani Ginny, ani Harry w pierwszej chwili nie zauważyli listu, który miał przywiązany do prawej nóżki, bo całkowicie pochłonął ich jego przecudny ogon. Miał przynajmniej trzy stopy długości i ptak trzymał go dumnie uniesiony w górę.
Ginny przesunęła wzrokiem po dwóch długich, wdzięcznie pofalowanych piórach w brązowe, białe i czarne prążki i przyjrzała się pozostałym. Były równie długie, ale cieniutkie jak włosy i tworzyły nad nim skrzący się błękitem i srebrem baldachim. W ogóle ptak obnosił się z zapierającą dech w piersi elegancją i wdziękiem.
– To pierwsza połowa – powiedziała Doris i Harry obejrzał się przez ramię.
– To pierwsza połowa – w tym momencie dotarło do niego, że szefowa Aurorów musi stać przed nim, więc obrócił się i… spojrzał prosto w duże, paciorkowate oczy ptaka. Który przekrzywił głowę, otworzył dzióbek i znów rozległ się głos Doris. – To pierwsza połowa.
– O Merlinie… – wykrztusiła Ginny.
Ptak uniósł prawą nóżkę i dopiero wtedy oboje zauważyli kopertę przyczepioną dwoma paseczkami.
Jak najostrożniej Harry zaczął ją odpinać, zaś Ginny przesunęła palcami po brązowych, delikatnych jak jedwab piórach.
– Jesteś piękny – powiedziała z wyraźnym zachwytem.
– Jesteś piękny – powtórzył ptak jej głosem, patrząc na nią. – To pierwsza połowa. Rusz dupę.
Harry posłał mu trochę mniej zachwycone spojrzenie i machnął listem.
– Już mam. Dziękuję.
– Jesteś piękny – oznajmił ptak zachwyconym głosem Ginny i dodał niskim basem. – Rusz dupę.
– Też cię kocham – odpowiedział mu Harry.
Przedziwny ptak zamarł na chwilę, po czym powiedział ich głosami „Jesteś piękny, też cię kocham” i zeskoczył zwinnie na ziemię, po czym z taką samą elegancją wybiegł na zewnątrz. Kelner zachichotał cicho i machnięciem różdżki zamknął za nim drzwi.
– Ciekawą wiadomość przesłaliście do Ministerstwa – pokręcił głową z niedowierzaniem.
Ginny i Harry jak na komendę obrócili się ku niemu.
– To on to powtórzy?! – zawołała dziewczyna. – O Merlinie…!
– Skąd pan wie, że do Ministerstwa? – spytał równocześnie Harry, marszcząc brwi.
Czarodziej wsunął jeszcze sztućce w wymyślnie złożoną serwetkę i podszedł do nich.
– Bez obaw! To był lirogon, a lirogony są zarezerwowane dla Ministerstwa – wyjaśnił, opierając się o krzesło przy stole obok, które zatrzeszczało niepokojąco. – Więc nawet gdybym nie wiedział, że to ktoś stamtąd prosił o pokój dla was, poznałbym po ptaku.
Harry tylko kiwnął głową w odpowiedzi, bo nie chciał zwracać na nich uwagę, próbując zmienić temat. Ginny zrobi to o wiele lepiej.
– Był niesamowity – westchnęła ta, odrzucając do tyłu długie, rude włosy i mężczyzna natychmiast przestał patrzeć na niego. – Myślałam, że tylko papugi potrafią mówić.
– Lirogon nie mówi – poprawił ją. – On naśladuje dźwięki. Równie dobrze powtarza odgłosy burzy, imituje wiatr, szczekanie psa czy odgłosy, które wywołują niektóre zaklęcia.*
– I tylko z tego powodu Ministerstwo chce go używać? Bo było w nim tyle dumy i… – Ginny zawahała się, szukając odpowiedniego słowa – ważności, że faktycznie wyglądał, jakby był do tej roli stworzony.
– A wie pani, że to całkiem możliwe? – przyznał kelner, krzesło zatrzeszczało na nowo i Harry zanotował w myślach, żeby nigdy nie siadać przy tamtym stole – Przed lirogonami używali altanników, ale one ciągle kradły co bardziej kolorowe i błyszczące przedmioty. W końcu jakieś dwadzieścia lat temu stado altanników buchnęło całą złotą biżuterię żony Gubernatora i nagle przeszła ustawa dotycząca ptaków pocztowych, nad którą męczyli się już dobry rok. I ulepszyli sieć zwierzęcych Intra-Portali, bo lirogony kiepsko latają.
Ginny wyobraziła sobie natychmiast lirogona, którzy przebiega przez taki sam korytarz, jaki przebyli oni i w ciągu zaledwie kilku sekund znajduje się na drugim końcu Australii i kiwnęła głową z aprobatą.
– Doskonały pomysł – przyznała. – Bez nich pewnie musieliście strasznie długo czekać na listy.
– No kiedyś, dawno temu na pewno. Ale bez obaw, Intra-Portale istnieją już od dawna. Najstarszy z nich…
Harry przysłuchiwał się ich rozmowie tylko jednym uchem, bo o wiele bardziej interesowała go zawartość koperty. Otworzywszy ją nożem, zajrzał do środka i dojrzał złożoną na pół listę nazwisk i adresów i poczuł nagle ożywienie. Mogli zacząć pisać listy już dziś wieczorem!
– Pospieszmy się, Gin – mruknął i posłał wymowne spojrzenie na kopertę. – Mamy jeszcze trochę pracy.
Oboje czym prędzej skończyli kolację i wrócili do ich pokoju na piętrze. Normalnie o tej porze na dworze było jeszcze jasno, ale tu, pod głębokimi skalnymi nawisami zaczęło się już robić ciemno, więc zapalili świece i usiedli przy niewielkim stoliku pod oknem.
– Przesyłam wam adresy wszystkich Wendellów i Monik Wilkins z Terytorium Północnego i Zachodniego Wybrzeża – zaczął czytać na głos Harry. – Niestety nie udało się nam odróżnić nazwisk panieńskich i po mężu. Jutro w południe powinnam dostać adresy z pozostałych stanów.
Ginny przebiegła wzrokiem listę. Było na niej co najmniej 50 adresów.
– Jeśli na prawie bezludnej północy i zachodzie jest tyle małżeństw Monik i Wendellów Wilkins, wolę nie myśleć, co będzie na o wiele bardziej zaludnionym południu i wschodzie – zmarszczyła śmiesznie nos.
Harry odłożył list od Doris i również spojrzał na listę.
– Coś mi mówi, że nie tylko nie odróżnili nazwisk panieńskich i po mężu, ale i stopnia pokrewieństwa – rzucił cierpko.
– Myślisz…?
– Pewnie patrzyli tylko na adres i spisali tu również dzieci, wnuki i prawnuki. Szkoda, że nie poprosiliśmy również o daty urodzenia.
Oboje spojrzeli po sobie i Harry westchnął ciężko.
– Jeśli chcemy ich szukać teraz, to nie mamy wyboru, musimy napisać do wszystkich.
– Nie odłożę tego na następny raz! – zdecydowała natychmiast Ginny, prostując się. – Trudno, jeśli tu faktycznie są całe pokolenia, to po prostu wyjdziemy na idiotów i tyle.
– Nie my, tylko ta jakaś MAREAA**, którą wynalazł Dudley, ale na jedno wychodzi. Dobra, bierzemy się za to.
Ginny wyjęła z torby gruby plik mugolskich kartek z kolorowymi nadrukami, które zrobił Dudley, rozprostowała wzór listu, nad którym ślęczeli wspólnie i sięgnęła po pióro.
– Na kiedy ich zaprosimy? – odkręciła kałamarz i zdmuchnęła odrobinę zaschniętych, czarnych drobinek, które posypały się na stół. – Na jutro to będzie za krótko.
– Na środę – zaproponował Harry, otwierając mapę Australii. – W ten sposób mamy czwartek i piątek na pozostałe stany. I wiesz co, daj datę na przykład 9-ty maja. Ludzie pomyślą, że listonosz się spóźnił.
Dziewczyna kiwnęła głową i zaczęła pisać starannym, wyraźnym pismem krótki list do pierwszego małżeństwa. Harry odnalazł największe miasto w okolicy, znalazł mugolskie biuro administracji publicznej i spisawszy dokładny adres na liście Doris i na osobnym kawałku pergaminu, podsunął go Ginny, po czym zaczął szukać na mapie adres drugiego małżeństwa.
Był już przy trzecim, gdy Ginny złożyła zamaszysty podpis i pokazała mu pierwszy list.
– No i jak? Wygląda na mugolski? – spytała, przyglądając się mu krytycznie.
Harry oderwał się od mapy i zerknął jej przez ramię.
– Jak dla mnie wygląda wspaniale – ocenił. – Wątpię, żeby zaproszenie na rozdanie nagród za najlepiej utrzymany miejski trawnik było tak… profesjonalne, a wuj dał się złapać.
Z tego, co wiedział, ciotka z wujem dostali wtedy szału i wolał nie myśleć o nieszczęsnych ludziach, którzy mieli przejechać nie wiadomo ile mil na te spotkania i pocałować klamkę.
I pewnie zaraz potem zgłosić to na policję lub zawiadomić o idiotycznych wygłupach prasę, radio i telewizję.
Dudley liczył na to, że zanim zrobi się z tego ogólnokrajowa afera, minie kilka dni i właśnie tyle mieli. Dwa, trzy wieczory i ani jednego więcej. I jeśli zaczęli, musieli doprowadzić to do końca.
To był plan w stylu „wszystko albo nic”, co przekładało się na „teraz lub następnym razem”.
I żadne z nich nie chciało czekać na „następny raz”.
Dziewczyna popatrzyła na zegarek i czym prędzej zabrała się za pisanie następnego listu.
Przez parę godzin w pokoju słychać było tylko lekkie poskrzypywanie piór, cichutki szelest przekładanych kartek papieru i nieco głośniejsze szurnięcia pergaminu, skwierczenie świec i rzadkie rozmowy.
Niestety nie mogli posłużyć się zaklęciem, żeby napisać ponad 50 listów, nie mogli też napisać jednego, stworzyć duplikatów i dopisać ręcznie tylko godziny i adresy, pod którymi miały odbyć się wręczenia nagród.
Nie chcąc pobrudzić atramentem bialutkich kartek Ginny musiała co jakiś czas myć ręce, co równocześnie pozwalało rozprostować trochę palce, ale i tak eleganckie z początku pismo pogorszyło się w połowie, zaś pod koniec wyraźnie było widać, że dziewczyna ma już dość. Żeby jej pomóc, Harry zajął się kopertami – adresował je, odczekiwał aż wyschnie atrament na listach i wkładał je ostrożnie do środka.
Niemal pięć godzin później Ginny podała Harry’emu ostatnie zaproszenie, odrzuciła na bok pióro i odsunęła się jak najdalej stołu.
– Wiem, czego nie zrobię przez najbliższe dziesięć lat, jak już się to skończy – oznajmiła, wyginając mocno dłonie. – Nie tknę pióra, nawet jeśli od tego miałoby zależeć moje życie.
– Proszę, zrób wyjątek w czasie ślubu – Harry posłał jej udawane, błagalne spojrzenie. – Tam będzie trzeba się podpisać.
– Podpisz za mnie. Potem w razie czego będę miała wymówkę, że to nie byłam ja.
Oboje parsknęli śmiechem i Ginny popatrzyła na siedem kupek kopert, piętrzących się na łóżku, które odpowiadały siedmiu różnym miejscom, w których miały odbyć się spotkania.
– Podzielmy się – zaproponowała po namyśle, co przychodziło jej coraz trudniej. – Nie musimy na nich czekać oboje.
Harry równocześnie ziewnął i pokiwał głową.
– Dokładnie o tym samym myślałem – dorzucił i przysunąwszy się do Ginny, rozłożył przed nimi mapę. – Weź może te dwa… – wskazał na Katherine i Broome – i Geraldtown, a ja wezmę cztery pozostałe. Będziemy potrzebować po dwa świstokliki w każde miejsce, aktywowane dotykiem…
– Po co dwa? – zdziwiła się Ginny i ziewnęła mocno.
– Bo jak ty będziesz w Ministerstwie, to wybiorę się tam, żeby się rozejrzeć. Chcę znaleźć miejsca, z których będziemy mogli się im przyjrzeć bez zwracania na siebie uwagi.
– Poproszę Doris, żeby mi przygotowała je na dwunastą, to przyniosę je razem z resztą adresów – zgodziła się Ginny i powoli się podniosła. – I po południu ja będę pisać resztę listów, a ty możesz świsnąć tam i się porozglądać. A skoro jutro rano nic nie robisz, to sprzątnij ten bajzel. Ja nie dam rady. Umieram. Albo raczej już jestem martwa.
– Jasne! – Harry też czuł się jak martwy, więc pomysł sprzątania jutro bardzo mu odpowiadał. Sięgnął po mugolski budzik i obejrzał się na Ginny, która wyciągnęła z torby koszulę nocną i powłócząc nogami, ruszyła niemrawo do łazienki. – O której jutro wstajesz? To nastawię ten złom, może tym razem zadziała.
– O siódmej.
– Żeby tylko cię wpuścili bez problemów – oboje wiedzieli, o co mu chodziło. Żeby nie musiała używać magii do otwierania przejść, świecenia światła czy składania magicznych podpisów. Wczorajszy raz wystarczył.
– Nie bój się – Ginny wstawiła do łazienki świecę i oparła się o framugę drzwi. – Doris kazała mnie wpisać na listę gości specjalnych. Wszyscy strażnicy są uprzedzeni i wiedzą, że mają ją zawiadomić natychmiast jak się zjawię.
* Lirogony naprawdę mają takie zdolności imitacji dźwięków. Nie wiem, jakie zaklęcia potrafią naśladować, ale doskonale wychodzi im imitowanie aparatu fotograficznego czy piły łańcuchowej. Co ciekawe, pieśń godowa lirogonów to składanka dwóch popularnych w latach 30 melodii na flecie: „Mosquito Dance” i „The Keel Row”. – tu możecie posłuchać sobie takiego lirogona https://www.youtube.com/watch?v=VzTrIc2JVxo)
** MAREAA – Marriage and Relationship Educators Association Australia / https://mareaa.asn.au/, autentyczna organizacja istniejąca w Australii. Mam nadzieję, że ONI nie będą mnie prześladować 😉
Birriani, 18:30
Severus chyba setny raz odłożył na bok książkę, którą próbował czytać. Czy raczej udawać, że próbuje. Bo tylko kartkował ją bezsensownie, szukając jakiegokolwiek fragmentu, który przyciągnąłby jego uwagę, ale na nic. Dostrzegał tylko równe rządki literek, które nie układały się w żadne znajome słowa, jakby ta książka była napisana w jakimś obcym języku.
I nie było niczego, co mogło powstrzymać go choć na chwilę od przeklinania własnej głupoty. Idiotyzmu. Znów to zrobiłeś, sukinsynu. Znów skrzywdziłeś kogoś tylko dlatego, że nie potrafiłeś zapanować nad gniewem. Wiedziałeś, że to ją zrani i mimo wszystko to zrobiłeś.
I na swój sposób to, co zrobił dziś, było o wiele gorsze od tego, co zrobił ponad dwadzieścia pięć lat temu. Wtedy obraził Lily; sam upokorzony upokorzył ją, używając niewybaczalnego słowa „Szlama”.
Dziś z samej tylko wściekłości zranił Hermionę, drwiąc z jej wyrzutów sumienia i odpychając ją.
Już raz to przeżył. Gorzko potem żałował i przepraszał, ale na próżno, od tamtego czasu TAMTA przyjaźń zgasła jak zapałka. A dziś?
Ty głupi idioto.
Nie miał pojęcia, ile czasu spędził na polance, próbując się uspokoić. A gdy już do siebie doszedł, jak huragan targnęło nim Zrozumienie. ZNÓW TO ZROBIŁ!
Pospiesznie wrócił do Birriani, ale Hermiony już nie było. Tau również, co przyjął z dużą ulgą. Przynajmniej był z nią ktoś, kto mógł jej pomóc.
I tylko jakiś głosik w jego głowie podpowiadał mu, że to ON powinien z nią być, to ON powinien jej pomagać.
Od tamtej chwili czekał, ciskając się między nadzieją i strachem, który podsycały jeszcze bolesne wspomnienia. Pomysły na to, co jej powiedzieć, splatały się ze scenami z teraźniejszości i przeszłości, widział młodą dziewczynę, ni to Lily, ni to Hermionę, stojącą przed nim i w głowie huczały mu ich głosy.
– „Tak mi przykro”.
– „Nie interesuje mnie to.”
– „Przepraszam!”
– „Oszczędź sobie płuc. Już za późno. Nie mogę dłużej udawać. Ty wybrałeś swoją drogę, ja wybrałam swoją.”
– „Nie ma czegoś takiego jak MY. O mnie zapomnij i nigdy już na mnie nie licz!”
– „Severus, przestań, proszę!”
– „Od teraz możesz przestać żałować, że zostawiłaś mnie we Wrzeszczącej Chacie. To raczej ja żałuję, że wtedy nie umarłem. Nie musiałbym dziś wysłuchiwać twoich idiotyzmów”.
„Granger”.
Widział jej spojrzenie, widział jak obraca się, zamiata dookoła długimi włosami i odchodzi. On też odchodził, wszystko zaczynało wirować i stawało się mieszaniną zieleni i brązu, brązu i zieleni i pewnie dlatego nie mógł już dostrzec ani koloru jej włosów, ani oczu.
Słońce już od południa nie świeciło przez okno, poza tym o tej porze zaczynało już się chylić ku zachodowi, ale nadal było gorąco, więc znów rzucił Frigeo, żeby obniżyć temperaturę. Ale wolał siedzieć w upale, niż ryzykować wyjście w cień za domem, czy zasłonięcie okna.
Wtem z korytarza dobiegły go miarowe, słabe stuknięcia – jakby ktoś powoli wchodził na górę! Poderwało go z łóżka zanim jeszcze pomyślał, że mógłby wstać, podskoczył do drzwi i zaczął wsłuchiwać się w przybliżające kroki. Zamrą pod sąsiednimi drzwiami czy… może pod jego?
Chciał, rozpaczliwie chciał, by do niego przyszła, ale przecież nie powinna zobaczyć, że na to czekał!
Z każdą chwilą kroki stawały się coraz głośniejsze i mógł już nawet dosłyszeć spóźnione o pół sekundy klapanie sandałów o bose stopy…
Ledwie się aportowali, Hermiona ukradkiem włożyła rękę do kieszonki sukienki i natychmiast poczuła pulsowanie Kamienia. I przez cienki materiał mogła wyczuć jego ciepło. Ale Kamień nie był potrzebny, i bez niego w jakiś przedziwny sposób zrodziła się w niej absolutna pewność, że Severus jest w Birriani. Po prostu Wiedziała. Czuła jego obecność każdym napiętym nerwem, każdą komórką jej ciała, każdym calem jej skóry, od stóp po koniuszki palców i czubek głowy.
I teraz nie tylko Kamień wiedział, dlaczego.
– No i co? – spytał Tau, aportowawszy się w przejściu między domami chwilę po niej.
– Yhhmm… – bąknęła Hermiona i przygryzła lekko usta, bo nie bardzo wiedziała, co ma mu powiedzieć. Czy może raczej, o co pyta.
– Dobrze wreszcie wrócić do domu, czyż nie?
– Ach, tak! – odetchnęła z ulgą. – Po całym dniu takiej bieganiny lecę z nóg. A ty?
– Och, bez obaw! Więc leć teraz na górę powiedzieć Severusowi jak było, a ja rozejrzę się za jakąś kolacją.
– Na górę? Yhh… jesteś pewien, że jest na górze?
Tau wybuchnął głośnym śmiechem, po czym pokręcił jakby z niedowierzaniem głową.
– Owszem, jestem pewien. Bez obaw! No leć już!
Czując, jak zaczynają piec ją policzki i nawet uszy Hermiona obróciła się czym prędzej, wbiegła na podest hoteliku i zwolniła na schodach. Do drzwi Severusa podeszła już powoli, zadarła głowę lekko do góry i zastukała cicho.
Na ten odgłos Severusowi serce podskoczyło do gardła i wreszcie odważył się odetchnąć głębiej. Co uświadomiło mu, jak bardzo się do tej chwili dusił.
– Tak? – zmusił się do zdawkowego mruknięcia.
I znów wstrzymał oddech, bo nagle poraziła go zwariowana, przeklęta myśl. A jeśli przyszła powiedzieć ci, że możesz wracać do Anglii???
Hermiona uchyliła drzwi, zajrzała i gdy dostrzegła Severusa stojącego koło okna, nie mogła już dłużej nad sobą panować. To powolne podchodzenie do drzwi, pukanie jakby od niechcenia… A niech to wszystko szlag trafi! Bez zaproszenia wtargnęła do środka, podskoczyła ku niemu i upuściwszy torebkę, uwiesiła się mu na szyi i wykrztusiła w koszulę tylko jedno słowo. „Jesteś!”
Severus zamarł. Nie było to to, czego się obawiał, ale…
– Hermiono? Co się stało? – spróbował ją odsunąć, ale przylgnęła do niego jeszcze mocniej. – Coś cię boli? Coś nie tak? Co ci jest?!
Merlinie, jeśli to z powodu tego sukinsyna…
Próbował się jej przyjrzeć, ale miała twarz ukrytą w jego piersi i wtulała się w niego tak rozpaczliwie jak tamtego popołudnia, gdy wrócili z dworku Rayleigh i dostała list od Wolfa.
Poczuł, jak jeżą mu się włosy na głowie.
– Hermiono, coś nie tak z twoimi rodzicami?! Coś im się stało?! Odpowiedz!
Hermiona uniosła twarz ku niemu i uśmiechnęła się promiennie.
– Wszystko w porządku. Po prostu dobrze cię widzieć.
Severus poczuł, jakby ktoś zdjął mu z piersi kamień wielki jak cały świat. Żebyś tylko wiedziała, jak dobrze…! I przygarnął ją do siebie.
Hermiona przytuliła się na nowo i próbowała zapamiętać, co czuła. Cudowną gorąc jego ciała, lekki zapach piżma i jego własny; ostry, może odrobinę kwaśny… Jak zapach ziemi po deszczu. Kojące bicie jego serca tuż koło jej. Chropowatą koszulę pod policzkiem, aksamitną miękkość skóry pod palcami i delikatne muśnięcia jego włosów o wierzch dłoni. Jego oddech w jej włosach. I oszałamiające poczucie bezpieczeństwa jego ramion.
Gdyby tylko mogła trwać tak wiecznie… Ale wiedziała, że za chwilę będzie mogła cieszyć się już tylko wspomnieniami, dlatego póki mogła, chłonęła go całego.
– W porządku?
Bardziej poczuła, niż usłyszała jego niski głos wibrujący tuż przy jej uchu i zrozumiała, że już czas.
– Wszystko w porządku – powtórzyła i z żalem się odsunęła. – To był bardzo długi dzień.
Severus wskazał jej krzesło koło okna, zaś sam usiadł na brzegu łóżka.
– Na pewno. Pytanie, co dał.
Żebyś tylko wiedział… Hermiona uśmiechnęła się smutno, bo tego nie miał się nigdy dowiedzieć.
– Tau wybrał się ze mną – usiadła, krzesło zaskrzypiało niepokojąco, więc ostrożnie założyła nogę na nogę i objęła je rękoma. – Zaczęliśmy od samej góry i przeszukaliśmy cały jeden okręg. W sumie siedemnaście miast i miasteczek i ponad pięćdziesiąt gabinetów dentystycznych, klinik i przychodni. Wiesz, wszędzie tam, gdzie mogliby pracować moi rodzice.
– Aportowaliście się tam, tak? Jak zabezpieczyłaś aportację?
– Fundole – odparła Hermiona, rumieniąc się lekko na widok jego uniesionej brwi. – Moje własne zaklęcie. Sprawia, że mugole nie widzą momentu aportacji, dostrzegają cię dopiero kilka chwil później i są przekonani, że widzieli cię już od dawna.
Severus z trudem opanował zaskoczenie. Ona sama wynalazła tak skomplikowane zaklęcie? Zaklęcia ingerujące w umysły osób postronnych, a już szczególnie niemagicznych, były jednymi z najbardziej złożonych zaklęć, jakie istniały!
No tak, to przecież Hermiona Granger. Czego się spodziewałeś po najmądrzejszej czarownicy tego i zeszłego stulecia.
– Będę musiał sprawdzić, jak działa – naprawdę chciał się o tym przekonać! – Skąd wiedziałaś, gdzie szukać?
Ukrywając lekki zawód, Hermiona zaczęła opowiadać o mugolskiej poczcie i przy okazji wyjaśniać, czym jest książka telefoniczna, a potem w kilku słowach przedstawiła poszukiwania.
Severus przywitał te wyjaśnienia z wielką ulgą. Tego właśnie mu było potrzeba. Czegoś, co oderwałoby go od wspomnień i co sprawiłoby, żeby zaczął myśleć. Odnalazł na nowo cel i na nim się skoncentrował.
– W zasadzie po trzeciej skończyliśmy nasz okręg – dodała na koniec. – I moglibyśmy znaleźć pocztę w okręgu Cairns i zacząć sprawdzać tam, ale zamiast tego zdecydowałam, że będzie lepiej zebrać wszystkie dane, żebym mogła sobie zaplanować poszukiwania do końca tego tygodnia.
Uwagi Severusa nie umknęło, że mówiła o sobie, a nie o NICH, ale udał, że tego nie dostrzegł.
– Nie do końca tego tygodnia, ale do piątku – poprawił ją. – Nie licz na to, że ten dar będzie działał dłużej.
Powiedział to dość cierpko, zupełnie jakby w niego nie wierzył, więc Hermiona od razu zaprotestowała. Cały czas czuła pulsujące ciepło na prawym biodrze.
– Severus, to prawdziwy dar. Będzie działać.
– Nie mówiłem, że nie będzie.
– Zabrzmiało, jakbyś właśnie to chciał powiedzieć.
– Następnym razem może zacznę śpiewać, z pewnością zabrzmi lepiej – skrzywił się i pochylił ku niej. – Skoro zaś mowa o zaufaniu, niezmiernie martwi mnie, że zapomniałaś, co ci kiedyś o nim mówiłem.
Hermiona uniosła obie brwi do góry, z czego jedną troszkę wyżej niż drugą i Severus z trudem opanował uśmiech.
– Całkiem niedawno tłumaczyłem ci, na czym polegało Tabu.
– Wiara w innych i niechęć do zabijania – przypomniała sobie natychmiast Hermiona i dorzuciła. – I miłość. Nomen omen.
– Nigdy nie zakładaj w dobrej wierze, że wszystko będzie tak, jak byś chciała, żeby było. Że ludzie zawsze będą dobrzy i prawdomówni. Zawsze bierz poprawkę na to, że coś może pójść nie tak. I gdy tylko możesz, ograniczaj ryzyko do minimum.
Hermiona przygryzła lekko usta. Jak zawsze miał rację.
– Rozplanuję sobie wszystko do piątku w południe.
Jej głos zabrzmiał bardzo potulnie, ale jednocześnie nawet przez sekundę Severus nie widział w niej dawnej uczennicy, tylko dorosłą kobietę. Wyglądało na to, że panna Granger odeszła tego ranka na zawsze i wróciła definitywnie jako Hermiona.
– Pokaż mi te listy. I mapę.
Hermiona wyciągnęła wszystko z torebki i rozejrzała się, gdzie je rozłożyć. W pokoju Severusa nie było stolika, tylko krzesło i łóżko, ale nie umiała sobie wyobrazić, że może sobie na nim tak po prostu usiąść. Robiła to tylko w Spinner’s End, kiedy go opatrywała, lecz to było co innego.
U niej też nie było miejsca, a na dole było pewnie już pełno ludzi…
Znów przygryzła usta, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Poza tym nie była pewna, czy powinien jej pomagać.
– Może… lepiej na dworze. I po kolacji – uśmiechnęła się lekko, na wszelki wypadek odwracając wzrok. W końcu to był również Mistrz Legilimencji. – Tau powiedział, że jakąś zrobi. A ja umieram z głodu.
Severus na krótką chwilę zacisnął pięści, ale równie szybko je rozluźnił. No tak, nie było co się dziwić. Odepchnąłeś ją, powiedziałeś, że ma już nigdy na ciebie nie liczyć i dokładnie to robi. Gryfoni są znani nie tylko z odwagi graniczącej z głupotą, ale i z równie głupiego poczucia honoru.
Co prawda kiedyś by się tym nie przejmował. Co najwyżej dałby jej garść porad i zostawił, skoro nie chciała jego pomocy. Ale to było kiedyś. Jakby w zupełnie innym życiu.
Chyba nawet Gryffinowi pozwoliłby szukać samemu!
Merlinie, co się z tobą dzieje, człowieku?
– Więc porozmawiamy o tym po kolacji – zdecydował. – Za chwilę do was zejdę.
Kolacja była u Tau. Gdy tylko Hermiona ruszyła ku schodom, Aborygen zawołał ją i wskazał siedzącego tyłem do niej Ill-oo’kę.
– Zobacz, kto przyszedł.
Na widok starego Aborygena coś w Hermionie się uśmiechnęło. I jednocześnie przyszło jej do głowy, że może jego będzie można dyskretnie podpytać!
– Ill-oo’ka! Cieszę się, że cię widzę! – powiedziała, podchodząc do nich. – Już się bałam, że się nie zobaczymy.
– Chcę wiedzieć, co dziś było – odparł ten i Hermiona dostrzegła zainteresowanie w jego lekko już zmętniałych oczach. – Jak szukałaś.
– Będziesz mogła mu wszystko opowiedzieć! – dodał Tau. – O tym twoim genialnym zaklęciu również!
Hermiona wzruszyła lekko ramionami.
– Tau, to nic wielkiego! I nie ma aż tak wiele do opowiadania. Prócz zwiedzenia mugolskich miast jedyną atrakcją był chyba rekin. Którego jadłam na obiad.
– Rekin był duży, wichetty grub są małe – Tau wskazał na dwie białawe kupki po środku stołu.
Hermiona spojrzała na wichetty grub i mina się jej wydłużyła.
– Boże, Tau, to są larwy! Zalęgły się gdzieś? – rozejrzała się dookoła. Tu wszystkie domki były drewniane, może to coś siedzi w jakiś dziurach…
– Och, bez obaw! To nasza kolacja. Te są na surowo – wskazał jedną kupkę – a te pieczone.
– Przecież… nie rozumiem. Dopiero co robiliśmy zakupy? Wszystko zjedzone?
Równocześnie coś w niej aż się zagotowało ze złości. Ale dlaczego?! Przecież to my robiliśmy zakupy! To czemu ktoś inny to wszystko zjadł??
Tau wybuchnął śmiechem i wziął jedną larwę, tę surową.
– To prawdziwy przysmak! Spróbuj, zobaczysz. Bez obaw! – wziął larwę do ust i odgryzłszy jej główkę, zaczął przeżuwać resztę.
Na jego twarzy odmalował się bez mała wyraz ekstazy, za to Hermiona tylko z najwyższym trudem opanowała grymas obrzydzenia.
– Wiesz, jeśli to taki przysmak, to… zjedz go za mnie – powiedziała z lekko ściśniętym gardłem. – Jest jeszcze coś do jedzenia?
– Ava ma jeszcze wędzone emu i słodkie ziemniaki – odparł Tau, wypluwając białawą skórkę. – Jak chcesz to…
– Siedź, już po nie idę – powstrzymała go Hermiona i uśmiechnęła się do Ill-oo’ki. – Mógłbyś mi pomóc, proszę? Tobie bliżej do wyjścia…
Tau rzucił coś po aborygeńsku, ale Ill-oo’ka nie zareagował, tylko wstał bez słowa i wyszedł. Hermiona wyszła zaraz za nim i delikatnie, jakby niechcący, przymknęła za nimi drzwi.
– Przepraszam, że cię fatyguję – rzuciła cicho. – Ale chciałabym cię o coś zapytać. Odnośnie Kamienia. A jeśli przyjdzie Severus… to takie trochę delikatne.
– Delikatne? – powtórzył po niej Ill-oo’ka, zatrzymując się przy schodach. – Delikatny Kamień?
– No nie chciałabym przy nim o tym mówić.
– Acha – Aborygen skinął głową i zaczął schodzić powoli.
Schody były na tyle szerokie, że Hermiona zaczęła schodzić tuż obok niego. Gwar na dole przybrał na sile, więc zaczęła mówić już normalnym głosem.
– Czy jeśli na przykład już… kogoś znajdę, to ten dar nadal będzie działał? Na przykład, jak znajdę mamę, to czy jak znajdę tatę, to też to poczuję?
– Dar działa pięć dni – pokazał palce prawej ręki Ill-oo’ka. – Zawsze. Potem już nie.
– To wiem. Ale czy na przykład ten kamień zrobi się ciepły i będzie pulsować jak znajdę mamę, przestanie, a potem zacznie na nowo, jak znajdę tatę?
Ill-oo’ka zmarszczył brwi, słysząc słowo „pulsować”, ale potem kiwnął głową.
– Będzie ciągle bardziej ciepły. Jak ty będziesz z mamą, to on będzie ciepły.
Boże, czemu on nie może powiedzieć po prostu „tak” czy „nie”?!
– Oni powinni być razem – dodał Ill-oo’ka i Hermiona nie wiedziała, czy chodzi mu o to, że koniecznie muszą być we dwoje, żeby zadziałała magia, czy że ma na myśli to, że się nie rozwiedli. Czy też się pyta.
Nic, co mówił, nie było jasne. To, co ty mówisz, to już zupełna katastrofa.
Cholera.
Ill-oo’ka zszedł już z ostatniego stopnia, gdy złapała go za ramię i ścisnęła mocno.
– Ill-oo’ka. Proszę – spojrzała na niego błagalnie i westchnęła ciężko. – Tu chodzi o Severusa. On… ja… – zajęknęła się. – I rano… i od kiedy wróciłam do Birriani, Kamień jest ciepły. I bije. Tak jak powinien, gdy… w pobliżu jest ktoś, kogo kocham. Rozumiesz? Dlatego muszę wiedzieć, czy jeśli on będzie przy mnie, to czy poczuję w jakikolwiek sposób, że gdzieś niedaleko są moi rodzice?
Ill-oo’ka uśmiechnął się tak szeroko, że pomimo gęstej brody i wąsów mogła zobaczyć jego białe zęby.
– Ach, już wiem. Nie wiedziałem o Severusie. Będziesz wiedzieć. Im więcej miłości, tym cieplejszy Kamień. I będziesz więcej … pewna. Bardzo pewna, że rodzice są blisko.
Hermiona ścisnęła mu ramię jeszcze mocniej i na widok lekkiego grymasu natychmiast puściła. Ale musiała się upewnić!
– To znaczy, że jak Severus będzie koło mnie i aportujemy się gdzieś, gdzie będą moi rodzice… albo choć jedno z nich, to Kamień zrobi się cieplejszy, tak? – Aborygen potaknął, więc ciągnęła. – I tą pewność, którą teraz czuję, poczuję ją jeszcze mocniej? I będę wiedzieć, gdzie iść, żeby ICH znaleźć?
– Tak. Dokładnie – znów skinął głową Ill-oo’ka.
Tym razem Hermiona oparła się o niego, żeby nie spaść z ostatniego schodka. Choć stawiając stopę niżej miała wrażenie, że unosi się w powietrze.
– Dziękuję. I tylko proszę, nie mów nic o Severusie. Nikomu.
– To sekret?
– Tak. A zwłaszcza przed nim. On nie wie i nie może wiedzieć.
Ill-oo’ka wyraźnie chciał coś powiedzieć, ale Hermiona pociągnęła go w stronę kontuaru.
– Chodź, weźmy tego emu, bo jeszcze chwila, a Tau pomyśli, że poszliśmy na niego polować.
Gdy po kolacji Hermiona i Severus wyszli na dwór, słońce już zaszło i, jak to bywa na tej szerokości geograficznej, bardzo szybko zrobiło się ciemno. Lecz równocześnie było tu o wiele przyjemniej niż w środku – temperatura opadła trochę, wiał lekki wiaterek, niosąc skądś słodkawy zapach, tak inny od gryzącego w gardło kurzu. Osada z wolna zapadała w sen – ludzie chowali się do domów, cichły wołania, rozmowy i tylko czasem można było usłyszeć czyjś odległy śmiech, popłakiwanie dziecka czy wycie dingo.
Chcąc coś widzieć, Hermiona wznieciła niewielkie ognisko, oboje rzucili Lumos Maxima i usiedli przy rozłożonej mapie.
– Mam nadzieję, że nie przylecą tu nietoperze – mruknęła.
– Boisz się? – spytał Severus, strząsając drobinki piasku z cienkiego papieru.
– Jednego nie, ale wolałabym, żeby nie przyleciało całe stado.
Severus poczuł, jak mimo woli wygina mu się kącik ust.
– Pokaż, gdzie dziś byliście – zmienił temat, choć był pewien, że nie mówiła o nim.
Hermiona pochyliła się nad mapą i przesunęła palcem od Cooktown aż do Bundaberg.
– Stąd dotąd jest Koralowe Wybrzeże. A my dziś doszliśmy aż do Palm Cove – stuknęła w malutką kropkę kilka cali od góry.
Severus sięgnął palcem do ust i wodząc nim powoli po dolnej wardze przyjrzał się poszarpanej linii kończącej się niemalże w połowie Australii. Małych i większych kropek było pełno, im bliżej Bundaberg, tym więcej. I domyślał się, że najmniejsze miasta nie są nawet zaznaczone. Poza tym skoro już mieli skoncentrować się na Koralowym Wybrzeżu, należało sprawdzić też i miasta położone kilka mil w głąb lądu, bo nawet jeśli państwo Granger zostali w tej okolicy, nie można było oczekiwać, że mieszkają i pracują w porcie.
Jego uwagę przykuły większe punkciki, oznaczające większe miejscowości i zaczął je liczyć.
W tym czasie Hermiona wyjęła z torebki mugolski ołówek i zaczęła porównywać listę z mapą i zaznaczać niektóre nazwy.
– Sporo tego – westchnęła po chwili. – Nawet więcej niż sporo. Będziemy mieć jutro niezły maraton. To znaczy, oczywiście, jeśli chcesz ze mną iść – dodała prędko.
Severus chciał na nią spojrzeć, ale kilka kosmyków włosów zawisło mu akurat przed oczami, więc odgarnął je za ucho.
– A myślisz, że czemu tu siedzę?
W jego oczach płonęły światła ich różdżek i chybotliwy płomień ogniska i wyglądały jak głębokie jezioro, w którego gładkiej toni przegląda się nocne niebo. Tak głębokie, że można było w nim utonąć.
– Cieszę się – mruknęła, uśmiechając się łagodnie. Będzie mogła dodać ten widok do wszystkiego, co udało się jej z niego zapamiętać.
Severus chwilę jeszcze patrzył na nią, po czym skinął powoli głową i pochylił się znów nad mapą, więc wróciła do swojego zajęcia.
Kończyła już zaznaczać miasta z drugiego okręgu, kiedy Severus wyprostował się i szarpnięciem głowy odrzucił włosy do tyłu.
– W jakiej kolejności szukaliście dziś tych adresów?
– Zaczęliśmy od samej góry i schodziliśmy po jednym w dół.
– Czyli braliście pod uwagę położenie, a nie ilość klinik w danym mieście czy jego wielkość?
– Dokładnie – potwierdziła Hermiona i już widziała, do czego zmierza. – Sądzisz, że jutro powinniśmy zacząć od większych miast?
– Zdecydowanie. Nie wiemy, jak daleko działa ta magia, więc po pierwsze jest szansa, że nawet jeśli aportujemy się pod innym adresem, będziesz mogła ich jakoś wyczuć. A po drugie istnieje większe prawdopodobieństwo, że zamieszkali w jednym z tych bardziej znanych miast.
Hermionie to nasunęło pewien pomysł.
– W takim razie warto też aportować się w jakimś centrum handlowym. Wiesz, takim jak Pokątna. Czy w jakimś znanym i często odwiedzanym miejscu. Bo nawet mieszkając w zamku w Hogwarcie od czasu do czasu tam się wybieraliśmy i na ogół zawsze szliśmy pod Trzy Miotły.
– To całkiem prawdopodobne – ocenił Severus, choć w myślach dodał Dziesięć punktów dla Gryffindoru. – Są też i banki.
– Zapomnij o bankach. Na to nie wystarczyłby nam i rok!
– Aż tyle ich mają? – lekkie uniesienie brwi sprawiło, że Hermiona parsknęła śmiechem.
– Mój ojciec zawsze mówił, że więcej niż ustawa przewiduje.
Kolejny raz tego dnia kącik jego ust wygiął się ku górze.
– W takim razie mugolskie wersje Pokątnej i Trzech Mioteł. Wiesz, jak znaleźć takie miejsca?
– Wiem, że mugole mają coś takiego jak Informacja Turystyczna. Gdzie turyści mogą pójść, żeby ktoś im doradził, co zwiedzać, dał plan miasta i inne drobiazgi.
– Dobrze. Skończ zaznaczać adresy i daj mi te, które już przejrzałaś. I pióro.
Hermiona podała mu plik kartek i wyciągnęła z torebki drugi ołówek.
– Pióra mam w walizce, tu spakowałam tylko to – zaśmiała się, gdy się skrzywił. – Wiesz, co by było, gdyby mugole zobaczyliby mnie z piórem i atramentem? Mielibyśmy asystę na każdym kroku.
Nie komentując jej odpowiedzi, Severus wziął plik papierów i zajął się mapą. Odnalazł pierwszą miejscowość i chciał wpisać przy niej ilość adresów do sprawdzenia, ale ostry koniec ołówka przebił papier i wbił się w piasek. Kątem oka dostrzegł, że Hermiona zamarła, więc rzucił niewerbalne Reparo, żeby naprawić rozdarcie, po czym Temporis Duro i ponowił Lumos. Miękka kartka stwardniała natychmiast i zaczął opisywać wszystkie miasta i miasteczka. Przy mniejszych wpisywał tylko liczbę adresów, większe obrysowywał idealnym kółkiem, porównywał odległości i przy niektórych robił notatki.
Hermiona podawała mu kartka po kartce i dostrzegłszy, co robi, sama zaczęła wpisywać cyferki przy nazwach miejscowości. Na szczęście już wcześniej ułożyła listy okręgami, w odpowiedniej kolejności, więc było mu o wiele łatwiej odnaleźć się na mapie.
Przez jakiś czas pracowali oboje w ciszy, przerywanej tylko szelestem papieru, zgrzytnięciami grafitu, ledwie słyszalnymi puknięciami ołówka o twardy jak kamień papier i dziwnymi odgłosami dobiegającymi gdzieś z pustyni.
W którymś momencie wiatr zmienił odrobinę kierunek i przyniósł ledwo uchwytną nutkę piżma. Hermiona odetchnęła głębiej i z lekkim uśmiechem błąkającym się na twarzy wróciła do ostatniej kartki. Chwilę później podała ją Severusowi, usiadła trochę bokiem i pozwoliła sobie mu się przyjrzeć.
Kosmyki długich włosów poruszały się rytmicznie, gdy pisał coś drobnym, ścisłym pismem. Hermionie przypomniało to receptę na truciznę i jego notatki, które robił, gdy szukali mordercy kilka tygodni temu. Jak inne były ich układy! Szczególnie w twoim przypadku dodała, czując nadal ciepłą twardość na biodrze.
Gdy kończył notatki, powoli i uważnie sunął palcem po mapie, do kolejnego miasta. Zarówno sam gest, jak i widok jego długiego, wąskiego palca był zaskakująco hipnotyzujący, Hermiona nie była w stanie oderwać od niego wzroku i coś w niej zapragnęło, żeby tych miast było… tysiące. Miliony. Naraz odkryła, że mogłaby tak patrzeć na niego w nieskończoność.
Jednak wszystko, co dobre, niestety się kończy. Kilka minut później Severus podniósł głowę i przywołał ją gestem.
A właśnie, że się nie kończy pomyślała, przechylając się ku niemu.
– Mamy siedemdziesiąt sześć miejscowości, w tym dwanaście większych i dziewięć dużych miast – powiedział i Hermiona otrząsnęła się, żeby wrócić do rzeczywistości. – Ponad trzysta adresów do sprawdzenia. Prócz tego dojdą te miejsca, o których mówiłaś. Załóżmy trzysta pięćdziesiąt. Ile czasu potrzeba, żeby ta magia zadziałała?
– Tau i Ill-oo’ka mówili, że natychmiast – odparła. Istotnie, natychmiast.
Severus patrzył na nią chwilę w milczeniu, marszcząc brwi i choć Hermiona domyślała się, że liczy, sama nie potrafiła się skupić.
– Sądzę, że wystarczą nam trzy dni – ocenił w końcu. – Aportujemy się wpierw w dużych miastach, pod wszystkimi adresami, potem w znanych miejscach i dopiero potem przeniesiemy się do tych mniejszych, a potem najmniejszych.
– Masz na myśli okręg po okręgu, czy całe Koralowe Wybrzeże?
– Spróbujmy wpierw jeden okręg i zobaczymy. Im większa odległość, tym trudniejsza aportacja, a będzie ich bardzo dużo.
Hermiona westchnęła ciężko. Zanosiło się na bardzo męczące dni. Już po dzisiejszym zaczęły boleć ją nogi, a kilka następnych miało być jeszcze trudniejszych. Ale przecież sama tego chciała.
Zmieniła trochę pozycję, rozprostowała lewą nogę i poruszyła stopą.
W tym czasie Severus zdjął Temporis Duro z mapy, złożył ją i podał Hermionie razem z plikiem kartek z adresami.
– W ten sposób mamy jeden dzień na nieprzewidziane problemy.
– Albo na szukanie gdzie indziej – dodała Hermiona i widząc jego pytające spojrzenie, wyjaśniła. – Moglibyśmy aportować się w znanych miejscach w innych dużych miastach. Już nie na Koralowym Wybrzeżu. W Sydney, Melbourne, Brisbane…
Severus również usiadł wygodniej i przyjrzał się jej uważnie. Bardzo uważnie.
– Czemu? – spytał w końcu.
Hermiona przesunęła końcem ołówka po piasku, malując prostą, cienką kreskę.
– Gdyby znudziła mi się rafa koralowa i chciałabym przenieść się gdzie indziej, najprawdopodobniej szukałabym jakiegoś znanego miasta po tej samej stronie Australii, a nie malutkiej wioseczki po drugiej stronie kontynentu. Tak łatwiej się przeprowadzić. Poza tym nawet mieszkając na Wybrzeżu Koralowym chciałabym pewnie zobaczyć jakiś inny kawałek tej Australii. A po trzecie nie wiem, jak to jest z dokumentami, ale pewnie musieli się gdzieś zgłosić, żeby wystąpić o prawo pobytu, szukać pracy… I może od czasu do czasu muszą odnawiać takie pozwolenie.
Mówiła, rysując kolejne linie, wzdłuż i w poprzek, układające się w równą kratkę. Poruszany wiatrem płomień z ogniska dorysowywał inne, tworząc ciemno-czerwone poszarpane górki i pogrążając w mroku dolinki i sprawiając, że ten rysunek żył własnym życiem. Pulsował.
Oboje przyglądali mu się przez chwilę w ciszy.
– Severus? – ołówek zamarł i Severus podniósł na nią wzrok. – Nadal jesteś na mnie zły?
Nie odpowiedział od razu. Zły? Do tej pory nie bywał zły, to słowo nie istniało w jego słowniku. Mógł być na kogoś wściekły, mógł dostać furii, mógł być nie w humorze, ale nie… zły. A kiedy wściekłość mijała, przychodziła obojętność. Złość oznaczałaby, że mu na czymś… na kimś zależało.
Tym razem nawet teraz, w tej chwili nie odczuwał obojętności. Do tego jednak nie zamierzał się przyznać.
– Tu nie chodzi o to, czy jestem zły – odpowiedział w końcu. – Tu chodzi o to, że podjęłaś decyzję bez przemyślenia, pod wypływem emocji. I straciłaś bezpowrotnie coś bardzo dla ciebie cennego. To już kolejny raz, kiedy reagujesz impulsywnie, zamiast rozważyć na spokojnie wszystkie opcje i wybrać najlepszą z nich. I kolejny raz, kiedy nie chcesz słuchać tego, co się do ciebie mówi.
Hermiona przygryzła usta. Z jednej strony miał rację. Ale ponieważ na pewno nie był kimś targanym uczuciami jak ona, nie mógł zrozumieć, co czuła.
– Może i tak – westchnęła. – Ale to naprawdę ma dla mnie olbrzymie znaczenie. I nie potrafiłabym wrócić dziś do Anglii i zacząć od nowa. Szukanie po mugolsku mogłoby trwać latami. Więc uznałam, że zamiast czekać, mogę je oddać.
– I nadal uważasz, że podjęłaś dobrą decyzję?
– Tak – odparła natychmiast Hermiona i na widok jego uniesionej w górę brwi dodała. – No dobrze, może dwanaście lat to dużo. Nawet bardzo dużo. Ale z drugiej strony zawsze czułam się źle z rówieśnikami. W mugolskiej szkole rozważali przesunięcie mnie dwie klasy wyżej, ale rodzice się nie zgodzili. W Hogwarcie.. – uśmiechnęła się pod nosem – Pamiętam, jak jechałam pierwszy raz Ekspresem Hogwart. Byłam pierwszoroczna, niemal wszyscy byli ode mnie starsi, a i tak moim zdaniem zachowywali się jak dzieci. I w ciągu wszystkich sześciu lat było podobnie. Nie mówiąc o powrocie na siódmy rok. Na studiach to samo – przyszło jej do głowy, że trzy lata starszy Wiktor i sześć lat starszy Ben mówili sami za siebie. – Teraz w Św. Mungu i w Ministerstwie jest inaczej. Ludzie są dorośli, starsi ode mnie i wreszcie czuję się na swoim miejscu.
– Porozmawiamy sobie o tym za jakiś czas. Nie wydaje mi się, żebyś za miesiąc czy rok miała podobne zdanie. A jak się teraz czujesz? Po tym rytuale?
Hermiona westchnęła ciężko, odłożyła ołówek i spojrzała na niego.
– Teraz jestem po prostu zmęczona. Może trochę boli mnie głowa. Przejdzie. Ale rano było gorzej. Rano… – rano miała wrażenie, że coś w niej umarło i nie chciała już nigdy przez coś takiego przechodzić. I musiała mu to powiedzieć. – Wiem, że byłeś na mnie zły, ale proszę, Severus, nie rób mi już tego nigdy więcej.
Jej wzrok był jak drzazga wbijająca mu się prosto w serce. Tak samo jej drżący głos. I oczy, błyszczące naraz o wiele bardziej w świetle ognia.
– Posłuchaj – z trudem przełknął ślinę i spróbował odetchnąć, żeby uspokoić szalone bicie serca. I wbił wzrok w czarne niebo usiane gwiazdami, jakby mogło mu przynieść ukojenie, ale zamiast tego znalazł się znów przed portretem Grubej Damy czekając na Lily. I czuł się dokładnie tak samo. I przeraźliwie bał się, że tym razem koniec będzie identyczny. – Rano… To, co mówiłem rano było… niestosowne. Niewybaczalne. To nie powinno zostać powiedziane.
Nie potrafił i nawet nie chciał wymówić tych samych słów, co wtedy. Bo gdyby je wymówił, na pewno odwróciłaby się i odeszła. Tak chociaż mógł mieć nadzieję.
Ale zacisnął oczy, żeby tego nie widzieć i tylko czekał na szelest ubrania, szmer sypiącego się piasku…
Naraz poczuł lekki uścisk na ramieniu.
– Severus? – odważył się na nią popatrzeć i ujrzał, jak się lekko uśmiecha. – Nie gniewam się.
– Nie…
Hermiona kiwnęła lekko głową. Spodziewała się co najwyżej niewyraźnego bąknięcia „Przepraszam”, ale to, co usłyszała starło momentalnie łzy i ból. Te kilka słów było jak kojący balsam na głęboką ranę, jak najmocniejszy eliksir słodkiego snu.
– Nie – powtórzyła. – Na tym polega prawdziwa przyjaźń. Na wybaczaniu tej drugiej osobie, kiedy ta żałuje. A ja… cię tak traktuję. Jak prawdziwego przyjaciela.
Myślała, że będzie zaskoczony. Może zły, a może po prostu zaakceptuje to, co powiedziała. Ale zupełnie nie spodziewała się tego, co zobaczyła. W jednej chwili opadły wszystkie osłony, które zawsze stawiał, żeby ukryć swoje uczucia i odgrodzić się od innych, jego oczy stały się zwierciadłem jego serca i duszy i dostrzegła w nich szok. Absolutny, bolesny szok.
Severus wiedział, że w tej chwili widać po nim, co czuje, ale nie potrafił tego ukryć. Nie był w stanie.
Na tym polega prawdziwa przyjaźń. Na wybaczaniu tej drugiej osobie, kiedy ta żałuje.
Jego świat eksplodował i powstał na nowo i nagle, jak w kalejdoskopie, wszystkie wydarzenia ułożyły się w zupełnie inną historię… odkryły nagle prawdę, której do tej pory nie widział. Zupełnie jakby ktoś poruszył lustrem i naraz wszystko ukazało się w zupełnie innym świetle.
WTEDY Lily obróciła się od niego z pogardą w oczach i odeszła, choć prosił i przepraszał. Żałował. I był pewien, że Teraz skończy się dokładnie tak samo.
Ale ta inna Gryfonka została. Uśmiechnęła się. Wybaczyła mu.
I powiedziała Prawdę, której do tej pory nie dane mu było poznać. „Na tym polega prawdziwa przyjaźń. Na wybaczaniu tej drugiej osobie, kiedy ta żałuje.”
Prawdziwa przyjaźń. Merlinie… To takie proste…
To nie była prawdziwa przyjaźń. To było tylko twoje wielkie, gorące życzenie. Tak bardzo tego pragnąłeś, że wmówiłeś sobie, że to prawda… Ale to nie była Prawdziwa przyjaźń. Nie z JEJ strony.
Sevrus opuścił głowę, bo nagle wszystko zawirowało, zachwiało się dookoła.
– Severus? Czy… – Hermiona uścisnęła mocniej jego ramię i dopiero wtedy dotarło do niego, że nadal go dotyka. – W porządku?
– Zostaw mnie – skulił się, żeby powstrzymać myśli, bo to, co zaczynał pojmować, wywracało cały jego świat na drugą stronę. I jego wnętrze; rozdzierało serce, duszę i ciało. Czuł, jak cały zaczyna się trząść. – Zostaw.
– Dobrze, ale… powiedz tylko, czy nic ci nie jest?
Jej zaniepokojony głos i ciepła ręka utrzymywały jeszcze świat i jego samego w całości, ale czuł, że gdy tylko go puści, wszystko się rozsypie. I tak miało być. Musiało się rozsypać, żeby mógł złożyć go na nowo, tak, jak być powinien.
– Tak – szarpnął głową, nadal patrząc niewidzącym wzrokiem gdzieś w dół. – Teraz zostaw mnie. Proszę.
W Azkabanie Hermiona masowała i ściskała mu ramię, żeby dodać mu otuchy. Ale od tego czasu tyle się zmieniło… Sama nie wiedziała, jakim cudem się na to odważyła. Delikatnie podniosła jego twarz, przesunęła dłonią po policzku i pochyliwszy się, przytuliła usta do zmarszczki między jego brwiami.
– Oczywiście – szepnęła. – Będę na górze.
Po czym wstała i odeszła.
Dopiero teraz. I gdy odgłos jej kroków znikł w oddali, wszystko pękło i zapadła ciemność.
Po ostatnim rozdziale chciałam przestać czytać, bo to co zrobiła mnie też ugodło jak Severusa. I całkiem przyzwoity zabieg zmniejszenia ich różnicy wieku, całkiem nawet pomysłowy. Jednak po tym rozdziale jednak dokończę, bo zaczyna się robić uczuciowo, nietoperz też się stara.
Nie widziałam tutaj komentarzy, więc może ten będzie miłą odmianą tego dnia, opowiadanie jest super!
Cieszę się, że jednak się przełamałaś, jak Severus zresztą 😉
Hermiona owszem, jest bardzo inteligentna, ale też bardzo impulsywna i daje się ponieść uczuciom. Typowa Gryfonka.
I nie należy zapomnieć, że ona szła na to spotkanie z Aborygenami będąc przekonana, że NA PEWNO są gdzieś na wybrzerzu Rafy Koralowej.
Ile razy tak mamy, że gdy w ostatniej chwili dowiadujemy się czegoś, co zmienia sytuację, trudno nam tak natychmiast zmienić sposób myślenia?
I owszem, komentarz to bardzo, bardzo miła odmiana 😉 Nie do końca rozumiem czemu ludzie piszą komentarze na Wattpadzie, a tu nie, choć też można je robić po akapicie…
Więc tym bardziej dziękuję za te kilka przemiłych słów! 😉
Miłego weekendu i miłej lektury!
Kochana, korzystam z okazji, że powiadomienia o komentarzach przez maila działają i piszę jeszcze raz 😉
Cieszę się, że jednak się przełamałaś, jak Severus zresztą 😉
Hermiona owszem, jest bardzo inteligentna, ale też bardzo impulsywna i daje się ponieść uczuciom. Typowa Gryfonka.
I nie należy zapomnieć, że ona szła na to spotkanie z Aborygenami będąc przekonana, że NA PEWNO są gdzieś na wybrzerzu Rafy Koralowej.
Ile razy tak mamy, że gdy w ostatniej chwili dowiadujemy się czegoś, co zmienia sytuację, trudno nam tak natychmiast zmienić sposób myślenia?
I owszem, komentarz to bardzo, bardzo miła odmiana 😉 Nie do końca rozumiem czemu ludzie piszą komentarze na Wattpadzie, a tu nie, choć też można je robić po akapicie…
Więc tym bardziej dziękuję za te kilka przemiłych słów! 😉
Miłej lektury!